Targowisko próżności/całość
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Targowisko próżności | |
Wydawca | J. Czaiński | |
Data wyd. | 1914 | |
Druk | J. Czaiński | |
Miejsce wyd. | Gródek Jagielloński | |
Tłumacz | Brunon Dobrowolski | |
Tytuł orygin. | Vanity Fair: A Novel without a Hero | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Działo się to około 1815 roku... W piękny, czerwcowy poranek toczył się w kierunku Chiswick-Mall wygodny powóz, zaprzężony parą rosłych koni, o lśniących bogatych szorach.
Na koźle, obok woźnicy w trójgraniastym kapeluszu i w peruce, z pod której wyglądały czerstwe policzki, siedział nader pokaźny murzyn. Powóz zatrzymał się przed domem miss Pinkerton, utrzymującej wyższy, naukowy zakład żeński.
Na odgłos dzwonka, którym leniwie murzyn poruszył, ukazało się w wąskich oknach starodawnego domostwa kilkanaście młodych twarzyczek — a jednocześnie — po nad wazonami geranjum, zdobiącemi okna salonu, zabłysnął karmazynowy nos panny Pinkerton, zwrócony ku powozowi.
— To kocz pana Sedley — odezwała się siostra przełożonej, miss Jemina. — Oto murzyn jego, Sambo i woźnica w nowiutkiej, czerwonej liberji.
— Czy wszystko gotowe już do odjazdu miss Sedley? zapytała szanowna miss Pinkerton zwracając się do siostry.
Szanowna ta nauczycielka, korespondentka wielce uczonej pani Chapone, przyjaciółka doktora Johnson, Semiramida Hammersmithu, odznaczała się wspaniałą postacią.
— Panny pakują już rzeczy od czwartej z rana — rzekła miss Jemina — przygotowałyśmy już dla nich całą wiązkę kwiatów.
— Powiedz raczej bukiet, moja siostro, wyrażenie stokroć przyzwoitsze, odznacza się dobrym tonem.
— Zgoda — więc bukiet. Nie przeszkadza to jednak że wielkość jego wyrównywa sporej wiązce siana. Włożyłam oprócz tego do walizki Amelji parę buteleczek wody gwoździkowej wraz z przepisem.
— Nie zapomniałaś przepisać rachunku miss Sedley? Prawda, leży tu na stoliku, 93 funty i cztery szylingi. Dobrze, teraz dodaj adres pana John Sedley i dołącz mój list do jego żony.
Dla miss Jemina autograf siostry był przedmiotem głębokiej czci i czołobitności. Wiadomo było powszechnie że miss Pinkerton w nadzwyczajnych jedynie okolicznościach raczyła pisywać do rodziców swoich pensjonarek; a to, kiedy opuszczały jej dom albo wychodziły za mąż.
Raz tylko miss Pinkerton zrobiła wyjątek, kiedy biedna kobieta przekonaną najzupełniej że nic nie zdoła skuteczniej pocieszyć matkę po stracie córki jak religijno-patetyczny list, w którym miss Pinkerton oznajmiła jej też bolesną wiadomość.
Obecnie szanowna miss Pinkerton skreśliła pismo następujące:
„Chiswick-Mall 18. czerwca 18...“
„Po sześcioletnim pobycie miss Amelji Sedley w Chiswick-Mall, mam zaszczyt, oraz szczęście, zwrócić panienkę rodzicom. Miss Amelja wyrosła dzisiaj na młodą osobę, zdolną chlubnie utrzymać się na stanowisku, jakie się jej słusznie w wyższem a ukształconem towarzystwie należy. Nie brak jej zalet, cechujących młode osoby wielkiego świata — ani też przymiotów odpowiednich jej urodzeniu i położeniu towarzyskiemu. Pilność i uległość zjednały dla niej wszystkich nauczycieli, słodycz i ujmujący charakter pociągną ku niej serca starszych i młodszych towarzyszek.
„Nie można nie przyznać że w muzyce, tańcu, ortografji i robotach ręcznych, mis Amelja nie zawiodła nadziei wszystkich jej życzliwych. Postępy jej w geografji pozostawiają jeszcze nieco do życzenia.
„Nie można też dosyć zalecić używania gorsetu i pasków ortopedycznych przez lat trzy, po cztery przynajmniej godzin dziennie: jedyny to środek do nabycia w postawie i ruchach dystyngowanego wdzięku, tej koniecznej ozdoby, słusznie dziś od młodych osób wyższego towarzystwa wymaganej.
„Co się tyczy zasad religji i moralności, można ręczyć że mis Sedley okaże się godną Zakładu, zaszczyconego odwiedzinami znakomitego leksykografa i czynną opieką niezrównanej mistres Chapone.
„Opuszczając Chiswick Mall miss Amelja zostawia tu przyjazne jej licznych rówieśnic serca i niezmienne pełne sympatji uczucia w sercu przełożonej, mającej zaszczyt pisać się.
Pani najniższą sługą
Barbara Pinkerton.“
P. S. „Miss Sedley odjeżdża w towarzystwie miss Sharp. Usilne załączam prośby ażeby jej pobyt w Russel-Square nie przedłużył się nad dziesięć dni. Rodzina u której Miss Sharp ma spełniać obowiązki nauczycielki, radaby ją powitać co najprędzej.
Po napisaniu listu miss Pinkerton zaczęła podpisywać starannie nazwisko swoje i miss Sedley na czystej stronicy słownika, ułożonego przez doktora Johnson’a, napisawszy na okładce książki Rady śp. doktora Johnson’a udzielone młodej panience w dzień jej odjazdu z Instytutu miss Pinkerton. Pełna majestatycznej powagi przełożona, zawdzięczając świetne powodzenie i rozgłos Zakładu protekcji doktora Johnson, miała zawsze na ustach imię tego uczonego lexykografa. Żadna też z uczennic nie opuściła pensji nie otrzymawszy w upominku od miss Pinkerton szacownego i wielce zajmującego dzieła, o którem wyżej wspomnieliśmy.
Posłuszna rozkazowi siostry, miss Jemina otworzyła wielką szafę, gdzie się mieściły drogocenne słowniki, wyjęła dwa egzemplarze i w chwili, kiedy miss Pinkerton kończyła zwykły napis na pierwszym, podsunęła nieśmiało drugi.
— A dla kogoż ten drugi egzemplarz? — zapytała siostra chłodno i surowo.
— To... to... dla Becky Sharp — odpowiedziała drżąc Jemina, której twarz i szyja, pomimo zmarszczek dość już głębokich, mocnym pokryły się rumieńcem — to dla Becky Sharp, która także odjeżdża.
— Miss Jemina! — zawołała groźnie miss Pinkerton, otwierając usta jak mogła najszerzej — czy jesteś przytomna i czy wiesz co robisz? Połóż słownik na miejscu i nie pozwalaj sobie odtąd nic podobnego!
— Jednakże, siostro, straciłabyś na tem najwięcej parę szylingów, a biedna Becky bardzo się zmartwi jeżeli ją ten podarek ominie.
— Przyszlij mi tutaj natychmiast miss Sedley! — odrzekła miss Pinkerton.
Biedna Jemina wyszła, nie ośmieliwszy się wyrzec ani słowa. Twarz jej zmieniona i chód przyśpieszony świadczył o niepokoju wewnętrznym i trwodze.
Ojciec miss Sedley był kupcem w Londynie, gdzie mógł pędzić życie dosyć wygodne. Inne zupełnie było położenie finansowe miss Sharp, która bezpłatnie do Chiswick Mall przyjętą była. Dla tego też miss Pinkerton uważała za zbyteczne ofiarować szacowne dzieło doktora Johnson’a osobie, już dostatecznie przez nią dobrodziejstwy obsypaną.
Listy i świadectwa pochodzące od przełożonych pensji, nie wiele więcej zasługują na wiarę jak napisy na pomnikach cmętarnych. Wszakże jak w liczbie nieboszczyków, których liczne cnoty na kamieniu wyryto, może się rzeczywiście znaleźć taki, co schodząc z tego świata, zostawił pogrążoną w smutku rodzinę i był istotnie dobrym synem, małżonkiem i ojcem, tak również w Zakładach naukowych zdarza się spotykać z uczennicami, lub uczniami godnymi bezinteresowych pochwał przełożonych.
Miss Amelja Sedley była jedną z tych rzadkich uczennic, i nietylko zasługiwała całkowicie na pochwały miss Pinkerton, ale nadto miała wiele przymiotów niedostrzeżonych przez naszą poważną matronę, jużto dla różnicy wieku, jużto dla stosunku zachodzącego pomiędzy uczenicą a przełożoną.
Śpiewać jak słowik albo jak mistress Beligton, tańczyć jak Hilisberg lub Parisot, haftować misternie, pisać poprawnie — to już bardzo wiele; ale miss Amelja do tych talentów łączyła serce tak szlachetne i tkliwe, że pociągała ku sobie wszystkich, co ją bliżej znali, zacząwszy od przełożonej aż do praczki i córki biednej jednookiej kobiety, mającej pozwolenie sprzedawać raz na tydzień panienkom ciasteczka swego wyrobu.
Z dwudziestu czterech uczennic, dwanaście było serdecznych miss Amelji przyjaciółek. Nawet pełna zawiści miss Briggs nie mogła nigdy ani słowa złego na nią powiedzieć.
Dumna i używająca wielkich wpływów miss Saltire, wnuczka lorda Dexter, uznawała że powierzchowność miss Amelji odznacza się wielką dystynkcją. Co się zaś tyczy miss Schwartz, bogatej czarnowłosej kreolki, ta dostała przy pożegnaniu tak silnego spazmatycznego ataku, że potrzeba było oblewać ją octem aromatycznym i po doktora Floss posłać.
Miss Pinkerton zachowując zwykły sobie spokój i nie zapominając o godności i powadze właściwej jej wysokiemu stanowisku, umiała okazać swej uczenicy tkliwe i przychylne uczucia.
Miss Jemina miała pełne łez oczy ile razy o odjeździe miss Amelji pomyślała, i gdyby nie obawa siostry, dałaby się może unieść daleko napadom nerwowym idąc za przykładem kreolki z Saint-Kitt dziedziczki, która, nawiasem mówiąc, płaciła podwójnie za pensję. Mogła więc słusznie dać swoim nerwom większą swobodę w objawach boleści, jakiej teraz doznawała. Inaczej się rzeczy mają z poczciwą istotą jak miss Jemina, obowiązaną prowadzić rachunki, zajmować się naprawą i praniem bielizny, przyprawą pudingów, utrzymaniem w porządku srebra stołowego oraz naczyń kuchennych. Ale pocóż mamy tu długo rozwodzić się o niej?
Zostawiając obie siostry w skromnem ich zaciszu, nie spotkamy się może z niemi w dalszym ciągu tej powieści.
Żeby czytelnika zapoznać bliżej z Amelją, która nas bardziej zajmować będzie, powiemy na wstępie, że natura obdarzyła ją pełnym słodyczy i dobroci charakterem. Nie małe to szczęście, zaprawdę, spotkać szlachetną i zacną istotę w życiu; ba, nawet w tej powieści zbyt obfitej, niestety, w czarne i przewrotne charaktery. Nie jest to bynajmniej heroina, możemy zatem uwolnić się od skreślenia jej portretu, wyznając szczerze, że obawialibyśmy się nawet żeby nos jej nie okazał się zbyt krótki, policzki za nadto pełne i rumiane. Wypada jednak nadmienić że ujmujący i niewinny uśmiech zdobił jej oblicze, promieniejące zdrowiem. Oczy jej jaśniały żywą i szczerą wesołością, jeżeli nie były napełnione łzami, co się dosyć często wydarzyć mogło tej naiwnej i kochającej istocie. Śmierć czyżyka lub myszki zaduszonej przez kota, napomnienie lub wymówki, jeżeli znalazł się ktoś tak twardego serca żeby się nie czuł dobrocią Amelji rozbrojonym, starczyły do wywołania jej łez. Miss Pinkerton, mimo niewzruszonej surowości, nie robiła jej nigdy ostrych wyrzutów, chociaż możnaby powiedzieć że czułość serca była dla dyrektorki zakładu równie nieznanym jak algebra przedmiotem; wszyscy nawet nauczyciele mieli polecenie obchodzić się z miss Amelją ile możności najłagodniej. W samej rzeczy surowość względem niej byłaby niesprawiedliwością.
Nadszedł nareszcie dzień wyjazdu. Miss Sedley zwykle z uśmiechem na ustach lub ze łzami w oczach, czuła się dnia tego dziwnie zakłopotaną. Powrót do rodzinnego domu przejmował ją radością: ale myśl opuszczenia na zawsze pensji budziła w niej żal i smutek. Laura Martin nie odstępowała od trzech dni prawie miss Amelji, której ostatnie chwile pobytu w Chiswick-Mall zapełnione były wymianą upominków i uroczystych obietnic wzajemnego co tydzień przynajmniej pisywania.
— Pisuj do mnie pod adresem mego dziadka, hrabiego Dexter, mówiła miss Saltire.
— Pisuj do mnie codzień, moja najdroższa Ameljo, zawołała w gwałtownem uniesieniu miss Schwartz.
Laura Martin wzięła rękę swej przyjaciółki i patrząc na nią, rzekła z uczuciem:
— Ameljo, będę cię nazywać w moich listach mamą.
(Nie jeden może z naszych czytelników siedząc w klubie przy rozbifie i butelce dobrego wina, wzruszył pogardliwie ramionami przebierając z roztargnieniem szczegóły wyżej przytoczone i napisał ołówkiem na maryginesie naszej powieści: Ckliwy sentymentalizm, czcza gadanina etc... etc... Jest to zapewne jeden z tych genjuszów uwielbiających tylko prawdziwą wielkość i bohaterstwo, tak w życiu jak i w powieści. W takim razie niepozostaje mu jak tylko:.. zamknąć naszą książkę. Mimo to ciągniemy dalej nasze opowiadanie).
Sambo umieścił już w powozie kwiaty, podarki, walizy i pudełka z kapeluszami miss Sedley; został jeszcze tylko mały skórzany, dość obdarty tłumoczek miss Sharp, ze starannym napisem nazwiska właścicielki na wierzchu przyklejonym. Sambo skrzywił się nieco i podał tłumok woźnicy, który go zrozumiał i uśmiechnął się przyjmując pakunek.
Chwila odjazdu nadeszła, mniej jednak bolesna, niż się można było spodziewać, a to dzięki wzniosłej przemowie miss Pinkerton, zwróconej do odjeżdżającej uczennicy. Myliłby się ktoby myślał że przemówienie, którego treścią było poddanie się wyrokom Opatrzności, usposobiło Amelję do uwag filozoficznych i uzbroiło w spokój konieczny w życiu do walki z przeciwnościami. Nie; ale rozwlekłe, ciemne i napuszone okresy prędko znudziły miss Sedley, która zbyt obawiała się swej przełożonej, ażeby nie wytężyć wszystkich usiłowań do ukrycia nudów i lekkiej niecierpliwości. Wniesiono nakoniec do salonu ciastka anyżowe i butelkę wina, co bywało tylko podczas wizyt rodziców albo też w razie nadzwyczajnych uroczystości. Miss Sedley wziąwszy swoją część ciastek, była już gotowa do podróży.
— Może zechcesz wejść, Becky, i pożegnać miss Pinkerton? — rzekła miss Jemina zwracając się do młodej dziewczynki, na którą nikt nie zwracał uwagi.
— Mam to sobie za obowiązek — odpowiedziała spokojnie miss Sharp, schodząc z góry z pudełkiem na czepki w ręku.
Miss Jemina niemało była zdziwioną spokojem panny Sharp w tak ważnej i uroczystej chwili.
Becky Sharp zastukała lekko do drzwi, a otrzymawszy pozwolenie wejścia, zbliżyła się, nie okazując najmniejszego zmieszania i powiedziała czystą francuską wymową:
— Mademoiselle, je viens vous faire mes adieux.
Miss Pinkerton nie rozumiała ani słowa po francusku, chociaż jej uczennicom język ten nie był obcy. Nasza przełożona przygryzła usta i podniósłszy majestatycznie głowę, rzekła poważnie:
— Żegnam cię, miss Sharp, bądź zdrowa.
Mówiąc to miss Pinkerton wyciągnęła rękę, jak gdyby chciała dać sposobność pannie Sharp uściskania jednego palca tej ręki, która widocznie w tym celu została w powietrzu zawieszoną.
Miss Sharp ukłoniła się głęboko i cofnęła rękę, odmawiając przyjęcia tak wysokiego zaszczytu, jaki chciano jej ofiarować.
Nieprzewidziane to znalezienie się miss Sharp przejęło Hammersmitowską Semiramis zgrozą, oburzeniem i wywołało w niej tak gwałtowne poruszenie, że ubranie jej głowy, wielce do turbanu podobne, silnie się zatrzęsło. Była to niema walka pomiędzy młodą dziewczyną a starą matroną, w której ta ostatnia uległa.
— Niech cię niebo błogosławi, moje dziecko! — mówiła miss Pinkerton ściskając Amelję i rzucając na Becky Sharp groźne, pełne gniewu spojrzenie.
— Wychodź prędzej, Becky — szepnęła Jemina przestraszona, popychając ją ku drzwiom salonu które się na zawsze dla młodej dziewczynki zamknęły.
Na dziedzińcu znowu pożegnania, jak to zwykle przy rozstaniu bywa; brakuje nam słów na odmalowanie tej rzewnej i rozdzierającej sceny. Słudzy, przyjaciółki, młode rówieśnice i towarzyszki miss Sedley, wszyscy słowem zebrali się, nie wyłączając nawet nauczyciela tańców, który przed chwilą przyszedł. Jeszcze powtórzenie uściśnień serdecznych, utyskiwań żałośnych, łez i westchnień zagłuszonych nerwowemi spazmami panny Schwartz, która oddawała się tak gwałtownej rozpaczy, że żadne pióro nie byłoby zdolne opisać tego konwulsyjnego stanu. Zresztą nie jedna może z czułych czytelniczek znieśćby takiego obrazu nie mogła.
Pożegnania już się wreszcie skończyły i nasze podróżne, a właściwie miss Sedley, wyrwała się już z objęć przyjaciółek, bo co się tyczy Becky Sharp, ta już od dawna siedziała w powozie, nie wywoławszy ani jednej łzy, ani jednego westchnienia.
Sambo, którego młoda pani zalewała się łzami, zamknął drzwiczki i stanął za powozem. Woźnica zaciął konie.
— Stój, stój! — wołała miss Jemina, biegnąc co tchu ku bramie z jakiemś zawiniątkiem w ręku. — Tu są sandwicze, mówiła dalej zadyszana, bo może ci się zechce jeść, moja kochana Ameljo; a to dla Becky... dla Becky Sharp... książka, którą moja siostra... to jest słownik Johnson’a.. wiesz dobrze, moja Becky... nie możesz nas opuścić bez tej książki. Szczęśliwej podróży! Niech was Bóg strzeże!
Poczciwa ta istota weszła, a raczej wbiegła do ogrodu, upadając pod wpływem silnych wzruszeń. W chwili kiedy woźnica zacinał konie, miss Sharp blada z gniewu ukazała się w oknie powrozu i wyrzuciła książkę, która upadła w ogrodzie. Jemina widząc to, tak się przeraziła że straciła prawie przytomność.
— Ah! nie myślałam nigdy żeby jej zuchwałość...
Wruszenie głębokie nie dozwoliło jej dokończyć zaczętej myśli; powóz szybko się toczył i niknął w oddaleniu, brama już była zamknięta, dzwonek dawał znać że lekcja tańców ma się rozpocząć. A teraz kiedy świat szeroki otwiera się naszym dwom młodym podróżnym, możemy i my pożegnać Chiswick Mall.
Jak tylko miss Sharp, po dopełnieniu swego bohaterskiego czynu, dostrzegła słownik toczący się po spadzistym trawniku i zatrzymujący się u nóg nieprzytomnej prawie Jeminy, wyraz jej twarzy uległ natychmiast znacznej przemianie: bladość na obliczu znikła zupełnie, a wyraz nienawiści ustąpił miejsca uśmiechowi, który nie zbyt przyjemne sprawiał wrażenie. Po chwili, wsuwając się w głąb powozu z wyrazem zadowolenia, jak gdyby uczuła się od wielkiego ciężaru uwolnioną, rzekła do siebie:
— Życzę jej słownikowi dobrej podróży; co do mnie, jestem już, dzięki Bogu, po za obrębem Chiswick-Mall.
Scena, która tak przeraziła Jaminę, nie mniejsze i na Amelji wywarła wrażenie. Parę dopiero chwil dzieliło Amelję od pensji, a sześcioletnie wrażenia nie zacierają się tak szybko. Ileż to osób zachowało przez całe życie obawy i niepokoje młodocianego wieku! Znaliśmy, naprzykład, starego szlachcica, który w 68 roku żyda mówił przy śniadaniu z wielkiem wzruszeniem: „Dziś w nocy śniło mi się że dostałem rózgą od doktora Raine.“ Żywa imaginacja przeniosła go we śnie o kilkadziesiąt lat wstecz, a doktor Raine i jego pęk rózg przejmowały starego już człowieka takim samym strachem w 68-miu jak niegdyś w 13-tu leciech. Gdyby doktor Raine stanął dziś w dawnej swojej postaci przed 68-letnim starcem i uzbrojony pękiem giętkich bzozowych rózg, zawołał strasznym jak dawniej głosem: „Kładż się waćpan...“ uczucie strachu byłoby równie prawdziwe w starcu, jak niegdyś w dziecku... Owoż miss Sedley widocznie zgorszyła się krnąbrnością swojej towarzyszki.
— Cóżeś zrobiła? — rzekła Amelja po chwili milczenia.
— Czy myślisz że miss Pinkerton ukaże się żeby mnie zamknąć w tem piekielnem więzieniu? — odrzekła Rebeka z uśmiechem.
— Nie, ale...
— Ja tego domu nienawidzę — mówiła dalej miss Sharp, nie posiadając się z gniewu — ale spodziewam się przynajmniej że go już nigdy nie zobaczę. Życzyłabym sobie widzieć go na dnie Tamizy, a gdyby miss Pinkerton tam się znajdowała, to pewno nie spieszyłabym ją wyciągać. Owszem, miałabym wielką przyjemność widzieć ją kołysaną falami igrającemi z jej turbanem i spodnicami, a co więcej, chciałabym obaczyć jej nos potężny jakby przód okrętu...
— Dajże pokój! — zawołała z przestrachem miss Sedley.
— No i cóż! Może wasz murzyn pójdzie to jej powtórzyć? — mówiła miss Rebeka, śmiejąc się: — tem lepiej, niech idzie powiedzieć miss Pinkerton że ją najszczerzej nienawidzę i że pragnęłabym bardzo dać jej dowody tej nienawiści. Przez dwa lata prawie karmiła mnie obelgami i upokorzeniem; obchodziła się ze mną gorzej aniżeli z kucharką. Nie słyszałam nigdy dobrego słowa, wyjąwszy od ciebie tylko jednej. Byłam boną do pilnowania najmłodszych dziewczynek i do mówienia po francusku ze starszemi. Mówiąc prawdę, nie można gorszego figla miss Pinkerton wyrządzić jak mówić do niej po francusku. Nie rozumie ani słowa, a tyle ma pretensji, że niechce się do tego przyznać. Otóż, jeśli się nie mylę, to główną jest przyczyną mego odjazdu, za co Bogu dziękuję. Mój wyjazd z Chiswick Mall jest dostatecznym powodem żebym właśnie dla tego język francuski lubiła. Vive la France! Vive l’ empereur! Vive Bonaparte!
— „O! Rebeko, Rebeko co za hańba!“ zawołała miss Seldey, oburzona bluźnierstwem największem, jakie według niej mogło wyjść z ust Angielki.
I w samej rzeczy powiedzieć w Anglji w owym czasie: „Niech żyje Bonaparte!“ było toż samo co zawołać: „Niech żyje Lucyper!“
— Czy możesz żywić w sercu tak brzydkie uczucia jak nienawiść i zemsta?
— Jeżeli zemsta jest złem uczuciem, to nie można zaprzeczyć że spoczywa w naturze ludzkiej, odparła żywo Rebeka, a ja nie jestem aniołem.
Ostatnie słowa Rebeki były niezaprzeczenie prawdą.
Miss Sharp, jak się z tej rozmowy okazuje, zawdzięczała niebu że się ujrzała oswobodzoną od osób, ku którym czuła głęboką nienawiść, i że mogła czasem postawić swych nieprzyjaciół w przykrem i kłopotliwem położeniu. Nie są to zbyt słuszne, ani zbyt chwalebne powody do wdzięczności; możnaby nawet bez wahania się twierdzić że wdzięczność z takich wypływająca pobudek, nie znajdzie wstępu do serca otwartego dla uczuć ludzkich i szlachetnych.
Miss Rebeka nie miała nic słodkiego, nic ujmującego w swoim charakterze. Jeżelibyśmy mieli wierzyć jej skargom i sądom, głęboką mizantropją nacechowanym, to nie było nikogo, coby jej nie uchybił lub nie pokrzywdził. Nam się jednak zdaje że ci, co chcą uchodzić za nieszczęśliwe ofiary całego świata, mają po większej części to, na co zasługują. Świat to zwierciadło, odbijające wiernie rysy każdej osoby. Jeżeli zmarszczysz brwi patrząc nań, to ci odpowie również ponurem; uśmiechnij się, a znajdziesz w niem dobrego i wesołego towarzysza. Uwaga to dla młodych, byleby z niej korzystać chcieli.
Jeżeli więc miss Sharp była rzeczywiście zaniedbaną, to przyznać należy że nigdy nie była usposobioną do oddania komuś jakiejkolwiek, choćby najmniejszej usługi. Nie możnaby zapewne wymagać, żeby 24 młodych panienek miało tak słodki jak miss Amelja charakter. Dla tego właśnie wybraliśmy ją bohaterkę naszej powieści, że przymiotami serca przewyższała wszystkie towarzyszki; moglibyśmy z łatwością postawić na jej miejscu miss Schwartz, miss Crump, albo też miss Hopkins, ale w żadnej z nich nie znaleźlibyśmy tyle wrodzonej dobroci ile w Amelji Sedley.
Ojciec Rebeki, Sharp, był malarzem i dawał lekcje rysunku u miss Pinkerton. Był to człowiek zręczny, wesół i towarzyski, ale czuł w sobie nieprzełamany wstręt do pracy. Wielką miał skłonność do robienia długów i silny pociąg do szynku. Gdy się za nadto napił, miał zwyczaj bić żonę i córkę, a nazajutrz rano, zmęczony i trapiony bolem głowy, miotał obelgi i narzekania na motłoch nieuznający jego genjalnego talentu, a w końcu, wymierzał pociski na głupotę współbraci malarzy. Zawsze w niedostatku, ciągle niepokojony przez licznych wierzycieli, zapoznany artysta ożenił się z młodą tancerką, francuskiego pochodzenia, w nadziei, że to ożenienie znacznie byt jego polepszy. Miss Sharp nie mówiła nigdy o skromnem stanowisku swojej matki, ale często lubiła się rozwodzić nad świetnością znakomitej Piruetów rodziny, pochodzącej z Gaskonji. Dumna ze swego pochodzenia Rebeka z każdym dniem prawie wynajdywała nowe splendory w długim szeregu swoich przodków i okrywała nieznanym dotąd blaskiem prastary ród Piruetów.
Nikt nie wiedział gdzie matka Rebeki odebrała wychowanie, ale to pewna że potrafiła wyćwiczyć córkę w języku francuskim, a nawet nadać jej prawdziwie paryski akcent. W owym czasie biegłość w języku francuskim była bardzo poszukiwaną i ta właśnie okoliczność otworzyła Rebece wstęp do Zakładu surowej i wymagającej miss Pinkerton. Ojciec Sharp owdowiał, ten cios popchnął go w najczarniejszą rozpacz i wytrzymawszy kilka napadów delirium tremens, wystosował patetyczny list do miss Pinkerton, polecając swoją córkę jej opiece. Bardzo prędko potem zszedł z tego świata, zostawiając spierających się wierzycieli, przy jego ciele. Rebeka miała siedmnaście lat kiedy przybyła do Chiswick Mall. Obowiązkiem jej było mówić po francusku z panienkami. Przyjęta jako stypendystka, miss Sharp nie zapłaciła nic za utrzymanie na pensji, a za bardzo małą opłatą mogła nawet korzystać z wykładów nauczycieli miejscowych, co jej dało sposobność pochwytać trochę naukowych wiadomości.
Rebeka była małego wzrostu, bladej twarzy, miała jasno czerwone włosy i dosyć żwawe ruchy. Oczy zwykle spuszczała, ale kiedy je podniosła, otwierały się szeroko i nabierały tak dziwnie przejmującego wyrazu, że szanowny ojciec Crisp, świeżo przybyły z seminarjum do Chiswick na posadę wikarjusza przy wielebnym ojcu Flowerdow, zapłonął gorącą ku miss Sharp miłością. Jedno jej spojrzenie w kościele, rzucane w stronę pulpitu, przed którym znajdował się wikary, na wskróś go przeszyło i zadało mu cios stanowczy. Ożywiony nieznanym mu dotąd zapałem, poszedł tego samego dnia jeszcze na herbatę do miss Pinkerton, której był przez swoją starą matkę przedstawionym. Wymknęło mu się nawet słowo „związek ślubny,“ w bileciku przez kobietę sprzedającą jabłka posłanym, ale nieszczęśliwie przez miss Pinkerton przejętym. Mistress Crisp zmuszona wyjechać nagle do Buxton, zabrała z sobą swego ukochanego syna. Na samą myśl że drapieżny jastrząb mógł był wcisnąć się pomiędzy niewinne gołębice Chiswicku, miss Pinkerton wpadła w stan takiego oburzenia, że byłaby natychmiast wydaliła Rebekę, gdyby pamięć danej obietnicy nie wstrzymywała jej od tego kroku. Uroczyste zapewnienia Rebeki że dwa razy tylko w życiu mówiła z wikarym, widząc go na herbacie, na nic się nie przydały miss Pinkerton nigdy temu uwierzyć nie chciała.
Jakkolwiek przy starszych pensjonarkach Rebeka Sharp mogła uchodzić za dziecko, nie brakowało jej tego smutku, doświadczenia, które się nabywa w niedostatku. Nieraz udało się jej zręcznym wybiegiem oddalić natrętnego wierzyciela od ojca; nieraz potrafiła wprowadzić w dobry humor handlarzy wiktuałów i zapewnić kredyt na jeden dzień jeszcze. A ileż to grubych wyrażeń i niewłaściwych rozmów obiło się o jej uszy kiedy przechadzała się w dni świąteczne z ojcem, patrzącym z dumą na wczesny rozwój córeczki. Nic dziwnego że wychowana w takich warunkach, miss Sharp nie była prawie nigdy dzieckiem, i jak sama często mówiła, w ośmiu latach była już skończoną. Dlaczegoż więc miss Pinkerton wpuściła tak niebezpiecznego ptaszka do swojej klatki?
Należy przyznać, że stara matrona dała się oszukać przebiegłej dziewczynce; ile razy Rebeka była z swoim ojcem w Chiswick Mall, zawsze umiała okazać się tak naiwną, że miss Pinkerton była przekonaną o dobroci, łagodności i niewinności tego dziecka. Na rok przed jej przyjęciem na pensję Rebeka skończyła 16 lat. Miss Pinkerton po krótkiej przemowie, ze zwykłą sobie powagą wygłoszonej, dała Rebece lalkę zabraną jednej z uczennic, miss Swindle, za to że w czasie lekcji bawiła się lalką jedząc niby z nią objad czy wieczerzę. Każda wizyta u miss Pinkerton, a szczególniej jej przemówienia w obec zgromadzonych nauczycieli, były zawsze powodem licznych dowcipów i żarcików między ojcem i córką gdy wracali do siebie. Nieporównana miss Pinkerton nie posiadałaby się od gniewu gdyby mogła była widzieć przedrzyźniania Rebeki, prawiącej długie mowy do lalki, usiłując przedstawić wiernie w karykaturze przełożoną. Przemowy te były najmilszą rozrywką dla artystów, zamieszkałych na Newman Street i na Gerard Street. Młodzi malarze przychodząc na szlankę groku do dobrego koleżki, zapytywali zawsze czy zastali w domu miss Pinkerton, bo ją doskonale już z przedstawień Rebeki znali. Pewnego razu Rebeka dostąpiła wielkiego zaszczytu, bo kilka dni w Chiswick Mall bawiła. Wróciwszy z tamtąd przywiozła z sobą miss Jeminę, to jest drugą lalkę na obraz i podobieństwo Jemmy. Z tem wszystkiem, poczciwa Jemina wsunęła Rebece przy wyjeździe siedm szylingów i dała jej tyle konfitur i ciastek, że byłoby czem uszczęśliwić kilkoro dzieci. Skłonność do szydzenia z drugich zagłuszyła w tem dziecku uczucie wdzięczności i dlatego miss Jemmy nie była więcej oszczędzaną jak starsza jej siostra.
Po stracie ojca Rebeka znalazła w Chiswick Mall jak gdyby drugą rodzinę, ale surowe napomnienia i uwagi zdawały się jej zbyt trudne do zniesienia. Modlitwy, lekcje i przechadzki, następujące po sobie w godzinach przepisanych, niecierpliwiły ją do takiego stopnia że często z żalem wspominała sobie te czasy kiedy w biedzie i nędzy mieszkała z ojcem w ubogiej pracowni, na przedmieściu Soho. Wszyscy prawie byli tego przekonania (sama Rebeka zdawała się temu wierzyć), że śmierć ojca pogrążyła ją w głębokiej boleści. Nie jednej z panienek zdarzyło się słyszeć w nocy stąpanie i płacz w pokoiku, zajmowanym na poddaszu przez Rebekę. Były to łzy gniewu, ale nie boleści. Towarzystwo kobiet było przez długi czas zupełnie nieznanem Rebece. Jak to już widzieliśmy, obcowała ona z ojcem, który żył w odosobnieniu prawie, ale rozmowy jego były daleko więcej zajmujące, aniżeli czcze gadaniny kobiet, które miss Sharp miała zręczność później poznać. Wyszukane wyrażenia przełożonej, wybuchy wesołości jej siostry, próżne paplanie i obmowy starszych pensjonarek, zimne obejście się nauczycielek, wszystko to było dla Rebeki nudne i uciążliwe. Gdyby ta nieszczęśliwa dziewczyna miała serce, obdarzone czułością właściwą kobietom, znalazłaby zapewne więcej powabu w rozmowie i poufnych zwierzeniach panienek, które jej były powierzone. Żadnej z nich nie zasmucił wyjazd Rebeki, pomimo dwuletniego jej na pensji pobytu. Jedna tylko Amelja potrafiła rozbudzić w niej tkliwsze i więcej przyjazne uczucie; ale któżby mógł nie kochać Amelji?
Szczęście i powodzenie młodych jej towarzyszek, korzyści jakie im zapewniało położenie towarzyskie ich rodziców, były dla Rebeki dostatecznym powodem do gniewu i budziły w niej najczarniejszą zazdrość. „Patrzcie, mówiła nieraz, jak ta mała głowę podnosi, dla tego że wnuczką hrabiego! Jak te panienki schlebiają kreolce dla jej stu tysięcy funtów sterlingów! Czy ja nie jestem tysiąc razy przyjemniejszą od tej nieznośnej istoty, pomimo jej złota? Czyż moje urodzenie nie dorównywa blaskiem i świetnością urodzeniu hrabianki? Nikt jednakże nie zważa tu na mnie, gdy przeciwnie, przyjaciele mego ojca nieraz opuszczali bale i zabawy dla tego tylko żeby ze mną wieczór przepędzić!“
Wówczas to Rebeka postanowiła, bądź co bądź, wyrwać się z niewoli, która jej wielce ciężyła, i w tym celu zaczęła układać swoje plany na przyszłość.
Wszystkie usiłowania zwróciła Rebeka głównie do tego, żeby się kształcić i nabywać choćby powierzchownie wiadomości, wymaganych w owym czasie od kobiet wyższego towarzystwa. Położenie jej dawało już środki odpowiednie temu celowi, który w dosyć krótkim czasie osiągnęła. Dawniej już posiadając gruntowną znajomość języka francuskiego, zaczęła wiele pracować nad muzyką i zrobiła znaczne postępy. Jednego dnia, kiedy wszystkie panienki były na spacerze, Rebeka umyślnie została; usiadła do fortepianu i zagrała jakąś fantazję dosyć trudnego układu z taką dokładnością i z takim pojęciem, że miss Pinkerton, słysząc z daleka była zdziwioną tak doskonałem wykonaniem. Przyszło jej zaraz na myśl że mogła sobie zaoszczędzić wydatków na opłacanie metra muzyki dla małych panienek. Nie tracąc więc czasu, oznajmiła Rebece że odtąd będzie dawać lekcje muzyki początkującym uczennicom.
Ku wielkiemu zdziwieniu miss Pinkerton, Rebeka odmówiła otwarcie.
— Jestem tu, odpowiedziała żywo miss Sharp, dla mówienia z dziećmi po francusku, ale nie dla uczenia ich muzyki i dla zmniejszenia wydatków pani. Proszę mi płacić, to będę im dawać lekcje.
Szanowna miss Pinkerton musiała ustąpić, ale od tej chwili czuła zawsze wielką niechęć do Rebeki.
— Od trzydziestu pięciu lat, rzekła z oburzeniem, nikt nie ośmielił się podnieść buntu w moim własnym domu i przeciw mojej władzy. Żywiłam w zanadrzu gadzinę.
— Gadzinę! Pani sobie żartuje, odpowiedziała Rebeka, bledniejąc z gniewu. Przyjęłaś mnie pani, bo byłam ci potrzebną; ale o wdzięczności nie może być mowy między nami. Nienawidzę tego domu, pragnę go jak najprędzej opuścić, i nic nie chcę tu robić więcej nad to, do czego jestem obowiązaną.
Napróżno przełożona zapytywała groźnym tonem Rebekę, czy wie dobrze o tem, że mówi do miss Pinkerton; młoda dziewczyna odpowiadała szatańskim śmiechem, a w jej spojrzeniu było tyle bezczelności, że zacna nasza matrona o mało co nie dostała nerwowego napadu.
— Zapłać mi pani, mówiła znowu Rebeka, albo wyszukaj mi korzystne miejsce nauczycielki w dobrym domu, to będzie jeszcze lepiej; nie sądzę żeby to dla pani trudnem było.
Byłto zwykły argument Rebeki we wszystkich zajściach z miss Pinkerton: „Znajdź mi pani odpowiednie stanowisko; nie możemy znosić się wzajemnie, jestem w każdej chwili gotową opuścić dom pani.“
Pomimo turbanu na głowie, rzymskiego nosa i postawy prawdziwie grenadjerskiej, miss Pinkerton ani energją, ani siłą woli, nie mogła sprostać przeciwniczce. Wszystkie więc zabiegi żeby tę ostatnią zastraszyć, okazały się zupełnie bezskuteczne. Kiedy po niejakim czasie podobna scena zaszła znowu w obecności panienek, Rebeka zaczęła odpowiadać po francuzku. Biedna miss Pinkerton nie wiedziała co ma począć. W tym razie uczuła jednak to dobrze, że dla zachowania powagi i porządku należało pozbyć się tej potwornej gadziny, tej iskry buntowniczej. Dowiedziawszy się że w rodzinie p. Pitt Crawley potrzebowano nauczycielki, miss Pinkerton pośpieszyła polecić tę jak nazywała gadzinę.
— Wyjąwszy postępowania miss Sharp względem mnie, nie mogę jej nic zarzucić; myślała sobie — tem mniej mogłabym odmówić jej talentu i pewnego naukowego wykształcenia. Jeżeli z tego stanowiska sądzić ją będą, to bez wątpienia miss Sharp przyniesie zaszczyt memu domowi.
Tym sposobem rozumując, nasza przełożona potrafiła pogodzić sumienie z interesem, który jej nakazywał polecać usilnie Rebekę rodzinie Crawley i nakoniec wywiązała się z przyjętych przez siebie względem tej dziewczyny obowiązków. Miss Sharp ostatecznie uwolniła się przecie od krępujących ją więzów. Walka ta po krótce tu opisana, trwała prawie kilka miesięcy.
Miss Sedley kończyła również siedmnaście lat i miała opuścić pensję. Powodowana przyjaźnią dla miss Sharp, Amelja, której miss Pinkerton nic więcej nad tę słabość nie miała do zarzucenia, zaprosiła Rebekę na cały tydzień do domu swoich rodziców. Miss Sharp przyjęła zaprosiny i miała ztamtąd odjechać po tygodniu, dla objęcia nowo-przyjętych obowiązków.
Tak więc dla obu tych młodych dziewcząt świat jednocześnie miał się otworzyć. Świeża wyobraźnia Amelji zdobiła barwami tęczy cały świat dotąd jej nieznany, wszystko było dla niej otoczone jakimś czarownym urokiem. Nierównie mniej nowych wrażeń czekało Rebekę, bo jeżeli mamy wierzyć przekupce z jabłkami, to w owej sprawie, w której imiona miss Sharp i wielebnego wikarego Crisp były zamięszane, nie wszystko podobno miało być wiadomem publiczności. Gadatliwa przekupka powiedziała komuś a ten ktoś znowu komuś itd. że pomiędzy wikarym i Rebeką było coś więcej jak jeden list, że ów bilecik przejęty był już odpowiedzią na inny. etc. etc. Ale któżby tam doszedł prawdy?
W miarę jak powóz się oddalał łzy Amelji osychały powoli. Nie należy jednak wnosić żeby miała zapomnieć tak prędko swoich towarzyszek. Spoczywa to w naturze ludzkiej, nie wyłączając nawet serc najtkliwszych, że najżywsze wrażenia przemijają, ustępując miejsca nowym. Otóż w tej chwili młody wojskowy przejeżdżał konno obok powozu, spojrzał na Amelję i powiedział: — Na honor! cóż to za piękna dziewczyna! — Wyraz zadowolenia rozpromienił twarz Amelji, pokrytą rumieńcem. Kiedy nasze podróżne zbliżały się do Russel Square, rozmowa toczyła się o modach i o strojach damskich; Amelja wiedziała już że rodzice mieli ją zawieść na bal do lorda majora, z zajęciem więc wypytywała się przyjaciółki, czy młode panienki używają pudru do włosów, czy noszą lub nie bawety i rogówki w spódnicach i t. p. Powóz zatrzymał się przed domem. Miss Sedley, opierając się na ramieniu murzyna, wyskoczyła z powozu wesoła i szczęśliwa. Wszyscy domownicy i słudzy zebrali się w dziedzińcu na powitanie przyszłej pani.
Po pierwszych przywitaniach Amelja oprowadzała już Rebekę po całym domu, pokazywała jej bibljoteczkę, fortepian, suknie, koronki, broszki i naszyjniki. Zmusiła prawie Rebekę do przyjęcia pierścionka z kornaliną i turkusami, dała jej szarfę i uprosiła u matki pozwolenie podarowania Rebece białego, kaszmirowego szala, który nie był już potrzebny teraz gdy brat jej przywiózł dwa nowe szale z Indji.
Rebeka zobaczywszy piękne wyroby indyjskie, powiedziała z wyrazem głębokiego przekonania: „Jak to dobrze mieć brata!“ Te słowa wywołały w sercu Amelji żywą litość dla Rebeki. — Biedna dziewczyna, myślała w duchu Amelja, sama jedna na świecie, biedna sierota, bez rodziców i przyjaciół!
— Nie, Rebeko, nie będziesz opuszczona, rzekła Amelja, ja będę twoją przyjaciółką i będę cię kochać jak siostrę!
— Tak, zapewne; ale gdzież znajdę takich jak ty masz rodziców, dobrych, bogatych, kochających, dających ci wszystko o co poprosisz, a co więcej, mających dla ciebie silne i prawdziwe przywiązanie? Mój biedny ojciec nic mi nie dawał; zaledwie miałam dwie sukienki, ty masz brata i tak dobrego brata! O! jakże ty musisz go kochać!
Amelja zaczęła się śmiać.
— Jakto? czyżbyś ty go nie kochała? ty co mówisz że kochasz wszystkich na świecie?
— Owszem, nie ma wątpliwości... ale...
— Ale cóż?
— Ale Józef zdaje się mało troszczyć o to czy go kocham lub nie. Po dziesięcioletniem niewidzeniu podał mi końce palców do uściśnienia. Jest on bardzo dobry, gotów nawet do poświęceń ale rzadko kiedy mówi do mnie i zdaje mi się, że więcej kocha swoją fajkę aniżeli swoją...
Amelja nagle zamilkła. Bo i pocóż mówić źle o bracie?
— Był bardzo dobry dla mnie kiedy byłam jeszcze dzieckiem, mówiła dalej, miałam zaledwie pięć lat gdy odjechał.
— Musi być bardzo bogaty, dodała Rebeka, mówią że w Indjach wszyscy są niezmiernie bogaci.
— Tak, jego dochody są podobno bardzo znaczne.
— A twoja bratowa, czy miła i dobra osoba?
— Co też mówisz! Józef nie jest żonaty, odpowiedziała Amelja, śmiejąc się.
Rebeka słyszała już podobno o tem od Amelji, ale udawała że nie przypomina sobie tego zupełnie. Kilka razy nawet powtórzyła, jakby umyślnie, że spodziewała się zastać całą gromadę bratanków i siostrzenic, bardzo żałowała że pan Józef Sedley nie żonaty; tak namiętnie lubiła dzieci.
— Ależ zdaje mi się, że widziałaś ich dosyć w Chiswicku — powiedziała Amelja zdziwiona taką nagłą czułością przyjaciółki.
Wszystkie te niezręcznie naciągane zapytania Rebeki były wywołane następującem rozumowaniem:
— Jeżeli pan Józef Sedley bogaty i kawaler, dlaczegoż nie mógłby się ze mną ożenić? Mam wprawdzie tydzień tylko czasu przed sobą, ale czemuż nie mam próbować szczęścia. Nic na tem nie stracę.
Cały plan postępowania był już w umyśle Rebeki nakreślony. Co chwila obsypywała Amelję pieszczotami, całowała pierścionek z turkusem, mówiąc że się z nim nigdy nie rozstanie.
Dzwonek oznajmił że godzina objadowa nadeszła. Rebeka obejmując jedną ręką przyjaciółkę zeszła ze schodów, ale uczuła się nagle tak wzruszoną, że nie miała odwagi wejść do salonu.
— Przyłóż rękę do mego serca, droga Ameljo, i obacz jak gwałtownie bije, rzekła do przyjaciółki.
— Zupełnie tego nie widzę, odpowiedziała Amelja, chodźmy, nie obawiaj się niczego: mój ojciec nic ci złego nie zrobi.
Młody człowiek, barczysty i dosyć na swój wiek otyły, siedział przy kominku z gazetą w ręku. Buty miał z łosiowej skóry, spodnie w cholewach, kamizelkę czerwoną w prążki, surdut zielony z dużemi stalowemi guzikami i chustkę na szyi tak szeroko złożoną, że kokarda dostawała do nosa, zakrywając prawie połowę twarzy. Na widok wchodzących panienek zerwał się z fotelu i skrył całą twarz po za kokardę chustki.
— Widzisz przed sobą twoją siostrę, Józefie — powiedziała Amelja śmiejąc się i biorąc dwa palce, które jej nieśmiało podawał. — Wróciłam już zupełnie z pensji. Oto moja przyjaciółka, miss Sharp, o której nie raz słyszałeś odemnie.
— Nie, daję słowo, nigdy... — odpowiedział potrząsając głową na znak przeczenia i ukrywając się coraz lepiej po za kokardą — nie, nigdy, to jest... tak!... Strasznie zimno na dworze.
To mówiąc zaczął poprawiać i rozniecać z całych sił ogień chociaż było to w połowie czerwca.
— Bardzo miły człowiek — szepnęła Rebeka do Amelji tak żeby ją słyszano.
— Czy doprawdy tak myślisz, powiem mu to...
— Ach, za nic w świecie, moja droga, zaklinam cię! — wołała miss Sharp, drżąc jak listek.
Rebeka od chwili powitania pana Józefa ukłonem pełnym skromności, trzymała ciągle oczy spuszczone, jak gdyby nie śmiała podnieść głowy.
— Dziękuję ci za te prześliczne szale — rzekła Amelja, zwracając się do brata — nie prawdaż Rebeko, że bardzo piękne?
— O! przecudne! — odpowiedziała miss Sharp, zwracając wzrok raptownie od posadzki w stronę kominka.
Pan Józef nie wypuszczał z rąk obcęgów i łopatki i ze skutkiem poprawiał ogień na kominku.
— Nie mogę ci ofiarować tak pięknych podarunków — mówiła dalej siostra do brata — ale będąc na pensji wyhaftowałam dla ciebie parę dosyć gustownych szelek.
— Doprawdy, Ameljo — zawołał brat z widocznem pomieszaniem, ja cię nie rozumiem.
Biedny pan Józef, nie wiedząc jak wyjść z kłopotliwego położenia, uczepił się z całej siły za sznurek od dzwonka, co go w większy jeszcze ambaras wprawiło.
— Bardzo cię proszę — wyjąkał coraz więcej zmieszany — obacz czy mój buggy jest przed gankiem. Zmuszony jestem wyjechać i czekać nie mogę, a ten przeklęty groom wcale się nie spieszy.
W tejże chwili wszedł do salonu ojciec Amelji, bawiąc się dewizkami z miną właściwą angielskiemu kupcowi.
— O co ci idzie, Emmy? — wyrzekł po chwili.
— Józef prosi mnie żebym zobaczyła czy jego... czy jego buggy stoi przed gankiem. Cóż to jest buggy, mój ojcze?
— Jest to jednokonny faeton — odpowiedział ojciec z przesadą, zdradzającą pretensję do rozumu.
Józef parsknął gwałtownym śmiechem, ale spotkawszy wzrok Rebeki, umilkł nagle, jakby piorunem rażony.
— Ta młoda osoba jest twoją przyjaciółką, Emmy? Miss Sharp, jestem bardzo szczęśliwy że panią tu widzę. Czy wyłajałyście Józefa za to że chce nas porzucić?
— Obiecałem, mój ojcze, memu koledze Bonamy, że razem będziemy jeść obiad, odpowiedział Józef.
— Jakto! matka nie mówiła ci że możesz być z nami na objedzie?
— Ależ w tem ubraniu, mój ojcze... czyż podobna?
— Niech więc miss Sharp sama powie czy on nie może być wszędzie na objedzie w takim stroju? Zechciej mu się pani przypatrzyć tylko.
Na te słowa Rebeka spojrzała na swoją przyjaciółkę i obie roześmiały się tak szczerze, że stary ojciec, widocznie zadowolony, zaczął dalej wychwalać strój Józefa.
— Czy widziałyście kiedy u miss Pinkerton buty z łosiowej skóry podobne do tych?
— Oh! mój ojcze! zmiłuj się... jąkał Józef nie wiedząc na której nodze stanąć.
— Miałżebym zadrasnąć jego miłość własną? mówił ojciec do panienek, potem zwracając się do żony: Mistress Sedley, obraziłem podobno twego syna żartując sobie z jego butów łosiowych. Miss Sharp, zapytaj go pani czy tak nie jest? No Józefie, bądź uprzejmy dla miss Sharp i chodźmy do stołu.
— Mamy ryż, taki jak ty lubisz Józefie — rzekła matka, a ojciec twój przywiózł nam z Bilingsgate wybornego łososia.
— No, podajże rękę miss Sharp, a ja te młode panie prowadzić będę, powiedział wesoło ojciec biorąc pod rękę matkę i córkę.
Nie mamy prawa ganić miss Sharp za to, że postanowiła sobie zdobyć serce Józefa Sedley. Jeżeli młode panienki, chwalebną skłonnością wiedzione, zostawiają staraniom doświadczonych matek stawianie sideł na mężów, to należy nie zapominać że miss Sharp nie miała nikogo z krewnych, coby się podjął tego drażliwego obowiązku. Gdyby więc sama dla siebie nie polowała na męża, to prawdopodobnie nie znalazłaby nikogo coby się tem zająć zechciał. Cóż innego pociąga młode panny do życia światowego jeżeli nie widoki pójścia za mąż? Cóż pędzi całe te gromady do wód? Co im daje siłę tańczyć do piątej godziny z rana w najuciążliwszej porze roku? Co im daje cierpliwość do ślęczenia nad sonatą lub do wyuczenia się kilku romansów, płacąc po gwinei za lekcję najmodniejszemu i najbardziej wziętemu metrowi? Cóż je nakoniec zmusza do grania na harfie, kiedy się ma białe i kształtne ręce, do noszenia całego ogrodu kwiatów na głowie, jeżeli nie nadzieja że cały ten arsenał strzał i pocisków śmiertelnych posłuży do podbicia serca jakiego pożądanego młodego człowieka?
Co zmusza poczciwych rodziców żeby cały dom przewrócili i wydawali większą połowę dochodów na uczty, bale i na wino szampańskie? Byłażby to zupełnie bezinteresowna miłość bliźniego — albo też jedyna chęć patrzenia na szczęśliwą, pląsającą młodzież? Nie! zawsze tam jedna i taż sama pobudka — dobrze wydać za mąż córki. Podobnie jak mistress Sedley ułożyła z macierzyńską troskliwością kilkanaście projektów dla ustalenia losu Amelji, tak również Rebeka, licząc tylko na siebie, robiła co mogła ażeby złapać męża, który jej był daleko potrzebniejszy aniżeli jej przyjaciółce.
Żywa z natury wyobraźnia Rebeki podniecona bajkami „Tysiąca jednej nocy“ i obrazami ze Wschodu czerpanemi z geografji Guthriego, dostarczała jej bogatego materjału do budowy zamków na lodzie. Ubierając się przed obiadem zdawało się jej że Józef Sedley, o którego bogactwie z kilku słów Amelji wnosić mogła, do niej już całkowicie należy. Już się widziała okrytą szalami indyjskiemi, zawojami i djamentami, jadącą na słoniu przy odgłosie trąb i kotłów, z wizytą do wielkiego Mongoła. Słodkie za prawdę marzenia! Ileż to młodych osób lubi pogrążać się w tych snach czarownych, marząc jak Rebeka na jawie!
Józef Sedley był o dwanaście lat starszy od Amelji. Zajmował on dobrą posadę w kompanji wschodnio-indyjskiej a nawet można było już wówczas znaleść imie jego East Indja Register pod rubryką Bengale, jako poborcy w Boggley Vollah. Czytelnika ciekawego dokładniejszych o urzędowaniu Józefa wiadomości, odsyłamy do tegoż perjodycznego pisma. Nadmienimy tylko że stanowisko poborcy w Indjach było, jak to każdemu zapewne wiadomo, bardzo korzystne.
Boggley Vollah leży w okolicy odludnej, bagnistej trochę, ale bardzo pomimo tego przyjemnej. Okolica ta słynie polowaniem na bekasy, czasem nawet i tygrysa uda się tam zabić. Oddział konnicy stoi o 30 mil ztamtąd a do Rangoon, gdzie się znajduje centrum zarządu, liczą tylko 40 mil. Oto są szczegóły, które Józef udzielił listownie rodzicom po objęciu posady. W tem samotnem ustroniu przepędził on lat ośm. Jeżeli zdarzyło mu się widzieć twarz chrześcijańską, to nie częściej jak dwa razy do roku, kiedy oddział konnicy musiał eskortować do Kalkuty podatki przez niego pobierane.
Szczęściem Józef zaczął cierpieć na wątrobę. Zmuszony wyjechać, żeby się w Europie wyleczyć, miał tysiące zręczności używania zabaw i rozrywek bez liku. Lubiący życie koleżeńskie, nie mieszkał w Londynie z rodzicami, ale osobno. Przed wyjazdem do Indji, zanadto młody żeby się mógł upajać przyjemnościami wielkiego miasta, oddał się im po powrocie z szalonym prawie zapałem. Powoził się w parku, jadał objady w najmodniejszych tawernach, uczęszczał do teatrów co należało w owym czasie do dobrego tonu i ukazywał się w operze w wąskich spodniach i stosowanym kapeluszu.
Po powrocie do Indji pan Józef opowiadał bardzo wiele o swojem życiu w Europie, a nawet dawał do zrozumienia że nie było większych dandysów jak on i Brummel i że oni sami dyktowali prawa modnemu światu. Tymczasem Józef Sedley żył prawie tak samotnie w Anglji jak w Boggley Vollah. Znał zaledwie jedną lub dwie osób w stolicy, i można śmiało powiedzieć że umarłby z nudów i samotności gdyby nie lekarz, pigułki i choroba wątroby, Józef miał wszystkie przymioty po temu żeby zasłużyć na miano hulaki, co wszakże nie przeszkadzało mu być bardzo ociężałym i i niezgrabnym, i na widok kobiety stracić ze strachu przytomność. Rzadko też można go było widzieć w Russel Square, gdzie żarciki ojcowskie wystawiały na szwank jego miłość własną.
Bardzo się troszczył i nie mało się przerażał swoją otyłością: nieraz już chciał przedsięwziąć środki energiczne żeby się pozbyć tego nadmiaru tłuszczu, ale niedołęztwo a bardziej jeszcze zamiłowanie wygodnego życia, były mu wielką do tego przeszkodą. Jeść mniej jak trzy razy na dzień było dla niego zupełnem niepodobieństwem. Zawsze był źle ubrany, co jednak nie pochodziło bynajmniej z braku starania około swojej osoby: owszem zajęcie to zabierało mu kilka godzin dziennie. Służący jego dobrze wychodził na handlu zmienianemi przez pana sukniami, prawda że przesiąkłemi pomadą, olejkiem i najrozmaitszemi kosmetykami. Nie było pasków i gorsetów, znanych naówczas, którychby nie nosił, żeby mieć dobrą figurę. Kazał sobie robić zawsze, jak wszyscy ludzie otyli, suknie wąskie i ciasne, wybierał kolory jaskrawe i krój dla najmłodszego wieku właściwy. Zwykle ubierał się po południu, jechał sam jeden powozem do parku, potem przebierał się znowu i szedł, zawsze sam jeden, na objad do kawiarni Piazza. W próżności nie ustępował on żadnej kobiecie, nawet owa nieugłaskana dzikość była tejże próżności wynikiem. Jeżeli miss Sharp w pierwszej próbie odniesie zwycięztwo, to bez wahania się będziemy zmuszeni uznać ją za nadzwyczajnie zręczną i przebiegłą.
Pierwsze jej kroki stawiane na tej drodze, dowodziły już niepospolitej przenikliwości. Mówiąc że Józef był przystojnym mężczyzną, wiedziała dobrze że Amelja powtórzy te słowa matce, a ta podobnież przed synem tajemnicy z tego robić nie będzie. Zresztą nie trudno było przewidzieć że pochwały, schlebiające dumie i miłości macierzyńskiej mistress Sedley, usposobią ją dobrze dla Rebeki. Matki wszędzie i zawsze są też same.
Powiedzmy Styhoraksie że jej syn Kaliban dorównywa pięknością Apollinowi, a zobaczymy że miłość własna czarownicy nie będzie na te pochwały obojętną.
Kto wie czy Józef nie schwycił w lot komplimentu Rebeki, wymówionego nie zbyt cichym głosem. Jeżeli tak było, nie dowiedział się wprawdzie nic nowego, bo sobie piękności wcale nie odmawiał, ale słowa te przyjemne słuch jego pogłaskać musiały. Cóż kiedy w ślad za tem przyszła mu inna myśl przykra, zacierająca pierwsze wrażenie: „Czy to nie żart ze strony tej dziewczyny?“ pomyślał sobie w duchu. Ta niemiła uwaga podwoiła jego zmieszanie i była powodem gwałtownego ruchu, z jakim chwycił za sznurek od dzwonka. Ochłonąwszy nieco, nasz bohater, który jak to widzieliśmy, myślał już o odwrocie, nakoniec dał się ugłaskać i został na obiedzie. Prowadząc miss Sharp do sali jadalnej, czuł się miotany niepewnością i silnie był wzruszony. — Czy myśli ona naprawdę że ja jestem piękny, czy też dla zabawki śmieje się złośliwie ze mnie? Powiedzieliśmy wyżej że Józef Sedley był próżny jak kobieta. Wiemy dobrze że młode panny odwracają to twierdzenie mówiąc o nie jednej z towarzyszek: „Próżna jak mężczyzna.“ Przyznać należy że mają zupełną słuszność. Płeć nie piękna, jest zarówno czuła na pochwały, troskliwa o strój, dumna z powodzeń, podbojów i pewna osobistych przymiotów jak największa w świecie zalotnica.
Zstępując ze schodów Józef coraz więcej się rumienił a Rebeka z pełną skromności postawą miała wzrok przykuty do ziemi. Biała wygorsowana sukienka ujmowała śnieżnej białości ramiona Rebeki, twarzyczka jej przystrojona wyrazem nieśmiałości i pokory dopełniała tego skończonego obrazu niewinności dziewiczej. — Nie pozostaje mi teraz, pomyślała Rebeka, jak tylko zachowywać milczenie i okazywać sympatyczne zajmowanie się wszystkiem co Indji dotycze.
Mistress Sedley nie zapomiała kazać przyrządzić potrawę z ryżu na sposób indyjski, tak zwaną curry, którą Józef bardzo lubił. Z kolei przyniesiono półmisek Rebece.
— Cóż to za potrawa? — zapytała, spoglądając na Józefa i jakby oczekując odpowiedzi.
— To wyborne — odpowiedział niewyraźnie Józef; miał w tym momencie tak przepełnione usta, że ledwie z trudnością mógł je otworzyć. Po chwili zwrócił czerwone policzki do pani Sedley i rzekł przytłumionym głosem, kończąc proces połykania! — Moja matko, w Indjach nie potrafią lepiej curry przyrządzić.
— Oh! chciałabym skosztować jeżeli to indyjska potrawa, zawołała Rebeka. Mnie się zdaje, że wszystko co ztamtąd pochodzi, musi być doskonałe.
— Dajcież curry miss Rebece, powiedział śmiejąc się pan Sedley.
Rebeka nigdy w życiu nie jadła tej potrawy.
— No i cóż! Jakże pani znajdujesz ten przysmak indyjski, zapytał.
— To wyśmienita potrawa, rzekła Rebeka, czując od pieprzu jakby silne synopizma w gardle.
— Spróbój pani chili przytem, powiedział Józef z zadowoleniem.
— Chili? powtórzyła Rebeka, nie mogąc prawie przełykać, a tak chili... to dobrze...
Biedna dziewczyna myślała że to jakiś chłodzący napój. Przyniesiono chili.
— Co za piękny i świeży kolor zielony! rzekła.
Wzięła trochę do ust, ale niestety! było to jeszcze bardziej piekące jak curry. Nie mogła już wytrzymać tyle piekielnej goryczy — widelec mimo woli wypadł jej z ręki na talerz.
— Wody! na miłość Boga, wody! zawołała.
Pan Sedley zanosił się od śmiechu!
— Upewniam panią, rzekł przerywanym głosem, że to jest potrawa niesłychanie indyjska. Sambo, podaj wody dla miss Sharp.
Wesołość ojca udzieliła się Józefowi który znajdował ten figel doskonałym. Matka i córka mniej się śmiały, pojmując dotkliwe cierpienie biednej Rebeki. Co się zaś tyczy tej ostatniej, z przyjemnością byłaby połknęła starego Sedley’a gdyby tylko mogła; roztropność wzięła jednak górę. Zniósłszy to upokorzenie równie cierpliwie jak przed chwilą znosiła palące curry, rzekła z przymuszoną wesołością:
— Powinna byłam przypomnieć sobie z Tysiąca i jednej nocy, ten pieprz, którym księżniczki perskie przysypują sobie grzanki ze śmietaną. Czy i pan także używasz ich w Indjach?
Stary Sedley roześmiał się szczerze i pomyślał sobie że Rebeka to z gruntu poczciwe dziecko.
— Grzanki ze śmietaną? powtórzył Józef z wyrazem prostoty, nasza bengalska śmietana nic nie warta; używają tam powszechnie koźlego mleka, do którego się już zupełnie przyzwyczaiłem.
— Jestem pewny że pani teraz nic już nie lubisz tego, co tylko z Indji pochodzi — odezwał się żartobliwie pan Sedley — nie prawdaż?
Po objedzie, gdy damy odeszły, przenikliwy ojciec tak się odezwał do syna:
— Ej, pilnuj się, Joss, ta dziewczyna zastawiła na ciebie sidła.
— Ba! ja się jej wcale nie boję, odparł Józef któremu uwaga ojca widocznie pochlebiła. — Przypominam sobie jedną pannę w Dumdum, córkę Cultera, tego co służył w artylerji, wyszła potem za mąż za niejakiego Lance, chirurga, dzielnego chłopca, który nie mało dokazywał ze mną i z moim kolegą Mullingatewney, o którym mówiłem ojcu przed objadem; poczciwy to był koleżka ten Mullingatowney. Jest teraz urzędnikiem w Budgebudge i ręczę że za pięć lat najdalej będzie radcą. Otóż oficerowie Artylerji dali bal, a Quintin z 14. królewskiego pułku powiada mi: — Sedley, gotów jestem założyć się z tobą i stawić dwa przeciwko jednemu, że nim się zaczną deszcze Zofja Culter złapie cię w swoje sidła. — Dobrze! powiadam... trzymam zakład... Na honor — rzekł Józef, przerywając swoje opowiadanie — to wcale dobre bordeaux, zkąd ta butelka pochodzi, z Carbonell, lub z Adamson?
Lekkie chrapanie było całą na te słowa odpowiedzią. Czyste sumienie bankiera, a może i opowiadanie Józefa, dozwoliło ojcu usnąć dość prędko. Szczęściem, zajmująca ta historja, dzięki towarzyskiemu usposobieniu Józefa, nie była straconą, tak jak się to dziś przytrafiło. Powtórzył ją więcej niż sto razy swemu aptekarzowi, doktorowi Gollop, przychodzącemu często dowiadywać się o stanie wątroby Józefa i o skutku pigułek, jakie przepisał.
Ze względu na stan zdrowia Józef Sedley zmuszony był poprzestać na jednej butelce madery, do której dołączył potem butelkę bordeaux. Zjadł potem dwa talerze poziomek ze śmietaną i dwadzieścia cztery ciastka, zastawione obok niego na talerzu.
— Daję słowo, myślał sobie, to bardzo miłe i powabne stworzenie. Jak spojrzała na mnie, kiedym jej podjął chustkę przy objedzie! Upuściła ją dwa razy... Biedne dziecko! Któż to śpiewa w salonie? pójdę zobaczyć.
Zabrakło mu jednak odwagi i stanął jakby jakąś niewidzialną siłą wstrzymany. Ojciec chrapał mocno.
— Pojadę — rzekł do siebie, biorąc za kapelusz, — pojadę do Southampton Row, dają „Czterdziestu złodziei“ i zobaczę miss Decamp w nowym balecie.
Przeszedłszy na palcach, żeby nie obudzić ojca, wyszedł.
— Oto Józef już wychodzi, rzekła Amelja stojąc u okna, kiedy Rebeka przy fortepianie śpiewała.
— Miss Sharp go przeraziła — powiedziała mistress Sedley — biedny Józef, kiedy też przestanie być tak nieśmiałym?
Biedny Józef, pod wpływem strachu, nie pokazywał się przez kilka dni w domu, Miss Rebeka nie mówiła o nim wcale, ale za to była niezmordowaną w okazywaniu pani Sedley uczuć wdzięczności i uszanowania. Pewnego dnia pani Sedley miała jechać z panienkami na wieczór; Amelia cierpiała silny ból głowy i musiała zostać w domu. Żadne namowy nie mogły zniewolić Rebeki do jechania bez Amelji na tę zabawę.
— O nie! mówiła do Amelji, ty dałaś poznać szczęście biednej sierocie, ty nauczyłaś mnie kochać, a ja miałabym ciebie teraz samą zostawić? O! nie, nigdy! nigdy!
Oczy Rebeki łzami się napełniły, gdy to mówiła; pani Sedley nie mogła ukryć wzruszenia widząc tak tkliwe objawy czułego serca tej dziewczyny.
Miss Sharp potrafiła dosyć prędko ująć sobie gospodarza domu, a to bardzo łatwym sposobem przyjmowała wszystkie jego żarciki i dowcipy takim szczerym śmiechem, że pan Sedley w swojej prostocie niezmiernie był zadowolony. Nie dość na tem, starała się zjednać sobie sługi i domowników w Russel-Square: była już w najlepszych stosunkach z panią Blenkiosop, pomagając jej smażyć konfitury z malin, chwyciła już za serce pannę służącą przepraszając ją z największą pokorą i słodyczą jeżeli musiała zadzwonić na nią, nakoniec zaskarbiła sobie nawet względy murzyna odzywając się do niego „panie Sambo“ albo „kochany panie Sambo“, co mu nie było zupełnie obojętnem. Krótko mówiąc Rebeka liczyła już przyjaciół w salonie, kredensie i garderobie.
Pewnego razu przeglądając rysunki które Amelja z pensji przywiozła, Rebeka nagle zalała się łzami i wybiegła z pokoju. Było to w dzień drugiej wizyty Józefa.
Amelja pobiegła dowiedzieć się o przyczynie smutku przyjaciółki i wróciła niemniej od tamtej zmartwiona.
— Mama przypomina sobie zapewne że ojciec Rebeki dawał na pensji lekcje rysunku?
— Tak, moje dziecko, nieraz mi o tem miss Pinkerton mówiła.
— Otóż na widok tych rysunków Rebeka przypomniała sobie biednego ojca...
— Poczciwe dziecko! ile ona ma serca! rzekła pani Sedley.
— Bardzobym chciała zatrzymać ją tydzień jeszcze u nas, dodała Amelja.
— Ma w sobie coś djabelnie niepojętego, rzekł Józef, tak jak miss Cutler, którą znałem w Dumdum, tylko od niej jeszcze piękniejsza. Miss Cutler wyszła już za mąż za lekarza sztabu od artylerji. Czy opowiadałem mamie jak pewnego razu Quintin z 14-go pułku założył się ze mną że...
— Znamy już tę historję, Józefie — mówiła śmiejąc się Amelja — zapomnij o tem na chwilę i uproś mamy żeby napisała kilka słów do pana Crawley.
— Crawley? powtórzył Józef, czy nie miał on syna w dragonach królewskich?
— Więc mama napisze do niego prosząc o odłożenie na kilka dni wyjazdu Rebeki, nie prawdaż? rzekła Amelja. Otóż Rebeka idzie; biedna! jakie oczy ma czerwone!
— Teraz mi znacznie lepiej — powiedziała z łagodnym uśmiechem miss Sharp, całując z uszanowaniem rękę pani Sedley, która ją czule uścisnęła. Jakże tu wszyscy dla mnie dobrzy i łaskawi! Wszyscy — dodała uśmiechając się — wyjąwszy pana tylko, panie Józefie!
— Mnie? powiedział Józef, namyślając się, czy nie lepiej byłoby wyjść. O! miss Sharp! a to zkąd?
— Jak pan mogłeś być dla mnie tak bez litości żeby mnie nakarmić tą piekącą potrawą z pieprzem, i to jeszcze pierwszego dnia kiedy pana poznałam? O! pan nie jesteś tak dobry dla mnie jak moja ukochana Amelja.
— Bo on cię nie zna tak dobrze jak ja, zawołała Amelja.
— Wątpię bardzo — wtrąciła matka Amelji — żeby ktokolwiek mógł być dla ciebie niedobrym, moje dziecko.
— Curry było przewyborne, doprawdy, rzekł Józef poważnie, może mu brakowało trochę cytryny. O! tak, za mało było soku cytrynowego.
— A chili? — dodała żartobliwie Rebeka.
— Tam do kata, ale czyż było czego tak mocno krzyczeć? — powiedział Józef, wybuchając na to przypomnienie głośnym śmiechem i nagle wstrzymując, jak zwykle, swą wesołość.
— Nie pojmuję dla czego panowie tak lubią nas w kłopot wprowadzać? rzekła Rebeka, gdy wszyscy schodzili się na obiad.
— Chciej mi pani wierzyć — odparł Józef — że ja bym za nic w świecie nie odważył się zrobić pani jakiejkolwiek przykrości.
— O! nie, ja wiem że pan nie chciałbyś robić tego coby mi przykrość sprawiało.
Wymawiając te słowa, uścisnęła z pewnym wdziękiem dłoń pana Józefa, natychmiast jakby przerażona cofnęła drobniuchną rączkę i spojrzawszy w oczy Józefowi spuściła nieśmiało głowę. Serce Józefa zadrgało żywszem tętnem na ten powód życzliwości, pochodzący od naiwnego dziewczęcia, które z tak nieporównanym wdziękiem zdradziło swoje uczucia.
Ten postępek Rebeki — powiedzmy otwarcie — był może za śmiały; toż samo każda z czytelniczek posiadających wiele taktu pomyśli i naszą heroinę potępi. Ale nie zapominajmy że Rebeka musiała sama sobie wystarczać, liczyć tylko na siebie. Jeżeli kobieta tak jest ubogą że sług opłacić nie może, to musi sama zamieść swój pokój, gdyby nawet była największą elegantką. Również młoda osoba, niemająca matki, która się swataniem zajęła, musi przyjąć na siebie cały ciężar tych interesów.
Wielkie to szczęście że takie wypadki do wyjątków należą, bo gdyby kobiety same swoim losem częściej się zajmowały, kto wie czy znaleźlibyśmy dosyć mocy żeby się im opierać? Niech nam tylko okażą najmniejszą sympatję, a już do nóg im padamy. Starzy czy młodzi, szpetni lub nadobni, wszyscy jesteśmy jednakowi. To pewnik że kobieta, byleby nie garbata, może wyjść za tego, który się jej najwięcej podoba. Błogosławmy więc losy i cieszmy się że te nadobne stworzenia nie znają swojej potęgi. Bylibyśmy zupełnie na ich łasce.
— To się zaczyna zupełnie tak samo — myślał Józef, wchodząc do sali jadalnej — jak z miss Cutler w Dundum.
W ciągu obiadu miss Sharp rzuciła na niego kilka spojrzeń, nawpół czułych, a w części krotochwilnych z powodu rozmaitych potraw. Rebeka była już z całą rodziną na stopie poufałej, z Amelją zaś kochały się jak siostry. Zresztą zdarza się to zwykle młodym dwom panienkom, które z sobą przez kilka dni razem zostają.
Jak gdyby dla ułatwienia zamiarów Rebeki, Amelja przypomniała bratu obietnicę zrobioną jej podczas świąt Wielkiejnocy.
— Pamiętasz Józefie, powiedziała śmiejąc się, jeszcze byłam na pensji, gdy obiecałeś mnie zawieść do Wauxhalu. Nie możnaby lepszej wybrać pory jak teraz, kiedy jest Rebeka.
— Doskonale! doskonale! wołała Rebeka klaszcząc w dłonie; po chwili jakby miarkując uniesienie, przybrała zwykłą sobie skromną postawę.
— Dziś, to trudno, powiedział Józef.
— A więc jutro.
— Ja i twój ojciec jesteśmy jutro proszeni na obiad, rzekła pani Sedley.
— Nie myślisz, spodziewam się — nadmienił pan Sedley do żony — żebym miał wielką ochotę jechać do Wauxhalu; co zaś do ciebie, to ani wiek, ani położenie nie pozwalają ci narażać się na zimno w tej wilgotnej dziurze.
— Potrzeba przecież żeby ktoś pojechał z temi dziećmi, odpowiedziała pani Sedley.
— A Józef? rzekł ojciec śmiejąc się, on jest, zdaje mi się, tak już dorosły, że może nas oboje zastąpić.
Wszyscy się roześmieli, nie wyłączając murzyna Sambo. Józef tylko zżymał się i nie posiadał ze złości.
— Odsznurujcie mu gorset — wołał nieubłagany żartowniś — miss Sharp, potrzeba go zimną wodą skropić i zanieść do jego pokoju. Omdlewa nieborak, ratujcie go, bierzcie go na ręce, on lekki jak piórko.
— Niech mnie djabli porwą — mruczał trzęsąc się z gniewu Józef — niech mnie kaci porwą, jeśli to zniosę.
Widząc rozdrażnienie Józefa, ojciec przestał żartować i podając rękę synowi, rzekł:
— Na giełdzie wszystko uchodzi, mój kochany Jos. — A potem zwracając się do murzyna: — Sambo podaj nam butelkę szampańskiego! Wiesz co, Józefie, że sam Boney nawet nie ma takiego winka w swojej piwnicy.
Z kielichem szampana Józef odzyskał dobry humor. Zanim wypróżniono do dna butelkę, z której dwie trzecie tylko jako chory mógł wypić, już zgodził się towarzyszyć panienkom do Wauxhalu.
— Wypada — mówił ojciec — żeby każda z panienek miała towarzysza. Józef gotów będzie zgubić Amelję w tłumie, bo będzie zajęty miss Rebeką Sharp. Potrzeba więc posłać do pana Grzegorza Osborna i prosić żeby zechciał przyjść.
Pani Sedley, nie wiem dlaczego, spojrzała na męża śmiejąc się. Na twarzy pana Sedley przebiegł jakiś wyraz dziwnie złośliwy. Spojrzał na Amelję, która pokryła się rumieńcem, tak jak to siedemnastoletnie panienki tylko się rumienią, chociaż i tu są wyjątki. Miss Sharp naprzykład od ośmiu lat prawie, kiedy ją babka złapała wykradającą konfitury z szafki, nie mogła nigdy się zarumienić.
— Amelja powinnaby napisać parę słów do pana Osborna, to dałoby mu zręczność zobaczyć piękne kaligraficzne pismo, jakieśmy od miss Pinkerton wywieźli. Czy przypominasz sobie, Ameljo, jak napisałaś do niego zapraszając go na Trzech króli i jak ci dokuczaliśmy wytykając myłki w pisowni, które ci się z pod pióra wymknęły?
— To już tak dawno, mój ojcze!
— Zdaje mi się że to było wczoraj, powiedziała pani Sedley do męża.
Tego wieczora jeszcze pani Sedley zostawszy sama z mężem, wyrzucała mu zawzięte z jego strony prześladowanie Józefa.
— Czyż to dobrze, rzekła, tak nieustannie dokuczać biednemu chłopcu?
— Moja kochana, Jos ma dziś więcej próżności aniżeli ty kiedykolwiek mieć mogłaś, a pozwól sobie powiedzieć że ci na niej nie zbywało. Nie chcę bynajmniej twierdzić żebyś nie miała prawa być próżną trzydzieści kilka tat temu, tak coś... w 1780 roku... albo około tego. Ale Jos wyprowadza mnie z cierpliwości przesadną bojaźliwością. On jest bardziej Józefem aniżeli nim był sam Józef z piśma św. Ten błazen ciągle o sobie tylko myśli i zdaje mu się że jest bardzo piękny. Daj Boże żebyśmy z nim jakiego kłopotu nie mieli. Młoda przyjaciółka Amelji bardzo się do niego zaleca, to zbyt widoczne i wątpliwości nie ulega. Jeżeli zresztą ujdzie jej sideł, to wpadnie w te, które inna na niego zestawi. Przeznaczeniem tego człowieka jest zostać pastwą kobiety, tak jak mojem chodzić codziennie na giełdę. Cieszmy się jeszcze że nie mamy murzynki synową. Przypomnisz sobie moje słowa: Józef wpadnie w pierwszą pułapkę, jaką na niego zastawią.
— A jeżeli tak, to ta mała intrygantka odjedzie jutro! — zawołała energicznie pani Sedley.
— Nie będzie ta, to znajdzie się druga; zresztą ta przynajmniej nie jest murzynką. Co nam zależy na tem jaką sobie Józef żonę wybierze, zostawmy mu wolny wybór, to według mnie najlepiej.
Powyższa rozmowa, zaczęta przy wyjściu z salonu skończyła się pod szeroko kolistą kotarą muszlinową, podszytą różowym perkalem i tworzącą coś nakształt wspaniałego namiotu, pod którym niedyskretne oko dojrzałoby dwie czerwone, okrągłe twarze, jak dwa księżyce w pełni, jedną w czepku z koronkami, drugą w mycce wełnianej.
W kilka chwil potem głębokie dokoła zaległo milczenie, przerywane na przemian nosowem i gardłowem chrapaniem. Mniej bezwątpienia poezji w tym obrazku niż prawdy.
Nazajutrz rano projekt pani Sedley względem Rebeki upadł zupełnie. Nie mogła przypuścić żeby tak wdzięczna dobra i pełna pokory dziewczynka ośmieliła się pomyśleć o tak wysokim dostojniku jak poborca z Boggley Vollah. Nakoniec pisano już prosząc o pozwolenie zatrzymania dłużej Rebeki w Russel-Square, trudnoby teraz wynaleść pretekst odesłania jej tak prędko.
Wszystko zaczynało sprzyjać Rebece, nawet żywioły zdawało się, że były z nią w zmowie. Po wyjeździe rodziców Amelji do Balls w Hingbury Burn, dokąd byli zaproszeni, zerwała się burza z grzmotami i piorunami tak gwałtowna, że musiano zaniechać wycieczki do Wauxhalu. Pan Osborne nie zasmucił się zupełnie z tego wypadku. Długo jeszcze po obiedzie pozostał w sali jadalnej z Józefem i dolewali sobie naprzemian dobre stare porto. Przy szklance, Józef był nie wyczerpany w opowiadaniu przygód i dykteryjek indyjskich. Wesołość tych panów udzieliła się panienkom i całe młode towarzystwo, uradowane z przepędzonego tak przyjemnie wieczoru, nie żałowało bynajmniej że burza zmusiła ich odłożyć na później przejażdzkę do Wauxhalu.
Osborne był chrzestnym synem pana Sedley i dlatego od 23ch lat prawie uważano go jako należącego do rodziny. W sześć tygodni po chrzcie otrzymał od John’a Sedley kubek srebrny, w pół roku potem jakieś cacko z dzwoneczkami a następnie corok od ojca chrzestnego wiązanie dostawał. Znacznie młodszy od Józefa Sedley, nieraz opłakiwał jeżeli nie różnicę wieku to nierówność sił. Nie zapomniał on nigdy bolesnych cięgów, jakie od Józefa odbierał.
— Czy pamiętasz Józefie — mówił Osborne rozgrzany winem — jak się na mnie zawzięcie rozjątrzyłeś, gdy ci buty węgierskie pokrajałem? Byłbym natenczas sowicie obity, gdyby dziewczynka.. chcę mówić, gdyby Amelja nie wyprosiła mnie od twoich kułaków.
Józef pamiętał dokładnie tę okoliczność, ale powiedział że nie przypomina sobie tego zupełnie.
— Pamiętasz jak przyjechałeś kabrjoletem odwiedzić mnie u doktora Swishtall przed odjazdem do Indji, jak mi przywiozłeś pół gwinei i dałeś mi policzek? Miałem tak wielkie o twej sile wyobrażenie, że wyobrażałem cię sobie jak olbrzyma, mającego siedem stóp przynajmniej wysokości. Jakież było moje zdziwienie kiedy po powrocie z Indji zobaczyłem że jestem tego co i ty wzrostu.
— Jakież to poczciwe serce pana Sedley, żeby odwiedzać pana na pensji i dawać podarunki! wtrąciła Rebeka tonem czułego uwielbienia.
— Zwłaszcza kiedy mu pokrajałem buty, dodał Osborne. O! tak, upominki otrzymane na pensji i ci, którzy je ofiarują, nie wychodzą nigdy z pamięci.
— Lubię nadzwyczaj buty węgierskie.
Józef Sedley nosił zawsze takie obuwie i był przekonany że ma bardzo zgrabną nogę, nie mógł więc słuchać obojętnie uwag Rebeki, co wszakże nie przeszkodziło mu wsunąć nagle nóg pod krzesło.
— Miss Sharp — powiedział Osborne — pani masz taki talent do rysunków, że powinnabyś ułożyć obraz historyczny na tle tej sceny z butami: Józef trzymający znieważone buty w jednem ręku, drugą chwyta mnie za włosy, Amelja na kolanach przed nim, wyciąga błagająco do niego rączęta...
— Nie mam teraz na to czasu — odparła Rebeka, zrobię to gdy ztąd wyjadę.
Zniżywszy głos na tym ostatnim wyrazie, powiodła okiem pełnem smutku i boleści, żeby każdy z przytomnych mógł uczuć całą srogość jej losu.
— Jakżebym pragnęła żebyś mogła z nami dłużej pozostać Rebeko! zawołała Amelja.
— Dlaczego? zapytała Rebeka jeszcze smutniejszym tonem. Pragnęłabym sama jedna przeboleć to rozłączenie, byleby nikt, oprócz mnie, nie czuł się zasmuconym!
Amelja nie będąc w stanie oprzeć się wrodzonej czułości, zalała się łzami i cicho zapłakała.
Jerzy Osborne patrzył na dwie młode przyjaciółki ze wzruszeniem, połączonem z ciekawością. Z piersi Józefa wyszedł odgłos podobny nieco do westchnienia, a oczy jego zatrzymały się na ulubionych butach węgierskich.
— Zbliżmy się do fortepianu, miss Sedley... Ameljo, powiedział Jerzy, którego oczy dziwnym błyszczały ogniem.
W spojrzeniu Amelji można było także dostrzedz coś więcej nad zwykłą łagodność i uprzejmość.
Myliłby się ktoby myślał że uczucie wzajemnej miłości od tej dopiero chwili w obu tych młodych sercach powstawać zaczęło. Amelja i Jerzy dawno już dla siebie obojętni nie byli; rodzice ich od dziesięciu lat przeszło ułożyli sobie ich połączyć, co utrzymywało pomiędzy temi rodzinami związek nierozdzielny.
Fortepian stał w drugim pokoju, a że było prawie ciemno, Amelja oparła się na ramieniu Osborna, który ją pomiędzy fotelami i stolikami doprowadził na miejsce. Józef został tym sposobem sam na sam z Rebeką, która właśnie kończyła na drutach woreczek z zielonego jedwabiu.
— Nie ma potrzeby wyciągać ich na słowa — rzekła miss Sharp — mimowoli zdradzają się sami z swoich uczuć.
— Jak tylko zostanie kapitanem — odpowiedział Józef to będzie zdaje mi się, rzecz skończona. Nie znam lepszego chłopca w świecie jak Jerzy.
— Ale też jak trudno znaleźć tak dobre stworzenie jak siostra pańska. — Szczęśliwy kto ją pojmie za żonę!
Kończąc te słowa Rebeka westchnęła głęboko.
Dotykanie tak drażliwego przedmiotu w rozmowie odosobnionej dwojga młodych dowodzi że pomiędzy niemi panuje już pewnego rodzaju zbliżenie i poufałość. Zbytecznem byłoby przytaczać tu całą rozmowę Józefa z Rebeką. Z tej próbki widzimy że nie należy tam szukać ani wymowy, ani dowcipu; rzadkie są to niezmiernie przymioty nietylko w poufnem obcowaniu, ale w ogóle w dzisiejszych towarzyskich stosunkach. Józef i Rebeka, ze względu zapewne na muzykę, prowadzili cichą rozmowę. Był to wzgląd zbyteczny; Amelja i Osborne tak byli sobą zajęci że nawet najgłośniejsza rozmowa w przyległym salonie nie zwróciłaby ich uwagi.
Pierwszy to raz podobny w życiu Józef Sedley rozmawiał z kobietą swobodnie i bez żadnej obawy. Rebeka zasypywała go pytaniami o Indje, co mu dało sposobność opowiadania niewyczerpanych anegdot o tej krainie, a więcej jeszcze o sobie. Bale w pałacu gubernatora, sposoby chłodzenia się w tych strefach gorących, wachlarze etc., służyły za przedmiot do długich Józefa opisów. Najbardziej zajmującą z wszystkich historji było polowanie na tygrysy, gdzie Józef o mało nie padł ofiarą tych krwiożerczych zwierząt.
Rebeka nie mogła niby utaić trwogi na samą myśl niebezpieczeństwa, jakie groziło Józefowi.
— Przez wzgląd na miłość swojej matki — mówiła drżąca — przez pamięć przyjaciół, przysięgnij pan że nigdy nie będziesz się narażał na takie szalone wyprawy.
— Ho! ho! zawołał Józef, prostując brzegi wykrochmalonych kołnierzyków — całym urokiem tych wypraw, jest właśnie niebezpieczeństwo.
Nasz bohater był tylko raz w życiu na polowaniu na tygrysy. Sam widok zwierza odjął mu przytomność do tego stopnia, że go przyniesiono do domu na pół umarłego ze strachu. W obecnej jednak rozmowie z Rebeką uczuł w sobie tak spotęgowaną odwagę, że ośmielił się zapytać dla kogo robiła woreczek zielony? Zdawało mu się nawet że nie można było zręczniej zadawać takich zapytań.
— Ten woreczek jest przeznaczony dla kogoś komu jest potrzebny — odpowiedziała Rebeka, zatrzymując na Józefie czułe i pełne znaczenia spojrzenie.
Sedley szukał już w myśli ozdobnych wyrazów dla popisania się wymową:
— O! miss Sharp! jakto... czyżby...
W tej chwili muzyka w sąsiednim pokoju ustała, co dozwalało Józefowi bardzo wyraźnie usłyszeć wymawiane przezeń wyrazy. Zamilkł więc, poczerwieniał i silnie nosem pociągnął powietrza.
— Czy słyszałaś pani kiedy mego brata tak wymownego? szepnął Osborne do Amelji. Doprawdy, przyjaciółka pani dokazuje cudów.
— Tem lepiej — odpowiedziała Amelja, skłonna jak wszystkie kobiety do kojarzenia małżeństw. Przyjaźń jej dla Rebeki znacznie się w ostatnich czasach wzmocniła; zdawało się jej bowiem że z każdym dniem nowe w Rebece odkrywała zalety, jakich nie spostrzegła nigdy w Chiswick-Mall. Nic na świecie nie wzrasta tak prędko i nie przybiera tak wielkich rozmiarów jak przywiązanie w kobiecie. Nie można też potępiać kobiety za to, że po ślubie ta potrzeba silnych uczuć słabnieć zaczyna. W języku zwolenników sentymentalizmu, nazywa się to „gonić za ideałami.“ Ma to niby znaczyć że kobieta potrzebuje przelać na męża i na dzieci uczucia, które tym sposobem rozdrobione, mają się później objawiać tylko w cichych około rodziny staraniach.
Wyczerpawszy cały zasób umiejętności muzycznych i zostając już dosyć długo w osobnym pokoju, zdawało się Amelji że wypadało powrócić do salonu i prosić Rebekę żeby zaśpiewała.
— Nie zechciałbyś pan mnie słuchać — mówiła do Osborna nie myśląc tego wcale — gdybyś pan posłyszał przedtem śpiew mojej przyjaciółki.
— Pozwalam jednak oświadczyć pannie Sharp — powiedział Osborne — że miss Amelja jest w mojem przekonaniu najpierwszą śpiewaczką w świecie.
— Zaraz pan to lepiej osądzisz! — rzekła Amelja.
Józef tak się już oswoił że pospieszył zanieść świece do fortepianu. Osborne dał do zrozumienia że wolałby zostać w salonie zkąd światło wyniesiono, ale Amelja oparła się temu z uprzejmym uśmiechem i oboje przeszli do drugiego pokoju. Zostawiając wolność zdania panu Osborne, musimy wyznać że Rebeka śpiewała lepiej od swojej przyjaciółki. Tego wieczora szczególnie przeszła samą siebie ku wielkiemu zdziwieniu Amelji, która nie słyszała jej nigdy śpiewającej z takiem uczuciem, z taką łatwością. Rebeka zaczęła od jakiegoś francuskiego romansu; Józef nie rozumiał go wcale, Osborne wyznał toż samo otwarcie, poczem miss Sharp zaśpiewała modne w owym czasie ballady: Biedna Zuzanna, Nasz król, Błękitnooka Marja.
Ze względu na ich wartość muzyczną, nie były to zbyt świetne utwory; przebijało w nich jednakże nierównie więcej prawdziwego uczucia i łatwiej je można było zrozumieć, niż owe lagrime, sospiri e felicitá, jakiemi wiecznie brzmi muzyka Donizettego.
W przestankach śpiewu toczyła się sentymentalna rozmowa, w ścisłym zostająca związku z opiewanym przedmiotem. Wszystkie służące, mistress Blenkinsop ochmistrzyni, i Sambo, usłużywszy do herbaty, zebrali się na schodach i słuchali śpiewu Rebeki.
Ostatni romans opiewał boleść przy rozstaniu. Końcowa wzrotka była odśpiewana rzewnym, coraz słabnącym, melancholicznym głosem. Każdy myślał o odjeździe Rebeki i o smutnem osamotnieniu biednej sieroty. Józef Sedley, lubiący namiętnie muzykę i posiadający serce niezmiernie czułe, był w zachwyceniu podczas śpiewu, czuł się głęboko wzruszonym kiedy ostatnia nuta ucichła. Gdyby był miał trochę więcej odwagi i gdyby Osborne został był z Amelją w salonie, jak tego sobie życzył, jużby może ostatnia chwila celibatu Józefa wybiła i powieść nasza byłaby skończoną.
Po śpiewie Rebeka wzięła pod rękę Amelję i przeszła z nią do ciemnego prawie salonu, W tej samej chwili ukazał się Sambo z tacą zastawioną sandwiczami, suchemi kofiturami i brzęczącą od kryształowych naczyń. Cała uwaga Józefa Sedley zwróciła się naturalnie ku tacy.
Przyjechali nakoniec państwo Sedley, ale nasze młode towarzystwo tak było zajęte rozmową, że ani zwróciło uwagi na turkot powozu.
— Niechże pani raczy przyjąć choć łyżeczkę galarety dla ochłodzenia się po tym zachwycającym, pełnym uczucia śpiewie, mówił Józef zwracając się do Rebeki.
— Brawo Jos! zawołał ojciec — wchodząc do salonu.
Józef przerażony dźwiękiem znanego mu drwiącego głosu, zamilkł natychmiast i wyniósł się jak najprędzej. Nie przepędził on wprawdzie nocy bezsennej nad zaciekaniem się czy jest kochanym lub nie: najgwałtowniejsza miłość nie odebrała mu nigdy ani snu ani apetytu; rozmyślał jednakże przez kilka chwil jakby to mu było rozkosznie słyszeć ten słodki śpiew wtenczas, kiedy i teatrów i koncertów będzie zupełnie pozbawiony. Wyobrażał sobie nawet jaki efekt sprawi pojawienie się na balach w Kalkucie zachwycającej istoty, mówiącej po francuzku lepiej od żony gubernatora.
— Potrzebaby być ślepym żeby nie dostrzedz iż ta dziewczyna mnie kocha, myślał sobie w duchu. Co się tyczy posagu, wszystkie panny jadące do Indji nie są od niej bogatsze. Mógłbym gorzej trafić, szukając dalej coś lepszego.
Kołysany temi marzeniami usnął nareszcie.
Nazajutrz rano przyszedł na śniadanie znacznie wcześniej niż zwykle. Nigdy go nie widziano tak częstym gościem w Russel-Square. Zastał on już Osborna, który jak mówił, przyszedł pomagać Amelji zajętej pisaniem dwunastu listów do Chiswick-Mall. Rebeka kończyła wczorajszą robotę.
Poborca z Boggley-Vollah, przeskakując po kilka na raz schodów, wszedł do salonu. Amelja i Osborne zamienili pomiędzy sobą uśmiech nieco złośliwy i spojrzeli na Rebekę, na której twarz, niezupełnie lokami zakrytą, żywy wystąpił rumieniec. Serce jej biło silnie kiedy Józef zadyszany, w butach świecących się jak źwierciadło, w nowem, świeżo z igły zdjętem ubraniu, ukazał się czerwony jak piwonja z gorąca, jakoteż i nadmiaru zdrowia. Była to chwila dla wszystkich krytyczna. Sambo nawet sznurował usta, żeby się nie roześmiać, anonsując Józefa i wnosząc dwa olbrzymie bukiety, kupione rano przez niego w Covent Garden.
Panienki przyjęły radośnie ofiarowane sobie bukiety, którym towarzyszyły uroczyste i niezgrabne ukłony Józefa.
— Brawo! zawołał Osborne.
— Dziękuję ci, kochany Józefie, dodała Amelja gotowa uścisnąć brata gdyby na to zezwolił.
— Cóż to za przepyszne kwiaty, zawołała miss Sharp, opierając bukiet na piersi i patrząc nań w zachwyceniu.
Kto wie, czy to bliższe przypatrywanie się nie było w celu dojrzenia jakiego bileciku ukrytego pomiędzy kwiatami.
Niestety! żadnego nie było.
— Powiedz mi Józefie — zapytał Osborne, śmiejąc się — czy w Boggley Vollah umieją rozmawiać za pomocą kwiatów.
— Daj pokój żartom — odparł sentymentalnie Józef — kupiłem te kwiaty u Nathan’a. Cieszy mnie że ci się podobały. Przywiozłem także ztamtąd ananas, którego przyprawą Sambo już się zajął; bardzo chłodzi w takie jak teraz upały.
Rebeka mówiła już że nigdy nie jadła ananasów i że od dawna pragnęła poznać smak tego owocu.
Wśród tej rozmowy Osborne wyszedł, a w parę chwil potem Amelja poszła zobaczyć zapewne żeby ananas cienko pokrajano. Józef został więc sam na sam z Rebeką, zajętą jak zawsze robotą zielonego woreczka.
— Co za cudowny romans pani śpiewałaś wczoraj wieczór! — rzekł młody poborca — na honor, bardzo mało brakowało, żebym się nie zalał łzami; jak honor kocham!
— Bo pan masz dobre i czułe serce, panie Józefie tak jak cała pańska rodzina.
— Nie mogłem zasnąć całą noc; zdawało mi się, że ten romans ciągle słyszę, próbowałem nawet zanucić go w łóżku dziś rano. Na honor, próbowałem... Gollop, mój lekarz, przyszedł do mnie o jedenastej, bo jak pani wiesz, jestem cierpiący i Gollop odwiedza mnie codzień. Otóż Gollop zastał mnie spiewającego.
— Doprawdy? chciałabym bardzo słyszeć pana spiewającego.
— Mnie? o! nie. Ale pani zaspiewaj jeszcze, zaklinam cię!
— Nie teraz, panie Sedley, odrzekła Rebeka z głębokiem westchnieniem. Nie jestem usposobiona do spiewu w tej chwili, a przytem muszę skończyć ten woreczek. Czy chcesz mi pan pomódz, panie Józefie?
Nim miał czas namyśleć się, już Józef Sedley, poborca z Boggley Vollah, pochylony w postawie błagalnej ku Rebece, rzucał na nią ogniste spojrzenia i trzymał pasmo jedwabiu, który miss Sharp zręcznie zwijała.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W tej to romantycznej postawie zastali młodą parę Osborne i Amelja, kiedy weszli oznajmić że ananas już pokrajany.
Pasemko jedwabiu już było zupełnie w kłębuszek zwinięte, a Józef Sedley nie odważył się jeszcze pisnąć ani słowa.
— To pewno dziś wieczór nastąpi, szepnęła Amelja Rebece, ściskając jej rękę.
— Dziś wieczór w Wauxhalu — myślał sobie Józef — muszę śmiało do rzeczy przystąpić.
Ktokolwiek z młodych ludzi był wychowany w znanym zakładzie dr. Swishtal, nigdy nie zapomni walki, stoczonej pomiędzy dwoma zapaśnikami, których imiona Kuff i Dobbin. Ten ostatni nosił liczne przezwiska, dawane mu przez kolegów i uchodził za jednego z silniejszych pensjonarzy doktora Swishtal.
Był on synem kupca z City, a wieść niesie, że przyjęcie jego do pensjonu było zastosowaniem zasady wolnej wymiany w handlu, to jest, że ojciec wypłacał należność za stół, pomieszkanie i naukę syna nie pieniędzmi, ale produktami w naturze. Obcisłe, aksamitne spodnie i takaż żakieta, tu i owdzie na szwach rozprute, stanowiły ubranie tego grubego i pękatego chłopca, przedstawiającego pewną ilość funtów herbaty, cukru, świec, mydła, rodzynków itd... dostarczanych przez starego Dobbin dyrektorowi zakładu. Jeden z uczniów wchodząc do szkoły, dostrzegł przed bramą wózek, z którego wyjmywano wymienione wyżej produkta. Wyraźnie wypisana firma: Handel korzenny Dobbin i Rudge, Thames Street w Londynie, nie uszła uwagi młodego chłopca. Odtąd młody Dobbin nie miał już chwili spokoju i stał się przedmiotem naigrawań i żartów nielitościwych towarzyszów:
— No i cóż, Dobbin — szydził jeden z nich — dobre wiadomości w gazecie, cukier drożeje, cena się podnosi?
Inny znowu dawał mu do rozwiązania następujące zagadnienie: Jeżeli funt świec kosztuje czternaście groszy i pół, ile może być wart Dobbin?
Wszystkie to koncepta wywołały głośne oklaski mądrych paniczów, według których handel drobiazgowy jest hańbiący i ledwie na pogardę i szyderstwo zasługiwać może.
— Twój ojciec, Osborne — rzekł młody Dobbin zwracając się do malca, który tę burzę wywołał — twój ojciec przecież nie jest niczem więcej jak prostym kupcem.
— Mój ojciec — odpowiedział tamten z dumą — jest szlachcicem i umie utrzymać się godnie na swojem stanowisku.
William Dobbin usiadł sam jeden na drugim końcu dziedzińca i resztę dnia tego smutnie przepędził, nie biorąc udziału w żadnej zabawie. Któż nie przypomina sobie smutnych i gorzkich chwil w dzieciństwie? Któż silniej od dziecka potrafi odczuć niesprawiedliwość? Kto bardziej od niego obawia się szyderstwa? Kto głębiej chowa w sercu uczucie wdzięczności, kto żywiej czuje wyrządzoną mu krzywdę? i my częstokroć nie obawiamy się męczyć i prześladować tych biednych młodych istot! Za cóż? Za błąd w rachunku, albo też za przeklętą łacinę.
William miał tyle z Alwarem trudności że będąc umieszczonym w najniższej klasie, widział się prawie zawsze wyprzedzonym przez drobne dzieciaki, wpośród których mógłby był uchodzić za olbrzyma. Mali jego towarzysze płatali mu tysiące figlów: zszywali mu spodnie, żeby je bardziej jeszcze zwęzić, podrzynali pasy od łóżka, podstawiali mu pod nogi rozmaite sprzęty żeby zaczepiwszy się upadł, posyłali mu niby od ojca pakiety z mydłem, ze świecami itd. Mały Dobbin znosił to wszystko z niemą i godną politowania rezygnacją.
Kuff, przeciwnie, był mecenasem całej pensji i wiele rzeczy uchodziło mu bezkarnie. Sprowadzał ukradkiem wino, obijał bez litości uczniów z miasta przychodzących, miał w swoim pokoju myśliwskie buty które mu służyły do polowania w dnie świąteczne, złoty zegarek i zażywał tabakę jak doktor. Uczęszczając do teatru i opery, znał doskonale zalety i wady każdego prawie z aktorów. W przeciągu godziny mógł napisać czterdzieści wierszy łacińskich i nie małą posiadał łatwość do wersyfikacji francuskiej. Trudniej byłoby powiedzieć co było mu obcym i czego nie potrafiłby zrobić. Sam nawet doktor Swishtall podobno go się obawiał.
Uznany przez swoich towarzyszów za naczelnego wodza, Kuff był małym despotą i nikt nie śmiał się oprzeć jego tyranji. Jeden smażył mu grzankę, drugi czyścił mu buty, inny nakoniec podejmował piłkę, kiedy się podobało bawić temu samowładnemu panu. Słowem, wszyscy byli na jego usługi. Dobbin był przez tego tyrana najwięcej ze wszystkich pogardzanym. Drwił z niego zawsze, bił go bardzo często, i nigdy nie raczył do niego ani słowa przemówić.
Pewnego dnia Dobbin był sam jeden w klasie zajęty pisaniem listu do rodziców. Kuff nadbiega z hałasem i każe małemu Dobbinowi przyniość sobie ciastka z konfiturami.
— Nie mogę odejść — mówi Dobbin — muszę listu dokończyć.
— Nie możesz, zawołał Kuff, gotując się do wyrwania listu, który pomimo wielu poprzekreślanych albo niewyraźnie napisanych wyrazów kosztował nie mało łez i pracy biednego dziecka. Był to owoc największych wysileń, na jakie chłopiec mógł się zdobyć, pisząc do matki, która go nad życie kochała. — Nie możesz — powtórzył Kuff — chciałbym bardzo wiedzieć dlaczego? Czy nie możesz jutro napisać do mamy Figs?
— Czy niemógłbyś nazywać mojej matki jej własnem imieniem? krzyknął Dobbin zrywając się z ławki w największem oburzeniu.
— No, wybierzesz się nakoniec? wołał mały despota.
— Zostaw mi list, ludzie dobrze wychowani nie czytają cudzych listów, powiedział Dobbin.
— Jakto! jeszcze czekasz?
— Otóż nie pójdę, a nie waż się mnie dotknąć, bo ci łeb rozbiję, wołał Dobbin, chwytając kałamarz ołowiany z taką złością, że Kuff zawahał się chwilę, włożył ręce do kieszeni i wyszedł przedrzeźniając przeciwnika. Odtąd nie miał on już żadnych bez pośrednich stosunków z synem episjera i ile razy tenże odwrócił się plecami, Kuff traktował go z największą w świecie pogardą.
W kilka dni potem Kuff stanął wypadkiem niedaleko William’a Dobbin, leżącego pod drzewem z ulubioną jego książką: „Tysiąc i jedna nocy“. Zostając w oddaleniu od reszty towarzyszów bawiących się w rozmaite gry, zdawało się że William czuł się szczęśliwym w osamotnieniu. Gdyby przełożeni i nauczyciele zamiast obarczać dzieci karami i zamiast nudzić je nieustannem strofowaniem, mniej krępowali ich wrodzone popędy, nieraz czystsze, wznioślejsze od nałogów tych, jakie swoim wychowańcom nakazują, gdyby rodzice zamiast narzucać dzieciom swoje myśli i upodobania, zostawiali ich więcej samym sobie, mielibyśmy może mniej daleko dzieci zepsutych, chociaż ich główki nie byłyby tak wcześnie jak dziś napełnione zbiorem różnorodnych, naukowych wiadomości.
William, jak już powiedzieliśmy, leżał pod drzewem z książką w ręku. Przeniesiony w dyamentową dolinę, zapomniał zupełnie o świecie, gdy nagle krzyk płaczącego dziecka wyrwał go z upajającej krainy marzeń. Podniósł oczy i ujrzał obok siebie małego chłopca, którego Kuff niemiłosiernie smagał.
Był to właśnie ten sam malec, który wyszperał episjerskie pochodzenie William’a i naraził go przez to na wiele nieprzyjemności. Dobbin jednak nie miał zwyczaju chować długo urazy w sercu do najmłodszych i najsłabszych kolegów.
— Dla czego, smarkaczu, przyszło ci do głowy rozbić tę butelkę? — krzyczał Kuff, szarpiąc silnie swoją ofiarę.
Małemu temu chłopczynie rozkazał przeskoczyć przez mur dosyć wysoki, biedz jeszcze z pół mili, wziąć na kredyt butelkę araku i przynieść ją tąż samą drogą, unikając o ile możności szpiegów doktora Swishtall, którzy mu wszystko donosili. Przełażąc przez mur dziedzińca, noga powinęła się biednemu chłopcu, który upadł na ziemię i stłukł butelkę. Ze splamionemi spodniami stawiono go przed doktorem jako winowajcę, chociaż był zupełnie niewinny.
— Jak ośmieliłeś się rozbić, mały złodzieju? Wypiłeś arak, szachraju, i mówisz, że rozbiłeś butelkę. Wyciągnij rękę, łotrze — mówił Kuff podnosząc linję do uderzenia.
Gruba dębowa linja spadła silnie na rękę biednego dziecka, któremu ból wyrwał przeciągły, chociaż stłumiony jęk. William przywołany tym jękiem z djamentowej doliny w świat rzeczywisty, miał przed sobą widok, który się codziennie powtarzał: silny i barczysty chłopiec bił bez najmniejszej przyczyny słabszego od siebie.
— Nadstaw drugą łapę, łakotnisiu — mówił Kuff do młodszego towarzysza, którego twarz wykrzywiona świadczyła o gwałtownym bolu. Wszystkie członki William’a, więzione w ścisłem ubraniu, zadrgały z oburzenia, jakiem go ten widok przejmował.
— Oto masz za swoje, nikczemny kłamco — zawołał Kuff spuszczając narzędzie kary na rękę biednego dziecka.
Niech to nie przeraża naszych czytelniczek, los to nieunikniony każdego dziecka, które przez pensję przechodzi. Wasze dzieci będą prawdopodobnie tak samo cierpiały i też same cierpienia drugim zadawały.
Za powtórnem opadnięciem linji Dobbin zerwał się jakby piorunem rażony.
Dla czego? nie umiałbym na to odpowiedzieć; bo kary cielesne w szkołach są na porządku dziennym[1]. Być może że poczciwe serce William’a nie mogło znieść bez oburzenia takiej tyranji, takiego pastwienia się nad bezsilnem dzieckiem; może być że chęć osobistej zemsty popychała go do zmierzenia się z okrutnym katem, rozzuchwalonym uległością, z jaką jego towarzysze znosili największe obelgi. W samej rzeczy, Kuff obchodził się z towarzyszami szkolnymi jak zwycięzca z podbitymi niewolnikami. Wyglądał pomiędzy nimi jak mały monarcha, do czego miał zupełną kwalifikację: Pychę, zuchwałość a nawet przywileje, bo na jego skinienie odzywały się bębny, powiewały chorągiewki i broń mu przynoszono na rozkazy.
Nie będziemy przesądzać pobudek wpływających na śmiałe wystąpienie młodego Dobbina, który jednym skokiem znalazł się naprzeciw tyrana, wołając do niego mocnym głosem:
— Przestań męczyć to dziecko, bo ja..
— Cóż mi zrobisz? — zapytał Kuff zdziwiony tą interwencją, a potem zwracając się znowu do nieszczęśliwej ofiary, rzekł:
— Wyciągaj łapę, małpeczko.
— Co ci zrobię — odpowiedział Dobbin na zapytanie — sprawię ci takie cięgi, jakich nie dostałeś jeszcze w życiu.
Mały Osborne spojrzał przez łzy z niedowierzaniem na obrońcę; Kuff nie mógł wyjść z podziwienia na tak niespodziewane wystąpienie William’a.
Wyobraźcie sobie Jerzego III. w chwili kiedy otrzymuje wiadomość z północnej Ameryki o podniesionym rokoszu w posiadłościach angielskich; przedstawcie sobie Goljata wyzwanego przez małego Dawida, a będziecie mieli pojęcie o uczuciach, jakie miotały młodym Reginaldem Kuff w chwili kiedy odebrał wyzwanie.
— Po lekcji — wymówił pomału Kuff przybierając postawę pewną siebie, jak gdyby chciał powiedzieć: Zostawiam ci czas na zrobienie testamentu i na przekazanie ostatniej twej woli przyjaciołom.
— Będę gotów — odpowiedział Dobbin — ty będziesz moim sekundantem, dodał, zwracając mowę do Osborna.
— Dobrze, jeżeli tego sobie życzysz — odpowiedział Osborne rumieniąc się ze wstydu że syn kupca wiktuałów występuje w charakterze jego obrońcy.
Nadeszła nakoniec chwila walki. Osborne wstydził się przemówić do Williama. Kuff szedł do ataku z uśmiechem pogardy. Z początku bójki młoda publiczność patrzyła w milczeniu, ale gdy biedny Dobbin uległ pod razami przeciwnika i był przez tegoż trzy razy na ziemię powalony, głośne okrzyki rozlegały się za każdym upadkiem Williama; każdy z widzów gotów był upaść na kolana przed bitnym zwycięscą.
— Jakże on mnie zbije, kiedy to wszystko się skończy? — myślał sobie młody Osborne, podnosząc Williama. Lepiejbyś zrobił żebyś ustąpił, Williamie, mówił do niego — ja to przeniosłem już, przykry to był moment wprawdzie, ale już się do tego przyzwyczaiłem.
Dobbin trzęsąc się z gniewu odepchnął sekundanta i natarł czwarty raz na przeciwnika z takim pospiechem, że zmusił go do działania odpornego, nie zostawiając mu czasu do ataku. William był mańkutem. Jak tylko mu się udało wyprowadzić lewą rękę w pole, wymierzył dwa nader silne ciosy, z których jeden ugodził w oko nieprzyjacielskie, a drugi skrzywił nieco jego piękny nos rzymski.
Kuff potoczył się na ziemię ku wielkiemu zdumieniu przytomnych.
— Dobrze trafił — powiedział mały Osborne z miną znawcy klaszcząc w dłonie i skacząc po za plecami swego obrońcy. — Mocną masz lewicę Figs, brawo mój chłopcze!
Od tej stanowczej chwili lewica Figs’a brała czynny i skuteczny udział aż do końca walki. Po każdym ataku Kuff padał na ziemię. Za szóstym razem głosy widzów już się podzieliły: — Brawo Figs! — wołali jedni. — Popraw się Kuff! — krzyczeli drudzy. Za dwunastym razem Kuff nieprzytomny prawie, nie był już w stanie ani bronić się, ani działać zaczepnie, Figs przeciwnie był nie wzruszony jak kwaker. Twarz blada, oczy pełne ognia, szeroka na ustach kresa, z której krew szła obficie, dawały młodemu bohaterowi wyraz dziki i wojowniczy, przejmujący strachem niejednego z widzów. Nie zwyciężony Kuff gotował się stawić czoło po raz trzynasty.
Gdybym miał pióro Napier’a lub Bell’a opisałbym obszerniej tę pamiętną walkę. Była to ostatnia szarża starej gwardji, a raczej miała ona kiedyś w podobny sposób się stoczyć, bo działo się to jeszcze przed bitwą, pod Waterloo. Była to kolumna Ney’a, dosięgająca kolumnę de la Haie Sainte, otoczona blaskiem dwudziestu orłów i dziesięciu tysięcy bagnetów.
Kuff zrozpaczony zdobył się nareszcie na ostatnie wysilenia, ale nieubłagana, handlująca figami lewica spadła znowu na jego nos już znacznie uszkodzony, i obdaliła ostatecznie walecznego przeciwnika na ziemię.
— Zdaje mi się że już ma dosyć — wymówił Figs, podczas gdy nieprzyjaciel leżał prawie bez życia na trawniku. Kiedy go podniesiono, po krótkiej przerwie, pan Reginald Kuff nie miał już ani siły ani ochoty do wznowienia boju.
Cała uczniów gromada zaintonowała z takim zapałem głośne hurra na cześć i chwalę zwycięscy jak gdyby tenże był przedmiotem ogólnej sympatji od początku bitwy. Wrzawa, zamieszanie, dzikie okrzyki doszły do tego stopnia, że doktor Swishtall wybiegł na dziedziniec i zamierzał srogo skarcić Williama, kiedy Kuff przyszedłszy już do siebie i obmywając rany wystąpił naprzód i rzekł:
— To ja zawiniłem, panie dyrektorze, Figs... Dobbin nic nie winien. Ja skrzywdziłem jednego z młodszych kolegów i odebrałem za swoje.
Wspaniałomyślny ten postępek nie tylko zasłonił od kary zwycięscę, ale przywrócił zwyciężonemu wpływ i znaczenie, utracone z powodu nieszczęśliwej porażki.
Młody Osborne tak się wyrażał o tej sprawie w liście do rodziców:
„Kochana mamo!
„Jestem zdrów czego i mamie życzę; proszę mi przysłać ciastek i pięć szylingów. Mieliśmy tu bitwę. Kuff, jak mama musi wiedzieć, był u nas królem na pensji. Mierzył się trzynaście razy z Williamem i był porządnie obity, teraz już zeszedł na wice króla. Kuff mnie bił za to, że mu rozbiłem butelkę mleka, a Figs ujął się za mną. Nazywamy go Figą, bo jego ojciec ma handel korzenny, przy Thames Street w City. Mnie się zdaje że kiedy on bił się za mnie, to wypadałoby mamie kupować herbatę i cukier u jego ojca. Kuff jeździ zawsze do siebie co sobota, ale teraz nie będzie mógł, bo ma oczy podbite. Kuff ma konika białego, na którym do domu jeździ. Ja byłbym bardzo kontent żeby papa pozwolił mi mieć także małego konika i jestem
„przywiązanym synem.
„Jerzy Sedley Osborne.“
P. S. „Proszę odemnie Emmę uściskać. Wycinam dla niej powozik z tektury.“
Po tak świętnem zwycięstwie Dobbin stanął bardzo wysoko w opinji kolegów. Przydomek Figs przestał być używanym na pośmiewisko; przeciwnie, imie to stało się odtąd bardzo popularnem w szkole. „Naprawdę, on temu nie winien że jego ojciec jest episjerem,“ mówił mały Osborne, którego zdanie miało pewne w szkole znaczenie. Odtąd uważano za rzecz bardzo niestosowną żartować — jak dawniej — z urodzenia Williama. Zupełna zmiana stosunków młodego chłopca z wszystkimi szkolnymi towarzyszami wpłynęła korzystnie na rozwój jego władz umysłowych i na postępy w naukach klasycznych. Znakomity Kuff nawet był dla niego pełen uprzejmej grzeczności, pomagał mu nieraz składać wiersze łacińskie i często bawił się z nim na przechadzce. William był wprawdzie słaby w naukach filologicznych ale za to wszyscy przyznawali mu wielką zdolność do matematyki. Pomimo że klasa jego była dosyć liczną, udało mu się jednak zająć trzecie miejsce przy ogólnem obliczaniu stopni z algebry, co mu pomogło do otrzymania nagrody publicznej. Trzeba było widzieć radość jego matki kiedy młody William brał z rąk doktora na publicznem zgromadzeniu Telemaka z napisem łacińskim: Guilelmo Dobbino. Cała młodzież szkolna okazała przy tej okoliczności serdeczną sympatję młodemu koledze grzmotem tak silnych oklasków, że William Dobbin poczerwieniał i zaledwie mógł powrócić na miejsce, tak się nogi chwiały pod nim i w głowie kręciło. Ojciec Dobbina dał publicznie synowi dwie gwinee a po wakacjach sprawił mu nowe ubranie.
Wrodzona Williamowi skromność nie dozwoliła mu przypisywać swego powodzenia osobistej tylko zasłudze. Zdawało mu się że wpływy małego Osborna nie mało się do tego przyczyniły. Od tej chwili powziął on dla Jerzego stałą, niezachwianą przyjaźń, do której tylko młode serca zdają się zdolne. Miał on zawsze do małego Osborna prawdziwą sympatję, ale odtąd został mu wiernym jak piesek, nieodstępnym jak Piętaszek towarzyszem. W przekonaniu William’a Jerzy łączył w sobie wszystkie przymioty; piękność, zręczność, odwaga, wspaniałomyślność, podnosiły Osborna do ideału doskonałości. William dzielił się pieniędzmi ze swoim przyjacielem i zasypywał go upominkami jak scyzoryki, pieczątki złote, ołówki srebrne, książki i ryciny z napisem: „Jerzemu Sedley Osborne, esquire, od wiernego mu przyjaciela, Wiliam’a Dobbin.“
Nic zatem dziwnego że w dzień ułożonej wycieczki do Wauxhalu, kapitan Osborne powiedział do pani Sedley;
— Chciej mi pani łaskawie wybaczyć że pozwoliłem sobie zaprosić na obiad pana Dobbina, który ma nam towarzyszyć do Wauxhalu. Jest to młody człowiek tak nieśmiały prawie jak Józef.
— Nieśmiały! cóż to ma znaczyć? rzekł urażony Józef, przeszywając Rebekę znaczącem spojrzeniem.
— Muszę ci jednakże oddać tę sprawiedliwość, kochany Józefie — mówił dalej Osborne śmiejąc się, że Dobbin nie dorównywa ci w elegancji. Spotkawszy go w Bedfort oznajmiłem mu że miss Amelja wróciła już z pensji do Russel Square, że zamierzamy zrobić wyprawę do Wauxhalu i że pani Sedley przebaczyła mu stłuczenie filiżanki z pączem na owym balu dziecinnym siedm lat temu. Przypomina sobie pani ten wypadek?
— O! pamiętam dobrze... suknia pąsowa pani Flamingo najwięcej ucierpiała z niezgrabności tego chłopca. Ale też i siostry jego są bardzo niezręczne, lady Dobbin była z niemi wczoraj w Highbury; jakże one tam wyglądały!
— Alderman[2] podobno ma być bardzo bogaty — rzekł złośliwie Osborne, — czy pani nie znajduje że byłaby to dla mnie bardzo dobra partja, gdybym się z jedną z tych panien ożenił, nieprawdaż.
— Co też ci się roi po głowie? Którażto z panien — mówiła pani Sedley — zechciałaby mieć męża z taką żółtą twarzą jak twoja? Nareszcie alderman Dobbin ma czternaścioro dzieci do wyposażenia.
— Ja mam żółtą twarz? Cóż pani powiesz o Williamie Dobbin, który miał trzy razy żółtą febrę, dwa razy w Nassau a raz w Saint Kitts?
— To wszystko bardzo być może, ale to niezmniejsza w naszych oczach żółtości twojej cery. Nie prawdaż Emmy?
Amelja, której twarz pokryła się rumieńcem, patrzyła z uśmiechem na Jerzego, myśląc sobie w duchu że w całej armji Jego królewskiej Mości a może i na całym świecie nie ma ani jednego mężczyzny z tak bohaterską postawą i tak wdzięcznemi wąsikami.
— Powierzchowność i niezgrabność kapitana Dobbin mało mnie obchodzi — rzekła po chwili Amelja — ale nie taję się że mam dla niego wiele życzliwości.
Amelja lubiła rzeczywiście kapitana Dobbin, którego przyjaźń dla Osborna była najważniejszą tej sympatji pobudką.
— Nie jest to zapewne Adonis — dodał Jerzy Osborne — ale nie znam lepszego żołnierza, lepszego kolegi jak kapitan Dobbin.
Przed wieczorem Amelja w białej, muślinowej sukience, świeża jak różyczka, z twarzą uśmiechniętą weszła do salonu, gdzie zastała już gościa w uniformie wojskowym, okrytym galonami i z kapeluszem stosowanym w ręku. Nowoprzybyły miał za długie ręce i nogi, uszy nazbyt wystające i odznaczał się wzrostem niepospolitym, a nadewszystko niezręcznemi ruchami.
Był to William Dobbin, kapitan piechoty z pułku Jego królewskiej Mości.
Nikt prawie nie wiedział o jego przybyciu do Russel-Square, bo zadzwonił tak nieśmiało, że na górze nie było słychać dzwonka. Dlatego to Amelja wbiegła do salonu spiewając, a głos jej dźwięczny poszedł prosto do serca kapitana. Ukłoniwszy się bardzo niezgrabnie William zamiast uścisnąć podaną mu białą i drobną rączkę, stał w miejscu i tak sobie rozmyślał:
— Czy podobna żeby to była ta sama mała dziewczynka, którą tak niedawno, zdaje mi się, widziałem, kiedy mi się zdarzyło rozlać filiżankę ponczu, na parę dni przed otrzymaniem nominacji? Czy to o niej Jerzy Osborne zamyśla? Dobry ma gust, nie ma co powiedzieć, bo piękna jak aniołek.
Kto wie jak długo zostałby zajęty rozwiązaniem postawionych przez siebie zapytań, gdyby kapelusz nie był mu wypadł z ręki na ziemię.
Czytelnik zna już historję William’a. Dodamy tylko że papa Dobbin, ów pogardzony episjer został aldermanem, a następnie pułkownikiem ochotniczej jazdy lekkiej, pełnym wojowniczego zapału do odparcia inwazji francuzkiej. Nie dosyć na tem, alderman i pułkownik Dobbin, pod którego rozkazami służył stary Osborne, został zaszczycony orderem po przeglądzie wojsk, odbytym przez króla i księcia Yorku. William Dobbin i Jerzy Osborne wstąpili do pułku piechoty, który wkrótce wysłano do Indji Wschodnich i do Kanady, a nakoniec wrócił do kraju. Przyjaźń William’a z Jerzym została zawsze tak szczerą i serdeczną jak za czasów szkolnych.
Całe towarzystwo zasiadło do obiadu. Mówiono przy stole o sławie wojennej, o Wellingtonie i o najświeższych wypadkach. W owej pamiętnej epoce dzienniki były przepełnione wiadomościami o zwycięstwach, które każdy dzień prawie przynosił. William i Jerzy wiele daliby za to żeby ich imiona znalazły się tam zapisane, gdy tymczasem los nieubłagany skazywał ich na uciążliwą bezczynność, trzymając cały pułk daleko od pola zwycięstw i chwały. Taka rozmowa musiała naturalnie obudzić najżywszy entuzjazm Rebeki. Pan Józef zaś nie zaniedbywał podawać jej wszystko, co tylko było na stole, sam jadł dobrze, pił jeszcze lepiej i opowiadał z ogniem historję panny Kutler i chirurga Lance i wzruszające epizody z polowania na tygrysy.
Po obiedzie rzucił się skwapliwie otworzyć paniom drzwi do salonu, wrócił jednak natychmiast na swoje miejsce przy stole i z gorączkowym pospiechem wypróżniał butelki, napełniając sobie co chwila kieliszek jeden po drugim.
— Józef ostrzy broń, szepnął Osborne do William’a.
Nadeszła nakoniec pora udać się do Wauxhalu.
Dotąd, jak widzimy, wszystko w naszej powieści tchnie pogodą i spokojem; wypadki, przez nas opowiadane, w zwykłym po sobie następują porządku. Bo i jakże mogliśmy wejść w sferę zdarzeń nadzwyczajnych, kiedyśmy się nie wychylali jeszcze z domu uczciwego ajenta bankowego, gdzie przechadzka, śniadanie, objad i parę czułych westchnień wypełnia żywot spokojnych mieszkańców Russell Square. Wszystko cośmy dotąd powiedzieli, da się zamknąć w tych kilku wyrazach: Osborne zakochany w Amelji zaprosił jednego z dawnych znajomych na objad i na przejażdżkę do Wauxhalu. Józef Sedley kocha Rebekę. Czy będzie posiadać przedmiot swoich westchnień? Oto właśnie co pozostaje do wyjaśnienia.
Powiedzieliśmy już że młode towarzystwo było na wyjezdnem do Wauxhalu. Józef zajął miejsce na przedzie powozu obok miss Sharp, którą cisnął całym swoim ciężarem, w głębi zaś usiadł Osborne pomiędzy Amelją i kapitanem Dobbin.
Każdy był pewnym, że tego wieczora Józef zapyta Rebekę czy zechce nosić imię mistress Sedley. Rodzice nawet, jak się zdawało, nie byliby temu związkowi przeciwni. Ojciec Sedley zarzucał zawsze synowi próżność egoizm, gnuśność, zniewieściałość, żartował z jego pretensji i hołdowania modzie, wyśmiewał bez litości przechwałki, można go było nawet podejrzywać o uczucie pogardy dla syna, i każdą w tym przedmiocie rozmowę z żoną kończył temi słowy: „Zostawię mu połowę majątku, ale pewny jestem że gdyby śmierć dziś nawet zabrała nas oboje z Amelją, ten chłopiec bez serca powiedziałby sobie: „Tem lepiej“ i nie straciłby ani na jeden dzień apetytu. Po cóż więc mam sobie krew psuć i troszczyć się zbytecznie o niego? Niech się sobie żeni z kim mu się podoba, zostawmy mu wolny wybór, nie potrzebujemy mieszać się do tego.
Amelja, z zapałem niedoświadczonej i młodej dziewczyny, gorąco pragnęła tego związku. Parę razy Józef zdawał się usposobionym otworzyć przed siostrą tajniki swego serca, Amelja chętnieby te zwierzenia przyjęła; ale gdy przyszła chwila stanowcza, zawsze brakowało mu odwagi: westchnął, kręcił się i zostawiał siostrę zawiedzioną w oczekiwaniach.
W rozmowach z Rebeką, Amelja nie mogła dotykać tak drażliwego przedmiotu, ale miewała za to długie i poufne pogadanki z ochmistrzynią, mistress Blinkinsob, która powiedziała co o tem pannie służącej, a wymówiła się przed kucharką, ta ostatnia znów przed znajomymi, tak że na milę w około Russell Square mówiono już o tem, że pan Józef ma się żenić.
Gdy pani Sedley robiła czasem uwagę że córka artysty nie była odpowiednią partją dla jej syna, ochmistrzyni Blinkinsop odpowiadała jej na to, z głębokiem wszakże uszanowaniem:
— Albożeśmy, proszę pani, nie byli episjerami kiedy pan Sedley, wówczas tylko komisant ajenta bankowego, starał się o nas? Nie było więcej jak pięćset funtów szterlingów rocznego dochodu z początku, a przecież dzisiaj chwała Bogu, jesteśmy dosyć bogaci.
Amelja była również tego zdania, a w końcu poczciwa pani Sedley dała się jakoś przekonać.
Pan Sedley zachowywał ścisłą neutralność.
— Niech się Józef żeni jak sam chce — mówił zawsze — to nie nasza rzecz, panna nie ma posagu, to prawda; ale i pani Sedley nie była bogatszą. Tej dziewczynie nie zbywa na zręczności, potrafi więc wpłynąć na męża i dobrze nim pokierować. W każdym razie lepsza jeszcze ta, aniżeli jaka czarna pani Sedley z tuzinem dzieci orzechowego koloru.
Wszystko zdawało się sprzyjać zamiarom Rebeki, nie brakowało już nic więcej jak tylko prostego oświadczenia. Wówczas dopiero Rebeka uczuła prawdziwie brak tkliwej i zręcznej matki, która potrafiłaby w kilka chwil całą rzecz zakończyć i po krótkiej rozmowie wyrwać lękliwemu kochankowi płomieniste wyznanie.
Tak stały rzeczy kiedy powóz minąwszy most Westminsterski zatrzymał się u wejścia do ogrodu królewskiego. Tłum przypatrywał się z uśmiechem zadowolenia wysiadającemu pompatycznie Józefowi, który zarumienił się z początku ale zaraz potem spojrzał z dumą na Rebekę i wyginając się podał jej rękę. Jerzy prowadząc Amelję, której twarz promieniała radością i szczęściem, rzekł:
— Ty jesteś tak dobry, Wiljamie, że pewno nie odmówisz mi tego i zabierzesz szale tych pań, nieprawdaż?
Kapitan wziął szale na rękę, zapłacił za bilety przy wejściu i postępował spokojnie za resztą towarzystwa. Nie zwracał nawet uwagi na Rebekę i jej kawalera, co zaś do Amelji to znajdował ją tak piękną i dobrą, że zdawała mu się odpowiadać zupełnie świetnym przymiotom Jerzego. Byłoby mu zapewne przyjemniej mieć co innego aniżeli szale pod ręką, żadna przecież myśl egoistyczna nie przyszła mu nawet do głowy. I nie mogło być inaczej. Jakżeby Dobbin mógł nie czuć się zadowolonym widząc że jego przyjaciel tak dobrze się bawi? Nosił więc powierzone mu szale i patrzył na młodą parę z ojcowskiem prawie uczuciem. Nic tam zresztą nie obudzało najmniejszej ciekawości kapitana Dobbin: tysiące kolorowych świateł, liczna orkiestra, wykonywająca pod złoconym kjoskiem najpiękniejsze melodje, śpiewacy, tańce, skoczki biegające po linie, butelki porteru, altany i namioty gdzie sprzedawano cienko jak papier pokrajaną szynkę: wszystko to było zupełnie Willjamowi Dobbin obojętnem.
Z białym kaszmirowym szalem Amelji na ręku, kapitan zatrzymał się przed estradą gdzie mistress Salmon śpiewała „Bitwę pod Borodinem.“ Była to kantata napisana na korsykańskiego awanturnika, którego szczęście zaczynało już opuszczać. Kiedy się ztamtąd oddalał Dobbin zaczął nucić piosnkę którą Amelja śpiewała w Russel Square wchodząc do salonu, ale głos jego był tak podobny do głosu puszczyka, że nie mógł sam powstrzymać się od śmiechu.
Nasze młode pary przyrzekały uroczyście, że do końca wieczora nie będą się oddalać od całego towarzystwa, ale w ogrodach Vauxhalu tak łatwo się zabłąkać, że przy wieczerzy dopiero wszyscy się zgromadzają, by wspólnie opowiadać sobie przygody całego dnia.
Jakąby tajemnicą nie były okryte przygody Amelji i Osborna, można być pewnym że ich myśli i postępowanie było czyste i nienaganne. Byli oni zresztą przyzwyczajeni od dzieciństwa znajdować się sami z sobą tak często, że to położenie nie było dla nich nowem.
Józef i Rebeka ujrzeli się nakoniec sami w cienistych alejach parku, spotykając tu i owdzie nowe pary, szukające również samotności. Oboje rozumieli dobrze trudność swego położenia; miss Sharp myślała nawet, nie bez trwogi, że jeżeli w tak drażliwej chwili wyznanie miłości zamrze na nieśmiałych ustach Józefa, to wszystko może być stracone.
Zatrzymali się najpierwej przed panoramą Moskwy. Tu jakiś niezgrabny niedźwiedź nastąpił na nogę Rebeki która wydawszy okrzyk boleści, rzuciła się w objęcia Józefa, żeby nie upaść na ziemię. Ten mały wypadek spotęgował czułość i zaufanie naszego bohatera do tego stopnia, że zaczął opowiadać swoje indyjskie historyjki słyszane już dziesięć razy.
— Chciałabym bardzo poznać Indje — przerwała Rebeka.
— Doprawdy? zapytał Józef z wyrazem czułości.
Nie można wątpić że to zręczne pytanie było wstępem do innego, nierównie czulszego jeszcze; tak przynajmniej należało sądzić z przyszpieszonego oddechu Józefa i z tego drgania sercowego, które Rebeka dobrze czuła pod ręką. Gdy w tem... o nieba! głośne uderzenie dzwonu dało znać publiczności że fajerwerki miały się rozpoczynać, i nasi kochankowie nie mogąc walczyć z kilkutysięcznym tłumem, zostali jak gdyby falą uniesieni w stronę, gdzie wszyscy cisnęli się gwałtownie.
Kapitan Dobbin znudzony trochę, miał już wielką ochotę połączyć się przy wieczerzy z całem towarzystwem, przeszedł nawet parę razy obok altany, gdzie obojętnie pary już siedziały przy stole, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi. Na stole były tylko cztery nakrycia, a nasi kochankowie tak zajęli się sobą, że nikt ani pomyślał o kapitanie Dobbin, jak gdyby go nie było na świecie.
— Byłbym tu zbytecznym gościem — pomyślał sobie, patrząc na zakochanych i odchodząc w przeciwną stronę.
W altanie przyjemna rozmowa utrzymywała przyzwoitą swobodę i naturalną wesołość. Józef myślał że jest w najwyższym blasku potęgi, dawając nakazującym głosem rozkazy na prawo i na lewo. Przyprawiał sałatę, odkorkowywał butelki szampana, krajał pieczyste, a przytem jadł i pił zmiatając wszystko co było na stole. W końcu zaproponował rak-punch, bo któż idzie do Vauxhalu, żeby nie skosztował co to jest rak punch!
— Chłopcze! — zawołał — przynieś tu rak-punchu!
Komu wiadomo że Rozamunda znalazła śmierć na dnie zatrutej czaszy, kto wie że puhar wina zabił Wielkiego Aleksandra, tego dziwić nie powinno że ów poncz był brzemienny wypadkami i wpłynął na losy głównych aktorów naszej powieści, pomimo że większa ich część nie skąpała ust w tym boskim nektarze.
Panienki nie piły wcale. Osborne zaś nie lubił tego napoju, a ztąd wynikło że Józef wypił wszystko, że wpadł następnie w stan najwyższej egzeltacji i że nakoniec groziły mu bardzo niemiłe następstwa. Hałaśliwa mowa, śmiech nienaturalny i ruchy jego gwałtowne, ściągnęły mnóstwo widzów naokoło altany, co wielce zmieszało panienki. Nasz bohater zaczął już śpiewać chrypliwym głosem, raczej do beczenia niż do śpiewu podobnym i wywołał huczne oklaski całej publiczności która się pomału od muzyki do altany przeniosła.
— Brawo, mój chłopcze! Zawołał ktoś z tłumu.
— Ej do licha! czybyśmy nie mogli zobaczyć go skaczącego na linie; to byłoby zabawne; co? odezwał się głos inny.
Ten żart przeraził obie panny i oburzył Osborna.
— Na miłość Boga, Józefie chodźmy ztąd — powiedział — odjeżdżajmy co prędzej.
Panienki podniosły się spiesznie.
— Czekajno, czekaj, moja luba synogarliczko, mruczał Józef, obejmując w pół Rebekę. Miss Sharp nie miała dosyć siły żeby się z jego uścisków wydobyć, co wywołało śmiech ogólny. Józef pił coraz więcej, przymrużał oczy, przemawiał do publiczności i zapraszał na poncz wszystkich, coby mieli ochotę stuknąć się z nim kieliszkiem.
Jakiś nieznajomy, dosyć podejrzanej powierzchowności, przyjął zaproszenie Józefa i zbliżył się do stołu. Osborne rzucił się żeby odepchnąć natręta, który nie okazywał skłonności do ustąpienia. Bójka zdawała się nieuniknioną, gdy na szczęście usłyszano głos: — Precz! z drogi!
Nowoprzybyły przecisnął się łatwo przez tłum ustępujący wszędzie na widok mundura i kapelusza trójkątnego i w oka mgnieniu był już w altanie.
Dobbin — bo to był on — przechadzał się w parku i na odgłos niezwykłej wrzawy pospieszył w stronę altany.
— Na miłość Boga, Wiljamie, gdzieżeś się podział? zawołał Osborne, wyrywając mu z rąk biały kaszmirowy szal i zarzucając na szyję Amelji. Zastąp mnie przynajmniej i dopilnuj Józefa nim te panie do powozu odprowadzę.
Jos zamierzył stawić czynny opór i już się podnosił, ale Osborne jednem poruszeniem ręki obalił go na ławkę i wyprowadził damy z altany. Józef mimo silnej czkawki, posyłał w powietrzu całusy, wołając:
— Niech was Bóg błogosławi! niech cię Bóg błogosławi! — Potem pochwycił rękę kapitana Dobbin i płacząc rzewnemi łzami, zwierzył mu się ze swoją miłością dla Rebeki, wołając że kochał szalenie tego anioła, że zadał swojem postąpieniem śmiertelny cios jej sercu, że chce ją poślubić jutro i że musi jechać natychmiast do Lambeth i zbudzić arcybiskupa jeżeliby tego prałata zastał już śpiącego.
Kapitan Dobbin, korzystając z tego, wyciągnął go z ogrodu aby jak najspieszniej niby udać się do arcybiskupiego pałacu a wsadziwszy go do powozu, odwiózł już śpiącego do domu.
Jerzy Osborne odprowadził panienki do Russell-Square bez żadnego wypadku i śmiał się szczerze z tej przygody, kiedy już wszelkie niebezpieczeństwo minęło.
Amelja spojrzała ze smutkiem na swoją przyjaciółkę uścisnęła ją, i obie rozeszły się w milczeniu udając się na spoczynek.
— Jutro niezawodnie przyjedzie żeby się ostatecznie oświadczyć, myślała Rebeka. Nazwał mnie swoją lubą i uścisnął mi rękę w przytomności Amelji. Nie może być żeby jutro nie zrobił stanowczego kroku.
Amelja myślała podobnie, a nawet układała już sobie jak będzie drużką jaką weźmie sukienkę i jakie upominki ofiaruje przyszłej bratowej.
Biedne łatwowierne istoty! Jakże wam mało znane skutki pączu! Widźcież o tem że rak-punch Wauxhalu wypity w ilości dwóch szklanek tylko, sprowadza już z niczem niezrównowany ból głowy, i że Józef Sedley dotknięty chorobą wątroby, wlał w siebie około litra tego strasznego napoju.
Dzień następny, mający przynieść szczęście Rebece i ziścić jej marzenia, był dla biednego Józefa dniem boleści, której żadne pióro opisać nie zdoła. Użycie wody selcerskiej nie było jeszcze znanem, piwo tylko uważano powszechnie jako środek łagodzący w podobnych wypadkach. Jerzy Osborne zastał już kapitana Dobbin niosącego ratunek znakomitemu poborcy z Boggley Vollah, który się przewracał na sofie, jęcząc z boleści. Dwaj przyjacieli zamienili spojrzenie, w którem nie zbyt wiele malowało się współczucia. Nawet służący Józefa, zwykle poważny jak przedsiębiorca pogrzebowych obrzędów, nie mógł ukryć uśmiechu, patrząc na konwulsyjne ruchy swego pana.
— Nigdy jeszcze nie widziałem mego pana tak rozgniewanego — mówił cicho służący do Osborna chciał bić woźnicę i kto wie coby się było stało, gdyby pan kapitan nie wziął był mego pana jak dziecko na ręce i nie zaniósł do pokoju.
Na odgłos dzwonka kamerdyner Brusch pospieszył drzwi otworzyć i zameldował wchodzącego:
— Pan Hosbin!
— Jakże się masz, Sedley? — spytał nowoprzybyły. — Czy całe uniosłeś kości? Masz tu na dole dorożkarza z podbitem okiem i z głową obwiązaną. Odgraża się, że cię przed sąd zapozwie.
— O jakim pozwie mówisz? — powiedział chory głosem konającego.
— No, wszakże obiłeś go w nocy porządnie, nieprawdaż Dobbin? Stróż zapewnia że nigdy nie zdarzyło mu się widzieć tak dobrze wymierzonego uderzenia. Zapytaj kapitana Dobbin.
— Tak, to prawda — rzekł kapitan Dobbin — poczęstowałeś go takim gradem kułaków, że się dorożkarz przewrócił.
— A ten jegomość w białym surducie w Wauxhalu! Czyż mu się mało dostało? — mówił dalej Hosbin. — Na honor, dzielnieś się wczoraj popisał; miałem zupełną satysfakcję patrzeć jak go okładałeś! Nigdy nie myślałem żebyście wy cywilni mieli taką odwagę; przyznam ci się szczerze że nigdy ci w drogę nie wejdę, jak będę cię widział w różowym humorze.
— O! tak, masz słuszność, jestem straszny kiedy mnie kto zaczepi — powiedział Józef jęczącym głosem.
Wszyscy parsknęli śmiechem.
Osborne nie bardzo życzył sobie żeby członek rodziny, do której on sam, Jerzy Osborne kapitan, miał wkrótce należeć, wchodził w związek małżeński z jakąś nieznanego pochodzenia dziewczyną, awanturnicą prawie. Postanowił skorzystać ze stanu, w jakim się Józef znajdował i odwieść go od wykonania powziętego zamiaru.
— Czy pamiętasz piosnkę wczorajszą? — powiedział Osborne.
— Jaką piosnkę? — zapytał Jos.
— A tę sentymentalną piosenkę, po której mówiłeś: „Moja ty synogarlico“ do Róży... czy Rebeki, nie wiem jak jej na imię; wiesz, ta mała przyjaciółka Amelji.
Mówiąc to Osborne ujął rękę Wiliam’a i zaczął przedstawiać wczorajszą scenę, podwajając tym sposobem cierpienia głównego jej aktora.
Kapitan Dobbin, wiedziony uczuciem litości, robił mu uwagi, na które Jerzy, przechodząc z kapitanem do drugiego pokoju i zostawiając chorego staraniom doktora Glober, tak odpowiedział:
— Nie widzę doprawdy dla czego miałbym go oszczędzać. Jakaś tam guwernantka rzuca na niego strzeliste spojrzenia i chciałaby go złapać jak wróbla na nitkę. Guwernantka jest potrzebną, na to się zgadzam, ale daję ci słowo że wolałbym przecież kogo innego mieć za bratowę. Prawdę mówiąc, to już i bez tej nauczycielki rodzina Sedlejów nie może się wielkimi splendorami poszczycić. Mam wyobrażenia liberalne, ale mam także trochę miłości własnej i znam obowiązki, jakie względy towarzyskie wkładają na mnie; co do niej, nie powinnaby także ze swojej sfery wychodzić. Teraz będę pilnował tego fanfarona, żeby resztek rozumu nie utracił, a nie wiele ma do stracenia. Przestrzegałem go już parę razy że ta mała zagięła parol na niego; niechże się ma na ostrożności.
— Zapewne — mówił Dobbin z wyrazem człowieka, nie zupełnie wierzącego temu co mówi — zapewne, musisz wiedzieć lepiej od innych, że twoja rodzina należała zawsze do torysów i że jest jedną z najdawniejszych rodzin angielskich; ale...
— Chodź ze mną do Russel Square — rzekł Osborne przerywając mu — będziesz się zalecał do panny Sharp, będzie dziś zupełnie osieroconą.
Kapitan Dobbin nie dał się namówić i Osborne udał się sam do Russel Square. Zbliżając się do domu, nie mógł powstrzymać śmiechu kiedy zobaczył dwie główki patrzące jednocześnie przez okna, jedną na pierwszem piętrze, a drugą na górze.
W samej rzeczy jedno z tych stanowisk obserwacyjnych było zajęte przez Amelję, która patrzyła w stronę skweru leżącego niedaleko mieszkania Osborna, a na drugiem piętrze miss Sharp w oknie swego pokoju wyglądała niecierpliwie czy się nie zarysuje na tle zielonych klombów barczysta postać Józefa.
Osborne odpowiedział Amelji w kilku słowach stan Józefa, nie zaniedbując uwydatnić śmiesznej strony jego cierpień fizycznych. Kiedy byli zebrani w salonie, zaczął żartować z wrażeń Józefa, wywołanych wdziękami Rebeki i ze skutków tych wrażeń.
— Ah! miss Sharp, gdybyś pani widziała go dziś rano w szlafroku czerwonym, tarzającego się na sofie w boleściach, albo pokazującego język lekarzowi Glober..
— O kim pan mówisz? spytała Rebeka.
— Jakto o kim? Zapewne że nie o kapitanin Dobbin, którym nie wiele zajmowaliśmy się wczoraj.
— Ah! doprawdy żeśmy bardzo źle z nim postąpili rzekła Amelja rumieniąc się — nie rozumiem jak się to stało, ale zupełnie o nim... zapomniałam.
— Oh! powiedziałaś pani wielką prawdę — mówił Osborne śmiejąc się szczerze — ależ nie można zawsze myśleć o kapitanie Dobbin, nieprawda Ameljo? Nieprawdaż miss Sharp?
— Przypomniałam sobie że pan Dobbin istnieje wtenczas dopiero, kiedy wywrócił szklankę na stole, powiedziała ozięble Rebeka.
— Dobrze, miss Sharp, ja mu to powiem — rzekł Osborne.
Podczas tej rozmowy Rebeka uczuła niedowierzanie a nawet coś na kształt nienawiści ku Jerzemu.
— Chce bawić się moim kosztem — myślała — kto wie czy nie okrył mnie śmiesznością przed Józefem a może nawet użył intryg, jeżeli nie przemocy, żeby go zatrzymać. Józef już nie przyjdzie.
Twarz Rebeki zachmurzyła się, serce silnie bić zaczęło.
— Pan zawsze żartujesz ze mnie — powiedziała z niewinnym uśmiechem Rebeka — wolno panu, ja nie mam tu nikogo, panie Jerzy, coby wziął mnie w obronę.
Po tych słowach Rebeka odeszła, Osborne zrozumiał dobrze pełne wymówek spojrzenia Amelji i zdawał się żałować że jej przyjaciółkę zasmucił, ale po chwili dodał!
— Ty jesteś bardzo dobra i nadto pobłażliwa, moja droga Ameljo, brakuje ci mojego doświadczenia, bo nie znasz zupełnie świata. Twoja przyjaciółka powinnaby rozumieć że nie należy jej wychodzić ze swojej sfery.
— Więc myślisz, że Józef...
— Nie wiem nic zupełnie, wierz mi; Józef może postąpić jak mu się podoba, to do mnie nie należy. Ale to wiem tylko że jest bardzo lekkomyślny, niezmiernie próżny, i że postawił wczoraj „swoją małą synogarliczkę“ w nader fałszywem i niemiłem położeniu.
Osborne śmiał się tak szczerze ze swego żartu, że jego wesołość udzieliła się Amelji.
Józef nie pokazał się tego dnia. Amelja ze zręcznością wytrawnego dyplomaty wynalazła pretekst żeby posłać do brata, dowiadując się o jego zdrowiu i prosząc o przysłanie dawno już obiecanej książki. Groom przyniósł odpowiedź, od służącego otrzymaną, że pan Józef leży w łóżku i że doktor jest przy nim w tej chwili.
— Przyjdzie jutro myślała Amelja. Obie przyjaciółki nie dotykały, w rozmowie tego drażliwego przedmiotu. Nazajutrz rano, kiedy siedziały w salonie zajęte pisaniem listów i czytaniem romansów, Sambo wszedł przyspieszonym jak zwykle krokiem, niosąc paczkę w ręku i list na tacy.
— List od pana Józefa Sedley, powiedział.
Amelja otworzyła list i czytała co następuje:
„Moja kochana Ameljo!
„Posyłam ci żądaną książkę. Stan mego zdrowia nie pozwolił mi być u was wczoraj. Dziś wyjeżdżam do Cheltenham. Uproś odemnie miss Sharp żeby zechciała mi darować i zapomnieć wszystko co mogłem jej powiedzieć przy tej nieszczęśliwej wieczerzy. Jak tylko mi się polepszy — bo zdrowie moje silnie nadwerężone — pojadę na kilka miesięcy do Szkocji.
Twój na zawsze Józef S.
Wszystko było stracone. Amelja nie śmiała podnieść oczu na bladą twarz Rebeki, opuściła list na kolana przyjaciółki i wyszła do swego pokoju, nie mogąc dłużej od łez się powstrzymać.
Ochmistrzyni Blenkinsop przybiegła natychmiast że by biedne dziecko pocieszyć i uspokoić.
— Nie ma czego tak bardzo smucić się i płakać nie chciałam dotąd nic mówić, ale nikt w całym domu nie lubi tej panny, od czasu jak się dała lepiej poznać. Ileż to razy schwytałam ją czytającą listy samej pani. Pinner mówi że nie raz ją widzi jak przewraca po wszystkich biurkach, szufladach i pudełkach a nawet zaręcza że włożyła białą szarfę panienki do swojej walizy.
— To ja dałam jej tę szarfę, sama jej dałam! — wołała Amelja, której zapewnienia nie zdołały zmienić opinji, jaką ochmistrzyni miała o Rebece.
— Nigdy nie wierzę tym guwernatkom — mówiła później Blenkinsop do służącej Pinner — bo to ani wilk, ani owca. Zawsze się im chce udawać wielkie panie, a często mniej są od nas płatne.
Z wyjątkiem Amelji, wszyscy w domu byli pewni że bliski odjazd Rebeki już nieunikniony. Pomału i biedna Amelja musiała się zgodzić z tą smutną koniecznością. Nie było szafy i komody, którejby Amelja nie przewróciła, wyjmując koronki, aksamitki, szarfy, chusteczki jedwabne i układając coraz to nowy pakiecik dla swojej nieodżałowanej przyjaciółki. Przypomniała nawet ojcu że jej obiecał dać tyle gwineów ile miała lat i prosiła go żeby jej pozwolił oddać te pieniądze Rebece, która nierównie więcej potrzebowała od niej.
Nawet Jerzy Osborne nie wymawiał się od nałożonego przez Amelję podatku i poszedł na Bond-Street kupić najpiękniejszy kapelusz dla Rebeki.
— Oto upominek od Jerzego dla ciebie, moja droga Rebeko — powiedziała z dumą Amelja — patrz jaki on ma dobry gust. Poczciwy Jerzy; nie ma równego mu na świecie!
— Oh, nie ma równego mu na świecie — powtórzyła Rebeka — bardzo mu jestem wdzięczna.
W myśli zaś mówiła sobie: „Nikt inny tylko Jerzy Osborne przeszkodził mi wyjść za Józefa.“ Zbytecznem byłoby mówić tu o uczuciu, jakie Rebeka żywiła dla Osborna.
Z twarzą zupełnie wypogodzoną zajęła się pakowaniem rzeczy i bez oporu dała się uprosić żeby przyjąć podarunki Ameiji. Zapewniła panią Sedley o wiecznej swojej dla niej wdzięczności, ale umiała być umiarkowaną w podziękowaniach, zauważywszy że pani Sedley przyjmowała je dosyć chłodno, a nawet zdawała się jej unikać. Pocałowała z uczuciem rękę pana Sedley i prosiła go żeby pozwolił jej uważać się zawsze jako najlepszego opiekuna. Było coś tak tkliwego w jej pokorze, że pan Sedley uczuł się usposobionym dać weksel na dwadzieścia funtów szterlingów, ale przytłumił ten popęd wspaniałomyślny, bo powóz czekał już na niego; miał tylko czas powiedzieć Rebece:
— Niech ci Bóg pomaga, moje dziecko! Nie zapominaj, że zawsze znajdziesz tu dobre przyjęcie.
Potem wsiadł spiesznie do powozu mówiąc:
— James, masz mnie zawieść do Mausion House.
Godzina rozstania bolesnego dwóch przyjaciółek wybiła. Tu nastąpiła scena, w której jedna rola była prawdziwą, druga zaś z mistrzowskim odegrana talentem: Czułe pieszczoty, gorące łzy, flakon z octem trzeźwiącym i uroczyste przysięgi wiecznej przyjaźni, obok szczerych i serdecznych uczuć Amelji.
Rebeka zanosząc się od płaczu, opuściła nakoniec Russell Square.
W roczniku dworskim z roku pańskiego 18.., pod literą C., widzimy zapisane następujące nazwisko: Crawley (sir Pitt), baronnet, Great-Gaunt-Street et Crawley-la-Reine (Hants). Szanowne to nazwisko znajdowało się zawsze na liście kandydatów zalecających się wyborcom tej okolicy.
O miasteczku Crawley-la-Reine takie krąży podanie: Królowa Elżbieta w jednej ze swoich podróży zatrzymała się w Crawley na śniadanie. Właściciel ówczesny tej mieściny postawił na królewskim stole tak wyborne piwo, że Jej królewska Mość na znak swego ukontentowania obdarzyła miasteczko prawem wysyłania dwóch deputowanych do parlamentu. Dla uwiecznienia tego pamiętnego wypadku miasto nazywało się odtąd Crawley-la-Reine i tę nazwę do dzisiejszych czasów przechowało. Ludność okolicy została tąż samą jak za królowej Elżbiety i Crawley liczono już do rzędu upadłych strupieszałych miasteczek, co nie osłabiało przecież logicznego argumentu z jakim sir Pitt Crawley miał zwyczaj występować:
— Niech sobie będzie strupieszałe, ale mi zawsze tysięc pięćset funtów szterlingów dochodu rocznego przynosi!
Sir Pitt Crawley, imiennik znakomitego męża stanu, był synem Walpole-Crawley’a, pierwszego baroneta i kancelarza za panowania Jerzego II, obwinionego o kradzież grosza publicznego, jak tylu zacnych i wysokich w owej epoce dygnitarzy. Zbytecznem byłoby dodawać, bo któż o tem nie wie — że Walpole Crawley był synem John’a Churchill-Crawley, jednego z najsławniejszych jenerałów z czasów królowej Anny. Wielki obraz zawieszony w sali jadalnej przedstawia współczesnego królowej Elżbiecie Crawley’a w zbroi; z brzucha tego rycerza rozchodzą się konary drzewa genealogicznego obciążone i kończące się na wspomnianym wyżej baronecie sir Pitt Crawley, umieszczonym na jednej linji ze swoim bratem, wielebnym Bute Crawley, rektorem w Crawley Snailby.
Złożywszy już w mogile jedną żonę — Gryzeldę, szóstą z kolei córkę lorda Binkie i kuzynkę Dundasa, która mu zostawiła dwóch synów, sir Pitt poprowadził do ołtarza Różę, córkę Groftona z Mudbury. Nieoceniona ta połowica obdarzyła go dwiema córkami, których wychowaniem miała się zająć znana już nam dobrze miss Rebeka Sharp. Widzimy więc że nasza bohaterka będzie miała teraz daleko świetniejsze pole aniżeli w Russel-Square do rozwinięcia swoich dyplomatycznych zdolności.
List po francusku napisany do Rebeki przed jej wyjazdem z Russell Square, brzmiał jak następuje:
„Sir Pitt Crawley prie miss Sharp et ses bas gages d’être issis mardi, car je m’en vas á Crawley-la Reine demain de bonheur.
Pożegawszy Amelję Rebeka — zaledwie powóz ruszył — mogła się już obejść bez chustki użytej przed chwilą do ocierania łez. Główną jej myślą teraz było wyobrazić sobie jak może wyglądać baron, bo o ile sięgała pamięcią, nigdy jeszcze nie widziała nikogo coby ten tytuł nosił.
— Ciekawam — myślała sobie — czy nosi on jaki galonik albo wstążeczkę, a może to prawo wyłącznie tylko lordom służy. Zawsze jednak musi być wytwornie ubrany, a kto wie nawet czy nie nosi jakiego galowego dworskiego stroju. Włosy ma zapewne upudrowane i bogato haftowane mankiety. Wyobrażam sobie dumną postawę barona, który mnie pewnie z pogardą traktować będzie. Cóż robić, potrzeba będzie znosić cierpliwie; przynajmniej będę w wyższem towarzystwie, a nie w tem kramarskiem nieznośnem kółku?
Zwracając się myślą do Józefa i do mieszkańców Russell-Square,, Rebeka znalazła w sobie nie mniej filozofji jak lis Lafontaina, patrzący na zawieszone wysoko winogrona.
Minąwszy Shiverly-Square, powóz zatrzymał się na ulicy Great Gaunt-Street, przed wielkim domem bardzo ponurej powierzchowności. Po nad głównem wejściem widać było jakiś herb, tę nieodbitą starych domów ozdobę, okiennice pierwszego piętra były szczelnie zamknięte, wyjąwszy sali jadalnej, gdzie można było dostrzedz stare dzienniki, pokrywające starannie brązy u okien.
Woźnica nie spieszył się zejść z kozła, ale poprosił jakiegoś chłopca z ulicy żeby zadzwonił. Natychmiast ukazał się ktoś we drzwiach w płóciennych spodniach, w poplamionej kamizelce i wypłowiałym krawacie. Głowę miał zupełnie nagą, twarz szeroką i bez wyrazu, oczy błyszczące, a usta zawsze wykrzywione.
— Czy tu mieszka sir Pitt Crawley? zapytał go John nie ruszając się z kozła.
— Tak jest, odpowiedział tamten.
— Potrzeba wziąć rzeczy z powozu.
— Zdejmuj je sam.
— Widzisz przecie że nie mogę koni zostawić. Bierz no się do roboty a prędzej; panienka za to da hojnie na piwo — dodał śmiejąc się złośliwie.
Rebeka nie dała nic sługom wyjeżdżając z Russel Square, nie można się zatem dziwić że nie miała u nich wielkiego miru.
Jak gdyby tknięty argumentem woźnicy łysy jegomość wyjął ręce z kieszeni, wziął walizę na plecy i wniósł do domu.
— Proszę drzwiczki otworzyć i zabrać ten szal i koszyk — wołała zniecierpliwiona miss Sharp; potem zwracając się ze złością do woźnicy:
— Pan Sedley będzie o wszystkiem uwiadomiony, napiszę umyślnie do niego i opowiem jakiego grzecznego doznałam obejścia.
— Nie gniewaj się, moja panieneczko — odpowiedział John. — Panienka nic nie zapomniała, nieprawdaż? Sukienki panny Melji są także? One były przeznaczone dla służącej wprawdzie, ale przydadzą się panience. A proszę zamykać dzwiczki od powozu. Hm! Nie od niej możnaby się czego spodziewać — mówił dalej John, pokazując palcem Rebekę. Dobrego złapaliście ptaszka!
To mówiąc zaciął konie i długo jeszcze mruczał nie mogąc darować Rebece, że zabrała suknie, jakie miała dostać służąca, dla której John nie był obojętnym.
Postępując za swoim łysym przewodnikiem Rebeka weszła do sali jadalnej. Wszystko tu było w nieładzie, świadczącym że apartament ma zostać na długi czas osierocony przez wyjazd mieszkańców. Sprzęty nawet, zdawało się, nosiły wyraz smutku i żałoby. Dosyć duży dywan leżał zwinięty pod stołem, do którego dotykała ogołocona serwantka; szare perkalowe powłoczki pokrywały meble, firanki zdjęte z okien leżały złożone na sofie, pająk, lustra i obrazy muszlinem i papierami starannie były pokryte; krzesła ustawione jedne na drugich nogami do góry, wyglądały niby barykady, na kominie parę talji starych kart, a w ciemnym kącie sali popiersie marmurowe gospodarza domu, smutnie spoglądało na obnarzoną posadzkę.
Obok komina stały dwa krzesła wyplatane słomą i prosty stolik kuchenny, na którym widać było chleb, ser, trochę porteru w butelce i lichtarz ołowiany.
— Pani zapewne już po obiedzie, ale może trochę piwa?
— Gdzie jest sir Pitt Crawley? zapytała Rebeka, mierząc dumnem spojrzeniem łysego jegomościa.
— Hil hi! ja sam jestem sir Pitt Crawley. Należy mi się coś od pani za zniesienie walizy. Hi! hi! Zapytaj pani mistress Tinker, jeżeli mi pani nie wierzysz. Mistress Tinker, prezentuję ci pannę guwernantkę, Miss Sharp, oto jest moja gospodyni, rzekł wskazując na wchodzącą kobietę i biorąc od niej fajkę i tytoń, po który ją posłał.
— A gdzież reszta? zapytał, siadając przy kominku, dałem ci na tytoń trzy sztuki po sześć lijardów każda.
— Oto są — odburknęła mistress Tinker, rzucając na stół parę drobnych monet. Czy to przystoi baronowi trząść się nad każdym lijardem!
— Jeden lijard dziennie, to znaczy siedm szelyngów rocznie, co już jest procentem od siedmiu gwinei. Z lijardów przecie, moja Tinker, składają się gwineje.
— Tak, tak, moja panienko, to jest sir Pitt Crawley we własnej osobie; nikt lepiej od niego nie umie liczyć lijardów — dodała, marszcząc brwi Tinker — da się on prędko poznać panience.
— Pomimo tego pewny jestem że na względy pani potrafię zasłużyć — powiedział z grzecznością starego szlachcica. Przedewszystkiem jestem sprawiedliwy a wspaniałomyślność idzie potem.
— O! prawda — mruczała Tinker — nigdy w życiu nie dał nikomu choćby na obwinięcie palca.
— I nie mam nawet tego zamiaru na przyszłość: to się sprzeciwia zupełnie moim zasadom. — Przynieś sobie krzesło z kuchni, moja Tinker, jeżeli masz ochotę usiąść; będziemy przy wieczerzy gawędzić.
Mówiąc to baronnet sięgnął widelcem do garnka, wyjął kawałek mięsa z cebulą, przedzielił sumiennie na dwie połowy i wziąwszy swoją część, podał drugą mistres Tinker.
— Bo to widzi pani — mówił do Rebeki — jak mnie tu nie ma, to zostawiam pieniądze na żywność mistress Tinker, a kiedy jestem w mieście, to już i ona stołuje się razem. Ah, jakże to dobrze że miss Sharp nie jest głodną, nie prawdaż, Tink?
I oboje zaczęli zawzięcie ogryzać kości.
Po wieczerzy sir Pitt Crawlej wypalił fajkę, a kiedy się zupełnie zmierzchło, zapalił kawałek łojowej świecy i wyjąwszy z kieszeni ogromny zwój papierów, zaczął je układać na stole.
— Przyjeżdżam tu od czasu do czasu dla załatwienia niektórych interesów prawnych — mówił przeglądając papiery — i temu właśnie zawdzięczam, że będę miał jutro tak miłą towarzyszkę podróży.
— Zawsze ma pełno procesów — dodała Tinker, nalewając sobie piwa.
— Pij, pij i nie wstydź się, rzekł gospodarz domu. O! tak Tinker ma słuszność; nikt może w całej Anglji nie przegrał i nie wygrał więcej odemnie procesów. Dosyć jest rzucić okiem na to, co mam z pod ręką: Crawley, baronnet, przeciw Snaffle. Prędzej stracę moje nazwisko Pitt’a Crawley, aniżeli przegram tę sprawę. — Podder et Comp. przeciw baronnetowi Crawley, urząd kontroli gminny Snallby przeciw baronnetowi i Crawley. Niechże będą mądrzy i dowiodą mi że ten grunt nie jest moją własnością, kiedy on należy do gminy tak jak do pani albo do Tinker. Muszę im dać dobrą naukę choćby mnie to tysząc funtów szterlingów kosztować miało. Przypatrz się pani tym papierom, jeżeli to ci przyjemność robi. Czy masz pani piękne i czytelne pismo? Będę nieraz potrzebować pomocy panny Sharp jak przyjedziemy do Crawley-la Reine, teraz szczególnie, kiedy moja pani umarła.
— Nie wiele więcej była warta od niego — dodała Tinker; zawsze w zatargach i kłótniach z kupcami, kiedy przyszło do rachunków, a w przeciągu czterech lat zmieniła czterdzieści ośm sług.
— Czy tak była skąpa? — spytała naiwnie Rebeka.
— Dla mnie to była prawdziwa perła; przy pomocy nieboszczki mogłem się był obejść bez plenipotenta.
Rozmowa przybierała coraz poufniejszą barwę. Była to dobra sposobność dla nowoprzybyłej poznać w prawdziwem świetle wszystkie przymioty i wady gospodarza domu, który nie zadawał sobie pracy żeby się z czemkolwiek ukrywać. O sobie opowiadał bez końca, używając na przemian mowy człowieka światowego i djalektu ludowego, jakim mówiono w okolicy Hampshire.
Nadeszła godzina spoczynku.
— Pani będziesz spać dziś ze starą Tinker — mówił sir Pitt do Rebeki — macie łóżko szerokie, dwie osoby wygodnie spać mogą; lady Crawley na niem umarła. Dobra noc.
Sir Pitt oddalił się zalecając usilnie, Rebece żeby była gotową na piątą godzinę z rana. Mistress Tinker, z lichtarzem w ręku, przeprowadziła uroczyście Rebekę przez długi szereg salonów i zatrzymała się na koniec w pokoju, w którym lady Crawley po raz ostatni usnęła. Grobowa powierzchowność tej komnaty nasuwała nie tylko myśl że lady Crawley wyzionęła w niej ducha, ale można było nawet myśleć że duch jej nie przestał dotąd tam zamieszkiwać. Rebeka zaglądała ciekawie we wszystkie zakątki, odmykała szafy, wysuwała szuflady, wąchała próżne flakony, przypatrywała się najnędzniejszym malowidłom porozwieszanym po ścianach, korzystając z tego że stara Tinker zatopiona w pobożnych modlitwach, zdawała się nie zwracać na nią uwagi.
— Nie chciałabym za nic — mówiła Tinker skończywszy pacierze — zasnąć na tem łóżku, nie zrobiwszy pierwej rachunku sumienia.
— Ten pokój wygląda doprawdy — odrzekła Rebeka — jakby w nim było ze dwanaście upiorów. Opowiedźcie mi wszystko co tylko wiecie o lady Crawley, jej mężu i o całej rodzinie; wszystko tu wydaje mi się bardzo interesujące, moja kochana mistress Tinker.
Ale stara Tinker nie łatwo dawała się wyprowadzić w pole, zrobiła więc uwagę że do łóżka idzie się dla tego żeby spać, ale nie po to żeby rozmawiać. Jakoż stwierdziła czynem słuszność tej uwagi, bo obróciła się do ściany i w tej chwili prawie rozległo się silnie chrapanie, dające chlubne świadectwo o czystości jej sumienia.
Rebeka długo usnąć nie mogła mnóstwo myśli tłoczyło się jej do głowy. Nowy świat otwierał się przed nią; czy znajdzie w nim świetne powodzenie, o jakiem zawsze marzyła? Co jej nie dalekie jutro przyniesie? To i tym podobne pytania nasuwały się nieustanie jedne po drugich. Dogorywająca świeca, postawiona w miednicy słabe rzucała światło. Cień wystającego komina zakrywał w połowie kanwową robotę starannie w ramy oprawioną — zapewne to praca nieboszczki milady — i padał na dwa portrety młodych chłopczyków; jeden w szkolnym, drugi w wojskowym mundurze.
Zasypiając prawie miss Sharp myślała jeszcze który tych dwóch młodych ludzi śnić się jej będzie.
Nazajutrz ranek był tak piękny, że nawet mury starego domu przy Great Gaunt Sreet mniej ponurą niż zwykle miały fizjognomię. Wierna Tinker obudziła swoją sąsiadkę o czwartej, odsunęła rygle od drzwi wchodowych i wyszła na ulicę, wracając po chwili powozem. Zbytecznem byłoby mówić tu o zawodzie doznanym przez dorożkarza, który wyjechał tak rano w nadziei że jakiś bon vivant z ociężałą głową i osłabionemi nogami, zabawiwszy się w mieście za długo, każe się odwieść do domu i dobrze zapłaci. Sir Pitt Crawley, w towarzystwie Rebeki, kazał się zawieść na stację dyliżansów, ale wierny swojej zasadzie, głuchy był na wszelkie reklamacje dorożkarza, grożącego że pudełka miss Sharp wrzuci do Tamizy, że proces wytoczy itp. nieulękniony sir Pit nie dał ani grosza nad to, co mu się wydawało słusznem.
Nie będziemy opisywać szczegółów podróży, powiemy tylko nawiasem, że miss Sharp skarżyła się na gorąco w karetce i zmuszona była usiąść w kabrjolecie obok młodego studenta z Cambridge, który ją swoim płaszczem i szalem od chłodu rannego a następnie od deszczu bronił.
Nasi podróżni wysiedli szczęśliwie w Crawley-la-Reine.
„Moja najdroższa Amelko!
„Z uczuciem radości biorę pióro do ręki, żeby pomówić z tobą, a jednak serce moje nie jest wolne od smutku. Jaka zmiana od wczoraj! Dziś jestem sama oddalona od jedynej jaką miałam w życiu przyjaciółki, kiedy wczoraj jeszcze byłam w gronie jak gdyby mojej własnej rodziny i cieszyłam się tkliwem przywiązaniem siostry, której nigdy kochać nie przestanę!
„Nie będę ci mówić o łzach wylanych w nocy bezsennej przepędzonej daleko od ciebie, mój aniele. Po cóż miałabym cię zasmucać? Myślałam o tobie z rozkoszą, wiedząc że właśnie w tej chwili uśmiechnięta i szczęśliwa, w towarzystwie matki i młodego narzeczonego, byłaś na balu u pp. Perkins. Wyobraźnią przedstawiałam sobie ciebie w tańcu, piękną jak anioł; bo jestem przekonaną że byłaś najpiękniejszą z wszystkich królową balu.
„Woźnica wasz zawiózł mnie starym powozem do domu pana Pitt Crawley, nie szczędząc mi w drodze obelg i impertynencji. Bo i czegoż, niestety, mógł się obawiać, urągając ubóstwu i niedoli? Sir Pitt umieścił mnie w niezmiernie ponurym i opuszczonym pokoju; musiałam dzielić łóżko z jakąś straszną kobietą, która pilnuje domu. Przez całą noc nie zamknęłam oczu.
„Sir Pitt w niczem nie podobny do tych baronów o których stworzyłyśmy sobie pojęcie z romansów czytanych ukradkiem w Chiswick-Mall. Wyobraź sobie małą niepokaźną figurkę, w łatanych i poplamionych sukniach, z obrzydliwą fajką w ustach, zajętą gotowaniem wieczerzy, niezbyt — jak się domyślasz — zachęcającej do jedzenia. Mówi jakiemś góralskiem narzeczem, wymyśla klucznicy i złorzeczy woźnicy, nie dobierając bynajmniej wyrażeń. Przyznaj sama że to nie typ Lowelasa.
„Stara ochmistrzyni obudziła mnie o świcie. Przybywszy na stację omnibusów, zajęłam miejsce wewnątrz powozu, ale zaledwie dojechaliśmy do Mudbury, gdzie właśnie deszcz ulewny zaczął padać, musiałam się przesiąść na miejsce odkryte i ustąpić jakiemuś znajomemu pana Pitt, który jest jednym ze współwłaścicieli omnibusa. Gdyby nie uprzejmość mojego sąsiada, studenta z Cambridge, który mnie okrył płaszczem, byłabym przemokła do nitki.
„Ten młody człowiek i konduktor żartowali ciągle z pana Pitt, którego, zdaje mi się, dobrze znają. To co o jego skąpstwie i chciwości mówili, przechodzi wszelkie wyobrażenie. Na dwóch ostatnich stacjach sir Pitt usiadł na koźle obok konduktora, a to dla tego żeby pomału jechać i oszczędzać koni, które na tej przestrzeni do niego należą.
„Młody student odgrażał się że nie będzie żałować bata jak usiądzie na koźle w Squashmore. Spisek knowany z konduktorem przeciw grzbietom końskim — żeby się zemścić na baronie, który według nich, nigdy nikomu nic nie dał — bawił mnie nie mało.
„Na stacji w Leakington, położonej o cztery mile od Crawley la Reine, cztery piękne konie i powóz z herbami barona czekały już na nas. Przejechaliśmy cały park i długą aleję ciągnącą się milę przynajmniej, i zatrzymaliśmy się przed wielką bramą, której kolumny są ozdobione rzeźbami przedstawiającemi węża i gołębicę na tarczy herbowej. Są to, jak mi mówiono, rodowe godła Crawlejów. Przypomniała sobie nienawistną mi bramę żelazną w Chiswick bardzo do tej podobną. Kobieta, która ją otwierała, oddała nam z dzięsięć ukłonów, jeden niższy od drugiego.
„Aleja mająca milę długości! zawołał sirr Pitt. Szereg tych drzew przedstawia ni mniej ni więcej jak sześć tysięcy funtów szterlingów dobrego budulcu! To nie źle; co?
„Zapomniałam ci powiedzieć że sir Pitt wziął do swego powozu w Laekington jakiegoś strasznego oryginała, pana Hodson, z którym rozmawiał ciągle o licytacjach, dzierżawach, irrygacjach, publicznych sprzedażach i t. d. czego zupełnie zrozumieć nie mogłam. Była tam mowa o jakimś Samuelu Miles, złapanym kiedy polował w lesie pana Pitt, to znowu o Piotrze Bailey odesłanym do domu przytułku dla ubogich; musiał to być jakiś dzierżawca nie będący w stanie wypłacić należytości, bo sir Pitt mówił:
— Tem lepiej że się już raz pozbyłem tej rodziny szachrajów. A co to było zawsze z nimi kłopotu jak przyszedł termin wypłaty!
„Nie daleko od drogi zobaczyłam wysmukłą dzwonnicę, zakrytą w części staremi dębami a tuż przy niej na pięknej zielonej łące wznosił się stary czerwony dom, którego dach i kominy były pokryte, prawie gęstym bluszczem i powojem a okna jasno błyszczały od promieni słonecznych.
— To zapewne musi być kościół? — zapytałam.
— Tak, to pudełko na... stare szpargały! — odpowiedział mi sir Pitt. A propos, Hodson, jak się ma stary osioł? Ja tak nazywam mego brata Bute, który tu jest pastorem. Ha! ha! ha!
Hodson śmiał się także, ale przybierając nagle wyraz poważny, odpowiedział potrząsając głową:
— To prawdziwe utrapienie jak ten człowiek trzyma się dobrze. Wczoraj, na przykład objeżdżał pole konno.
— Musiał odbierać przytem zaległe wypłaty — powiedział sir Pitt, a potem dodał: Niech go dj... wezmą! to silna bes... że go i kijem nie dobijesz. To drugi... jakże on się nazywał ten stary... Matuzalem.
Hodson trzymał się za boki od śmiechu, w końcu uspokoił się i tak dalej mówił:
— Chłopcy są teraz na wakacjach, napadli wczoraj na biednego John’a Scrogins i tak go zbili, że ledwo żywy wrócił.
— Jakto! mojego leśniczego? krzyczał ze złością sir Pitt.
— Za to że go złapali na grancie należącym do plebanji — dodał Hodson.
Sir Pitt trzęsąc się z gniewu przysięgał że jeżeli wpadną mu w ręce w jego lesie to sam szatan nie zasłoni ich od jego zemsty. Nakoniec tak się odezwał:
— Sprzedałem, jak wiesz, prezentę na probostwo i ręczę ci Hodson, że żaden z członków tej rodziny nigdy się tam nie utrzyma?
Pan Hodson znajdował że sir Pitt jest w swojem prawie, a ja widzę ztąd że bracia są z sobą jak pies z kotem, co zresztą nieraz i między siostrami bywa. Pamiętasz w Chiswick-Mall dwie siostry Scratchley? Zawsze toczyły z sobą zawziętą walkę, w której Marja Box wymierzała Luizie dotkliwe razy.
Zbliżając się do domu spostrzegliśmy dwóch chłopczyków zbierających suche gałęzie w parku. Powóz zatrzymał się a pan Hodson rzucił się na dzieci z rozkazu pana Crawley.
— Ściągnij ich dobrze po plecach — wołał tenże — a nie wypuszczaj tylko tych małych łotrów! Ja im pokażę, jeżeli nie wiedzą, gdzie jest więziennie, jakem sir Pitt Crawley.
Jednocześnie słychać było uderzenia, spadające na grzbiet biednych dzieci, zalewających się łzami. Sir Pitt widząc że złoczyńcy są w dobrym ręku, kazał woźnicy dojechać do domu.
Wszyscy słudzy czekali już przed gankiem na nasze przybycie i ..............
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
„W tem miejscu gwałtowne stukanie do moich drzwi wczorajszej nocy, zmusiło mnie przerwać to pismo. Czy domyślasz się ktoby to był w tak niezwykłej porze? Oto nikt inny, jak tylko sir Pitt Crawley. W szafroku i w nocnej czapeczce, nie zważając na mój krzyk, zbliżył się do mnie i zabierając świecę rzekł:
— O jedenastej godzinie w nocy wszystkie światła w domu powinny być pogaszone. A teraz, miss Becky, możesz się rozebrać bez świecy. Jeżeli nie chcesz, mała figlarko (tak mnie zawsze nazywa) żebym przychodził co wieczór gasić świecę, to staraj się zawsze położyć jak tylko jedenasta wybije.
— Ma się rozumieć że na przyszłość tak się urządzę żeby nowych odwiedzin uniknąć. Wyszedłszy ztąd poszedł spuścić z łańcucha dwa ogromne buldogi, których szczekanie przez całą noc nie ustawało.
„Obszerna sala, przeznaczona do wielkich uroczystości, zajmuje środek domu, a raczej ogromnej stodoły z czerwonych cegieł, z wysokim dachem i z piętrzącemi się kominami. Sala ta, z wyjściem na tarasę, smutniejsza jest niewątpliwie od tej, której opis czytaliśmy w Tajemnicach Udolfa. Ognisko komina tak wielkie, że możnaby w niem połowę panienek z pensji miss Pinkerton wygodnie ustawić. Rożen zaś tak potężnych rozmiarów, że możnaby śmiało całego wołu upiec. Na ścianach wiszą portrety przodków pana Pitt Crawley jedni z brodami, drudzy w perukach, kobiety w wąskich opiętych sukniach, sztywne jak wieże, z lokami spadającemi na szyję. Gorsetów nie widziałam wcale.
„W jednym końcu sali wznoszą się czarne, dębowe dziwnie niezgrabne schody, z przeciwnej strony wielkie drzwi, ozdobione głowami jeleniem, prowadzą do sali bilardowej, do bibljoteki, do wielkiego salonu z żółtem obiciem i do pomniejszych pokojów mieszkalnych. Na pierwszem piętrze naliczyłam do dwudziestu sypialnych pokojów; w jednym z nich pokazują jeszcze łóżko, na którem spała królowa Elżbieta.
„Moje uczennice oprowadzały mnie wszędzie. Okna szczelnie pozamykane, a ztąd brak światła, nadaje temu domowi tak ponurą fizjonomję, że przy każdem otwarciu wewnętrznych okiennic spodziewałam się jakieś widmo zobaczyć.
„Mój pokój znajduje się na drugiem piętrze i z jednej strony dotyka do sypialnego pokoju moich uczennic, a z drugiej do gabinetu, w którym się lekcje odbywają. Dalej jest apartament starszego z synów pana Pitt, którego nazywają zwykle sir Crawley, a następnie są pokoje młodszego syna, pana Rawdon Crawley. Ten ostatni jest wojskowym, (tak jak ktoś z naszych dobrych znajomych) i jest obecnie przy swoim pułku. Możnaby tu wygodnie pomieścić wszystkich mieszkańców z Russell Square i jeszcze zostałoby wiele wolnego miejsca.
„W pół godziny po naszem przybyciu zadzwoniono na obiad. Moje uczennice towarzyszyły mi do sali. Są to małe jeszcze dziewczynki; jedna z nich ma dziesięć lat, a druga ośm zaledwie. Miałam na sobie muślinową sukienkę, którą od ciebie dostałam, czego mi niegodziwa Pinner darować nie może. W powszednie dnie uważają mnie tu jako osobę należącą do rodziny, a kiedy są goście na proszonym obiedzie, to ja i moje uczennice jadamy u siebie.
„Dzwonek, jak ci powiedziałam, oznajmił że obiad na stole. Wszyscy zebrali się w małym saloniku lady Crawley, drugiej żony pana Pitt i matki moich uczennic. Jest ona córką kupca i ma tę wadę że nie może zapomnieć swoich minionych wdzięków. Zawsze blada chuda, ramiona wysokie, a mówi tak niewyraźnie, że zaledwie otwiera usta. Jej pasierb, Crawley, znajdował się tam także. Postawa jego zanadto poważna, ubranie nadzwyczaj staranne ale zresztą uporczywie milczący, brzydki, nogi długie i cienkie jak zapałki, faworyty koloru zgniłego siana, włosy blado żółte; słowem, istny portret matki śp. Gryzeldy ze starożytnego domu Binkie której wizerunek oprawiony wisi nad kominkiem.
„Lady Crawley wzięła mnie za rękę i rzekła do swego pasierba:
— „Oto jest guwernantka moich dzieci, miss Sharp.
— „Oh? — powiedział pan Crawley, czytając broszurę, która go widać żywo zajmowała.
— „Polecam pani moje córki i proszę o pobłażliwość dla nich — rzekła do mnie lady Crawley.
„Od razu poznałam że tej kobiety nie ma co się obawiać.
„Lokaj z wykrochmalonemi żabotami otworzył drzwi do sali jadalnej. Lady podała poważnie rękę panu Crawley, moje uczennice wzięły mnie za ręce i przeszliśmy do sali. Sirr Pitt Crawley siedział już przy stole, przy nim stał mały dzbanek srebrny. Stół był zastawiony wazami, półmiskami i solniczkami srebrnemi tak obficie jak w magazynie wyrobów złotniczych. Dwóch czerwono włosych w kanarkowej liberji lokajów stało po obu końcach stołu.
„Pan Crawley odmówił bardzo długą modlitwę, sir Pitt odpowiedział „Amen“, i natychmiast pozdejmowano nakrywy z półmisków.
— „Co będziemy mieli na obiad, Betty? — zapytał sir Pitt.
— „Buljon z baraniny, jeśli się nie mylę — odrzekła lady Crawley.
— „Barania pieczeń z kalarepą — dodał uroczyście kamerdyner — buljon z baraniny po szkocku, kartofle i kalafiory na jarzynę.
— „Baranina zawsze jest baraniną — rzekł baronet — Niech mnie cholera nawiedzi, jeżeli znam lepszą potrawę. Jaki to baran i kiedyście go zabili, Horrocks?
— „To czarny baran szkocki, proszę pana, zabiliśmy go we czwartek.
— „Czy wziął kto więcej z tej sztuki?
— „Rzeźnik z Mudbury wziął czomber, proszę pana ale skarży się że stracił na tem, bo baran był bardzo młody.
— „A cóż się stało z nogami baraniemi? — zapytał znowu sir Pitt.
— „Zdaje się że w kuchni je zjedli — odpowiedziała nie śmiało milardy.
— „Tak jest, milardy — potwierdził Horrocks.
— A ten mały wieprz czarny — ciągnął dalej sir Pitt — musiał znacznie potłuścieć?
— „Nie bardzo mu to spieszno, proszę pana — powiedział poważnie Horrocks.
„Oto masz treść rozmowy przy obiedzie.
„Wstaliśmy od stołu. Milady wyjęła jakąś ogromną szydełkową robotę, a dziewczynki zaczęły się bawić staremi, dobrze zużytemi kartami. Jedna tylko świeca paliła się na stole, ale za to w starożytnym srebrnym lichtarzu. Milady pozwoliła mi wybrać do czytania jedną z dwóch książek leżącą na stole: była to broszura o uprawie roli, którą z takiem zajęciem czytał pan Crawley, i zbiór kazań na niedziele i główniejsze święta doroczne.
„Siedzieliśmy całą godzinę w milczeniu. Odgłos kroków zmierzających do salonu dał się słyszeć w sąsiednim pokoju.
„Schowajcie karty, moje dzieci — zawołała milady z przerażeniem — a potem obracając się do mnie: „Miss Sharp, proszę te karty przykryć książkami.“
„Zaledwie mieliśmy czas wypełnić te rozkazy kiedy drzwi się otworzyły i pan Crawley wszedł do pokoju.
„Zaczniemy nasze czytanie — mówił — od miejsca na którem zatrzymaliśmy się wczoraj. Każda z panienek będzie czytać z kolei, tym sposobem miss... miss Chart będzie mogła was słyszeć.“
Biedne dziewczynki zaczęły jąkać długie i niesłychanie nudne kazanie, wygłoszone w kaplicy Bethesda w Liwerpool, o pracach missjonarskich w krajach, gdzie światło wiary nie rozsypało jeszcze swoich dobrodziejstw. Dobry sposób przepędzenia przyjemnie wieczoru!
„Wybiła dziesiąta. Posłano służącego żeby oznajmił panu Pitt i wszystkim domownikom że godzina modlitwy wieczornej nadeszła. Sir Pitt przybiegł najpierwszy, jak człowiek któremu pilno odejść; po nim wszedł Horrocks, następnie lokaje w kanarkowej liberji, za nimi kamerdyner pana Crawley, potem jeszcze trzech barczystych ludzi, otoczonych silnym stajennym zapachem, a nakoniec zamykały orszak cztery kobiety, z których jedna wyfiokowana i pełna pretensji, rzuciła na mnie pogardliwe spojrzenie i uklękła ociężale ze stukiem na posadzkę.
„Pan Crawley odczytał patetycznym głosem modlitwy wieczorne, poczem dano każdemu świecę i całe towarzystwo się rozeszło. Wtenczas to niespodziewana wizyta pana Pitt, o której ci wspominałam, zmusiła mnie przerwać moje pismo.
„Sciskam cię po tysiąc razy, moja kochana, moja najdroższa Ameljo! Dobra noc mój aniele!
„Sobota. Dziś rano o piątej godzinie słyszałam kwiczenie małego czarnego wieprza; byłam mu wczoraj jeszcze prezentowaną przez Różę i Violettę, które mnie oprowadzały po wszystkich kurnikach, oborach i karmnikach. Te małe psotnice złapały młode kurczę i chciały je upiec dla mnie, ale groom wyleciał z krzykiem i moje uczennice uciekły przed dokonaniem zbrodni na biednem kurczęciu. Pobiegły potem do ogrodnika prosić o trochę owoców dla mnie: ogrodnik pochwycił się za głowę, mówiąc że straciłby miejsce natychmiast, gdyby sir Pitt usłyszał że pozwala sobie robić podobną propozycję.
„Lady Crawley ani na chwilę nie wypuszcza z rąk szydełkowej roboty. Sir Pitt i jego wierny Horrocks znajdują się każdego wieczora w stanie miłego rozmarzenia, podnieconego, jak się zdaje, alkoholem. Pan Crawley zamyka się na większą część dnia w swoim gabinecie a wieczorem czyta nam kazania.
„Ucałuj ręce twojej kochanej mamy i przypomnij mnie pamięci twego dobrego ojca. Czy twój brat przyszedł już do siebie po owym nieszczęsnym rack-pączu? Oh! moja kochana Ameljo, jakże mężczyzni powinniby unikać skutków tego okropnego napoju!
„Twoja do zgonu Rebeka.“
Zastanowiwszy się trochę głębiej nad przeczytaną korespondencją nie należy się smucić że czysta i niewinna Amelja Sedley nie znajduje się w towarzystwie Rebeki. I w samej rzeczy, uwagi o tej damie, która opłakuje utracone wdzięki, o tym żółto-włosym panu z faworytami koloru zgniłego siana, zdradzają zbyt wczesną znajomość świata w autorce listu. Zresztą każdy przyzna że klęcząc przy modlitwie można zająć myśl czem innem jak wstążkami pretensjonalnej miss Horrocks. Ale łaskawy czytelnik raczy przypomnieć sobie tytuł naszej powieści, który uprzedza już że na każdej niemal stronnicy możemy znaleść słabostki ludzkie, zepsucie, fałsz i próżność, wystawione na widok jak towary publicznego bazaru. Miłość prawdy wkłada nie zawsze łatwy do spełnienia obowiązek odkrywania ran społeczeństwa w całej brzydocie i nagości. Czyż nie ma ludzi, którzy na wzór naszej bohaterki, zdolni są uchylić czoła tylko przed wielkością i bogactwem, i nie umieją uwielbiać nic — oprócz powodzenia?
Sir Pitt Crawley był jednem z tych filozofów, którzy nie odrywają się nigdy od ziemi. Pierwsze jego ożenienie z córką szlachetnego lorda Binkie było wyłącznie dziełem jego rodziców. Sir Pitt nigdy nie przebierał w wyrazach, wyrzucając małżonce dumę i cierpki charakter, i nie przestawał jej powtarzać że jak mu Bóg pozwoli ją pogrzebać, to już szukać będzie żony po za obrębem tej kasty, do której przyszła nieboszczka należała. Jakoż dotrzymał słowa i owdowiawszy ożenił się z Różą Dawson, córką kupca, hurtownika z Mudbury. Róża była uszczęśliwiona że mogła się nazywać milady Crawley!
Ale filozofowie twierdzą nie bez słuszności że człowiekowi nie dano jest używać bezwzględnego szczęścia. Żeby zostać lady Crawley, Róża Dawson musiała zerwać ułożony już związek z Piotrem Butt, dobrym chłopcem i jednym z najstalszych konkurentów, który zatrudniał się potem przemycaniem towarów, łowieniem cudzej zwierzyny i innemi podejrzanemi rzemiosłami. Nowe przytem położenie Róży Dawson poróżniło ją z najlepszemi dawnemi przyjaciółkami, których milady Crawley nie mogła przyjmować w Crawley-la-Reine. W towarzystwie, do którego zajęte przez nią stanowisko dawało jej prawo należeć, nie chciano jej zupełnie
przyjmować. I mogłoż być inaczej? Sir Huddleston miał trzy córki a każda z nich żywiła nadzieję zostania lady Crawley. Cała rodzina pana Griles Wapshot była przejęta najżywszem oburzeniem że zaszczyt ten nie spotkał jednej z panien Wapshot; a wszyscy baroneci w całem hrabstwie nie mogli patrzeć bez zgrozy na tak krzyczący mezaljans człowieka, który pochodzeniem do ich kasty należał.
Sir Pitt miał zwyczaj mawiać że nie więcej dba o nich jak o złamanego ljarda. Bo i cóż to w samej rzeczy, mogło go obchodzić? Nigdy mu nic nie brakowało, mógł co wieczora wychylić do dna swój kubek srebrny, bił od czasu do czasu swoją nadobną Rózię, i zostawiał ją Hampshire wyjeżdżając na obrady parlamentu do Londynu, gdzie nie miał wprawdzie ani przyjaciół ani dobrych znajomych ale też zanimi nie tęsknił. Mistress Bute Crawley, żona pastora, nie chciała nigdy oddać wizyty swojej bratowej, nie mogła ubliżać sobie jak zwykle mawiała — i zniżyć się aż do córki kupca.
Widzieliśmy już że płeć atłasowa i wystające różowe jagody były jedynemi wdziękami, jakiemi natura obdarzała połowicę baroneta. Że zaś brakowało jej nie tylko ognistych namiętności lub niezłomnej energji, ale nawet charakteru i woli, łatwo więc się domyśleć że lady Crawley nie wywierała żadnego wpływu na męża. Żywe rumieńce zniknęły, świeżość młodociana zwiędła i lady Crawley została w domu baroneta sprzętem niepotrzebnym, nie więcej użytecznym jak stary klawikord pierwszej jego małżonki.
Ta spokojna niewiasta nosiła, jak wszystkie blondynki, jasne suknie; najwięcej jednak lubiła bladobłękitny albo brudno zielony kolor morskiej fali. Zajmowała się szydełkową robotą z taką wytrwałością, że po kilku latach wszystkie łóżka w Crawley la Reine były pokryte włóczkowemi kapami.
Lady Crawley miała nie wielki klomb w ogrodzie, który ją trochę, jak się zdawało, zajmował; zresztą nie czuła w sobie ani wstrętu, ani najmniejszej do niczego predylekcji. Ze zwykłą apatją słuchała kiedy ją mąż łajał, krzyczała kiedy ją bił.
O! bazarze próżnych mamideł! Bez ciebie może byłaby to najlepsza i najprzyjemniejsza istota w życiu rodzinnem. Peter Butt i Róża żyliby szczęśliwie w schludnej chatce, otoczeni gromadką ładnych dzieci, dzieląc wspólnie troski i uciechy, nadzieje i zawody. Cóż, kiedy tytuł lub czworokonny powóz jest bawidełkiem pożądanym więcej aniżeli szczęście!
Łatwo zrozumieć że apatyczny temperament i obojętność matki nie pociągała ku niej młodych dziewczynek i nie obudzała zbytecznej w nich czułości. Z największem upodobaniem przesiadywały one w kredensie, w kuchni lub w stajni. W takich więc warunkach wychowywały się te dzieci przed przyjazdem Rebeki.
O nauczycielce nie byłoby dotąd i mowy, gdyby nie przeważające zdanie pana Crawley (syna) jedynego przyjaciela i opiekuna lady Crawley. Potomek po kądzieli szlachetnej rodziny Binkie, był wzorem konwencjonalnej grzeczności. Skończywszy nauki, młody Crawley postanowił ująć w karby zwyczaje domowe i zaprowadzić przyzwoity ład, wielce nie miły ojcu, który się trochę syna obawiał. Był on tak surowym stróżem form, że wolałby niewątpliwie umrzeć z głodu, aniżeli usiąść do objadu bez białego krawata. A kiedy raz się zdarzyło że Horrocks, szafarz i kredencerz przyniósł list w ręku zamiast położyć na tacy, Crawley dał mu tak surowe napomnienie, że Horrocks drżał odtąd jak liść w obecności młodego pana. Wszyscy chodzili na palcach kiedy on był w domu. Lady Crawley odejmowała raniej niż zwykle swoje papiloty, Sir Pitt Crawley nie odważał się przychodzić w pantoflach do objadu. Jakkolwiek trudno mu było pozbyć się wszystkich narowów, to jednak wiele dokazał, bo nigdy nie pozwalał sobie upić się przy synie i miarkował swoje wyrażenia odzywając się do służących, którzy dziwili się nieraz że sir Pitt nie łaje nigdy żony w obecności syna.
Żadna burza polityczna, żadne wypadki domowe nie przeszkodziły młodemu Crawley prowadzić uroczyście pod rękę macochy swojej do stołu; uważał to sobie za najświętszy obowiązek. Mówił do niej rzadko, ale zawsze z najgłębszem uszanowaniem. Jeżeli widział że miała wychodzić, nie zaniedbał nigdy otworzyć drzwi z uroczystą powagą i kłaniać się według wszelkich prawideł etykiety.
W szkołach był to prawdziwy cherubinek: przez ośm lat nie zdarzyło mu się zasłużyć na karę. Wytrwałą pracowitością wynagradzał brak bystrego pojęcia. Również wzorowem było jego prowadzenie się w uniwersytecie, gdzie się przygotowywał do wystąpienia na widownię polityczną pod przewodnictwem dziada swego lorda Binkie. Kształcąc się długo na wzorach starożytnych i późniejszych mowców, nabył nie małej sprawy w mówieniu, i zalewał cierpliwych słuchaczy potokiem wyrazów i cytat łacińskich, głaszcząc uszy cienkim fletowym głosem. Chociaż mówił z powagą i widocznem zadowoleniem, zawsze jednak wygłaszał blade, oklepane sentencje, i rzecz dziwna, nie miał powodzenia, pomimo że mierność zwykle je na świecie zapewnia.
Po wyjściu z uniwersytetu został prywatnym sekretarzem lorda Binkie. Mianowany wkrótce trzecim sekretarzem przy legacji w Poupernikel, wywiązywał się sumiennie ze swoich obowiązków, które zależały po większej części na redagowaniu depeszy przy wysyłkach pasztetów strasburgskich pod adresem ówczesnego ministra spraw zagranicznych. Dziesięcioletnie piastowanie tej wysokiej godności wydało się za długie młodemu dyplomacie, którego awans od śmierci lorda Binkie stawał się coraz wątpliwszym. Ta ostatnia okoliczność tak go zniechęciła, że postanowił porzucić zawód niewdzięczny i osiąść stale na wsi.
Wróciwszy do Anglji chybiony dyplomata, zawsze chciwy znaczenia, próbował znaleść je na innem polu. Przyjął czynny udział w rozprawach wywołanych podówczas kwestją zniesienia niewolnictwa murzynów i wszedł w ścisłe stosunki z panem Wilberforce, którego politykę gorliwie popierał. Utrzymywał znaną korespondencję z wielebnym ojcem Lilas Hornblower, w przedmiocie missji w Indjach, i napisał oprócz tego broszurę o wyrabianiu piwa. Jeździł co roku do Londynu, jeżeli nie na obrady parlamentu, to przynajmniej na meetyngi, poruszające sprawy religijne. Niemniej pracował na prowincji nad szerzeniem i wzmocnieniem religji pomiędzy ludnością wiejską, nauczając publicznie z niezmordowaną gorliwością; w tym celu nawet dojeżdżał do Mudbury i do Squashmore, w poniedziałki i piątki każdego tygodnia. Mówiono przytem że bardzo był uprzedzający i pełen grzeczności dla trzeciej córki lorda de la Montonniere, lady de la Bergerie, której siostra lady Emily, była powszechnie znaną z pięknych powiastek, jak: Kompas marynarza, Przekupnie jabłek i inne.
Opowiadanie Rebeki o życiu i zwyczajach w Crawley-la Reine, nie było zupełnie przesadzone; młody Crawley zaczynając od ojca i schodząc po wszystkich szczeblach domowej hierarchji aż do najniższych służebnic, nie uwalniał nikogo od ćwiczeń pobożnych. Pomimo że pędził tak bogobojny żywot, ściągnął on na siebie nieubłagany gniew stryja parocha za protekcję udzielaną wiernym, którzy chcieli utrzymać się w zupełnej niezawisłości administracyjnej od parafij. Sir Pitt widząc gniew brata, zacierał sobie ręce z radości i jeździł nawet kilka razy na zebrania opornych parafjan, co dało powód do gwałtownych pocisków, wymierzonych z kazanicy wprost do ławki baroneta, który nie przestawał nigdy chrapać przez ciąg całego kazania.
Pan Crawley (syn) życzył sobie gorąco zająć krzesło ojcowskie w parlamencie dla dobra kościoła i dla szczęścia kraju; ale papa nie miał ochoty cokolwiekbądź ustąpić. Obadwa zaś byli za nadto oględni, żeby kupować drugie krzesło w Izbie deputowanych i wydawać na to znaczne sumy, wówczas kiedy dochody były znacznie uszczuplone, a to z powodu spłacanej corocznie kary pieniężnej, nałożonej na pierwszego baroneta, Walpole Crawley, za podrobienie pergaminów i pieczęci. Sir Walpole był niezmiernie towarzyski, ale nigdy nie miał dosyć pieniędzy. Pan Crawley powiedziałby dziś o nim z westchnieniem: Alieni appetens sui profusus, ale sąsiedzi, mniej biegli w łacinie, cenili jak się należy gościnność ówczesnego baroneta, a osobliwie jego piwnice dobrze zaopatrzone, siła psów gończych, chartów, wyżłów etc., dzielne wierzchowce i wspaniałe cugi powozowe. Dzisiaj już inaczej: stajenne rumaki zaprzęgano do pługa albo do omnibusa; sir Pitt używał ich do powozu tylko w dni wolne od pracy około roli, bo zawsze uważał że należy zachować pewne decorum. Wyjeżdżał rzadko, ale czterma końmi, jadł codzień baraninę tylko, ale trzech lokajów musiało usługiwać do stołu.
Gdyby skąpstwo wystarczało do zrobienia majątku, sirr Pitt Crawley zostałby bez wątpienia największym w świecie bogaczem. W stosunkach z dzierżawcami był tak przykry że chyba zupełnie zrujnowani wchodzili z nim w układy. Żeby się nie dać okradać rządzcy i nie zapłacić za drogo człowiekowi znanej już uczciwości, używał licznych podrzędnych ajentów, którzy wynosili się zwykle do Ameryki, unosząc z sobą co było grosza w kasie. Zbiory miewał zawsze nędzne, bo oszczędzał ziarna przy siejbie. Rzucał się na wszystkie przedsiębiorstwa i źle na tem wychodził; woda zalewała mu kopalnie węgla, a każdy wiedział że sir Pitt najwięcej koni traci na poczcie, bo je źle karmi i kupuje tylko takie, które zdychać mają.
Przyznać należy że sir Pitt miał humor przyjemny i że nie można go było pomawiać o dumę. Wolał nawet obcować z czynszownikami a nawet z parobkami aniżeli z wysoko urodzonym jak jego syn szlachcicem. Lubił wypić z każdym, a największe miał upodobanie klepać po ramieniu córki swoich dzierżawców. Słabość jego dla płci pięknej była tak widoczna, że nie mogło to ujść bacznego oka miss Rebeki Sharp. Zresztą nie widziano go nigdy dającego choćby grosz jałmużny, bo sir Pitt był wierny swoim zasadom i nie czuł najmniejszej skłonności do spełnienia dobrego czynu, choćby nawet bez własnej szkody, bez żadnej ofiary. Nie bez gorzkiego smutku przychodzi nam mówić o ujemnych przymiotach męża, którego imię zapisane jest na kartach złotej księgi panów, ale miłość prawdy nakazuje dodać że z wszystkich baronów, parów i deputowanych angielskich, sir Pitt Crawlej był najgłupszym i niskim egoistą.
Najsilniejszą przyczyną wpływów młodego Crawleja którym ojciec ulegać musiał, był interes pieniężny. Sir Pitt rozumiał dobrze że winien był wypłacić synowi znaczną sumę z posagu matki, ale sama myśl wypłaty sprowadzała już baronetowi nieznośną migrenę. Nie mógł więc nigdy zdobyć się na jakąkolwiekbądź wypłatę jeżeli nie był do tego zmuszony. Miss Rebeka Sharp, dobrze już wtajemniczona w sprawy familijne, (jak to wkrótce obaczymy) obliczała na kilka set funtów szterlingów rocznie koszta przymusowych wypłat, ale baronet nie umiał odmówić sobie tej przyjemności. Nie mógł ukrywać swojej radości jeżeli udało mu się w procesie uzyskać odroczenie terminu wypłaty; tem żywszej doznawał rozkoszy, im dłużej wierzyciele czekać musieli.
— Na cóżby się przydało — mawiał — zasiadać w parlamencie, jeżeliby potrzeba było przytem rzetelnie długi spłacać?
I w samej rzeczy baronet umiał korzystać z wysokiego jakie zajmował stanowiska.
Otoż widzimy że człowiek nieumiejący prawie czytać, nieokrzesany, podstępny, pojmujący tylko zwierzęce uczucia, ma władzę, zamuje zaszczytne stanowisko i zasiada pomiędzy dygnitarzami kraju, a ministrowie, wielcy mężowie stanu starają się o jego przyjaźń! W bazarze błyskotek i próżności ten człowiek zajmuje miejsce wyższe aniżeli genjusz znakomity lub cnota niepokalana.
Sir Pitt miał przyrodnią siostrę pannę, której matka zostawiła ogromny majątek. Baronet proponował jej nieraz żeby umieściła u niego swoje kapitały, ale miss Crawley wymówiła się zawsze od tej przysługi i wolała mieć w ziemi cały swój majątek obiecując rozdzielić kiedyś swoje posiadłości pomiędzy dzieci pastora i przypuścić do tego podziału młodszego syna pana Pitt, Rawdon’a. Parę razy nawet opłaciła już długi Rawdon’a, kiedy ten był w uniwersytecie a potem w wojsku. Miss Crawley była ma się rozumieć bardzo pożądanym gościem w Crawley-la-Reine. Nietylko że na pańskim stole widziano wówczas zwierzynę, rybę i wino stare; ale nawet słudzy pili piwo nierozcieńczone wodą, i mieli do herbaty cukier bez zwykłego obliczania kawałków, a to dzięki względom, jakich używał jej woźnica i panna służąca.
Wszystkie usiłowania Rebeki skierowane były obecnie do jednego celu: pozyskać sobie względy i sympatje członków rodziny, do której weszła niedawno, było głównem jej zadaniem.
— Sama jedna, bez przyjaciół — mówiła do siebie — wszystko sobie tylko muszę być winna, wówczas kiedy Amelja z mniejszemi daleko zdolnościami jak moje, ma z dziesięć tysięcy funtów sterlingów i nadto, wszelką pewność że wyjdzie za mąż. Biedna Rebeka, dziesięć razy ładniejsza od niej, musi liczyć tylko na swój własny rozum. Zobaczymy czy nie potrafię zdobyć sobie o własnych siłach przyzwoitego stanowiska i czy taż sama miss Amelja nie będzie zmuszona kiedyś uznać niezaprzeczoną wyższość mojego umysłu. Nie dla tego żebym czuła do niej jakąś niechęć, bo któżby mógł uskarżać się na taką potulną istotę? ale to pewna że dzień w którym zajmę wyższe od niej stanowisko, będzie najpiękniejszą chwilą mego życia. Zresztą jestże w tem co niepodobnego?
Widząc w swoich uroczych marzeniach najświetniejszą przyszłość, Rebeka nie przestała myśleć o zapewnieniu sobie wygodnej i przyjemnej teraźniejszości. W zabiegach o zjednanie sobie tych, którzy mogliby się jej na co przydać najmniej zwracała uwagi na lady Crawley będącą zerem w domu. Mówiąc ze swojemi uczenicami wyrażała się o niej: „Biedna mama“ i ograniczała się względem biednej mamy na oznakach zimnego uszanowania. Cały zaś zasób swoich słodyczy i dyplomatycznych wybiegów postanowiła użyć dla pozyskania sobie reszty rodziny Crawlejów.
Z dziewczynkami łatwo jej poszło: nie obciążała ich młodego umysłu zbyteczną pracą i zostawiała im wszelką swobodę, żeby nie tamować samoistnego rozwoju. Ta prosta metoda zapewniła młodej nauczycielce serca uczennic. Bo w rzeczy samej czy może być gruntowniejsza nauka nad tę, którą się samemu nabywa? Starsza z dziewczynek największe miała upodobanie w czytaniu i znalazła wszelką łatwość dogodzenia tej skłonności. Bibljoteka w Crawley-la-Reine posiadała znaczną ilość dzieł francuzkich i angielskich z ośmnastego stulecia, zebranych przez kanclerza gdy ten dygnitarz miał nieszczęście zostawać w niełasce. Dział lekkiej literatury wypełniał przeważnie zbiór tych książek pyłem pokrytych i oddawna już nie tykanych.
Rebeka cieszyła się że jej uczenica robiła postępy tak łatwym i przyjemnym sposobem. Obiedwie czytały razem zajmujące dzieła doktora Smoletta, Henryka Fieldinga i nieśmiertelnego Woltera.
Pan Crawley zapytał razu jednego Rebeki jakie dzieło wybrała do czytania z panienkami:
— Czytamy teraz dzieła Smolett’a odpowiedziała młoda nauczycielka.
— Ha? Smolett’a? — powtórzył Crawley z zadowoleniem — jego historja jest więcej suchym opowiedziana sposobem, ale mniej jest niebezpieczna do czytania jak historja Huma. Ho, ho! to więc historją panie się zajmują?
— Tak — odrzekła miss Róża — nie dodając wcale że to była historja przygód Faublas’a.
Innego dnia pan Crawley był bardzo zgorszony zobaczywszy w ręku siostry jakieś komedyjki francuskie. Rebeka usprawiedliwia ten wybór potrzebą przyswojenia sobie idjotyzmów francuzkich. Uwaga wydała się słuszną byłemu dyplomacie, mającemu wielkie pretensje do głębokiej znajomości języka. Rebeka wiedziała to dobrze i nie szczędziła komplementów panu Crawley, który je mile przyjmował.
Miss Violetta miała upodobania więcej męskie i burzliwe, zupełnie różne od usposobienia jej siostry: Łazić po drzewach, wydzierać gniazda wróble, zabierać jaja ptasze, zabijać małe kurczęta, było najmilszem jej zajęciem. Nikt lepiej od niej nie znał ukrytych kątów, gdzie kury jaja znosiły; nikt zręczniej nie umiał się dobierać do słoików z konfiturami i wynajdywać co tylko było dobrego do zjedzenia. Miss Violetta była nietylko ukochanem dzieckiem papy, ale w kuchni, w stajni i na folwarku była powszechnie lubioną. Schwytana przez Rebekę na gorącym uczynku, Violetta nigdy nie była ukaraną; musiała jednak przyrzec że będzie grzeczną dziewczynką, i że przedewszystkiem będzie kochać swoją nauczycielkę. Miss Sharp ukrywała starannie wszystkie jej psoty przed matką, która wymówiłaby się z tem przed mężem, a co gorzej jeszcze, przed młodym panem Crawley. Wszystko szło dobrze, byle nie było guzuw bardzo widocznych, co niezmiernie łatwo zdarzyć się mogło, bo obie siostry prowadziły z sobą bój nieustający.
Przejęta głębokiem uszanowaniem dla pana Crawley (syna), Rebeka często prosiła go o wytłumaczenie ciemnych, niezrozumiałych dla niej ustępów w literaturze francuskiej. Lubo urodzona z matki Francuski, miss Sharp wyznawała że nie zna nikogo, kto by umiał tak jasno i przystępnie jak pan Crawley najtrudniejszy przedmiot wyłożyć. Prosiła go również o radę w wyborze książek i o wskazanie jej dzieł poważnych których czytanie uważał za stosowne dla młodej osoby. Była zachwycona broszurą o wyrobie piwa, a nie umiała już znaleść słów uwielbienia dla wymowy pana Crawley, kiedy prezydował na posiedzeniach Stowarzyszenia pomocy „głodomorów“. Przy naukach wieczornych była nieraz tak wzruszoną, że nie miała dosyć mocy żeby łzy powstrzymać.
— Oh! dzięki panie, dzięki — mówiła często wznosząc oczy do nieba.
To gorące podziękowanie wywołało czasem uściśnienie ręki pana Crawley i nasuwało mu następujące uwagi:
— Nic dziwnego że moje słowa obojętnie słuchane przez wszystkie tu osoby, robią na miss Sharp tak głębokie wrażenie: dobra rasa zawsze się odezwie. Jej matka pochodziła zapewne z rodziny Montmorency: oto dla czego ona jedna mnie tu rozumie. Muszę nadać moim naukom formę prostszą i używać pospolitszych zwrotów języka. Te grube organizmy nie mogą znosić delikatnego pokarmu.
Rebeka miała już czas obeznać wszystkich w domu z wysokiem pochodzeniem swej matki. O deskach teatralnych nie wspominała zupełnie, chociaż każdemu wiadomo ile ofiar ta straszna rewolucja pogrążyła w największym niedostatku. Któż nie wie że te klęski dotknęły po większej części ludzi najlepiej urodzonych?
Crawley znalazł nawet kilka imion wspomnianych przez Rebekę w dykcjonarzu Hozier’a, co więcej jeszcze utwierdziło w nim wiarę w arystokratyczne pochodzenie Rebeki. Mamyż z poszukiwań w dykcjonarzu wnosić że tam było coś więcej jak prosta ciekawość i że miss Sharp natchnęła pana Crawley jakiemś tkliwszem uczuciem? Nie, zaiste. Była to prosta przyjaźń. Wspomnieliśmy już zresztą, że pan Crawley zamyślał o lady de la Bergerie.
Młody Crawley nieraz Rebece robił uwagi że traci parę chwil czasem na takie rozrywki światowe jak gra w trictrac z panem Pitt zamiast czytać jaką poważną i nauczającą książkę. Miss Sharp odpowiadała na to że jej mama nieodżałowanej pamięci często grywała z hrabią X. albo z przewielebnym ojcem Cornetem, co według niej jest niejako wypoczynkiem dla umysłu prawie koniecznym.
Młoda nauczycielka nie tylko grą trictrac skarbiła sobie łaskę pana domu, miała do tego wiele innych skuteczniejszych sposobów: Czytywała mu głośno foljały sądowych dokumentów, przepisywała mu listy i poprawiała zręcznie pisownię pod pozorem przyjętych od niedawnego czasu zmian w piśmiennictwie. Wszystko co choćby zdaleka dotykało posiadłości, lasów, łąk, ogrodów i stajni baroneta, tak żywo obchodziło Rebekę, że sir Pitt bardzo polubił jej towarzystwo i nie zaniedbywał nigdy zabrać ją i panienki z sobą na codzienną przechadzkę, po śniadaniu. Miss Sharp zawsze znalazła jakąś myśl szczęśliwą i nieraz dobrą udzieliła radę: tu potrzeba było obciąć suche gałęzie, tam wzruszyć ziemię na grządce, ten koń zdawał się jej dobry do wożenia wody a tamten do pługa.
W przeciągu roku niespełna Rebeka posiadała już nieograniczone zaufanie baroneta. W jego nieobecności miss Sharp była wyłącznie panią domu, ale umiała tak dobrze oszczędzać osobistości wpływowe w kuchni i na folwarku że wszyscy nie mogli się wydziwić jej skromnej pokorze i uprzejmej grzeczności.
Synów baroneta moglibyśmy porównać do słoty i pogody, bo nigdy nie widziano ich jednocześnie w Crawley-la Reine. Obadwa czuli nienawiść do siebie. Młodszy z nich, Rawdon Crawley, miał dom ojcowski w największej pogardzie i pokazywał się tylko podczas dorocznej wizyty swojej ciotki.
Mówiliśmy już o zaletach tej szanownej damy: Miała ona siedmdziesiąt tysięcy funtów szterlingów i naznaczyła w większej części Rawdona swoim spadkobiercą. Nieprzezwyciężoną czuła nienawiść do starszego ze swoich bratanków, który dawno już wiedział że duszyczka cioci będzie się smażyć w piekielnych płomieniach. Według niego nic lepszego nie można było rokować o życiu przyszłem braciszka.
— To jest kobieta światowa i bez najmniejszej wiary — mówił do siebie pan Crawley — utrzymuje stosunki z ateuszami i z Francuzami. Drżę na samą myśl o jej przyszłem życiu. Stoi prawie nad grobem, a tyle ma próżnych słabości, tyle występnych, światowych popędów!
W samej rzeczy staruszka nie lubiła nauk wieczornych i tak była upartą, że musiano zawsze ćwiczenia duchowne zawiesić na czas jej bytności w Crawley-la Reine.
— Schowaj swoją książkę z kazaniami — mówił sir Pitt do syna — bo miss Crawley ma dziś przyjechać. Pisała sama do mnie że nie może słuchać kazań.
— Czy dlatego nie mamy myśleć o zbawieniu sług i domowników?
— A niech ich tam licho weźmie! — zawołał sir Pitt przerywając synowi, który nie wątpił że duszyczki pozbawione jego nauk duchownych, muszą wpaść w moc szatana. — Cóż u djabła — mówił dalej ojciec — sądzę że nie będziesz tyle zaślepionym żeby wypuścić z naszej rodziny trzy tysiące funtów szterlingów rocznego dochodu?
— I cóż znaczą pieniądze w porównaniu ze zbawieniem naszej duszy? — odpowiedział młody Crawley.
Stara miss Crawley nosiła już oddawna piętno potępienia; przepędzając zimę w Londynie, jadła i piła za wiele, musiała przez lato szukać ulgi i naprawiać zrujnowane siły w Harrowgate, albo w Cheltenham. Miała prześliczną rezydencję w Park-Lane i uchodziła za najgościnniejszą z wszystkich westalek swojego czasu. W młodości, jak to zwykła mawiać, była znakomitą pięknością. Wiadomo każdemu że wszystkie stare kobiety były kiedyś mniej więcej piękne.
Humor miała wesoły, tendencje liberalne i wiele pretensji do rozumu. W czasie swego pobytu we Francji rozpaliła, jak mówią, ogień miłości w sercu Saint Just’a. Nic zatem dziwnego że lubiła romanse, ciasta i wina francuzkie. Czytywała z upodobaniem Woltera, a wszystkie prawie dzieła Jakóba Rousseau umiała na pamięć. Rozprawiała z całą swobodą o prawach kobiety i dotykała nieraz drażliwej kwestji rozwodu. W każdym pokoju miała pozawieszane portrety Fox’a. Popierała silnie tego męża stanu, walczącego w szeregach opozycji, a kiedy tenże doszedł do władzy, miss Crawley używała niepospolitego wpływu w zamian za usługę, oddaną mu przyciągnięciem do jego stronnictwa baroneta, który i bez wszelkich starań miał zwyczaj stawać po stronie silniejszego.
Ta zacna niewiasta kochała bardzo Rawdon’a Crawley. Posłała go do uniwersytetu w Cambrigde dla tej prostej przyczyny że brat jego był w Oxfordzie, a kiedy po dwóch latach władza uniwersytecka wydaliła młodzieńca, kupiła mu stopień oficera w armji.
Rawdon należał do najpierwszych dandysów w mieście. Znany był w zakulisowym świecie, boksował się doskonale i powoził czterma końmi w lejc. Był więc wykształcony jak przystoi arystokracie czystej krwi. Chociaż należał do świty książęcej i nie miał nigdy sposobności okazać swego męstwa na polu bitwy, Rawdon Crawley stając trzy razy do pojedynku w sprawach karcianych, dał niezbite dowody że życiem pogardza i śmierci się nie lęka.
— A nawet tego, co ma nastąpić po śmierci — dodawał starszy brat — wlepiając w sufit swoje czerwone oczy.
Nieoceniona ciocia Crawley płaciła długi swego Benjamina i nie pozwalała nigdy powiedzieć cokolwiek na niego.
— Wolę ja go tysiąc razy — mawiała często — niżeli jego braciszka płaczliwego i układnego hipokrytę.
— Zapoznawszy czytelnika z mieszkańcami Crawley-la-Reine, pozostaje nam kilka słów do powiedzenia o krewnych i sąsiadach dostojnego baroneta. Zaczniemy od pastora i pani pastorowej.
Wielebny ojciec Crawley był wzrostu słusznego, okazałej budowy, miał humor przyjemny i nosił zwykle szeroko kolisty kapelusz. Znany w całej okolicy, wszędzie miał przyjaciół i o wiele był popularniejszym od swego brata. W szkołach wybijał zęby najdzielniejszym bokserom, biegły był w gimnastyce i te upodobania na zawsze zachował. Żadne gonitwy, ćwiczenia gimnastyczne i wyścigi, żadne festyny lub zebrania wyborcze nie odbyły się bez niego. Ile razy był objad proszony na dwadzieścia mil w około, można było spotkać zawsze kabryolet z wielkiemi latarniami i karą klacz ojca Bute Crawley. Zamiłowanie w boksach nie zagłuszyło w nim uczucia piękna; śpiewał dobrze sentymentalne senety i głos miał bardzo przyjemny. Krótko mówiąc, ojciec Bute Crawley był powszechnie lubiony i poszukiwany w okolicy przez najznaczniejszych obywateli, z którymi żył w przyjaznych stosunkach.
Pani pastorowa maleńka, ale ruchliwa, była doskonałą gospodynią, i samowładną panią w domu. Po za obrębem domu i plebanji zostawiała małżonkowi wszelką swobodę, ale w swojem państwie umiała rządzić energicznie. Od chwili kiedy udało się jej pozyskać młodego pastora z Crawley la-Reine, mistress Bute nie przestała być wzorem umiarkowania i oszczędności, a pomimo to małżonek jej zawsze był odłużony. Potrzeba było dziesięcioletnich usiłowań mężnej niewiasty żeby pospłacać szkolne jeszcze grzeszki pastora. W 179... roku, kiedy wszyscy dłużnicy byli już zaspokojeni przyszło do głowy pastorowi trzymać gruby zakład przeciw Kangourou, dzielnemu rumakowi, który odniósł zwycięstwo nad swoim współzawodnikiem na wyścigach w Derby. Wynikająca ztąd konieczność zaciągnięcia nowej pożyczki z lichwiarskiemi procentami, postawiła znowu pastora w dosyć złych interesach. Siostra dawała mu wprawdzie trochę pieniędzy od czasu do czasu, ale wielebny ojciec, licząc na podeszły wiek miss Crawley, na jej bliskim zgonie tylko całe swe nadzieje pokładał.
— Chyba sam djabeł w toby się wmieszał — mawiał sobie — żeby, Matylda mi nie zostawiła najmniej połowy swego majątku.
Widzimy zatem że baronet i pastor mieli aż nadto wystarczające powody żeby zachować pomiędzy sobą miły stosunek psa z kotem. Mógłże wielebny ojciec zapomnieć że sir Pitt stawiał mu pod bokiem kaplicę, i że nakoniec Rawdon miał odziedziczyć znaczną część spadku po Matyldzie Crawley? Smutna to prawda, ale nie obca nikomu, że w naszym wieku mało jest braci, których długoletni, familijny stosunek nie dałby się rozerwać biletem bankowym!
Przybycie Rebeki do Crawley-la-Reine i wpływy jakich tam używała, nie mogły pozostać tajemnicą dla pastorowej, która wiedziała codzień ile funtów baraniny gotowano na objad w Crawley-la-Reine, ile sztuk bielizny było w praniu, ile brzoskwiń od strony południa pod murem dojrzewało, ile milady zażyła pigułek itd. Zażyłe a nawet familijne stosunki łączyły służbę obu nieprzyjaznych domów; pomiędzy czeladzią w Crawley-la-Reine każdy wiedział, że znajdzie w plebanji szklankę dobrego piwa, na czem w kuchni baroneta zupełnie zbywało; ale ta szklanka właśnie była dla pastorowej niewyczerpanem źródłem ciekawych wiadomości. Ztąd możnaby ogólne wyciągnąć prawidło: Jeżeli jesteś dobrze z bratem, to jego sprawy będą ci obojętne; jeśli zaś złe są między wami stosunki, to będziesz się starał wiedzieć o każdem jego poruszeniu i musisz tajną policję mieć na swoje usługi.
Mistress Bute nie zaniedbała zebrać wiadomości o życiu i pochodzeniu nowej guwernantki w Crawley-la-Reine, a imię Rebeki zaczęło odtąd figurować w urzędowych raportach, których tu małą próbkę podajemy: — Dziś zabili czarnego wieprza — ważył tyle a tyle funtów — część nasolili — na objad była kiełbasa — sir Pitt i pan Cramp z Mudbury zamknęli John’a Blackmore na klucz — sir Pitt był na meetyngu — (imiona obecnych) — milady zawsze jednakowa — panienki są z guwernantką.
Dalej raport brzmi w tych słowach: — Guwernantka zna się doskonale na gospodarstwie — sir Pitt jest dla niej nadzwyczaj grzeczny — pan Crawley podobnież — czytuje guwernantce swoje broszury.
— Patrzcie moi państwo, co to za intrygantka! mówiła pastorowa skacząc prawie i zżymając się z niecierpliwości.
Z późniejszych raportów okazało się że guwernantka pisywała listy dla baroneta, załatwiała jego interesa, prowadziła jego rachunki i trzęsła całym domem, bo milady, pan Crawley, panienki i cała dwornia bali się jej sprzeciwić w czemkolwiek i byli jej posłuszni. Pastorowa, śledząc z daleka wszystkie poruszenia w obozie nieprzyjacielskim, nie przestawała wołać że ta przeklęta guwernatka ułożyła w swojej głowie jakąś czarną, zbrodniczą intrygę.
Mistres Bute Crawley do Miss Pinkerton.
w Chiswick-Mall.
Z plebanji Crawley-la-Reine, grudzień...
„Kochana Pani!
„Lata upłynione od czasu, gdy miałam szczęście korzystać ze światłych rad i nauk pani, nie zmniejszyły w mem sercu uczuć przywiązania i szacunku dla nieporównanej miss Pinkerton, jak również nie zatarły w mej pamięci miłych wspomień, jakie pobyt mój w ukochanym Chiswicku zostawił na zawsze. Cieszę się nadzieją że nieoszacowane zdrowie pani znajduje się ciągle w dobrym stanie. Oby stwórca zachował je jak najdłużej dla chluby i dobra kraju, dla szczęścia młodych pokoleń!
Jedna z moich przyjaciółek, lady Fuddleston, życzy sobie mieć nauczycielkę do swoich ukochanych córek i zwierzyła się z tem przedemną. „Któż — zawołałam — potrafi lepszy zrobić wybór, kto lepszą udzieli radę jak nasza zacna i nieoceniona miss Pinkerton? Lady Fuddleston jest zupełnie zdecydowaną nie przyjmować innej nauczycielki jak tylko tę, którą pani jej polecić raczysz.
Mój dobry mąż powtarza zawsze że kocha serdeczne wszystko co tylko z domu mis Pinkerton pochodzi. Pragnęłabym bardzo przedstawić go wraz z mojemi córkami łaskawej niegdyś dla mnie przyjaciółce, która kierowała z takiem poświęceniem młodemi mojemi krokami i która wzbudzała uwielbienie naszego wiekopomnej pamięci leksykografa. Mój mąż polecił mi wyrazić tu swoje życzenia i nadzieję że jeżeli pani będziesz kiedykolwiek w naszej okolicy, to niewątpliwie zaszczycić raczysz swoją obecnością ubogi domek, gdzie pędzi życie skromne ale szczęśliwe.
na zawsze przywiązana
i wdzięczna P. Dobrodziejki sługa
Marta Crawley.“
P. S. Brat pana Crawley, z którym, niestety! nie możemy utrzymać stosunków opartych na jedności i zgodzie braterskiej, ma przy swoich córkach nauczycielkę, która, jak mi mówiono, miała szczęście być wychowaną pod troskliwem okiem pani. Dochodzą mnie przytem najsprzeczniejsze o tej młodej osobie pogłoski. Pomimo nieporozumień familijnych, przywykłam uważać moje synowice jak moje własne dzieci; nie mówiąc już o tem, że wszystkie panienki wychowane pod macierzyńską opieką kochanej pani, żywo mnie obchodzą. Dla tego ośmielam się prosić panią o łaskawe udzielenie mi szczegółowych wiadomości o tej młodej osobie, której pragnęłabym zostać przyjaciółką.
Nie mam środków, niestety! dać nauczycielki moim ukochanym córkom; ale czyż nie byłam wychowaną w Chiswick-Mall?“
Miss Pinkerton do mistress Bute Crawley.
grudzień 18...
Kochana Pani!
Spieszę odpowiedzieć na łaskawe pismo pani które miałam szczęście odebrać przed chwilą. W moim ciernistym zawodzie wielkiej doznaję rozkoszy widząc, że poniesione przezemnie trudy i macierzyńskie starania zostały wynagrodzone trwałą, niezmienną przyjaźnią. Czytając życzliwe wyrazy w liście pani, poznaję że pełna niezrównanych przymiotów mistress Crawley została zawsze dobrą, szlachetną i wzorową Martą Mac Tavish, najlepszą z moich niegdyś uczennic, chlubą mojego Zakładu. Obecnie jestem zaszczycona zaufaniem kilku matek, dawnych pani rówiennic i towarzyszek. Mieniłabym się niewypowiedzianie szczęśliwą gdybym mogła otoczyć córki pani memi najczulszemi staraniami.
Przesyłając wyrazy uszanowania dla lady Fudleston, mam honor przedstawić jej dwie młode moje przyjaciółki: miss Tuffin i miss Hawky.
Każda z tych panienek może udzielać początków hebrajskiego i posiada gruntownie język grecki, łaciński, hiszpański, włoski i francuski, również historję, geografję, nauki matematyczne i nauki przyrodnicze, jak niemniej spiew, muzykę i taniec. Panna Tuffin jest córką św. pamięci wielebnego ojca Tomasza Tuffin, profesora z Cambridge i mogłaby wykładać swoim uczennicom język syryjski i zasady prawa konstytucyjnego. Szkoda tylko że jej wiek zbyt młody i powierzchowność ujmująca może być poniekąd przeszkodą dla niej do objęcia obowiązków nauczycielki w domu pana Hudleston Fudellston.
Miss Letycya Hawky, przeciwnie, nie zbyt hojnie od natury uposażona. Liczy sobie dwadzieścia dziewięć lat i ma twarz zeszpeconą przez ospę. Przytem nalega trochę, ma włosy rude i jest zezooka. Nie potrzebuję dodawać że obu tym młodym osobom nie zbywa na wysokiem wykształceniu moralnem i religijnem. Ich wymagania są odpowiednie ich uzdolnieniu i osobistej wartości.
Załączając zapewnienie szacunku dla wielebnego Bute Crawley, mam honor zostawać.
kochanej pani
najniższą sługą
Barbara Pinkerton.
P. S. Miss Sharp, o której mi pani wspominasz, była rzeczywiście jedną z moich uczennic; nie mogę więc nic przeciw niej powiedzieć. Powierzchowność jej niemiła jest zapewne; ale nie jest w naszej mocy poprawiać dzieł natury. Co zaś do jej rodziców, to nie ma się czem chlubić; ojciec był malarzem, kilkokrotne bankructwo przyprowadziło go do największej nędzy; matka, jak to później dowiedziałam się ze zgrozą, była baletnicą. Z tem wszystkiem Rebeka miała dosyć zdolności i nie mogę sobie wyrzucać że ją przez litość u siebie przyjęłam. Obawiałam się zawsze żeby zasady matki, uchodzącej z początku za hrabiankę, zmuszoną emigrować, a która jak się okazało, była osobą bardzo podejrzanej moralności, żeby, mówię, zasady matki nie odezwały się w tej nieszczęśliwej dziewczynie, której nie chciałam odmówić przytułku. Mam nadzieję że jej postępowanie nie będzie godnem nagany; dystyngowane towarzystwo pana Pitt Crawley, oraz dom jego, gdzie wysoki ton i maniery wielkiego świata panują, nie dozwala się tego obawiać.
Miss Rebeka Sharp do miss Amelji Sedley.
„Kilka tygodni upływa jak pisałam do mojej ukochanej Amelji; bo i cóż mogłabym jej napisać z tego domu, który nazwałam siedliskiem nudów? Cóż ci zależeć może na tem, czy buraki urodziły lub nie, ile sztuk nierogacizny karmi się obecnie, i czy słonina z wieprza czarnego, już wykarmionego, ważyła trzynaście czy czternaście funtów? Jeden dzień od drugiego niczem się nie różni: Przed śniadaniem, przechadzka w towarzystwie baroneta; po śniadaniu, lekcje z panienkami; po lekcjach, czytanie dokumentów sądowych i korespodencja z prawnikami o kontraktach z dzierżawcami, o kopalniach węgla, o kanałach etc... bo zostałam, jak wiesz, sekretarzem baroneta. Na zakończenie dnia, po objedzie, następują nauki pobożne i homilje pana Crawley, albo partja w trictrac z baronetem. Przez cały ten czas spokojna postać milady nie zmienia się wcale; temi dniami jednakże była więcej niż zwykle interesującą, dzięki chwilowym cierpieniom, które sprowadziły tu wizytę młodego lekarza. Otóż, powiadam ci, że młode panny nie powinny nigdy rozpaczać: doktor, o którym ci wspominałam, dał do zrozumienia jednej z twoich dobrych przyjaciółek, że jeżeli zechce, mogłaby zostać panią Glauber. Odpowiedziałam temu śmiałkowi że lancet powinien mu do jego szczęścia wystarczać. Zdawało mu się naprawdę że przeznaczoną jestem na to, żeby zostać żoną wiejskiego chirurga! Pan Glauber wrócił do siebie całkiem zmięszany moją odmową, ale po użyciu kropli i ziółek uśmierzających nerwy, niebezpieczeństwo minęło. Sir Pitt winszował mi żem się tak zręcznie znalazła; nie wątpię że byłoby mu niemiło stracić młodego sekretarza, chociaż wiem dobrze ile na przywiązanie tego gatunku ludzi rachować można. I jabym miała połączyć się z jakimś aptekarzem na prowincji! O! nie, nie! wiesz zapewne że nie łatwo jest rozerwać złotą nić wiążącą nas z dawnemi wspomnieniami... Nie chcę więcej o nich mówić: wróćmy więc do siedliska nudów.
Od kilku dni dom nasz przestał zasługiwać na miano, jakiem go ochrzciłam. Zawitała tu miss Crawley z opasłemi sługami, z wykarmionemi końmi i z tłustym pudlem; tak, tak, miss Crawley bajecznie bogata, mająca na piątym procencie umieszczony ogromny kapitał, przed którą a raczej przed którym obadwa bracia padają z uwielbieniem na kolana. Ten skarb nieoszacowany wygląda dosyć apoplektycznie, nic więc dziwnego że bracia chcą ją otoczyć najczulszą troskliwością i silą się na to, żeby jeden drugiego w tych staraniach przewyższył. Potrzeba ich widzieć jak się uprzedzają w podaniu siostrze poduszki albo filiżanki kawy. Miss Crawley słusznie mówi (tej kobiecie nie brakuje rozumu): „Przyjeżdżając tu zostawiam w domu miss Briggs, moją pannę do towarzystwa. Moi bracia doskonale mi ją zastępują. Bo też nie każdy ma takich braciszków!“
Baronet prowadzi dom otwarty dopokąd siostra gościć raczy; przez cały miesiąc prawie taki tu ruch panuje, jak gdyby stary sir Walpole przyszedł z tamtego świata zająć swoją dawną rezydencję. Jeździmy czterema końmi, lokaje przywdziewają najnowszą liberję miewamy świetne objady, wino bordeaux i szampan obficie się leje, ogień na kominach nieustający i świece stearynowe palą się nawet w naszych pokojach. Lady Crawley wkłada na siebie najpiękniejszą z swych sukien, panienki nawet zrzucają codziennie grube trzewiki i stare spódniczki wełniane, z których wyrosły, żeby się ubrać w sukienki muślinkowe i w pończochy jedwabne, jak przystoi córkom baroneta.
Rózia weszła wczoraj do pokoju w stanie nie do opisania. Jej ulubione prosiątko otarło się o jedwabną lilija sukienkę, której kawałki błotem pokryte wisiały jak frędzle w około. Gdyby coś podobnego wydarzyło się w przeszłym tygodnia, sir Pitt nie oszczędzałby usząt Rózi a może nawet zamknąłby ją o chlebie i wodzie, karmiąc obficie grubem łajaniem, ale dziś poprzestał tylko na kilku tych słowach: „Pomówimy o tem po odjeździe twojej ciotki.“
Do tego stopnia potrafił być panem siebie w tej chwili, że sam żartował z tego wypadku. Może się uspokoi jeszcze przed odjazdem miss Crawley.
Pieniądz jest prawdziwe potężnem narzędziem zgody i pokoju, kiedy sama obecność miss Crawley z jej 70ciu tysiącami funtów st. jednoczy dwóch braci, baroneta i pastora, którzy się przez cały rok nienawidzą, a są w najściślejszej z sobą przyjaźni przez czas świąt Bożego Narodzenia.
Opisywałam ci jeszcze w przeszłym roku jak ten niegodziwy pastor docina nam w swoich śmiesznych kazaniach, na które sir Pitt odpowiada mu głośnem chrapaniem w swojej ławce. Jak tylko miss Crawley przyjeżdża, stosunki zmieniają się zupełnie; obie rodziny odwiedzają się wzajemnie i bracia rozmawiają z sobą o gospodarskich interesach z niezrównaną słodyczą. Ale bo miss Crawley zapowiedziała podobno wyraźnie że nie chce widzieć żadnych kłótni, i że jeżeli się jej sprzeciwiać będą, to cały majątek zostawi Crawlejom z okolicy Shropshire. Gdyby ci mieli rozum, mogliby po niej wszystko odziedziczyć, ale ten nowy Crawley jest również jak jego kuzynek pastorem i tak rozgniewał szanowną miss Crawley swoją nietolerancją, że ta kobieta przyjechała tu w największym oburzeniu. Zapewnie, jak się domyśliłam zmuszał kuzynkę do modlitwy wieczornej.
Książka z kazaniami zostaje w zamknięciu przez czas pobytu miss Crawley w domu, a młody pan Pitt, którego ciocia znosić nie może, wyjeżdża natychmiast do miasta. Na jego miejsce zjawia się kapitan Rawdon lew eleganckiego świata. Muszę ci w kilku słowach jego obraz nakreślić.
Jest to piękny młodzieniec okazałej postawy (ma sześć stóp wysokości) głos ma donośny, używa energicznych wyrażeń łając sługi które przed nim na palcach biegają i lubią go za hojność prawdziwie pańską, tak dalece że daliby się za niego porąbać. W przeszłym tygodniu leśniczy i myśliwi zrobili zasadzkę na urzędnika, przysłanego tu z Londyna żeby aresztować kapitana, obili go nielitościwie, dostało się i biednemu pisarzowi, i kto wie jakby się to skończyło gdyby sam baronet w tę sprawę się nie był wdał.
Kapitan ma swego papę w największej pogardzie; nazywa go starym złodziejem. U kobiet wyrobił sobie straszną opinję. Przyjeżdża tu z całym taborym wierzchowych koni i przyrządów myśliwskich, sprasza na objady kogo mu się podoba, ale sir Pitt nic mu na to nie mówi, z obawy żeby obrażając miss Crawley nie stracić zapisu. Kapitan jest na stopie poufałości ze wszystkimi dandysami i magnatami okolicznymi, z którymi pije, trzyma zakłady, jeździ konno, poluje i rozmawia o psach, koniach i wyścigach.
Nie mogę zamilczeć przed tobą o komplemencie jakim mnie nasz lew obdarzył. Sama przyznasz że mu się udało. Jednego wieczora sąsiedzi licznie się tu zjechali zaproszeni na objad. Po objedzie zaczęły się tańce. Cóż powiesz? Sama słyszałam jak piękny kapitan powiedział wskazując na twoją najniższą sługę: — Niech ją nie znam! co to za ładniutka kureczka! — potem zaszczycił mnie biorąc dwa razy do tańca. Było tu wiele panien, które pierwszy raz widziałam, ale kapitan dosyć je lekko traktuje, i doprawdy, ma zupełną słuszność.
Nie łatwo ci będzie wyobrazić sobie jaką te panny mają dla mnie pogardę. Kiedy wszyscy tańczą moje miejsce jest przy fortepjanie, i nikt mnie nie zastąpi chociaż cały wieczór siedzę jak przykuta. Kapitan zauważył to pewnego wieczora, a że był dobrze rozegrzany winem, zaczął więc na cały głos dowodzić że nie zna lepszej odemnie tancerki i dał nawet słowo że sprowadzi muzykę z Mudbury.
— Ja zagram kontrdansa — powiedziała pastorowa, siadając z pośpiechem do fortepjanu. Wyobraź sobie małą, czarną, ruchliwą staruszkę w ogromnym czepcu i ze świecącemi oczyma.
Zaraz potem twoja mała Rebeka tańczyła z kapitanem. Po skończonym kadrylu, mistress Bute zasypała mnie komplementami, wychwalając zręczność moich ruchów w tańcu. Nikt jeszcze podobnej grzeczności nie odebrał od dumnej mistress Crawley. siostry ciotecznej hrabiego Tiptoff, która nie chciała się zniżyć, żeby zrobić wizytę lady Crawley. Biedna lady Crawley! przez cały czas tych uroczystości zostaje w swoim pokoju i zażywa pigułki.
Mistress Bute od razu zakochała się we mnie.
— Miss Sharp — mówiła do mnie — moje córki byłyby bardzo szczęśliwe gdyby mogły widywać u siebie uczennice pani.
Rozumiem doskonale co te czułości wywołało. Signor Clementi nie dawał nam lekcji muzyki darmo, więc i pani pastorowa chce chociażby czułościami lekcje swoich córeczek opłacić. Z tem wszystkiem pójdę do niej i będę się starała być dla niej bardzo grzeczną. Czyż to nie jest zresztą obowiązkiem biednej nauczycielki, co zostawiona sama sobie, bez przyjaciół i bez opieki?
Mistress Butte znowu hojnie mnie obdarzyła komplementami, podziwiając szybkie postępy moich uczennic. Myślała zapewne, że mi tem zrobi wielką przyjemność. Naiwna parafianka! Jak gdyby moje uczennice mogły mnie obchodzić.
Twoja muślinkowa sukienka z szarfą różową bardzo mi jak powiadają, do twarzy. Już jest trochę znoszona, ale cóż na to poradzić? W mojem położeniu nie można mieć ciągle świeżych sukienek. Szczęśliwaś, stokroć szczęśliwsza jesteś odemnie! Masz matkę, która ci nic nie odmówi, a o kilka kroków od ciebie, na Saint-James Street czegożby znaleźć nie można! Żegnam cię czule, moja najdroższa!
Twoja na wieki
Rebeka.
P. S. „Jakże żałuje że ciebie tu nie było, żebyś widziała jak przedłużyły się twarze panien Blackbrook, kiedy kapitan Rawdon wybrał mnie do tańca, pomimo że toaleta moja była bardzo skromna. Panny Blackbroock, córki admirała, a do tego dosyć przystojne i ubrane podług najświeższej mody.“
Rebeka nie omyliła się, ale trafnie przeniknęła zamiary pani pastorowej, która otrzymawszy od niej przyrzeczenia odwidzin, udała się do wszechwładnej ciotki, żeby za jej wstawieniem się wyjednać zezwolenie baroneta. Ciotka nie dała się długo prosić, ale owszem podjęła się chętnie tego pośrednictwa. Zawsze wesoła, i rada widzieć wszystkich w zgodzie żyjących, pochwyciła ona tę okoliczność jako środek zbliżenia niechętnych braci. Stanęło więc na tem, że młode pokolenia obu rodzin będą się często odwidzać wzajemnie. Ta przyjaźń nie trwała dłużej jak do wyjazdu ciotki, która w tym wypadku odegrała rolę rozjemcy.
— Na co ci było zapraszać na objad tego impertynenta Rawdona? rzekł pastor do żony, kiedy wracali do siebie. Co ja mogę mieć za przyjemność z tym błaznem, który na nas z góry patrzy jak na nędznych wieśniaków? Dopiero wtenczas kontent kiedy się dorwie do mojego starego wina; a tak wychyla butelkę wartującą najmniej dziesięć szylingów, jak gdybym ja dla niego tylko miał piwnicę. A jaką łotr ma głowę mocną! Ej to jest nic dobrego! Gracz, pijak, rozwięzłych obyczajów, zabił człowieka w pojedynku, długów ma po same uszy, i do tego wszystkiego wydarł mi większą część spadku po miss Crawley. Siostra sama mówi że testamentem zapewniła mu pięćdziesiąt tysięcy funtów (to mówiąc pastor podniósł zaciśnioną pięść ku księżycowi z postawą człowieka, który coś przysięga, a po chwili dodał melancholicznie) — ledwie trzydzieści tysięcy zostaje do podziału.
— Ona, jak mi się zdaje, nie długo już pociągnie, rzekła pastorowa; kiedyśmy wstali od obiadu miała tak silne uderzenie krwi do głowy, że musiałam jej suknię odsznurować; twarz miała siną prawie...
— Nic dziwnego — przerwał pastor — wypiła siedm kieliszków szampańskiego wina; i jakiego wina! Mój brat chce nas widocznie potruć. Ale wy kobiety nic się na gatunku win nie znacie.
— Już to prawda że my się nie wiele znamy na tem.
— Piła po objedzie nalewkę wiszniową — mówił dalej pastor — a potem jeszcze kawę czarną i kiraso. Ja bym tego za pięć funtów szterlingów nie wypił; można sobie wnętrzności popalić. Przy takim trybie życia nasza mistress Crawley nie może długo ciągnąć; to daremna, słaba natura ludzka nie może tyle znosić i w końcu uledz musi. Wiesz co, trzymam pięć przeciw dwóm, że Matylda w tym roku jeszcze nam się wymknie.
Nastąpiła chwila milczenia. Zagłębieni w rachunkach, pan pastor i pani pastorowa postępowali myśląc o swoich długach, o dwóch synach, z których jeden był w szkołach a drugi w Woolwich, i o czterech córeczkach, które nie były wcale wzorami piękności, a nie mogły liczyć na inny posag jak to, co dostałaby ze spadku po ciotce. Pastor pierwszy przerwał milczenie:
— Ten nędznik Pitt gotów sprzedać prezentę na probostwo. Zawsze mu pieniędzy potrzeba a cóż dopiero dziś, kiedy starszy synek, ten zapamiętały metodysta, chce koniecznie dostać się do parlamentu.
— Sir Pitt mógłby wystarać się o jaką posadę dla Jakóba, gdyby tylko Matylda zechciała wymódz na nim słowo że się tem zajmie.
— Pitt wszystko przyrzecze, ale nic nie dotrzyma. Obiecał mi przybudować jedno skrzydło na probostwie, obiecał mi odstąpić kawałek pola i sześć morgów łąki! I cóż dotrzymał z tych pięknych obietnic? Co? No, i to synowi tego człowieka, szulerowi oszustowi, ostatniemu łajdakowi, Matylda zostawia większą połowę swego majątku! Nie, to nie jest czyn dobrej chrześcijanki! Ten łotr ma wszystkie najszkaradniejsze wady, wyjąwszy hypokryzji; bo starszy brat zupełnie go z niej odarł.
— Cicho, cicho! moje kochanie — mówiła żona — wszak wiesz że jesteśmy na gruncie baroneta.
— Otóż ja waćpani powtarzam że to jest wierutny łotr, i że pani nie masz potrzeby go bronić. Cóż to? Alboż to nie on zabił kapitana Longfen? Czy nie on okradł młodego lorda Doyedale w tawernie pod Kokosem? Czy nie straciłem czterdzieści funtów z jego łaski, kiedy mu się podobało przerwać walkę pomiędzy Bill Soames i Cheshire Trump? Wszakże sama wiesz o tem. Co zaś do jego konduity z kobietami, to czyż nie słyszałaś że w mojej przytomności...
— Na Boga! zaklinam cię, przestań! — przerwała żona.
— A waćpani zapraszasz do siebie na objad tego urwisa! — ciągnął dalej pastor wybuchając rozpaczliwem oburzeniem. — Tak, pani, matka dorastających córek, małżonka sługi kościoła, o! wielki Boże!
— Bute Crawley, opamiątaj się; czyś oszalał! — wyrzekła żona z pogardą.
— To wszystko bardzo być może — odparł żywo — zresztą wiadomo ci dobrze że nigdy nie miałem pretensji dorównać tobie w przenikliwości. Ale oświadczam ci naprzód że nie chcę spotkać się u siebie z Rawdonem; pojadę do Huddleston’a, puszczę mego Lancelota z jego czarną charcicą na wyścigi i będę trzymać z nim zakład o pięćdziesiąt funtów. Oto co zrobię. Gotów jestem wyzwać wszystkie psy w całej Anglji prędzej aniżeli zetknąć się nos w nos z tym głupcem Rawdonem.
— Panie Crawley pan masz dobrze w głowie według swego zwyczaju — powiedziała żona z powagą.
Nazajutrz po przebudzeniu się pastor prosił natychmiast o piwo, przypomniawszy sobie że obiecał odwidzić pana Hudleston Fuddlestona w sobotę, wyrachował że zacinając konia i jadąc nocą, będzie mógł zdążyć do domu na niedzielę rano. Jak widzimy parafjanie Cawley-la-Reine mogli być zarówno dumni ze swego proboszcza jak i z dziedzica.
Rebeka tymczasem nie traciła czasu i zaczynała wkradać się pomału do serca poczciwej ciotki Matyldy. Jednego poranku miss Crawley idąc na zwykłą przechadzkę wzięła z sobą młodą guwernantkę do towarzystwa. W połowie spaceru Rebeka była już w wielkich łaskach panny Matyldy, która raczyła nawet uśmiechnąć się cztery razy i w ogólności była bardzo zadowoloną.
— A dla czegoż to nie widzę miejsca dla miss Sharp? Czy nie będzie z nami przy stole? mówiła do brata zajętego urządzeniem wielkiego objadu, na który już zaprosił wszystkich baronetów z sąsiedztwa. „Nie posądzasz mnie, spodziewam się, żebym chciała słuchać jak lady Fuddleston mówi o gałgankach, a stara gąska pana Giles Wapshot o procedurze sądowej! Proszę o miejsce dla Rebeki Sharp. Jeżeli mało jest miejsca, to niech lady Crawley zostanie w swoim pokoju, ale miss Sharp musi mieć miejsce przy stole. Z całego towarzystwa z nią jedną tylko można rozmawiać!“
Po takiem kategorycznem przemówieniu sir Pitt kazał dodać jedno nakrycie przy wielkim stole dla guwernantki, obliczając już kogo w tem świetnem zgromadzeniu będzie musiał przepraszać.
Gdy wszyscy już się zjechali, sir Huddleston wprowadził uroczyście miss Crawley do sali jadalnej, i już osuwał krzesło żeby zająć przy niej miejsce, gdy wtem dał się słyszeć piskliwy głos ciotki Matyldy:
— Becky Sharp, miss Sharp! siadaj tu przy mnie; będziesz mnie bawić w czasie objadu. Sir Huddleston usiądzie obok lady Wapshot.
Po odjeździe wszystkich gości miss Crawley rzekła do Rebeki:
— Chodź jeszcze do mojej gotowalni; zobaczysz jak obrobimy dobrze całe towarzystwo.
Obie przyjaciółki siliły się przewyższyć jedna drugą dowcipem. Stary Huddleston sapał jak miech przez cały objad. Sir Giles Wapshot połykał zupę aż mu coś stukało w żołądku, a jego żona mrugała lewem okiem. Rebeka umiała każdą z tych okoliczności ubarwić, i zapamiętać całe rozmowy wiejskich polityków o wojnie, o naradach parlamentu i innych ważnych sprawach. Sama jedna prowadziła dwuosobowe djalogi. Zbytecznem byłoby dodawać że ani dziwaczne toalety miss Wapshot ani żółty kapelusz lady Fuddleston nie uszedł sumiennej analizy Rebeki ku wielkiej zabawie ciotki Matyldy.
— Ty jesteś prawdziwa perła, moja kochana Becky, jakbym ja chciała zabrać cię z sobą do Londynu. Szkoda tylko że nie mogłabym zrobić z ciebie takiego baranka jak miss Briggs. O! nie! ty jesteś za nadto dumna, za nadto sprytna, nie prawdaż Firkin?
Mistress Firkin zajęta układaniem rzadkich włosów na łysinach swej pani spuściła głowę i powiedziała ironicznie:
— Tak jest, panienka bardzo jest zręczna.
Mistress Firkin była trochę zazdrośna, od czego najlepsze kobiety nie są wolne; nie mogła patrzyć obojętnie na wzrastającą potęgę Rebeki, wdzierającej się z taką zręcznością do serca jej pani.
Uwolniwszy się bez ceremonji od towarzystwa pana Huddleston Fuddleston przy objedzie, miss Crawley oświadczyła że odtąd Rawdon będzie ją prowadzić do stołu a Becky będzie nieść poduszkę dla niej, albo, jeżeli się jej podoba, Becky poda jej rękę a Rawdonowi dostanie się stołeczek pod nogi.
— My jesteśmy obie stworzone na to żeby żyć razem, moja kochana Becky — mawiała często miss Crawley — my dwie tylko jesteśmy prawdziwie dobremi chrześcjankami w całej tutejszej okolicy.
Oprócz tych pięknych usposobień religijnych, miss Crawley lubiła wygłaszać swoje ultra liberalne zasady.
— Cóż znaczy urodzenie? — mówiła do Rebeki, przypatrz się tym ludziom jak mój brat Pitt, jak Huddleston, których rodziny są tu osiadłe i znane od czasów Henryka II, zobacz nakoniec tę nieszczęśliwą mistress Bute. Czy znajdziesz pomiędzy niemi choć jedną osobę któraby ci dorównała inteligencją i znajomością świata? Co mówię? Oni nie warci nawet mojej biednej Briggs, a niżej są pod każdym względem od mojego szafarza, podczas kiedy ty, moje kochanie, jesteś prawdziwym skarbem. Ty masz więcej w jednym palcu rozumu aniżeli wszystkie głowy tutejszych lordów i baronów zebrane razem. O! gdyby każdy zajmował stanowisko odpowiedne osobistej wartości i zasłudze, niewątpliwie byłabyś księżną.
Ale nie; książęta powinni zniknąć zupełnie, a ty nie powinnaś mieć nikogo wyżej od siebie. W mojem przekonaniu, mój aniołku, ty jesteś zupełnie to samo co i ja i pod żadnym względem nie stawię cię niżej odemnie. — Dołóż trochę węgla na kominku, moja kochana Becky. Weźno, proszę cię, moją suknię, którą potrzeba rozpuścić trochę i odmienić tasiemki u dołu; nikt tak dobrze tego nie zrobi jak ty, moje życie, do wszystkiego potrzeba mieć zręczność wrodzoną.
W taki to sposób zapalona zwolenniczka równości wkładała na swego aniołka obowiązek łatania swoich sukni, pilnowania ognia i usypiania siebie głośnem czytaniem romansów i powieści.
W owym czasie cały modny świat był niezmiernie zajęty dwoma wypadkami, o których wszystkie dzienniki szeroko się rozpisywały. Porucznik Shaffon porwał lady Barbarę Fitzurge, córkę hrabiego Tuman’a a jednocześnie czterdziestoletni ojciec licznej rodziny, Vere-Vane, znany z nieposzlakowanej cnoty i wzorowego prowadzenia się, porzucił nagle swój dom dla pięknych oczu aktorki, mistress Rougemont, liczącej już 65tą wiosnę.
— Cóż można znaleść godniejszego pochwały w charakterze lorda Nelon’a — mówiła ciotka Matylda, nadto że dla kobiety poleciałby w ogień? Taki człowiek nigdy złym być nie może. Nic w mojem przekonaniu nie zasługuje więcej na uwielbienie jak związki oparte wyłącznie na miłości bez żadnych innych względów. Podług mnie szlachcic nie lepiej robi kiedy się żeni z córką młynarza... patrz, naprzykład lord Flowerdale... ale też wszystkie kobiety umierają ze złości. Chciałabym widzieć ciebie porwaną przez jakiego kochanka wysokiego rodu: masz dosyć ładną twarzyczkę i nicby w tem dziwnego nie było.
— A w samej rzeczy to byłoby bardzo ciekawe; odpowiedziała Rebeka.
— A co mi się najwięcej podoba, to kiedy jaki biedak żeni się z bogatą dziedziczką. Wiesz Becky, założyłabym się że Rawdon wykradnie jakąś kobietę.
— Bogatą czy ubogą? spytała naiwnie Rebeka.
— Ach! jakże ty jesteś naiwna! Rawdon nie miałby ani grosza bez funduszu, który ja mu przeznaczam. Długów ma co nie miara, musi przecież poprawić interesa majątkowe i wyrobić sobie jakie takie stanowisko w świecie.
— A czy ma dosyć ku temu zręczności? zapytała Rebeka.
— Zręczności? Ej, moja kochana, on nic jeszcze nie widzi na świecie oprócz swego pułku, swoich koni, przyborów myśliwskich i kart. Ale pomimo to ręczę że będzie miał powodzenie. To jest taki miły trzpiot że wszystkich porywa za serce. Czy uwierzysz, moja duszko, że on już wysłał na tamten świat jednego przeciwnika i przedziurawił kulą kapelusz jakiegoś starego papy, którego sam obraził? W pułku kochają go jak półbożka, a cała młodzież, bywająca pod Kokosem poszłaby w ogień za niego.
Rebeka opisując swojej przyjaciółce jakim sposobem ściągnęła na balu uwagę kapitana Crawley, nie powiedziała całej prawdy i przemilczała o tem że kapitan spotykał ją przedtem na przechadzce, na wszystkich przejściach i korytarzach, słowem, wszędzie gdzie tylko się obrócił. Wieczorem kilka razy pochylał się oparty o fortepian kiedy Rebeka śpiewała.
Przez cały ten czas milady była cierpiąca i nie wychodziła ze swego pokoju, nikt za tem na nich nie zwracał uwagi. Kapitan wysztychował bilecik, siląc się jak mógł na poprawną pisownię, i złożywszy go w trójkącik, wsunął pomiędzy kartki romansu, który Rebeka w tej chwili śpiewała. Nie tracąc zimnej krwi miss Sharp z bilecikiem w ręku zbliżyła się wprost do nieprzyjaciela i utkwiła w niego wzrok przenikliwy. Potem podrzucając w ręku bilecik, przypominający formę kapelusza stosowanego, rzuciła go w kominek, ukłoniła się poważnie i wróciła do fortepianu.
Rawdon Crawley nie posiadał się ze złości, gdy tymczasem Rebeka śpiewała raźniej i weselej niż przedtem.
Pani pastorowa, Bute Crawley, była kobietą wielkiej duszy. Nietylko bowiem miała być uprzejmą dla guwernantki, wdzierającej widocznie do serca ciotki Matyldy, ale nawet okazywała wiele uczucia dla Rawdona, który, jak wiemy, okradał pastora ze spadku po ukochanej siostrze. Przywiązanie to tak się wzmagało silnie, że pastorowa nie mogła się obejść bez swego bratańca, który odrzucał również zaprosiny pana Fuddlestona, wyrzekał się polowania i objadów z oficerami, stojącymi w Mudbury, a to wszystko dla przyjemności przesiadywania na plebanji, gdzie ciotka Matylda towarzyszyła mu zawsze. Miss Sharp musiała naturalnie towarzyszyć swoim uczennicom, bo mama tych panienek była ciągle niezdrowa. Wieczorem wszyscy wracali piechotą przez łąkę i lasek cienisty, wyjąwszy ciotkę Matyldę, która wolała jechać powozem.
— Oh! gwiazdy! cudne gwiazdy! — mówiła Rebeka, wznosząc ku niebu błyszczące swe oczy. Zdaje mi się doprawdy że nie jestem na ziemi kiedy na nie patrzę.
— Oh!... ah!... rzeczywiście... o! tak... to zupełnie tak jak ja — odpowiadał kapitan. Czy moje cygaro nic pani nie szkodzi?
Rebeka nie znała większej rozkoszy jak zapach cygara na wolnem powietrzu. Na dowód wzięła cygaro kapitana, puściła kłąb dymu i wydawszy lekki okrzyk, oddała je z uśmiechem właścicielowi. Ten poprawił sobie wąsa, zaciągnął się tak silnie że rozpalony koniec cygara oświecił mocno najbliższe drzewa i powiedział:
— Daję słowo! nie paliłem w życiu tak dobrego cygara! na honor...
Sir Pitt przy kuflu piwa, z fajeczką w zębach, radził z szafarzem któregoby na śmierć skazać barana; ale nie przestawał śledzić młodej pary przez okno swego pokoju, i przysięgał, że gdyby nie siostra, dawnoby już przepędził tego błazna Rawdona.
— Jużto wielmożny pan ma rację — mówił usłużny Horrocks — ależ i kamerdyner pana Rawdowna, to niech pan Bóg zachowa! Kiedyś jak zaczął wymyślać w kuchni a to że objad zły, a to że wino niedobre, to aż strach! Żaden pan nawet nie narobiłby takiego hałasu.
Przenieśmy się do Londynu, gdzie zostawiliśmy Amelję. Gdybyśmy wierzyli temu co tu i ówdzie towarzyszki Amelji o niej mówią, przyszlibyśmy do przekonania że nie ma młodej osoby równie ckliwej, pospolitej i nudnej jak Amelja Sedley. Ale któż nie odgadnie że sympatje towarzyszek musiały słabnąć w miarę jak przymioty Amelji coraz lepiej oceniane, zwiększały liczbę jej wielbicieli. Panny Osborne i panny Dobbin zupełnie zgadzały się z sobą w sądach o biednej Amelji: jak pierwsze tak i drugie nie umiały sobie wytłómaczyć jakim sposobem taka mierność mogła zwrócić na siebie uwagę ich braci.
Siostry Jerzego Osborna, młode, czarnobrewe panienki, traktowały Amelję łaskawie i opiekowały się nią z przeświadczeniem o własnej wyższości. Amelja pracowała nad obudzeniem w sobie przywiązania do sióstr swego narzeczonego, ale była z niemi tak nieśmiałą, że można ją było wziąć za osobę bardzo słabych zdolności, niemającą nic do powiedzenia.
W domie Osbornów widocznie były pretensje do wystawy, dobrego tonu i etykiety. Wszystkie zabawy i gry towarzyskie odbywały się tam tak konwencjonalnie, że trudno było uśmiechnąć się na widok tej komicznej powagi. Panny Osborne miały zawsze najlepsze nauczycielki, najpierwszych metrów, najlepsze szwaczki i najlepsze miejsca na koncercie lub w teatrze.
Po każdej niemal wizycie Amelji, Joanna Osborne, Marja Osborne i miss Wirt nauczycielka, zadawały sobie jedna drugiej pytanie: „Co Jerzy znalazł tak pociągającego w Amelji, jak ona może mu się podobać?“
„Jakto — powie nie jeden może krytyk surowy — ta sama Amelja, która była niedawno przedmiotem uwielbienia swoich towarzyszek na pensji, zostaje w jednej chwili znienawidzoną przez cały ród niewieści?“
Odpowiemy na to, że na pensji u miss Pinkerton nie było ani jednego mężczyzny, wyjąwszy metra tańców; a ten nie miał w sobie nic takiego coby mogło rzucić kość niezgody pomiędzy jego uczennice: wszystkie zgadzały się w uznaniu jego lat sędziwych i szpetnej powierzchowności. Inna rzecz kiedy młody człowiek, dosyć poszukiwany w towarzystwie, jak Jerzy naprzykład, znikał zaraz po śniadaniu i nie wracał aż na objad; nic dziwnego że siostry jego widząc się zaniedbanemi przez brata, nie były wdzięczne tej, która była głównym tego powodem. Czy można dziwić się miss Marji, że patrzy krzywem okiem na Amelję, kiedy młody Bullock, z domu bankierskiego Hulker Bullock et Comp. na Lombard-Street, kawaler nieodstępny panny Marji prosi Amelię żeby zechciała uszczęśliwić go kotyljonem? A jednak miss Marja, jeżeli mamy wierzyć jej słowom, nie była wcale skłonną do żywienia w sobie niechęci. Posłuchajmy co mówi do młodego Bullock po skończonym kotyljonie:
— Bardzo jestem szczęśliwą że pan lubisz naszą Amelję, która ma być żoną Jerzego; nie posiada ona wielkich zdolności, to prawda, ale jest za to bardzo poczciwą dziewczyną i bez żadnej przesady. My wszyscy tak ją lubimy w domu!
Któż potrafiłby określić wysoki stopień przywiązania w tem jednem słowie tak zawarty?
Jakkolwiek Jerzy jadał objad w mieście sześć razy w tygodniu, nie możemy zaręczać że cały ten czas przepędzał w domu przy Russel Sqare położonym, gdzie według poufalnego wyrażenia panien, Osborne był do spodnicy Amelji przyszyty. Ile razy kapitan Dobbin przychodził odwiedzić przyjaciela, panny Osborne, z których starsza szczególnie uprzejmie go witała, mówiły mu zawsze:
— Oh! Żeby znaleść Jerzego potrzeba go szukać u państwa Sedley; my go po całych dniach nie widujemy wcale.
W takim razie kapitan przymuszał się niezręcznie do uśmiechu i zwracał rozmowę według światowego zwyczaju na przedmioty niewinne jak opera, ostatni bal u księcia w Carlton House, lub uciekał się do tego zręcznego środka jak deszcz i pogoda. Któż z łaskawych czytelników nie doznał dobrodziejstw tego niewyczerpanego tematu tak ulubionego w salonach?
— Twój luby przewyższa niewinnością trzynastoletnie dziewczynki! — mówiła Marja do Joany Osborne po odejściu kapitana Dobbin — czy uważałaś jak poczerwieniał, kiedy powiedziałam że Jerzy zawsze jest przy Amelji?
— Jaka szkoda — odpowiedziała Joanna — że Fryderyk Bullock nie ma choćby w setnej części tej skromności nieprawdaż Marjo?
— Skromności! Chcesz zapewne powiedzieć niezgrabności. Nie życzę sobie wcale żeby Fryderyk rozdzierał mi suknie i deptał po nogach jak tobie zrobił kapitan Dobbin na wieczerzy u Perkins’ow.
— Jakto? on? suknię Joanny? — zapytała barczysta nauczycielka miss Wirt. — Jakimże sposobem kiedy on tańczył z Amelją?
W samej rzeczy kapitan Dobbin mocno był zakłopotany, ale nie uważał za stosowne mówić pannom Osborne że był już tego dnia u Sedlejów pod pozorem zobaczenia się z Jerzym, którego jednak nie znalazł tam wcale. Zastał tylko Amelję stojącą w oknie salonu, smutną i zamyśloną.
Po kilku nieznacznych i oklepanych frazesach, Amelja odważyła się zapytać kapitana Dobbin czy widział się już z Jerzym i czy to prawda że pułk otrzymał rozkaz natychmiastowego wyjścia.
Pułk w którym służył Osborne, nie otrzymał żadnego rozkazu, i kapitan Dobbin nie widział tego dnia Jerzego.
— On musi być niezawodnie z siostrami — wyjąkał nieśmiało kapitan — czy mam pójść i napędzić trochę tego leniwca?
Amelja na znak podziękowania podała rękę kapitanowi, który natychmiast wyszedł.
Długo, długo czekała, a Jerzego jak nie ma, tak nie ma.
Biedne serduszko! zawsze bije przyspieszonem tętnem, zawsze czeka cierpliwie i zawsze wierzy! Jakże tu opowiadać dzieje takiego żywota? Daremnie byłoby szukać tu wypadków nadzwyczajnych, wszystko da się streścić w dwóch wyrazach: „Kiedyż nadejdzie?“ Ta jedna myśl wypełnia każdą godzinę od rana do wieczora i od wieczora do rana.
Jerzy tymczasem grał w bilard z wesołym towarzystwem, kapitanem Cannon, na Swallon Street.
Biedna Amelja nie widząc przez trzy dni Jerzego, wzięła kapelusz i poszła do Osbornów.
— Jakto! Cóż to się stało? Przychodzisz do nas i zostawiasz samego naszego brata? — zawołały obie siostry. Czyście się posprzeczali? — rzekła jedna. — Opowiedz nam Ameljo co się stało! — mówiła druga.
— Któżby się mógł z nim sprzeczać? — rzekła Amelja ukrywając łzy w oczach.
Przyszła ona tylko... odwiedzić swoje przyjaciółki, których już tak dawno nie widziała.
Tego dnia Amelja była tak niezręczną i tak zakłopotaną, że panny Osborne i ich guwernantka rade jak najprędzej pożegnać gościa, nie mogły wyjść z podziwienia i zdawały zapytywać się wzrokiem co Jerzy mógł upatrzeć tak powabnego w Amelji?
I cóżby mogło skłonić Amelję do otwierania bojaźliwego, czułego serca, przed czarnemi, przenikliwemi oczami panien Osborne? Czyż nie lepiej było zamknąć je w sobie? Gdyby tu chodziło o szal kaszmirowy, albo o spodniczkę z różowego atłasu, to rady panien Osborne nie byłyby do odrzucenia. Otóż kiedy miss Turner przefarbowała swój szal na pąsowy kolor, a miss Pickford przerobiła gronostajową pelerynkę na zarękawek, ani jedna ani druga metamorfoza nie uszła uwagi tych panien. Ale są rzeczy o wiele subtelniejsze od futra i atłasu, od przepychów Salomona i od całej szatni królowej Saby w dawnych, a eks cesarzowej Eugenji w nowszych czasach; słowem, są rzeczy zakryte przed badawczem okiem niejednego znawcy. Zajrzeć w głąb cichego i tkliwego serca nie jest łatwem i przystępnem każdemu. Ileż jest drobnych kwiatów, tchnących aromatem dokoła, ale tak ukrytych, że starannie szukać potrzeba żeby je nakoniec wynaleść; podczas kiedy słonecznik lub piwonja uderza więcej lub mniej wprawne oko. Amelja nie należała do tej ostatniej kategorji kwiatów.
Skromne i ciche dziewczątko, jak ptaszę tulące się pod skrzydłem matki, pędziło życie spokojne w rodzinnem gniazdeczku.
Matka Amelji poświęcała swój czas zajęciom gospodarskim i wycieczkom do magazynów dostępnych bogatym damom londyńskim. Ojciec zatrudniał się, jak zwykle, operacjami giełdowemi w City, gdzie w owym czasie, kiedy ogień wojenny obejmował całą Europę, rozstrzygały się najżywotniejsze interesa mocarstw europejskich. Kurjer ówczesny liczył dziewięć tysięcy abonentów. Każdy dzień wielkie przynosił wypadki: Dziś ogłaszają bitwę pod Vittoria, potem znowu pożar Moskwy; tu słychać głos roznosiciela gazet: Bitwa pod Lipskiem — sześćkroć sto tysięcy walczących — porażka Francuzów — dwakroć sto tysięcy poległych. W takich okolicznościach nie można było się dziwić że papa Sedley przychodził często do domu z twarzą zafrasowanego człowieka.
Burze polityczne nie zmieniły jednak zwyczajów domowych w Russel Square. Wszystko tam szło dawnym torem. Porażka pod Lipskiem nie zmniejszyła liczby półmisków, które Sambo przynosił z kuchni; armje sprzymierzonych wkraczały do Francji, a odgłos dzwonka o piątej godzinie oznajmiał domowym że objad na stole. Przyszła nakoniec wiadomość o abdykacji Napoleona. Amelja przesłała niebu modlitwę dziękczynną i skakała z radości. Losy Europy o tyle ją obchodziły, o ile mogły wpłynąć na wyjście pułku, w którym służył Jerzy, na linję bojową. Z zawarciem pokoju wszelka obawa w tej mierze znikała. W pojęciu Amelji Jerzy Osborne ważył więcej aniżeli Europa, cesarz, monarchowie sprzymierzeni i sam nawet książe Rejent. Jerzy był dla niej wszystkiem; i nie dziwilibyśmy się wcale gdyby bal dany dla panujących w Mansion-House, był urządzony w przekonaniu Amelji na cześć Jerzego Osborna.
Po wyjściu z pensji Amelja miała jeszcze jednego potężnego mistrza, tym mistrzem była miłość. Pod jego kierunkiem młoda dziewczynka nie jedną odkryła prawdę, która pozostanie tajemnicą na zawsze dla jej sąsiadek, a nawet dla miss Wirt i miss Pinkerton. Gdyby ta ostatnia była powiernicą Amelji, starałaby się bez wątpienia przytłumić wszelkiemi siłami to uczucie; ale te usiłowania zostałyby nadaremne. Są kobiety, którym sama natura dała całkiem różne dążności i pragnienia: jednych przeznaczeniem jest rozkazywać, drugich — kochać. Szczęśliwy kto potrafił wybrać jedną z tych ostatnich!
Jakże odmiennej natury było uczucie miss Marji Osborne dla jej narzeczonego! Ta młoda osoba z równą łatwością zgodziłaby się pójść do ołtarza ze starym, łysym i bez zębów ojcem Bullock, jak z jego synem Fryderykiem Augustem Bullock z domu Hulker-Bullock et Comp. Marja Osborne, jak każda dobrze wychowana panienka, miała na uwadze następujące warunki przy wyborze męża: Piękny dom na zimę w Park-Lane, dom na letnie mieszkanie w Wimbledom, powóz i para pięknych koni, lokaje w galonowanej liberji i nakoniec czwarta część dochodów wielkiego domu pod firmą Hulker, Bullock i spółka. Pod takiemi to uroczemi barwami przedstawiała się pannie Marji osoba Fryderyka Bullock.
Amelja przeciwnie, kochała Jerzego z całym młodzieńczym zapałem, i widziała w nim ideał najwyższej doskonałości. Powiedzieliśmy już że ani matka, ani ojciec nie kładli tamy uczuciu, które z każdym dniem coraz silniej wzrastało.
Rozdmuchany płomień w sercu Amelji nie pochłonął jednak wyrozumiałości dla kochanka. Jeżeli dni w których nie widziała Jerzego, były dla niej ciężkie, nie mniej dla tego mówiła sobie że obowiązki służbowe i rodzinne a przytem liczne stosunki towarzyskie zabierały mu wiele czasu i były zapewne przyczyną wojskowego lakonizmu, jakim listy jego zawsze się odznaczały. Nie tak miały się rzeczy z listami Amelji, któremi możnaby łatwo tomy zapełnić. Wszystkiego tam było pełno: wyciągi poezji i całe ustępy prozy znajdowały się w listach wątpliwą pisownią kreślonych. Ba! Gdyby błędy przeciw prawidłom syntaksy lub poetyki popełnione miały wyziębiać serce i zabijać miłość dla kobiety, czyż nie warto byłoby spalić na stosie wszystkich kodeksów piśmienniczej i rymotwórczej sztuki, a nawet samychże pedantów, którzy chcieliby temu przeszkodzić! Nie wiemy z pewnością co o tem myślał Jerzy Osborne, wszakże dla unienienia złośliwych żarcików swoich kolegów, dał rozkaz służącemu żeby mu nie inaczej jak tylko w gabinecie i bez świadków oddawał listy, które, mówiąc nawiasem, prześladowały go wszędzie gdzie tylko się obrócił. Kapitan Dobbin z wielkiem zgorszeniem widział jak Jerzy zapalił cygaro jedną z tych nieocenionych depeszy, za którą kapitan dałby może bardzo wiele, jeżeli nie wszystko na świecie.
Powodzenie Osborna w obec płci pięknej było głośne w pułku, gdzie go lubiono powszechnie. Trudno byłoby wyliczyć wszystkich jego towarzyskich przymiotów: nikt więcej od niego nie wydawał pieniędzy, a w tańcu, spiewie, elegancji, jeździe konnej, sztuce szermierskiej i we wszystkich grach; na zręczności polegających, nie było mu równego w pułku. Temu szczęśliwemu połączeniu salonowych i koleżeńskich przymiotów zawdzięczał Jerzy głośną sławę, która stawiała go niezmiernie wysoko w oczach jego towarzyszów. Dobbin widział w nim godnego następcę Lowelas’a, a żona majora O’Dowd zachwycała się pięknością Osborna, który, jak mówiła, bardzo był podobny do młodszego syna lorda Castle Fogarty.
Stosunki Jerzego z Amelją były okryte tajemnicą, ale otwierały obszerne pole najdziwaczniejszym domysłom: jedni mówili że te listy pochodziły od jakiejś księżnej rozkochanej szalenie w Osbornie; drudzy że od córki generała; inni nakoniec utrzymywali że żona jednego z członków parlamentu chciała go porwać, ale wszyscy widzieli w tej intrydze nową ofiarę naszego Don Żuana.
Przez nieostrożność kapitan Dobbin dał klucz wszystkim oficerom do odgadnięcia tej tajemnicy. Przy śniadaniu mówiono, jak zwykle, o miłostkach Jerzego. Cachle, pomocnik chirurga pułkowego upewniał, że tajemnicza kochanka Osborna jest księżną i damą dworską; oficerowie zać Stubbles i Spooney dowodzili przeciwnie że to jest po prostu baletnica, używająca nawet nie najlepszej opinji. W tej chwili kapitan Dobbin włożył do ust całe prawie jajko i spory kawałek chleba z masłem, ale na te słowa zerwał się jak oparzony i obracając zaledwie językiem powiedział:
— Czyście poszaleli do djabła, żeby zawsze takie brednie wymyślać! Osborne nie hołduje żadnej księżnej, i nie myśli rujnować się dla żadnej baletnicy w świecie. Miss Sedlej, najpiękniejsza z wszystkich panien, jest od dawna jego narzeczoną, a ktoby się poważył źle o niej mówić, lepiej aby zamilczał w mojej obecności.
Dobbin wychylił odrazu całą filiżankę wrzącej herbaty i zdawało się że go apopleksja zabije. Rozmowa się przerwała, ale w pół godziny potem cały pułk wiedział o wszystkiem, a majorowa O’Dowd zaraz napisała do swojej siostry Glorwiny, że nie ma po co przyjeżdżać do Londynu, bo Osborne żeni się z Amelją.
Biedny kapitan przeczuwał że się nad jego głową groźne chmury gromadzą. Zamknął się w swoim pokoju, przegrywał smutnie na flecie, pisał wiersze melancholiczne i odmówił zaproszeniu na wieczór do majorowej O’Dowd, która obsypała Jerzego najpochlebniejszemi powinszowaniami i wniosła zręcznie zdrowie przyszłej pary.
Osborne wrócił w najwyższem oburzeniu i zaczął ostre robić przyjacielowi wymówki.
— Któż cię prosił żebyś ogłaszał moje zamiary? zawołał gwałtownie — cały pułk już wie, że mam się żenić! Ta stara czarownica O’Dowd wygaduje przed całym światem niestworzone rzeczy o mojem ożenieniu. Jakiem prawem, proszę cię, pozwalasz sobie mieszać się do moich spraw i trąbić przed wszystkimi że już jestem zaręczony? Co to kogo obchodzić może?
— Mnie się zdaje.... odezwał się kapitan.
— Niech cię djabli porwą ze wszystkiem co ci się zdaje! przerwał mu Osborne. Mam dla ciebie pewne obowiązki, to prawda, ale już nie mogę dłużej wytrzymać twoich morałów. Nie mam wcale ochoty znosić twojej opieki nad sobą; zresztą chciałbym wiedzieć co ci daje prawo do mniemanej wyższości nademną? Czy to — że jesteś o pięć lat starszy odemnie?
— Czyż nie jesteś narzeczonym?
— A cóż to do ciebie albo do kogokolwiek bądź należy?
— Ale czy możesz się tego wstydzić? zapytał znowu Dobbin.
— Chciałbym wiedzieć jakiem prawem zadajesz mnie to pytanie?
— Na Boga! przecież nie masz zamiaru cofnąć danego słowna? dodał z widocznym niepokojem Dobbin.
— Mówiąc wyraźnie, zapytujesz mnie czy jestem człowiekiem honoru — powiedział Jerzy dumnie. — Oto myśl twoja nieprawdaż? Od jakiegoś czasu przybierasz ze mną ton protekcyjny który mi się tak naprzykrzył — że odtąd nie chcę... nie będę go znosić.
— Nie powiedziałem ci nic nad to co jest prawdą: Zaniedbujesz swoją narzeczonę, która na to nie zasługuje bynajmniej; mówiłem ci zresztą że lepiejbyś zrobił żebyś ją odwidzał, zamiast na Saint James do domów gry uczęszczał.
— A, rozumiem, chcesz mi przypomnieć o twoje pieniądze? powiedział Jerzy z uśmiechem szyderskim.
— Być może, nie robię tajemnicy z tego że nie mam tyle co ty do tracenia.
— Skończmy już tę rozmowę — mówił spokojniej Jerzy — i daruj mi Wiljamie moje uniesienie chwilowe. Masz zupełne prawo do mojej wdzięczności, bo dałeś mi nie raz wiele dowodów przyjaźni. Nie zapomnę ci nigdy żeś mnie wyratował z wielkiego kłopotu, nie wiem nawet jakbym sobie poradził bez ciebie kiedy przegrałem tyle pieniędzy Rawdonowi Crawley. Byłbym niewdzięczny żebym tego nie uznał; ale ty nie powinieneś być tak surowym dla mnie i tak ostro mnie upominać, bo wierz mi, że ja uwielbiam Amelję! Ja kocham ją szalenie! Nie gniewaj się więc kochany Wiljamie, ja cenię wysoko cnoty Amelji; ale czyż to obaczysz że się jest zbrodnia grać czasem w karty? Jak się ożenię to się poprawię zupełnie; daję ci na to słowo. Co zaś do mego długu, to w przyszłym miesiącu damci sto funtów, bo mam dostać pieniądze od ojca. Wezmę natychmiast od pułkownika pozwolenie i jutro rano pójdę do miasta żeby odwidzić Amelję. No, nie gniewasz się już, co?
— Nie można się na ciebie długo gniewać, Jerzy. Co zaś do moich pieniędzy, nie wątpię że gdybym potrzebował, to podzieliłbyś się ze mną ostatnim szylingiem.
— Spodziewam się — powiedział wspaniałomyślnie Jerzy, chociaż nie miał nigdy ani grosza w kieszeni.
— Wszystko dobrze, mój kochany Jerzy, ale zerwij już raz na zawsze z temi nałogami. Gdybyś ty widział jej stroskaną twarzyczkę kiedy mnie o ciebie pytała, to zaręczam ci że wyrzekłbyś się bilardu, kart i wszystkiego na świecie. Idź więc prędzej, pociesz ją niegodziwcze, albo napisz do niej długi, serdeczny list — tak mało potrzeba żeby ją uszczęśliwić!
— Prawda że ona mnie kocha szalenie — powiedział Osborne z wyrazem zadowolenia, przechodząc do sali wspólnej, gdzie kilku wesołych koleżków zostawało zwykle do późnej nocy.
W znanym nam domu przy Russel Square wszystko zdawało się od dawna pogrążone we śnie. Amelja tymczasem przy bladem świetle księżyca patrzyła długo w stronę Chatam, — gdzie były wojskowe koszary. — Może on teraz straż odbywa — myślała sobie — a może czuwa przy łóżku rannego kolegi.
Nazajutrz rano Osborne, wierny danemu słowu, wybierał się do miasta i mówił do przyjaciela z wyrazem nieograniczonego zaufania:
— Szkoda wielka że nie mogę zawieść jej jakiego małego upominku, ale cóż robić kiedy woreczek zupełnie pusty, muszę czekać cierpliwie aż się memu ojcu podoba go napełnić.
Kapitan Dobbin wyjął kilka biletów bankowych, które Jerzy po krótkiem wahaniu schował do kieszeni.
Wszedłszy do jubilera, zobaczył prześliczną spinkę do koszuli, która mu się tak podobała że kupił ją natychmiast. Po zapłaceniu tak mało zostało mu pieniędzy że już nie można było myśleć o jakimkolwiek podarku dla Amelji. Nie żałujmy jednak że się tak złożyło, bo Amelja wcale na co innego czekała; nie chodziło jej o podarki bynajmniej. Na widok Jerzego twarz młodej dziewczynki zajaśniała pogodą i radością; noc bezsenna, łzy i niepokoje, wszystko zapomniało się to w jednej chwili.
Sambo zaanonsował Osborna, podnosząc go do stopnia kapitana, i zobaczywszy że Amelja okryta rumieńcem, opuszczała stanowisko obserwacyjne przy oknie, uśmiechnął się znacząco. Kiedy się drzwi zamknęły, główka Amelji spoczywała na piersi młodego oficera, jak gdyby to było prawdziwe jej schronienie.
Biedna słaba ptaszyna! Wybiera w gaju najwspanialsze drzewo o silnych konarach, gęstym liściem pokryte, gniazdo sobie ściele, i nie domyśla się nawet, że za kilka dni może dąb, naznaczony od dawna, runie pod silnym toporem.
Dobrze ktoś powiedział że z dwojga kochanków jedno zwykle kocha, a drugie pozwala się kochać. Cokolwiekbądź, Jerzy był bardzo ujmujący dla Amelji i wydawał się jej daleko wyższym i doskonalszym od wszystkich młodych ludzi Wielkiej Brytanji. Kto wie czy Osborne nie dzieli tego przekonania swojej narzeczonej?
Burze polityczne ucichły w Europie. Z zawarciem pokoju Osborne mógł opuścić służbę wojskową i pędzić z Amelją życie szczęśliwe w pięknym wiejskim domku, wśród życzliwych sąsiadów. Takie przynajmniej były jego zamiary; co się zaś tyczy Amelji, to nie potrzebujemy dodawać że się zupełnie na nie zgadzała.
Młoda para błogie przepędzała chwile gwarząc o tym przyszłym domku, który Amelja stroiła w kwiaty, łąki i strumyki, a Jerzy w swojej wyobraźni zaopatrywał ten raj ziemski dobrą piwnicą, stajnią, psiarnią, et caetera.
Nie mogąc dłużej nad jeden dzień zabawić w mieście, Osborne zaproponował Amelji żeby poszła odwiedzić jego siostry i została z niemi na objedzie, a on tymczasem miał załatwić wiele ważnych interesów. Amelja uszczęśliwiona tą propozycją była tak rozmowna i ożywiona, że panny Osborne ze zdumieniem patrzyły na nią.
Jerzy wyszedłszy natychmiast z domu, zjadł porcję lodów w cukierni, poszedł do krawca przymierzyć nowe suknie, odwidził kapitana Cannon, na jedenaście partji rozegranych w bilard, wygrał ośm i spóźniwszy się dobrze na objad, powrócił do domu w najlepszym humorze.
Papa Osborne nie dzielił wesołości syna; wrócił z miasta skrzywiony i żółty więcej niż zwykle. Zmarszczył brwi na widok Amelji i spojrzał z ukosa na starszą córkę, jak gdyby zapytując: „Cóż ona tu robi?“
Zaledwie dotknął końcem palców bieluchnej rączki Amelji i nie mówiąc ani słowa usiadł w fotelu.
— Jerzy jest w mieście, mój ojcze — przemówiła Marja — wróci do nas na objad!
— Aha! jest w mieście? To dobrze; nie ma potrzeby czekać na niego z objadem.
Nastąpiła chwila ogólnego milczenia, słychać było tylko odgłos staroświeckiego zegara, ozdobionego odlewem bronzowym, który przedstawiał ofiarę Ifigenji. Wybiła nakoniec piąta godzina. Pan Osborne pociągnął gwałtownie za sznurek od dzwonka i zawołał do służącego:
— Niech podają objad!
— Pan Jerzy nie wrócił jeszcze z miasta — wymówił nieśmiało służący.
— A cóż mi tam do pana Jerzego? Wszak ja tu jestem panem a nie kto inny! Dawać natychmiast objad!
Amelja drżała ze strachu; panny Osborne i miss Wirt przesyłały sobie wzrokiem telegraficzne depesze. Gospodarz domu włożył ręce w kieszenie i przeszedł do sali jadalnej. Całe towarzystwo postępowało za nim, a jedna z panienek szepnęła w drodze:
— Co to jest? co to ma znaczyć?
— Że papiery spadają zapewne — odpowiedziała miss Wirt.
Pan Osborne odmówił głośno benedicite, co wyglądało na przekleństwo raczej aniżeli na modlitwę; poczem wszyscy zasiedli do stołu, tylko miejsce Jerzego było niezajęte.
— Hicks, odnieś tę zupę do kuchni — powiedział po chwili pan Osborne tonem grobowym — nikt jej nie może wziąć w usta. Marjo, odprawisz jutro kucharkę.
Amelja drżała jak liść. Pan Osborne zaczął robić jakieś uwagi o rybie, kiedy drzwi się otworzyły i Jerzy wszedł do sali. Nie mógł przyjść wcześniej, bo jenerał Daguilet go zatrzymał; nie chodziło mu zresztą ani o zupę ani o rybę, wszystko mu wydawało się doskonałem i wybornie przyrządzonem. Przy żartach i wesołości Jerzego łatwiej było doczekać się końca obiadu; Amelja radaby była jak najprędzej chwilę tę przyspieszyć.
Wstano od stołu. Panienki w towarzystwie miss Wirt przeszły do salonu, a Amelja usiadła do fortepianu w nadziei że Jerzy zwabiony ulubionym walcem, zostawi starego ojca i przyjdzie natychmiast. Ale niestety! niewinny wybieg Amelji nie odniósł pożądanego skutku. Muzyka jej odzywała się coraz słabszym głosem, nakoniec ustała zupełnie. Miss Wirt i panny Osborne wykonywały potem bardzo huczne i trudne fantazje; ale Amelja, zamyślona głęboko, jak gdyby smutnem przeczuciem dręczona, nie słyszała prawie muzyki.
Zachmurzone oblicze pana Osborna mówiło wyraźnie Jerzemu że pieniądze, których gwałtownie potrzebował, nie dadzą się z łatwością wyciągnąć od kasjera przeznaczonego mu przez naturę. Żeby więc poprawić humor ojca, użył wypróbowanego już sposobu i zaczął wychwalać jego piwnicę.
— Mieliśmy w Indjach wyborne wino, ale ani porównania do tego. Pułkownik Heavytop wziął odemnie trzy butelki madery z tego wina, które mi ojciec kiedyś łaskawie przysłał.
— Nie dziwi mnie że mu się to wino wydaje dobre; w istocie, butelka kosztuje mnie ośm szelingów.
— Ja mógłbym sprzedać dwanaście butelek tego wina za sześć gwinei — powiedział Jerzy śmiejąc się. Wiem o jednym z najpierwszych dygnitarzy państwa, który bardzo radby widzieć to wino na swoim stole.
— Ha? doprawdy?
— Kiedy jenerał Daguilet był w Chatam, pułkownik Heavytop poczęstował go przy śniadaniu tem winem, które wziął odemnie, Jenerał doskonały znawca, nie mógł się odchwalić i powiedział że chciałby dostać kilkanaście butelek tego samego wina dla naczelnego wodza, który jest prawą ręką jego królewskiej wysokości.
— Ba! bo to jest w samej rzeczy wyborne wino, powiedział ojciec.
Jerzy dostrzegłszy że wyraz twarzy ojca łagodniał widocznie, zamyślał już wystąpić do pieniężnych interesów. gdy ojciec zawołał na służącego i kazał przynieść butelkę wina bordeaux.
— Zobaczymy — powiedział — czy bordeaux równie jest dobre jak madera. Jego kr. Wysokość nie pogardziłaby może i tem winem; a tymczasem będziemy mogli pomówić o ważniejszych interesach.
— Chciałbym wiedzieć — mówił dalej ojciec wychyliwszy kieliszek — jak stoją rzeczy... z tą panną. To mówiąc wskazał ręką drzwi salonu.
— Ależ to rzecz dosyć jasna mój ojcze... oh, co za wyborne wino! rzekł, smakując wino Jerzy.
— Jakto waćpan rozumiesz: „To bardzo jasne?“
— Już też, mój ojcze, nie wiele trzeba przenikliwości żeby zauważyć że ona mnie szczerze kocha.
— Hm, to bardzo dobrze; ale jakże jesteś dla niej usposobiony?
— Eh! czyż ojciec nie pamięta że mam jego zezwolenie i że ten związek od dawna już między naszemi rodzinami ułożony? Co do mnie, jestem człowiekiem honoru i nigdy słowa nie łamię.
— Piękne mi postępowanie honorowego człowieka! Dowiedziałem się dokładnie o wszystkich pańskich sprawach z lordem Tarquim, z kapitanem Crawley, z panem Deucace i całą kompanją. Radziłbym waćpanu mieć się na ostrożności!
Pan Osborne miał zwyczaj wymawiać imiona arystokratyczne z pewną rozkoszą i z naciskiem przesadnym, układając usta jak pijak na widok dobrego wina. W obcowaniu z wielkimi tego świata nie skąpił tytułów i oddawał co się komu należy, jak przystoi angielskiemu poddanemu z liberalnemi pojęciami. Potem otwierał zwykle dykcjonarz parów, obejmujący w porządku alfabetycznym spis znaczniejszych rodzin angielskich, a obeznawszy się dobrze z historją rodu potomka którego miał szczęście spotkać lubił tę znajomość wspominać przy każdej wydarzonej sposobności, co go w opinji córek szczególnie dosyć wysoko stawiało.
Jerzy zmieszał się trochę usłyszawszy wymienione nazwiska, bo się obawiał żeby wiadomość o przegranych pieniądzach nie doszła aż do ojca: ale stary uspokoił go trochę przybierając ton coraz łagodniejszy:
— Ja rozumiem dobrze — mówił dalej — co to jest być młodym. Owszem, życzę sobie żebyś żył w najlepszem towarzystwie i cieszę się gdy cię widzę na właściwem miejscu.
— Dziękuję ojcu — podchwycił Jerzy — dziękuję! Nie z próżnym to woreczkiem można żyć z ludźmi wielkiego świata, a niech ojciec zobaczy co tu jest wewnątrz.
To mówiąc Jerzy wyjął z kieszeni jedwabny, roboty Amelji woreczek, w którym były resztki pieniędzy pożyczonych mu przez kapitana Dobbin.
— Pieniędzy ci nie zabraknie; bądź spokojny. Synowi angielskiego kupca na niczem zbywać nie powinno. Moje gwineje są tak dobre jak innych, i tych ci pewno żałować nie będę. Zajdź jutro do Chopper’a, tam znajdziesz to, co mu do twego rozporządzenia zostawiłem. Powtarzam ci, mój Jerzy, że kasa moja będzie zawsze dla ciebie otwarta, dopokąd szukać będziesz dobrego towarzystwa; bo to, wierzaj najlepsza jest szkoła. Nie jestem ja dumny i nie zapominam o mojem skromnem urodzeniu; ale dla twego dobra wyłącznie chciałbym cię widzieć zawsze w ścisłych stosunkach z młodzieżą należącą do najpierwszej szlachty. A iluż z niej nie może wydać szylinga tam gdzie tobie o gwineję nie trudno. Co się tyczy kotyljonów... to młodość wyszumić się musi. Jednej tylko rzeczy najsurowiej ci zabrania — to gry. Oh! inaczej nie dostaniesz ani grosza odemnie.
— To się rozumie — dodał Jerzy.
— A teraz wróćmy do Amelji. Czy nie zdaje ci się że mógłbyś lepiej się ożenić jak z córką wekslarza? Chciałbym wiedzieć co ty sam myślisz o tem?
— Ha, mój ojcze — mówił Jerzy tłukąc orzechy — ten związek dawno już ułożony między tobą i panem Sedley.
— Tak, to prawda; ale stosunki się zmieniają jak wszystko na świecie. Wyznaję że pan Sedley pomógł mi do zrobienia majątku, a raczej otworzył pole moim zdolnościom. Tym sposobem, handlując umiejętnie łojem, zdobyłem sobie świetne stanowisko w tutejszym kupieckim świecie. Miałem już nieraz sposobność okazać moją wdzięczność panu Sedley i już się z tego obowiązku sumiennie wywiązałem. Ale teraz, muszę ci powiedzieć otwarcie że obrót, jaki biorą interesa pana Sedley, nie podoba mi się wcale. Mój pierwszy komissant, Chopper, wytrawny w tego rodzaju interesach, tego samego jest zdania, Hulker i Bullock nie są także skwapliwi do żadnych tranzakcji na swoją rękę i tego właśnie najwięcej się lękam. Oprócz tego dowiedziałem się jeszcze że fregata pod nazwą „młodej Amelji“ znajdująca się obecnie w rękach amerykańskich korsarzy, była uekwipowaną kosztem pana Sedley. Otóż powiedziałem sobie że nie ożenisz się z Amelją pierwej nim zobaczę dwa tysiące funtów sterlingów. Nie życzę sobie widzieć w mojej rodzinie córki nieszczęśliwego spekulanta. Przysuń mi butelkę i zadzwoń żeby kawę nam dano.
Po tych słowach pan Osborne wziął dziennik wieczorny do ręki, co było jasnym dla Jerzego dowodem że rozmowa była skończona i że ojciec chciał się snem pokrzepić.
Resztę wieczora Jerzy przepędził w salonie obok Amelji, która nigdy jeszcze nie uniosła tak miłych wspomnień z domu Osbornów. Bo też można powiedzieć że Jerzy nigdy nie był dla niej więcej uprzejmym, odgadującym jej myśli i życzenia i więcej nią zajętym jak wtenczas. Wieczór ten, który Amelja na zawsze w pamięci zachowała, minął jak błyskawica; smutne westchnienie wyrwało się z jej piersi gdy zobaczyła Samba przynoszącego szal i jakieś okrycie.
Nazajutrz rano Jerzy poszedł się z nią pożegnać mając wrócić do swojej kwatery w Clatam. Może mu żal było widzieć tę dziewczynkę patrzącą z wiarą w przyszłość, kiedy tak gorżkie czekały ją zawody; a może myśl utracenia jej czyniła ją droższą sercu Jerzego, ale to pewna że każde jego słowo było pełne tkliwości i prosto wpadało do serduszka Amelji.
Wziąwszy od Chopper’a weksel Jerzy poniósł go do pp. Hulker Bullock i spółka gdzie mu natychmiast kieszenie wypełniły się złotem. Spotkał on ojca Amelji wychodzącego ztamtąd. Wesołość i dobry humor Jerzego nie dozwolił mu dostrzedz że pan Sedley wychodził smutny i zamyślony, i że młody Bullock nie odprowadzał go do drzwi, co zwykle z wielką dopełniał uprzejmością. Kiedy pan Sedley wyszedł, kasjer mrugnął znacząco do swego kolegi — mówiąc:
„Papier bez wartości.“
— Którego za nic przyjmować nie należy; odpowiedział tamten.
Wieczorem Jerzy wypłacił kapitanowi Dobbin pięćdziesiąt funtów, które mu był winien i odebrał długi i czuły list od Amelji. Złowrogie przeczucia miotały jej biednem sercem. „Co znaczą surowe spojrzenia pana Osborna? pisała Amelja — Czy nie zaszły nieszczęściem jakie nieporozumienia między nim i moim ojcem?“ W samej rzeczy smutek pana Sedley wszystkich w domu zatrwożył. Jednem słowem czułe oświadczenia, obawy, nadzieje i przeczucia Amelji zapełniły cztery stronnice jej listu.
„Biedna Emmy! — mówił Jerzy do siebie czytając długi list — Droga moja Emmy! Ona mnie szalenie kocha biedne dziecko! Sacrableu! dodał — ten przeklęty pącz zrobił mi straszny ból głowy.
Podczas kiedyśmy towarzyszyli Jerzemu w wycieczce do City, podróżny powóz, machinalnie wjeżdżał w dziedziniec pięknego domu w Park-Lane, okolicy uprzywilejowanej eleganckiego świata. W głębi karety siedziała kobieta z marsem surowym na czole, z ustami zaciśniętemi i z lokami uwięzionemi zielonym woalem. Okna powozu były zamknięte. Opasły pudel, którego głowę lub język widać było zawsze w jednem albo w drugim oknie, leżał tym razem na kolanach swej pani. Liczni słudzy zebrani przed gankiem wyjęli z powozu jakąś niekształtną bryłę, wydobyli z pod niezliczonych szalów, mantyl i burnusów pannę Matyldę Crawley, wnieśli ją na rękach do pokoju i włożyli do łóżka. Rozesłano gońców w różne strony dla sprowadzenia lekarzy, po odbytem zaś konsyljum każdy z nich wziął kapelusz do ręki. Wówczas jakaś młoda osoba, zbliżyła się do grona Eskulapów i pomówiwszy z nimi poszła wykonywać ich rozkazy przy łóżku chorej. Była to towarzyszka podróży miss Crawley. Nikt nie potrafiłby dostrzedz ją w powozie, gdzie była przywalona grubą warstwą płaszczów z których jak widzieliśmy wydobyto ciotkę Matyldę wracającą z Crawley-la-Reine.
Czuły bratanek przyleciał na bystrym rumaku w największym niepokoju o szacowne zdrowie chorej. Zaraz na wstępie spotkał pannę służącą pochmurną i nieukontentowaną więcej niż zwykle. Dalej w jednym z pustych salonów miss Briggs błąkała się samotnie oddając się najwięcej rozpaczy. Bo gdzież jest istota któraby umiała zachować spokój duszy w podobnym wypadku? Miss Briggs, jako dawna rezydentka i powiernica, leciała by usiąść przy łożu boleści ukochanej osoby, której nieraz słodziła cierpienia, gdy w tem... o! zgrozo!... drzwi przed nią zamknęły się. Jakaś nieznajoma, przybyła z prowincji przygotowała teraz rumianek i lekarstwa tej biednej chorej i cierpiącej. — „Jakaś zupełnie obca osoba ta niegodziwa miss...“ Łkania gwałtowne stłumiły w tem miejscu głos niepocieszonej rezydentki ukrywającej swój nos czerwony w dużej chustce zwilżonej łzami.
Nowa towarzyszka panny Crawley weszła w tej chwili na palcach do salonu, podała drobną rączkę kapitanowi, który ją z pośpiechem uścisnął i rzuciwszy na stroskaną rezydentkę pogardliwe spojrzenie, skinęła na Rawdona, uprowadzając go do sali jadalnej gdzie nikogo nie było.
Rozmowa o stanie chorej zapewne, trwała około dziesięciu minut, poczem rozległ się odgłos dzwonka i Bowis marszałek domu, który jak się zdaje wysłuchał podedrzwiami całą rozmową, wszedł do sali. Kapitan wyszedł pokręcając wąsiki i dosiadł rączego wierzchowca śród zgrai uliczników, patrzących ciekawie na konia który grzebał niecierpliwie ziemię, a raczej warstwę słomy, pokrywającej ulicę pod oknami chorej.
Dzielny jeździec przesłał z konia kilka zręcznych ukłonów w stronę okna, w którem pokazała się główka młodej osoby, i znikł w oddaleniu.
Wieczorem nowoprzybyła zostawiwszy mistress Firkin, pannę służącą, przy chorej, zeszła do sali jadalnej i zajęła miejsce przy stole nakrytym na dwie osoby. Naprzeciw niej usiadła miss Briggs z oczami nabrzmiałemi od płaczu. Nerwy tej nieszczęśliwej tak były rozdrażnione, że kiedy jej towarzyszka dźwięcznym i słodkim głosem poprosiła o przysunięcie soli, miss Brigss zerwała się z miejsca, podała solniczkę i ubezwładniona prawie upadła na krzesło.
— Dobrze byłoby dać szklankę wina pannie Briggs, powiedziała nowoprzybyła do służącego.
Miss Briggs wychyliła machinalnie podaną sobie szklankę wina, westchnęła głęboko i zaczęła obracać na talerzu udko kurczęcia.
— Ja myślę że my się obejdziemy już bez usługi, nieprawdaż, miss Briggs? powiedziała taż sama pieszczotliwym głosem; a potem wracając mowę do służącego:
— Dziękujemy, mój panie Bowls, jak będzie nam czego potrzeba, to zadzwonimy.
Służący wyszedł, łając w kredensie jakiegoś mniejszego posługacza, a młoda osoba rzekła z szyderskim trochę uśmiechem do milczącej ciągle panny Briggs:
— Jakże to smutno widzieć panią w takim stanie.
— Moja kochana przyjaciółka chora... i nie chce e...e... mnie widzieć! mówiła miss Briggs zalewając się łzami.
— Ale niebezpieczeństwo już minęło, uspokój się pani, miss Crawley za wiele zjadła i nic więcej. O, teraz jest znacznie lepiej i wkrótce, pewna jestem, że przyjdzie do siebie. Nic dziwnego jeżeli po bańkach czuje się trochę osłabioną, ale siły zaczną wracać powoli. Uspokój się, kochana panno Briggs, napij się pani jeszcze trochę wina.
— Ale dlaczego ona nie chce mnie widzie...e...eć? jęczała miss Briggs. Oh! Matyldo, Matyldo! jakże gorzko odpłacasz dwudziesto-cztero letnie poświęcenie biednej Arabelli.
— Uspokój się biedna Arabello, nie ma tu czego oddawać się takiej rozpaczy, jeżeli chora znajduje że ja lepiej trochę ją pilnuję w chorobie. Niech mi panna Arabella wierzy ja chętnie ustąpiłabym jej swego miejsca; nie jest to tak przyjemnie jak się zdaje, być całą noc na nogach.
— Przez tyle lat otaczałam ją najczulszemi staraniami — rzekła Arabella — a teraz...
— A teraz jej się zdaje że kto inny lepiej ją dogląda. Każdy prawie chory ma swoje kaprysy; trudno się im sprzeciwiać. Niech tylko miss Crawley wyzdrowieje, to ja natychmiast stąd wyjadę.
— O! nie, nigdy! nigdy! — zawołała Arabella, wciskając połowę nosa wewnątrz flakonu z orzeźwiającemi solami.
— Co pani chcesz przez to powiedzieć? Czy to że chora nigdy nie wyzdrowieje, czy też że ja nigdy nie wyjadę? Zaręczam pani że za parę tygodni najdalej chora przyjdzie do siebie, a ja będę mogła powrócić do moich uczennic w Crawley-la-Reine i pielęgnować ich matkę daleko więcej cierpiącą, aniżeli nasza ukochana miss Matylda Crawley. Nie masz pani czego być niespokojną, moja dobra miss Briggs, jestem biedna dziewczyna, bez opieki, bez przyjaciół, i nie mam wcale zamiaru wyrugowania kogokolwiek z łask panny Matyldy. Wierz mi pani że w tydzień po moim wyjeździe miss Crawley nie pomyśli nawet o mnie, gdy przeciwnie przywiązanie, jakie ta zacna osoba ma dla pani, jest dziełem wielu lat i musi koniecznie być trwałem. Nalej mi pani trochę wina, kochana miss Briggs i bądźmy zawsze w zgodzie! O! pani wiesz jak ja jestem opuszczoną i jak potrzebuję życzliwej przyjaciółki!
Miss Briggs była prawie bez żółci, a była tkliwego serca; podała rękę w milczeniu swej towarzyszce, ale nie mogła uśmierzyć głębokiego żalu do ukochanej Matyldy, która zdawała się zapominać zupełnie o biednej Arabelli. Po skończonym objedzie Miss Rebeka Sharp (gdyż była to ona) wróciła do pokoju chorej, wyprawiszy ztamtąd bardzo grzecznie nieszczęśliwą Firkin.
Tłumiąc gniew i zazdrość w sercu, mistress Firkin zeszła na pierwsze piętro. Brzęk filiżanki i łyżeczki które z pokoju chorej wynosiła, sprowadził pannę Briggs ku drzwiom wiodącym na schody.
— No i cóż? Co tam się robi, moja kochana Firkin? — spytała nadchodzącą służącę.
— Coraz gorzej, miss Briggs — odpowiedziała Firkin smutnie kiwając głową.
— Czy nic jej się nie polepsza?
— Kiedy trudno się dowiedzieć; raz jeden tylko przemówiła do mnie, a kiedym się jej zapytała czy jaką ulgę czuje, odpowiedziała mi: — Milcz, stul gębę! — Oh! miss Briggs, nigdym nic podobnego przewidzieć nie mogła!
— Co to jest za jedna miss Sharp? Jak ci się zdaje, moja poczciwa Firkin? Kiedym się wesoło z przyjaciółmi bawiła w święto Bożego Narodzenia w domu wielebnego Lionel’a Delemarre i jego zacnej żony, ani mi przez myśl nie przeszło że zastanę tu jakąś obcą osobę obok tej drogiej Matyldy, którą od tylu lat całem sercem ukochałam. Ah! to okropne!
Miss Briggs, jak to można było zauważyć, miała nastrój ducha przeważnie sentymentalny. Przed kilku laty wylała tę czułostkowość w małym zbiorku poezji pod tytułem: „Pienia słowicze,“ które ogłosiła drukiem, zebrawszy przedtem pewną liczbę prenumeratorów.
— Otóż ja powiadam że ta dziewczyna zupełnie im głowy pozawracała! — mówiła Firkin — Sir Pitt chciałby ją także zatrzymać, ale nie może nic siostrze odmówić. Mistress Bute, tak jak i wszyscy, żyć bez niej nie może. Pan Kapitan kocha ją szalenie, a jego brat nie posiada się z zazdrości. Od czasu jak miss Crawley zachorowała, nikogo oprócz niej znieść przy sobie nie może. Niechże mi kto teraz wytłómaczy co to jest, bo już ja nic tego nie rozumiem. Chyba że ich wszystkich oczarowała i nic więcej.
Rebeka przepędziła całą noc przy łóżku chorej. Po kilku dniach miss Crawley miała już siłę wstać z łóżka i podziwiać talent Rebeki naśladującej doskonale głęboką boleść panny Briggs, jej łkania tłumione, mowę płaczliwą, chowanie nosa w chustkę, a to wszystko tak naturalnie, że Rebeka musiała na prośbę rekonwalescentki kilka razy powtarzać przedstawienie. Lekarze, przywykli widzieć miss Crawley miotaną strasznie obawą śmierci, nie mogli wyjść z podziwienia znajdując chorę wesołą i w najlepszym humorze.
Kapitan Rawdon Crawley przyjeżdżał codziennie zasięgać od Rebeki szczegółowych wiadomości o stanie zdrowia ukochanej ciotki, której siły tak szybko się wzmagały, że miss Briggs mogła nareszcie być przypuszczoną do oglądania oblicza najdroższej przyjaciółki. Chwila tak uroczysta dla miss Briggs, tak pełna rzewnych wzruszeń po tylu silnych wstrząśnieniach, nie da się piórem opisać. Czułym czytelniczkom łatwiej będzie tę tkliwą scenę sercem odgadnąć.
Widok panny Briggs rozweselał niemało jej protektorkę, dzięki Rebece, naśladującej trafnie wszystkie ruchy dawnej rezydentki. Miss Sharp umiała ją odwzorować w karykaturze z taką zręcznością i powagą, że miss Crawley była w zachwyceniu ile razy Rebeka wykrzywiała się po za plecami biednej miss Briggs.
Przyczyny choroby miss Matyldy i jej nagłego wyjazdu z domu brata nie są tak poetycznej natury, żebyśmy mogli je wyłuszczać swobodnie w powieści przeznaczonej dla czytelników i czytelniczek brzydzących się realizmem. Jakżeżbo można dać do zrozumienia kobiecie wyższego świata że miss Crawley za nadto jadła i piła, i że choroba, którą panna Matylda uporczywie przypisywała wilgoci, pochodziła jedynie z niewstrzemięźliwości jaką ta dama okazała na widok morskiego raka z podlewą. Boleści były tak gwałtowne, że Matylda o mało nie poszła na piwo do ojca Abrahama, według wyrażenia czułego brata. Cała rodzina była w gorączkowem oczekiwaniu testamentu. Rawdon widział się już w posiadaniu czterdziestu tysięcy fnt. przy rozpoczęciu karnawału. Starszy jego brat posłał ciotce wszystkie swoje religijne broszury dla przygotowania jej do opuszczenia pięknego domu w Park-Lane i do przejścia z tego bazaru próżnych bawidełek w świat lepszy, wolny od cierpień i boleści. Szczęściem lekarz wezwany z Southampton pokonał niebezpiecznego raka i wzmocnił chorą o tyle, że była w stanie wrócić do Londynu.
Baronnet nie mógł ukryć złego humoru, sprowadzonego pomyślną interwencją lekarza.
Podczas kiedy z plebanji posyłano gońców jednego za drugim żeby się dowiedzieć o stanie zdrowia siostry, lady Crawley, niebezpieczniejszą zagrożona chorobą, była od wszystkich zupełnie zaniedbaną. Nikt nawet do jej pokoju nie wchodził, a sir Pitt nie sprzeciwiał się wprowadzeniu do niej lekarza dla tego tylko że mu nie potrzeba było płacić za wizytę, bo go dla miss Crawley wezwano. Lekarz pokiwał głową i wyznał swoje obawy baronetowi; ale sir Pitt mężnie przyjął tę wiadomość.
Choroba Matyldy przeciwnie zajmowała wszystkich bez wyjątku. Rawdon przechodził ciągle podedrzwiami chorej, sir Pitt wybiegał na korytarz jak tylko posłyszał kroki kapitana. Zdawałoby się że ojciec z synem nie dowierzają sobie i szpiegują się wzajemnie, gdy tymczasem była to zapewne szlachetna emulacja w pielęgnowaniu chorej.
Równie godnem uwielbienia było poświęcenie Rebeki: z niewyczerpaną cierpliwością znosiła czuwanie nocne, zły humor chorej i ciągłe jej obawy śmierci. Miss Crawley krzyczała po całych godzinach, takim była przejęta strachem na samą myśl o przyszłem życiu, o którem nigdy nie pomyślała, kiedy była zdrową. Smutny to zaiste obraz kobiety światowej egoistki, bez serca, nie lubiącej nikogo, złożonej chorobą i dręczonej strachem. Nie odwracajcie się jednak, łaskawe czytelniczki, od tego widoku! Cóż lepiej nad to może okazać, że przed nadejściem starości potrzeba się... kochać!
Bladość cery i wyraz zmęczenia w oczach, czyniły Rebekę więcej interesującą; biały strój ranny, skromny ale zawsze świeży, podnosił jeszcze jej wdzięki. Tak przynajmniej myślał Rawdon, którego serce już było zranione. Mistress Bute spostrzegła to już od dawna i często prześladowała kapitana jego słabością dla pięknych oczu Rebeki.
— Otóż ja ci powiadam — mówiła do Rawdona — że Rebeka Sharp wejdzie do naszej rodziny.
— Jakim że to sposobem? — odrzekł śmiejąc się kapitan — czy nie będzie moją bratową albo kuzynką? bo i Franciszek nie jest nieczuły na wdzięki niewieście.
— O nie, wcale nie. Wy mężczyźni jesteście ślepi, i nic przed sobą nie widzicie. Czy chcesz wiedzieć co nastąpi w razie śmierci lady Crawley? Miss Sharp zostanie waszą macochą.
Kapitan nie przeczył bynajmniej; znał on dobrze usposobienia baroneta, którego słabość dla miss Sharp była dosyć widoczna.
Znajdując się raz sam na sam z Rebeką, kapitan zaczął żartować, z właściwem sobie dowcipem, z sentymentów, jakiemi Rebeka natchnęła baroneta. Miss Sharp podniosła dumnie głowę, zmierzyła go pogardliwie i rzekła:
— No i cóż? a gdyby nawet klęczał u nóg moich? Mam już tyle znajomości świata i ludzi, że potrafię ocenić każdego według osobistej wartości? Zresztą czegoż mam się obawiać? Czyż dałam komukolwiek prawo sądzenia mnie jako niezdolną do obrony własnego honoru?
— Ale... bo... kiedy... pani wiesz...
— Może pan wiesz o jakiej czarnej intrydze? — rzekła Rebeka z oburzeniem.
— Oh! ah! uchowaj Boże.
— Więc pan nie przypuszczasz, żebym mogła mieć uczucie osobistej godności, dla tego że jestem sama jedna na świecie, bez żadnej opieki, bez przyjaciół i nakoniec dla tego, że nie mam majątku? Jakkolwiek zajmuję skromne stanowisko nauczycielki, nie należy przeto sądzić, żebym miała mniej taktu, mniej szlachetnych uczuć i żebym była niższą urodzeniem od najpierwszych baronów i hrabiów całej tej okolicy. Nie zapominaj pan że pochodzę z Montmorencych, którzy świetnością rodu nie ustępują przynajmniej Crawlejom!
Te słowa były wymówione z prawdziwie królewską dumą.
— Nie, nie! — mówiła dalej z wzrastającym zapałem potrafią znieść ubóstwo, ale nigdy niesławę; przeniosę zapomnienie, ale nigdy obelgę, zwłaszcza, jeżeli ta obelga pochodzi... od pana!
Tu głos Rebeki osłabł widocznie i strumienia łez obficie się polały.
— Na miłość Boga, miss Sharp... ah niech mnie d..j... wezmą... Rebeka... na honor, dałbym tysiąc funtów... czekaj pani... pozwól...
Ale Rebeka już go nie słyszała, i pobiegła towarzyszyć na przechadzce miss Crawley, bo to było jeszcze przed jej chorobą. Przy obiedzie miss Sharp weselsza niż zwykle, zdawała się nie uważać na spojrzenia błagalne i mrugania niezgrabne kapitana, który tracił głowę z miłości.
Gdyby sir Pitt nie obawiał się utracić spadek po siostrze, nigdyby nie pozwolił na wyjazd Rebeki. Brak sekretarza dawał mu się czuć tak dalece, że odważył się napisać do siostry, przekładając stratę, jaką ponosiły jego córki pozbawione tak długo guwernantki i jej pieczołowitych starań. Ale wszystkie te argumenta pozostały bez skutku; miss Crawley ani chciała słyszeć o wyjeździe Rebeki. Miss Briggs była już na drugim planie; nie wymówiono dotąd jej miejsca, które stawało się widocznie sinekurą, ale rola jej zupełnie się zmieniła i była prawie zbyteczną. Dawna rezydentka dzieliła odtąd swój czas pomiędzy zachmurzoną mistress Firkin i ociężałym pudlem. Miss Crawley miała zwyczaj wspólny wielu bogatym w posługiwaniu się tymi, których uważała za niższych od siebie. Przyjmowała od nich wszystkie usługi, jakie tylko dały się wyzyskać, ale nie myślała o nich zgoła od chwili kiedy przestali jej być potrzebni. Wdzięczność jest po większej części ludziom bogatym nieznaną; według nich, nic się im słuszniej nie należy jak wszelkie możliwe usługi od tych, którzy zmuszeni na życie pracować.
Miss Crawley znała dobrze tę zasadę, że nic się nie robi darmo a wszystko dla interesu. Tym sposobem poświęcenie Rebeki było dla niej bardzo podejrzanem, ale dała jej pomimo to parę starych sukien i szal znoszony, bo Rebeka była użyteczną a towarzystwo jej dosyć zabawne. Nie dosyć na tem, miss Crawley układała świetne projekta dla zapewnienia przyszłości Rebece; obiecywała wydać ją za aptekarza Clomb. W najgorszym razie, myślała odesłać Rebekę do Crawley-la-Reine, gdyby nie miała co z nią zrobić, kiedy się rozpoczną recepcje wielkiego świata.
Jak tylko miss Crawley mogła już wyjeżdżać, Rebeka która jej zawsze towarzyszyła, skorzystała razu jednego z tej sposobności żeby skierować przechadzkę w okolicę Russel Square, i otrzymała pozwolenie widzenia się z Amelją. Należy tu nadmienić, że węzły przyjaźni łączące te dwie młode dziewczynki znacznie były osłabły. Amelja zawsze była, jak wiemy, sercem i myślą przy tym którego kochała, a miss Sharp była sobą i swojemi widokami całkiem zajęta. Nic zatem dziwnego że i korespondencja pomiędzy dwiema przyjaciółkami szła trochę koszlawo. Dwie dziewczynki rzuciły się sobie w objęcia z zapałem młodym osobom właściwym. Rebeka odegrała doskonale swoją rolę, nie szczędząc głośnych i teatralnych prawie objawów czułości. Amelja zarumieniła się lekko, uścisnęła swoją przyjaciółkę, ale sztuka udawania tak jej była obcą, że w powitaniu wydała się Rebece chłodniejszą niż zwykle.
Pierwsze widzenie się trwało dosyć krótko. Miss Crawley czekała na Rebekę nie wysiadając z powozu. Ludzie w galonowej liberji, patrzyli na siebie zdziwieni że się w takiem miejscu znajdują. Amelja zeszła na dół bo miss Sharp, chciała ją zaprezentować swojej protektorce, która była zachwycona wdziękiem i powierzchownością młodej osoby.
— Moja kochana Sharp, ta twoja przyjaciółka jest bardzo miłe i ujmujące stworzenie — mówiła w drodze miss Crawley — jaki głos przyjemny, jaki układ przyzwoity! Muszę ją kiedy do Park Lane zaprosić.
Przy objedzie, kiedy miss Crawley mówiła Rawdonowi z wielkiemi pochwałami o Amelji Sedley, Rebeka pospieszyła dodać, że Amelja jest od dawna narzeczoną Osborna.
— Osborne — powtórzył Rawdon jakby przypominając coś sobie — on jeśli się nie mylę, służy w *** pułku?
— Kapitan nazywa się Dobbin — dorzuciła Rebeka.
— Wysoka i niezgrabna pałka — powiedział Rawdon — ah! znam go doskonale. Co do Osborna, ten jest bardzo przystojny, z czarnemi pięknemi wąsikami.
— Powiedz pan raczej z wąsami, bo te są olbrzymie; z tąd zepewne i duma panna Osborna rośnie w tym samym stosunku — rzekła Rebeka.
Rawdon Crawley wybuchnął głośnym śmiechem. Posłuszny naleganiom pań żeby im odkrył przyczynę swej wesołości, kapitan tak się odezwał:
— Osborne ma to błogie przekonanie, że umie grać w bilard, przegrał mi raz dwieście funtów sterlingów, ale pomimo to nie stracił pretensji do gry. Byłby się zgrał wtenczas do koszuli, gdyby nie ten przeklęty Dobbin który go uprowadził gwałtem prawie.
— Rawdonie, Rawdonie, nie przedstawiaj siebie gorszym niż jesteś — rzekła miss Crawley śmiejąc się szczerze.
— A taką ma słabość dla ludzi dobrego urodzenia — mówił dalej Rawdon — że Tarquin i Deuccase wyciągają od niego tyle pieniędzy ile sami chcą. Wyprawia im sute objady na które oni zapraszają bez ceremonji całe swoje towarzystwo. Zaręczam, że Osborne oddałby wszystko byleby go tylko widzieli z książętami i baronami.
— Jakże ty jesteś złośliwy, Rawdonie! — wołała ciotka.
— Ojciec Osborna jest jednym z najbogatszych kupców; nic mu się zatem nie stanie, jeżeli synek da się czasem ograć. Co do mnie, nie tracę nadziei, że się z nim jeszcze na zielonem polu zejdziemy. Ha, ha, ha! Trzebaby go tu wprowadzić — dodał po chwili, jak gdyby wpadł na jakiś pomysł szczęśliwy.
— Czy można go przyjąć w domu? Jakże on w towarzystwie wygląda? — spytała ciotka.
— Mniej więcej jak wszyscy — odpowiedział Rawdon. — Dlaczegożby go nie zaprosić kiedy z tą jego... jakże się ona nazywa... z tą piękną narzeczoną? Miss Sharp, wszakże pani wiesz jego adres? muszę mu posłać zaproszenie, zobaczymy czy równie doskonale gra w pikieta jak w bilard.
W kilka dni potem Osborne odebrał nieforemne i koszlawe pismo Rawdona z zaproszeniem do Park.Lane w imieniu miss Crawley. Rebeka posłała bilecik podobnej treści Amelji, uszczęśliwionej nadzieją spotkania Jerzego i przepędzenia z nim kilku godzin. Rebeka przybrała ton protekcyjny względem swojej przyjaciółki poddającej się temu z wrodzoną jej słodyczą i dobrocią. Miss Crawley, coraz więcej zachwycona Amelją, mówiła o niej w jej przytomności z taką swobodą, jak się mówi o lalce lub o malowidle. Pochwały te jakiemi osoby wysoko położone zwykły obdarzać maluczkich, zaczęły ciężyć trochę Amelji. Nie dziwmy się zatem, że miss Briggs wydała się Amelji najsympatyczniejszą z trzech przedstawicieli płci pięknej w Park Lane.
Jerzy przyjechał do Park Lane wielkim familijnym powozem Osbornów. Siostry jego, mocno nieukontentowane że nie były w liczbie zaproszonych, przerzucały pilnie karty herbarza, zbierając troskliwie wszystkie szczegóły, odnoszące się do historji rodziny Crawlejów i Binkie; aljanse familijne, tablice genealogiczne były przez cały wieczór z największą uwagą rozbierane.
Rawdon Crawley przyjął bardzo grzecznie Osborna; wychwalał jego zręczną grę w bilard i oświadczył, że gotów jest dać mu sposobność odwetowania doznanej porażki. Na nieszczęście miss Crawley nie chciała słyszeć o żadnej grze w swoim domu i młody porucznik mógł tego wieczora odjechać z nienaruszonym woreczkiem, ku wielkiemu udręczeniu Rawdona. Stanęło jednak na tem, że nasi wojskowi mieli nazajutrz obiadować razem i przepędzić wieczór w wesołem towarzystwie.
— Ma się rozumieć, jeżeli pan nie masz zamiaru wzdychać jutro u nóg pięknej miss Sedley — dodał Rawdon, kontent ze swego dowcipu.
— Ale, ale... cóż porabia mała Sharp? — przerwał Osborne. — To dobra dziewczyna. Czy w Crawley-la-Reine są z niej zadowoleni? Miss Sedley obdarzyła ją w przeszłym roku szczególniejszemi względami.
W tej chwili drzwi się otworzyły i panie weszły do salonu. Rawdon przedstawił ciotce swego gościa, który po kilku konwencjonalnych frazesach zwrócił się ku Rebece dla odnowienia dawnej znajomości. Wzrok kapitana zdradzał jakiś niepokój, ale przyjęcie lodowate, jakiego doznał porucznik, nieusprawiedliwiało żadnej obawy.
— Jak się ma panna Sharp? — powiedział Jerzy, wyciągając łaskawie lewą rękę. Rebeka podała mu piąty palec i skłoniła lekko głowę jakby od niechcenia.
Osborne zakłopotany pogardliwem spojrzeniem Rebeki, nie dostrzegł złośliwego uśmiechu kapitana i po krótkim namyśle zdecydował się przyjąć podany sobie mały palec.
Nie wiedząc od czego zacząć rozmowę, Osborne zapytał Rebeki czy jest zadowolona ze swego miejsca?
— Z mego miejsca? — powtórzyła sucho Rebeka. — Prawdziwie jesteś pan bardzo łaskaw że raczysz o tem myśleć. Zapewne że to jest dosyć dobre miejsce, płaca dostateczna; ale miss Wirt musi brać więcej jeżeli się godzi na zostawanie z siostrami pana. A jakże się mają te panie? Chociaż mogłabym się od tego pytania uwolnić.
— Co pani zechcesz powiedzieć? — zapytał zdziwiony porucznik.
— To co mówię zdaje mi się bardzo jest naturalnem. Siostry pana nigdy do mnie ani słowa nie przemówiły, nie zaprosiły mnie ani razu do siebie podczas mego pobytu u Amelji. Mogę zatem żyć bardzo spokojnie, nie troszcząc się zbytecznie o stan ich zdrowia. Ale czyż biedne guwernantki warte są żeby je lepiej traktowano?
— Rozumiem, rozumiem — wyjąknął Osborne błagającym głosem.
— Tak się zwykle dzieje w niektórych domach przynajmniej — mówiła dalej Rebeka — bo tam gdzie jestem teraz, to zupełnie jest inaczej. Nie ma tam wprawdzie tyle złota jak u bogaczów City, ale za to jestem w rodzinie należącej do najdawniejszej szlachty w kraju. Sir Pitt jest, jak panu może wiadomo, synem człowieka, który nie chciał zostać razem, a z tem wszystkiem jestem tam jak najlepiej uważana. Czuję się w obowiązku wyznać że nie można życzyć sobie lepszego miejsca; ale pan nadto jesteś łaskaw że w te szczegóły wchodzić raczysz?
Każde słowo Rebeki wymówione tonem wyższości i lekceważenia, draźniło miłość własną Jerzego, który już widocznie zimną krew tracić zaczynał.
— Jeżeli się nie mylę — rzekł porucznik z ironją — to pani niedawno zaczęłaś mieszkańcami City pogardzać.
— Masz pan zupełną słuszność. W przeszłym roku, kiedy drzwi pensji zaledwie się za mną zamknęły, zupełnie inaczej patrzyłam na wszystko co mnie otaczało. A dziś zobacz pan jak półtora roku doświadczenia zmieniło moje pojęcia i sąd o ludziach! Jakże mi pozostał pamiętny czas spędzony w wyższem towarzystwie, złożonem z ludzi dobrego urodzenia! Co zaś do tej poczciwej Amelji, jest to prawdziwa perła, zupełnie się z tem zgadzamy i zawsze będę ją witać z najżywszą radością. Otóż zdaje mi się że się humor pański cokolwiek poprawia, tem lepiej, nie masz jak ci poczciwi mieszkańcy City!... A pan Zos, cóż się dzieje z tym nieporównanym panem Józefem?
— Zdawało mi się przecie że ten nieporównany pan Józef dosyć się był pani w przeszłym roku podobał.
— Ah! jakże pan jesteś złośliwy! No to już powiem panu otwarcie: nie jesteś pan w błędzie dając mi tak zręcznie do zrozumienia że byłabym wyszła za niego gdyby mi był słowo powiedział tylko. Przyznaj pan jednak że nie bardzo wyschłam z tej miłości.
Podczas gdy porucznik uśmiechał się złośliwie w milczeniu, Rebeka tak dalej mówiła:
— Ah! jakie by to było szczęście dla mnie mieć pana za szwagra, nie prawdaż? Jak sobie pomyślę że ja, ja zostałabym bratową pana Jerzego Osborna, syna pana John Osborna, wnuka pana... Jak się nazywał pański dziadunio, panie Osborne? Tylko nie gniewaj się pan, bardzo proszę. Przecież pan temu nic nie winieneś, że musisz mieć dziadunia. Zresztą, zgadzam się z panem że wyszłabym bez wielkiego wstrętu za pana Józefa Sedley. Bo cóż, naprawdę, lepszego mogło się trafić biednej dziewczynie bez żadnego majątku i bez rodziców? Teraz jesteś pan w posiadaniu mojej tajemnicy i zważywszy dobrze wszystko, należałoby panu powinszować dobrego smaku i wysokiej grzeczności, jakiej pan dałeś dowody przypominając mi tę okoliczność. Mówimy tu o biednym panu Józefie — dodała Rebeka zwracając się do Amelji — jakże mu się powodzi?
Osborne nie mógł ukryć swego zmieszania, rozgniewany i upokorzony, lękając się być narażonym na śmieszność w oczach Amelji, odszedł co prędzej w przeciwną stronę i nie miał więcej ochoty mierzyć się z takim jak Rebeka przeciwnikiem.
Następnego dnia kapitan Crawley i porucznik Osborne przepędzili wieczór razem, jak to było między nimi ułożone, z tym dodatkiem tylko że Osborne kupił starego konia Rawdona i że Rawdon wygrał ze dwadzieścia gwinei u Osborna. Ten ostatni nie zaniedbał przestrzedz towarzysza, że Rebeka jest zręczną kokietką i podstępną intrygantką. Kapitan podziękował Jerzemu dosyć serdecznie, a we dwadzieścia cztery godzin potem Rebeka o wszystkiem wiedziała.
Jerzy ze swej strony wyznał przed Amelją że ostrzegł poczciwego Rawdona żeby ten miał się na baczności przed tak niebezpieczną jak miss Sharp intrygantką.
— Przed kim? — spytała Amelja z przerażeniem.
— Przed tą guwernantką, a twoją dawniejszą przyjaciółką od serca.
— Oh! Jerzy! cóżeś ty zrobił? — zawołała Amelja.
Podczas gdy się to działo, starszy brat Rawdona odmawiał modlitwy przy łożu konającej lady Crawley. Sir Pitt wyjechał dla swoich interesów do Londynu, i tam już dowiedziawszy się o śmierci żony, kazał wywiesić na bramie czarne sukno z herbami. Biedna Róża, córka kramarza, herbów nie miała; ale ten przyrząd żałobny został jeszcze od śmierci pierwszej żony baroneta, więc uważano za stosowne wywiesić go przy ulicy Gryat-Gaun Street. Wszak aniołki na tarczy herbowej z dywizą resurgam u dołu mogły służyć wszystkim nieboszczykom.
Wiadomość o śmierci lady Crawley nie sprawiła wielkiego wrażenia w domu miss Matyldy Crawley.
— Wypadnie mi na później odłożyć wieczór, który chciałam dać w tym tygodniu — powiedziała miss Crawley — ja myślę — dodała po chwili — że mój brat nie będzie się spieszył z wyborem nowej dla siebie towarzyszki.
— Tym razem Pitt byłby zawzięcie zły — dodał Rawdon śmiejąc się.
Rebeka milcząca, jakby najżywiej dotknięta tym smutnym wypadkiem, opuściła salon przed wyjściem Rawdona; ale ślepy traf zrządził że właśnie w chwili, kiedy kapitan miał wracać do siebie, Rebeka spotkała go na dole i długo jeszcze z nim rozmawiała.
Nazajutrz rano, kiedy miss Crawley czytała spokojnie jakiś romans francuski, Rebeka stojąc przy oknie zawołała nagle:
— Sir Pitt!
W tej chwili rozległ się silny głos dzwonka.
— Moja kochana Sharp, ja nie mogę, ja nie chcę go widzieć. Każ powiedzieć że mnie nie ma w domu, albo zejdź sama i powiedz że jestem cierpiącą i nikogo nie przyjmuję. Nadto czuję się wzruszoną żebym mogła widzieć mego brata w tak bolesnej chwili.
To powiedziawszy miss Crawley znowu czytać zaczęła.
Sir Pitt zamierzał już wchodzić na pierwsze piętro, gdy Rebeka wstrzymała go mówiąc że miss Crawley mocno chora przyjąć go nie może.
— Tem lepiej — odpowiedział — wejdź pani do salonu, to się rozmówimy.
— Miss Becky — mówił baronet kładąc na stole czarne rękawiczki i kapelusz krepą okryty — pani jesteś mi koniecznie potrzebną w Crawley-la-Reine.
— Mam nadzieję wrócić prędko — odpowiedziała cichym głosem Rebeka. — Jak tylko miss Crawley będzie się czuła lepiej... to natychmiast pospieszę... do moich kochanych uczennic.
— Od trzech miesięcy słyszę toż samo — odrzekł sir Pitt — ale pani zawsze pomimo tego zostajesz przy mojej siostrze, która gdy jej fantazja przyjdzie, porzuci panią tak jak się pozbywa starych trzewików kiedy już na nic przydać się nie mogą. Powtarzam pani raz jeszcze że jesteś mi koniecznie potrzebną. Jadę teraz na pogrzeb mojej żony; chcesz pani jechać ze mną czy nie?
— Nie śmiem... doprawdy... nie zdaje mi się żeby to było dobrze... Nie wiem czy wypada żebym sama jedna z panem jechała.
Rebeka zdawała się gwałtownie wzruszona.
— Ale powiadam pani — zawołał sir Pitt stukając pięścią o stół — że się bez pani obejść nie mogę w żaden sposób. Wszystko w nieładzie, rachunki moje najokropniej zagmatwane; w domu nie ma najmniejszego porządku, nic nie jest na swojem miejscu. Nie wiem nawet coby to było gdybyś pani dłużej tu zostać miała. Wracaj, kochana Becky, wracaj.
— Wracać — powtórzyła Rebeka — ale w jakiejże roli?
— W roli lady Crawley, jeżeli pani sobie życzysz — odparł baronet potrząsając swoim żałobnym kapeluszem. Wracaj pani i zostań moją żoną; zasługujesz pani na to bez wątpienia. Co tam urodzenie! Pani masz więcej rozumu w palcu aniżeli wszystkie żony lordów i baronów w głowach. Zgadzasz się pani, tak lub nie?
— Oh! sir Pitt!
— Namyśl się, Becky — mówił dalej sir Pitt — ja jestem stary, ale pełen sił jeszcze. Mam najmniej dwadzieścia lat przed sobą; będziesz zupełnie szczęśliwą, na niczem ci zbywać nie będzie nic ci nie potrafię odmówić, pieniędzy ile zechcesz będziesz mogła wydawać: na wypadek śmierci zostawię ci dożywocie prawnie zapewnione. No, czy jeszcze się pani wahasz?
To mówiąc baronet upadł do nóg Rebeki.
Natura obdarzyła Rebekę, jak to już nieraz widzieliśmy, dobrym zasobem zimnej krwi i rozwagi; ale w tym wypadku straciła ona zwykłą przytomność umysłu i łzy tym razem prawdziwie obficie się polały.
— Ah! sir Pitt — rzekła nakoniec — jestem już... niestety!... mężatka!
Czułego serca czytelnik, a takich chcielibyśmy mieć jak najwięcej, będzie nam wdzięczny zapewne za obraz, którym zamknęliśmy rozdział poprzedzający. Boć w samej rzeczy cóż może być piękniejszego nad widok amorka klęczącego u stóp bogini piękności?
Odebrawszy jednak straszne wyznanie, Kupidyn zmienił nagle skromną postawę, zajmowaną na dywanie i ciskał groźne spojrzenia. Wenus drżała jak liść.
— Mężatka! — powtórzył baronet, którego oczy iskrzyły się z gniewu. — To są niezręczne żarty! Któż wziąłby kobietę bez grosza posagu?
— Mężatka! tak, mężatka! — wołała Rebeka zalewając się łzami i zakrywając twarz chustką.
Z głową wspartą o marmurowy kominek, Rebeka była widomą boleści postacią, zdolną zmiękczyć zakamieniałe serce.
— O! sir Pitt, oh! drogi panie, nie obwiniaj mnie o niewdzięczność. Nie jestem nieczułą na tyle dowodów dobroci, jakie od pana doznałam: ale właśnie ta dobroć i wspaniałomyślność nakazuje mi wyznać ci tę tajemnicę.
— Niech djabli biorą wspaniałomyślność — krzyknął sir Pitt. — Gdzież jest ten mąż? Kiedyż i gdzie to się stało?
— Dozwól mi, panie, powrócić na wieś! Nie wzbraniaj mi czuwać nad sobą z prawdziwem jak zawsze poświęceniem! Błagam cię, panie, nie oddalaj mnie ze swego domu!
— Więc ten nikczemnik uwiódł cię i opuścił? — zapytał baronet przekonany że przeniknął całą tajemnicę. Ha! cóż robić, Becky — kiedy nie możesz przyjąć korzystnej jaką ci robiłem propozycji, to wracaj w roli guwernantki. Zapomnij o tym nędzniku, ja będę pamiętać o tobie.
— Ach, panie! będzie to dla mnie największe szczęście powrócić do Crawley-la-Reine, otaczać staraniem te kochane dzieci, i być jak dawniej użyteczną panu. Na samą myśl postępku pańskiego czuję się przejęta wdzięcznością bez granic. Ale kiedy nie mogę być żoną pana, niechże mi wolno będzie być... jego córką!
Tu Rebeka upadła tragicznie na kolana, cisnąc czarną i kościstą rękę baroneta i patrząc mu w oczy z zaufaniem i czułością. Wtem drzwi się otworzyły i miss Crawley ukazała się na progu.
Kiedy sir Pitt i Rebeka wchodzili do sali, misstress Firkin i miss Briggs znalazły się przypadkiem podedrzwiami, zkąd przez dziurkę od klucza mogły widzieć i słyszeć — zawsze przypadkiem — całą scenę którąśmy dopiero opisali. Na widok baroneta wyciągniętego na dywanie u nóg Rebeki, obie pobiegły na górę uwiadomić miss Crawley o tem co się stało. Jeżeli zważymy ile czasu zajęło pierwsze zdziwienie miss Crawley, upuszczenie z ręki romansu ulubionego jej pisarza Pigault-Lebrun i zejście na dół, zrozumiemy łatwo że miss Crawley zastała obraz zmieniony, i weszła w chwili gdy Rebeka klęczała przed baronetem w błagalnej postawie.
— To nie pan, ale panna klęczy jak widzę, powiedziała miss Crawley z pogardą: Sir Pitt, mówiono mi że klęczałeś dopiero, chciałabym ten piękny obraz zobaczyć z bliska; czy nie mógłbyś go dla mnie powtórzyć?
— Dziękowałam za wielki zaszczyt jaki mnie spotkał — mówiła Rebeka podnosząc się — i oświadczyłam że nie mogę nigdy zostać lady Crawley.
— Jakto, odmówiłaś? rzekła miss Crawley nie mogąc wyjść z podziwienia.
Briggs i Firkin, stojące we drzwiach z otwartemi ustami nie wierzyły swoim oczom.
— Tak, odmówiłam; odrzekła Rebeka płaczliwym głosem.
— Czy mogę wierzyć własnym uszom, sir Pitt? Czy oświadczyłeś się w istocie? zapytała miss Crawley ze wzrastającem zdumieniem.
— Tak jest — odrzekł sir Pitt — to wszystko prawda.
— I ona ci odmówiła rzeczywiście?
— A tak — odpowiedział baronet śmiejąc się głośno.
— Ta odmowa, jak widzę, nie bardzo cię zasmuca, dodała miss Crawley.
— Ani trochę — odpowiedział wesoło baronet.
Miss Crawley nie umiała sobie zdać sprawy z tego co widziała: Szlachcic starożytnego rodu klęka przed biedną guwernantką i wybucha śmiechem odebrawszy odmowną odpowiedź; z drugiej strony, uboga dziewczyna odrzuca rękę baroneta i cztery tysiące funtów szterlingów dochodu; w tem wszystkiem było coś nie pojętego dla miss Crawley; musiała to ostatecznie być jakaś intryga, przechodząca wszystko co tylko genjalny Pigault Lebrun mógł w swojej wyobraźni ułożyć.
— Bardzo mi przyjemnie widzieć cię tak wesołym — mówiła znowu do brata — ale nic a nic tego nie rozumiem.
— To rzecz wyśmienita! Ktoby się mógł tego spodziewać? mówił sir Pitt śmiejąc się.
— Czego się spodziewać? — zawołała niecierpliwie miss Crawley, uderzając nogą o posadzkę. — Cóż to znaczy, miss Sharp, czy miałabyś czekać na rozwód księcia regenta? Czy może uważasz że nasza rodzina nie jest dosyć świetną ażebyś mogła wejść do niej?
— Postawa, w jakiej mnie pani tu zastałaś, dowodzi jak wysoko cenię zaszczyt, jaki mnie spotkał przed chwilą. Biedna sierota, od wszystkich opuszczona doznałam tyle w domu państwa dobrodziejstw, że potrzebaby zimnym być głazem, potworem bez serca, żeby nie czuć najżywszej dla was wdzięczności. Nie, moje serce, moje życie, wszystko dla was na zawsze należy! O! miss Crawley! czyżbyś pani o mojej wdzięczności wątpiła? Ach! to za wiele! Moje zbolałe serce upada pod ciężarem tylu wzruszeń!...
Rebeka kończąc te słowa upadła na krzesło tak dramatycznie, że wszyscy obecni tej scenie byli rozczuleni widokiem jej boleści, a sir Pitt kładąc kapelusz z krepą na głowę, powiedział:
— Czy wyjdziesz za mnie lub nie, jesteś dobra dziewczyna, Becky; pamiętaj że możesz na mnie zawsze liczyć.
Baronet wyszedł, a Rebeka odetchnęła swobodniej widząc że będzie mogła jakiś czas przynajmniej ukryć przed miss Crawley swoją tajemnicę.
Otarłszy chustką oczy, miss Sharp odeszła do swego pokoju. Miss Briggs miała niezmyśloną chęć iść za nią ale powstrzymana przez Rebekę, weszła do sali jadalnej i zaczęła się kręcić około ukochanej Matyldy. Firkin, niemniej wzruszona, pobiegła czem prędzej do kuchni uwiadomić o tem co się stało wszystkich domowników męskiej i żeńskiej płci. Nakarmiwszy się do woli zdumieniem i ciekawością wywołaną w suteranach, wysłała wieczorną pocztą list do mistress Bute Crawley pastorowej, opisując wielki wypadek, którego była naocznym świadkiem.
Któż potrafi sobie wyobrazić roskosz, jakiej doznawała zapomniana dotąd Arabella, widząc się znowu przypuszczoną do poufnej z miss Matyldą rozmowy? Obie usiłowały zgłębić tę niepojętą dla nich odmowę Rebeki. Nakouiec miss Briggs wpadła na wniosek że tylko dawniejszy jakiś pociąg sercowy, mógł według niej, skłonić młodą dziewczynę do odrzucenia tak świetnego losu.
— Ty nigdybyś nie odmówiła, nie prawdaż, moja Briggs? — rzekła miss Crawley z dobrocią.
— Czyżby mogło być dla mnie większe szczęście jak zostać bratową miss Matyldy Crawley?
— Otóż ja ci powiadam że Becky potrafiłaby zachować się dobrze na stanowisku lady Crawley.
Miss Orawley była zwykle bardzo liberalną tam, gdzie ją nie czekała żadna strata, żadna ofiara.
— Rebeka ma bardzo dobrą głowę — mówiła Matylda — ręczę ci że ona w małym palcu ma więcej rozumu aniżeli ty w całej twojej osobie, moja Briggs. Cóż można zarzucić naprzykład manjerom Rebeki, szczegolnie od czasu kiedy ja uformowałam ją prawie? Można zaraz poznać w niej rasę Montmorensy’ch; to daremna, moja kochana Briggs, dobra krew coś znaczy przecie. Chociaż co do mnie, zawsze jestem wyższą od tych przesądów; ale muszę przyznać że rola lady Crawley byłaby stosowniejszą dla Rebeki jak dla tej biednej córki kramarza.
Briggs broniła zawzięcie swego wniosku i ciągle mówiła o silnem uczuciu, które musiało wstrząsnąć gwałtownie sercem Rebeki.
— Wszystkie ubogie i opuszczone dziewczęta — mówiła miss Crawley — mają zawsze w głowie jakiś głupi ramans; i cóż ci dała twoja miłość dla tego nauczyciela kaligrafii? Nie ma czego szlochać, uspokój się Briggs; bo na co ci się te łzy przydadzą kiedy go już nie wskrzesisz twoim płaczem? Nie dziwiłabym się żeby i ta nieszczęśliwa Becky była podobnie sentymentalną i głupią jak... Musi tam być na prawdę jakiś aptekarz albo kupczyk, jakiś malarz albo młody pastor, jednem słowem coś w tym rodzaju.
— Biedna dziewczyna, biedna dziewczyna! powtarzała miss Briggs cofając się myślą o dwadzieścia cztery lat wstecz i przypominając sobie suchotnika, którego żółte włosy i liczne listy z wykrętasami kaligraficznemi chowała jak relikwie w swoim stoliku.
— Bądź co bądź, po takim postępku Rebeki — rzekła miss Crawley z zapałem — nasza familja powinna coś dla niej zrobić. Poszukaj no w twojej głowie jakiego kawalera, moja kochana; ja mu natychmiast sklepik urządzę, albo portret zamówię, albo też polecę go opiece mego kuzyna biskupa. Becky dostanie posag odemnie, ty urządzisz śniadanie, będziesz jej drużką i będziemy mieli wesele.
Briggs przejęta uwielbieniem dla nieporównanej wspaniałomyślności miss Crawley, poszła do Rebeki żeby ją pocieszyć, pomówić o przyczynie niepojetej odmowy, uwiadomić ją o szlachetnych zamiarach miss Matyldy, i nakoniec dowiedzieć się, jeżeli można, komu miss Sharp serce swoje oddała. Te zabiegi nie były uwieńczone pożądanym skutkiem, bo nie udało się wyciągnąć od Rebeki nic więcej nad to, co już miss Briggs w swojej przenikliwości była sama odgadła. Miss Crawley zniecierpliwiona oczekiwaniem panny Briggs, mającej zdać sprawę z poselstwa, przyszła sama do pokoju Rebeki, czego dotąd nigdy jeszcze nie bywało. Najpierw odesłała pannę Briggs, a potem pochwaliwszy postępek Rebeki, kazała opowiedzieć sobie całą rozmowę, która poprzedziła oświadczenie miłości baroneta.
Miss Sharp mówiła że otwarty charakter baroneta i swoboda z jaką sir Pitt zwykł objawiać swoje wrażenia dozwoliły jej przewidzieć to, co w danych okolicznościach nastąpić mogło i co w samej rzeczy nastąpiło. Ale według niej wiek, stanowisko i zwyczaje baroneta czyniły ten związek niemożebnym. Nakoniec uczucie przyzwoitości i godność osobista nie pozwalają kobiecie szanującej siebie przyjąć podobnej propozycji w tak niestosownej chwili jak ta, kiedy zwłoki pierwszej żony (właściwiej tu powiedzieć drugiej) jeszcze nie pochowane. Takie było przekonanie Rebeki, a raczej taka odpowiedź na zapytanie nalegające miss Crawley.
— Ale musi być ktoś, komubyś nie odmówiła może w takich samych nawet okolicznościach; nie prawdaż? Co? Przyznaj no się! rzekła łaskawie miss Crawley.
— Pani potrafiłaś odgadnąć — odpowiedziała nieśmiało Rebeka spuszczając oczy. Nie jednemu może dziwnem się to wyda że uboga sierota oddaje wszystko co posiada robiąc ofiarę ze swego serca. Oh! czemuż ubóstwo nie może temu zapobiedz? Stokroć lepiejby było!
— Biedne dziecko! zawołała miss Crawley skłonna coraz więcej do rozczulenia się. Więc kochasz bez wzajemności? Opowiedz mi wszystko w zaufaniu; może choć płacząc razem z tobą potrafię cię pocieszyć!
— Oh! gdyby to było możliwe! Wielką, wielką czuję ulgi potrzebę!
Rebeka oparła głowę na ramieniu miss Crawley, która ją ściskała z macierzyńską czułością, zapewniając że kocha ją jak córkę i że wszystko dla niej zrobić gotowa.
— A teraz, moja droga Becky, powiedz mi jego imię; po co ci się taić przedemną? Czy nie jest to brat tej miłej Amelji Sedley? Przypominam sobie że mi coś o nim mówiłaś... Zarazbym go do siebie zaprosiła i wszystko dobrzeby się ułożyło. Wyznaj otwarcie, moja Becky: wszak wiesz że możesz liczyć na mnie.
— O! droga kochana pani! Nie wymagaj tego odemnie — mówiła szlochając Rebeka. — Przyjdzie czas kiedy się dowiesz o wszystkiem, moja dobra, nieporównana przyjaciółko!... Ale czyż mi wolno nazwać cię tem imieniem?
— Owszem, moje dziecko, nawet cię o to proszę — odrzekła miss Crawley ściskając płaczącą miss Sharp.
— Dziś jeszcze nie mogę nic powiedzieć: Ach! jakże jestem nieszczęśliwa!... mówiła, a raczej jęczała Rebeka — ale daj mi słowo, najdroższa pani, że mnie nigdy kochać nie przestaniesz... nigdy...
Miss Crawley przyrzekła to uroczyście, wylała nawet kilka łez — bo wzruszenie łatwo się udziela kobietom bez względu na różnicę wieku — i odeszła pełna uwielbienia dla tej czułej, kochającej i nieodgadnionej istoty.
Żal Rebeki nie był wcale udany. — Mogłabym zostać wielką panią — myślała sobie — miałabym dom w mieście na zimę, lożę w operze, powóz i konie na rozkazy, na przyszły rok najdalej byłabym przedstawiona na dworze, pan domu byłby moim najniższym sługą i mogłabym obejść się bez protekcji pani pastorowej. To wszystko mogło było się urzeczywistnić i byłabym zupełnie szczęśliwą, kiedy tymczasem widzę teraz przed sobą przyszłość niepewną, zakrytą, a może groźną nawet.
Te uwagi napełniały Rebekę szczerym, jak powiedzieliśmy smutkiem, ale nasza bohaterka nie lubiła długo utyskiwać nad tem, co raz się stało i jest już nieodwołalne. Zaczęła więc gotować się do nowej pracy żeby sobie przyszłość zapewnić. Wiemy już dobrze na czem Rebeka szczęście i przyszłość budowała.
Wyznając baronetowi że jest mężatką, Rebeka wiedziała że sir Pitt zachowa tajemnicę w nadziei że sam się z nią ożeni. Ale jak przyjmie tę wiadomość miss Crawley? Odpowiedź na to pytanie była bardzo wątpliwą, a jednak łatwo było przewidzieć że zwierzenie się przed tą, która pozwoliła nazwać się przyjaciółką, może sprowadzić bardzo stanowcze następstwa. Wprawdzie zasady liberalne tak często przez miss Crawley wygłaszane, lekceważenie przywilejów rodowych, usposobienia romantyczne, przywiązanie do Rawdona, wszystko to dodawało Rebece nie mało otuchy.
— Ona tak jest mną oczarowana — myślała sobie Rebeka — że wszystko mnie przebaczy. Zresztą przyzwyczaiła się już do mnie, i wątpię żeby się bezemnie obejść potrafiła. Kiedy się dowie o wszystkiem, nastąpi potem scena mniej lub więcej tragiczna: spazmy, napady nerwowe i gorzkie wymówki, ale ostatecznie pojednanie przyjść musi. Prędzej lub później, zawsze przez to przejść potrzeba, lepiej więc raz skończyć i męczącą niepewność rozstrzygnąć.
Tak postawiwszy kwestję Rebeka usiadła do stolika i napisała list następujący:
„Drogi mój przyjacielu!
„Chwila stanowcza, o której tyle razy mówiliśmy, nadchodzi. Moja tajemnica już w części wyjawiona; po długim namyśle przyszłam do tego przekonania że czas już odkryć wszystko. Sir Pitt był tu dziś rano; chcesz wiedzieć w jakim celu? Oto nie w innym jak tylko żeby o moją rękę prosić. Jak ci się to podoba? Co za szkoda! Mogłabym była zostać lady Crawley. Co powiedziałaby na to mistress Bute, albo nasza poczciwa ciotka, gdyby musiała mi pierwszeństwa ustąpić i zająć drugie miejsce po mnie? Zostałabym mamą pewnej osoby, zamiast być jej... Oh! drżę na samą myśl że wkrótce będzie potrzeba wyznać wszystko!
„Sir Pitt wie że nie jestem wolna, tylko nie domyśla się wcale do kogo należę. Nasza ciotka nie jest zadowolona z tego że odrzuciłam propozycję baroneta; raczyła nawet przyznać że sir Pitt miałby we mnie najlepszą żonę. Pomimo tego jest ona dla mnie pełna czułości i oświadcza że zastąpi miejsce matki twej małej Becky. Wyobrażam sobie że na pierwszą wiadomość o naszym związku będzie jak piorunem rażona. Ale czyż mamy się obawiać chwilowego oburzenia? Ona cię nadto ubóstwia ażeby nie chciała ci przebaczyć; a po tobie, jeśli się nie mylę, ja pierwsze miejsce w jej sercu zajmuję, i kto wie czy potrafiłaby się obejść bezemnie? Coś mi mówi, mój drogi że wyjdziemy zwycięsko z tego trudnego położenia. Raz na zawsze porzucisz tę służbę wojskową, której nienawidzę, zarzekniesz się gry i wyścigów, i będziemy błogie dni pędzić w Park Lane, a w końcu odziedziczymy cały majątek naszej ciotki.
„Jutro będę się przechadzać jak zwykle w tem samem miejscu. Jeżeli nie będę mogła się uwolnić od towarzystwa miss Briggs, to przyjdź na objad i przynieś mi odpowiedź którą włożysz w trzeci tom Kazań Porteusza. Twoja na zawsze
R...“
Powyższy list był zaadresowany tak następuje: Miss Eliza Styles, u p. Barnet, siodlarza. Knights Brigde.
Każdy z czytelników domyślił się niewątpliwie że owa miss Styles, dawna przyjaciółka z pensji, z którą Rebeka prowadziła od pewnego czasu żywą korespodeneję — nosiła duże wąsy, mosiężne ostrogi i mundur wojskowy, pod którym łatwo poznać kapitana Rawdona Crawley.
W jaki sposób odbył się ślub Rebeki, to nie powinno nikomu wydawać się niepojętem. Któż może w samej rzeczy przeszkodzić pełnoletniemu kapitanowi do wzięcia indultu i wejścia do kościoła w towarzystwie dojrzałej już panienki? Któż nie wie że kobieta silnej woli potrafi znaleść tysiące sposobów do zrobienia tego, co sobie raz postanowiła? Tak się i w tym wypadku stało. Pewnego dnia kiedy miss Sharp poszła odwiedzić swoją przyjaciółkę Amelję Sedley, widziano jakąś młodą osobę, dziwnie do Rebeki podobną, wchodzącą do jednego z kościołów w City w towarzystwie jakiegoś wąsala. Po niejakim czasie ta sama para wyszła z kościoła i młoda osoba wsiadła do powozu, znajdującego się nie daleko.
W wielkiem mieście, gdzie tylu poważnych lodzi żeni się z kucharkami, podobny obrzęd zaślubin, jak tu opisaliśmy, nikogo razić, ani zadziwiać nie może.
List Rebeki był dla Rawdona sygnałem, na który stawił się z równą gotowością jak na rozkaz swego pułkownika. Nie miał on potrzeby wkładać swej odpowiedzi w trzeci tom kazań, dzięki Rebece, która wymknęła się zręcznie pannie Briggs i przyszła sama na miejsce schadzki, gdzie wierna przyjaciółka już na nią czekała. Rawdon zgodził się na wszystko, co Rebeka postanowiła. Któż lepiej od niej potrafiłby wszystko ułożyć? Gdyby plan Rebeki był zupełne przeciwny temu, jaki mu podała, przyjąłby go z równym entuzjazmem w tem przekonaniu że jest najlepszy.
— Twój rozum, moja Becky, może na dwóch wystarczyć — zawołał z uniesieniem — widziałem nieraz ludzi zadziwiającej zręczności, ale nie znam nikogo ktoby mógł tobie sprostać. Ty jedna zdolna jesteś wydobyć nas z tych kłopotów.
Potem wyznaniu wiary kapitan zajął się energicznie wykonaniem najwyższych rozkazów, które zależały na tem żeby nająć pomieszkanie nie daleko koszar wojskowych. Rebeka pozwalała się wykraść ku wielkiej radości kapitana, który od kilku tygodni pracował nad tem, ale nie mógł jej do tego nakłonić. Tego samego dnia jeszcze mieszkanie było już najęte, fortepian przyniesiony, a kwiatów znalazło się tyle że możnaby zapełnić było całą oranżerję. Szalów, rękawiczek, pończoch jedwabnych, pachnideł, zegarków i bransoletek złotych była taka ilość, na jaką tylko ślepa miłość i kredyt nieograniczony wystarczyć może. Po tych przygotowaniach kapitan poszedł do klubu, żeby coś wypić, uspokoić podniecone zbytecznie nerwy i czekać już chwili, która miała stanowczo jego losy rozstrzygnąć.
Wypadki dnia poprzedzającego, szlachetna bezinteresowność Rebeki, jakieś tajemnicą okryte nieszczęście, wiszące nad jej głową jak miecz Damoklesa, i nakoniec cicha rezygnacja z jaką interesująca miss Sharp znosiła swoje cierpienie, podwoiły a może potroiły czułość i serdeczność miss Matyldy Crawley.
Już to powszechnie wiadomo że nic nie budzi w kobietach tyle współczucia jak sprawy sercowe, miłość nieszczęśliwa, ba — nawet miłość szczęśliwa. Ileż to razy kiedy młoda para stoi w kościele u kresu swych życzeń, można widzieć cały legjon kobiet, zupełnie obcych orszakowi weselnemu, zalewających się rzewnemi łzami. Nie jedna z tych kobiet nie widziała nigdy panny młodej, ale zanosi się od płaczu podczas, gdy przyjaciele pana młodego mają oczy zupełnie suche, a kapłan wiąże ręce stułą i organista śpiewa Veni Creator nie doznając najmniejszego wzruszenia.
Dzięki tej strunie, drgającej łatwo w sercu niewieściem, Rebeka była przedmiotem najczulszej troskliwości swojej opiekunki. Nigdy też miss Sharp nie była tak ujmującą w rozmowie, nigdy nie śpiewała takim czarującym głosem jak tego wieczora, Miss Briggs była równie pod wpływem tego uroku, pomimo boleści doznawanej na widok rywalki, budzącej coraz żywszą sympatję w sercu ukochanej Matyldy. Biedna Arabella ledwie łzy stłumiła słysząc jak Rebeka mówiła że nigdyby nie chciała opuścić swojej najdroższej opiekunki.
— Moja dobra przyjaciółko! odpowiedziała ze słodyczą miss Crawley — Nie ulega wątpliwości że się z sobą nie prędko rozstaniemy. Po tem co zaszło, nie może być mowy nawet o powrocie do domu mego niegodziwego brata. Zostaniesz więc ze mną. Briggs jeździ często do swoich krewnych, będzie zatem mogła odwiedzać ich ile tylko się jej podoba; a ty, moje kochane dziecko, będziesz pielęgnować biedną staruszkę.
Serce poczciwej Briggs mało nie pękało z żalu.
Gdyby Rawdon Crawley, zamiast pić w tawernie dla uspokojenia nerwów, znajdował się w tej chwili w Park Lane, to więcej jak pewna że młoda para upadłszy do nóg starej ciotki, otrzymałaby zupełne przebaczenie i powieść nasza byłaby skończona. Los zrządził inaczej.
Mistress Firkin miała pod swojemi rozkazami młodą wieśniaczkę z Hampshire, wychowaną we dworze, do której należało zanieść codzień rano dzbanek wody świeżej do pokoju miss Sharp, czego sama Firkin nie zrobiłaby nawet gdyby jej głowę uciąć miano: Ta dziewczynka miała brata w kompanji kapitana Crawley i znała, jak się zdaje, tajemnicę naszej bohaterki. Podejrzenie to nie jest bezzasadnem, zważywszy że Betty Martin kupiła sobie za pieniądze, które dostała od Rebeki, żółty szal, parę trzewików zielonych i błękitny kapelusz z czerwonem piórkiem. Wiemy zaś zkądinąd że hojność Rebeki nie była nigdy bezinteresowną.
Trzeciego dnia po tym pamiętnym wypadku kiedy sir Pitt składał hołdy u stóp małej Sharp, słońce zeszło jak zwykle i Betty Martin o zwykłej godzinie z dzbankiem wody w ręku zastukała do drzwi Rebeki.
Żadnej odpowiedzi. Betty stuka powtórnie, nikt nie odpowiada, cisza zupełna. Betty Martin wchodzi do pokoju i... o! zdziwienie! nie ma nikogo! Łóżko świeże i nietknięte, tak jak było wczoraj usłane. W kącie pokoju dwie walizy obwiązane sznurkiem, a na stoliku list przypięty do poduszeczki na spilki, pokrytej różowym atłasem.
Betty zbliżyła się ostrożnie na palcach do stolika, jak gdyby się obawiała żeby list nie odleciał, obejrzała się do koła, uchwyciła list końcami palców, zaśmiała się i zaniosła go do pokoju miss Briggs.
Jakim sposobem Betty poznała że list był adresowany do miss Briggs? trudno na to odpowiedzieć. Chodziła ona będąc na wsi do szkółki niedzielnej, zostającej pod zarządem pani Bute Crawley pastorowej, ale sztuka czytania była jej tak obcą jak astronomja albo chemja organiczna i nieorganiczna.
— Oho! miss Briggs — wołała Betty — Oho! to coś zabawnego się stało! Nie ma nikoguteńko w pokoju panny Rebeki; łóżko nie tknięte tylko ten list do pani na stole zostawiony.
— Cóż to znaczy? zawołała miss Briggs, upuszczając z przerażenia grzebień na ziemię i odrzucając na plecy mały warkocz zmiętych włosów. Cóż to jest? Porwanie! Miss Sharp uciekła! Cóż tu się dzieje!
Zdawało się że miss Briggs chciała połknąć list oczami: przebiegała go z największą chciwością i oto co w nim wyczytała:
„Kochana miss Briggs znajdzie — pewna jestem — w swem dobrem sercu choć trochę współczucia i pobłażania dla nieszczęśliwej swojej przyjaciółki, która ze łzą w oku i z błogosławieństwem na ustach zmuszona jest opuścić ten dom, gdzie biedna sierota przytułek dla siebie znalazła. Obowiązki, od których mnie nic uwolnić nie może, nakazują mi spełnić wolę męża i udać się pod skromną strzechę, gdzie wspólnie szczęście lub niedolę dzielić z nim powinnam. Najdroższa miss Briggs! Zechciej uwiadomić o tem moją najukochańszą przyjaciółkę i opiekunkę; powiedz jej że oddalając się od niej zrosiłam łzami poduszkę, na której ten anioł spoczywa. O! ileż nocy bezsennych spędziłam przy tem łóżku, czuwając nad moją najdroższą opiekunką! O! jakżebym chciała koić zawsze jej cierpienia, jeżeliby, broń Boże, była tego potrzeba. Z jakąż radością będę witać znowu ten dom, gdzie tyle drogich zostawiłam wspomnień! Z jaką trwogą oczekiwać będę odpowiedzi, mającej ostatecznie stanowić o moim losie! Cokolwiekbądź nastąpi, w sercu mojem nigdy nie wygaśnie wdzięczność dla drogiej mi istoty, która mnie sierotę raczyła uznać godną żebym została jej bratową. Kiedy sir Pitt zaszczycił mnie swoją propozycją, powiedziałam mu że nie jestem już wolną; ale nie miałam odwagi wyznać mu że nie mogę zostać żoną tego, którego jestem już córką! Tak — poślubiłam najlepszego, najszlachetniejszego z ludzi, a tym jest Rawdon Crawley! Wierna wykonanej przysiędze, nigdy go nie opuszczę. Zacna moja przyjaciółko! przebłagaj za nas ciotkę mego Rawdona, i uproś ją niech nas nie odpycha, ale niech przytuli do swego łona kochające ją dzieci! Oby Najwyższy wysłuchał prośby moje i zlewał strumienie łask i dobrodziejstw na dom, który ze ściśniętem sercem żegnać dziś muszę.
Rebeka Crawley.“
Północ!
W chwili, kiedy Briggs kończyła czytać list który powracał jej straconą rolę powiernicy miss Matyldy Crawley, mistress Firkin weszła do pokoju.
— Mistress Bute Crawley — powiedziała Firkin — przyjechała w tym momencie i prosi o herbatę.
Briggs w rannym szlafroczku, z rozpuszczonemi włosami z tyłu i z papilotami na czole, znalazła się w mgnieniu oka obok pastorowej z listem Rebeki w ręku.
— O! mistress Firkin! — wołała Betty grubym głosem — Co za awantura! Miss Sharp uciekła z kapitanem; oboje są już w drodze do Gretna-Green.
Możnaby cały rozdział zapisać wykrzyknikami, malującemi wzruszenie służebnej, ale nie chcemy ubliżać samym paniom, których wrażenia są niezaprzeczenie godniejsze uwagi czytelnika.
Pani pastorowa, zmęczona nocną podróżą, siedziała przy kominku, kiedy miss Briggs wleciała oznajmiając wielką nowinę.
— Nie jest że to widoczne — mówiła żona pastora, ochłonąwszy z pierwszego wrażenia — że sama Opatrzność mnie tu przysyła w chwili, kiedy moja obecność pomoże mojej siostrze do zniesienia tak strasznego ciosu? O! ja zawsze mówiłam że po tej dziewczynie nic dobrego spodziewać się nie można; widać było z jej oczu że to nikczemnica. Ale nie pojmuję ślepego przywiązania miss Crawley do Rawdona, tego rozpustnika, naznaczonego od Boga piętnem potępienia! Ten wypadek może przynajmniej mojej siostrze oczy otworzy i przekona ją o zepsuciu tego nędznika.
Miss Crawley nie opuszczała nigdy sypialnego pokoju przed południem. Przynoszono jej zwykle do łóżka czekoladę, podczas kiedy Becky czytała głośno Morning Post. Dla oszczędzenia drażliwych nerwów Matyldy, postanowiono wstrzymać się do jej ukazania się w salonie z wyjawieniem tego co zaszło, i oznajmiono jej tylko o przybyciu bratowej. Miss Crawley przyjmowała zwykle podobną wiadomość bardzo obojętnie, ale teraz była prawie kontenta że miała z kim pomówić o śmierci lady Crawley, o nowych zamiarach swego brata i o jego niespodziewanem oświadczeniu się Rebece.
Komuż nieznaną jest zręczność kobiet w przygotowaniu do przyjęcia złych wiadomości? Nasze damy spiskowe doskonale się z tej roli wywiązały. Przybrały one postać tak tajemniczą, że miss Crawley nie wiedząc jeszcze o niczem, uczuła już w sobie jakieś obawy i niepokój. Po pierwszych uściskach i po kilku wymienionych zapytaniach, miss Crawley wsunęła się w głąb fotelu i opowiedziała scenę, której sir Pitt i Rebeka byli głównemi aktorami. Ta chwila wydała się pastorowej stosowną, żeby przystąpić do drażliwej operacji.
— Rebeka odmówiła baronetowi — rzekła mistress Bute — bo... bo... nie mogła zrobić inaczej.
— Wiem ja to bardzo dobrze że wszystko ma swoją przyczynę — odpowiedziała miss Crawley — wiem — i mówiłam wczoraj mojej Briggs że Rebeka kocha kogo innego.
— Tak jest — rzekła z kolei Briggs — ona kocha kogo innego, a nawet niestety! jest już mężatką!
— Tak; jest już mężatką, powtórzyła mistress Bute.
— Jakto? zawołała miss Crawley. Co za przewrotność tej małej Sharp; nic mi nie powiedzieć! Niechże tu zaraz do mnie przyjdzie.
— Ah! nie przyjdzie ona tak prędko — mówiła Briggs pomału — tylko nie potrzeba lękać się i niepokoić... Co się stało to się już nie powróci; Rebeka pojechała na długo... a może na zawsze.
— Kiedy? gdzie? a któż mi przygotuje czekoladę? Niech mi ją tu w tej chwili przyprowadzą! Ja chcę natychmiast widzieć ją tu, natychmiast!
— Na miłość Boga, Briggs, nie dręcz ją dłużej — zawołała pastorowa. — Niech lepiej o wszystkiem się już dowie!
— Mówicie że jest mężatką — rzekła zniecierpliwiona miss Crawley — więc za kogoż wyszła?
— Za... za krewnego...
— No dosyć już! mówcie; bo chyba chcecie umyślnie moje nerwy rozdrażnić!
— Ach! moja kochana, odwagi! Miss Briggs, podtrzymuj ją... Matyldo! znoś mężnie ten straszny cios!... Rebeka jest żoną Rawdona Crawley.
— Rawdon ożeniony... z Rebeką... guwernantką... Nie, nie... to kłamstwo! Precz z mego domu szalona warjatko! I ty stara, głupia Briggs... ty śmiesz... jeżeli to prawda, to twoja jest sprawa... Myślałaś że go wydziedziczę dla ciebie... rozumiem dobrze te knowania
Miss Crawley traciła prawie przytomność i wymawiała w gniewie jakieś niezrozumiałe wyrazy.
— Ach! cóż to za nieszczęście! wtrąciła pastorowa — córka profesora rysunków jest żoną Rawdona!
— Jej matka pochodzi z rodziny Montmorency’ch — krzyknęła miss Crawley urywając taśmę od dzwonka.
— Jej matka była baletnicą, a może czemś gorszem jeszcze — odparła odważnie pastorowa.
Miss Crawley dostała jakichś paroksyzmów nerwowych, musiano zatem zanieść ją do łóżka i sprowadzić lekarza z chirurgiem. Mistress Bute zajęła miejsce przy łóżku chorej.
— Przecież to jest obowiązek krewnych — mówiła litościwie mistress Butte — żeby ją pielęgnować w chorobie.
Zaledwie ułożono chorą do łóżka, kiedy się pojawił sir Pitt.
— Gdzież jest Becky? Czy już spakowała swoje rzeczy? Przyjeżdżam umyślnie żeby ją zabrać z sobą do Crawley-la-Reine.
— Jakto? czy pan jeszcze nie wiesz o jej związku potajemnie zawartym? spytała zdziwiona Briggs.
— A co mnie to obchodzi? odrzekł sir Pitt. No to jest mężatką, ot i po wszystkiem. Proszę jej powiedzieć że czekam na nią; niech się spieszy.
— To pan nic nie wiesz że jej nie ma już w domu? Miss Crawley mało nie umarła z rozpaczy jak się dowiedziała że pan kapitan Rawdon jest mężem Rebeki.
Pominiemy tu przekleństwa, miotane przez oburzonego w najwyższym stopniu baroneta. Miss Briggs przelękniona uciekła czemprędzej.
Następnego dnia straszne rzeczy działy się w Crawley-la-Reine. Sir Pitt w przystępie szalonego gniewu tłukł i niszczył wszystko w pokoju Rebeki. Wszystkie jej suknie w kawałki podarte zostały wyrzucone za okno. Młoda Horrocks, córka szafarza, wzięła sobie część tych łachmanów, zaś pozostałe użyły córki baroneta na kostiumy do grania komedji.
Kilka dni zaledwie minęło od pogrzebu lady Crawley, nikt przecież nie poświęcił tej biednej kobiecie ani jednej łzy, ani jednego wspomnienia.
— A jeżeli stara nie da się przeprosić? — mówił Rawdon do Rebeki, zajętej opatrywaniem nowego fortepianu, próbowaniem rękawiczek, szalów etc. — Cóż będzie Becky, jeżeli stara się nie da ugłaskać?
— Ja biorę wszystko na siebie — mówiła Daliła, obsypując pieszczotami Samsona.
— Ty wszystkiego potrafisz dokazać — odrzekł Rawdon, całując maleńką rączkę — zdaję się zupełnie na ciebie!
W spokojnej okolicy Russell Square jakiś niezwykły ruch panuje. Wejście do jednego z piękniejszych domów jakby umyślnie pozostaje otwarte; w dziedzińcu snują się tu i owdzie kilkuosobowe gromadki ciekawych, a w obszernej sali domu tłum ludzi otacza stojącego na stole człowieka, który chrypliwym, ale donośnym głosem woła bez ustanku: „Kto da więcej? raz, dwa, trzy... przedane.“ Od czasu do czasu mówca uważał za stosowne zachęcać obecnych do kupowania niektórych przedmiotów i używał w tym celu całej siły swojej wymowy. W tej chwili właśnie podnosił zalety jakiegoś obrazu i wzywał znawców do rozpatrzenia się w tem arcydziele.
— Numer 369! — wołał pan Stukomłot — Portret mężczyzny siedzącego na słoniu! Kto życzy sobie nabyć te znakomite dzieło sztuki?
Podczas gdy Stukomłot przesuwał przed oczami zgromadzonych widzów mężczyznę na słoniu, jakiś wojskowy słusznego wzrostu nie mógł wstrzymać się od śmiechu.
— Panie Criarson — wołał Stukomłot do swego pomocnika — pokaż pan bliżej tego słonia kapitanowi.
Kapitan zaczerwienił się i odwrócił się zmieszany widocznie.
— Dwadzieścia gwinei za to arcydzieło — mówił dalej — piętnaście... pięć... nikt się nie odzywa? Sam wizerunek mężczyzny bez słonia wart już pięć funtów.
— To dziwna że słoń nie ugina się pod takim ciężarem — dorzucił jakiś żartowniś.
Dowcip ten został przyjęty śmiechem ogólnym, bo jegomość na słoniu był w samej rzeczy dosyć opasły.
— Panie Levi — krzyczał Stukomłot — nie obniżaj pan ceny tego pięknego obrazu, niech prześwietna publiczność sama wartość jego osądzi. Postawa szlachetnego zwierzęcia wiernie charakter tegoż przedstawia. Siedzący na nim mężczyzna w nankinowem ubraniu ze strzelbą na plecach, udaje się na polowanie; w oddaleniu zaś widać pogodę pod palmowemi drzewami. Jest to bez wątpienia jakieś wsławione miejsce naszych znakomitych posiadłości w Indjach wschodnich. Spieszma się, panowie; przedmiot jest wysokiej wartości.
Ktoś ofiarował pięć szylingów; wojskowy obejrzał się w stronę zkąd głos pochodził i spostrzegł młodą damę wspartą na ramieniu oficera. Oboje zdawali się bardzo rozweseleni tą komiczną sceną, a że nie było silnej konkurencji, zostali więc posiadaczami wspomnionego portretu. Pierwszy wojskowy zmieszał się znowu na widok owej młodej pary i odwrócił się w przeciwną stronę, jak gdyby chciał uniknąć niemiłego mu widoku.
Licytacja miała się niezadługo zakończyć. Bardzo piękne meble były już sprzedane, wina niezmiernie wysokiej ceny zostały zakupione dla naszego znajomego Jerzego Osborna, a mały serwis srebrny był kupiony przez kilku ajentów z kantorów wymiany w City. Zostawił jeszcze do sprzedania fortepian przyniesiony z pierwszego piętra, gdzie niektóre z gorliwszych gospodyń próbowały w ręku mięsistości kołder i zaglądały we wnętrza materaców.
Młoda dama, o której już wspomnieliśmy, usiadła do fortepianu żeby go spróbować, co wywołało jeszcze raz rumieńce i pomieszanie stojącego w drugim końcu sali wojskowego.
Żyd podstawiony przez nabywców słonia silnie walczył o fortepian z żydem podstawionym przez słusznego oficera, który dzielnie dotrzymał placu boju i stał się nakoniec właścicielem fortepianu. Natychmiast rozległo się uderzenie młotka i dały się słyszeć następne słowa:
„Dla pana Levi, za dwadzieścia pięć gwineów“.
Młoda dama i jej kawaler musieli ustąpić; pierwsza rzucając spojrzenie w stronę swego przeciwnika rzekła:
— Widzisz Rawdonie! to kapitan Dobbin.
Becky była może niekontentą z najętego przez męża fortepianu; albo też chciała nabyć ten koniecznie, dla tego tylko że kiedyś grywała na nim w saloniku Ameiji Sedley.
Powyższa sprzedaż publiczna odbyła się w dawnym domu pana John’a Sedley, zrujnowanego zupełnie i ogłoszonego bankrutem.
Szafarz Jerzego Osborna przyszedł kupić stare Porto i przeniósł je na drugą stronę placu Russel-Square. Przyjaciele pana Sedley, którzy mieli z nim liczne interesa i zachowali dla niego trwały szacunek, zakupili serwis srebrny pięknej roboty, i tę uratowaną pamiątkę lepszych czasów przesłali dawnemu swemu koledze. Co zaś do fortepianu Amelji, to należy wnosić że kapitan Dobbin, który nie był wcale muzykalny, musiał go zakupić nie dla swego własnego użytku.
W samej rzeczy tego samego dnia wieczorem fortepian znajdował się już w maleńkim, ale schludnym domku, przy jednej z tych uliczek gdzie pomieszkania, sądząc z rozmiarów, zdają się być dla lalek przeznaczone. Drzewa przed oknami tych wybielonych domków są prawie zawsze pokryte fartuszkami, pończoszkami dziecinnemi, czepeczkami i t. p. Tego rodzaju wegetacja w ogródkach nawet i w zimie nie zaprzestaje. Biada tym, którzy się w te zabłąkają ustronie! Uszy ich silnie będą podrażnione brzękiem klawicymbałów i piskliwym głosem wyśpiewujących mieszkanek tej okolicy. Tam właśnie pan Sedley znalazł z rodziną przytułek w domu pana Clapp, dawnego swego komisanta.
Jos Sedley nie przyjechał do Londynu na wiadomość o nieszczęściu jakie dotknęło jego rodzinę, ale otworzył matce kredyt u swego bankiera, i pozostał wiernym swoim zwyczajom: objadował wesoło w najlepszej restauracji, zapijał dobre wino, przejeżdżał się powozem, grywał wista i opowiadał swoje przygody indyjskie pewnej wdowie, która dla niego była bardzo i uprzejmą.
Pan Sedley zaczynał już godzić się z swoim losem i nie spieszył się wcale korzystać ze wspaniałomyślnej propozycji syna. Zacny ten staruszek nie był jednak głuchy na szczere objawy życzliwości z serca pochodzące i kiedy mu przyniesiono serwis srebrny rozpłakał się jak dziecko.
Rebeka i jej małżonek nadto byli wyrachowani ażeby myśleli odwiedzać ludzi zrujnowanych i mieszkających w tak oddalonej części miasta jak Bloomsbury. Zaledwie w miesiąc po swojej ucieczce z Park Lane Rebeka wspomniała w rozmowie dawną swoją przyjaciółkę, co natchnęło Rawdona chęcią odwidzenia Osborna i wyzwania go na partję bilardu.
Ciotka Matylda nie spieszała się bynajmniej otworzyć swych ramion młodej parze, przed którą drzwi pięknego domu w Park Lane zostawały szczelnie zamknięte; nawet listy wracały zawsze nierozpieczętowane, Mistress Bute nie odstępowała ani na krok siostry swego męża, co było dla kapitana i jego dostojnej połowicy nie zbyt pomyślną wróżbą.
Nic nie wydawało się Rebece mniej wątpliwem jak jej wyższość umysłowa nad mężem; ale można powiedzieć że nic więcej nad to nie starała się przed nim ukryć. Słusznie ktoś powiedział że dobra żona powinna mieć trochę hipokryzji. Rebeka słuchała z zajęciem opowiadań męża o tem co się działo czy w stajni lub w pułku; jakim sposobem Bob Martingale został w domu gry złapany, jak Spatterdash jechał na koniu, który się potknął wszystko to było dla niej rzeczy niezmiernie interesujące. Zawsze śmiejąca się i wesoła, Rebeka nie zatrzymywała nigdy męża gdy ten chciał wychodzić, przyjmowała go z radością kiedy powracał do domu.
To zręczne postępowanie zmieniło całkowicie dawne zwyczaje Rawdona; domowe ognisko więcej go już pociągało aniżeli dawne znajomości w klubach i tawernach, gdzie go coraz rzadziej widywano. Trzech lub czterech dobrych znajomych tylko miało wstęp do wesołego domku w Brompton, gdzie byli zachwyceni doskonałym pączem i niezrównaną uprzejmością gospodyni domu. Długi rosły zawsze, ale Rawdon umiał żyć lepiej kredytem jak inni gotówką.
Dowiedziawszy się z gazety że porucznik Osborne kupił dyplom kapitana, Rawdon uczuł tyle szacunku dla narzeczonego Amelji że zrobił mu wizytę w Russell Square.
Młode małżeństwo miało wielką ochotę zbliżyć się do kapitana Dobbin w czasie sprzedaży publicznej i zasięgnąć od niego bliższych szczegółów o niepowodzeniu rodziców Amelji. Kapitan wszakże zniknął im z oczu, ale ktoś z zajmujących się tą licytacją zaspokoił w części ich ciekawość.
— Patrz na te twarze wyschłe i pożółkłe — mówiła Becky wracając ze swoim obrazem w ręku. Czyż nie są oni podobni do kruków, co się po bitwie zlatują?
— Nie mogę ci nic o tem przywiedzieć, bo nigdy żadnej bitwy nie widziałem; Bob Martingale potrafi to lepiej osądzić, bo w Hiszpanji był adjutantem jenerała Blazes.
— Szkoda jednakże tego biednego pana Sedley — dodała Rebeka — był to bardzo poczciwy staruszek.
— Hm! Wekslarze i bankruci są podług mnie, jednem i tem samem; odrzekł Rawdon spędzając batem muchę i dyszlowego konia.
— Byłabym z chęcią zakupiła cokolwiek ze sreber stołowych, żeby im to oddać — mówiła Rebeka niby rozczulona — ale dwadzieścia pięć gwinei za ten mały fortepian to trochę za wiele.
— A twój... jakże się on zowie?... Osborne, zdaje mi się... zwinie pewno chorągiewkę teraz, kiedy rodzina Amelji zupełnie zrujnowana, jak myślisz? Czy nie zasmuci to twojej przyjaciółki?
— Ba! Pocieszy się jak będzie mogła — rzekła Rebeka z uśmiechem.
Wiadomość że Napoleon opuścił Elbę i wylądował w Cannes, mogła przejąć obawą gabinet wiedeński, zniweczyć plany Rossji, zagrozić całości Prus i przerazić Metternichów i Starembergów; ale ktoby się mógł spodziewać żeby orły cesarskie i walka Napoleona miały wstrząsnąć losem młodej dziewczyny, rozkołysanej marzeniami o miłości i o szczęśliwem jutrze? A jednak huk trąb wojennych rozwiał niewinne sny i marzenia, a z niemi uniósł szczęście biednej Amelji!
Cały majątek jej ojca runął bezpowrotnie na odgłos tych wiadomości. Wszystkie przedsiębiorstwa pana Sedley nie powiodły się i przyprawiły go o znaczne straty, a liczne bankructwa domów, z któremi miał stosunki handlowe, wydarły mu cały nabytek długoletniej pracy.
Przez długi czas pan Sedley, zamknięty sam w sobie, nie zwierzał się nikomu ze swoim smutkiem. Wszystko szło na oko jak dawniej. Pani Sedley nie domyślając się niczego, pędziła dni bezczynne jak zwykle, jeżeli nie zapełniała czasu błahemi zajęciami. Amelja jak wiemy, oderwana od wszystkiego co ją otaczało, jedną tylko myślą zajęta była w chwili, kiedy cios okrutny uderzył jej rodzinę.
Pewnego wieczora, kiedy Amelja siedziała w swoim pokoju smutna i zamyślona, pani Sedley była zajęta pisaniem biletów zapraszających na bal, który miała dać u siebie. Mąż jej powrócił z miasta i usiadł przy kominku nie przemówiwszy ani słowa. Pani Sedley za to mogła się wygadać.
— Nasze biedne dziecko bardzo jest zmartwione — rzekła matka — od pewnego czasu. Jerzy zupełnie ją zaniedbuje. Nienawidzę śmiesznych pretensji w tej rodzinie. Panienki nie były tu od kilku tygodni, a Jerzego dwa razy w mieście widziano i pomimo tego nie przyszedł do nas. Edward Dale widział go na operze. Jestem najmocniej przekonana że Edward ożeniłby się z naszą Amelją; i kapitan Dobbin nie byłby od tego ale ja nie bardzo życzyłabym sobie wojskowego na zięcia. Patrz na postępowanie Jerzego, cóż po nim można się spodziewać na przyszłość? Podług mnie należałoby takich panów rozumu nauczyć. Dosyć byłoby ośmielić cokolwiek Edwarda Dale, a zobaczylibyśmy coby z tego wynikło. Otóż, panie Sedley, będziemy mieli wieczór w naszym domu... Ale cóż znaczy to uparte milczenie? Czy się co stało, że ani słowa od ciebie wydobyć nie można?
John Sedley zbliżył się do żony i obejmując ją rzekł z uczuciem:
— Marjo, jesteśmy zupełnie zrujnowani. Nowe życie pracy, niedostatku może, otwiera się przed nami! Wolę ci powiedzieć wszystko, bo na cóż się przyda zakrywać to, co się już stało?
Drżący głos starca zdradzał jego wzruszenie; obawiał się on zasmucić żonę tem wyznaniem, ale odwaga z jaką pani Sedley przyjęła ten cios, a nadewszystko słowa pociechy wprost z serca pochodzące dodały mu nieco otuchy. Raz tylko w ciągu tego wieczora, kiedy John Sedley opowiadał żonie zawody doznane od najlepszych przyjaciół, wyraz bolesny wymknął się nieszczęśliwej matce:
— Mój Boże! — rzekła. — Biedna nasza Amelja! Ileż jej serce przeboleć będzie musiało.
W samej rzeczy smutny był stan Amelji, która nie miała nikogo, komuby mogła powierzyć swoje obawy i swoje przeczucia. Starała się ona przytłumić w sobie słuszne, niestety, podejrzenia, usiłowała usprawiedliwić, a raczej nie widzieć egoizmu i obojętności Jerzego. Jednem słowem nie miała odwagi wyznać przed sobą że on jej nie wart był wcale.
Biedne to serduszko ciężko było zranione, kiedy w miesiącu marcu 1815 roku Napoleon wyglądał w Cannes a Ludwik XVIII uciekł z Francji. Strach ogólny całą Europę ogarnął; papiery spadły i pan Sedley został zupełnie zrujnowanym.
Co najwięcej bolało nieszczęśliwego starca, to to, że nikt z jego dłużników nie prześladował go tak zawzięcie i nie był tak nieludzkim jak John Osborne, który jednak wiele doznał dobrego od pana Sedley i jemu prawie winien był cały swój byt i swoje powodzenie. Obowiązek wdzięczności bywa najczęściej powodem nienawiści, a przytem w oczach pewnych ludzi człowiek, będący w złych interesach, nie może zasługiwać na szacunek.
John Osborne zerwał natychmiast stosunki Jerzego z Amelją, a dla nadania sobie pozorów słuszności, głosił przed wszystkimi że pan Sedley używał zawsze najgorszej opinji. Od razu wzbronił Jerzemu, pod karą klątwy i wydziedziczenia, widywać Amelję nie szczędząc dla tej niewinnej dziewczyny najczarniejszej potwarzy.
Wiadomość o ruinie majątkowej i wyjazd z Russel-Square jasno mówiły Amelji że wszystko już dla niej skończone, i że przyszła chwila, w której potrzeba się rozstać na zawsze z Jerzym, wyrzec się wiary w ludzi i pogrzebać marzenia przyszłego szczęścia. Nakoniec szorstkim i obelżywym listem pan John Osborne oznajmił jej że postępowanie jej ojca zerwało wszystkie układy pomiędzy dwiema rodzinami a tem samem unieważniło dawniejsze zobowiązania.
Amelja przyjęła ten bolesny dla niej cios z rezygnacją i spokojem wbrew wszelkim oczekiwaniom matki. Zmiana sposobu życia, wynikająca ze straty majątku, najmniej była dla Amelji dotkliwą; ale cierpienie moralne podkopywało widocznie jej siły zdające się z każdym dniem słabnąć.
Jeżeli pan Osborne nie chciał słyszeć o związku Jerzego z Amelją to pan Sedley, z swej strony, nie mniej czuł żalu i pogardy dla rodziny Osbornów i nie taił się z tem, że za nic nie oddałby swej córki synowi takiego podłego człowieka. Zabronił Amelji myśleć o Jerzym i rozkazał odesłać mu wszystkie listy i upominki od niego pochodzące.
Amelja przyrzekła być posłuszną, ułożyła pakiecik listów, ale nie miała siły rozstać się z niemi. Przeczytawszy je od początku do końca, przycisnęła je do łona, jak matka tuli jeszcze umarłe dziecię.
Po stoczonej walce z bratem, panna Dobbin tak rzekła do matki:
— Jak to szczęśliwie, moja mamo, że pułk Wiliama odebrał rozkaz wymarszu! Ta obrzydła efrontka Amelja ma w Williamie tak gorliwego obrońcę, że mogłaby się obawiać żeby go w swoje sidła nie złapała, szczególnie teraz, kiedy stosunki z Jerzym Osbornem zerwane są zupełnie.
W samej rzeczy pułk *** miał wkrótce wyruszyć, takim więc sposobem cesarz Napoleon I zostaje niejako wmieszany do naszej powieści, która inaczej nie zasługiwałaby na to żeby ją podawać do powszechnej wiadomości. Napoleon I, jak widzimy, był głównym sprawcą upadku Burbonów i pana John’a Sedley. Powrót cesarza z Elby do Paryża uzbroił całą Europę przeciwko niemu; podczas gdy wojsko francuskie, zgromadzone pod sztandary, przysięgało na wierność Napoleonowi, cztery potężne armje gotowały się do walki żeby zgnieść orła, który znów swe skrzydła rozwijał do lotu. Jedna z tych armji liczyła w swoich szeregach dwóch bohaterów naszej powieści: Kapitana Dobbin i kapitana Osborn’a.
Każdy, kto zna z tradycji pułk, o którym mówimy, pojmie łatwo zapał, jaki odwładnął wszystkich; począwszy od prostego szeregowca, aż do samego pułkownika wszyscy byli prawie wdzięczni cesarzowi Francuzów za to, że ten wichrzyciel europejskiego spokoju dawał im zręczność okazania światu dzielności, której pobyt w Indjach nie osłabił bynajmniej. Stuble i Spooney spodziewali się szybkiego awansu; pani majorowa O’Dowd miała nadzieję zostać pułkownikową.
Jerzy spokojnie mierzył swój nowy mundur, który mu bardzo był do twarzy, i dostał od ojca woreczek pełny pieniędzy, z ponowionym zakazem widywania Amelji. Z tem wszystkiem, kiedy od ojca powracał, serce mu się ścisnęło na widok domu, pustego dziś i pokrytego ogłoszeniami wyprzedaży. Dom ten, w którym tyle miłych wspomnień zostało, był już zamknięty dla Amelji i jej rodziców. Gdzież ta rodzina — myślał sobie — znajdzie dziś przytułek?
Pogrążony w tych smutnych myślach Jerzy wszedł do kawiarni, gdzie przepędził wieczór milcząc ciągle i pijąc wiele, co nie uszło uwagi jego kolegów. Dobbin spostrzegł to również i chciał temu przeszkodzić, ale Jerzy powiedział mu że jest bardzo zasmucony i że stara się napojem zagłuszyć swoje cierpienie.
W parę dni potem Dobbin wszedł do pokoju Jerzego w koszarach, zastał go opartego o stół, na którym leżały listy rozrzucone w nieładzie. Młody kapitan zdawał się mocno wzruszony.
— Wszystko mi odesłała, co tylko miała odemnie; patrz! — powiedział Jerzy, wskazując na listy i na kilka drobnych pamiątek, jako to: złoty łańcuszek, medaljon z jego włosami, pierścionek i nożyk srebrny, kupiony przez Osborna dla Amelji, gdy oboje byli jeszcze dziećmi.
— Wszystko! — dodał słabym głosem. — A oto list jej; jeżeli chcesz, możesz go przeczytać.
To mówiąc Jerzy podał swemu koledze list następującej treści:
„Ulegając woli mego ojca, odsyłam ci wszystkie pamiątki, za lepszych czasów od ciebie otrzymane. Ten list jest ostatnim, więcej do ciebie pisać nie będę. Myślę że nie mniej odemnie uczujesz cios, który nas dotyka. Związek nasz stał się dziś niepodobieństwem; jesteś zatem swobodny, uwalniam cię od danego mi niegdyś słowa. Mam nadzieję że nie dzielisz niesłusznych względem nas podejrzeń swego ojca. Bądź zdrów. Proszę Boga o siły do znoszenia ciężkich przeciwności, jakie mnie czekają i o pomyślność i szczęście dla ciebie!
Będę często grać na twoim fortepianie... W tym postępku poznałam twoje szlachetne serce.
Dobbin nie mógł myśleć obojętnie o nieszczęściu Amelji, czuł się głęboko rozczulonym. Jerzy dopiero teraz wyrzucał sobie że tyle razy zaniedbywał Amelję; wstydził się sam siebie poczuwając się do egoizmu i i obojętności względem tej, która mu nigdy jeszcze nie wydawała się tak piękną i dobrą, jak dziś kiedy wszystko było zerwane, i kiedy dawne wspomnienia z lat dziecinnych cisnęły mu się w umyśle, zostawując po sobie żal minionej przeszłości. Dwaj przyjaciele zapomnieli o wojnie, o sławie i o wieńcach laurowych, bo mówili ciągle o Amelji. Dobbin energicznie swoje zdanie objawił, mówiąc że Jerzy powinien zostać wiernym Amelji, i że nikt w świecie nie ma prawa uwolnić nas od danego dobrowolnie słowa.
— Gdzie oni są teraz? rzekł Jerzy spostrzegając się że za późno trochę ta myśl mu przyszła; Gdzie oni są? Na liście nie ma żadnego adresu.
Dobbin wiedział dobrze adres Amelji; nie tylko bowiem wysłał jej fortepian, ale napisał do pani Sedley prosząc by mu wolno było ich odwiedzić i on to właśnie przywiózł pakiet listów i pamiątek, odesłanych Jerzemu przez Amelję.
Pani Sedley przyjęła serdecznie Wiljama; mówiła mu otwarcie o nieszczęściu jakie ich dotknęło, i była ujęta przysłaniem fortepianu, co przypisywała szlachetnemu sercu Jerzego. Dobbin nie starał się wcale wyprowadzić jej z błędu, słuchał jej skarg z współczuciem i głęboko był oburzony niewdzięcznością ojca Jerzego. Po długiej rozmowie Dobbin odważył się zapytać czy może widzieć Amelję która nie wychodziła prawie ze swego pokoju. Pani Sedley wyszła i wróciła po chwili z córką.
Widok bladej i drżącej Amelji przeraził Williama; w samej rzeczy niepodobna było obojętnie patrzeć na cień tej świeżej nie dawno jeszcze dziewczyny, której rysy nosiły już ślady niemej rozpaczy.
Po chwili milczenia Amelja wręczyła kapitanowi pakiet dla Jerzego i rzekła:
— Oto dla kapitana Osborna... Jakże pan jesteś dobry że nas odwiedziłeś... bardzo nam tu dobrze w tem nowem pomieszkaniu... potem zwracając się do matki dodała: Mama mi pozwoli wrócić do siebie, bo czuję się trochę osłabiona.
To mówiąc Amelja pożegnała Willjama i wyszła z uśmiechniętą twarzą. Matka odprowadziła Amelję, a Dobbin wyszedł ze ściśnionem sercem i długo pod tem bolesnem wrażeniem zostawał.
Jerzy dowiedziawszy się że Dobbin widział Amelję, zaczął go wypytywać o swoją narzeczonę z trwogą i niepokojem. Dobbin wziął rękę przyjaciela i powiedział:
— Jerzy, ona gaśnie widocznie; smutek ją zabija!
W małym domku, gdzie rodzina Amelji znalazła przytułek, była prosta jakaś do usług dziewczyna starająca się napróżno rozerwać i pocieszyć strapioną Amelję. W kilka godzin po rozmowie kapitana Dobbin z Osbornem, służąca wbiegła do pokoju Amelji z radosnym na ustach uśmiechem, a nie mogąc zwrócić na siebie uwagę Amelji, rzekła nieśmiało:
— Miss Emmy!
— Co chcesz? powiedziała Amelja nie odrywając się od listów, które ciągle miała przed sobą.
— Mam tu list do panienki... można już starych listów nie czytać... jest tu ktoś...
Amelja poznała pismo Jerzego, oto co w niem było:
— Muszę koniecznie widzieć cię, mój aniele; nie odpychaj mnie!
Zaledwie Amelja przebiegła okiem tych kilka wyrazów, pani Sedley i Jerzy byli już we drzwiach jej pokoju.
Widzieliśmy już z jaką gorliwością ochmistrzyni Firkin donosiła pani pastorowej o wszystkiem, co się w domu miss Crawley działo. Bo też mistress Butte miała wielki dar ujmowania sobie ludzi; Briggs i Firkin były jej oddane duszą i ciałem. Już to, mówiąc prawdę, pastorowa zasługiwała na to, bo zawsze mówiła tym kobietom o swojem do nich przywiązaniu i o tem, coby dla każdej z nich zrobiła, gdyby oddziedziczyła cały majątek po siostrze swego męża.
Rawdon Crawley przeciwnie nigdy nie zadawał sobie pracy żeby pozyskać względy adjutantek swojej ciotki; owszem okazywał im nawet wyraźną pogardę. Miss Briggs służyła zawsze za cel jego dowcipnych żarcików, a Firkin musiała nieraz ściągać zabłocone buty kapitana, kiedy z polowania powracał.
Pastorowa innej zupełnie trzymała się polityki: radziła się zwykle panny Briggs w każdym trudniejszym wypadku, albo tam gdzie potrzeba było dobrego gustu; czasem zaś dawała ochmistrzyni sześć lijardów, ale z taką uprzejmością, że mistress Firkin była więcej ujęta tym skromnym datkiem, aniżeli gwineą Rawdona rzuconą jej w oczy.
Nic za tem dziwnego że niełaska, w jaką wpadł Rawdon nie obudziła w nikim żalu, ani współczucia; cały sztab miss Matyldy Crawley był prawie uradowany ze zmiany swego szefa. Z tem wszystkiem mistress Butte, znająca przebiegłość Rebeki, przewidywała że nieprzyjaciel nie zaśpi sprawy i rozpocznie zaczepne działania w celu odzyskania straconej pozycji. Ztąd podwojenie czujności stało się koniecznem. Pani pastorowa znała dobrze słabość ciotki dla Rawdona i wiedziała że nikt nie umiał tak zręcznie zabawić miss Crawley jak mała Rebeka. Najpiękniejsze duety, śpiewane przez córki pani Butte, usypiały miss Matyldę, a rozmowa pastora sprowadzała jej spazmatyczne poziewanie. Nie można więc było myśleć o zabraniu do siebie chorej, któraby z nudów uczuła może potrzebę widzenia Rebeki, co byłoby dla pani Butte wielce niebezpiecznem.
Ucieczka Rebeki mogłaby rozstroić nerwy daleko mocniejsze aniżeli te, jakiemi miss Crawley była od natury obdarzoną. Jej przekonania religijno-moralne, kiedy była w dobrem zdrowiu, zadowoliłyby samego Woltera, ale jak tylko ją co zabolało, wpadała w największą trwogę, spodziewając się co chwila śmierci. Mistress Butte myślała sobie teraz: „Gdyby mój mąż miał trochę rozumu, potrafiłby ją naprowadzić na dobrą drogę, przedstawiłby bezprawia i rozpustę Rawdona w całej nagości i natchnąłby ją nienawiścią do tej obrzydłej kusicielki Rebeki.“ Znając słabe zdolności męża, pani Butte wzięła się sama do pracy. Wmówiła wszystkim domowym i samej chorej, że stan jej bardzo jest niebezpieczny; kazała pod oknami rozścielić słomę na łokieć wysokości, sprowadzała dwa razy na dzień doktora i aptekarza o północy, poiła chorą bez ustanku rozmaitemi ziółkami, utrzymywała ciszę grobową w całym domu, kładła palec na ustach jak tylko kto wchodził do pokoju jej pacjentki, przybiegała do jej łóżka od czasu do czasu, patrzyła na nią z przerażeniem i czytała ponurym głosem ćwiczenia duchowne. Najwięcej zaś starała się obudzić w chorej obrzydzenie do grzechów i nieprawości Rawdona, i uwydatnić czarną niewdzięczność Rebeki.
Nazwiska niewinnych ofiar Rawdona, wszystkie szczegóły jego przewinień, rozpacz rodziców, których synowie zostali jego przykładem zepsuci i zgubieni, wszystko to było doskonałe wiadome pani pastorowej, umiejącej to opowiedzieć w porę i zrobić z tego najlepszy użytek.
Niezmordowana mistress Butte, upewniwszy się że żadna nieprzyjacielska korespondencja nie przeciśnie się do domu miss Crawley i będzie napowrót odesłaną, pojechała do panny Pinkerton dla oznajmienia jej że miss Sharp została uwiedzioną. Pastorowa chciała zaczerpnąć u samego źródła wiadomości co do urodzenia i przeszłości Rebeki. Przyjaciółka znakomitego leksykografa miała wiele do powiedzenia w tym ważnym przedmiocie. Na jej rozkaz miss Jemina przyniosła wszystkie karty i listy byłego nauczyciela rysunków. Pierwszy list był pisany z więzienia z prośbą o podwyższenie płacy, drugi zawierał wymowne podziękowania za przyjęcie Rebeki do domu, w trzecim zaś nieszczęśliwy artysta złożony śmiertelną chorobą polecał swoją córkę opiece dobroczynnej miss Pinkerton.
Mistress Butte udała się z tamtąd w celu dalszych poszukiwań na Greek-Street, gdzie miss Sharp mieszkała jakiś czas z ojcem na skromnem poddaszu. Portrety gospodarza i gospodyni domu, któremi artysta za mieszkanie zapłacił, zdobiły jeszcze ściany salonu. Mistress Stokes była dosyć rozmowna i opowiedziała wszystko co tylko mogła wiedzieć o nieporządnem życiu nieboszczyka Sharp i o jego wiecznych z wierzycielami zatargach. Gospodyni nie mogła bez oburzenia mówić o spóźnionym zanadto akcie ślubnym rodziców Rebeki, o zupełnej swobodzie tej dziewczyny, przynoszącej z sąsiedniego szynku butelki z gorącemi napojami i umiejącej zabawić całe towarzystwo wyśmiewaniem najszanowniejszych osób bez różnicy stanu i wieku.
Te wiadomości, zręcznie zebrane, były następnie miss Matyldzie z większą jeszcze zręcznością podane. Powiedziano jej że pani Rebeka Crawley była córką baletnicy, że sama przez jakiś czas skakała na deskach teatralnych, że służyła nieraz za model malarzom, że pomagała swemu ojcu wypróżniać butelki i że nakoniec była bardzo znaną we wszystkich szynkach i kawiarniach. Sens moralny tej historji był taki, że osoba, która siebie szanuje, nie może i nie powinna widzieć podobnej jak Rebeka kobiety, ani człowieka, który się z taką awanturnicą połączyć odważył.
Jeżeli troskliwość, jaką pani pastorowa otaczała chorą kuzynkę, mogłaby się czytelnikowi wydać podejrzaną, to możemy go upewnić że obawy aptekarza Clump o zdrowie miss Matyldy były zupełnie szczere. Dowiedziawszy się od lekarza że zbyteczne pielęgnowanie chorej, ciągła djeta i uporczywe trzymanie jej w łóżku, drażniąc nieustanie system nerwowy, mogą sprowadzić złe skutki, pan aptekarz Clump silnie był zatrwożony o stały dochód, który mu nerwy miss Matyldy co roku przynosiły. Postanowił więc wpływać na mistress Butte i skłonić ją do przyjęcia pewnych hygjenicznych reform, mogących zagrożoną egzystencję miss Crawley przedłużyć i dochód apteki na jakiś czas jeszcze zapewnić. Szczęściem dla pana Clump mistress Butte sama zagaiła z nim rozmowę; była ta sposobność, z której należało korzystać.
— Mój kochany panie Clump — mówiła do aptekarza, nie zaniedbałam nic a nic coby mogło przywrócić zdrowie naszej ukochanej Matyldzie, którą czarna niewdzięczność synowca wtrąciła na łoże boleści. Żadne zmęczenie mnie nie powstrzyma, potrafię dotrwać do końca i nie cofnę się przed żadną ofiarą.
— Poświęcenie pani jest prawdziwie godnem uwielbienia — odrzekł Clump z głębokim ukłonem — ale...
— Od mego przyjazdu nie zmrużyłam oka. Zapomniałam o sobie; sen, zdrowie, wygody, wszystko to ustąpiło przed poczuciem obowiązku. Tak samo było kiedy mój James był chory na ospę — nie odstąpiłam go ani na chwilę.
— Pani jesteś wzorem matek, to prawda, ale...
— Jako matka rodziny, jako żona sługi kościoła, mogę sobie przyznać w chrześcijańskiej pokorze, że jestem na dobrej drodze; i że dopokąd mi sił starczy z tego stanowiska nie zejdę. Mogłażbym dziś opuścić tę zacną kobietę, którą niegodziwość ludzka przyprawiła o ciężką chorobę? O! nie! wiem ja dobrze że oprócz pomocy lekarskiej, posiłek duchowny równie jest chorej potrzebny, i to właśnie jest moja rola, to moje posłannictwo!
— Tak, ależ ja chciałem tylko zwrócić uwagę pani że idąc za popędem uczuć, które jej zaszczyt przynoszą, pani niepotrzebnie się trwożysz — mówił aptekarz słodziutkim głosem.
— Ale bo jabym oddała moje życie dla mego męża i dla całej jego rodziny!
— Nie znam nic chwalebniejszego nad to uczucie, ale my wcale nie pragniemy widzieć palmy męczeńskiej w ręku czcigodnej mistress Butte Crawley. Doktor Squills i ja staraliśmy się zbadać dokładnie stan chorej z najżywszą, wierz mi pani, troskliwością. Jej osłabienie i stan nerwowy jest wynikiem wstrząśnień moralnych, tym nieszczęśliwym wypadkiem wywołanych...
— Oh! ten złoczyńca skończy na szubienicy! — zawołała mistress Butte jakby w proroczem natchnieniu.
— Głębokie wzruszenie moralne podkopało organizm wątły naszej pacjentki, kiedy szczęśliwem zrządzeniem losu pani przybyłaś prawdziwie jak anioł opiekuńczy, żeby czuwać nad chorą i nieść ulgę w jej cierpieniach. Jednak zgadzam się z doktorem Squills na to, że dłuższe trzymanie chorej w łóżku może raczej złe niż dobre sprowadzić skutki. Wierz mi pani, naszej chorej potrzeba powietrza, zmiany miejsca i rozrywki. Bez tego nerwy jej będą coraz więcej rozdrażnione i hypohondrja musi się rozwinąć w całej sile. Spokój, swoboda, wesołość, oto są najlepsze lekarstwa z mojej apteki. Namów ją pani żeby wstała z łóżka, przejechała się powozem, a wówczas zobaczysz pani że rekonwalescentka siły odzyska, a pani rumieńce powrócą.
— Ale pan zapominasz o tem, że wyjeżdżając na spacery miss Crawley może spotkać swego niegodnego synowca i wspólniczkę jego zbrodni. Takie spotkanie mogłoby ją o śmierć przyprawić! Nie, panie Clump, ona nie powinna wyjeżdżać, i dopokąd ja sama nad nią czuwam, to na to nie pozwolę. Co zaś do mego zdrowia, to je chętnie złożę w ofierze na ołtarzu świętych, jakie mam względem niej, obowiązków.
— A więc w takim razie — odparł żywo pan Clump, ja nie ręczę za jej życie, jeżeli zostanie dłużej w zamknięciu! Jeden atak nerwowy może ją zabić, przez co pani oddasz usługę kapitanowi Crawley, prawnemu na mocy testamentu spadkobiercy.
— Na Boga czy ona jest tak bliską śmierci? czemużeś mnie pan pierwej o tem nie uprzedził?
Po tej rozmowie mistress Butle nie wpuszczała nikogo do pokoju chorej i zaczęła usilnie pracować nad tem, żeby ją skłonić do zniszczenia dawnego testamentu. Ale miss Crawley doznawała takiej trwogi na samą myśl o śmierci, że nie chciała słyszeć o testamencie. Trzeba więc było wprowadzić ją pierwej w dobry humor, przywrócić spokój zakłócony i dlatego pastorowa zdecydowała się wynieść swoją kuzynkę, ale dokąd? W tem zachodziła największa trudność. Jedyne miejsce, gdzie możnaby uniknąć spotkania Rawdona i Rebeki, był kościół; ale pani Butte wiedziała że miss Crawley nie znajdzie w tem przyjemności.
Po długich namysłach, mistress Butte uderzyła się w czoło i rzekła do siebie:
— Będziemy zwiedzać przedmieścia Londynu; wszyscy utrzymują że nie ma nic więcej zajmującego nad te wycieczki.
Wsadziwszy swoją ofiarę do powozu, mistress Butte zachwycała się pięknością okolicy w Hampstead, Hornsey i Dulwich, przypominając co chwila jakiś nowy dowód niewdzięczności Rawdona i Rebeki.
Tymczasem usiłowania pani pastorowej zamiast obudzić w rekonwalescentce nienawiść do Rawdona i jego żony, sprawiły inny zupełnie skutek: miss Crawley czuła cały ciężar zbytecznej troskliwości i myślała już o tem żeby się wyrwać z rąk swego anioła stróża. Jednego dnia była jakoś silniejsza i podniosła chorągiew buntu: zamiast jechać do Highgate i Hornsey, miss Crawley kazała się zawieść do parku. Obawy mistress nie były płonne. Faeton Rawdona ukazał się z daleka i zbliżał się powoli ku powozowi, w którym siedziała miss Crawley obok swojej opiekunki i miss Briggs na przodzie z pieskiem. Kiedy powozy mijać się miały, Rebeka wychyliwszy głowę, spojrzała z czułością na ciotkę Matyldę a serce jej biło gwałtownie. Sam Rawdon nawet zdawał się lekko wzruszony, ale kapelusz miss Matyldy był ciągle zwrócony w stronę przeciwną. Mistress Butte obsypywała pieska serdecznemi pieszczotami; powozy się minęły, pastorowa swobodniej na koniec odetchnęła.
— Wszystko na nic — odezwał się Rawdon do żony.
— Próbój jeszcze raz, choćby przyszło o powóz zaczepić — odpowiedziała Rebeka.
Rawdon nie miał odwagi pójść za tą radą. Kiedy powozy powtórnie się mijały podniósł rękę do kapelusza, ale tym razem spotkał piorunujące spojrzenia obu ciotek.
Był to zapewne wieki tryumf dla mistress Butte, która jednakże zrozumiała całą doniosłość niebezpieczeństwa, na jakie ją narażały spacery w parku. Po kilku zręcznie naciągniętych frazesach, udało się pastorowej wmówić w pannę Matyldę że dla jej zdrowia wieś jest na jakiś czas koniecznie potrzebną, że nie ma na to stosowniejszego miejsca jak Brighton.
Związek Jerzego i Amelji nigdy nie przyszedł by był do skutku bez czynnego udziału kapitana Dobbin, który z gorżkim uśmiechem zapytywał siebie dla czego los wybrał jego z pomiędzy tylu innych, do spełnienia tak drażliwej, a w tym wypadku może nazbyt przykrej roli swata. Ale kapitan był jednym z tych ludzi, którzy się nigdy przed obowiązkiem nie cofają. Przekonany że Amelja życiem swój zawód opłaci, postanowił wszelkich użyć środków żeby ją ocalić.
Nie będziemy tu przytaczać rozmowy dwojga kochanków, kiedy pani Sedley wprowadziwszy Jerzego do pokoju córki, wróciła do sali, gdzie się kapitan Dobbin znajdował. Pani Sedley nie łudziła się nadzieją bo znając dobrze swego męża, była przekonaną, że ten nigdy, po tem co zaszło, na związek córki z Osbornem nie zezwoli. Dla uwydatnienia niewdzięczności pana Osborn’a miss Sedley wyjaśniła kapitanowi wzajemny stosunek dwóch rodzin, sięgając ubiegłych czasów, kiedy rodzice Jerzego z tysiącem podziękowań przyjmowali dla dzieci swoich cacka i zabawki któremi mały Jos nie chciał już się bawić.
— Nie — mówiła pani Sedley — mój mąż nie odda córki swojej synowi człowieka, który mu się taką niewdzięcznością odpłacił. Nigdy on, pewna jestem, na ten związek zezwolić nie zechce; nigdy, nigdy!
— To się wszystko zrobi bez jego zezwolenia — odpowiedział Dobbin śmiejąc się — kapitan Rawdon i dawna przyjaciółka panny Amelji dali nam przykład jak się zwycięża trudności.
Pani Sedley nie wierzyła swoim uszom; kapitan Dobbin nie dał jej czasu ochłonąć z pierwszego, wrażenia i tak dalej mówił:
— Największa przeszkoda, jakiej obawiać się można, grozi nam ze strony pana Osborne, tego nieugiętego despoty; ale i na to jest środek. Wojna obecna podaje sposobność Jerzemu odznaczyć się na polu bitwy; a wtenczas ojciec będzie rozbrojony i musi dać się przebłagać. Zresztą fundusz przypadający Jerzemu po matce, wystarczy młodej parze na zapewnienie skromnego, ale spokojnego życia.
Dobbin w swojej prostocie nie przewidywał wcale żeby niemożność dawania smacznych objadów i jeżdżenia pięknemi powozami przeszkadzała Jerzemu do połączenia się z Amelją. Jedną tylko myślą przejęty, kapitan nie obawiał się ściągnąć na siebie gniewu i nienawiści ojców, tych rodzin, i przedstawiał Jerzemu konieczność natychmiastowego działania przed wystąpieniem pułku na linję bojową. Poparty moralnie przez panią Sedley, która nie miała odwagi wystąpić otwarcie do traktowania z mężem w tak drażliwym przedmiocie, Dobbin udał się do kawiarni, gdzie pan Sedley zawsze bywał w pewnej porze dnia.
Niegdyś w tej samej kawiarni, kiedy pan Sedley wyprawiał suty objad dla Jerzego i Willjama, cała służba miejscowa zwijała się, bacząc na każde jego skinienie. Dziś pusto było w około pana Sedley, którego opuszczenie i zaniedbany ubiór przykre na kapitanie sprawił wrażenie.
— Bardzo mi przyjemnie widzieć pana, powiedział staruszek z wyrazem smutku, ściskając rękę kapitana.
Wyciągnięta postać Willjama i jego ruchy wojskowe zaostrzyły ciekawość posługujących i rozbudziły staruszkę siedzącą przy kantorze, na którym widać było kilkanaście wyszczerbionych filiżanek.
— Jakże się ma szanowny alderman i milady, zapytał pan Sedley rzucając spojrzenie na garsona jakby mu chciał powiedzieć: — Patrz, mam jeszcze znajomych i przyjaciół pomiędzy ludźmi pewnego znaczenia w świecie.
— Czy masz pan co do rozkazania mi, panie kapitanie? mówił dalej pan Sedley. — Moi przyjaciele Dale i Spiggot prowadzą teraz moje interesa, aż do otwarcia, a raczej zreorganizowania mego biura; ale jeżeli mogę wyrządzić panu jaką przysługę...
Dobbin, jak zawsze zmieszany, upewniał pana Sedley, jąkając się że nie przyszedł w żadnym interesie, ale tylko dla uściśnienia ręki dawnego przyjaciela i dla dowiedzenia się o jego zdrowiu.
— Moja matka zdrowa jest... mówił Dobin — To jest... była bardzo cierpiącą: jak tylko będzie mogła wyjeżdżać, to natychmiast odwiedzi żonę pańską. Jakże się ma miss Sedley?
Dobbin zatrzymał się nagle, jak gdyby się swojej hipokryzji sam przeraził.
— Moja żona będzie bardzo szczęśliwa z odwiedzin matki pana — mówił Sedley wyciągając jakieś papiery z kieszeni. Lady Dobbin znajdzie nowy nasz dom znacznie szczuplejszym od dawnego; ale zawsze ją z równą przyjemnością witać będziemy, tak jak wszystkich życzliwych nam przyjaciół. Zmiana powietrza bardzo posłużyła mojej córce, której pobyt w mieście zgubnie wpływał na zdrowie.
Pan Sedley, widocznie roztargniony, przewracał w ręku zwój swoich papierów i po krótkiej przerwie tak się odezwał:
— No, proszę cię, kapitanie, ktoby się tego spodziewał że ten szalony Korsykanin wymknie się z wyspy Elby? Kiedy przyjmowaliśmy monarchów sprzymierzonych w naszej stolicy, przeszłego roku, komu na myśl przyjść mogło że po owych ucztach, świetnych fajerwerkach i po odśpiewaniu uroczystego Te Deum, pokój tak prędko będzie znowu zakłócony? Nie jest że to widoczny podstęp wszystkich europejskich mocarzy w celu zniżenia wartości papierów i zrujnowania tym sposobem naszego kraju? Temu to manewrowi zawdzięczam moje obecne położenie, jak również i to, że moje imię znajduje się w gazetach. Tak, szanowny kapitanie zaufałem cesarzowi rosyjskiemu i księciu Regentowi; a teraz drogo to zaufanie opłacać muszę. Patrz pan na te papiery i porównaj pan kursa dzisiejsze z temi, po jakich ja płaciłem za nie przed pierwszym marca... Co robił ten komisarz angielski, który nic nie wiedział o zamiarach ucieczki cesarza i nie umiał temu zapobiedz? Ten nikczemnik powinien być stawiony przed sąd wojenny i we 24 godzin rozstrzelany!
— Badź pan spokojny; urządzimy obławę na tego lisa, nie ujdzie on rąk naszych — odrzekł kapitan nie bardzo rad z uniesienia pana Sedley, który uderzając pięścią o swoje papiery mówił dalej:
— Nie oszczędzajcie tego łotra, jemu się szubienica należy! Całe życie pracowałem uczciwie, a dziś jestem zrujnowany przez tego nędznika i przez najnikczemniejszych rabusiów!
Widok nieszczęśliwego starca, oddającego się bezsilnym wybuchom gniewu, sprawił na Willjamie dosyć przykre wrażenie.
— Tak — mówił pan Sedley na wpół zachrypniętym głosem — to są jadowite gadziny, które chowamy w zanadrzu; wybaw ich z nędzy, a oni będą najpierwsi żeby cię w przepaść popchnąć przy pierwszej sposobności. Pan wiesz o kim ja mówię, panie Willjamie; chciałbym dożyć chwili kiedy ten człowiek bez serca a raczej ten worek złota wróci do takiej nędzy, w jakiej go przed laty poznałem.
— Mój przyjaciel Jerzy — powiedział Dobbin — mówił ze mną o tem z prawdziwym smutkiem; mam właśnie od niego polecenie do pana...
— A więc to jest powód który pana tu sprowadza? — zawołał starzec żywo poruszony — Ha! zapewne mi przysyła wyrazy współczucia i litości, nie prawdaż? To bardzo szlachetny krok ze strony arystokratycznego młodzieńca; nie radzę mu jednak zbliżać się bardzo do mojego domu. Jest to taki sam infamis jak i jego ojciec. Gdyby mój syn miał trochę męskiej odwagi, toby mu już dawno kulą łeb roztrzaskał. Przekląłem tę chwilę, w której mu otworzyłem drzwi mojego domu; nie chcę żeby jego imię w mojej przytomności wymawiano, i wolałbym tysiąc razy widzieć moją córkę w grobie, jak żeby miała zostać żoną tego człowieka.
— Niesłusznie jest przypisywać Jerzemu uchybienia ojcowskie. Nie zapominaj pan że może i sam przyczyniłeś się nie mało do rozbudzenia w swojej córce uczuć, jakie ma dla Jerzego; czyż nie należy zatem te uczucia szanować?
— Nie, kochany kapitanie, dziś przepaść nieprzebyta dzieli na zawsze nasze rodziny. Jakkolwiek wielki jest mój upadek, nie upadłem jednak tak nisko żebym o tym przydziale mógł zapomnieć. Możesz pan im tę odpowiedź powtórzyć.
— Mnie się zdaje — rzekł Dobbin zniżając głos — że pan nie masz prawa rozrywać ten związek, który w moich oczach ma taką wagę jak gdyby zapowiedzi we wszystkich kościołach londyńskich czytane były. Zresztą jakiemże prawem możesz pan skazywać swoją córkę na łzy i wieczne cierpienie, gotować jej najnieszczęśliwszą przyszłość a może i śmierć przyśpieszyć? I to wszystko dla pogodzenia osobistej niechęci! Powiedz mi pan teraz czy może być lepsza odpowiedź przed światem na wszystkie zarzuty pana Osborn’a, jak gdy syn jego wejdzie do pańskiej rodziny?
Te słowa wywołały na twarzy starca wyraz zadowolenia, ale pomimo to nie przestawał upewniać że nigdy nie pozwoli swej córce wyjść za Jerzego.
— A więc można się obejść bez zezwolenia rodziców — odpowiedział żartobliwie Dobbin.
Kapitan opowiedział historję Rebeki staruszkowi, który szczerze się uśmiał i rzekł wesoło zbierając swoje papiery:
— Jeżeli wszyscy kapitanowie są tak niebezpieczni jak wy, to należy bardzo się was obawiać.
Od czasu kiedy pan Sedley zaczął do tej kawiarni uczęszczać, nie widziano go jeszcze z tak wypogodzoną twarzą. Po tej rozmowie Dobbin i ojciec Amelji rozstali się jako najlepsi przyjaciele.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Moje siostry utrzymują że ona ma brylanty wielkości gołębiego jaja — mówił Jerzy do Amelji śmiejąc się swobodnie — a ja pewny jestem że kiedy będzie prezentowana u dworu to włoży na koniec nosa pierścień wysadzany drogiemi kamieniami. Jeżeli pamiętasz włosy kędzierzawe waszego Samba, to jej warkocze więcej jeszcze do wełny są podobne.
Jerzy żartował sobie w ten sposób z młodej Amerykanki, którą nie tylko ojciec jego, ale i siostry były oczarowane, chociaż znajomość ta do najświeższych należała. Tyle mówiono o wielkich plantacjach, jakie ta młoda osoba posiadała w Indjach zachodnich, o licznych akcjach w kompanji indyjskiej i o znacznych jej kapitałach, że niepodobna było nie zachwycać się jej wdziękami, które już nawet w Morning Post podobno opisane były. Mistress Haggistoun, wdowa po pułkowniku, miała w swojej opiece tę panienkę, która niedawno opuściła pensję i poznała się z rodziną Osbornów na balu, w domu Hulker-Bullock i spółki.
Panny Osborne obsypały czułościami posażną panienkę która dosyć obojętnie przyjmowała wszystkie grzeczności swoich hołdowniczek. Nazajutrz rano powóz familijny Osbornów był już przed mieszkaniem pani pułkownikowej Haggistoun, krewnej lorda Blinkie. Ktokolwiek miał szczęście w swem życiu parę minut z panią pułkownikową rozmawiać, dowiedział się natychmiast o tem pokrewieństwie. Że zaś siostry Jerzego miały wielką słabość do świetnych aljansów, naturalnym tej słabości wynikiem było to, że pani Haggistoun zawróciła im głowę. Jej bogata pupilka nie miała czasu jeszcze nabyć znajomości zwyczajów światowych, ale zresztą posiadała tyle miłych przymiotów, że panny Osborne od razu ją ukochały i nazywały ją już po imieniu.
— Wiele dałbym za to — mówił Osborne do Amelji żebyś mogła zobaczyć ogoniastą suknię z żółtego atłasu, w której ta panna ma być prezentowana u dworu przez lady Blinkie. Blask jej brylantów zaćmiłby oświecenie Vauxhalu owego wieczora, pamiętasz, kiedy Joe w gorącym zapale nazywał Rebekę synogarlicą.
— W jakim ona jest wieku? spytała Amelja.
— Piękna królowa Congo musi mieć ze dwadzieścia trzy lat, chociaż dopiero teraz pensję opuściła. A gdybyś widziała jej pisownię! Pułkownikowa Haggistoun zawsze sama listy za nią pisuje; ale moje siostry dostąpiły tego szczęścia że posiadają szacowny autograf, gdzie Saint-James pisze się Sain Geams
— To nie może być kto inny, jak tylko miss Schwartz, rzekła Amelja, przypominając sobie poczciwą i czułą mulatkę, która dostała spazmów w dzień jej wyjazdu z pensji panny Pinkerton.
— A tak, to właśnie jest jej nazwisko, którego sobie przypomnieć nie mogłem — odpowiedział Jerzy — jej ojciec był podobno z żydów niemieckich, prowadził handel murzynami, a po jego śmierci miss Pinkerton zajęła się wykształceniem jego córki; tym sposobem ta panienka umie grać jakieś warjacje na fortepianie, śpiewa trzy romanse i pisze mniej więcej poprawnie, kiedy pułkownikowa dyktuje jej litera po literze. Jane i Marja pokochały ją jak siostrę i nie mogą żyć bez niej.
— Czemu one mnie tak nie polubiły? — rzekła Amelja ze smutkiem — Nie wiem dlaczego twoje siostry okazywały mi zawsze tyle obojętności?
— Gdybyś miała dwakroć stotysięcy sterlingów to byłabyś także przedmiotem ich uwielbienia — odpowiedział Jerzy. Cóż chcesz? Moje siostry są wychowane w tych zasadach i żyją w towarzystwie bankierów City, gdzie pieniądz tylko ma pewne znaczenie. W tym świecie, chcąc być szanowanym, potrzeba często brzękać złotem w kieszeni. Ja tak przywykłem żyć z ludźmi dobrego tonu, że nic nie masz dla mnie nieznośniejszego nad towarzystwo tych nieokrzesanych kupczyków, jak ten niedźwiadek Bullock, który ma zostać moim szwagrem, albo Dipley, nasz współzawodnik, handlujący łojem — dodał Jerzy z wymuszonym śmiechem i rumieniąc się trochę. Nic nie znam równie nudnego jak ich zebrania i objady! Ile tam jest przesady i śmiesznych pretensji! Czy wiesz Ameljo, że ty jedna wyróżniasz się układem i sposobem mówienia od wszystkich kobiet naszego stanu? Ale to nic dziwnego, bo ty jesteś prawdziwym aniołem...
Nasza para zakochana pędziła znowu błogie chwile jak za dobrych czasów. Amelja odzyskała dawną wesołość, a kiedy kapitan Dobbin wróciwszy zdać sprawę ze swego poselstwa, nie mógł wyjść z podziwienia na widok zmiany jaka zaszła w kolorze twarzy i ożywionym humorze Amelji, która śpiewała przy fortepianie, gdy odgłos dzwonka, zwiastujący przybycie pana Sedley, zmusił Jerzego do odwrotu.
Po uprzejmem powitaniu, ojciec Amelji zdawał się nie zwracać prawie uwagi na kapitana, który nie mógł się nacieszyć tą myślą że się przyczynił do uszczęśliwienia Amelji.
Stary Osborne z radością widział gwałtowną czułość jaką córki jego okazywały pannie Schwartz i prawdziwie złote plany roił sobie na przyszłość.
— W naszem skromnem zaciszu Russel Square — mówił do miss Schwartz — nie szukaj pani tej wystawy i przepychów, jakie dają się widzieć w arystokratycznych salonach stolicy. Moje córki są szczere, otwarte i pełne naturalnej prostoty; ale mają serca obdarzone tak trafnym instynktem, że od razu panią pokochały, co im nie mało pochlebia. Co do mnie, jestem człowiekiem prawym w interesach, co mogą potwierdzić Hulker i Bullock, którzy byli w ścisłych stosunkach ze śp. ojcem pani. Jestem tylko negocjantem, ale wierz mi pani że nie umiem sam sobie zdać sprawy z sympatji jaką mię pani natchnęłaś. W naszym domu, powiadam, nie znajdziesz pani zbytku, ale znajdziesz dostatek, skromne obyczaje, wygodne i przyjemne życie, a co więcej, prawdziwą życzliwość. Powtarzam pani że serce moje wyrywa się z radości na widok kochanej Rhod’y, jeżeli mi pani pozwolisz tak się nazywać. Hicks, podaj butelkę szampańskiego wina — za zdrowie naszej miss Schwartz!
Dla czegóżby wątpić o szczerości starego Osborna i jego córek względem miss Schwartz? Czyż mało widzimy ludzi, których serce zwraca się zawsze w stronę, gdzie są worki pełne złota? Nie można zatem dziwić się że panny Osborne w przeciągu lat piętnastu nie objawiały najmniejszej sympatji do Amelji, kiedy przeciwnie uczuły najsilniejsze przywiązanie do miss Schwartz i oceniły jej wysokie zalety w ciągu jednego dnia.
— Byłaby to prawdziwie świetna partja dla Jerzego — mówiły obie siostry do panny Wirt — cóżto za porównanie do tej niesmacznej i ckliwej Amelji!
Ojciec Jerzego myślał podobnie i z rozkoszą wyobrażał sobie jak syn jego porzuci służbę wojskową, wejdzie do parlamentu, zajmie zaszczytne stanowisko w świecie politycznym i w salonach, a nakoniec uszlachetni swoją rasę i zostanie głową licznego pokolenia baronetów. Podczas kiedy panny Osborne mówiły ciągle o Jerzym przed swoją nową przyjaciółką, ojciec ich zbierał jak najdokładniejsze wiadomości o rzetelnym stanie majątkowych interesów panny Schwartz. Młody Bullock, który mu w tem pomagał, wyznał że uważa to za najlepszy interes; nie taił się nawet że samby o tem pomyślał gdyby nie był narzeczonym miss Marji Osborne. Nie mogąc więc mieć bogatej dziedziczki za małżonkę, pan Fryderyk Bullock dokładał usilnych starań żeby zostać przynajmniej jej szwagrem.
Otoż w chwili kiedy niestały młodzieniec wrócił do swojej dawnej kochanki, rodzina jego pracowała nad tem żeby go ożenić, nie przypuszczając wcale żadnej przeszkody z jego strony.
Ojciec Jerzego przyrzekł pułkownikowej że w dzień ślubu syna z jej wychowanką podpisze na imie pani Haggistoun weksel na dziesięć tysięcy sterlingów. Dumny z tego dyplomatycznego wybiegu, objawił Jerzemu stanowczo swoją wolę i kazał mu składać hołdy u stóp bogatej mulatki.
Młody Osborne przedstawiał ojcu że pora do tak uroczystego aktu nie jest stosowna, że pułk jego może co chwila odebrać rozkaz do wymarszu, że lepiej zatem byłoby odłożyć to na później, kiedy się skończy wojna, dająca mu sposobność odznaczenia się i do szybkiego awansu. Jerzy spodziewał się że późniejsze okoliczności i zwłoka czasu uwolni go od więzów, które mu w tej chwili mniej niż kiedykolwiek się uśmiechały.
Papa Osborne nie dawał się temi argumentami przekonać i zbił je tą jedną uwagą że narażać swoje życie wówczas kiedy się ma pod ręką dziesięć tysięcy funtów szterlingów rocznego dochodu, jest największem jakie popełnić można, szaleństwem.
— Więc ojciec chcesz ażeby mnie osądzono jako nikczemnego tchórza, i żebym shańbił nasze imię dla zdobycia szkatułki panny Schwartz? odpowiedział Jerzy z oburzeniem.
Stary zdawał się trochę zakłopotany tą uwagą, ale ulegając wrodzonemu uporowi, odrzekł po chwili:
— Jutro będziesz u nas na objedzie; chcę żebyś tu był zawsze jak tylko miss Schwartz zapowie nam swoją wizytę. Jeżeli potrzebujesz pieniędzy, to możesz zajść do pana Schopper’a.
Nowy zatem przedział wznosił się pomiędzy Jerzym i Amelją, nowa przeszkoda groziła im wiecznym rozdziałem. Dobbin i jego przyjaciel odbywali ciągle wspólne narady; ten ostatni nie zrażał się przeciwnościami i gotował się do zaciętego oporu.
Interesująca mulatka nie przeczuwała intryg przez rodzinę Osbornów prowadzonych; nie podejrzywała nigdy szczerości pieszczot, jakiemi ją siostry Jerzego obsypywały i przyjmowała chętnie ich zaprosiny żeby się przypatrzeć czarnym wąsom kapitana, które dosyć przyjemne na niej sprawiały wrażenie.
Jerzy dziwną posiadał zręczność że umiał być sentymentalno-melancholicznym, co, jak wiemy, porywa często serca tkliwej natury. Czy to się skarżył na gorąco, czy nawet zapraszał kogo na lody, nadawał swoim wyrazom taką barwę smutku i tęsknoty, że przeszłość jego stawała ci natychmiast przed oczami w formie jakiegoś strasznego i burzliwego dramatu. Spoglądał z szyderskim uśmiechem lub z wyrazem politowania na lwów trzeciego rzędu, których na salonach swego ojca spotykał. Jedni śmieli się z niego, drudzy nienawidzili go, a inni nakoniec, jak kapitan Dobbin naprzykład, posuwali uwielbienie dla niego aż do fanatyzmu. Cokolwiekbądź miss Schwartz dawała się coraz więcej oplątać siecią czarnych wąsów.
Ta naiwna istota nie szczędziła sukni nowych, bransolet i kapeluszów, obficie piórami i kwiatami ubranych, żeby tem pewniej ściągnąć na siebie uwagę nadobnego kapitana i jego serce pozyskać. Ile razy panny Osborne ją poprosiły, śpiewała swoje trzy romanse i wygrywała warjacje z niezmordowaną wytrwałością.
Nazajutrz po rozmowie z ojcem, Jerzy odwiedził pana Schopper’a i zabawił parę godzin w Fulham, w nowem mieszkaniu państwa Sedley, zkąd przyszedł do sióstr, gdzie miał już zostać na objedzie. Panna Wir i pułkownikowa Haggistoun przewracały karty Dykcjonarza szlachty i rozmawiały z wielkiem zajęciem o herbach i o starych rodzinach szlacheckich. Miss Szwartz była w swojej ulubionej sukni z żółtego atłasu, miała turkusowe bransolety na rękach, sporą wiązkę kwiatów i piór na głowie i niezliczoną moc pierścieni na palcach.
Jerzy wyciągnął się na sofie w pozycji najodpowiedniejszej melancholicznemu usposobieniu zamyślonego młodziana, i igrał od niechcenia swemi brelokami. Panny Osborne nie mogły od brata ani słowa wydobyć; więc po długich i daremnych usiłowaniach zaczęły rozmawiać o strojach ostatniej mody i o recepcji dworskiej. Miss Schwartz siedziała nieruchoma z rękami symetrycznie ułożonemi na żółtej sukni i zdawała się mówić: „Patrzcie na blask tych kamieni i podziwiajcie moje bogactwa i moją urodę.“ Siostry Jerzego zachwycały się pięknością wytwornej tualety i zapewniały pannę Szwartz że atłas żółty nadzwyczajnie jej do twarzy przypada. Rozmowa nakoniec szła coraz trudniej i panny Osborne zaczęły grać Bitwę pod Pragą.
— O! proszę was, przestańcie — ozwał się Jerzy leżąc na sofie. — Gdyby przynajmniej miss Szwartz zechciała nam co zaśpiewać, to jeszcze rozumiem: ale i w takim razie proszę żeby nie Bitwę pod Pragą.
— Chcesz pan żebym zaśpiewała Błękitne oczy — zapytała miss Szwartz — albo Wianki może?
— Ach, to prześliczny śpiew — zawołały razem obie siostry.
— Znamy go już od dawna — przemówił mizantrop nie ruszając się z sofy.
— Mogę panu zaśpiewać jeszcze Nad brzegiem Tagu — zawołała panna Szwartz z pośpiechem — ale mi słów brakuje.
Na tym śpiewie kończył się cały repertoar młodej mulatki.
— Ach tak! nad brzegiem Tagu — wykrzyknęła miss Marja — ja mam nuty do tego śpiewu.
Panna Osborne miała te nuty od jednej ze swoich przyjaciółek, której imię było wypisane na pierwszej stronnicy. Miss Szwartz po odśpiewaniu romansu miała nadzieję że ją o powtórzenie poproszą i przewracała kartki machinalnie, gdy wzrok jej zatrzymał się na imieniu Amelji Sedley, napisanem u góry pierwszej stronnicy.
— Czy to jest ta dobra Amelja, która była u panny Pinkerton na pensji? — zawołała miss Szwartz zrywając się z krzesła. — Gdzież ona jest teraz? Co się z nią dzieje?
— O! nie mów o niej — rzekła Marja Osborne krzywiąc się — Jej rodzina bardzo nisko upadła. Jej ojciec nadużył naszego zaufania, a my nawet imienia jej nie wspominamy.
— Czy pani jesteś przyjaciółką Amelji? — zapytał Jerzy podnosząc się z sofy. — Nie wierz pani zupełnie tym plotkom; Amelji nic zarzucić nie można. Jest to najlepsza w świecie...
— Wiesz przecie, Jerzy — zawołała miss Jane z przerażeniem — że nie powinieneś mówić w ten sposób; papa tego zabrania.
— Chciałbym wiedzieć kto może mi zabronić mówić o niej kiedy mi się podoba? Otóż powtarzam że w całej Anglji nie ma ani jednej młodej osoby, którąby można do Amelji porównać. Czy jej ojciec jest bankrutem lub, nie, to pewna jednak że moje siostry nie warte są Amelji trzewika rozwiązać — dodał Jerzy zapalając się coraz więcej gniewem. Miss Szwartz, jeżeli pani sprzyjasz Amelji, to zechciej ją pani odwiedzić teraz, kiedy jej bardzo mało przyjaciół zostało. Kto o niej dobrze mówi, jest moim przyjacielem: gdy przeciwnie, uważam za wroga każdego, kto jest przeciw Amelji.
To mówiąc Jerzy uścisnął rękę panny Szwartz.
— Jerzy, Jerzy! dosyć! — mówiła błagalnym głosem miss Jane.
— Otóż zawsze będę mówić — zawołał gwałtownie Jerzy — że wdzięczny jestem tym, którzy kochają Amelję Sed...
Młody Osborne spostrzegł przed sobą bladą postać ojca i wyraz zaczęty zamarł mu na ustach. Wzrok starego zdradzał silne wzruszenie; potrafił jednak powstrzymać się od wybuchu i rozkazawszy synowi podać rękę bogatej mulatce, sam poprowadził do stołu pułkownikowę Haggistoun.
— Miss Szwartz — mówił Jerzy prowadząc pod rękę właścicielkę obszernych posiadłości z Saint Kitto. Od wielu lat kocham Amelję i jesteśmy z sobą od dzieciństwa zaręczeni.
W czasie objadu nerwy pana Osborne były coraz więcej drażnione gadatliwością Jerzego. Chmury się gromadziły, burza była nieunikniona. O ile ojciec był pod wpływem silnego gniewu, o tyle syn zimną krew zachować potrafił i jadł z wielkim apetytem, co więcej jeszcze gniewało pana Osborna.
Kiedy wstano od stołu i kobiety przeszły do salonu stary nie mógł się już powstrzymać i trzęsąc się z gniewu rzekł do syna:
— Ośmieliłeś się wymówić nazwisko tej osoby w moim domu i w obecności miss Szwartz. Cóż to ma znaczyć? Zkądże ta zuchwałość?
— Zrobiłbym ojcu uwagę — odpowiedział Jerzy — że wyraz zuchwałość nie dobrze brzmi w uszach kapitana wojsk angielskich.
— Być może; ale wyrazy przez ojca wymówione zawsze powinny dobrze brzmieć w uszach syna, który, jeżeli zechcę, może nie mieć szeląga w kieszeni i zejść na ostatniego żebraka. Pozwól mi więc mówić jak mi się podoba, i nie miej pretensji kierować mojemi wyrażeniami.
— Jeżeli obowiązkiem syna jest przyjmować uwagi ojcowskie, to jednak mam prawo wymagać żeby te rady lub rozkazy w przyzwoitej formie wypowiedziane były i nie przekraczały granic grzeczności; odparł dumnie Jerzy.
— Gdyby mój ojciec wydał był na moje wychowanie tyle pieniędzy ile mnie mój syn kosztował, byłbym mógł uczęszczać w wyższe towarzystwa, gdzie pewien młody człowiek z mojej łaski jest przyjętym; wtenczas zapewne mój syn nie byłby tak dumnym z nabycia owych pańskich manjer, któremi się zwykł wynosić przedemną. O! za moich czasów nie pozwalano sobie znieważać ojców. Gdybym się był na coś podobnego ośmielił, znalazłbym się niezawodnie za drzwiami, mój panie.
— Ja nie chciałem wcale znieważać nikogo; przypomniałem tylko że jestem takim samym jak ojciec szlachcicem i że należałoby mnie inaczej może jak dotąd traktować. Wiem zresztą że mi ojciec daje pieniądze na moje potrzeby; ale na cóż to ciągle wypominać, jak gdyby z obawy żebym tego nie zapomniał.
To mówiąc Jerzy cisnął w kieszeni konwulsyjnie papiery, które mu Schopper z rana wypłacił.
— Jeżeli zatem masz tak dobrą pamięć, to powinieneś był nie zapominać — mówił ojciec podnosząc coraz więcej głos — że ja jestem panem w tym domu, i że nie chcę żeby to imię... żebyś...
— Żebym co? powtórzył ironicznie Jerzy, napełniając swoją szklankę winem.
— Do kroćset miljon djabłów! — zawołał ojciec — Nie zniosę, żeby mi przypominano imię tego przeklętego plemienia Sedlejów!
— Wszakże nie ja pierwszy wymieniłem miss Sedley; moje siostry mówiły źle o niej przed panną Szwartz, a ja dałem sobie słowo że będę stawać zawsze w jej obronie i nie pozwolę nigdy mówić źle o niej w mojej przytomności. Dosyć już odebrała ona zniewag od naszej rodziny, żeby jeszcze dziś dodawać do tych niesprawiedliwości oszczerstwo i potwarze. Pierwszy, który się na coś podobnego odważy, będzie miał ze mną do czynienia.
— Milcz waspan! — wolał ojciec unosząc się gniewem — dosyć już tych bredni.
— Nie myślę bynajmniej zmienić uczucia dla tej prawdziwie nadziemskiej istoty. Miłość moja jest może w części dziełem ojca; a dziś, kiedy jej serce do mnie należy, godzisz się wymagać żebym ją opuścił, żebym ją zabił może za winy, które na niej nie ciężą wcale. Otóż tu właśnie byłaby podłość, to byłaby najohydniejsza infamja!
— Nie chcę i nie przystoi mi słuchać podobnych niedorzeczności i wybryków sentymentalnych; zawołał ojciec. To pewna że nie przełożę ręki do tego związku i nie pozwolę wprowadzić do mojej rodziny nędzników, którzy się na bruku walają. Zresztą twoja rzecz wziąć albo odrzucić ośm tysięcy szterlingów rocznego dochodu. Ale w ostatnim razie nie masz tu co robić, i dla tego zapytuję cię ostatecznie czy zgadzasz się, na to lub nie?
— Co? żenić się z tą mulatką? powiedział Jerzy poprawiając sobie kołnierzyk. — Lepiejby może było zrobić tę propozycję murzynowi, który zamiata ulice na Fleet Market; co do mnie nie mam najmniejszej chęci posiadania tej Wenery hotentockiej.
Pan Osborne pochwycił gwałtownie za dzwonek kazał służącemu sprowadzić dorożkę dla kapitana.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Otóż interes skończony! mówił Jerzy w godzinę potem wchodząc do Slaughter’a z twarzą bladą i zmienioną.
— Jaki interes? zapytał Dobbin.
Jerzy opowiedział całą rozmowę z ojcem i dodał:
— Jutro ślub z nią biorę, niech... Ah! Willjamie, z każdym dniem uczucie moje dla niej wzrasta i nabiera siły.
Ojciec Jerzego wiedział dobrze że najsilniejsza twierdza pod naciskiem głodu poddać się musi, liczył więc na pewno że w walce z synem zwycięstwo przy nim zostanie. Przez kilka dni miejsce Jerzego przy stole było opróżnione, stary kupiec, zdawało się, nie zwracał na to uwagi, jednakże musiał o tem myśleć trochę, bo posyłał dowiadywać się do Slaughter’a, gdzie mu powiedziano tyle tylko że Jerzy i jego przyjaciel kapitan Dobbin wyjechali z miasta.
Jednego poranku deszcz wiosenny bił w okna kawiarni Slaughter’a, gdzie kapitan Dobbin w cywilnem ubraniu już od godziny się znajdował. Widoczny niepokój przebijał się w jego twarzy i ruchach: to brał gazetę do ręki, to patrzył na ulicę jak gdyby kogoś oczekiwał, to bębnił palcami po stole i znowu zaczynał czytać dzienniki, to nakoniec gryzł paznogcie, co bynajmniej nie upiększało jego olbrzymich rąk.
Koledzy kapitana, których często w tej kawarni znaleść było można, żartowali sobie z jego wykwintnego stroju, ze zbyt widocznego roztargnienia, i zapytywali go czy nie wybiera się do ślubu? Dobbin uśmiechał się z przymusem i spoglądał w okno co chwila, gdy nareszcie zjawił się Jerzy Osborne, ubrany bardzo starannie, ale blady i mocno zmieszany. Otarłszy czoło fularem indyjskim i napełniwszy cały pokój silnym zapachem wody kolońskiej, Jerzy ścisnął rękę kapitana Dobbin, spojrzał na zegar ścienny, wychylił dwa kieliszki kiraso i rzekł:
— Głowa mię boli szalenie; całą noc nie spałem i teraz trzęsę się jak w febrze. Wypiłbym jeszcze parę kieliszków...
— Nie, nie, dosyć — odpowiedział Dobbin wstrzymując go. Spieszmy się, bo o tej porze jużbyśmy powinni być na miejscu.
Najęty powóz czekał już pod kawiarnią od kilku chwil; służący Jerzego ułożył walizę i usiadł na koźle. Było około wpół do dwunastej kiedy dwaj przyjaciele wsiedli do powozu, który się zatrzymał przed małą kapliczką na rynku w Fulham.
Piękny czterokonny powóz stał przed drzwiami kaplicy.
— Morbleu! zawołał Jerzy — zamówiłem tylko parę koni.
— Mój pan kazał zaprządz cztery, odpowiedział służący pana Józefa Sedley.
Lokaje postępując za panami, mówili po cichu między sobą że ślub bez wstążek, bukietów objadu, sprzeciwia się wszystkim przyjętym w porządnych domach zwyczajom.
— Ah! przecież doczekaliśmy się was! — powiedział Józef Sedley do swoich współtowarzyszy z wycieczki do Vauxhalu. — Spóźniliście się o pięć minut, moi panowie! Ale cóż za czas! To mi przypomina deszcze w Bengalu. Bądźcie jednak spokojni, mój powóz nie przecieka. Wejdźmy — Amelja z moją matką już są w zakrystji.
Joe Sedley był w całej swej świetności: kołnierzyki nakrochmalone sterczały pod uszami, żaboty szerokie majestatycznie wznosiły się pod brodę prawie; buty węgierskie, kamizelka w duże bukiety i frak jasno zielony mogłyby obudzić zazdrość nie jednego dandysa.
Pan Sedley nie chciał być na ślubie córki. Syn zastępował ojca i prowadził pannę młodą do ołtarza, a kapitan Dobbin był drużbą pana młodego. Matka Amelji zalewała się rzewnemi łzami, pomimo że mistress Clopp, współwłaścicielka domu i młoda Irlandka służąca domowa usiłowały ją uspokoić. Z obcych nikogo prawie w kościele nie było. Podczas aktu ślubnego Jerzy odpowiadał głośno i wyraźnie, przeciwne zaś odpowiedzi Amelji, słabym wyrzeczonych głosem, nikt nie słyszał oprócz kapitana Dobbin.
Po odbytej ceremonji Jerzy z twarzą wypogodzoną i promieniejącą szczęściem, zbliżył się do kapitana, uścisnął mu rękę i rzekł ze łzami prawie:
— Wiljamie, niech ci Bóg odpłaci!
Dobbin opowiedział tylko skinieniem głowy; silne wzruszenie nie dozwalało mu mówić.
— Pisuj do nas i odwiedzaj nas często — dodał jeszcze Osborne.
Nastąpiły potem uściśnienia, łzy, pożegnania i smutna rozstania chwila.
Deszcz padał ulewny. Willjam stał na progu kościoła, patrząc na oddalający się powóz, który unosił młodą parę, i kto wie jak długo zostałby w tem położeniu, gdyby nie uczuł ciężkiej ręki, która mu spadła jak kamień na ramię.
— No, kapitanie, chodźmy co przekąsić — mówił Joe, zawsze gotów zjeść i wypić: ale kapitan nie przyjął tego wezwania i wsadziwszy do powozu panią Sedley, powrócił sam jeden do siebie, czując się więcej niż kiedykolwiek samotnym i opuszczonym. Biedny kapitan pragnął już prędzej kilka dni przebyć, żeby ją znowu zobaczyć.
W dziesięć dni po ślubie Amelji, trzech młodych ludzi przechadzało się w Brighton, w malowniczej krainie nad brzegami Oceanu położonej, którą możnaby słusznie nazwać Napoleonem angielskim, przepełnionym arystokratycznemi lazaronami.
— A to djabelnie piękna twarzyczka wyglądnęła przez okno tego domu — rzekł jeden z nich — Czy widziałeś, Crawley, jakiem okiem na mnie spojrzała, gdy przechodziliśmy tamtędy?
— Litości, Joe, dla tej biednej dziewczyny! — odpowiedział drugi — Czyż godzi się zatruwać spokój słabym sercom niewieścim?
— To istny Don Juan — dodał trzeci.
— Dajcie mi pokój — odrzekł Joe z wyrazem wewnętrznego zadowolenia, rzucając jeszcze jedno zabójcze spojrzenie w stronę domu, który wskazywał przed chwilą.
— Cóż będziemy robić nim te panie powrócą zapytał nasz lew po chwili.
— Moglibyśmy grać w bilard — powiedział wysoki wąsal.
— O nie! nie kapitanie — podchwycił Joe — graliśmy wczoraj, to już dosyć.
— Ty jednak masz bardzo w prawną rękę — zawołał Crawley śmiejąc się — nieprawdaż Osborne?
— Niezawodnie — odpowiedział Osborne — Joe gra znakomicie w bilard, nie mówiąc już o tylu innych zaletach. Wielka szkoda że nie możemy tu urządzić polowania na tygrysy, zabilibyśmy kilka sztuk przynajmniej przed objadem. Joe powinienby nam opowiedzieć kilka zajmujących historyjek o polowaniu w Indjach i o swojem spotkaniu, z tygrysem. Ach! Crawley, nie słyszałeś nigdy, pewny jestem, nic podobnego.
Rozmowa przerwała się na chwilę. Jerzy zaczął poziewać i rzekł po niejakiej przerwie:
— Jakież tu śmiertelne nudy! co tu robić?
— A gdybyśmy poszli zobaczyć konie świeżo przyprowadzone z jarmarku z Lewes? — powiedział Crawley.
— Dlaczegożbyśmy nie poszli na ciastka raczej? zagadnął Joe. — Piekarka wcale nie od rzeczy. Już ją widziałem; bardzo przystojna dziewczyna.
— To lepiej już idźmy na spotkanie „Błyskawicy;“ oto właśnie godzina, kiedy statek przybywa — powiedział Jerzy.
Zaledwie ten ostatni wniosek został przyjęty, gdy nadjechał piękny herbami ozdobiony powóz Józefa Sedley.
Dwie młode kobiety siedziały w powozie; jedna z nich była ubrana podług najświeższej mody, druga zaś bardzo skromnie. Ta ostatnia, spostszegłszy trzech młodych ludzi, kazała się zatrzymać woźnicy i jakby zawstydzona tem że pozwoliła sobie wydawać rozkazy, żywym zapłonęła rumieńcem.
— Zrobiłyśmy prześliczny spacer, Jerzy — rzekła — i... bardzo jesteśmy zadowolone... Józefie, nie zatrzymuj mego męża do późna...
— Niech pan naszych mężów nie psuje, panie Sedley — dodała druga dama grożąc wdzięcznie palcem.
— Na honor... przysięgam pani... Oh! mistress Crawley! — wybąkał zakłopotany Joe schylając głowę i poprawiając swoje żałoby. Gdy powóz oddalał się, Joe przesyłał w powietrzu całusy i byłby oddał wszystko, ażeby cały Brighton, Londyn i Kalkuta mogły go zobaczyć w towarzystwie tak sławnego lwa jak Rawdon Crawley i rozmawiającego z tak piękną damą jak mistress Rebeka Crawley.
Nasi nowożeńcy przybyli do Brighton prosto od ołtarza, i zatrzymali się w hotelu marynarki, gdzie przepędzili kilka dni błogiego spokoju i szczęścia czekając przyjazdu Józefa Sedley. Pewnego wieczora przechadzając się nad brzegiem morza, spotkali się i Rebeką i jej mężem.
Rebeka rzuciła się w objęcia Amelji, Crawley Osborne uścisnęli sobie ręce. Becky potrafiła bardzo prędko zatrzeć w pamięci Osborna wszystko cokolwiek mu nieprzyjemnego była powiedziała, kiedy się ostatni raz widzieli.
— Czy pamiętasz pan — mówiła do niego — jakeśmy się ostro przymuwili u miss Crawley? Może ja za nadto byłam cierpką w moich wyrażeniach, kochany kapitanie; ale zdawało mi się wówczas że pan byłeś obojętny trochę dla Amelji, i to mnie tak bolało, że nie mogłam słów moich miarkować. Podajmy sobie ręce kapitanie, i zapomnijmy o tem.
Rebeka podała rękę z takim wdziękiem, że Jerzy szczerze ją uścisnął i słowom Rebeki uwierzył.
Obie przyjaciółki opowiedziały sobie wzajemnie wszystkie szczegóły swego zamążpójścia, i zwierzyły jedna drugiej swoje nadzieje i obawy o przyszłość: Jerzy oczekiwał z trwogą wiadomości od kapitana Dobbin, który podjął się był przygotować i uwiadomić pana Osborne o tem co się stało. Rawdon zawsze zostawał w niełasce u ciotki, na której wszystkie swoje nadzieje opierał. Drzwi jej domu w Park Lane były dla niego szczelnie zamknięte; dowiedziawszy się więc o wyjeździe ciotki do Brighton, kapitan i Rebeka popędzili w te ślady i ustawili swoich wierzycieli na czatach nieustających w ulicy, gdzie był dom zajmowany przez miss Matyldę Crawley.
— Jeżeli ciotka nie da się ugłaskać, to wierzycieli nasi będą zgrzytać zębami; — mówiła Rebeka do Amelji kończąc opowiadanie swoich przygód.
Rawdon roześmiał się głośno i zaczął opowiadać jak Rebeka umiała zręcznie pozbywać się wierzycieli, jak się jej udało kilka razy wyprawić najbardziej natrętnych i dodał nakoniec że nie wierzy żeby na kuli ziemskiej mogła być żona, któraby ten nieoceniony talent w tak wysokim stopniu posiadała. W samej rzeczy młode małżeństwo znalazło się w wielkich kłopotach finansowych i musiało się nieraz do tych środków uciekać. Te okoliczności wszakże nie wpływały zupełnie na humor Rawdona.
Żeby żyć wygodnie a nawet zbytkownie, potrzeba tylko być zadłużonym; wówczas nie ma się nic do odmówienia sobie i umysł tym sposobem używa swobody i błogiego spokoju. Rawdon i Rebeka zajmowali najpiękniejszy apartament w najpierwszym hotelu, gdzie cała służba uwijała się koło nich ze szczególną czołobitnością. Manjery arystokratyczne, strój wykwintny i pewne lekceważenie w obejściu nadają czasem większe znaczenie, aniżeli kapitały na bankach złożone.
Dwie pary nowożeńców nie mogły żyć bez siebie.
Wieczory przepędzano razem; panie rozmawiały z sobą, a panowie grali w bilard i karty, co napełniało w części pustą kieszeń Rawdona, który zaczynał już potrzebować gotówki.
Ale wróćmy do naszych trzech młodych ludzi, którzy po oddalenia się powozu szli na spotkanie Błyskawicy i zatrzymali się przed stacją omnibusów.
— Brawo! zawołał Jerzy — Otóż i Dobbin przybywa.
Jerzy rzucił się pospiesznie powitać przyjaciela, którego z wielką oczekiwał niecierpliwością.
— Jakże się miewasz, kochany Wiljamie? Dobrze bardzo zrobiłeś żeś do nas przyjechał. Amelja będzie uradowana jak cię zobaczy. — Po chwili zniżając głos dodał: — Jakież mi przynosisz wiadomości? Czy byłeś w Russell-Square? Powiedz mi wszystko i nic nie ukrywaj.
Dobbin był blady i zdawało się że był więcej jeszcze poważny w mowie i ruchach jak zwykle.
— Widziałem twego ojca — odpowiedział powolnie. Jak się ma Amelja... pani Osborne? Opowiem ci wszystko, ale najważniejszą z nowin jest ta, że...
— Mów prędzej — przerwał Jerzy z wzrastającym niepokojem.
— Wysyłają nas do Belgji; rozkaz do wymarszu już ogłoszony. Heavytop, cierpiący na podagrę, jest w rozpaczy że musi zostać. Pułkownik O’Dowd ma go zastąpić. Wychodzimy z Chatam w przyszłym tygodniu.
Te wiadomości spadły jak piorun i pogrążyły obie pary nowożeńców w głębokiej zadumie.
Któż potrafi wytłumaczyć jakim sposobem Wiliam Dobbin, człowiek miękkiego serca i łatwo dający się powodować każdemu, umiał rozwinąć w sobie sprężystą energję i przenikliwą zręczność tam gdzie interes Osborna tego wymagał?
Podczas kiedy Jerzy i Amelja pędzili miodowe miesiące w Brighton, Willjam pracował żeby zmienić usposobienie pana Sedley dla zięcia, naglił Józefa do wyjazdu do Brighton, sądząc że położenie towarzyskie poborcy z Boggley-Wollach podniesie zachwiany zupełnie kredyt ojca Amellji, i starał się nakoniec złamać upór starego Osborna i uwiadomić go z wszelką roztropnością o związku Jerzego z Amelją.
W tym celu zapewnił sobie sprzymierzeńców w domu Osbornów starając się pozyskać siostry Jerzego, żeby tem łatwiej działać na ojca i przygotować go do stanowczej wiadomości.
Długo nasz Machiawel rozmyślał nad tem, jakim sposobem mógłby siostrom Jerzego powierzyć tajemnicę brata, jak poparcie ich sobie zapewnić?
Wiljam Dobbin nie lubił balów, jak wszyscy ludzie poważniejszych usposobień; ale dowiedziawszy się dokładnie od matki o wieczorach, na które panny Osborne były zaproszone postarał się o bilet dla siebie i poszedł na jeden z tych balów. Zaledwie wszedł do salonu, znalazł się obok panien Osborne, których już przez cały wieczór nie opuścił, tańczył tylko z niemi, był pełen uprzedzającej grzeczności dla nich i w końcu prosił żeby miss Osborne pozwoliła mu przyjść nazajutrz rano do siebie dla pomówienia z nią w ważnej bardzo sprawie.
Trudnoby nam było powiedzieć dlaczego ta młoda osoba zaczęła drżeć jak liść, spoglądać na kapitana i spuszczać skromnie oczy. To pewna że skłoniła głowę na ramię swego tancerza i byłaby może zemdlała w jego objęciu, gdyby silne nastąpienie kapitana na nogę tancerki nie było ją przywołało z krainy marzeń w świat smutnej rzeczywistości. Przyczyna tego wzruszenia zostanie na zawsze dla nas tajemnicą; wiemy tylko że kiedy Dobbin przyszedł nazajutrz do Russel-Square Marji nie było w salonie, a miss Wirt wyszła pod pozorem odszukania Marji, zostawiając miss Jane sam na sam z kapitanem. Przez kilka chwil panowało w salonie tak uroczyste milczenie, że słychać było wyraźnie ruch wahadła w zegarze, stojącym na kominie i przedstawiającym ofiarę Ifigenji z bronzu odlaną.
— Jakże miły wieczór spędziliśmy wczoraj! — przemówiła panna Osborne, jakby dla ośmielenia Wiljama — Ale pan zostałeś doskonałym tancerzem, ręczę że musiałeś pan brać lekcje tańców — dodała z przenikliwym niby uśmiechem.
— Ah! chciałbym żebyś mnie pani widziała tańczącego z majorową O’Dowd! Zmieniłabyś pani, pewny jestem, to pochlebne o moim tańcu przekonanie. Ale któżby mógł źle tańczyć z panią, która tak cudownie tańczysz?
— Czy pani majorowa jest młoda jeszcze i piękna osoba? — zapytała znowu miss Osborne. — Co za smutne położenie być żoną wojskowego w dzisiejszych czasach ciągłych wojen! Nie pojmuję nawet jak można być usposobioną do tańcu w takich okolicznościach. Oh! gdybyś pan wiedział jak ja truchleję o naszego Jerzego! Czy jest wielu żonatych oficerów w pańskim pułku?
— Dosyć niezręcznie bierze się do rzeczy — szepnęła do siebie miss Wirt stojąc podedrzwiami i patrząc przez dziurkę od klucza.
— Jeden z moich kolegów — mówił Dobbin, zmierzając prosto do celu — ożenił się nie dawno; była to dawna miłość, ale ta młoda para tak uboga jest w dary ziemskie, że biedniejsi są od szczurów kościelnych.
— Ale to właśnie jest pełne interesu — przerwała miss Osborne — Czy może być więcej romantyczna sytuacja? Nie masz nic równie pięknego jak iść za popędem uczucia.
— Jest to perła naszego pułku — mówił dalej kapitan, ośmielony sympatycznemi słowami panny Osborne — Cała armja, wierz mi pani, nie posiada dzielniejszego i piękniejszego oficera. A żona jego co to za kobieta! Dosyć ją zobaczyć żeby na zawsze pokochać!
Widząc zmięszanie kapitana, który zapinał i odpinał swój surdut z wielkiego kłopotu, miss Osborne była najpewniejszą że chwila stanowcza nadeszła. Zdawało się jej że kapitanowi tchu zabrakło i że zasiliwszy płuca zaczerpnięciem świeżego powietrza, Dobbin przystąpi do uroczystych wyznań, do przyjęcia których miss Osborne była zupełnie przygotowaną. Zegar na kominie zaczął bić dwunastą godzinę. Ostatnie dźwięki przebrzmiały nakoniec, a pannie Osborne zdawało się że bicie zegara trwało całą godzinę, do tego stopnia ciekawość jej była zaostrzoną.
— Ale ja mam mówić z panią w myśli... albo właściwie z powodu związku... to jest... bo nie chciałbym dać pani do myślenia... Otóż, krótko mówiąc... rzecz tu idzie o Jerzego.
— O Jerzego? powtórzyła panną głosem, w którym się przebijało tak komiczne zdziwienie, połączone z zawodem, że miss Wirt i miss Marja nie mogły powstrzymać śmiechu za drzwiami. Nawet poczciwy kapitan uśmiechnął się lekko.
— A tak, o Jerzego; odrzekł Dobbin. Wiadomo pani zapewne o nieporozumieniu jakie zaszło pomiędzy ojcem pani i Jerzym, którego ja kocham jak brata. Jutro, być może, kraj opuścimy; któż może przewidzieć jak się nasza wyprawa skończy? Chciałbym więc żeby ojciec i syn pojednali się przed rozstaniem.
— Ale to nieporozumienie, o którem pan mówisz, jest bardzo nieznaczące — odpowiedziała panna Osborne; nie ma tam nic więcej jak tylko lekkie przemówienie się, i my codzień prawie spodziewamy się Jerzego zobaczyć. Mój ojciec robił mu uwagi dla jego własnego dobra, ale jak tylko wróci, wszystko, pewna jestem, pójdzie w zapomnienie. Nawet nasza poczciwa Rhoda Szwartz wszystko mu przebaczy; my kobiety tak jesteśmy skłonne do przebaczania.
— To prawda, masz pani słuszność. Otóż właśnie dlatego uważam za największego zbrodniarza człowieka, który zasmuca taką anielską istotę jak kobieta — mówił przewrotny kapitan. A pani, naprzykład, cóżbyś pani zrobiła gdyby człowiek, który przysięgał wieczną miłość, przeniewierzył się pani w końcu?
— Oh! jabym tego nie przeżyła! Rzuciłabym się przez okno! Wypiłabym truciznę! Nie wytrzymałabym takiej boleści! Oh! to więcej jak pewna — zawołała sentymentalnie panna Osborne, która nie przestawała żyć, pomimo że kilku kawalerów narzeczonych już się jej wymknęło.
— Ręczę że pani nie jesteś jedyną osobą, która tak myśli. Pewny jestem że wszystkie młode osoby obdarzone czułem sercem muszą zdanie pani podzielać. Nie mówię tu wcale o bogatej Indyjance, ale o biednej dziewczynie, którą Jerzy ukochał od dzieciństwa i o której całe życie myślał. Widziałem ją w nieszczęściu, znoszącą największy niedostatek z godną uwielbienia rezygnacją. Chcę mówić o miss Amelji Sedley. Ah! miss Osborne, czy szlachetne serce pani może oburzać się na brata za dochowanie wierności, za dotrzymanie raz wykonanej przysięgi? Czyż życie jego byłoby znośnem, gdyby miał sobie do wyrzucenia że tę nieszczęśliwą dziewczynę opuścił? Oh! dobra miss Osborne, chciej pani pokochać tę, która zawsze panią szczerze kochała... Przychodzę właśnie w imieniu Jerzego powiedzieć pani że on się uważa za człowieka, który do siebie nie należy, bo jest związany świętą przysięgą. Błagam więc panią żebyś mu w tej sprawie swego poparcia nie odmawiała.
Słowa Wiljama Dobbin zrobiły dosyć silne wrażenie na siostrze Jerzego.
— Jednak to dziwne — rzekła miss Jane — żeby odrzucać tak świetną partję! W każdym razie, panie kapitanie, Jerzy znalazł w panu bardzo dzielnego obrońcę; szkoda tylko że pańskie usiłowania są zupełnie stracone. Mogę wszakże upewnić pana o mojej najszczerszej życzliwości dla tej nieszczęśliwej miss Sedley, ale co do związku Jerzego z tą młodą osobą, to zapewniam pana że mój ojciec nigdy na to nie zezwoli... Zresztą panienka dobrze wychowana... mająca dobre zasady... powinnaby... Jerzy nawet sam powinienby nie myśleć już o tem.
— Więc człowiek honoru powinien opuścić kobietę, którą kochał, dla tego tylko że ją nieszczęście dotknęło? — powiedział Dobbin podając rękę pannie Osborne. — Oh! miss Jane, nie mogę uszom moim wierzyć. Jerzy nie może i nie powinien porzucać tej dziewczyny, wierz mi pani, nakoniec, czy sądzisz pani że możnaby panią zapomnieć, gdybyś została ubogą jak miss Amelja Sedley?
To zręczne zapytanie obudziło w sercu panny Osborne dosyć przyjemne uczucie.
— Nie wiem, doprawdy, o ile my słabe istoty możemy wierzyć wszystkim pięknym słówkom panów. Wrodzona kobietom tkliwość usposabia nas do łatwo wierności, której panowie bez litości nieraz nadużywacie.
Dobbin uczuł przy tych słowach tak wyraźny uścisk ręki, zostającej niby niedbale w jego ręku, że skoczył jak uparzony i obie ręce rozdzieliły się gwałtownie.
— Niesłusznie pani robisz nam zarzut — odrzekł kapitan — jeżeli są zwodziciele i kłamcy, to wyjmij pani z tej kategoryi swego brata, który nie przestanie kochać miss Amelji Sedley i za żadne skarby świata z drugą się nie ożeni. Czyżbyś pani naprzykład odważyła się radzić Jerzemu żeby opuścił tę, którą od dawna ukochał i dla której do dziś toż samo zachował uczucie?
Miss Jane szukała sposobu uniknienia doraźliwej odpowiedzi i rzekła po chwili:
— Dobrze, więc jeżeli pan nie przyznajesz się do zwodniczych słówek, to przyznasz się pan co najmniej do romantycznego usposobienia.
Kapitan nic na to nie odpowiedział, ale po krótkiem milczeniu wybrawszy chwilę, która mu się zdawała najstosowniejszą do oznajmienia tak ważnej wiadomości, powiedział cichym głosem:
— Jerzy nie może wyrzec się Amelji, bo jest już z nią po ślubie.
Kapitan opowiedział następnie wszystkie szczegóły tego wypadku: rozpacz Amelji, smutek Jerzego, ślub na którym pan Sedley nie chciał być obecnym, wyjazd młodej pary do Brighton i t. d. Dobbin zakończył tem że Jerzy pełen zaufania w dobroć swoich sióstr, nie wątpi ani na chwilę o ich przywiązaniu i o usiłowaniach, jakich siostry zechcą dołożyć w celu pojednania go z ojcem i przebłagania niezasłużonego gniewu ojca. Nasz dyplomata prosił nadto żeby mu wolno było jeszcze odwiedzić pannę Osborne, która skwapliwie to przyzwolenie udzieliła; poczem kapitan ukłonił się i wyszedł, przekonany że pierwej nim wyjdzie na ulicę, rozmowa jego z miss Jane będzie już znaną całemu towarzystwu w domu przy Russel Square, w czem się zupełnie nie mylił.
Zaledwie drzwi salonu zamknęły się za kapitanem, miss Wirt i siostry Jerzego były już razem. Te panie gubiły się w przypuszczeniach co do wrażenia jakiego dozna pan Osborne na wiadomość o postępku Jerzego; gdy wtem odgłos dzwonka rozległ się w domu i napełnił trwogą spiskujące w salonie panny. Otóż ojciec nadchodzi, pomyślała każda z nich, przybierając wyraz powagi stosownej do okoliczności. Tymczasem był to tylko pan Fryderyk Bullock, który obiecał był towarzyszyć pannom na wystawę kwiatów.
Ma się rozumieć że nowo przybyły został natychmiast przypuszczony do tajemnicy, ale zupełnie był dalekim od sentymentalnej zadumy, w jakiej panny Osborne zdawały się być pogrążone. Bo cóż może mieć więcej uroku w oczach młodych panien jak ślub potajemny? Ta okoliczność stawiła Amelję nierównie wyżej w przekonaniu panien Osborne, które, jak wiemy, nie wiele ją ceniły. Inaczej rzecz się miała z panem Bullock, biegłym finansistą, który obliczył bardzo łatwo że ożenienie się Jerzego, obudzając gniew ojca, powiększało posag panny Marji Osborne o trzydzieści tysięcy sterlingów nad to co Bullock pierwej sobie wyrachował.
— Pardieu, miss Jane — mówił patrząc chciwie na starszą siostrę, jak gdyby młodsza już mu nie wystarczała — Eels będzie sobie włosy wyrywać z rozpaczy że zaprzestał starać się o pannę, której papiery podniosły się o trzydzieści tysięcy.
Panny Osborne nie byłyby może same odkryły tej kombinacji pieniężnej, ale Bullock z zajęciem omawiał ten przedmiot przez cały czas rannej wycieczki, zkąd wynikło, że obie siostry powróciły na obiad z wysokiem przeświadczeniem o swojej godności i z wiarą w świetny los jaki je oczekiwał dzięki nierozsądnemu przywiązaniu Jerzego do Amelji.
Kapitan miał jeszcze przed sobą najtrudniejszą część swego posłannictwa do spełnienia; wyszedłszy z Russel-Square udał się do miasta i zmierzał w kierunku tej części City, gdzie było bióro pana Osborna. Myśl spotkania się z ojcem Jerzego nie zbyt uśmiechała się Willjamowi; kilka razy chciał się już cofnąć z drogi, wiedząc dobrze że panny Osborne nie będą zwlekać z uwiadomieniem ojca o tem, co się stało, bo tajemnicy długo zachować nie potrafią. Ale Dobbin przypomniał sobie że obiecał Jerzemu zdać sprawę z usposobienia Osborna i opowiedzieć w jaki sposób ojciec przyjmie niespodziewaną wiadomość. Bilecik, w którym kapitan prosił o kilka chwil czasu dla pomówienia w interesie Jerzego, poprzedził wizytę dyplomaty. Pan Osborne kazał najuprzejmniej prosić kapitana i czekał go niecierpliwie, pewnym będąc że przynosi mu wyrazy skruchy synowskiej i zdanie się na łaskę lub niełaskę ojca.
— Będziemy mieli wkrótce świetne wesele, mówił stary do pierwszego komisanta p. Szopper, zacierając ręce z ukontentowania.
Kapitan spodziewając się niemiłej a może nawet burzliwej rozmowy, wchodził do biura z przykrością a nawet z lekkim wyrzutem sumienia, bo w samej rzeczy któż jeżeli nie on ożenił Jerzego z Amelją?
Spojrzenie przenikliwe Szopper’a siedzącego przystole na wysokim taborecie, było już dostateczne żeby kapitanowi resztę odwagi odebrać.
— Wejdź pan — powiedział pierwszy komisant, wskazując piórem drzwi drugiego pokoju — mój pryncypał czeka na pana.
Dobbin wszedł nieśmiało, ale pan Osborne wstał natychmiast, podszedł ku niemu i wziąwszy go za rękę rzekł:
— Jakże się miewasz, kochany kapitanie, mój dobry przyjacielu?
Te przyjazne wyrazy podwoiły wyrzuty sumienia biednego Willjama; to bladł, to czerwieniał patrząc na uśmiechniętą twarz pana Osborna, brząkającego spokojnie złotem w kieszeni, podczas kiedy on, prawdziwy winowajca, przychodził oznajmić ojcu podniesiony przez syna bunt, którego sam był sprawcą, przyjmując miano dobrego przyjaciela.
— On ma więcej minę wieśniaka prostego aniżeli kapitana — myślał sobie Osborne — to dziwna że Jerzy nie okrzesał go trochę i nie starł z niego tej rubasznej skorupy.
Dobbin zdobył się nakoniec na odwagę i przemówił:
— Przynoszę panu wiadomości niezmiernie wielkiej wagi. Przy końcu tego tygodnia pułk nasz odbierze rozkaz wejścia do Belgji. Otóż nie potrzebuję mówić panu że nie wszyscy może tu powrócimy.
Postać pana Osborna przybrała wyraz poważny.
— Mój syn... cały pułk, pewny jestem — odrzekł — potrafi wypełnić swój obowiązek.
— Francuzi mają dosyć wojska — mówił dalej Dobbin — nim przybędą armje rossyjska i austrjacka, będziemy zmuszeni stawić czoło siłom, których lekcyważyć nie można. Zauważ pan nadto że Bonaparte wszystkich użyje środków ażeby w tem pierwszem starciu zadać nam jak największe straty.
— Co pan chcesz przez to powiedzieć — przerwał p. Osborne marszcząc brwi. Nie sądzę żeby ci przeklęci Francuzi mogli przejąć strachem żołnierza naszej armji.
— Zupełnie się z panem zgadzam; ale chciałem tylko nadmienić że w obecnych okolicznościach należałoby zapomnieć o wszystkiem, co zaszło pomiędzy panem i Jerzym i podać sobie rękę. Gdyby na nieszczęście Jerzy poległ na polu bitwy, to miałbyś pan powód do żalu na całe życie.
Twarz kapitana przeszedłszy stopniowo przez wszystkie odcienia czerwonego koloru, stawała się siną prawie.
— Pan jesteś nieoceniony człowiek, panie Willjamie — rzekł p. Osborne ujmującym tonem. Tak jest, my nie możemy rozstać się z sobą inaczej jak z sercem wolnem od najmniejszej choćby urazy. Pan wiesz dobrze że ja robiłem wszystko, co tylko było w mocy kochającego ojca. Zapytaj pan Szopera ile dawałem mu pieniędzy: pewny jestem że żadem ojciec, nie wyłączając pańskiego, nie dawał nigdy trzeciej części tego, co Jerzy dostawał odemnie. A teraz, kiedy mu ofiaruję partję, którąby największy magnat nie pogardził, on ani chce słyszeć o tem! Pytam się pana kapitana, kto tu winien i kto jest tych wszystkich nieporozumień przyczyną? Już też nie ja. Bo o cóż mi więcej chodzi, jeżeli nie o dobro mojego syna? Wszaksze z tą jedynie myślą pracuję ciężko od chwili, w której Jerzy przyszedł na świat. Nikt mnie tu o egoizm posądzić nie może. Niech tylko wróci a ja mu wszystko przebaczę i zapomnę. Co zaś do jego ożenienia się, to jest ono w tej chwili niepodobieństwem: może się tylko pogodzić z panną Schwartz, a o weselu pomyślimy później. Byleby wrócił z tej wyprawy ze stopniem pułkownika, to już ja biorę na siebie resztę i napełnię mu kiesę szterlingami. Cokolwiekbądź, cieszę się bardzo że pan go na dobrą prowadziłeś drogę. Oh! wiem ja dobrze że panu to zawdzięczam; nieraz już pan wpłynąłeś szczęśliwie na niego dobrą radą. Niech więc przybywa, możesz mu pan powiedzieć że znajdzie mnie pobłażliwym. Dziś jeszcze jego miejsce przy stole czekać na niego będzie: zamiast wymówek, znajdzie przed sobą doskonałą sarninę.
W miarę jak rozmowa przybierała cechę przyjacielskiej pogadanki, kapitan coraz wiecej czuł się winnym najczarniejszej zdrady i był przez cały czas wizyty jak na torturach.
— Mnie się zdaje — odpowiedział — że pan jesteś w błędzie. Mogę panu zaręczyć że Jerzy ma nadto szlachetności w charakterze, ażeby się miał sprzedawać i dla pieniędzy żenić. Przekonany nawet jestem że groźba wydziedziczenia go nie odniesie żadnego skutku, ale owszem podwoi tylko jego opór.
— Czy pan żartujesz, że pan nazywasz groźbą ośm lub dziesięć tysięcy rocznego dochodu? zapytał wesoło Osborne. Gdyby miss Schwartz mnie samego przyjęła, tobym się ani chwili nie dał prosić. Bo co mi tam znaczy kolor skóry?
Głośny śmiech pana Osborna dozwalał wnosić że szanowny kupiec był bardzo zadowolony z swego dowcipu.
— Pan zapominasz że syn pański od dawna już związany jest słowem — powiedział kapitan Dobbin poważnie.
— Jakto? O jakim to słowie pan chcesz mówić? zapytał Osborne głosem zdradzającym gwałtowny wybuch gniewu. — Nie możesz pan spodziewam się widzieć w moim synie szaleńca tak nieroztropnego, żeby jeszcze myślał o córce tego oszusta i bankruta? Pozwalam sobie mniemać że pan byś się nie podjął, nawet w jego imieniu, robić mi podobnej propozycji. A pięknaby to była partja dla mego syna połączyć się z córką nędznego żebraka! O! jeżeli mu podobna przyjdzie fantazja, to radzę mu od razu kupić miotłę i pójść zamiatać ulicę. Pamiętam ja dobrze te zalotne spojrzenia i te syrenie uśmiechy, jakiemi chciano mego syna złowić w te sidła. Było to zręcznie urządzone polowanie, do którego jej ojciec, ten wytrawny łotr pomagał.
— Pan Sedley był jednym z pańskich dobrych przyjaciół — przerwał Dobbin, nie mogąc się powstrzymać, był czas że pan nazywałeś go inaczej, nie łotrem i oszustem. Któż zresztą gorliwiej od pana pracował nad ułożeniem tego związku? W każdym razie Jerzy nie ma prawa lekceważyć losu i spokoju tej biednej dziewczyny.
— Los i spokój! Los i spokój! A niech mnie diabli wezmą jeżeli to nie te same słowa, które Jerzy miał ciągle na języku, kiedy mu przed kilkunastu dniami uwagi robiłem. To więc pan uzbroiłeś mego syna przeciw mnie? Bardzo panu za to dziękuję i oświadczam zarazem, że nie spieszę się wcale z przyjęciem żebraków do mojej rodziny. A pocóż Jerzemu żenić się z tą dziewczyną? Czy pan myślisz że nie można pozyskać jej względów mniejszym kosztem?
— Uprzedzam pana — zawołał Dobbin trzęsąc się z gniewu — że nie pozwolę podobnych żartów nikomu, a tem mniej panu w mojej przytomności!
— A więc to wyzwanie, jeżeli się nie mylę? W takim razie każę przynieść pistolety — rzekł Osborne sięgając ręką po sznurek od dzwonka. — Jak widzę jesteś pan tu przysłany przez Jerzego dla znieważenia mnie i...
— Panie Osborne? — przerwał Dobbin, — To pan przeciwnie znieważasz najniewinniejszą i najszlachetniejszą istotę, którą jednak winieneś pan oszczędzać, bo ona jest żoną pańskiego syna.
To powiedziawszy Dobbin wyszedł, zostawiając samego Osborna, który upadł na krzesło i rzucał w około siebie spojrzenia pełne dzikiego gniewu. Na odgłos dzwonka przybiegł służący, a Szopper przeczuwając coś nadzwyczajnego, rzucił się w pogoń za wychodzącym kapitanem i dopędziwszy go na schodach, rzekł zadyszany:
— Na miłość Boga, kapitanie, co się to stało? Mój pryncypał jest nieprzytomny prawie. Cóż to pan Jerzy mógł zrobić takiego?
— Ożenił się z miss Amelją Sedley. Byłem jego drużbą, a pan, spodziewam się; będziesz zawsze jego przyjacielem.
— Oj źle panie kapitanie, źle — powiedział stary komisant, kiwając głową. — Nasz pryncypał nie łatwo daje się ułagodzić.
Upewniwszy się że Szopper będzie go uwiadamiać o każdym wypadku, tyczącym się tej sprawy, Dobbin wrócił do siebie smutny i zamyślony.
Przenieśmy się teraz do Russel-Square. Była to godzina objadowa. W sali jadalnej cała rodzina siedziała już przy stole, ale nikt nie śmiał przemówić na widok gniewnego i surowego oblicza pana Osborna. Ciszę ponurą, przerywał tylko kiedy niekiedy brzęk szkła i porcelany. Miejsce Jerzego było niezajęte. Fryderyk Bullock, który był także na objedzie, zmuszony był miarkować swoją radość; służący chodzili na palcach, a wszyscy w ogóle wyglądali niecierpliwie końca objadu.
Chwila upragniona nadeszła. Pan domu podniósł oczy na obecnych, zatrzymał wzrok na miejscu opróżnionem i rozkazał zdjąć nakrycie przeznaczone dla Jerzego. Potem odtrącił nogą swoje krzesło, wymówił jakieś w niezrozumiałych wyrazach przekleństwo i odszedł do swego pokoju. Gabinet pana Osborna znajdował się obok sali jadalnej. Nikt z domowych nie miał prawa wchodzić do tego przybytku, gdzie znajdowały się dwie duże szafy z książkami i fotel czerwonym safjanem pokryty. Od pierwszego stycznia do ostatniego grudnia żadna ręka świętokradzka nie poruszała książek na pułkach, nikt z członków rodziny nie odważyłby się dotknąć tam czegokolwiekbądź za żadne skarby świata. Gospodarz domu zamykał się czasem w swoim gabinecie w niedzielę rano, kiedy chciał czytać gazetę a nie miał ochoty iść do kościoła. Wieczorem zaś jeżeli nikogo na objedzie nie było, przynoszono z gabinetu do sali jadalnej wielką biblję, leżącą zwykle obok dykcjonarza parów, i pan Osborne skruszonym ale deklamatorskim głosem czytał pismo święte w obec zgromadzonych w sali na rozkaz sług i domowników.
W tym to pokoju pan Osborne przeglądał rachunki marszałka dworu i szafarza i ztąd wydał rozkazy woźnicy przez okna wychodzące na mały dziedziniec, gdzie się znajdowała stajnia i wozownia. Cztery razy do roku miss Wirt wchodziła do gabinetu dla odebrania swej pensji; pan Osborne wypłacał tamże córkom pieniądze przeznaczone na ich utrzymanie. Jerzy nieraz rózgą w tym samym pokoju dostał będąc dzieckiem, podczas kiedy matka jego, stojąc na schodach, z biciem serca liczyła bolesne razy i dawała potem synkowi trochę pieniędzy, żeby mu jego cierpienia o ile można osłodzić.
Nad kominkiem wisiał obraz, umieszczony tam od śmierci pani Osborne. Obraz ten przedstawiał Jerzego na małym koniku, starszą siostrę z bukietem w ręku i młodszą chowającą główkę w fałdach sukni swej matki. Na wszystkich twarzach odmalowane były rumieńce jak róże, na ustach coś nakształt wiszeń, a każda z tych osób przesyłała jedna drugiej tradycjonalny uśmiech portretów familijnych. Z tych, którzy tę grupę składali, matka od dawna już była w grobie, dawno też o niej zapomniano. Pozostały brat i siostry, chociaż do jednej należeli rodziny, byli dla siebie obcymi prawie. Ileż to razy można widzieć, że czas zadaje fałsz tym portretowym uśmiechom? Ileż portretów po pewnym przeciągu czasu wydaje się tylko gorzką ironją. Może dlatego portret naturalnej wielkości pana Osborna, z jego fotelem czerwonym i z kałamarzem srebrnym, zajął honorowe miejsce w jadalnej sali, zamiast wspomnionego wyżej wizerunku.
Po odejściu pana Osborna całe towarzystwo uczuło się swobodniejszem; wszyscy przeszli jednak na pierwsze piętro, nawet Bullock wyrzekł się niewypróżnionych jeszcze butelek i postępował na palcach za pannami, byleby nie zostać samemu obok gabinetu starego Osborna.
W godzinę potem, kiedy już dobrze zmierzchło, służący odważył się uchylić drzwi gabinetu i postawił na stole światło i herbatę. Pan Osborne zdawał się bardzo zajęty czytaniem gazety, ale po wyjściu służącego wstał, zamknął na klucz drzwi od swego pokoju, i wysunął jedną z szufladek wielkiego mahoniowego biura, w której znajdowały się papiery najrozmaitszej treści, ale tyczące się tylko Jerzego. Były tam nagrody szkolne, pierwsze rysunki, kreślone z pomocą, a często i ręką nauczyciela; pierwsze listy, krzywemi i niepewnemi literami pisane, zaczynające się zwykle czułościami dla mamy i papy, a kończące się na gorących prośbach o to, za co się dostaje ciasteczek i t. d. Imię pana Sedley, jako ojca chrzestnego, często się w tych listach powtarzało. Stary Osborne mruczał jakieś wyrazy i zaciskał pięście, jak tylko to nienawistne imię nawinęło mu się pod oczy. Papiery były porządnie powiązane w pakieciki; na jednym z nich był napis: List Jerzego z prośbą o pięć szylingów; na drugim: Jerzy prosi o konika; na trzecim: Rachunek doktora Swizhtail... Rachunki krawca Jerzego... Weksle popłacone i t. p. Dalej szły listy pisane z Indji, nominacja Jerzego na oficera i pamiątki jak: Biczyk, którym się Jerzy będąc dzieckiem bawił, i medaljon z jego włosami, z którym się biedna matka dopiero po śmierci rozstała.
Nieszczęśliwy ojciec przepędził kilka godzin rozmyślając nad temi pamiątkami; serce mu się ściskało na widok tylu obumarłych nadziei. Nie jeden ojciec zapewne gorzkich doznaje zawodów, ale marzenie pana Osborna o świetnej przyszłości Jerzego tyle miały prawdopodobieństwa, a dziś... wszystko przepadło!
Przejrzawszy te wszystkie papiery, pan Osborne ułożył je w paczkę, zawiązał wstążeczkę i pieczęć swoją przyłożył. Potem wyjął z szafy bogato złoconą biblję, spojrzał na rycinę przedstawiającą ofiarę Abrahama i odchylił pierwszą stronnicę księgi, na której wedle zwyczaju zapisał był dzień ślubu, dzień śmierci swej małżonki, i imiona wszystkich dzieci z wymienieniem dnia ich urodzenia i chrztu. Pan Osborne wziął pióro do ręki, przekreślił imię Jerzego Osborne, i kiedy karta wyschła zupełnie, położył biblję na swojem miejscu. Wyjąwszy następnie z osobnej szufladki swój testament, przeczytał go, zmiął w ręku, przyłożył do świecy, i kiedy już cały dokument w popiół się obrócił, napisał list, zadzwonił na służącego i rozkazał mu odnieść to pismo nazajutrz rano według załączonego na kopercie adresu.
Już dniało, ptaszki od dawna w kląbach Russell-Square świergotać zaczęły, gdy pan Osborne znużony udał się na spoczynek.
William Dobbin czynił tymczasem wszystko co się dało żeby Jerzemu jak najwięcej pozyskać przyjaciół. Znając potęgę dobrej kuchni i dobrego wina, napisał wróciwszy do siebie bardzo uprzejmy list do pana Tomasza Szopper z zaproszeniem na obiad u Staughtera na dzień następny. Zacny komisant odpisał skwapliwie że będzie miał zaszczyt i przyjemność stawić się w miejscu i w czasie oznaczonym; a powróciwszy z biura odczytał żonie i córkom zaproszenie i kopję odpowiedzi na list kapitana. Rodzina Szopperów, zebrana około stołu, na którym podano herbatę; rozmawiała o wielkich wojownikach owego czasu i o magnatach angielskich. Kiedy córki odeszły do siebie, pan Szopper długo jeszcze rozmawiał z żoną o dziwnych wypadkach jakie w domu Osbornów zajść musiały, i wyznał że nigdy dotąd nie widział swego pryncypała w tak nerwowym stanie jak po rozmowie, jaką tenże miał z kapitanem Dobbin. Zresztą musiało tam coś zajść nadzwyczajnego — mówił Szopper — skoro pan Osborne kazał zrobić ogólny wykaz sum wypłaconych synowi w ciągu trzech lat ostatnich.
Sen komisanta był zapewne spokojniejszy aniżeli sen jego pryncypała. Nazajutrz rano, zjadłszy śniadanie z dobrym apetytem, pan Szopper uściskał swoje córeczki i poszedł do biura, ustrojony w najpiękniejszy świąteczny garnitur, obiecując żonie używać z umiarkowaniem wybornego porto kapitana. Mistress Szopper z dumą patrzyła na żaboty swego męża i była zachwycona jego urodą, jako też i wytwornością jego stroju.
Ukazanie się pana Osborna w biurze zwróciło ogólną uwagę; tak był blady i zmieniony. Około południa wszedł do jego gabinetu pan Higgs, młody prawnik i zostawał tam przeszło godzinę. W tym czasie pan Szopper odebrał spory pakiet papierów od kapitana Dobbin do wręczenia swemu pryncypałowi, czego też natychmiast dopełnił. Niedługo potem panowie Szopper i Birch, drugi komisant, zostali wezwani do podpisania jakiegoś aktu.
— To jest mój testament — powiedział lakonicznie pan Osborne.
Dwaj urzędnicy biurowi podpisali się jako świadkowie, nie wymówiwszy ani słowa. Pan Higgs wychodząc rzucił znaczące spojrzenie na Szoppera, ale nie mógł nic powiedzieć. Ku wielkiemu zdziwieniu wszystkich biuralistów i rachmistrzów pan Osborne odzyskał, wyraz twarzy spokojny, uprzejmy nawet, i nikomu nic przykrego w ciągu dnia tego nie powiedział.
Gdy miał wychodzić z biura z Fryderykiem Bullock, który przyszedł po niego, pan Osborne przywołał raz jeszcze Szoppera i zapytał go czy kapitan Dobbin jest w mieście?
— Tak mi się zdaje — odpowiedział Szopper.
— To oddaj mu pan ten list jak można najrychlej. Ha, teraz mi nic nie leży na sercu — dodał wychodząc.
Pułk Jerzego i Willjama miał honorowego dowódcę, który rozpoczynał swoją karjerę wojskową pod rozkazami Wolfa w Kwebeku; a dosłużywszy się stopnia jenerała, był już w bardzo podeszłym wieku i nie mógł brać udziału w czynnej służbie. Staruszek bardzo się interesował pułkiem, który go uważał jako swego pułkownika i nieraz do siebie zapraszał młodych oficerów, a z pomiędzy tych najlepiej lubił Willjama Dobbin. Kapitan Dobbin wiedział dobrze kto był Fryderyk Wielki a kto Marja Teresa; mógł więc ze starym wojskowym mówić o wypadkach zeszłego stulecia, bo staruszek był dosyć obojętny na zwycięstwa współczesne i zapalał się wtenczas tylko, kiedy mowa była o jego wodzach i o jego czasach.
Tego właśnie dnia kiedy Szopper włożył koszulę z żabotami, i kiedy pan Osborne zmienił swój testament, Dobbin został zaproszony na śniadanie do jenerała, od którego dowiedział się że wyjście pułku *** na linję bojową jest już rzeczą zdecydowana, i że najdalej za parę dni rozkaz będzie ogłoszony. Stary jenerał wyrażał nadzieję że jego dawni towarzysze broni, którzy przyczynili się do porażki Montealm’a w kanadzie i Washingtona w Long.Island, potrafią i teraz podtrzymać honor wojskowy, i okryć dawny sztandar blaskiem nowych zwycięztw i bohaterskich czynów.
— Tak, tak, mój młody przyjacielu — mówił stary wojak do Willjama — jeżeli masz jakiś interesik sercowy do załatwienia, jeżeli chcesz jaką Filis pocieszyć, mamę i papę pożegnać lub testament napisać, to spiesz się, bo niemasz czasu do stracenia.
To powiedziawszy stary jenerał podał palec kapitanowi, skłonił upudrowaną głowę z warkoczem i po wyjściu swego gościa, usiadł do pisania madrygałów francuskich, które zaadresował do panny Amenaidy z teatru królewskiego.
Po otrzymaniu tych wiadomości Dobbin pospieszył przesłać je listem pannu Osborne, w nadziei że to skłoni może ojca do przebaczenia synowi. Widok tego samego posłańca, który wczoraj przyniósł pana Szopperowi zaproszenie na objad, nie mało zatrwożył zacnego komisanta: sądził on na razie że kapitan odwołuje wczorajszą inwitację, i żal mu było że się daremnie wystroił. Szopper był dosyć przywiązany do swego pryncypała, ale dobry objadek ma zawsze swoje znaczenie; szczerze więc się uradował odebrawszy przytem osobny bilecik, w którym kapitan przypominał mu że czeka na niego o w pół do szóstej wieczorem.
Jenerał nie wymagał żadnej tajemnicy od kapitana, który zatem uważał się w prawie udzielenia otrzymanej wiadomości innym swoim kolegom. Siedemnastoletni Stubble przyjął tę wieść z zapałem; zaopatrzywszy się w nową szpadę, gotów już był ścinać głowy Francuzom i udał się za swoim towarzyszem Spooney do Slaughtera, gdzie po świetnym objedzie nasi bohaterowie zasiedli do pisania listów pożegnalnych, zawierających wiele uczucia i nie mało błędów stylu i pisowni.
Dobbin miał także myśl, napisania do Osborna, ale po chwili zmienił ten zamiar, mówiąc do siebie:
— Pocóż mam im zatruwać kilka godzin szczęścia? Pojadę jutro pożegnać moich rodziców a ztamtąd udam się do Brighton.
Szopper przybył na godzinę naznaczoną i przywiózł kapitanowi list od pana Osborna, w którym ten prosił o wręczenie Jerzemu załączonego pisma. Pierwszy komisant nic nie umiał o usposobieniu swego pryncypała powiedzieć nadto tylko, że miał jakąś naradę ze swoim adwokatem i że był niezmiernie dla wszystkich ugrzeczniony. Po każdej wychylonej szklance Szopper zapewniał kapitana o swojej dla niego przyjaźni. Było już bardzo późno kiedy Dobbin wsadził do dorożki chwiejącego się na nogach gościa, przysięgającego mu dozgonną przyjaźń przerywanym od czkawki głosem.
Widzieliśmy jak Dobbin żegnając pannę Osborne prosił o pozwolenie odwiedzenia jej powtórnie. Biedna panienka oczekiwała go z gorączkową niecierpliwością, ale napróżno! Usłyszawszy że ojciec rozkazał służącym nie przyjmować więcej kapitana, przekonała się nakoniec że myśleć dłużej o tem, byłoby to tracić czas daremnie.
Frydryk Bullock podwoił czułość dla panny i był coraz więcej nadskakującym dla ojca, który zdawał sie głęboko ostatniemi wypadkami dotknięty.
Przybywszy do Brighton kapitan pospieszył udać się do hotelu marynarki, nie zapominając wszakże o swoim charakterze dyplomaty. Żeby łatwiej poznać obecne usposobienie Amelji, postanowił ukryć przed nią na razie niemiłe wiadomości i ułożyć się z Jerzym że będą obydwa przedstawiać wymarsz do Belgji w kolorach jak najmniej zatrważających. Jakkolwiek przekonanie kapitana, wyznane poufnie Jerzemu, było wcale inne, wierny jednak swej roli, zaczął rozmowę z Amelją od komplementów i uwag o szczęściu małżeńskiem, ale tak niezgrabnie, że trudno mu było się wyplątać.
Mówiąc nawiasem Amelja nie miała wiele entuzjazmu dla poczciwego kapitana i nie dostrzegała w nim wszystkich jego zalet. Widziała dobrze jego nieśmiałość, jąkanie i niezgrabność, i nie mogła czuć dla niego wiele wdzięczności za przyjaźń, jaką okazywał jej mężowi; bo któżby zresztą nie kochał Jerzego; Tenże sam Jerzy mówił zawsze o swoim przyjacielu z pewnym szacunkiem, ale nieraz mu się zdarzało naśladować przed Amelją jąkanie i niezręczne ruchy biednego Willjama.
Rebeka jeszcze mniej pobłażliwie sądziła kapitana. Przez wrodzoną sobie próżność nie mogła darować mu jego skłonności do Amelji, a chociaż mu okazywała pewne niby względy i uważanie, kapitan z tem wszystkiem czuł że nim poniewiera. Rawdon Crawley zaledwie raczył zwracać na Williama Dobbin uwagę; nawet Józef Sedley przybierał z kapitanem ton protekcyjny, w którym się przebijało przeświadczenie własnej wyższości.
Kiedy Jerzy i Dobbin znaleźli się sami w pokoju Józefa Sedley, kapitan oddał przyjacielowi list przez p. Osborna przysłany.
— Ale to nie jest pismo mego ojca — zawołał Jerzy zmieszany.
Jerzy nie mylił się wcale. List był napisany ręką plenipotenta pana Osborna w następujących wyrazach:
„Panie!
„Pan Osborne polecił mi oznajmić panu że zawsze stale trwać będzie w raz powziętem względem pana postanowieniu. Z powodu związku wbrew jego woli zawartego, przestaje odtąd uważać pana za członka swojej rodziny.
„Chociaż sumy wypłacone panu do dnia dzisiejszego przewyższają znacznie część majątku z prawa panu należną, jednakże pan Osborne rozkazał mi oświadczyć panu że nie tylko zrzeka się wszystkich pretensji, ale nadto zgadza się na wypłatę trzeciej części wniosku ś. p. matki pańskiej w ilości 2000 f. sterlingów panu przypadającą.
„Higgs“.
„P. S. Pan Osborne prosi mnie żebym pana uwiadomił że żadnych listów ani przełożeń pańskich przyjmować nie będzie; wszelkie więc usiłowania ze strony pana w tej mierze pozostaną bez skutku.“
— Otóż jak dobrze poprowadziłeś moje interesa, Dobbin. Czytaj — powiedział Jerzy, posyłając kapitanowi piorunujące spojrzenie i rzucając mu list ojca.
— Nie pozostaje mi teraz — mówił dalej — jak torba i kij żebraczy. Pięknie wyszedłem na tej donkiszotowskiej głupocie! I po cóż u djabła było tak naglić? Może kula na polu bitwy wybawiłaby mnie z tego kłopotu; to jedyna i teraz dla mnie nadzieja. Amelja wiele na tem skorzysta że zostanie wdową po żebraku! A dobrze ci się udało, nie ma co mówić; radziłbym ci jednak żebyś się tem nie chwalił. Można powiedzieć żeś się nie mógł uspokoić dopokąd nie przyprowadziłeś do skutku mego związku i mojej ruiny. Cóż ja mogę zrobić z temi dwoma tysiącami sterlingów? Po dwóch latach ani grosza z nich nie zostanie. Od kiedy tu jesteśmy Crawley wygrał już odemnie w karty i w bilard przeszło 150 funtów. Ha! możesz być spokojny, nie będę ci pewno moich interesów polecać!
— Więcej jak pewna — odpowiedział Dobbin bledniejąc — że położenie dosyć jest trudne. Nie zapieram się że sam w części do tego się przyczyniłem. Ale z tem wszystkiem są jeszcze ludzie, którzy mieliby się za szczęśliwych gdyby na twojem miejscu byli — dodał z gorzkim uśmiechem. Czy myślisz że w pułku wielu jest kapitanów mających dwa tysiące funtów w kieszeni? Staraj się żeby ci pensja oficerska wystarczyła, nim gniew twego ojca przejdzie, a jeżeli twojem przeznaczeniem jest zginąć od kuli, to będziesz mógł zostawić żonie sto funtów rocznego dochodu.
— Wyraźnie straciłeś głowę, Willjamie, skoro możesz przypuścić że pensja oficerska i sto funtów wystarczy mi na takie życie, do jakiego jestem przyzwyczajony. Jakimże sposobem takiemi środkami można utrzymać się na mojem stanowisku? To żarty i nic więcej. Ja potrzebuję żyć wygodnie i moich przyzwyczajeń zmienić nie potrafię. To trudno; nie wychowali mnie tak żebym mógł żyć kartoflami jak stary O’Dowd. Zresztą czy chciałbyś żeby moja żona sama prała i myła naczynie albo ciągnęła wózek z mojemi tłumokami?
— Nie masz potrzeby o to się lękać, postaramy się żeby wygodniej mogła odbywać podróże. Ale dziś mój kochany, powiedz sobie że jesteś księciem wywłaszczonym i czekaj lepszej chwili kiedy twój ojciec się ułagodzi, co prędzej lub później musi przecież nastąpić. Niech tylko twoje imie znajdzie się w gazecie, a ręczę ci że stary się przegniewa.
— W gazecie? powtórzył Jerzy; a to z jakiego powodu? Chyba pomiędzy zabitymi lub rannymi.
— Dajże temu pokój — odpowiedział Dobbin — będziesz miał dosyć czasu do narzekań kiedy się co złego stanie, ale nie dziś. Nakoniec wiesz dobrze że i ja mam trochę majątku, a nie mam zamiaru okuć się w więzy małżeńskie, więc nie zapomnę w testamencie o moim chrzestnym synku — dodał Willjam z uśmiechem.
Na tem się skończyła sprzeczka pomiędzy dwoma przyjaciółmi; Jerzy przestał robić wymówki kapitanowi bo jakże tu się gniewać na takiego jak Dobbin człowieka.
— Powiedz mi, moja Becky... wołał w tym samym czasie Rawdon uzbrojony dwoma potężnemi szczotkami do włosów, któremi usiłował pokonać uparty kosmyk na głowie — powiedz mi...
— Co takiego? zapytała Becky kończąc toaletę i rzucając przez ramię spojrzenie w lustro, w którem się odbijała prześliczna biała sukienka z błękitną szarfą.
— Ja sobie zadaję pytanie — mówił dalej Rawdon — co się stanie z panią Amelją kiedy Osborne wyjdzie z pułkiem?
— Z jej oczu będą wytryskać fontanny łez — rzekła Becky. Już mnie znudziła swojemi żalami z tego powodu: musiałam nie jedną jeremjadę wysłuchać.
— A ty, coś mi się zdaje, że nie wiele tem się smucisz, powiedział Rawdon dotknięty trochę obojętnością żony.
— Co tobie do głowy przychodzi! Wiesz przecie że ja ci towarzyszę. To zupełnie inna rzecz dla nas, którzy należymy do sztabu jenerała Tufto. My nie mamy nic wspólnego z tymi piechurami... Ale, ale, nie szkodziłoby Rawdonie, żeby Kupidon oddał ci przed wyjazdem twoje pieniądze, nie prawdaż?
Rebeka dawała to miano Jerzemu i nieraz już żartem niby winszowała mu pięknej postawy. Ile razy Osborne grał w karty z Rawdonem, Rebeka była zawsze przy nim, często prześladowała go żartując z jego nałogów i wad, groziła że Amelję przeciw niemu zbuntuje, nazywała Osborna marnotrawnikiem, to znowu zapalała mu sama cygaro, jednem słowem, używała tych samych manewrów, które jej niegdyś udawały się z Rawdonem. Osborne zachwycał się jej zręcznością, dowcipem i wdziękami; rozmowa z panią Crawley miała dla niego tyle uroku, że czy to przy objedzie czy też na przechadzce biedna Amelja była zawsze zostawiona sama sobie podczas kiedy Joe i Rawdon wychylali butelki.
Możnaż się dziwić że skromna, mało myśląca o sobie Amelja z obawą patrzyła w przyszłość — że dowcip i wdzięki Rebeki budziły w niej jakiś tajemny niepokój? Bo i jakże mogła być spokojną widząc że w tydzień po ślubie mąż jej był już znudzony i szukał innego aniżeli jej towarzystwa! Za prawdę obawa o jutro nie mogła być lepiej uzasadnioną.
Surowa dla siebie, pobłażliwa dla drugich, Amelja nieraz obwiniała się przed sobą i myślała w duchu: „Jakże mogę wymagać żeby on, będąc o tyle wyższym odemnie, znajdował jakąkolwiek w mojem towarzystwie przyjemność? Nie byłażby to szalona z mej strony pretensja? Dał on już nie miały dowód wielkości duszy, kiedy się ze mną ożenił! Moim obowiązkiem było nie przyjąć jego ofiary, a ja do tego nie miałam odwagi! Czemuż nie słuchałam głosu sumienia, które nakazywało mi pozostać przy nieszczęśliwym ojcu i być mu osłodą w jego cierpieniach, podporą w jego starości! Nie, mój egoizm zagłuszył we mnie uczucie obowiązku, przez co stałam się niegodną takiego jak on człowieka.
W wilję przyjazdu kapitana Dobbin wieczór był prześliczny; powietrze majowe napełniało rozkoszną wonią salon, którego okno wychodzące na balkon zostało otwarte. Jerzy i mistress Crawley, oparci o balustradę balkonu, patrzyli na srebrzystą powierzchnię Oceanu, podczas kiedy Rawdon i Józef Sedley byli grą zajęci, a biedna Amelja siedziała sama jedna, a w sercu jej było smutno i boleśnie.
— Co za prześliczny wieczór! Czy jest co piękniejszego jak noc księżycowa? rzekł Jerzy, puszczając kłęby dymu w powietrze.
— Pańskie cygaro napełnia powietrze dziwnie przyjemną wonią... odpowiedziała Rebeka. — Nic tak nie lubię jak ten zapach. Ktoby to myślał że księżyc jest oddalony o dwieście trzydzieści sześć tysięcy ośmset czterdzieści siedm mil od ziemi? dodała mistress Crawley, patrząc na księżyc; widzisz pan — mówiła z uśmiechem — że mam dobrą pamięć i nie zapomniałam tego, co mnie u miss Pinkerton uczono. Cudny wieczór! Morze spokojne, a noc tak jasna, że zdaje mi się iż widzę brzegi Francji.
— Wiesz pan co myślę zrobić? — ciągnęła dalej po chwili milczenia — Musiałeś pan słyszeć że doskonale pływam; otóż wybiorę chwilę kiedy stara Briggs będzie w kąpieli, podpłynę do niej pod wodę i schwyciwszy ją za nogę dam do wyboru: śmierć albo po jednanie nas z ciotką. Przyznasz pan że to myśl genjalna, nieprawdaż?
Jerzy wybuchnął głośnym śmiechem.
— Jakże wy tam oboje hałasujecie — zawołał Rawdon rozdając karty.
Amelja nie mogła dłużej panować nad sobą wyszła więc do swego pokoju i zalała się rzewnemi łzami, puszczając wodze długo tłumionej boleści.
Nazajutrz Jerzy Osborne, po rozmowie z kapitanem Dobbin, wszedł do pokoju Amelji, trzymając w ręku list ojcowskiego plenipotenta. Postawa jego była milcząca i uroczysta, a biedna Amelja oczekując ciągle jakiegoś ciosu, myślała że nowe przed nią ukrywają nieszczęście. Cała drżąca, podbiegła do męża i błagała go żeby jej wszystko powiedział.
Jerzy unikał widocznie odpowiadać na naglące zapytania Amelji co do wyjścia na linję bojową, smutnie tylko potrząsając głową powiedział:
— Nie, moja Ameljo, nie o to tu idzie; więcej nie równie o ciebie, aniżeli o mnie się lękam. Odebrałem bardzo niepomyślne wiadomości od mego ojca. Wszystkie stosunki pomiędzy nim i nami są zerwane; najcięższy niedostatek nas czeka; jak się tego nie lękam dla siebie, ale ty czy potrafisz znieść nędzę? Czytaj! — dodał, podając list żonie.
W miarę jak Amelja przebiegała podane sobie pismo, twarz jej przybierała wyraz pogody promieniejącej radością. Bo dla kochającej kobiety nie ma większego szczęścia jak dzielić z przedmiotem swojej miłości łzy, smutki i niepokoje. Amelja, której wyobraźnia podniosła do olbrzymich rozmiarów poświęcenie Jerzego, zawstydziła się prawie swojej radości i rzekła spokojnie:
— O! mój Boże! twoje szlachetne serce musi okropnie cierpieć na samą myśl zerwania stosunków z ojcem!
— Naturalnie — odpowiedział Jerzy z miną strapioną.
— Ale gniew twego ojca nie może trwać długo, bo któż miałby odwagę gniewać się na ciebie, mój drogi? Pewna jestem że ojciec wszystko ci przebaczy; o! bo gdyby miało być inaczej, to całe moje życie byłoby zatrute.
— Najsroższe ubóstwo nie zdołałoby mnie samego zatrwożyć, gdybym się nie obawiał o ciebie, moja Emmy. Cóż mnie obchodzi niedostatek? Nie chwaląc się, mogę powiedzieć że znalazłbym w sobie dosyć zasobów żeby wyjść z najtrudniejszego położenia.
— Oh, to więcej jak pewne — odrzekła Amelja przekonana że jeneralski stopień nie może ominąć jej męża.
— Tak więc moja droga już jest wytknięta, ale z tobą, mój aniele, co się stanie!... Ah! ja nie mogę oswoić się z tą myślą żebyś była pozbawioną wygód i nie mogła zajmować stanowiska, jakie się mojej żonie w świecie należy. Pomyśleć że musiałabyś znosić niedostatek i dzielić trudy żołnierskie... Ah! to okropne!... Ta myśl mnie zabija.
Amelja uszczęśliwiona widząc się jedynym przedmiotem troskliwości Jerzego, wzięła go za ręce i patrząc mu w oczy, zaczęła nucić ulubioną jego piosnkę.
— Zresztą czyż nie zostaje nam ogromna suma dwóch tysięcy funtów? dodała po chwili.
Jerzy roześmiał się na te słowa i oboje zeszli na obiad. Amelja, oparta na ramieniu męża, nuciła jeszcze idąc po schodach ostatnią zwrotkę romansu i czuła się spokojną i wesołą, jak za szczęśliwych czasów.
Przy objedzie rozmowa była bardzo ożywiona Dobbin zabawiał całe towarzystwo mówiąc o wyprawie do Belgji, gdzie niby rozrywki, bale i świetne stroje czekały naszych wędrowców. Potem przechodząc do majorowej O’Dowd, zaczął opowiadać jej kłopoty i przygotowania do wymarszu: okazało się że majorowa włożyła nowe epolety męża do pudełka od herbaty, a swój kapelusz żółty z ptaszkiem rajskim do cynowego pudła, w którem podobno miał spoczywać kapelusz stosowany majora. Ta zacna dama widocznie straciła głowę myśląc jedynie o wrażeniu powszechnem jakie sprawi swojem ukazaniem się w Gandawie na dworze króla francuskiego, albo na balach w Brukseli.
— Gandawa! Bruksela! zawołała z przerażeniem Amelja tuląc się do męża. To więc pułk wasz dostał już rozkaz do wymarszu? Jerzy, zaklinam cię, mów prędzej!
— Nie masz czego trwożyć się taką bagatelą — odpowiedział Jerzy wesoło. Nie warto sobie psuć krwi z obawy dwunastu godzin podróży. Nakoniec, moja kochana Emmy, ty z nami pojedziesz.
— I ja także — dodała Becky; — wszakże ja należę do głównego sztabu, a generał Tufto żyć bezemnie nie może, nie prawdaż Rawdonie?
Rawdon zaśmiał się głośno, jak zazwyczaj. Dobbin poczerwieniał jak oparzony.
— Ona nie może nam towarzyszyć — powiedział — nie zapominajcie o tem że...
Kapitan chciał mówić o niebezpieczeństwie, ale tu przypomniał sobie że wszystko co dotąd powiedział, miało za cel dowieść Amelji że wymarsz pułku do Belgji nie groził nikomu żadnem niebezpieczeństwem.
Amelja oświadczyła tonem stanowczym że pojedzie z mężem, na co ten chętnie zezwolił. Dobbin doznawał tajemnej radości na myśl że będzie mógł widywać Amelję i czuwać nad nią; ale pomyślał sobie w duchu:
— Gdyby była moją żoną zostałaby w domu.
Przy końcu objadu wesołość wzmogła się. Rebeka podała rękę przyjaciółce i obie przeszły do salonu zostawiając męskie towarzystwo przy stole i butelkach.
W ciągu wieczora Rebeka wsunęła do ręki męża bilecik, na którym skreśliła ołówkiem następujące wyrazy:
W chwili kiedy panowie rozgrzani winem, wstali od stołu żeby przejść do salonu, Rawdon uderzył po ramieniu Osborna i rzekł:
— Ale, ale... jeżeli ci to nierobi różnicy, tobym cię prosił... o ten mały dłużek... wiesz?
Ten mały dłużek robił Jerzemu wielką różnicę ale mimo tego wyjął z pugilaresu paczkę papierów i wręczył je Rawdonowi. Po załatwieniu tej sprawy Jerzy, Dobbin i Joe zebrali się na walną naradę, na której postanowiono wyjechać nazajutrz do Londynu. Józef Sedley wolałby był zostać jeszcze w Brighton do wyjazdu Rawdona, ale musiał zgodzić się na to że swoim powozem Jerzego i Wiljama do Londynu odwiezie.
Nazajutrz rano wszystko było do drogi gotowe, dzięki Amelji, która się bardzo czynnie krzątała, podczas kiedy Jerzy leżąc w łóżku ubolewał nad tem że jego żona nie ma służącej. Amelja przeciwnie bardzo się cieszyła tem że mogła sama sobie wystarczyć, a jeżeli czasem można było dostrzedz chmurkę na jej czole, to wcale z innego powodu; Komuż nie znana zazdrość kobieca? Pomimo wielkich przymiotów. Amelja nie była wolna od tej przywary płci pięknej właściwej; nie mamy zatem potrzeby ukrywać że myśl o Rebece budziła pewien niepokój w sercu Amelji.
Po śniadaniu, czułych uściskach i wzajemnych zapewnieniach przyjaźni, część naszego towarzystwa opuściła Brighton, gdzie oprócz Rebeki z mężem, przebywała nasza dawna znajoma, miss Crawley, z całem swojem otoczeniem, równie dobrze nam znanem. Nieoceniona mistress Bute Crawley robiła co mogła żeby swej ukochanej Matyldzie oszczędzić przykrego spotkania się z synowcem, przed którem drzwi domu były szczelnie zamknięte. Kiedy miss Crawley wyjeżdżała na spacer, jej bratowa zakrywała sobą okno powozu; kiedy się kazała ręcznym wózkiem wozić, pani pastorowa była na prawem, a miss Briggs na lewem skrzydle. Przy spotkaniu z Rawdonem straż przyboczna tak ściskała swoje szeregi, że najniższe ukłony kapitana pozostawały niepostrzeżone.
— Zdaje się że pobyt nasz w Brighton nie na wiele nam się przyda — mawiał Rawdon do żony z wyrazem pewnego zniechęcenia. — Nicbyśmy na tem nie stracili geybyśmy byli pozostali w Londynie.
— Lepiej w dobrym hotelu w Brighton, jak w więzieniu za długi w Chancery Lane — odpowiadała zawsze wesoła Rebeka. Pomyśl tylko o tych dwóch urzędnikach, co przez cały tydzień prawie odbywali straż honorową przy drzwiach naszego domu. Prawda że towarzystwo, w którem tu żyjemy, jest niesłychanie nudne, ale przyznaj, że całe to kółko nierównie jest znośniejsze od tamtych aniołow stróżów.
— Co mnie dziwi — rzekł melancholicznie Rawdon — to to że mnie tu nie wytropili i dotąd nie ścigają.
— W każdym razie — mówiła dalej Beckey — nie masz prawa narzekać na to żeśmy tu przyjechali. Nie zapominaj że Osborne i Joe zasilili nasz woreczek.
— Tak, ledwie będzie czem zapłacić rachunek w hotelu — przerwał Rawdon tonem żałośnym.
— A na cóż płacić? — odrzekła Rebeka.
Lokaj Rawdona zachował najlepsze stosunki ze sługami, miss Crawley i miał nawet rozkaz od swego pana żeby poić woźnicę przy każdem spotkaniu; tym sposobem młode małżeństwo wiedziało o wszystkiem, co się w domu cioci działo. Rebeka nie zaniedbała przytem zachorować, żeby wezwać tego samego lekarza, który ciotkę miał w kuracji. Tak więc na wiadomościach nie zbywało im wcale. Czas i oddalenie złagodziły już w części niechęć panny Briggs, skłonnej z natury do pobłażliwości i przebaczenia. Ucieczka Rebeki, usuwając wszelkie zazdrości powody, nie zatarła wspomnienia wesołego humoru i miłego dowcipu strasznej niegdyś rywalki. Nie było nikogo w domu, nie wyłączając nawet służącej Firkin, ktoby nie szemrał na despotyzm i pochłaniającą władzę pani pastorowej. W samej rzeczy mistress Bute zagarnęła wszystko w swoje ręce tak dalece, że nawet wydzielała jedzenie każdemu z domowych, a biedną chorę tak opanowała, że ta zdawała się nie mieć swojej woli. Nie uszło to bacznej uwagi poczciwej Firkin, która rzekła razu pewnego do panny Briggs:
— Moja biedna pani nie ma już w sobie ani iskierki życia; od trzech tygodni przeszło nie nazwała mnie ani razu starą małpą.
Pastorowa zaczęła już pomału pracować nad usposobieniem chorej do odprawienia szafarza Bowls, nieocenionej Firkin, a nawet samej Arabeli Brriggs, i do zastąpienia swojemi córeczkami tych ludzi, którzy nie z przywiązania, ale z interesu tylko służyli. Ale niestety niespodziewany wypadek oderwał pastorowę od łoża chorej. Wielebny Bute Crawley zleciał z konia, złamał nogę i leżał w silnej gorączce. Zostawiwszy więc obietnicę prędkiego powrotu, misstress Bute pospieszyła koić cierpienia swego małżonka. Dzień ten był niezaprzeczenie wielkiem świętem w całym domu; Bowls odkorkował butelkę Xeresu i wypróżnił ją ze służącą Firkin; a miss Crawley zamiast czytać jak zwykle kazania Porteusza, zamieniła tę rozrywkę wieczorną na partyjkę pikieta z panną Briggs, która pluskając się codzień w morzu w ceratowej czapeczce i we flanelowej koszuli, nabierała coraz lepszego humoru i co raz większej świeżości.
Rebeka, jak już powiedzieliśmy, była o tem dobrze uwiadomioną, a chociaż dotąd jeszcze nie napadła, panny Briggs w kąpieli i nie załaskotała jej w podeszwy, postanowiła natomiast natrzeć na nią w chwili, kiedy orzeźwiona świeżością wody miss Briggs będzie wychodzić z morza.
Uzbrojona lunetą Becky od samego rana zajęła stanowisko na balkonie naprzeciw Zakładu morskich kąpieli. Upewniwszy się że Briggs igra już z falami oceanu, Rebeka stanęła nad brzegiem morza w chwili kiedy nimfa wychodziła właśnie z wody. Toaleta panny Briggs nie długo trwała, ale Rebeka miała dosyć czasu żeby swoją twarzyczkę ułożyć i okrasić najsłodszym jaki być może uśmiechem. Tak przygotowana Becky zbliżyła się do miss Briggs wyciągając do niej bialutką rączkę. Jakież serce mogłoby pozostać nieczułe na tak ujmujący objaw życzliwej przyjaźni?
— Ah! miss Shar... mistress Crawley — zawołała Briggs.
Mistress Crawley porwała jej rękę, przycisnęła mocno do serca, i jakby ulegając gwałtownemu wzruszeniu, rzuciła się na szyję pomarszczoną panny Briggs i okryła ją płomienistemi pocałunkami.
— Ah! moja dobra, moja kochana przyjaciółko — rzekła tak doskonale udając, że miss Briggs zalała się w mgnieniu oka łzami, a nawet dziewczyna posługująca w kąpielach patrzyła na tę rozczulającą scenę z rozrzewnieniem.
Miss Briggs nie była skąpa w opowiadaniu wypadków, jakie zaszły w domu miss Crawley od ucieczki Rebeki. Symbtomata choroby, sposób leczenia i uwagi doktora szerokie zajmowały miejsce w tem sumiennem sprawozdaniu, zakończonem szczegółami nagłego wyjazdu pani pastorowej.
Rebeka nie przestawała powtarzać że to sama Opatrzność zesłała nieocenioną miss Briggs i wierną Firkin dla osłodzenia cierpień jej dobrodziejki. Przechodząc potem do spraw osobistych, Rebeka dowiodła że jej postępek nie był tak nagannym, jak się to pozornie wydawać mogło. Bo w samej rzeczy mogłaż ona odmówić swojej ręki człowiekowi, który, jak mówiła, znalazł drogę do jej serca? Za całą odpowiedź na to pytanie miss Briggs wzniosła oczy ku niebu, westchnęła głęboko i uścisnęła sympatycznie rękę Rebeki; bo i ona niegdyś czuła te drgania sercowe.
— O! nie zapomnę nigdy — mówiła Rebeka — że znalazłam przytułek w domu miss Crawłey, tej prawdziwej mojej opiekunki, która mi była drugą matką. Chociażbym miała być na zawsze pozbawioną szczęścia widzenia jej, nigdy jednakże kochać jej nie przestanę — moje życie do niej należy; na jedno jej skinienie byłabym gotowa największą dla niej ponieść ofiarę. Jako moja dobrodziejka i ciotka mojego Rawdona, miss Crawley pierwsze w mojem sercu zajmuje miejsce; ale po niej moje najtkliwsze uczucia są dla pani, która tyle już dałaś jej dowodów poświęcenia i niezmiennego przywiązania. Czy uwierzy kochana pani że mój Rawdon, który przy najlepszem sercu ma szorstkie manjery, nie może bez łez mówić o tem szczęściu że jego ciotka ma takie dwa anioły przy sobie, jak zacna Firkin i godna uwielbienia miss Briggs.
Po tych pełnych czułości oświadczeniach. Rebeka dodała że na wypadek gdyby czarne intrygi pani Bute Crawley potrafiły oddalić od panny Matyldy zacne jej towarzyszki, to miss Briggs nie powinna zapominać że serce Rebeki i szczupły jej domek stoją dla niej zawsze otworem.
— O! tak, moja dobra i zacna przyjaciółko — mówiła z uniesieniem Rebeka — są serca, w których uczucie wdzięczności nigdy wygasnąć nie może! Nie wszystkie kobiety są podobne do pani Bute Crawley! Chociaż, jeżeli mam powiedzieć prawdę, to nie mam wcale powodów do użalania się na tę kobietę, bo bez jej intryg nie byłabym dziś żoną Rawdona.
Tu Rebeka opowiedziała wszystkie wybiegi pastorowej w Crawiey la Reine; według Rebeki, która w prostocie i niewinności nie mogła na razie zrozumieć tej intrygi, owe ułatwiania schadzek i rozmów pokątnych, owe zapraszania na obiady i spacery dwojga młodych, patrzących już na siebie nieobojętnem okiem, nie miało innego celu jak tylko rozdmuchanie miłośnych płomieni w sercu Rawdona i Rebeki i nakoniec przyprowadzenie do skutku tego małżeństwa, które miało Rawdona poróżnić z ciotką na korzyść dzieci pastorowej.
Miss Briggs była zdumiona trafnością tych spostrzeżeń, i musiała uznać że prawdziwym winowajcą w tej sprawie była mistress Bute Crawley, a Rebeka przeciwnie nieszczęśliwą ofiarą. Z tem wszystkiem Briggs zupełnie wątpiła żeby miss Crawley była skłonną do przebaczenia Rawdonowi, a tem mniej wróżyć mogła Rebece odzyskanie dawnych względów. Rebeka tylko nie traciła nadziei i nie zniechęcała się trudnościami. Prędzej czy później — myślała sobie — ciotka się przegniewa. Cóż nareszcie dzieli imię Rawdona od tytułu baroneta? Nic jak tylko wątła i chorobliwa egzystencja brata. Ta zapora może być lada dzień usuniętą i papiery Rawdona pójdą w górę. W każdym razie wyprowadzenie na jaw machiawelizmu pani Bute Crawley i rzucenie na nią silnych podejrzeń, musi posłużyć sprawie Rawdona, i bez ważnych skutków pozostać nie może.
Temi przejęta myślami Rebeka obsypała pannę Briggs tysiącznemi czułościami i pożegnała ją, przekonana, że za godzinę najdalej miss Crawley będzie wiedziała o całej ich rozmowie.
Wróciwszy do domu Rebeka z dumą opowiedziała mężowi z jaką zręcznośnią poprowadziła jego interesa i zakończyła swoje sprawozdanie temi słowy:
— A teraz, mój aniele, siadaj przy stoliku i napisz list do ciotki, starając się jej okazać że zawsze jesteś zacnym i poczciwym młodzieńcem i nigdy o niej nie zapomniałeś.
Rawdon posłuszny jak dziecię usiadł i jednym pociągiem pióra napisał:
„Najdroższa ciotko!...“
Tu nastąpiła długa przerwa, Rawdon gryzł koniec upartego pióra i patrzył błagalnie na żonę, która przechadzając się po pokoju z założonemi rękoma, uśmiechnęła się i zaczęła dyktować co następuje:
„Nim kraj opuszczę i stanę na polu walki zkąd może nie wrócę...“
— Jakto? powiedział Rawdon trochę zdziwiony; ale natychmiast przeniknąwszy prawdziwą myśl w tych słowach ukrytą, zaczął pisać dalej:
„Zkąd prawdopodobnie nie wrócę, postanowiłem pożegnać te...
— Dla czego nie umyśliłem pożegnać, Becky? Umyśliłem jest więcej poprawnie — odważył się przebaknąć powolny małżonek.
„Postanowiłem pożegnać — ciągnęła dalej tupnąwszy nogą Rebeka — tę, która najpierwsze miejsce w mojem sercu zajęła. O nic więcej nie błagam, tak tylko żeby mi wolno było przycisnąć do serca rękę, która mię tylu obsypała dobrodziejstwami.
— Dobrodziejstwami! powtórzył Rawdon, kończąc pisać ostatnie wyrazy.
„O! jakże ciężko byłoby mi kraj opuszczać z myślą że zasłużyłem na gniew ukochanej przezemnie osoby! I ja także, nie mniej od całej rodziny, cenię świetność imienia, które noszę; a jakkolwiek pojąłem za żonę córkę malarza, związku się tego nie wstydzę.“
— Prędzej dam się zabić — zawołał Rawdon aniżeli.
— Milcz! przerwała Rebeka biorąc go za ucho i zaglądając do listu czy nie ma omyłek. Ręka pisze się przez ę nie potrzeba dodawać n. Pożegnać pisze się przez ż a nie rz.
Rawdon poprawił pokornie te omyłki i pisał dalej co mu samowładna małżonka dyktować raczyła:
„Zdawało mi się że moje zamiary nie były dla nikogo tajemnicą, bo mistress Butte Crawley jawnie je popierała i do ich spełnienia najwięcej się przyczyniła. Poślubiłem osobę zupełnie ubogą, ale wcale tego nie żałuję, bo nie marzyłem nawet o szczęściu jakie znałazłem pod strzechą domową. Najdroższa ciotko! Rozrządzaj swojem mieniem jak ci się podoba; masz do tego zupełne prawo; nie mam nic przeciwko temu. Chciałbym tylko przekonać cię o mojem bezinteresownem przywiązaniu. Trudno mi opuścić Anglję bez uzyskania twego przebaczenia; zaklinam cię przeto pozwól mi choć na chwilę obaczyć cię przed moim wyjazdem i usłyszeć z ust twoich słowo pożegnania.“
— Nigdy nie pozna mego stylu w tym liście — mówiła Becky do siebie — Udało mi się wynaleść frazesy krótkie i urywane.
Kiedy miss Briggs przyniosła z miną tajemniczą powyższe pismo, miss Crawley rzekła uśmiechając się:
— Teraz kiedyśmy się pozbyli mistress Bute możemy sie bawić tą niewinną korespondencją. Zobaczmy Briggs; przeczytaj mi to zajmujące pismo swoim słodkim i pieszczotliwym tonem.
Po wysłuchaniu całego listu, miss Crawley szczerze śmiać się zaczęła.
— Jesteś głupia jak gąska — rzekła do panny Briggs — jeżeli nie jesteś w stanie poznać że tu nie ma ani jednego słowa Rawdona. Ten nigdy jeszcze nie pisał do mnie o co innego jak o pieniądze, ohydna guwernantka wodzi go za nos i robi z nim co się jej podoba?
Miss Briggs nie miała kamiennego serca, więc była mimo woli rozczulona szlachetną otwartością, jaką według niej, pismo Rawdona nacechowane było. Tymczasem jej ukochana protektorka inaczej na te rzeczy patrzyła i tak dalej półgłosem jakby do siebie samej mówiła:
— Wszyscy oni są jednakowi, wszyscy czyhają na moje pieniądze i niecierpliwie mojej śmierci oczekują. Ale co mi przeszkadza zobaczyć Rawdona? dodała po chwili milczenia. — Niech tu przyjdzie, jeżeli tego sobie życzy koniecznie, byleby nie chciał odegrywać żadnej tragedji, coby zupełnie celu chybiło. Co się zaś tyczy mistress Rawdon, moja kochana Briggs, są to próżne zabiegi. Moja cierpliwość ma także swoje granice i za nic w świecie nie chcę jej widzieć.
Miss Briggs myślała że najlepiej będzie urządzić spotkanie się Rawdona z ciotką w miejcu gdzie miss Crawley miała zwyczaj przechadzać się nad morzem. Trudno powiedzieć czy miss Crawley była bardzo wzruszona widokiem swego ulubionego niegdyś bratańca. Podała mu dwa palce, a wyraz jej twarzy był tak pogodny jak gdyby się wczoraj widzieli. Rawdon, czerwony jak piwonja, pochwycił rękę miss Briggs a spostrzegłszy swą omyłkę rzucił się do ciotki i cisnął nielitościwie jej rękę wychudzoną.
— Nie wiem sam co mi się stało — mówił do żony opowiadając jej szczegóły swojej wizyty — ale widok tej starej tak mnie zmieszał, że zapomniałem języka w gębie. Byłem tuż koło niej, rozumiesz?... Nie umiałem trzech zliczyć, rozumiesz?... Odprowadziłem ją do samych drzwi, Bowls wyszedł żeby jej pomódz wejść na wschody. Wiesz? miałem wielką ochotę pójść za nią...
— Jakto Rawdonie? więc nie poszedłeś? zawołała z gniewem Rebeka.
— Nie, moja duszko, niech mnie dj... wezmą jeżeli nie trząsłem się jak w febrze.
— Jesteś do niczego — należało wejść i zostać. O! co za ciasna głowa! zawołała Rebeka.
— Dajże mi pokój — odburknął nasz bohater; bardzo być może zrobiłem głupstwo, Becky, ale to nie ty powinnabyś mnie robić tę uwagę.
— Uspokój się, mój aniele — dodała słodko Becky spostrzegłszy zagniewane oblicze małżonka. — Nie gniewaj się, ale przygotuj się do nowych odwiedzin. Czy odbierzesz zaprosiny lub nie, to należałoby żebyś spróbował jeszcze pójść do niej.
Obrażony do żywego małżonek powiedział niezbyt uprzejmie Rebece że wie dobrze sam, co ma robić i że rad jej nie potrzebuje. Potem wyszedł do kawiarni, gdzie cały dzień przesiedział.
— Co też to się zrobiło z tego Rawdona — mówiła miss Crawley do swojej towarzyszki — roztył się, nos mu poczerwieniał i widocznie nabrał zbyt pospolitych manjer od czasu jak się ożenił. Mistress Butte mówiła mi ze się oboje upijają, i jestem tego pewna, bo o kilka kroków czuć alkohol od niego. Zapewne cię to uderzyło, Briggs? Ja ledwie się nie udusiłam.
Napróżno miss Briggs uczyniła uwagę że mistress Butte o nikim dobrze mówić nie ma zwyczaju, i że ta kobieta jest...
— Najnikczemniejszą intrygantką? — dodała miss Crawley. — Oh! masz wielką słuszność! Ona nikogo nie oszczędza, to prawda; ale z tem wszystkiem jestem przekonana że ta bezecna Rebeka wciągnęła Rawdona do pijaństwa.
— On był tak wzruszony kiedy panią zobaczył... rzekła miss Briggs — O! pewna jestem że gdyby pani pomyślała o niebezpieczeństwach, na jakie będzie może wystawiony...
— Dobrym, jak widzę, jesteś adwokatem, moja Brigs; a wiele ci Rawdon za to obiecał? — odpowiedziała miss Crawley drżącym od gniewu głosem. — Ha! już znowu łzy myślisz wylewać? Nie znoszę tych scen! Czy już ani na chwilę nie będę mogła mieć spokoju? Jeżeli chcesz koniecznie płakać to idź do swego pokoju, a przyślij mi Firkon. Albo zresztą zostań, siadaj tu, wytrzyj nos i przestań już zraszać chustkę łzami. Napiszesz mi list do Rawdona.
Biedna Brigs usiadła machinalnie przy stoliku i otworzyła portefeuille, którego bibulaste różowe karty zachowały liczne ślady czytelnego pisma pastorowej, spełniającej niedawno jeszcze obowiązki sekretarza przybocznego starej panny Crawley.
— Pisz: „Mój kochany panie,“ albo lepiej „Kochany panie!“ — mówiła miss Crawley — i powiedz że jesteś upoważnioną przez doktora i przezemnie do uwiadomienia mego bratańca że stan mego zdrowia każe mi się wystrzegać wszelkich wstrząśnień moralnych, że zatem nie wolno mi nikogo z rodziny widywać. Podziękuj mu że chciał przyjechać do Brighton, ale proś przytem żeby nie przedłużał dla mnie swego tu pobytu. Nakoniec możesz mu życzyć odemnie szczęśliwej podróży i dodać że jeżeli zechce udać się do mojego plenipotenta przy Grays’-Jun Skuare, to znajdzie tam dla siebie coś, co mu się zapewne przyda... Sądzę że to zachęcić go powinno do opuszczenia Brightonu.
— Dosyć już mam tej opieki — mruczała sama do siebie staruszka — zaledwie mistress Bute wyjechała, a już muszę się bronić od nowego anioła stróża! O! to za wiele! Moja Briggs — dodała po chwili milczenia — napisz także do mistress Bute Crawley żeby tu nie wracała; niech sobie spokojnie siedzi w domu. Może nareszcie będę już panią u siebie. Obejdę się zupełnie bez tych mikstur, któremi mnie poją, żeby jak najprędzej otruć. Oni wszyscy radziby jednej chwili mnie pochować. O! tak, wszyscy, bez wyjątku!...
Miss Crawley, oddalając od siebie wszystkich krewnych, których interes pieniężny tylko około niej zgromadzał, znalazła się w zupełnem osamotnieniu co się jej równie ciężkiem wydało. Ztąd narzekania, płacze i cierpienia nerwowe. Siły fizyczne codzień więcej starą ciotkę opuszczały; ostatni akt komedii targiem próżności nazwanej, widocznie się dla niej przybliżał.
Tymczasem Rawdon i Rebeka widząc niepodobieństwo natychmiastowego pojednania się z ciotką, pocieszali się tym ustępem listu, który im dawał nadzieję że cokolwiek przynajmniej wpłynie do próżnego woreczka.
— Chciałbym jednak zobaczyć raz jeszcze tę staruchę — mówił Rawdon — tak jest zmieniona i bezsilna, że pewno już długo nie pociągnie... Bardzo jestem ciekawy ile też pieniędzy znajdę u owego plenipotenta. Ja myślę że co najmniej musi to być ze dwieście sterlingów... Oh! nie może być mniej, nie prawdaż, Becky?
Zapłaciwszy rachunek w hotelu wygranemi od Jerzego i Józefa Sedley pieniędzmi, młoda para pospieszyła wnet do Londynu. Dla uniknienia natrętnych znajomości, Rawdon i Rebeka nie zajęli swego mieszkania dawnego, ale się zatrzymali w skromnym hotelu, dosyć od środkowej części miasta oddalonym. Nazajutrz Rebeka poszła odwiedzić swoją przyjaciółkę, lecz zastała tylko panią Sedley tonącą prawie we łzach: wszyscy już byli wyjechali do Chatam a następnie do Harwich, zkąd cały pułk miał już wychodzić do Belgji.
Wracając do siebie Rebeka spotkała swego małżonka, który już był u plenipotenta swej ciotki i przychodził właśnie ztamtąd z miną niezmiernie rzadką.
— Mordieu! Becky — zawołał Rawdon ściskając pięści z gniewu — dała nam dwadzieścia funtów i nic więcej!
Zawód był arcyniemiły, ale Rawdon tak śmiesznie wyglądał, że Becky nie mogła powstrzymać się od śmiechu, jakkolwiek ta niepomyślność i ją dotykać musiała.
Podróżując jak przystoi wielkiemu magnatowi, Jerzy przyjechał do Londynu i zatrzymał się w pysznym hotelu przy Cavendish-Square, gdzie pół tuzina murzynów było na jego rozkazy. Joe i Dobbin byli podejmowani jak książęta. Służba hotelowa nisko się kłaniała przed Osbornem, który miał manjery wielkiego pana, szczególnie przy stole, pomiędzy winami jak prawdziwy znawca przebierał.
Joe chciwie zupę żółwią zajadał, podczas gdy Dobbin był niejako przerażony zbytkiem i znacznemi wydatkami przyjaciela. Korzystając z chwili kiedy Joe chrapał w fotelu po objedzie, poczciwy kapitan wyznał Jerzemu swoje obawy i przedstawił mu smutne następstwa nieoględnej rozrzutności.
— Całe życie podróżowałem wygodnie, jak człowiek dobrze urodzony — odpowiedział Jerzy — a dziś tem więcej nie myślę zmienić zwyczajów, i dopokąd będę mieć ostatni grosz w kieszeni, nie ścierpię żeby mojej żonie na czem zbywało.
Po tak kategorycznej odpowiedzi Dobbin nie próbował już więcej przekonywać Jerzego że zupa żółwia nie zapewni szczęścia Amelji.
Niezadługo po objedzie Amelja objawiła nieśmiało chęć odwiedzenia matki w Fulham, na co Jerzy krzywiąc się zezwolił. Amelja pobiegła do swej ogromnej sypialni, którą zajmowała potem siostra cesarza Aleksandra, włożyła prędko szal i kapelusz i przechodząc znowu przez salę jadalną, rzekła do męża:
— Jakto? więc ty nie jedziesz ze mną?
Jerzy dał odmowną odpowiedź, nie ruszając się z miejsca; biedna kobieta spojrzała na niego z łagodnym wyrzutem, a kiedy lokaj Osborna oznajmił że powóz czeka już na dole, zeszła smutnie po schodach w towarzystwie kapitana i wsiadła do powozu. Lokaj Jerzego szepnął woźnicy że powie mu dokąd ma jechać gdy się trochę od hotelu oddalą, bo w obec galonowanej służby nie śmiał wymawiać tak skromnego i nieznanego adresu.
Dobbin odszedł do siebie, a w drodze myślał o tem jakby mu było przyjemnie znaleść się w powozie obok Amelji. Jerzy był widocznie innego zdania; bo po odjeździe żony poszedł do teatru, zostawiając uśpionego Józefa Sedley, który się późno w nocy obudził i kazał się odwieść do domu, gdzie pozwolił się włożyć do łóżka.
W skromnem mieszkaniu pani Sedley łzy radości potokami płynęły. Biedna, stęskniona matka wybiegła do bramy na spotkanie córki, której ukazanie się wielkim nabawiło kłopotem pana Clapp, w szlafroku polewającego róże w ogródku. Uciekając w popłochu Clapp zawadził nos w nos o grubą dziewczynę, która leciała z kuchni dla powitania dawnej panny Amelji.
Matka i córka przez dłuższy czas ani słowa do siebie wymówić nie mogły; pan Sedley nawet był głęboko wzruszony i mocno Amelję przyciskał do serca. Pomówiwszy kilka słów z matką i córką, wyszedł po cichu żeby im zostawić większą swobodę.
Służący Jerzego patrzył z pogardą na pana Clapp zabierającego rydel i polewaczkę z ogrodu; ukłonił się jednak grzecznie, gdy pan Sedley zbliżył się do niego zapytując o zięcia, a dowiadując się czy konie pana Joe dobrze służyły w drodze z Brighton do Londynu i przeszedł jak zwykle do narzekań na Bonapartego. Służąca wyniosła tymczasem szklankę wina, bo staruszek chciał koniecznie żeby lokaj jego zięcia pokrzepił się nieco; i nakoniec wsunął mu w rękę pół gwinei, którą kamerdyner włożył do kieszeni z wyrazem pogardy i zadziwienia.
— Wypij no tę szklankę wina za zdrowie twojego pana i twojej pani — mówił stary Sedley — a nie zapomnij, Trotter, wypić za nasze zdrowie jak wrócisz do domu.
Dziewięć dni zaledwie minęło od czasu kiedy Amelja opuściła to ubogie mieszkanie, a jej się zdawało że lata przeszły od chwili kiedy się z rodzicami pożegnała. Patrząc na smutną i osamotnioną matkę, przypominając sobie niedaleką jeszcze przeszłość, łzy i niepokoje w owych godzinach, kiedy uczucie miłości wyłącznie było zawładnęło jej istotą, biedna Amelja zarumieniła się pomimo woli i uczuła się upokorzoną, bo wyrzucała sobie obojętność dla rodziców, niewdzięczność nawet z jaką przyjmowała ich troskliwe około siebie starania wówczas, kiedy całą siłą przywiązała się była do jednej nadziei, która jej może wkrótce gorzki zawód zgotować miała. Sama przed sobą wyznać musiała że doszedłszy do kresu swych życzeń, nie czuła się wcale ani spokojniejszą, ani szczęśliwszą.
Zwykle się dzieje, że kiedy powieściopisarz swego bohatera i bohaterkę do ołtarza doprowadzi, zasłona nagle spada; jak gdyby cały dramat był skończony, jak gdyby troski, niepokoje i walka z życiem nie śmiały tej granicy przekroczyć! Niestety! i tu nie zawsze po różach stąpać przychodzi!
Dla uczczenia tak miłego gościa pani Sedley chciała zrobić coś nadzwyczajnego. Ochłonąwszy z pierwszego wrażenia, pobiegła do kuchni, gdzie miss Flannigan, służąca z Irlandji rodem, i oboje państwo Clapp przesiadywali zwykle. Mistress Sedley zajęła się natychmiast przyrządzeniem doskonałej herbaty z wybornemi ciastkami i kompotu z pomarańcz, żeby swoją kochaną Amelję jak najlepiej nakarmić. Każdy wyraża jak może swoje przywiązanie do uczucia dla ukochanych istot.
Podczas kiedy matka krzątała sie w kuchni, Amelja pobiegła do małego pokoiku na górze, gdzie tak niedawno jeszcze tyle wzruszeń doznała, tyle nocy bezsennych przepędziła. Widok białego łóżeczka które nieraz łzami zrosiła, obudził w niej uczucie, jakiego się doznaje przy spotkaniu dobrego przyjaciela, z którym się dawno nie widziało. Grzebiąc się w dawnych wspomnieniach, ujrzała przed sobą idealną Jerzego postać, tak jak go kiedyś sobie wyobrażała. Jakże tu wyznać, choćby przed sobą tylko, różnicę rzeczywistości od ideału? Kobieta kochająca, która wolny wybór zrobiła, musi przejść przez wiele cierpień, wiele doznać zawodów, zdrad i upokorzeń, nim odważy się zrobić podobne wyznanie.
Każdy niemal sprzęt w tem cichem ustroniu przypominał Amelji czułą, macierzyńską troskliwość jakiej niedawno jeszcze była przedmiotem; gdy przeciwnie myśl o wspaniałem łożu z adamaszkową kotarą, wznoszącem się jak katafalk w ponurej sypialni przy Cavendish Square, przejmowała ją strachem. Zdawało się jej przytem że błyszczące oczy i złośliwy uśmiech Rebeki wszędzie ją ściga. Miotana jakimś tajemnym niepokojem, Amelja uklękła przy dawnem swojem łóżeczku i nie wiemy jak długoby tak pozostała, gdyby nie oznajmiono jej że herbata gotowa. Amelja zeszła ze spokojem w duszy i z pogodą na twarzy, — nie myśląc już prawie o zielonych oczach Rebeki i o zimnem obejściu się Jerzego. Chcąc w około siebie roztoczyć promienie szczęścia, biedna kobieta zdawała się zupełnie szczęśliwą. Uściskawszy serdecznie rodziców, Amelja odjechała do swego wykwintnego hotelu i z uśmiechem na ustach spotkała Jerzego powracającego z teatru.
Dzień następny był ważniejszym przez Jerzego poświęcony interesom. Bilard, karty i inne wydatki osłabiły tak dalece jego finanse, że musiał się zgłosić do plenipotenta swego ojca dla odebrania należnych mu resztek ojcowizny i dla zaopatrzenia w brzęczącą monetę wypróżnionego już woreczka. Dwa tysiące, które miano mu wypłacić, nie mogły wystarczyć na długo, ale Jerzy liczył na to że serce ojca nie jest tak twarde jak opoka, że wawrzyny i sława wojenna skruszyć go zdołają i że nakoniec przyjdzie czas że i w kartach fortuna uśmiechnąć się musi.
Temi nadziejami rozkołysany Jerzy pozwolił znów żonie pojechać do rodziców, upoważniając ją przytem do zwidzenia główniejszych przybytków mody i elegancji, ażeby mistress Osborne mogła się pokazać w obcym kraju tak jak przystoi kobiecie wyższego towarzystwa. Mistress Sedley nie małą była w tem Amelji pomocą. Otoczona rojem uprzejmych modystek i szwaczek, zacna ta dama przeniosła się wyobraźnią w lepsze czasy i jeździła od magazynu do magazynu powiększając coraz liczbę swoich sprawunków. Amelja nawet nie okazywała się na to obojętną, tak dalece, że wszystkie czarne myśli, jakie wojna nasunąć mogła, rozproszyły się jakby za uderzeniem czarodziejskiej różczki. Bo i o cóż można się było niepokoić? Któżby jeszcze mógł był wątpić że dumny Korsykanin ulegnie w obec koalicji europejskich mocarstw, genjuszu Wellingtona, etc, etc. Statki przewoziły codziennie do Gandawy i Brukseli sam kwiat towarzystwa londyńskiego, co nadawało tej wyprawie pozór miłej i przyjemnej rozrywki. W takiem to usposobieniu Amelja przepędziła dzień cały, targując i wybierając pod przewodnictwem matki świetne i gustowne stroje, zdolne nie w jedno serce rzucić ziarno zazdrości.
Jerzy tymczasem rozparty w powozie kazał się zawieść do Bedfort-Row, gdzie znajdowało się bióro notarjusza Higgs. Nim wprowadzono go do gabinetu notarjusza, Jerzy miał czas zmierzyć dumnem spojrzeniem każdego z tych skrobaczy papieru. Uderzając szpicrutą po końcach lakierowanych trzewików, raczył zniżyć się na chwilę do tego stopnia, że myślał sobie o losie tych nieszczęśliwych gryzipiórków, których miał przed oczyma, a z których każdy przewyższał go o wiele zdrowym rozumem i znajomością ludzi. Uśmiech politowania przebiegł po ustach biedaków kiedy Jerzemu drzwi do gabinetu pana Higs otworzono.
Jerzy spodziewał się że notarjusz ma polecenie od ojca działać w duchu pojednawczym; czując się więc niejako panem pozycji, przybrał dumną i inponującą postawę, co przy zupełnie chłodnej powierzchowności pana Higgs dosyć śmiesznie wyglądało.
— Zechciej pan usiąść — powiedział notarjusz, jestem za chwilę na usługi pana. Panie Joe — dodał — przynieś mi pan papiery.
— To powiedziawszy zaczął znów pisać.
Po chwili drzwi się otworzyły. Joe wniósł spory zwój papierów i wręczył je notarjuszowi. Jak tylko formalności na piśmie dopełniono, Osborne wyszedł i udał się do domu handlowego Bullock et Comp. na którego imię weksel wydano.
Wieczorem Fryderyk Bullock oznajmił swemu przyszłemu teściowi że Jerzy odebrał cały swój kapitał. Pan Osborne przysięgał uroczyście że interesa pieniężne i wydatki Jerzego bynajmniej go nie obchodzą.
Gdy świetny powóz Józefa Sedley zatrzymał się przed bramą hotelu Chatam, Amelja ujrzała jednocześnie postać kapitana Dobbin, który już od godziny przechadzał się wzdłuż i w szerz ulicy, czekając na przyjaciół. Błyszczące szlify, czerwony pendent i szabla przy boku, nadawały kapitanowi postawę prawdziwie wojowniczą. Jos nawet powitał go poufalej niż w Brighton i uczuł się dumnym podając mu rękę.
Dobbinowi towarzyszył chorąży Stubble, który na widok Amelji wysiadającej z powozu, nie mógł się powstrzymać żeby nie zawołać:
— A niech ją... co za śliczna dziewczyna!
Na to mimowolne uznanie jego dobrego gustu, Osborne spyszniał — bo też istotnie Amelja w pięknem futerku, z rumieńcami, jakiemi szybka podróż na świeżem powietrzu twarz jej oblała — usprawiedliwiała wdziękiem i powabem komplement chorążego.
Dobbin w głębi serca wdzięczny był za to młodemu koledze, a kiedy potem Dobbin podał jej rękę, wysadzając z pojazdu, Stubble zobaczył małą i ładną nóżkę, która się zaledwie dotknęła stopnia, i poczerwieniał oddając głęboki ukłon młodej mężatce.
Spostrzegłszy numer pułku na kaszkiecie chorążego, Amelja kiwnęła mu przyjaźnie główką i uśmiechnęła się przyjemnie, poczem znowu chorąży stanął jak wryty. Odtąd kapitan Dobbin obchodził się najuprzejmiej z panem Stubble. Na przechadzkach, na kwaterze, często mowa była między nimi o Amelji. Wkrótce wszyscy młodzi oficerowie pułku odzywali się o pani Osborne z pochwałami i uwielbieniem. Obejście jej proste i naturalne, życzliwość i skromność, malująca się na obliczu — zjednały jej od razu serca wszystkich co się do niej zbliżali.
Szanowny czytelnik niech raczy dopełnić sobie w wyobraźni tę łagodność i prostotę, jakiej nasze słowa nie mogą dość wiernie opisać. Prostota — nieoszacowany to dar u kobiety, o którym przekonać się można choćby po sposobie, w jaki powiada że ją zamówiono do następnego kadryla lub że jej za gorąco na balu. Jerzy, którego zawsze wysoko ceniono w pułku, urósł jeszcze w oczach kolegów, ujętych tą bezinteresownością, że ożenił się z kobietą bez majątku — i dobrym gustem, że wybrał tak ładne stworzenie.
Zdziwiła się Amelja znalazłszy we spólnym saloniku na dole list adresowany do pani kapitanowej Osborne. Był to bilecik różowy, w trójkąt złożony. Na pieczątce wyryty był gołąb, trzymający w dzióbie gałązkę oliwną; laku nie żałowano a pismo szerokie i rozwlekłe zdradzało rękę kobiecą.
— To wyszło z pod łapki szanownej Peggy O’Dowd, rzekł śmiejąc się Jerzy — poznaję ją po obfitem nalepieniu laku.
Był to w istocie bilet pani majorowej O’Dowd, która prosiła panią Osborne na wieczorek do siebie.
— Wypada pójść — rzekł Jerzy do żony — poznasz wszystkich naszych oficerów. O’Dowd dowodzi pułkiem a Peggy dowodzi O’Dowdem.
Zaledwie mieli czas rzucić okiem na bilecik pani O’Dowd, kiedy drzwi otworzyły się z trzaskiem i wpadła opasła jemność w amazonce, a za nią szło kilku oficerów.
— Otóż jestem — zawołała — Jerzy, mój drogi, przedstaw mnie żonie, pani Osborne! Bardzo mi przyjemnie poznać panią i przedstawić jej mojego męża, majora O’Dowd.
Po wypowiedzeniu tego komplementu, opasła majorowa rzuciła się na szyję Amelji z wylaniem serdecznem.
— Zapewne szanowny małżonek często musiał pani wspominać o mnie — zawołała nagle.
Amelja odpowiedziała że często o niej z mężem mówiła.
— Szanowny małżonek często musiał wspominać — powtórzył major O’Dowd słowa żony z dokładnością pozytywki.
Amelja dała mu mniej więcej tę samą odpowiedź co poprzednio.
— Pewno mnie musiał dobrze obmawiać — wtrąciła majorowa; dodając że Jerzy uchodził za złośliwego plotkarza.
— Gotówbym ręczyć za to — zawołał major, usiłując przybrać złośliwy wyraz twarzy, czem niesłychanie rozweselił Jerzego.
Pani O’Dowd trzaskając szpicrutą, poprosiła teraz Jerzego żeby ją przedstawił żonie, według wszelkich reguł etykiety.
— Przedstawiam ci, kochana żono — wygłosił Jerzy z najpoważniejszą miną, na jaką mógł się zdobyć — najlepszą, najmilszą i najzacniejszą przyjaciółkę naszą, Aurelę, Małgorzatę, zwaną Peggy.
— Otóż właśnie, mów dalej — dodał major.
— Zwaną Peggy, żonę Michała O’Dowd, majora naszego pułku, a córkę Fitzjurld Bersford z Burgo Malony, w pobliżu Glen Malony, w hrabstwie Kildare.
— I z Murgan-Square, ma się rozumieć — dodał major.
— Tam to właśnie zakochałeś się i starałeś o mnie, kochany majorze — zawołała majorowa.
Major potwierdzając skinął głową.
Poczciwe to majorzysko służyło w wojsku angielskiem we wszystkich częściach świata. Chociaż zawdzięczał stopień zasługom swoim wojskowym, a nie intrygom buduarowym, był to jednakże człowiek niesłychanie łagodny, milczący i spokojny jak baranek, którym żona kierowała do woli. Milcząc siadywał przy oficerskim objedzie, a wychyliwszy kilka szklaneczek mocnych trunków, wracał do siebie i zakrapiał się winem. Jeżeli otworzył usta, to z każdym się zgadzał zawsze i w każdym przedmiocie. Życie jego płynęło szczęśliwie i spokojnie. Palące słońce Indji nie rozpaliło jego krwi, a żółta febra żadnego nie wywarła wpływu na twardą jego korę. Z taką samą obojętnością szedł na baterję, z jaką siadał u zastawionego stołu. Apetytu nie miał wybrednego, wszystko mu jedno było: pieczeń końska czy zupa żółwia. Żyła jeszcze stara matka jego, pani O’Dowd z O’Dowdston, której raz tylko dał dowód nieposłuszeństwa gdy uciekł z domu do wojska i gdy postanowił ożenić się z zuchowatą Peggy Malony. Peggy była jedną z pięciu córek szlachetnej rodziny Glon-Malony, która wydała razem jedenaścioro dzieci. Mąż jej, a zarazem kuzyn, gdyż był z nią spokrewniony przez matkę, zawdzięczał jej niesłychany zaszczyt pokrewieństwa z rodziną Malony, którą uważał za najlepszą szlachtę całego świata.
Spędziwszy dziewięć sezonów w Dublinie, dwa w Bath i w Chettehham, a nie mogąc znaleść nikogo, coby chciał się zaprządz z nią w jarzmo hymenu, miss Malon rozkazała swemu kuzynowi Mick[3] żeby się z nią ożenił; liczyła ona wtedy trzydzieści i kilka wiosen.
Poczciwe chłopczysko usłuchał jej i pojechał z żoną do Indji Zachodnich, gdzie go przeniesiono do *** pułku i gdzie żona jego przez wzgląd na wiek, prezydowała na śniadaniach, objadach, wieczorach i tym podobnych zebraniach.
Majorowa pobyła zaledwie pół godziny, a już Amelja doznając losu wspólnego wszystkim znajomym Peggy, musiała wysłuchać od początku aż do końca dziejów rodziny i rodowodu Malony’ch.
— Moja droga — mówiła jej, wywnętrzając się serdecznie majorowa — chciałam koniecznie wykierować Jerzego na mojego szwagra, bo też z siostrą moją Glorwinią byli jakby stworzeni dla siebie — ale co się stało, nie odstanie. Ponieważ się z tobą ożenił, uważam cię odtąd jakby moją rodzoną siostrę, jakbyś należała do mojej rodziny. Masz chorowitą twarzyczkę, która mi się dość podoba i przewiduję że się we wszystkiem będziemy zgadzały.
— Tak, tak; będziecie się panie zgadzały — potwierdził O’Dowd, kiwając głową.
Amelję, bardzo wdzięczną za przyjazne oświadczenia, zadziwiło jednak takie obcesowe przyjęcie i wprowadzenie do nowej a licznej rodziny pułkowej.
— Wszyscy u nas tutaj dosyć dobrzy ludziska — prawiła majorowa. Nie masz pułku, w którymby się znalazło więcej zgody i jedności jak w naszym. Nieznane nam są kłótnie, plotki i podstępy. Owszem — wszyscy się bardzo lubimy i ufamy sobie wzajemnie.
— Naprzykład: pani i pani Magenis — wtrącił Jerzy z uśmiechem.
— Pani kapitanowa Magenis i ja — pogodziłyśmy się przecie, pomimo że postępowanie jej ze mną było niegodziwe: o mało mi włosy nie posiwiały, o mało nie umarłam ze zmartwienia.
— Kochana Peggy — szkodaby było kruczych, pięknych twoich warkoczy — zawołał major.
— Stul dziób, stary poczciwcze! Tak to wszyscy mężowie, panie Osbornie! Każdy z nich pragnie zaraz podnosić nosa do góry. Co do mojego Mika, powiedziałam mu raz na zawsze że wolno mu tylko otwierać gębę aby dać hasło: pić, jeść i spać. Muszę ci przedstawić całe towarzystwo pułkowe, a jak będziemy sam na sam, opowiem ci wszystkie szczegóły. Racz mnie teraz pani przedstawić swojemu bratu; bardzo przystojny człowiek, przypomina mi kuzyna mojego, Doma Malony z Ballymalony. Wyobraź pani sobie, ożenił się ten mój kuzyn z Ofelją Skully z Oysterthown, kuzynką lorda Poldoody... Panie Sedley... bardzo mi przyjemnie poznać pana. Spodziewam się że pan będziesz dzisiaj na objedzie z nami przy stole oficerskim... Mick! pamiętaj co mi mówił doktor — trzymaj się ostro, żebyś nie złożył broni przed wieczorem.
— Możebyśmy mogli, moja najdroższa — ośmielił się wtrącić major — dostać dla pana Sedley zaproszenie na objad pożegnalny, który nam wydaje 150-ty pułk.
— Natychmiast — czy jest tu Simple?... Chorąży Simple z naszego pułku, kochana Amelciu, zapomniałam ci go przedstawić... Pędź pan natychmiast, pokłoń się z łaski swojej pułkownikowi Tavish od majorowej O’Dowd i powiedz że kapitan Osborne przywiózł ze sobą szwagra który przyjdzie z nami na obiad, punkt o godzinie piątej. Chodź do mnie, moja droga, może dla oszukania głodu przekąsimy tymczasem cokolwiek? Proszę cię bardzo bez ceremonji.
Pani majorowa prawiła swoją litanję, a tymczasem młody chorąży Simple już zbiegł ze schodów spełniając zlecenie. Posłuszeństwo — to dusza żołnierza.
— Emmy — rzekł kapitan Osborne do żony — udajemy się teraz na służbę. Tymczasem majorowa O’Dowd rozpocznie twoją edukację wojskową.
Dwaj kapitanowie, wziąwszy majora pod ręce mrugnęli na siebie znacząco.
Pani O’Dowd dostawszy nową przyjaciółkę zarzuciła ją zaraz mnóstwem szczegółów, plotek i wiadomostek, którym nie mogła podołać pamięć nieszczęsnej ofiary, i wtajemniczyła ją natychmiast w tajne dzieje licznej rodziny, w którą Amelja wejść miała.
— Pani Hearytop, żona pułkownika, zmarła w Jamajce z powodu nieszczęśliwej miłości, do której przyłączyła się żółta febra. Co zaś do starego potwora pułkownika, na którego głowie znajdowało się tyle włosów co na kuli armatniej, miał on romansik z przystojną panienką — metyską. — Pani Magenis, której brakowało pierwszych zasad edukacji, w gruncie była poczciwą kobietą, chociaż miała piekielny język i matkę rodzoną gotowaby oszukać w wista. Pani kapitanowa Kirk zawsze wytrzeszczała ogromne oczy, jak przestraszony rak morski, skoro tylko zaproponowano najniewinniejszą grę w loteryjkę. A jednakże mój ojciec, jeden z najnabożniejszych ludzi jacy kiedykolwiek modlili się w świątyni pańskiej; dziekan Malony, mój stryj i kuzyn nasz biskup, z najczystszem sumieniem grywali co wieczór partyjkę wista lub kiksa. Zresztą żadna z tych pań nie jeździ z pułkiem — dodała majorowa. Fanny Mageniss zostaje zwykle — jak wiesz zapewne, u matki swojej, handlarki węgli w Islington-Town, pod Londynem. Córeczka też ciągle nam wspomina o ładownych okrętach swojego ojca. Pani Kirk z dziećmi zostanie tutaj, żeby znajdować się bliżej ulubionego kaznodzieji, doktora Ramshorn...
Pani Bunny jest obecnie w stanie interesującym ale to u niej stan normalny; wkrótce już ósmą istotką obdarzy porucznika...
Żona chorążego Posky, która przyjechała na dwa miesiące przed tobą, moja droga, już się kłóciła przynajmniej ze dwadzieścia razy z p. Tomaszem Posky. Po całych koszarach słychać jak hałasują. — Słychać nawet że już podobno półmiskami na siebie ciskali. Tomasz nie potrafił nam wytłumaczyć przeszłego tygodnia w jaki sposób skaleczył się nad okiem. Pani dobrodziejka zaś wróci do mamy swojej utrzymującej pensję panien w Richemond. Jeżeli takie ma być pożycie, to lepiej by zrobiła żeby siedziała spokojnie w domu i nie dała się wykradać — wszak prawda? Gdzie pobierałaś wychowanie, moja droga? Ja wychowałam się u pani Flanagon, w gajach Illissus, pod Dublinem — bardzo to kosztowna była pensja. Wyobraź sobie, jedna margrabina uczyła nas wymowy paryskiej — a dymisjonowany jenerał major gimnastyki.
Ogłuszyły Amelję te szczególne zwierzenia i to pokrewieństwo, z powodu którego majorowa wykierowała się od razu na jej starszą siostrę. Przedstawiono ją jeszcze tego samego wieczora reszcie improwizowanej rodziny. Miła a nieśmiała, nie była znowu tak uderzająco piękną, żeby się jej inne kobiety obawiać miały — pierwsze więc wrażenie jakie wywarła było korzystne. Wkrótce jednak przybyli oficerowie z 150go pułku i zaczęli ją opsypywać tylu grzecznościami — że nowe jej siostry zaczęły natychmiast dopatrywać w niej wad wiele.
— Więc Osborne przestał już putać i marnotrawić po warjacku pieniądze — szepnęła pani Magenis do pani Bunny.
— Jeżeli można z nawróconego rozpustnika wykroić dobrego męża — to Jerzy będzie służył za wzór tego rodzaju — powiedziała pani O’Dowd pani Posky, najmłodszej dotąd mężatce w pułku, która pieniła się ze złości że inna zajęła jej miejsce.
Pani Kirk, pobożna owieczka doktora Ramshorn, postanowiła pani Osborne kilka zasadniczych kwestji, tyczących się dogmatów, żeby się przekonać czy należała do owieczek wybranych. Po kilku odpowiedziach Amelji, nacechowanych prawdą i prostotą, zawyrokowała że ta dusza błąka się jeszcze w najgrupszej pomroce. — Żeby co najprędzej mogła ujrzeć światło, dała jej do czytania trzy wyborne a tanie książeczki, ozdobione rycinkami. Oto ich tytuł: Jęki w pustyni. Praczka z Wandworth. Prawdziwy bagnet angielskiego żołnierza.
Pragnąc wydostać ją natychmiast z chaosu niewiadomości, nim sen zamknie jej oczy, pani Kirk wymogła na Amelji przyrzeczenie że nim się jeszcze spać położy, przeczyta wyborne owe dziełka.
Mężczyźni niewiedząc nic o tych wszystkich zabiegach, otoczyli ładną żonę kolegi i na cześć jej wdzięków wyczerpnęli cały zasób galanterji wojskowej. Była to rzeczywiście owacja, która podniosła odwagę Amelji i oczom jej cały blask wróciła, Jerzy dumniał z powodzeń żony, zwłaszcza też z wdzięku a zarazem skromności, z jaką przyjmowała hołdy młodych wielbicieli i odpowiadała na ich komplementa. On zaś w świetnym mundurze, przystojniejszy od wszystkich innych, ciągle miał zwrócone tkliwe spojrzenie na żonę. Amelja bardzo się czuła szczęśliwą tego wieczora — i biedne jej serduszko aż skakało z radości.
— Będę najgrzeczniejszą dla wszystkich jego przyjaciół — mówiła sobie. Kiedy są przyjaciółmi Jerzego — to już starczy żeby zostali moimi; musi u nas w domu panować wesołość i radość, to go tem bardziej przywiąże do domu.
Zjawienie się Amelji w pułku było świetne; kapitanom wydała się uroczą, porucznicy głosili jej pochwały, a chorążowie gotowi byli na klęczkach kadzić wonnościami hołdów. — Stary Kutler, lekarz pułkowy, puścił parę żarcików, za nadto przesiąkłych anatomją żeby je powtórzyć można, a bataljonowy lekarz Kekl, który się doktoryzował w uniwersytecie Edymburskim, raczył z nią rozmawiać o literaturze i zacytować kilka zdań francuzkich, wreszcie Stubble chodził od jednego do drugiego, szepcząc do ucha każdemu:
— A co? prawda — prześliczna?
Poncz na winie ledwo go zdołał oderwać od tych oznak uwielbienia.
Kapitan Dobbin nie rzekł ani słówka do Amelji przez cały wieczór, ale z kapitanem Porter odprowadził Josa do hotelu. Poczciwy ten chłopak miał chód trochę niepewny. — Opowiadanie jego o polowaniu na tygrysa — wielkie z początku miało powodzenie na objedzie oficerskim a wieczorem wywarło niepoślednie wrażenie na pani O’Dowd, która w turbanie z ptakiem rajskim odpoczywała na kanapie. — Dobbin oddał ex-poborcę w ręce służącego, a następnie paląc cygaro, przechadzał się przed hotelem.
Jerzy odchodząc od pani O’Dowd obwinął starannie żonę szalem. Amelja podała rękę wszystkim oficerom, którzy jej towarzyszyli do pojazdu. Dobbin podał jej rękę, gdy wysiadała, i wyrzucała mu z uśmiechem, że nie zbliżył się do niej przez cały wieczór.
Już od dawna ucichło wszystko w hotelu i na ulicy — a kapitan palił jeszcze cygaro. Widział — jak światło zagasło w salonie Jerzego, a następnie zabłysło i zgasło w pokoju sypialnym.
Wrócił do kwatery kiedy świt zaczynał szarzeć na niebie. Już nad rzeką słychać było głosy i okrzyki ze statków, które miały zawieść podróżnych daleko od brzegów Tamizy.
Oficerowie i żołnierze tego pułku mieli wsiąść na statki rządowe, udające się na ląd stały.
Trzeciego dnia po herbacie u pani majorowej O’Dowd pośród okrzyku majtków i odgłosów muzyki, grającej hymn narodowy: God save the king, pułk popłynął do Ostendy.
Jos, zawsze dworak, chętnie towarzyszył siostrze i majorowej, której mnóstwo tłumoków i ów sławny ptak rajski, popłynęły już przedtem z bagażami pułku. Dwie nasze bohaterki udawszy się powozem do Ramsgate bez najmniejszego pakunku wsiadły na statek, udający się z mnóstwem podróżnych do Ostendy.
Okres ten z życia Josa (wkrótce go opiszemy) tak był przepełniony dramatycznemi wypadkami, że, mu służył przez długi przeciąg czasu za przedmiot bardzo zajmujących opowiadań i rozmów — a nawet zaszkodził dawnym gawędom o polowaniu na tygrysa, zastąpionym obecnie malowniczemi wspomnieniami z bohaterskiej kampanji Waterloo.
Skoro Jos powziął postanowienie towarzyszenia damom, przestał golić wąsy. W Chatham uczęszczał najregularniej na wszystkie przeglądy i musztry. Pilnie słuchał zwierzeń swoich kolegów oficerów, jak ich zwykle nazywał — i dokładał wszelkich usiłowań żeby zapamiętać techniczne wojskowe wyrażenia. Poczciwa pani O’Dowd wiadomościami swojemi wielce mu dopomagała w tych studjach.
Kiedy wsiadano na statek Piękna róża, Jos wdział ubiór podróżny: czamarkę z potrzebami, spodnie wojskowe i olbrzymi kapelusz z sutemi, błyszczącemi galonami. Tajemniczo odpowiadał ciekawym że udaje się do armji księcia Wellingtona — a ponieważ na statek zabrał własny swój powóz, miano go za znaczną jakąś figurę, za komisarza jeneralnego, a przynajmniej za kurjera rządowego. Cierpiał nieco na chorobę morską podczas podróży — damy jeszcze bardziej od niego cierpiały. W Amelję jakby życie nowe wstąpiło kiedy okręt zawinął do portu Ostendzkiego, i ujrzała gmach, w którym stał pułk jej męża.
Jos udał się zaraz do hotelu, nie czując się jeszcze zupełnie zdrowym; kapitan Dobbin odprowadziwszy damy, zajął się jeszcze wydostaniem z okrętu i z komory powozu i rzeczy pana Josa, który wtedy nie miał służącego. Lokaj jego i lokaj p. Osborne odmówili kategorycznie narażać życie po falach zdradliwej Amfitryty. Spisek ten wydał się dopiero przed samym odjazdem i do rozpaczy doprowadził p. Józefa Sedley, który z tego powodu o mało co nie zaniechał podróży. Dopiero żarciki kapitana Dobbin zdołały przezwyciężyć jego wahanie. Zresztą wąsy puściły mu się już spore, a ten ostatni powód dokończył tego co zaczęła wymowa Dobbina i Jos pojechał.
Dobbin wynagradzając powolność radom, zajął się wyszukaniem służącego niskiego Belga, z cerą oliwkową, który wyrażał się tylko swojem, niezrozumiałem flamandzkiem narzeczem. Ponieważ miał jakąś przestraszoną minę i cochwila nazywał p. Sedley milordem, wkrótce zjednał sobie jego łaski.
Ostenda bardzo się zmieniła co do tego, jakich Anglików obecnie się tam spotyka. Wielcy panowie bywają tam bardzo rzadko, inni zaś najczęściej źle się ubierają, noszą brudną bieliznę, czuć ich wódką i tytoniem, grywają w karty lub w bilard w zakopconych piwiarniach.
Według rozkazu księcia Wellingtona każdy wojskowy musiał jak najskrupulatniej płacić swoje wydatki. Wspomnienie tego szczegółu musiało wyryć się na wieki w pamięci ludu handlującego. W istocie wkroczyło do kraju wojsko konsumentów, dobrze płacących, czegoż sobie może bardziej życzyć kraj przemysłowy?
Belgja zresztą nie jest nader wojowniczą, bo historja jej świadczy od wieków że się zadowalnia dostarczaniem pola bitwy innym narodom.
W kwitnącem tem a bogatem królestwie widać było na początku lata 1815 dobrobyt i zamożność, przypominający najpomyślniejsze chwile jego przeszłości. Ludne wsie i miasta nabrały życia, kiedy się po nich snuły nasze czerwone piękne mundury. Na pysznych spacerach spotykało się co chwila wykwintne ekwipaże i świetne kawalkady. Po rzekach okrążających bujne pastwiska, malownicze wioski i stare zamki w cieniu drzew rozłożystych — mknęły łodzie z próżniaczym tłumem turystów angielskich. Żołnierze pili w karczmach po wsiach i hojnie płacili swoje wydatki. Highlandry[4] mając kwatery po chatach flamandzkich, kołysali dzieci, gdy gospodarz i gospodyni wychodzili na sianokos. W tym ustępie wojny delikatny pendzel mógłby znaleźć nie jeden wdzięczny przedmiot do obrazu. Zdawało się że to tylko przygotowanie do świetnego, świątecznego przeglądu. Tymczasem Napoleon schroniwszy się za patem fortec, przygotowywał się także wtargnąć do tego samego kraju.
Wódz naczelny armji angielskiej, książę Wellington, potrafił natchnąć żołnierzy swoich wiarą, z jaką da się tylko porównać fanastyczny entuzjazm Francuzów dla Napoleona. Rozporządzenia jego obronne tak dobrze były pomyślane, liczne posiłki, w razie potrzeby tak znajdowały się blisko, że z wszystkich serc pierzchnęła obawa i że nasi podróżni, pomiędzy którymi znajdowało się dwoje bardzo lękliwych, podzielali zupełnie pewność i zaufanie ogółu. Pułk, w którym służył Jerzy i Dobbin miał wymaszerować do Bruges i Gandawy, a następnie do Brukseli. Joe towarzyszył damom, które tę podróż odbyły na statkach publicznych, bardzo wygodnie, a nawet zbytkownie urządzonych jak o tem wspominają starzy turyści po Flandrji. Statki te używały ogromnego rozgłosu pod względem znamienitej kuchni, rozgłosu zupełnie usprawiedliwionego, z którym się łączy następująca tradycja: Podróżny jeden Anglik przyjechawszy do Belgji z zamiarem przepędzenia jednego tygodnia, wsiadł na taki statek, gdzie tak mu zasmakowało jadło, że przybywszy do Gandawy, odpłynął napowrót do Bruges i znowu rozpoczął tę samą podróż. Nareszcie wynaleziono koleje żelazne. Wtedy z rozpaczy nasz podróżny utopił się w rzece, kiedy ostatni statek ostatnią odbywał żeglugę. Jos nie popadł w tę ostateczność, ale uroczystą cześć złożył obiadowi. Pani majorowa O’Dowd twierdziła że do szczęścia mu nic nie brakowało jak tylko ożenić się z jej siostrą Glorwiną. Przez cały dzień spijał piwo ostendzkie na pokładzie, gderał na służącego i dworował damom.
Odwaga jego wzniosła się do najwyższego djapazona, który głównie zawdzięczał bachusowym uciechom.
— Niech napada na nas Korsykanin! Emmy, kochana Emmy, jeśli się obawiam, to tylko o niego, mówił do siostry. — Za parę miesięcy, do stu piorunów! sprzymierzeńcy muszą wejść do Paryża i zaproszę was na objad do Palais Royal. Trzykroć sto tysięcy Rosjan! słyszałaś? wkroczy do Francji przez Moguncję i Ren — trzykroć sto tysięcy, siostrzyczko, pod dowództwem Wittgensteina i Barklaja de Tolly. Nie masz oczywiście wyobrażenia, moja droga, o strategji i taktyce. Znając się cokolwiek na niej, mam zaszczyt powiedzieć ci, że nie ma piechoty we Francji, któraby mogła dotrzymać placu piechocie rosyjskiej. Czy Korsykanin ma choć jednego jenerała tak zdolnego jak Wittgenstein? A pięćkroć sto tysięcy Austrjaków, którzy przybędą najniezawodniej. Nie upłynie dziesięciu dni, a zobaczysz jak dotrą do granicy francuzkiej, pod dowództwami Schwarzenberga i arcyksięcia Karola. A zresztą Prusacy, rozumiesz? Prusacy, którymi dowodzi waleczny jenerał Blücher. Teraz, kiedy Napoleonowi brak Murata, nie ma jenerała kawalerji lepszego od Blüchera. Wszak prawda pani O’Dowd, że niepotrzebnie się martwi młoda przyjaciółka pani? Izydorze! czego drżysz? Prędzej nalej mi piwa!
Pani O’Dowd odpowiadając nie omieszkała wspomnieć że Glorwina bardzo jest odważną, nie ustąpi żadnemu mężczyźnie, a tem bardziej Francuzowi. Po tej pochwale wychyliła duszkiem kufel piwa i skrzywiła się przyjemnie na dowód sympatji dla tego trunku.
Częste utarczki z wrogiem, to jest z płcią piękną w Cheltencham i Bath, wyleczyły pod wielu względami z dawnej nieśmiałości naszego przyjaciela, byłego poborcę z Boggley Vollah. Obecnie rozgrzany piwem czuł w sobie ogromną dziarskość i męstwo. Wszyscy się nim zachwycali w pułku; młodzi oficerowi wdzięczni mu byli za świetne uczty, jakie im wyprawiał, na których pękali od śmiechu z marsowej przybranej postaci pana fundatora. Zwykle w wojsku każdy pułk wychowywa jakieś zwierze: psa, kota, lub małpę, towarzyszące mu we wszystkich marszach. Jerzy robiąc alluzję do szwagra, mówił że pułk jego wybrał słonia.
Jerzy zaczynał się wstydzić nieco towarzystwa, do którego zmuszony był wprowadzić żonę, z czego zwierzał się przed Dobbinem z wielkiem tegoż zadowoleniem. Zamierzał przenieść się co najprędzej do innego korpusu, żeby oszczędzić Amelji otoczenia tak pospolitego. Co zaś do pani Osborne, to z powodu prostoty charakteru, otwartości i szczerości, wolną ona była od tych przesadzonych, niby delikatnych wymagań, które mąż jej brał za dowód dobrego gustu.
Majorowa O’Dowd przyczepiła olbrzymi pęk piór kogucich do kapelusza, na piersiach jej bujał ogromny zegarek, repetjer, w którym co chwila naciskała sprężynę; opowiadała, wsiadając do powozu, w jaki sposób ojciec podarował jej tę miednicę w dzień ślubu; delikatny Osborne nie mógł znosić tej paplaniny, do której trzeba dodać nie mało jeszcze innych równie zajmujących szczegółów; cierpiał że tak złą znajomość ma jego żona. Amelja owszem śmiała się z bzików poczciwej kumoszki i wcale się nie rumieniła za towarzystwo, w jakie ją los wprowadził.
Mimo drażliwości Jerzego — nie można było wynaleść towarzyszki podróży zabawniejszej od pani majorowej O’Dowd. Rozmowa jej odznaczała się barwnością i niespodziankami.
— Co to za czółna i łodzie, moja droga — patrzeć nie ma na co! Na świecie całym nie znajdziesz takich łódek jak w Dublinie, w Ballinsloe — dopiero się to płynie — jak strzałą. A co to za prześliczne mięso u nas! Wiesz — że ojciec mój otrzymał medal złoty na jednym konkursie. Jego Ekscelencja raczył sam zjeść befsztyk z wołu, który odniósł nagrodę i powiedział że nigdy jeszcze zęby jego nie zgryzły tak delikatnej wołowiny. Był to wół czteroletni, kochanie! Proszę mi znaleść takiego tutaj. Jos wtrącił z westchnieniem że tylko w Angliji dostać można dobrego mięsa, ani zbyt tłustego, ani zbyt chudego.
— Irlandja zasługuje — wierzaj mi pan — żeby zrobić dla niej wyjątek w tym razie — odparła żywo majorowa, bardzo skłonna jak w ogóle jej rodaczki do przyznawania pod każdym względem wyższości swojej ojczyźnie. Porównanie targu miasta Bruges z targiem Dublińskim, wydawało jej się pocieszną a niedorzeczną pretensją, na jaką tylko się godzi wzruszyć ramionami.
Po ulicach, placach, ogrodach publicznych widać było tylko samych wojskowych angielskich. Budzono się zrana przy dźwięcznym odgłosie trąbek, grających pobudkę — a udawano się na spoczynek przy odgłosie bębna i piszczałki.
Cały kraj, Europa cała wyglądała wówczas jak wielki obóz. Historja gotowała się na opis wielkich, stanowczych wypadków.
Poczciwa Peggy O’Dowd prawiła swoim zwyczajem o koniach i stajniach w Glen Malony, o starych winach, jakie tam trzymano w piwnicach. Jos Sedley wdał się w głębokie rozprawy o ryżu używanym w Dumdum. Amelja myślała tylko o mężu, którego kochała nad życie.
W tej wesołej drużynie, której ognisko istniało w Brukselli, każdy albo się powodował własnemi przyjemnościami, albo też własnemi myślami i marzeniami. Zdawało się że nikt nie przeczuwał groźnej przyszłości, nie widział wroga, który lada chwila mógł wtargnąć i zakłócić ten przyjemny spokój. Pułk właśnie miał stanąć na załodze w Brukselli, nasi więc podróżni przebywali przez czas niejaki w jednej z najprzyjemniejszych stolic w Europie.
Mnóstwo salonów gry i tańców, stało tam otworem, mnóstwo dawano objadów, godnych łakomego podniebienia pana Jos. Pełno zresztą było teatrów, gdzie słowiki w niewieścich postaciach miały wyborowych słuchaczy. Słowem wesoło bawiono się w tej stolicy, gdzie tyle starodawnych pomników, dochowanych z artystyczną sumiennością, zachwycać mogło podróżnych.
Amelja, która po raz pierwszy wydaliła się z wyspy swojej Anglji, musiała zachwycać się coraz to nowemi niespodziankami.
Wśród najczystszych uniesień — młode małżeństwo bujało rozkosznie w słodyczach miodowego miesiąca. Jerzy najął mieszkanie w bogatym hotelu. Jos miał wspólnie dzielić wydatki; Amelja czuła się wówczas najszczęśliwszą z wszystkich młodych mężatek Wielkiej Brytanji.
Codzień przyjemności nowe, nowe rozrywki, których rozmaitość zdawała się niewyczerpaną. W dzień zwidzano kościoły albo galerje obrazów, udawano się powozem w malownicze okolice — wieczorem zaś słuchano wrażliwego dramatu lub opery. Wybór artystów dramatycznych znajdował się wówczas w Brukselli. W parku muzyki wojskowe dawały codzień koncerta, na których spotykano najwyższych dygnitarzy angielskich. Zdawało się że to był nieprzerwany ciąg uroczystości wojskowych. Co wieczór Jerzy prowadził żonę do najlepszej restauracji, a ztamtąd na teatr lub na zebranie i zachwycony sobą oddawał największe pochwały życiu małżeńskiemu.
Nieśmiała a zakochana Amelja dostatecznie czuła się zadowoloną, tem iż znajdowała się ciągle z Jerzym i towarzyszyła mu wszędzie. W listach, które wówczas pisywała do matki, wdzięczność jej dla męża przebijała się w każdem słowie. Mąż chciał ją okryć koronkami, obsypać djamentami i różnemi klejnotami. Wzór to i fenix pomiędzy mężami!
Jerzy rósł jak na drożdżach spotykając na przechadzkach liczny tłum lordów i lady, wykwitnych panów i pań, przybywając zewsząd do Brukselli. W tych zabawach towarzyskich odłożono na bok zimną etykietę, impertynencką grzeczność, w jakiej często celują wielcy panowie wewnątrz swoich pałaców. Na publicznych placach równość musi być górą, bo możnaż się przekonać czy sąsiad, który cię popycha, ma prawo cię potrącać? Najlepiej zapomnieć o wszystkich wyróżnieniach społecznych i zmieszać się z tłumem ochoczym.
Na wieczorze, wydanym przez jednego sztabsoficera raczyła tańczyć z Jerzym kontredansa lady Bjanka Thistlewood, córka lorda Bareacres. Pyszniąc się z tego zaszczytu, Jerzy pospieszył ofiarować lody i chłodniki dwóm szlachetnym damom; nie dozwolił aby ktokolwiek inny zawołał na woźnicę lady Bareacres. Przesadny ton mowy jego ojca niknął w porównaniu z cedzącym tonem, jakim Jerzy wyrażał się o hrabinie. Nazajutrz złożył wizytę tym damom, kłusował na spacerze koło powozu, w którym jechały i zaprosił je na wystawny objad do restauracji.
O mało krew mu nie uderzyła do głowy z radości kiedy przyjęto jego zaproszenie. Stary Bareacres nie bardzo dumny, że nadto często był zgłodniały, żeby nie pójść na zaproszony objad — wszędzie.
— Spodziewam się jednak że na tym objedzie innych oprócz nas kobiet nie będzie? rzekła lady Bareacreas zastanawiając się nieco nad tem zaproszeniem tak lekkomyślnie wypowiedzianem i przyjętem.
— Wielki Boże! Czy mama myśli że ośmieliłby się przyprowadzić swoją żonę? zawołała lady Bjanka, która poprzedniej nocy porwana wirem walcowym opierała główkę na ramieniu Jerzego. Mniejsza tam o męża — ależ żona!
— Żona? Tylko co się ożenił. O ilem słyszał śliczna podobno kobieta — wtrącił stary hrabia.
— Daj pokój, Bjanko! — odparła matka. Kiedy twój ojciec idzie — to i my pójść możemy — a zresztą w Anglji nie będziemy ich znać więcej — uważasz, moje dziecię?
Dystyngowane te osoby, powziąwszy takie postanowienie, przyjęły najchętniej obiad ofiarowany im w Brukseli przez Jerzego który dosyć drogo ten zaszczyt opłacić musiał. Jednakże dla zachowania swojej godności, żonę jego traktowały z góry i nie dozwoliły jej mieszać się do rozmowy. Damy angielskie wielkiego świata celują tonem pogardliwym, jaki umieją przybierać względem niższych w ich mniemaniu osób.
Woreczek Jerzego nie mało ucierpiał z powodu tego objadu, biedna Amelja spędziła smutny wieczór w miodowym miesiącu. W liście do matki opisała z goryczą obejście się lady Bareacres, która podczas obiadu umyślnie jej nie odpowiadała; lady Bjanka zaś lornetowała ją ciekawie; Dobbina aż rozgniewała imponująca mina milorda, który wstając od stołu i rzucając okiem na rachunek zawyrokował że objad był okropnie drogi i niegodziwy. Mimo skarg Amelji na grubjańskie postępowanie współbiesiadników, stara pani Sedley wielce się ucieszyła że mogła paplać wszędzie o nowej przyjaciółce swojej córki hrabinie Bareacres. Paplaniną tą zajmowała się tak gorliwie, że nareszcie i stary Osborne dowiedział się iż syn jego wydawał objady parom i parowym Wielkiej Brytanji.
Ci którzy znają dzisiejszego jenerała Tufto, przechadzającego się w pogodny dzień na Pall-Mall, z piersiami wywatowanemi, wysznurowanego, w palonych butach, ciskającego wyzywające spojrzenie płci pięknej — lub co widzieli rzeczonego jenerała konno na gniadej klaczy wyświeżonego według ostatniej mody, z trudnością odgadliby w dzisiejszym sir Jerzym Tufto — dzielnego oficera z wojen na półwyspie i pod Waterloo. Nosi on obecnie włosy czarne, gęste i fryzowane, czarne brwi i rude wąsy.
W 1815 r. włosy miał jasne i rzadkie, tęższy był w stanie i w łydkach — ale wszystko przemija na tym świecie: zarówno sława jak łydki. W siedmdziesiątym roku życia (liczy on teraz ośmdziesiąt lat) włosy jego nader rzadkie i siwe, nagle jakby czarem — zgęstniały, przemieniły się na czarne i kędzierżawe; faworyty i brwi nabrały ciemnej, połyskliwej barwy. Złe języki puszczają pogłoski że nosi perukę i brzuch bawełniany. Tomasz Tufto dodaje nadto że panna de Jaisey, aktorka teatru francuskiego w Londynie — dwoma palcami zrzucała na podłogę całą czuprynę jego dziadka — ale Tomasza Tufto znają jako pleciucha, zresztą peruka jenerała nic nie ma wspólnego z tą powieścią.
Nasi przyjaciele zwiedziwszy ratusz Brukselski, który pani majorowej O’Dowd wydał się znacznie mniejszy i brzydszy niż jej ojca w Glen-Malony, przechadzali się po targu kwiatów — wtem spostrzegli zbliżającego się ku nim konno oficera, za którym jechał ordynans. Zsiadłszy z konia, oficer wyszukał i nabył najpiękniejszy i największy bukiet, który kazał bardzo starannie obwinąć. Oddał go następnie ordynansowi, a sam z miną bardzo zadowoloną z siebie i sprawunku — pojechał dalej.
— Chciałabym żebyście mogli widzieć kwiaty u nas w Glen Malony — wtrąciła mimochodem pani O’Dowd. Papa mój trzyma trzech ogrodników i dziewięciu ogrodniczków. Cały morg jeden zajmują oranżerje, a ananasy tak są u nas pospolite jak latem gruszki w Londynie. Grona winne ważą u nas po sześć funtów, i sumieniem a honorem wam zaręczam że mamy magnolje wielkości talerzy a nawet kotłów.
Dobbin, który nigdy nie smakował w gawędkach pociesznych pani O’Dowd, tym razem jednak obawiając się żeby nie parsknął śmiechem, oddalił się od towarzystwa i pozostawszy w przyzwoitej odległości, zaczął się śmiać do rozpuku ku wielkiemu zdziwieniu przechodniów.
— Gdzież się podział nasz dryblasisko kapitan? zawołała pani O’Dowd, oglądając się naokoło. Czy mu znowu z nosa krew idzie? Jeśli mu tak ciągle, jak powiada, idzie krew z nosa, to mu wreszcie w nosisku zupełnie krwi zabraknie... Prawda, O’Dowd że magnolje w Glen Malony dochodzą do wielkości kotłów.
— Ma się rozumieć, Peggy, a nawet niektóre są większe — odrzekł major, który zawsze żonie wszystko potwierdzał.
Rozmowę tę zajmującą przerwało zjawienie się konno oficera, o którym poprzednio wspominaliśmy.
— Śliczny koń! — zawołał Jerzy. Kto to na nim jedzie?
— Cóżby to było dopiero gdybyście państwo widzieli wierzchowca brata mojego Molloy-Malony, który na wyścigach w Kurra wygrał srebrny puhar — zawołała majorowa, rozpoczynając nowy rozdział familijnych wspomnień.
Wyjątkowo jednak mąż przerwał jej tym razem.
— Nie mylę się — rzekł — to jenerał Tufto, dowodzący drugą dywizją kawaleryi. Ja i on zostaliśmy ranieni w te same nogi przy wzięciu Talaveru — dodał po chwili spokojnie.
— Dlategoście tak dzielnie maszerowali — wtrącił Jerzy z uśmiechem. — Jenerał Tufto! dodał, zwracając się ku Amelji. — To i państwo Crawley muszą być gdzieś nie daleko.
Amelji nie wiadomo czemu krew uderzyła do głowy i o mało co się jej źle nie zrobiło. Słońce wydało się jej mniej błyszczącem, miasto mniej malowniczem i zajmującem. A jednak zachód oświecał niebo ostatniemi blaskami i w ten wieczór majowy cudna była pogoda.
Pan Jos najął parę koni do elegandzkiego, otwartego kocza londyńskiego, który wyglądał wcale przyzwoicie na spacerach brukselskich. Jerzy wystarał się o wierzchowca i w towarzystwie Dobbina kłusował codzień przy powozie Józefa i siostry.
Podczas jednej wycieczki do parku, który był celem codziennych przejażdżek, przekonali się wszyscy o trudności domysłów Jerzego co do przybycia Rawdona Crawley z żoną. W istocie — ujrzano jednego poranku Rebekę, wyświeżoną, powabniejszą niż zwykle w wykwintnej amazonce, cwałującą na pysznym koniu arabskim, którym zręcznie kierowała — w gronie najznakomitszych jeźdźców angielskich przybywających w Brukselli. Rebeka nauczyła się jeździć konno w Crawley.królewskiej, gdzie baronet a także panowie Pitt i Rawdon, każdy z kolei, byli jej mistrzami. Obok niej cwałował jenerał Tufto.
— Patrzcie państwo — to książę; poznajecie go? mówiła majorowa do Josa, który się zaczął czerwienić. Tak — na tym koniu bułanym widzisz pan lorda Uxbridge — jak doskonale jeździ! Podobny do mojego brata Malwy-Mallony, jak dwie krople wody.
Rebeka nie zwróciła z początku uwagi na powóz; poznawszy jednak Amelję, wdzięcznie uśmiechnęła się i ukłoniła ręką. Następnie zwracając się do jenerała Tufto, zapytującego o nazwisko tłustego oficera w kapeluszu galonowanym, odrzekła że to oficer z kompanii wschodnio indyjskiej.
Rawdon Crawley odłączył się od kawalkady, zbliżył do Amelji, serdecznie ściskając jej rękę zapytał o zdrowie — poczem rzucił spojrzenie na majorową O’Dowd w kapeluszu z czarnemi koguciemi piórami. Spojrzenie to majorowa przypisywała tylko potędze czarownych swych wdzięków.
Jerzy, który z Dobbinem nieco przyzostał, dopędził natychmiast całe towarzystwo, kłaniając się dostojnym osobom, w rzędzie których dostrzegł panią Crawley. Bardzo mu pochlebiło że Rawdon wsparty na drzwiczkach powozu, rozmawiał poufale z Amelją i z serdecznem wylaniem odpowiedżiał na kilka szczerych słów adjutanta. Ukłony, które zamienili między sobą Rawdon i Dobbin pozostały w granicach ścisłej grzeczności. Crawley prosił Osborna żeby go odwiedził w hotelu Parku, gdzie stanął razem z jenerałem Tufto; Jerzy pospieszył z wzajemnem zaproszeniem.
— Jak mi przykro że pana nie spotkałem przed trzema dniami — rzekł Jerzy do Rawdona — byłbym pana koniecznie zabrał na niezły objadek, na który zaprosiłem Lorda Bareacres, hrabinę i Lady Bjankę. Bawiliśmy się nie źle, a bardzoby nam było przyjemnie mieć także państwa za współbiesiadników.
Po tem małem zadosyćuczynieniu swojej miłości własnej i pretensjom człowieka modnego, Osborne pożegnał Rawdona, który boczną aleją dopędził cwałem jaśnie wielmożną kawalkadę. Jerzy i Dobbin zajęli dawne miejsca u obu drzwiczek powozu, który się toczył dalej.
— Jak książę wybornie wygląda na koniu! — zauważyła majorowa — rodzina Wellesleyów spokrewniona jest z Malonami. Ale w mojem położeniu, skoro się przedstawię Jego księżęcej Mości, będę czekała żeby sobie pierwszy przypomniał o naszych związkach rodzinnych.
— Sławny to wojownik — zawołał Jos, który odzyskał całą działalność języka, kiedy już bohatera nie miał przed oczyma. — Proszę mi przytoczyć jakie zwycięstwo, coby można porównać ze zwycięstwem pod Salamanka? Jak pan myślisz, panie Dobbin? — Prawda? A wiesz też, gdzie głównie zaczerpnął wszystkie swoje strategiczne wiadomości? W Indjach, mój drogi, tylko w Indjach. Mam także zaszczyt znać go osobiście, pani O’Dowd! Tańczyliśmy oba na jednym wieczorze z panną Kutler, córką Kutlera z artylerji — niech ją licho... co za ładna dziewczyna! Było to za dawnych, dobrych czasów — w Dumdum.
O tem spotkaniu ze znakomitemi osobami rozmawiano aż do końca spaceru, przy objedzie i przed pójściem na operę.
Tego wieczora w teatrze zdawało się że się przeniosła gdzie w mury starego Albionu.
W sali widać było prawie tylko same angielskie twarze i zdawało się że prawie całe towarzystwo zna się osobiście — po lożach świetniały pyszne toalety, które taki rozgłos nadały damon angielskim.
Majorowa O’Dowd strojem swoim zwracała ogólną uwagę. Na jej czole, nad masą loków, połyskał djadem z kamyków irlandzkich, które według jej mniemania przyćmiewały klejnoty wszystkich jej rywalek. Osborne z powodu jej obecności znajdował się jak na szpilkach. Ona jednak nie przypuszczając żeby jej towarzystwo nie było najpożądańsze i najprzyjemniejsze, zapisywała się z urzędu do wszystkich rozrywek, ułożonych między jej przyjaciółmi.
— Dotąd była dla ciebie nader użyteczną, moja droga — szepnął Jerzy do żony — ale przybycie Rebeki, z którą się pewno zaprzyjaźnicie, pozwoli ci odsunąć na bok tę niestrawną Irlandkę.
Amelja milczała; nie można więc było odgadnąć tajemnic jej myśli.
Majorowej dosyć się spodobało widowisko — ale cóż to za porównanie z salą teatru na ulicy „Fürzem-bel“ w Dublinie. Muzyka francuska znajdowała się o sto szczebli niżej od marszów narodowych jej kraju. Przy tym podobnych uwagach, grzmiącym głosem rozpowiadanych, majestatycznie chłodziła się olbrzymim wachlarzem.
— Mój najdroższy Rawdonku! Czy nie wiesz aniołku, kto jest ta jejmość siedząca przy Amelji, która wygląda jak przebrany grenadjer? — pytała w loży naprzeciwko dama, bardzo ujmująca dla męża sam na sam, ale jeszcze bardziej w nim rozkochana publicznie. — Zkąd się wzięło to stworzenie z żółtemi piórami na turbanie, w atłasowej sukni czerwonej i ze ściennym zegarem u boku?
— Czy ta obok ładnej osoby, biało ubranej? zagadnął jegomość, który w tej samej loży siedział w drugim rzędzie. Był to mężczyzna w średnim wieku, nosił wstążeczkę w dziurce od guzika, na szyi miał ogromną i fałdzistą białą chustkę a pod frakiem, według ówczesnej mody, kilka kamizelek.
— Ładna osoba w bieli — jenerale? To Amelja Osborne... ale pan zaraz na wszystkie ładne kobiety zwracasz spojrzenie.
— Przysięgam pani że jedna tylko istnieje na świecie całym, która spojrzenie moje przykuwa — odparł jenerał zadowolony z odpowiedzi.
Sąsiadka podniosła na to olbrzymi swój bukiet, jakby go nim chciała uderzyć.
— Patrzcie państwo — nie mylę się — wszak to bukiet i ów jegomość z targu kwiatów.
Rebeka widząc że jej przyjaciółka zwraca oczy w jej stronę, przesłała jej ręką wdzięczny pocałunek. Majorowa biorąc to powitanie do siebie, lekko skinęła głową, z przyjemnym uśmiechem. Amelja z nerwową żywością cofnęła się w głąb loży. Podczas antraktu Jerzy poszedł złożyć uszanowanie pani Crawley. Spotkawszy Crawley’a w korytarzu, zamienił z nim kilka słów o wypadkach zeszłego tygodnia.
— Cóż, mój drogi, czy ci bankier mój bez żadnych trudności wypłacił mój weksel? — zagadnął Jerzy poufale. — Czy wszystko było w porządku?
— Najzupełniej — odparł Rawdon. — Gotowem dać ci rewanż kiedy zechcesz. A cóż, panna oswaja się?
— Nie bardzo — odrzekł Jerzy — trzeba to zostawić czasowi. Tymczasem dla nabrania cierpliwości dostało mi się nieco pieniędzy z majątku matki? A dla ciebie ciotka nie tak już okrutna?
— Gdzie tam! Skąpe babsko ośmieliło się przysłać mi dwadzieścia funtów. Kiedyż się spotkamy? Jenerał we wtorek będzie na objedzie w mieście. Możesz przyjść tego dnia? Powiedz że Sedley’owi żeby wąsy obciął. Na jakiego licha cywilusowi wąsy i czamarka? Więc rzecz między nami ułożona, liczę na ciebie we wtorek.
Po tej krótkiej rozmowie Rawdon odszedł trzymając się pod rękę z dwoma modnymi koryfeuszami, należącymi tak jak on do sztabu jenerała.
Jerzemu nie smakowało trochę że Rawdon właśnie wybrał dzień, w którym jenerał objadować miał w mieście.
— Pozwolisz mi złożyć uszanowanie żonie? — zagadnął Jerzy.
— Jak chcesz — odparł Rawdon z widocznem niezadowoleniem, aż oficerowie, towarzyszący mu, mrugnęli na siebie znacząco kiedy Jerzy dążył ku loży generała, której pamiętał dobrze numer. Zapukał.
— Proszę wejść! — zawołał z loży srebrzysty głosik i Jerzy znalazł się w obec Rebeki.
Pani Crawley wstała na jego przyjęcie z wielkiemi oznakami serdeczności; podała mu obie ręce, jakby chcąc go lepiej jeszcze przekonać o swojem zadowoleniu. Tymczasem orderowy jenerał marszcząc brwi przyglądał się przybyłemu, a spojrzenie to znaczyło.
— Niech pioruny trzasną natrętnika, który nam przeszkadza!
— Kochany kapitanie Jerzy! — zawołała Rebeka z uroczym uśmiechem — bardzo to pięknie z pańskiej strony żeś przyszedł. Jenerał i ja zaczęliśmy już uczuwać pewną monotonję w naszem sam na sam. Mam zaszczyt przedstawić panu jenerałowi kapitana Jerzego Osborne, o którym tak często wspominałam.
— Bardzo dobrze, odparł jenerał, zaledwo głową kiwnąwszy. W którym pułku służy kapitan Jerzy?
Jerzy wymienił numer pułku.
— Pułk ten przybywa z Indji zachodnich, wszak prawda? Nie bardzo się odznaczał w wojnie. Czy kwaterujesz pan w Brukseli, kapitanie Jerzy? — mówił dalej jenerał z obrażającą butą.
— Jenerał pomieszałeś, to nie kapitan Jerzy, tylko kapitan Osborne — wtrąciła Rebeka z uśmiechem.
Jenerał ciskał piorunującym wzrokiem.
— Kapitan Osborne, niech i tak będzie! Więc kapitanie Osborne, czy jesteś pan z tej samej familji co lordowa Osborne?
— Używamy tego samego herbu — odrzekł prawdę Jerzy.
Pan Osborne udawszy się do jednego heraldyka pożyczył z książki parów herbu swojego imiennika i od piętnastu lat paradował z nim na drzwiczkach swego powozu.
Jenerał nie rzekł już ani słówka; wziąwszy do rąk lornetę zdawał się zwracać uwagę na salę. Nie dosyć zręcznie jednak poradził sobie w tej mierze, bo Rebeka dostrzegła że jedno oko uporczywie zwracał na nią i na Jerzego z tygrysiem spojrzeniem.
Tem bardziej czuliła się do Jerzego i poufaliła.
— A kochana Amelka — jakże się ma? Wprawdzie nie potrzeba pytać się tak wygląda świeżo i śliczniutko. Któż to jest ta wysoka, przystojna pani, co przy niej siedzi? Pewno jedna z ofiar pana. Znamy pańskie sprawki. Pan Sedley zabiera się do lodów — zdaje się że mu smakują! Jenerale! Czemuż my nie mamy lodów?
— Natychmiast każę przynieść — rzekł jenerał, wściekając się ze złości.
— Pozwól mnie pani — ja pójdę — wtrącił pospiesznie Jerzy.
— Nie — dziękuję panom. Pójdę odwiedzić w loży poczciwą, kochaną Amelkę. Podaj mi pan rekę kapitanie!
Potem ukłoniwszy się z lekka jenerałowi, odeszła wsparta na ramieniu Jerzego. Chytry a wyrazisty uśmieszek przebiegł po licu Rebeki — jakby mówiła do swojego towarzysza: — Widzisz jak rzeczy stoją — biedne jeneralisko szaleje. — Jerzy nie dostrzegł tego uśmiechu. Za nadto był zajęty myślami swemi, chęciami a zwłaszcza uwielbieniem zwycięskich wdzięków swojej własnej osoby.
Przekleństwo, jakiem jenerał obdarzył z cicha Rebekę i Jerzego, tak było straszliwe, że żaden drukarz nie podjąłby się go wydrukować; to też nie wymienimy go tutaj. Wypłynęło jednak u jenerała mimowoli z głębi serca. Dziwna rzecz! iż serce ludzkie posiada w takich zaraz skarby żółci i wściekłości!
Piękne oczy Amelji lękliwie spoglądały na zbliżającą się parę, której ruchy podbudziły zazdrośny humor jenerała. Rebeka wszedłszy do loży, rzuciła się na szyję przyjaciółki z czułem uniesieniem. Nie bacząc na miejsce, gdzie się znajdowała i na lornetę jenerała, uporczywie wymierzoną ku loży Osborna, uściskała kochaną przyjaciółkę w obliczu całej sali, wdzięcznie skłoniła się Dobbinowi, zachwycała się olbrzymią broszą pani O’Dowd, przepysznemi jej kamykami irlandzkiemi, które chyba musiały wprost przybyć z Golkondy. Kręciła się, wierciła, przesłała uśmiech tu i tam, parę słówek owdzie. — Wszystko to zaś wyrachowane było dla zazdrosnej lornety, która każdego jej ruchu śledziła.
Kurtyna się podniosła i rozpoczęto balet. Żaden z artystów tego baletu nie dałby się porównać pod względem pantominy i gry z jej dramatycznym taletem. Prosiła Dobbina żeby ją odprowadził do loży, nie chciała bowiem zabierać Jerzego najukochańszej Amelce.
— Co to za kapryśnica! szepnął poczciwy Dobbin Jerzemu, wróciwszy z loży Rebeki, gdzie ją odprowadził z miną karawaniarza, nie pisnąwszy ani słówka — wije się, rzuca jak żmija na dwoje rozcięta. Nie wiem czyś spostrzegł, Jerzy, jak ciągle, gdy tu bawiła, odgrywała komedję dla jenerała, który pozostał w jej loży.
— Kapryśnica... komedja. — Przyznasz mi przynajmniej że to najpiękniejsza kobieta w Anglji — odparł Jerzy pokręcając wymuskanego wąsa, pod którym błyszczały dwa rzędy białych zębów. Poczciwy mój Dobbinie! nie jesteś człowiekiem światowym. Przyjrzyj się jej teraz... proszę cię. Zaledwie parę słówek poszepnęła do jenerała... a już się ten śmieje szalenie!... Emmy! czemu nie wzięłaś bukietu? Wszystkie damy są tu z bukietami.
— Trzeba jej było kupić bukiet odparła majorowa.
Amelja i Dobbin wdzięczni byli poczciwej tej jejmości za jej odpowiedź nader stosowną. Reszta wieczora jednak przeszła w milczeniu zupełnem. Blask uwodzicielki, świetna rozmowa jej rywalki, niesłychaną przykrość sprawiała Amelji. Sama poczciwa majorowa zamilkła i zamyśliła się — jakby zjawienie się tej istoty przyćmiło nawet zwycięskie powaby Peggy. Kronikarz twierdzi że przez cały wieczór zaledwo się jej wymknęło jedno słówko o Glen Malony.
— Kiedyż przecie zaprzestaniesz gry — jak mi to tuż po tysiąc razy przyrzekałeś? — zapytał się w parę dni po tym wieczorze w teatrze Dobbin Jerzego.
— A ty, kiedy zaprzestaniesz kazań? odparł mu przyjaciel. Niepotrzebnie się niepokoisz, mój drogi! — Gramy bardzo umiarkowanie. Zresztą — grałem przeszłego wieczora. Czy myślisz że mnie Crawley oszukuje? Dajże pokój! Grając równą grę — przegrane i wygrane równoważą się zwykle.
— Ale kiedy on przegra, to ci nie płaci — dodał Dobbin.
Rada jednak ta doznała losu wszystkich rad jego. Osborne i Crawley byli nierozłącznymi. Jenerał Tufto obiadował często w mieście, Jerzego zaś jak najmilej przyjmowano w apartamentach, które adjutant zajmował z żoną tuż obok apartamentów jenerała.
Jerzy o mało co się po raz pierwszy nie pokłócił z Amelją, kiedy na wizycie u Crawlejów dostrzegł przymusu w obejściu żony i niezadowolenia na jej twarzy. Wyrzucał jej potem dla czego nie chciała odwiedzać dawnej przyjaciółki i gniewał się za ton cierpki i lekceważący, jaki względem niej przybierała.
Biedna Amelja nic nie odrzekła — ale badawcze spojrzenia Rebeki i rozgniewany wzrok Jerzego podwoiły jeszcze jej ambaras i niezgrabność podczas następnej wizyty.
Rebeka okazywała się tem bardziej uprzedzającą, udając że nie spostrzega obojętności Amelji.
— Zdaje się jakby Emmy zdumniała od czasu jak nazwisko jej ojca wydrukowano... od czasu klęsk, jakie dotknęły pana Sedley — szepnęła Jerzemu, łagodząc litośnie wyrażenie. — W Brighton dostąpiłam zaszczytu że mi zazdrościła, a obecnie oburza się że ja i Rawdon mieszkamy obok i wspólnie czas przepędzamy z jenerałem. Niestety fundusze nasze są bardzo skromne i nie wystarczyłyby gdyby przyjaciel nie dokładał połowy wspólnych wydatków. Cóż ona myśli? że ja i Rawdon nie dbamy o nasz honor? W istocie powinnabym być bardzo wdzięczną Amelce, niesłychanie wdzięczną!
— To zazdrość — odparł Jerzy — prosta zazdrość. Wszystkie kobiety bywają mniej więcej zazdrośne.
— A mężczyźni? — rzekła Rebeka. — Czyż pan nie byłeś zazdrośny owego wieczora w operze o jenerała Tufto? Czyż on nie był zazdrosny o pana? Myślałam że mnie połknie ze złości kiedy poszłam odwiedzić tę płaskę — Amelję. Tak jakbyście mnie wy oboje bardziej obchodzili niż główka od szpilki — dodała, podnosząc głowę impertynencko. — Chcesz pan przyjść dzisiaj do mnie na objad? Będę sama. Obaj moi dragoni są zaproszeni na objad do księcia. Wiesz pan ostatnie nowiny? Powiadają że Francuzi przeszli już granicę. Będziemy objadowali we dwoje bardzo spokojnie.
Jerzy przyjął zaproszenie, chociaż Amelja nieco cierpiąca leżała w łóżku. Dopiero szósty tydzień mijał odkąd się ożenił, a już zezwalał, nie sprzeciwiając się bynajmniej, żeby inna kobieta żartowała przed nim z jego żony... i nie wyrzucał sobie tej występnej obojętności.
— To źle, bardzo źle — szeptało temu zacnemu małżonkowi sumienie — ale trudno! co robić kiedy żarciki takie wychodzą z ust pięknej kobiety. Zresztą ilokroć Stublowi, Speneyowi i innym kolegom opowiadał kronikę swoich zwycięstw miłosnych, chwaląc się że pomiędzy wszystkiemi kobietami nie spotkał żadnej okrutnej — zwierzenia te wywoływały uwielbienia kolegów.
Jerzy wyobraził sobie że przeznaczeniem jego było zdobywać i zakrwawiać serca wszystkich niewiast. Przeznaczeniu zaś poddać się trzeba bezwarunkowo. Ponieważ nadto Amelja zamiast mordować męża skargami zazdrośnemi, wylewała łzy swoje i narzekała na niedolę w ciszy i opuszczeniu, zdawało się Jerzemu że się niczego nie domyśla, gdy tymczasem intryżka jego z panią Crawley nie była dla nikogo tajemnicą. Ile razy mogła się pozbyć jenerała, jeździł z nią na spacer, kłamiąc przed Amelją że się udaje na służbę, Amelja wiedziała że mąż kłamie.
Kiedy żona spędzała wieczory samotna i opuszczana lub w zajmującem tawarzystwie brata i majorowej, mężulko przebywał tymczasem u Crawleyów, przegrywał pieniądze do Rawdona i łudził się że Rebeka schnie z miłości do niego. Nie można powiedzieć żeby to uczciwe stadło zmówiło się na ogrywanie go — pani dobrodziejka jednakże wzięła na siebie rolę obałamucania Jerzego, kiedy mąż go ogrywał niemiłosiernie. Osborne bywał w ich domu bardzo często, Rawdon jednak nigdy nie był w złym humorze z powodu jego odwiedzin.
Jerzy tak skwapliwie i chętnie odwiedzał swoich przyjaciół, że prawie się nie widywał z Wiljamem Dobbin. Unikał go nawet w tawarzystwach i w pułku, bo jak widzieliśmy nie bardzo lubił kazania, które mentor jego zawsze miał w pogotowiu. Zresztą — jeśli postępowanie jego zasmucało i martwiło pod wielu względami serce kapitana, na coby się przydało powiedzieć Jerzemu, że mimo gęstych wąsów i głębokiego doświadczenia jakie mniemał posiadać, tak był w wielu razach nowicjuszem jak student; że Rawdon ma z niego dojną krówkę i gdyby odeń wygrał ostatniego szylinga, pierwszyby nim pogardził. Jerzy aniby słuchać chciał wszystkich tych uwag. To też kiedy przypadkiem Dobbin rzadko odwidzając Osbornów, spotkał się z dawnym przyjacielem, unikał jak najstaranniej dotykać tego przedmiotu. Jerzy ciągle napawał się upajającemi rozkoszami jarmarku próżności.
Od czasów Darjusza nie było zapewne wojska, coby pod względem świetności mogło przewyższyć a nawet dorównać armji, jaką książę Willington w 1815 r. dowodził w Niderlandach. Uczty i tańce trwały bez przerwy, można powiedzieć, w przeddzień stanowczej bitwy. Bal wydany przez jedną szlachetną księżnę w Brukselli, 15 czerwca tegoż roku, pozostał historycznym. W całej Brukselli z powodu tego balu panował ruch gorączkowy — i długo jeszcze potem przyznawały się damy, bawiące wówczas w tem mieście, że całe zajęcie ich obudził ów bal i przyjemności, jakie obiecywał, że żadna z nich nietroszczyła się o nieprzyjaciela, który stał o kilka godzin marszu. Wyobrazić sobie nie można ile trzeba było zużyć zabiegów, próśb i utarczek, żeby dostać zapraszające bilety. Tylko Angliki zdolne są użyć tyle dyplomacji i zręczności dla rozrywki, dla zaszczytu przyjęcia u jakiego wielkiego pana.
Jos i majorowa O’Dowd — mimo wszelkich zabiegów — nie mogli dostać biletów. Inni nasi przyjaciele byli szczęśliwsi. Dzięki pośrednictwu lorda Bareacres, który oszczędnym sposobem chciał się wywzajemnić za proszony ów objad, Jerzy otrzymał zaproszenie dla siebie i dla żony, co jeszcze bardziej rozłechtało jego próżność. Dobbin zaprzyjaźniwszy się z jenerałem dywizji, do której pułk jego należał przybiegł kiedyś do pani Osborne i radośnie pokazał takież samo zaproszenie dla siebie. Jos zazdrościł mu tego zaszczytu, a Jerzy zadziwiony zapytywał się siebie co Willjam będzie porabiał w salonach arystokratycznych? Państwo Rawdonowie byli oczewiście zaproszeni — jako przyjaciele jenerała, dowodzącego brygadą kawalerji.
Jerzy kazał uszyć dla żony pyszny strój balowy w którym biedna Amelja pięknie wyglądała, ale przybywszy na ów sławny bal, nie spotkała nikogo z kimby mogła parę słów zamienić.
Lady Bareacres zaledwie się odkłoniła na ukłon Jerzego i odwróciła się od niego. On ją zaprosił na objad, ona mu się wystarała o bilet, skwitowali się więc z sobą. Przez cały wieczór udawała że go nie spostrzega. Jerzy posadził Amelję, która samotnie smutne zaczęła sobie robić uwagi. Czyż nie złożył dowodu przywiązania i dworskości małżeńskiej, kupując jej tak pyszną toaletę i prowadząc na bal; jej rzeczą było teraz bawić się jak będzie mogła najlepiej. Najsmutniejsze myśli przychodziły do głowy biednej kobiecie, których ciągu nikt nie przerwał prócz poczciwego Dobbina.
Wystąpienie Amelji nie udało się zupełnie — aż Jerzy przygryzł sobie wargi ze złości, przeciwnie pani Rawdon Crawley odniosła tryumf zupełny. Przybyła już dosyć późno z twarzą promieniejącą, w wykwintnej toalecie; wejście jej wywarło wrażenie na wszystkich, których lornetki skierowały się ku niej. Rebeka tak była pewną siebie, jakby się znajdowała w swym domu lub na czele pensjonarek miss Pinkerton udawała się do kościoła.
Otoczył ją wkrótce tłum młodzieży i modnisiów, z których wielu już ją widziało; damy szeptały sobie że ją Rawdon wykradł z klasztoru i że była spokrewnioną z familją Montmorency. Wyrażała się po francusku tak biegłe i łatwo, że przypuszczenie to mogło mieć niejaki pozór prawdy. Potwierdzało zaś je, według jednozgodnych zdań, wykwintne obejście i odznaczająca powierzchowność. Pięćdziesięciu mężczyzn współubiegało się o zaszczyt tańczenia z nią. Odpowiadała najczęściej że już ją zamówiono, że bardzo mało tańczyć będzie tego wieczora i t. p.
Przechadzając się po salonach, zbliżyła się do miejsca, gdzie biedna, opuszczona Emmy straszliwe znosiła męki.
Był to dla niej cios śmiertelny kiedy pani Rawdon zarzuciła ją najczulszemi oświadczeniami, z protekcyjną miną wypowiedzianemi. Skrytykowała przyjaźnie kilka szczegółów toalety i ubrania włosów, zdziwiła się troskliwie jak można było wybrać tak niezgrabne trzewiki. Dała jej adres swojej modniarki, zachęcając żeby się zaraz nazajutrz do niej udała; potem zachwycała się nad balem. „Cudny — mówiła — bo tu w swojem kółku można się bawić; w sali nie spostrzegam prawie obcych twarzy.“
Dwa tygodnie pobytu w Brukseli i trzy objady dostateczne były do obznajomienia tej kobiety z językiem salonów, którym obecnie władała tak dobrze, jak pierwszy lepszy z urodzonych i wychowanych na salonowym parkiecie.
Jerzy, wszedłszy na salę balową zostawił żonę na ławeczce, sam zaś motylkował wszędzie. Skoro tylko spostrzegł Rebekę koło swojej Emmy, przybiegł natychmiast. Właśnie wtedy Rebeka oburzała się na szaleństwa jej męża.
— Na miłość Boską, moja droga, niepozwalajże mu grać — szeptała — straci wszystko, zrujnuje się zupełnie. Co wieczór grywają z Rawdonem, a ponieważ twój Jerzy nie ma wielkiego majątku, łatwo więc może przegrać ostatni szyling. Źie robisz, moja nieoględna Amelko, że go nie miarkujesz w tej namiętności do gry. Wierzaj mi, odwiedzaj nas częściej, przychodź do nas na wieczory, zamiast się nudzić u siebie z kapitanem Dobbin. Bardzo to przyjemny człowiek, nie przeczę, ale cóż za olbrzymie ma nogi a raczej łapy. Twój mąż ma śliczną nogę. Otóż i twój małżonek się zbliża. Zkąd pan przychodzisz — nic dobrego? Zostawiasz samą biedną Emmy — i sam się bawisz gdy ona zalewa się łzami jak Magdalena. Cóż pana sprowadza do nas? Czy teraz tańczymy kontredansa?
Zdjęła szarfę i bukiet, położyła przy Amelji, i wsparta na ramieniu Jerzego stanęła w tłumie tancerzy. Kobiety, tylko kobiety celują w zadawaniu tak okrutnych ran; cienkie ostrze ich ciosów mieści stokroć więcej jadu śmiertelnego niż ciężki i stępiony oręż mężczyzn. Biedna Emmy, której serce nie znało nienawiści i wzgardy, wydana była bez obrony na pastwę swojej nieprzyjaciołki.
Jerzy dwa czy trzy razy przetańczył z Rebeką, Amelja nawet niedostrzegła tego a nikt nie zwrócił na nią uwagi, oprócz kapitana Dobbin, który przy końcu wieczora ośmielił się przynieść jej lodów i usiąść przyniej. Niezapytywał jej o powód smutku, bo go aż nadto dobrze odgadywał. Ona jednak nie mogąc ukryć łez, mimowoli cisnących się do oczu, wyznała że pani Crawley zmartwiła ją niesłychanie, powiedzeniem że Jerzy ciągle oddaje się nieszczęsnej namiętności do gry.
— To dziwne, w istocie — odrzekł Dobbin — jak najpospolitszemi podstępami można łudzić człowieka zaślepionego tą namiętnością.
— Niestety! — zawołała Emmy — głęboko zasmucona, chociaż nie myślała zupełnie o stratach pieniężnych. Wreszcie przyszedł Jerzy — przyszedł po szarfę i bukiet Rebeki, która odchodząc nie raczyła nawet pożegnać Amelji. Biedaczka milcząca jak grób — widziała jak jej mąż znowu się oddalił. Opuściła głowę na piersi. Dobbina zabrał jego przyjaciel, jenerał dywizji, rozpocząwszy z nim poważną nader rozmowę — więc poczciwy Dobbin nie był świadkiem tej najstraszliwej boleści Amelji.
Jerzy oddał bukiet pani Crawley; tkwił w nim bilecik miłośny jak wąż między kwiatami. Rebeka dostrzegła go natychmiast. Z wychowania swojego poczerpnęła aż nadto wcześnie trafne pojęcia o bilecikach miłosnych. Gdy brała bukiet Jerzy mógł wyczytać z jej spojrzenia, że odgadła wszystko. Rawdon snać zanadto był zatopiony w myślach, żeby mógł dostrzedz znaków porozumienia, jakie przy pożegnaniu zamienił Jerzy z jego żoną. Zresztą — cóż nadzwyczajnego? Ściśnięcie ręki, spojrzenie jedno, ukłon — otóż wszystko — wszakże w ten sposób codziennie odbywają się pożegnania? Jerzy zachwycony tryumfem, nie zwrócił nawet uwagi na kilka słów, które powiedział Crawley, odprowadzając Rebekę. Nic nie słyszał, nic nie odpowiedział.
Amelja dostrzegła w części scenę bukietu. Jerzy na żądanie Rebeki przyszedł po szarfę i kwiaty — cóż naturalniejszego? Było to tylko powtórzenie tego, co, do niejakiego czasu, przynajmniej ze dwadzieścia razy się zdarzało — zabolało ją to jednak tak żywo, że konwulsyjnie chwyciła ramie Dbbbina, stojącego obok niej i zaledwie zdołała wyszeptać:
— Panie Willjamie — zawsze byłeś łaskaw dla mnie... słabo mi jakoś... chciałabym wrócić do domu.
Przez nieuwagę nazwala go po imieniu, tak jak Jerzy nazywał starego swojego kolegę. O kilka tylko kroków mieszkając, zauważała jednak na ulicy niezwykły ruch i krzątaninę.
Kilkakrotnie już Jerzy gniewał się na żonę że czeka jej powrót do późnej godziny, nieraz do rana, pragnąc więc uniknąć nowych wyrzutów, natychmiast poszła spać. Nie mogła zasnąć... Słychać było na ulicy ruch, hałas, cwałujące konie — nie to jednak odpędzało jej sen. Nie słyszała tego wszystkiego; inne a naglące troski powodowały jej bezsenność.
Osborne upojony odniesionym tryumfem, zbliżył się do stołu gry i zaczął grać nadzwyczaj śmiało. Szczęście ciągle mu służyło.
— Wszystko mi się dziś udaje — mówił sobie w radośnem uniesieniu. Szczęście to atoli i grupa wygrana zamiast go ochłodzić, rozgrzały jeszcze bardziej. Wstał wkrótce i zabierając garście wygranego złota, zbliżył się do bufetu. Wychylił duszkiem kilka szklanek ponczu.
Zaczepiał każdego, kogo spotkał, śmiał się na głos i wesoło dowcipkował.
Nagle zbliżył się doń Dobbin, który go szukał daremnie przy zielonym stoliku. Blada i przerażona twarz kapitana kontrastowała z ożywionem i wesołem obliczem jego przyjaciela.
— No, Dobbinie, poczciwy stary Dobbinie, napijże się ze mną, trąć choćby raz tylko! Wino księcia wyborne. Dajcie tu jeszcze szampana!
Drżącą ręką Jerzy nadstawiał szlankę.
— Chodźmy Jerzy, chodźmy! dosyć już piłeś, za nadto! zawołał Dobbin, którego twarz coraz bardziej posępniała.
— Pić dawajcie pić, prędzej! Nie udawaj takiego skromnisia. Trochę rumieńców nie zaszkodziłoby twoim, bladym policzkom, poczciwy stary kolego! Pij, no do ciebie!
Dobbin odprowadziwszy Jerzego na stronę, szepnął mu parę słów do ucha. Jerzy drgnął, zadziwił się, postawił szklankę, wstał od stołu i natychmiast wyszedł pod rękę z Dobbinem.
— Nieprzyjaciel przeszedł Sambrę, szepnął mu Wiljams, lewe nasze skrzydło już się bije, za trzy godziny najpóźniej musimy wymaszerować.
Nerwowy dreszcz przebiegł Jerzego po tej wiadomości, niecierpliwie oczekiwanej, która jednak spadła niespodzianie, jak piorun. — Jakże daleko teraz pierzchły jego intrygi miłośne, uniesienia występnej namiętności! Zastanowił się nad przeznaczeniem, jakie mu przyszłość gotowała.
Wróciwszy do kwatery, pomyślał o żonie, o dziecku, którego może nie będzie nigdy oglądał. Jakżeby pragnął rzucić zasłonę na tę noc przeszłości, której każde wspomnienie wydało mu się wyrzutem. Czy z sumieniem czystem zdoła pożegnać łagodne i niewinne stworzenie, której miłość obraził tak niegodną obojętnością? Małżeństwo jego trwało zaledwie kilka tygodni, a już nie miał ani grosza ze skromnego swego majątku! Czyż to nie szczyt sobkostwa i niedbałości? Nie, nie wart był posiadać takiej żony. W razie nieszczęścia cóż jej pozostawi? Ale — czemu się żenił? Powinności męża nie przystawały ani do jego charakteru, ani do jego upodobań. Dlaczego był nieposłusznym ojcu, który zawsze tak szlachetnie z nim się obchodził? Burzą gwałtowną w jego duszy miotały naprzemian: nadzieja, zgryzota, ambicja, czułość i egoizm.
Usiadł i napisał do ojca. Już świtało kiedy skończył łist, zapieczętował i złożył na nim pocałunek. Pomyślał o samotności nieszczęśliwego starca, o mnóstwie dowodów jego dobroci, mimo pozornej surowości.
Uchylił drzwi sypialni, rzucił okiem na łóżko, gdzie spoczywała Amelja. Łagodny i regularny oddech pod nosił jej łono; oczy miała zamknięte; mniemał że spi i ucieszył się widząc spokój rozlany na jej licu. — Ordynans jego już się zajmował pakowaniem rzeczy; dał mu znak żeby się spieszył co najciszej. Wahał się czy miał zbudzić Amelię, czy też prosić szwagra żeby ją zawiadomił o jego odjeździe? Jeszcze raz odchylił drzwi żeby na nią spojrzeć jeszcze. Nie spała, tylko umyślnie przymknęła oczy. Chciało mu biedactwo oszczędzić wyrzutów sumienia za tyle bezsenności z jego powodu. Widząc jednak że tym razem wkrótce wrócił z balu, lękliwe jej serduszko uradowało się, posunęła główkę ku niemu kiedy się na palcach oddalał — potem spokojnie zasnęła. Jerzy, chcąc ją pożegnać po raz ostatni, wszedł jeszcze raz jak najostrożniej, ujrzał przy słabem blasku lampy blade i łagodne lice. z powiekami opuchłemi od płaczu, wsparte na ramieniu cudnej białości i miękko zaokrąglone. Co za czystość w jej rysach — zarazem co za wdzięk, słodycz i smutek! U niego przeciwnie co za egoizm, nieuczciwość i niedelikatność! Wszystkie błędy jego stanęły mu teraz przed oczyma w całej ohydzie. Z rumieńcem na licu, z rozpaczą w sercu, zatrzymał się przy łóżku patrząc na sen tej biednej istoty.
Nagle — kiedy przyglądał się uroczej tej twarzy, nieruchomej na poduszce, dwa ramiona objęły mu szyję.
— Jerzy! nie spię, zbudziłam się już — zawołało biedactwo ze łkaniem, od którego o mało co nie pękło jej serduszko.
Zbudziła się! Niestety! Zbudziła się nieszczęśliwa! W tej chwili zabrzmiały przenikliwe dźwięki trąbki z wojennego placu. Po chwili pułki się zebrały i wymaszerowały z miasta.
Nie jesteśmy tak zarozumiałymi żebyśmy chcieli się zaliczyć do rzędu historjografów wojny. Miejsce, jakie zająć pragniemy, istnieje zdala od takich krwawych starć — jednak dbamy o to miejsce. Podczas wrzawy bitwy zejdziemy na spód okrętu, wyczekując po bohatersku zakończenia walki. Po co mamy ni z tąd ni z owąd wtrącać się w ruchy wojenne, jakie nad naszą głową wykonywają jacyś poczciwi ludziska?
Odprowadziwszy jednych do bram miasta, wracamy do majora i jego szanownej połowicy. Wypada przedtem nadmienić że ponieważ major i majorowa nie zostali zaproszeni na bal, na którym świetnieli inni nasi przyjaciele — więc major i majorowa mieli bezporównania więcej czasu do użycia słodyczy puchowych poduszek i miękkiej pościeli niż inni, co postanowili spędzić noc pomiędzy powinnością a przyjemnością.
— Peggy, kochana Peggy — mówił major, nasuwając szlafmicę na uszy — dajno pokój! Za dwa lub trzy dni rozpoczniemy taniec, o jakim się jeszcze nikomu nie śniło.
Wygodny spoczynek, po wychyleniu uczciwego kieliszka jałowcówki, stokroć mu się lepszym wydawał niż nudy i trudy zebrania wielkiego świata.
Co zaś do Peggy — żałowała ta szanowna dama że nie mogła okazać oczom ludzkim, przy blasku jarzących świateł, swojego turbanu i rajskiego ptaka. — Nagle — zastanowiły ją głęboko następujące słowa małżonka.
— Obudź mnie, proszę cię, na godzinę przed pobudką, około wpół do drugiej, kochana Peggy i nie zapomnij popakować mi rzeczy, bo nie wrócę na śniadanie.
Dawszy jej w ten sposób do zrozumienia, że pułk miał nazajutrz wymaszerować, major przestał mówić i zasnął.
Majorowa wstała — nie zdejmując kaftanika i papilotów, zrozumiała że trzeba zabrać się do dzieła mimo skłonności do snu.
— Będę miała czas wyspać się do woli kiedy Mik odjedzie — pomyślała sobie.
Co najrychlej upakowała walizę, wyczyściła mundur i kapelusz stosowany — ułożyła resztę bagaży pochodowych, tak żeby mąż jej mógł z łatwością znaleść pod ręką wszystko w porządku. Wsadziła do kieszeni od płaszcza nieco wiktuałów i oplataną flaszkę, zawierającą prawie sporą kwartę wybornego koniaku który bardzo smakował jej i majorowi. Kiedy skazówka jej repetjera, który według jej zdania mógł współubiegać się w dzwonieniu z zegarem katedry, zatrzymała się na fatalnej godzinie i wydzwoniła ją ponuro jakby na pogrzeb — majorowa obudziła swojego małżonka.
Dała mu filiżankę kawy gorącej ze śmietanką, najlepszej pewno, jaką o tej porze ugotowano w Brukseli. Delikatna a chętna usłużność poczciwej tej małżonki czy nie powinnaby mieć w oczach wszystkich więcej zasługi niż potoki łez i ataki nerwowe, jakiemi uczuciowe kobiety objawiać zwykły czułość swoją. Czyż ta kawa, jaką razem pożywali, przy odgłosie trąb i bębnów, grzmiących w rozmaitych częściach miasta; nie była właściwszą od czczego żalu i boleści nie zawsze prawdziwie uczutych? Przynajmniej major pokazał się na paradzie świeży, wesoły, z czerstwemi policzkami i starannie ogoloną brodą; marsowa mina jego na koniu obudzała zaufanie i wywoływała dobry humor a wszystkich żołnierzy.
Wszyscy oficerowie skłonili się majorowej, kiedy pułk maszerował koło balkonu, gdzie to poczciwe kobiecisko wyszło umyślnie. Jeżeli nie towarzyszyła pułkowi na pole bitwy, to z pewnością nie dla braku odwagi, ale przez delikatność i skromność niewieścią; za to najserdeczniejsze życzenia słała za dzielnymi żołnierzami. W ważnych okolicznościach pani O’Dowd zwykła była czytywać jak najpilniej kilka kartek olbrzymiego zbioru kazań, wydanego przez jej wuja dziekana. Kiedy wracając z Indji zachodnich podczas okropnej burzy o mało co okręt się nie rozbił, czerpała z tej książki energję i siły nowe. Wyszukała kilka ustępów rozmyślań pobożnych, ale może nie dobrze rozumiała co czytała: umysł jej z trudnością odrywał się od zmartwień tak dotkliwych; napróżno położyła przy sobie na poduszce szlafmycę poczciwego Mika, sen nie kleił jej oczu.
Tak to świat idzie! Piotr czy Jakób biegną na pole chwały, z tornistrem na plecach, nucąc wesoło: Trzeba się rozstać, bądź zdrowa aniele! i zostawiając po za sobą kochającą istotę, która się dręczy w niepewności o przyszłość, w gorzkich przypomnieniach przeszłości. Przekonana o zupełnej nieużyteczności zabaw które nas jeszcze nieszczęśliwszymi czynią, Rebeka postanowiła obyć się bez tych wzruszeń zbytecznych i męczących. Wytrzymała scenę rozstania z mężem z bohaterstwem godnem Spartanki. Przy pożegnaniu kapitan Rawdon bez porównania więcej był wzruszony od tej energicznej i zdecydowanej istotki. Kochał, ubóstwiał żonę. Kilka miesięcy, jakie z nią po ślubie przeżył, wydawały mu się najpiękniejszemi chwilami z całego życia. Wyścigi, służba w pułku, polowanie, gra, itrygi z modniarkami i baletniczkami — na jakich mu przedtem nie zbywało — wszystkie te łatwe tryumfy, słowem przeszłość jego cała wydawała mu się czczą i niedorzeczną w poruwnaniu z nowemi rozkoszami, jakie znalazł w prawym związku małżeńskim. Należy przyznać że Rebeka z niepospolitym talentem owładnęła krzepkiego swego adonisa; rozrywki tak się ciągle urozmaicały, że wreszcie dom własny stał mu się stokroć milszym uroczym, niż wszystkie miejsca rozrywek, gdzie dawniej tak ochoczo uczęszczał.
W chwili, kiedy gotował się iść na pole walki, gdzie może miał zostać kaleką dla chwały, przypomniał sobie wszystkie przeszłe szaleństwa i zaczął ubolewać nad straszliwą sforą wierzycieli, coby mogli kiedyś rzucić się na jego żonę, jakby na pastwę. — Często podczas zwierzeń małżeńskich w sypialni, patetyczne lamentacje w tym przedmiocie wynurzał przed Rebeką — on, co przed ożenieniem nigdy się nie troszczył o takie fraszki.
— Do stu piorunów! mówił może nieraz energicznie — przed ożenieniem co ja tam dbałem o weksle, na których kładłem podpis. Skoro tylko Juda chciał poczekać nieco, a Lewi zezwolił na odnowienie wekslu, żyłem sobie szczęśliwy i bez trosk — ale odkąd się ożeniłem — anim dotknął tych lichwiarskich weksli, chyba żeby otrzymać przedłużenie terminu.
Rebeka umiała go zawsze powstrzymać na tej melancholicznej pochyłości.
— Cicho bądź, stary hulako, mówiła z zimną krwią — jeszcze nie wszystko stracone u ciotki. Jeżeli nam pryśnie w ręku, to pozostaje nam jeszcze — jako ostateczna ucieczka ostatnia kolumna w gazecie. Niech no tylko szanowny wujaszek Bute złoży szanowne kości swoje w ziemi — wierzaj mi, mam niezłą myśl (tu palcem dotknęła czoła). Procent należy prawnie do młodszego brata, przedasz wtedy rangę kapitańską i zostaniesz księdzem.
Na tę myśl pocieszną — Rawdon parsknął głośnym śmiechem, aż o północy w całym hotelu słyszano rozgłośny śmiech naszego dragona, aż doszedł on do uszu jenerała Tufto, przed którym nazajutrz Rebeka, przy śniadaniu, przedstawiła pierwsze kazanie, jakie miał prawić przewielebny Rawdon pastor Crawley... Wynalazczym dowcipem swoim umiała w ten sposób Rebeka urozmaicać i ożywiać każdą chwilę. Kiedy nareszcie rozeszła się stanowczo wiadomość, od której zadrżała cała Bruksela, kiedy się dowiedziano że kroki nieprzyjacielskie już rozpoczęte i że wojska maszerowały, Rawdon spoważniał nagle, a Becky obsypała go mnóstwem epigramantów, z powodu których kawalerzysta czuł się poniekąd obrażonym.
— Ach! Becky — mówił drżącym głosem: Nie sądź przynajmniej żebym się obawiał — ale widzisz, gdyby mnie kula trafiła zostawiłbym ciebie i dziecię, które może będziemy mieli, w bardzo smutnem położeniu, bez zabezpieczonej przyszłości — i to ja wtrąciłbym was w przepaść. Nie takie to śmieszne rzeczy — jak się pani zdaje, pani Crawley.
Rebeka za pomocą pieszczot mnóstwa i słodkich słówek usiłowała koić ranę, którą otworzyła. Swobodne i wesołe jej usposobienie mogło ją skłonić czasem do uwag satyrycznych i szyderczych, ale wkrótce przemagając ten wrodzony humor, zdołała nadać twarzy swojej wyraz poważny i zamyślony.
— Najdroższy aniołku — mówiła do Rawdona — czy przypuszczasz że mam serce kamienne. Wszakże i ja potrafię czuć i kochać głęboko.
Jednocześnie zdawała się — jakby cichaczem łzę ocierała i zarazem z uroczym uśmiechem spoglądała na męża.
Wymowa ta nigdy nie chybiała celu.
— Jeślibym zginął — mówił Rawdon — obrachujmy co ci zostanie. W ostatnich czasach szczęście mi w grze dosyć służyło — mam wszytkiego dwieści trzydzieści funtów. Zachowuję dla siebie dziesięć napoleonów, starczy mi to aż nadto, gdyż jenerał, jak wiesz, płaci po książęcemu. Zresztą jeśli mnie kula trafi, nie będę niczego więcej potrzebował. Nie głupim także brać którego konia mojego, stokroć oszczędniej jeździć na koniach jenerała; jużem wspominał mu że mój wierzchowiec ochwacił się. Jeśli zginę możesz sprzedać konie — będzie i za to nieco pieniędzy. Dawano mi już za jednego dziewięćdziesiąt funtów nim te przeklęte nowiny nadeszły. Możesz go jeszcze sprzedać ze stratą dziesięciu na sto. Ogierek mój ma wartość, radzę ci tylko sprzedać go tutaj. Interesa moje z hadlarzami koni w Anglji tak są pokrzyżowane, że mógłby który z nich przy tym targu dopomnieć się o jaką należność; lepiej więc sprzedać zdala od ich szponów. Klaczka gniada, którą ci podarował jenerał, także coś warta, a tutaj nie potrzebujesz się obawiać jak w Londynie opozycji wierzycieli.
Przy tej ostatniej uwadze Rawdon uśmiechnął się z zadowoleniem.
— Otóż jeszcze toaletka; która męża pani dobrodziejki kosztuje dwieście funtów — a raczej nie męża tylko kupca, bo mu jeszcze nie zapłaciłem. Flakoniki szczerozłote z zatyczkami syzelowanemi warte od trzydziestu do czterdziesta funtów. Trzeba będzie wyciągnąć co można najwięcej ze wszystkiego tego, jak również z moich spinek, z zegarka, łańcuszka i innych klejnotów. Zaręczam pani mojej że z tego jeszcze może się zebrać okrągłą sumka. Miss Crawley wiem że zapłaciła sto funtów sterlingów za łańcuszek i repetjer. Jakże teraz żałuję, jak mi sumienie wyrzuca, żem nie słuchał kupca, którego kupiłem flakoniki, i nie dopełniłem sobie toalety miednicą srebrną, wyzłacaną, kubkiem, kruczkami do butów złotemi i t. p. — Ale moja droga Bekky, na wojnie — wykręcaj się jak potrafisz najlepiej.
Kapitan Crawley, którym do chwili poddania się jarzmu miłości zwycięskiej, powodowała tylko dbałość o własną swoją osobę, zaczął dbać teraz o przyszły dobrobyt żony — w razie gdyby już nie mógł czuwać nad nią.
Doznawał żywej przyjemności obecnie robiąc inwentarz ruchomości, za pomocą których przypuszczał że wdowa po nim nieco pieniędzy sobie zbierze. Otóż jeszcze kilka przedmiotów z tego katalogu:
— Dubeltówka wartości 40 gwinei; płaszcz podszyty futrem 50 funtów; pistolety pojedynkowe w szkatułce z drzewa różanego, któremi zabiłem w pojedynku kapitana Market, 20 funtów sterlingów; siodło wojskowe z czaprakiem haftowanym; siodło spacerowe itd.
Rebeka powinna teraz zbyć te przedmioty w najkorzystniejszy sposób. Wierny więc zasadzie oszczędności, jaką pierwszy raz w życiu zrozumiał, Rawdon wziął z sobą najbardziej wytarty mundur i szlify. Nowe rzeczy zostawił żonie; kto wie? może wdowie. Przed odjazdem przycisnął Rebekę do serca, którego bicie o mało co mu piersi nie rozrywało, długo ją trzymał w objęciu — a krew mu uderzała do głowy i łzami brzemienne były powieki — nakoniec posadził ją na krześle i odszedł. Przez kilka chwil kłusował milcząc z cygarem w ustach obok jenerała, aż kiedy złączyli się z głównym korpusem, przestał kręcić wąsy i zdawał się być mniej ponurym.
Rebeka postanowiła, jak powiedzieliśmy, nie poddawać się przy rozstaniu nierozsądnym uniesieniom sentymentalności jałowej i zbytecznej. Kiwnęła mu jeszcze kilka razy ręką z okna na pożegnanie, potem przez kilka minut odetchnęła świeżem powietrzem poranku. Wieże katedry i dziwaczne dachy starych domostw brukselskich zaczęły błyskać od pierwszych promieni słońca. Nie spała zupełnie. Toaleta jej balowa którą jeszcze miała na sobie, piękne loki rozpuszczone, spływające na szyję, znaki sine pod oczyma świadczyły że przepędziła noc bezsenną.
— Szkaradnie wyglądam, jak straszydło — rzekła przeglądając się w lustrze — w tej różowej sukni blada jestem jak trup.
Natychmiast rozsznurowała suknię. Bilecik wypadł z pod gorsetu; podniosła go z uśmiechem i zamknęła w szufladce toalety. Włożywszy bukiet balowy, w wazonik porcelanowy, rzuciła się na łóżko i zasnęła twardym snem. Cisza głęboka panowała w mieście kiedy pani Crawley zbudziła się koło dziesiątej z rana; zasiadła do kawy, z wielką przyjemnością wypiła parę filiżanek, które ją znacznie wzmocniły po trudach nocy i wzruszeniach poranku.
Po śniadaniu zaczęła się zastanawiać nad tem co jej Crawley poprzedniej nocy obrachowywał — i zamyśliła się znowu nad swojem położeniem. Bądź co bądź, w najgorszym nawet razie, położenie jej nie było jeszcze rozpaczliwem. Oprócz rzeczy jakie jej mąż zostawił, posiadała jeszcze własne brylanty i klejnoty z wyprawy. O wspaniałomyślności Rawdona w chwili ożenienia wspominaliśmy już z właściwemi pochwałami w ciągu tej powieści.
Nadto jenerał, wielbiciel stały jej wdzięków, dał jej mnóstwo świetnych podarunków: szale kaszemirowe, kupione na licytacjach za pół ceny; klejnoty nabyte od jubilerów a świadczące zarówno o dobrym guście jak o majątku dawcy. Co zaś do repetjerów, uderzenia ich słychać było po wszystkich pokojach apartamentu. Jednego wieczora Rebeka użalała się przed Rawdonem że jej podarował zegarek, który źle szedł i pochodził nadto z fabryki angielskiej. Dostała nazajutrz cudne pieścidełko w pudełeczku szyldkretowem, ozdobionem turkusami. Zegarek (z firmą Bregueta,) dochodził najwyżej wielkości pół korony, i był wysadzany kosztownemi perłami. Jenerał Tufto i Jerzy Osborne ofiarowali jej podarunki podobnej wartości. Pani Osborne nie miała zegarka, chociaż za najlżejszą oznaką jej życzenia, mąż byłby z pewnością podarował zegarek.
Szanowna jenerałowa Tufto, przebywająca wówczas w Anglji, nosiła u boku stare zegarzysko odziedziczone po ciotecznej babce. Olbrzymia ta rzepa mogłaby wybornie zastąpić miedniczkę srebrną, o której wspominał Rawdon powyżej.
Obrachowawszy wszystko Rebeka z wielkiem zadowoleniem, przekonała się że mogła rozporządzać 600 do 700 funtami. Zajęła się przez cały ranek uporządkowaniem swojego budżetu; przy tem zatrudnieniu, chwała Bogu, nie nudziła się ani chwili. Pomiędzy papierami w pularesie Rawdona znajdował się weksel na dwadzieścia funtów z podpisem Osborna. Rebeka spojrzawszy nań przypomniała sobie panią Osborne.
— Pójdę naprzód zmienić weksel — pomyślała sobie — potem odwiedzę biedną Emmę.
Jeżeli w powieści naszej brakuje bohatera, istnieje przynajmniej za to bohaterka. W całych szeregach armji angielskiej nie znalazłoby się, nie wyjmując nawet księcia Wellingtona, istoty tak pewnej siebie, tak spokojnej w przeddzień bitwy, jak nieustraszona żoneczka adjutanta.
Mamy jeszcze jedną znajomą osobę, która chociaż nie należy do rzędu działaczy krwawego dramatu, mającego się odbyć o kilka godzin od Brukseli, nie może się jednak wyłamać z pod naszego zwierzchnictwa tem bardziej, że posiadamy nieprzedawnione prawa autorskie do jego wzruszeń. Mówimy właśnie o naszym przyjacielu, byłym poborcy z Bogley Vollat, który spiąc smacznie zbudził się nagle, tak jak wszyscy przy odgłosie trąbek grających pobudkę. Przyjaciel nasz był niesłychanie wielkim przyjacielem łóżka. Może mimo bębnów, trąb i piszczałek całej armji angielskiej byłby chrapał aż do zwykłej godziny wstawania, gdyby mu nagle nie przerwano miłego spoczynku. Jerzy zajmował do spółki mieszkanie ze szwagrem, pakując się na gwałt i bolejąc nad rozstaniem z żoną, nie miał czasu pomyśleć o panu Jos, głęboko zakopanym w pościeli. Głównym winowajcą wszakże był kapitan Dobbin, który zbliżywszy się do łóżka, silnie go ścisnął za rękę, mówiąc że nie mógł się z nim rozstać bez pożegnania.
— Bardzo panu za to dziękuję — odparł Jos ziewając przeraźliwie i pragnąc w duszy żeby się kapitan wyniósł do wszystkich stu par djabłów.
— Bo to... widzisz pan... chciałem, wychodząc pożegnać się z panem — szepnął Dobbin, którego pomieszanie wyraźnie świadczyło o roztargnieniu i zamyśleniu zarazem — bo to widzisz pan, nie jeden z pomiędzy nas może nie wrócić... to też pragnąłbym żebyście wszyscy mieli się jak najlepiej podczas mojej nieobecności, a zresztą... właśnie... pojmujesz mnie pan?...
— Nie pojmuję — odparł Jos przecierając oczy. Kapitan jednak nie zwracał najmniejszej uwagi na opasłego jegomości w szlafmycy, dla którego okazywał tyle współczucia. Hipokryzja kierowała całą duszą jego, pragnął się dostać do apartamentów Jerzego w nadziei iż posłyszy choćby tylko szmer jaki, ujrzy jaki cień pierzchliwy. Przechadzał się w szerz i wzdłuż po pokoju Jos’a, przesuwał krzesła, bębnił po szybach, gryzł paznogcie — słowem widać było na nim wielkie wzburzenie wewnętrzne. Jos, który nigdy nie miał wielkiego wyobrażenia o rozumie kapitana, zaczął obecnie powątpiewać o jego odwadze.
— Co pan rozkaże, kapitanie Dobbin? — zapytał drwiącym tonem.
— Natychmiast panu odpowiem — odparł kapitan zbliżając się do łóżka. — Pułk nasz, panie Sedley, wychodzi za godzinę, Bóg wie jaki los przeznaczony Jerzemu i mnie. Zechciej pan zrozumieć że dopóty nie możesz opuścić Brukseli, dopóki nie będziesz zawiadomiony dokładnie o prawdziwym stanie rzeczy. Nie powinieneś pan opuścić ani na chwilę siostry, panie Jos, winieneś pan nad nią czuwać, dodawać jej odwagi i chronić przed niebezpieczeństwem. Gdyby nieszczęście jakie przytrafiło się Jerzemu, pańskiem obowiązkiem będzie bronić siostry, pomiarkuj pan że w razie klęski naszej armji, musisz odwieść siostrę do Anglji.
Daj mi pan słowo że pan jej nie opuścisz. Ale nie potrzebuję żądać od pana tego przyrzeczenia. Co do pieniędzy — ponieważ wiem że pan swojej kasy bynajmniej nie oszczędzasz, jeślibyś pan potrzebował, proszę bardzo, rozporządzaj moją — powiedz pan otwarcie czy starczyłoby panu na powrót do Anglji w razie klęski?
— Panie! — odparł Jos majestatycznie — kiedy mi potrzeba pieniędzy, wiem gdzie się o nie postarać. Co zaś do mojej siostry, niepotrzebnie mi pan przypominasz moje obowiązki dla niej.
— Mówisz jak człowiek serca, panie Jos — odparł poczciwy Dobbin — i niesłychanie się cieszę że Jerzy zostawił żonę w tak dobrem ręku. Mogę więc w pańskiem imieniu zaręczyć mu słowem honoru że zawsze znajdzie u pana poparcie i opiekę gdyby jej groziło jakie niebezpieczeństwo.
— Zapewne, zapewne — odparł pan Jos.
Dobbin zresztą wiedział dobrze że ofiary pieniężne nie będą straszne dla brata Amelji.
— W razie przegranej — wywiózłbyś ją pan z Brukseli w bezpieczne miejsce?
— Przegranej? Co, u licha, panie — to niepodobna! Napróżno usiłujesz mnie pan przerażać — zawołał bohater, wygodnie opierając głowę na poduszce.
Kapitan znacznie się uspokoił po tej tak rezolutnej odpowiedzi Josa.
— Przynajmniej rejterada zabezpieczona — pomyślał, w razie gdyby rzeczy zły obrót wzięły.
Jeżeli kapitan Dobbin spodziewał się przed odjazdem nabrać na widok Amelji odwagi, poczerpnąć ostatnią pociechę — to — egoistyczna ta nadzieja odniosła karę w samem zadowoleniu pragnienia, jakie ją natchnęło. Wspólny salon przedzielał pokój Josa od pokoju Amelji. W tym to salonie ordynans Jerzego pakował rzeczy — jakie mu pan co chwila przynosił. Przez uchylone drzwi Dobbin mógł przyjrzeć się jeszcze raz rysom Amelji, na których teraz malowała się — niestety — sama bladość rozpacz i znużenie. Wspomnienie to dręczyło długo duszę Dobbina: obraz ten okazywał mu się często jak wyrzut sumienia — wśród bolesnych cierpień tkliwego i niespokojnego uczucia.
Zarzuciła pospiesznie na ramiona suknię poranną, włosy jej spadały w nieładzie, wielkie oczy smutno i osłupiało spoglądały. Chcąc niby także dopomódz przy pakowaniu i pokazać że w tak trudnych okolicznościach i ona potrafi być użyteczną — wyjęła z komody szarfę Jerzego i trzymając ją w ręku, postępowała krok w krok za mężem — milcząca. Weszła do salonu i wsparłszy się o ścianę, przycisnęła do serca tę szarfę karmazynową, wijącą się po jej sukni i po podłodze jakby długa krwawa struga. Na ten bolesny widok poczciwy nasz kapitanisko usłyszał głos jakiś w sumieniu, bolesny i oskarżający. — Mój Boże — pomyślał — nie potrafiłem uszanować tajemnicy takiego prawdziwego żalu.
Bo też to była żałość bez granic — jakiej słowa żadne nie zdołają ukoić i ułagodzić.
Rzewnem współczuciem przejęty — zatrzymał się na chwilę, spoglądając na tę kobietę z czułością matki, patrzącej na cierpienia dziecięcia.
Wreszcie Jerzy uchwycił rękę Emmy, odprowadził ją do pokoju sypialnego — i natychmiast potem wyszedł — sam jeden tylko. Pożegnali się po raz ostatni.
— Dzięki Bogu — myślał Jerzy schodząc ze schodów — najstraszliwszą chwilę przeszedłem przecie.
Co najspieszniej udał się na zborny punkt, dokąd tłum żołnierzy i oficerów podążał. Puls bił mu silnie, policzki paliły — rozpoczynała się wielka gra bitew — a on miał udział w tej wielkiej grze.
Co najprędzej wyrwał się z objęcia żony na pierwszy dźwięk trąbki wojennej, żeby się oderwać od myśli, coby mogły osłabić jego męstwo. Wstydził się prawie tej słabości serca... objawu czułości. Niestety, rzadko dotychczas robił sobie takie wyrzuty.
Cały pułk zresztą zostawał pod wpływem niepewności i egzaltacji — zacząwszy od czcigodnego majora, mającego na czele swoich ludzi ścierać się z wrogiem — a skończywszy na chorążym Stubble, który dnia tego dźwigał chorągiew.
Słońce zaledwie się okazywało na horyzoncie kiedy pułk już zaczął maszerować. Brzmiał marsz wojenny i aż rozkosz była patrzeć na marsowe postacie wszystkich żołnierzy. Major jadący na czele, pysznie wyglądał na Pyramie, na swoim koniu wojennym; następnie maszerowali grenadjerzy pod dowództwem swego kapitana — w środku chorągiew i straż chorężna, dalej Jerzy na czele kompanji. Przechodząc pod oknami Amelji podniósł oczy, uśmiechnął się — i wkrótce zniknął wraz z pułkiem — nawet dźwięk muzyki zamilkł w oddali.
Kiedy każdy z oficerów miał zająć na polu bitwy naznaczone miejsce, Jos Sedley pozostał w Brukselli na czele małej kolonji naszych znajomych. Żeby sobie wynagrodzić wrażenie, jakie na nim wywarło zwierzenie Dobbina i wypadki tego poranku, przedłużył jeszcze przyjemności drzemki o kilka godzin, a nie spodziewając się tak przyjemnie spać dłużej jak przedtem — rozpoczął, leząc wygodnie, zastanawiać się nad bieżącemi okolicznościami. Słońce już rozsyłało wszystkie promienie, już pułk przemaszerował kilka mil — a czcigodny urzędnik jeszcze się nie ukazał przy śniadaniu w swoim kwiecistym szlafroku.
Jakoś znacznie raźniej zdawało się Josowi Sedley w nieobecności Jerzego. Może nawet w głębi serca nie bardzo się martwił z powodu wyjazdu Osborna, bo przy nim odgrywał w domu role podrzędną — a Jerzy bez najmniejszej ceremonji drwił i lekceważył tego opasłego i tłustego jegomości. Emmy przeciwnie zawsze się okazywała bardzo uprzedzającą dla byłego poborcy — ona to dbała o jego wygody, przyrządzała mu rozmaite łakocie i towarzyszyła na przejażdżkach w powozie.
Słodkim swoim uśmiechem zawsze zdołała go udobruchać. Jos zapominał przy niej o pogardliwym tonie szwagra. Ileż to lękliwych uwag w tej mierze ośmieliła się nie raz szepnąć Jerzemu, który stanowczo zwykł jej odpowiadać:
— Mam charakter szczery i otwarty; co myślę to mówię, i każdy uczciwy człowiek powinien tak samo postępować. Czy sądzisz iż mam wdziewać biały krawat i rękawiczki żeby rozmawiać z takim cymbałem jak twój braciszek?
Nic więc dziwnego że bardzo się cieszył Jos pozbywszy się Jerzego. Patrząc na cywilny kapelusz i na rękawiczki kapitana leżące na komodzie, z przyjemnością pomyślał iż właściciel tych przedmiotów znajduje się już daleko; czcigodny Jos zadrżał radośnie.
— Przynajmniej dzisiaj — pomyślał — nie będzie mi dokuczał nieznośną impertynencką fanfaronadą.
Następnie zawołał zwracając się do służącego:
— Izydorze! kapelusz kapitana do przedpokoju!
— Może już go kapitan nie będzie więcej potrzebował — odrzekł lokaj, niecierpiący Jerzego, którego niegrzeczność i brutalstwo usprawiedliwiały najzupełniej opinję na stałym lądzie o złem wychowaniu Anglików.
— Idź i powiedz pani że śniadanie już na stole, dodał pan Sedley z majestatyczną powagą, nie chcąc zwierzać się służącemu ze wstrętu do Jerzego.
Nie zawsze jednak okazywał się tak dyskretnym, i nieraz w obecności pana Izydora nie taił się ze złym humorem i niechęcią do szwagra.
Pani Jerzowa niestety nie mogła przyjść na śniadanie i nakrajać panu Josowi cienkich kromek chleba z masłem, jakie lubił. Biedna kobieta zanadto cierpiała. Służąca jej mówiła że od czasu odjazdu męża ciągle się znajdowała w największem rozdrażnieniu. Brat na dowód głębokiego współczucia dla siostry nalał jej i posłał olbrzymią filiżankę herbaty — każdy we właściwy sposób wyraża współczucie. Jos wyraził je po swojemu. Nie przystając na przesłaniu śniadania, Jos pomyślał jeszcze o łakotkach, jakieby jej mogły sprawić przyjemność przy objedzie.
Pan Izydor niechętnie przyglądał się służącemu Osborna, pakującemu pańskie rzeczy. Żywił najprzód wielką nienawiść do pana Osborne za pogardliwe z nim obchodzenie się, jakiego nie znoszą służący na stałym lądzie. Powtóre zżymał się że tyle kosztownych rzeczy przejdzie w razie klęski Anglików w czyje inne, a nie w jego ręce.
Belgowie mniemali wówczas że klęska sprzymierzonych nieunikniona. Według powszechnie robionych przypuszczeń, cesarz zdruzgotawszy Prusaków i Anglików, za trzy dni wkroczy zapewne do Brukseli. Z tego to powodu pan Izydor przywłaszczał sobie już w myśli garderobę i sprzęty swoich panów, którzy zmuszeni będą uciekać lub dostać się do niewoli.
Wierny ten służący czyszcząc codzień rzeczy i pomagając Josowi w ubraniu — rachował w miarę jak przedmiot jaki trzymał w ręku, co za korzyść będzie mógł zeń wyciągnąć potem dla siebie. Srebrne flakoniki wraz z innemi przyborami tegoż rodzaju, przeznaczał w myśli dla jednej młodej panienki, dla której żywił nader tkliwe uczucia. Brzytwy angielskie i pyszną szpilkę rubinową przysądzał wyłącznie sobie. Już się widział w czamarce z potrzebami, którą można było łatwo na niego przerobić, w kapeluszu z galonami, w świetnej bieliźnie z żabotami, jak wsparty na lasce ze złotą gałką po kapitanie, przechadzał się po ulicach Brukseli. Czyż panna Regina zdoła się oprzeć wtedy wdziękom nowego tego Adonisa?
— Te podwójne spinki także mi się przydadzą — myślał, zwracając spojrzenie na spinki błyszczące u olbrzymich mankietów swego pana. Kiedy wdzieję jeszcze palone buty po kapitanie z mosiężnemi ostrogami — dopieroż będą mi się przyglądać w aleach!
Pan Izydor śmiałą dłonią uchwyciwszy koniec nosa swojego pana, kiedy mu golił niższą część twarzy, widział się już w wyobraźni — jak przechadza się majestatycznie po aleach w czamarce z potrzebami, pod rękę z panną Reginą — i jak zasiada z nią przed dzbankiem farota[5] w karczmie na drodze do Laecken[6].
Pan Jos Sedley nie domyślał się, dzięki Bogu, ani trochę tej działalności umysłowej, odbywającej się w mózgu jego służącego — tak my wszyscy nie domyślamy się po największej części tego, co o nas mniemają w przedpokoju. Biedny Jos tyle miał pojęcia o straszliwych zamiarach, knutych przeciwko niemu — ile kurczęta, na karcie restauratora zapisane, mają przeczucia o smutnem swojem przeznaczeniu.
Służąca Amelji daleką była od takich wyrachowanych a chciwych widoków. Snać już przeznaczenie chciało żeby wszyscy — nawet najpodrzędniejsi, mający styczność z tem miłem i łagodnem stworzeniem, przywiązywali się do niej i lubili ją. Paulina, kucharka, usiłowała przez ten długi poranek pocieszać o ile mogła, młodą swoją panię. Widząc że Amelja po godzinach całych milcząca i nieruchoma siedziała w oknie, zkąd widziała jak zniknął ostatni bagnet odchodzącego pułku, poczciwa ta kobieta wziąwszy ją za rękę, zawołała z współczuciem:
— A ja — proszę pani — czyż także nie mam męża w wojsku?
Rozpłakała się potem biedaczka, Amelja rzuciła się jej na szyję, płakały razem i w tem wspólnem ubolewaniu boleść nieco się złagodziła.
W przeciągu dnia pan Izydor wybiegał kilkakrotnie na miasto dla wzięcia nowinek. Zatrzymywał się u bram hoteli w pobliżu parku, mieszał się w tłumy służących i przeróżnej gawiedzi, chwytał w powietrzu każdą wiadomość i natychmiast przynosił panu bulletyn chwili. Wszyscy Belgowie w głębi serca stronnikami byli cesarza — nie wątpili iż zwycięży i kampanja się zakończy. Mnóstwo takich jak następna odezw rozrzucono w Brukselli.
Żołnierze!
Dzisiaj wypada rocznica Marengo i Friedland’u, które to bitwy już dwukrotnie rozstrzygnęły losy Europy. Wtedy, jak następnie po Austerlitz i po Wagram; byliśmy za nadto wspaniałomyślni, zawierzyliśmy przyrzeczeniom i przysięgom monarchów, których pozostawiliśmy na tronie. Obecnie ciż sami monarchowie sprzymierzywszy się, zagrażają niepodległości i najświętszym prawom Francji. Przedsiębiorą najniesłuszniejszy napad — dążmy na ich spotkanie!
Żołnierze! Pod Jena wobec tych samych Prusaków, dzisiaj tak butnych, byliście jeden przeciwko trzem; pod Montmirail jeden przeciwko sześciu!
Ci z pomiędzy was, co znajdowali się w niewoli angielskiej, niech wam opowiedzą okrucieństwa pontonów i straszliwe męczarnie, jakie tam znosili.
Sasi, Belgowie, Hanowerczycy, żołnierze Związku Reńskiego ubolewają że zmuszeni są posługiwać sprawie monarchów, wrogów sprawiedliwości i praw ludowych. Wiedzą, że ta koalicja jest nienasycona; pożarłszy dwanaście miljonów Polaków, dwanaście miljonów Włochów, miljon Sasów, sześć miljonów Belgów — pragnie i musi pożreć niemieckie drugorzędne państwa. Szaleńcy — olśniła ich tylko jedna chwila powodzenia; ale nie w ich mocy poniżenie i ucisk francuskiego ludu. Jeżeli wkroczą do Francji, grób tam znajdą dla siebie gotowy.
Żołnierze! Mamy odbywać forsowne marsze, bitwy staczać, czekają nas groźne niebezpieczeństwa — wytrwajmy tylko a zwyciężym! Prawa człowieka i szczęście ojczyzny musimy odzyskać. Dla każdego Francuza, mającego serce, nastała chwila zwyciężyć lub zginąć.
Stronnicy cesarza dalej szli jeszcze. Według ich mniemania wszystkich wrogów miano wytępić. Z pomiędzy Anglików i Prusaków wszystko, coby uszło śmierci, miało być nieochybnie wzięte do niewoli i pędzone w tylnej straży za wojskiem zwycięskiem.
Wszystkie te pogłoski z najskrupulatniejszą dokładnością donoszono panu Sedlejowi. Nieomieszkano dodać nadto że książe Wellington, zdoławszy zebrać swoją przednią straż, poprzedniej nocy zupełnie pobitą, rozpoczął się cofać.
— Zupełnie pobitą? Co znowu u licha? zawołał Jos, który wstając od stołu, zawsze bywał odważny. Książe się cofa? Nieprawda — Książe maszeruje żeby pobić cesarza, tak jak już pobił jego jenerałów.
— Kazał popalić wszystkie swoje papiery, wysłał bagaże — a kwaterę, którą zajmował przygotowują dla księcia Dalmacji — odparł mu skwapliwie pan Izydor. Wszystko mi to powiedział kuchmistrz księcia. Ludzie milorda księcia Richmond pakują się na gwałt i właśnie już zapakowali wszystkie srebra; sam zaś książe wymknął się przedtem i pojechał do króla francuskiego do Ostendy.
— Król francuski znajduje się w Gandawie, nie w Ostendzie — odrzekł Jos z uśmiechem sceptycznym i drwiącym.
— Wczoraj król francuski uciekł do Bruges, dzisiaj odpłynie z Ostendy. — Książe Berry dostał się do niewoli. Kto dba o swoją skórę niech co najprędzej zmyka! Jutro zerwą tamy i będzie za późno myśleć o ucieczce, kiedy cały kraj zostanie zalany.
— Bajki, mój bracie — bajki oczewiste. Jesteśmy trzej przeciwko jednemu — rozumiesz? Bonaparte nie może nam podołać. — Austryjacy i Rosjanie maszerują i wkrótce przybędą, musimy zgnieść Korsykanina — odrzekł Jos potężnie w stół pięścią uderzając.
— Pod Jena było trzech Prusaków przeciwko jednemu — i cóż? Z tydzień armja ich została pobita i królestwo całe zdobyte. Było ich sześciu przeciwko jednemu pod Montmirail — mimo tego rozpędzono ich jak trzodę owiec. Wojska austrjackie maszerują — ale z królem rzymskim i cesarzową na czele; Rosjanie postanowili zrejterować się; co zaś do Anglików — dla tych nie ma litości, niech się ostro trzymają póki mogą. Patrz pan z łaski swojej, przeczytaj pan, jak ci to dzielnie napisana ta siarczysta odezwa cesarza i króla.
Mówiąc to — pan Izydor wydostał z kieszeni rzeczoną odezwę i pod nos swemu panu z szyderczym uśmiechem podstawił. Zdawało mu się że już może rękę położyć na czamarce z potrzebami i na innych przedmiotach, na które czyhał.
Jos, jak powiedzieliśmy, wstawał od objadu i wszystkie te powiastki, chociaż nieco zachwiały jego zaufanie jeszcze go zbyt żywo nie przeraziły.
— Podaj mi wasan surdut, kapelusz i chodź za mną — zawołał. — Sam pójdę na miasto wywiedzieć się i osądzić prawdziwość tych pogłosek.
Izydor wściekał się, bo Jos wdział na siebie czamarkę z potrzebami.
— Milord zdaje mi się lepiejby zrobił żeby wziął inną suknię, która nie ma takiego wojskowego kroju. Francuzi poprzysięgli wytępić co do nogi wszystkich żołnierzy angielskich.
— Cicho i precz z temi uwagami — odrzekł rezolutnie Jos z bohaterską nieustraszonością, biorąc na siebie czamarkę.
W tej chwili właśnie weszła pani Rawdon. Zastawszy drzwi otwarte, nie zadzwoniła przy wejściu.
Rebeka wyglądała nie mniej pięknie i elegancko jak zwykle. Odpocząwszy wygodnie i długo po odjeździe Rawdona, odzyskała znowu dawną świeżość cery — aż przyjemnie było patrzeć na jej tważyczkę różową i uśmiechniętą — pośród fizjonomji bladych i niespokojnych, jakie się co krok w mieście spotykało. Nie mogła się wstrzymać od śmiechu na widok Josa, usiłującego co najprędzej wdziać swoją czamarkę.
— Czy pan myślisz udać się do armji, panie Jos? zagadnęła. — Któż zostanie w Brukselli żeby się opiekować nami, biednemi kobietami?
Wdziawszy nareszcie czamarę, uwodziciel nasz zbliżył się zarumieniony, wybełkotał kilka słów przeproszenia do pięknej odwiedzicielki, zapytując jak zniosła trudy balowe i wypadki dzisiejszego poranku?
Pan Izydor tymczasem poszedł schować kraciasty szlafrok.
— Jak to grzecznie z pańskiej strony że raczysz się łaskawie troszczyć o moje zdrowie — rzekła ściskając w obu dłoniach rękę Josa. — Chwała Bogu, pan przynajmniej jesteś spokojny i zachowałeś krew zimną, tymczasem inni wszyscy wyglądają jakby nie swoi. A nasza Emmy? Strasznie musiała się zmartwić z powodu rozstania.
— Przerażająco! — wtrącił Jos.
— Wy wszyscy mężczyźni to macie kamienne serca; rozstanie, niebezpieczeństwa, nic panów nie wzrusza. Pan udajesz się do wojska, prawda? Chcesz więc pan oddać nas na pastwę naszemu smutnemu losowi? Wiedziałam to dobrze... odgadłam... Miałam jakby nieomylne przeczucie. Sama myśl że możesz pan nas porzucić przerażała mnie, bo nie raz będąc samą myślałam o panu, panie Jos, to też przybiegłam i zaklinam pana porzuć swój zamiar, nie opuszczaj nas!
W następujący sposób można było przeinaczyć jej słowa:
— Szanowny panie! W razie, gdyby wojsko nasze poniosło klęskę i zmuszone zostało cofać się, masz wyborny powóz, gdziebym chętnie chciała mieć wygodne miejsce dla siebie.
Czy przenikliwość Josa zdołała odgadnąć to znaczenie ukryte? Nie możemy za to zaręczyć. Jos zkądinąd żywił dla niej głęboką urazę za obojętność z jaką go traktowała podczas pobytu w Brukseli. Czyż go przedstawiała kiedy jaśnie wielmożnym znajomym Rawdona? Zaledwie go raczyła zaprosić na kilka wieczorków. Trzeba tu dodać że niezmiernie był lękliwym w grze i nigdy grubo nie stawiał na kartę. Jerzy i Rawdon cierpieć go nie mogli; może nie chcieli mieć w nim świadka ulubionych rozrywek.
— Tak — pomyślał Jos — przychodzi do mnie kiedy mnie potrzebuje. Wtedy dopiero przypomina sobie o starym Sedleju, kiedy jej nikt inny nie kręci się przed oczyma.
Jednakże bardzo mu pochlebiało wysokie wyobrażenie o jego odwadze. Zaczerwienił się, nadął i odparł poważnie.
— Wprawdzie, chciałbym raz widzieć regularną bitwę, chęć taka da się zupełnie usprawiedliwić u każdego człowieka z sercem w mojem położeniu. Przyglądałem się już w Indjach walkom w minjaturze; pragnąłbym widzieć teraz wielką strategję, na polu bitwy rozwiniętą.
— Panowie gotowiście wszystko poświęcić dla przyjemnostki jednej, odrzekła Rebeka tym samym tonem. Kapitan Crawley rozstał się dzisiaj ze mną w tak wesołym humorze, jakby się wybierał na polowanie. Co go obchodziły, co pana obchodzą cierpienia i męczarnie kobiety, którą porzucisz? Przychodzę, szanowny panie Sedley, do pana szukać opieki i pociechy. Spędziłam ranek cały we łzach i modlitwach, drżąc na myśl o niebezpieczeństwach, grożących naszym mężom, wojsku naszemu, i sprzymierzonym. Przybywam tutaj spodziewając się, że znajdę przytułek i opiekę u jedynego przyjaciela, jedynego obrońcy, jaki mi pozostał wśród tych strasznych i krwawych scen. Czyż mogłam przeczuwać że i pan także wkrótce odjedziesz?
— Najłaskawsza pani! — zawołał Jos, zapominając dawne urazy. Nie trzeba się tak martwić. Powiadam tylko że chciałbym bardzo bitwę zobaczyć. Każdy Anglik na mojem miejscu powiedziałby pani to samo. Obowiązek święty przykuwa mnie jednak do Brukseli, nie mogę zostawić biednej siostry, zamkniętej tam w pokoju!
Mówiąc to, wskazał palcem na drzwi Amelji.
— Poczciwy brat z pana i szlachetne masz serce, wtrąciła Rebeka, podnosząc do oczu chustkę, od której biły pachnidła. Jakże niesłusznie pana oceniałam że nie masz zupełnie serca!
— Wierzaj mi pani, że mam serce, rzekł Jos, kładąc rękę na piersi. Niesprawiedliwą okazałaś się pani względem mnie, szanowna pani Rawdon, bardzo niesprawiedliwą.
— Trzeba być chyba ślepą żeby zaprzeczyć pańskiemu przywiązaniu i poświęceniu dla siostry; przyznaj pan jednak że temu lat parę obszedłeś się ze mną bardzo podstępnie i zdradliwie. To powiedziawszy Rebeka popatrzywszy nań przez chwilę znacząco zbliżyła się do okna.
Jos zaczerwienił się aż po uszy. Organ ten, to jest serce, którego brak zarzucała mu przed chwilą Rebeka, rozpoczął skakać przeraźliwie. Przypomniał sobie nagły odjazd, przejażdżki powozem, zielony, jedwabny woreczek, owe chwile a zwłaszcza też kiedy rozkochany, pożerał oczyma białe jej ramiona i ogniste oczy.
— Wiem, że pan mnie masz za niewdzięczną, zawołała Rebeka, która odwróciwszy się od okna zaczęła znów nań spoglądać. Potem dodała głosem drżącym i wzruszonym:
— Pańska oziębłość, lekcewążące spojrzenia, słowem wszystko przekonało mnie, kiedyśmy się ostatni raz widzieli, o zapomnieniu i obojętności zupełnej. Co zaś do mnie, czy nie miałam powodów unikać pana? Znajdź pan w sercu własnem odpowiedź. Czy pan mniemasz żeby mój mąż chętnie widział pana u mnie? Kapitan Crawley nader jest grzeczny, winnam mu oddać tę słuszność, jedyne jednak słowa nieco przykre usłyszałam od niego z powodu pana. Jakąż ranę odświeżyły mi w sercu!
— Wielki Boże... sprawiedliwe nieba! Cóż zrobiłem żeby... aby... wołał Jos w uniesieniu radości.
— Wierzaj mi pan, dodała Rebeka, że zazdrość, to straszliwa namiętność! Z powodu pana ucierpiałam wiele. Mimo tylu przykrych wspomnień serce moje nie wypiera się przeszłości i całe do pana należy, chociaż pan wiesz aż nadto dobrze, panie Sedley, że jestem niewinną, zupełnie niewinną.
Krew paliła Josa w żyłach, pożerał oczyma ofiarę, która uległa pod urokiem wdzięków jego osoby. Zręczne słówka, czułe spojrzenia, rozpłomieniały w mgnieniu oka przygasłe zapały, zapomniał o podejrzeniach i zwątpieniu. Ludzie najrozumniejsi, niewyjmując nawet samego Salomona, dali się zawsze uwodzić umizgom sprytnych niewiastek.
— Wrazie klęski — pomyślała Bekky — mam zabezpieczony odwrót. Mogę teraz liczyć na pewno na najwygodniejsze miejsce w jego powozie.
Nie można przewidzieć jakich żywych uniesień i ognistych wyznań dopuściłby się pan Jos, gdyby nagle nie był nadszedł pan Izydor. O mało co nieudusiło Jusa stłumienie gwałtownego wzruszenia — Rebeka zaś osądziła że nic jej nie pozostawało obecnie — jak pójść pocieszyć kochaną Amelkę.
— Do widzenia — rzekła — robiąc panu Józefowi ręką giest najprzyjaźniejszy — i stukając z lekka do drzwi pani Osborne.
Kiedy już drzwi się przymknęły, Jos padł na krzesło w sposób najtragiczniejszy — zaczął wzdychać i sapać jak miech kowalski.
— Surdut ten widać za ciasny dla pana — ośmielił się wtrącić Izydor, zwracając chciwe spojrzenie na czamarkę Josa.
Pan jego nic jednak nie słyszał; gdzież mu o surducie teraz było myśleć? Przesuwała mu się po głowie ułudna postać czarodziejki, na wspomnienie której tonął w szalonym zachwycie i dręczyły go zarazem wyrzuty sumienia, spostrzegał w oddali zazdrosnego Rawdona, z wąsami do góry ostro zakręconemi, pociągającego za cyngel straszliwych pistoletów pojedynkowych.
Na widok Rebeki zadrżało z obawy serce Emmy, aż się cofnęła mimowoli. Wczorajszy wieczór stanął jej w pamięci. Zapomniała o nim w nawale cierpień i zmartwienia; zapomniała o Rebece i o zazdrości w obec odjazdu Jerzego i niebezpieczeństw mu grożących. My sami nie chcieliśmy przerywać tajemnicy jej łez i boleści aż do chwili, kiedy bezczelna kokietka przerwała urok i otworzyła klamkę. Któż zdoła wypowiedzieć męczarnie długich samotnych godzin, jakie to biedne stworzenie spędziło w niemej modlitwie i gorzkich rozpamiętywaniach? Opowiadacze bitew, śpiewacy tryumfów wojennych — rzadko wspominają o przykrych takich szczegółach. Wśród hymnów zwycięstwa — zdobywcy nie chcą słyszeć jęku wdów i krwawego płaczu matek! Nigdy jednak słuszniejszej i boleśniejszej protestacji nie zaniesiono przeciw ponurej, krwią zbroczonej radości zwycięzców, jak niema to rozpacz młodej kochającej małżonki.
Na widok jasno zielonych, błyszczących oczu, wykwintnego stroju, zdającego się żartować z ogólnej obawy, na widok rąk, wyciągniętych do niej z kłamliwej przyjaźni współczuciem — mimowolny wstręt przejął Amelję. Słusznym gniewem zadrgało jej serce, krew uderzyła do lica, przedtem bladego jak śmierć — rzuciła na Rebekę ostre i zimne spojrzenie, aż jej rywalka wstrzymała się zadziwiona i zmieszana.
Chwilowa ta jednak niepewność trwała króciuteczko. Zbliżając się nagle do swojej ofiary, zawołała pieszczotliwie:
— Droga Amelko! wyglądasz bardzo cierpiąca. — Zmiłuj się — dla mojej spokojności powiedz co ci jest?
Amelja znowu się cofnęła. Pierwszy raz w życiu serce jej szczere i ufne nie chciało wierzyć oświadczeniu życzliwości i przyjaźni. Dreszcz przebiegł ją od stóp do głów.
— Rebeko, ty tutaj u mnie? — rzekła zimno i z godnością.
Spojrzenie i tych parę słów zaniepokoiły nieco Rebekę.
— Dostrzegła niezawodnie jak mi na balu wsadził liścik w bukiet — pomyślała. — Droga Amelko! — dodała głośno, spuszczając oczy — uspokój się, przyszłam... dowiedzieć się jak się masz, czy ci lepiej — kochanie?
— A ty, jak się masz? — odparła Amelja. — Zapewne jak najlepiej, bo ty nie kochasz swojego męża. Czyż przyszłabyś tutaj? Z twego powodu cierpiałam okropnie, a czy nie obchodziłam się zawsze z tobą jak z prawdziwą przyjaciółką?
— Prawda, prawda Ameljo — odrzekła Rebeka nie podnosząc czoła.
— W nieszczęściu czy nie znalazłaś we mnie siostry? Czy nie pierwsza podałam ci rękę kiedy nie miałaś rodziców, krewnych i przyjaciół, kiedy byłaś sierotą? Wspomnienia te, zamiast cię skłonić do współczucia, do szanowania przynajmniej mojego szczęścia domowego, skłoniły do szkodzenia mi, do podkopywania szczęścia mojego. Stanęłaś pomiędzy moją miłością a nim! Czemże ty jesteś że chcesz rozłączać to, co Bóg złączył? że chcesz mi wydrzeć serce męża? Czy sądzisz żeś go zdolna kochać tak prawdziwą i czystą miłością jak ja? Przywiązanie jego było dla mnie szczęściem całem, życiem całem, widziałaś o tem dobrze i usiłowałaś mi je wydrzeć. Wstyd i hańba tobie, Rebeko! Masz serce złe i zepsute! Wstyd ci przyjaciółko fałszywa, wiarołomna żono!
— Ameljo! biorę Boga na świadka że nie mam sobie nic do wyrzucenia względem mojego męża, jestem niewinną!
— Ach, Rebeko, zapytaj się własnego sumienia, a przekonasz się, że ci tej niewinności względem mnie nie przyzna! Jeżeli ci się nie udało, to musisz przyznać żeś usiłowała aby ci się udało.
— O niczem nie wie — pomyślała Rebeka nieco spokojniejsza.
— Jakiś głos tajemny szeptał mi w sercu że on przecież ujdzie twoich sideł, podstępów i zabiegów i wróci do mnie. Pewna byłam szlachetności jego serca, wierzyłam w jego miłość i odzyskałam ją...
Biedactwo wymówiło te słowa tak żywo i namiętnie że Rebeka nigdy jej przedtem w takiem uniesieniu nie widziała; oniemiała z zadziwienia.
Amelja mówiła dalej rzewnym głosem:
— Cóżem ci kiedy złego zrobiła żeś mi chciała koniecznie uwieść tego, którego kocham? Zaledwie do mnie od sześciu tygodni należy. Powinnaś była przynajmniej przez sam wstyd uszanować pierwsze dni naszego małżeństwa — a ty przeciwnie spieszyłaś się, żeby gwałtem zniweczyć moje szczęście! Teraz przyszłaś zapewne pastwić się nad moją boleścią. Dwa tygodnie najokropniejszych męczarni powinnyby mi były oszczędzić takiej ostatniej zniewagi!
— Ależ mój Boże! — zawołała Rebeka, w najniezręczniejszy sposób. — Czy tu kiedy u was moja noga postała?
— Nigdy, prawda; aleś mi męża za to oderwała od domu! Czy chcesz mi go jeszcze zabrać? Już go tu nie ma teraz już on daleko... Siedział właśnie na tej sofie, gdzie po raz ostatni rozmawialiśmy z sobą... Trzymał mnie na kolanach... Głowę oparłam na jego głowie... Modliliśmy się oboje... Tak — tutaj siedział i zabrano mi go... Teraz już on tak daleko, ale mi przyrzekł że wróci!...
— Wróci, kochana Emmy! — odparła Rebeka, ulegając mimowolnemu wzruszeniu.
— Patrz — zawołała Amelja — to jego szarfa! Prawda że ładnego koloru?
Zaczęła szarfę całować, opasała się nią i stanęła nagle nieruchoma jakby posąg marmurowy. Nie myślała już o gniewie, o zazdrości, ani nawet o obecności swojej rywalki. Wreszcie uśmiechnąwszy się na wpół, pogłaskała poduszkę, na której Jerzy przy niej w nocy spoczywał.
Rebeka nie mówiąc ani słowa wyszła z pokoju.
— Jak się ma Amelja? — zapytał Jos — sapiąc jeszcze w fotelu.
— Zastałam ją bardzo cierpiącą — odrzekła Rebeka — trzeba żeby ktoś ciągle czuwał nad nią.
Wyszła potem zamyślona, i mimo najczulszych próśb Josa nie przyjęła zaproszenia na objad. Opuszczając Amelję pani Crawley spotkała majorowę O’Dowd, w której duszę kazania dziekana nie zdołały wlać spokoju. Nienawykła do objawów grzeczności ze strony pani Crawley, bardzo się zdziwiła kiedy się Rebeka zbliżyła mówiąc że biedna, kochana pani Osborne niebezpiecznie zachorowała, że prawie szaleje ze zmartwienia, że zresztą byłby to dobry uczynek ze strony pani O’Dowd gdyby ją poszła pocieszyć.
— Mam dosyć własnych zmartwień — odparła poważnie majorowa — a biedna Amelka nie musi bardzo pragnąć niczyich odwiedzin. Jednakże — jeśli jest tak niebezpiecznie chorą, jak pani powiadasz, i jeżeli pani zajęcia, mimo tylu zapewnień że ją tak kochasz serdecznie, nie dozwalają zostać jej przy niej — zobaczę co będę mogła uczynić. Najniższa sługa pani mojej.
Po tych słowach dama w turbanie z lekka skinąwszy głową — oddała ukłon pani Crawley, której towarzystwa wcale sobie nie życzyła.
Bekky z uśmiechem na ustach — zatrzymała się spoglądając na obchodzącą majestatyczną majorowę. Nareszcie nie mogła wytrzymać i rozśmiała się na głos, gdy majorowa cisnęła na nią z boku jakby strzałę Parta, ostatnie, przeszywające spojrzenie.
— Wesoła, nader wesoła to osóbka — mruczała Peggy. Od zmartwienia i płaczu nie będą jej nigdy bolały oczy — to — pewna.
Weszła szybko do mieszkania pani Osborne.
Biedna Amelja jeszcze stała przy łóżku — tak jak ją zostawiła Rebeka. — W obłędzie cierpienia nie usiadła. Pani majorowa, energiczniejszego i silniejszego ustroju usiłowała, o ile potrafiła, pocieszyć młodą przyjaciółkę.
— Moje dziecko, moja Amelko, nieco odwagi! — odezwała się łagodnie. — Nie trzeba żeby cię zastał tak cierpiącą gdy powróci po zwycięstwie naszych. Nie ty jedna, moje dziecko, znajdujesz się dzisiaj w Brukseli, której los w ręku Boga!
— Niestety! — odparła Amelja — brak mi już sił i odwagi!
Miała świadomość swojej słabości; obecność jednakże energiczniejszej kobiety pokrzepiła ją znacznie. Wstrzymywała się od płaczu, nie chcąc wobec swojej przyjaciółki odgrywać roli zmartwionej. Poczciwe te dwie kobiety przez cały przeciąg czasu, z sobą spędzonego, sercami ciągle towarzyszyły pułkowi, i marząc o krwawym dalekim boju, niepokoiły się ciągle. Obawa, modlitwy, życzenia, niespokój — oto dola kobiet podczas bitwy! Wojna nie wybiera, wymaga podatku od obu płci: od mężczyzn żąda krwi, od kobiet łez.
O w pół do trzeciej zaszedł wypadek wielkiej wagi dla pana Józefa, gdyż tyczył się objadu. Śmierć mogła o kilka mil krwawe żniwo sprzątać, on jednak nie tracił ani jednego kąska. Udał się sam do Amelji w nadziei że ją skłoni aby raczyła zasiąść do objadu. Użył wszelkich zasobów gastronomicznej wymowy.
— Chodź, moja droga, chodź! Zupa wyśmienita! Chodź Emmy! Cóż u licha, nieco odwagi!
Pocałował ją w rękę.
Od wielu lat, nie wyjmując nawet dnia ślubu, nigdy się dla niej nie okazał tak czułym.
— Dziękuję ci za twoją poczciwość, kochany Józiu — odparła — wszyscy dziś są niesłychanie łaskawi na mnie, i niesłychanie ci wdzięczną jestem za twoje poczciwe serce. Dzisiaj jednak nie mogę wyjść z pokoju.
Zapach zupy tak przyjemnie połechtał powonienie pani majorowej O’Dowd, że ofiarowała się natychmiast służyć za współbiesiadniczkę panu Józefowi. Zasiedli oboje do stołu.
— Dzięki Bogu wszechmocnemu że nas raczył, obdarzyć wybornym rosołem — odezwała się uroczyście majorowa.
Myślała wtedy o swoim zacnym małżonku, nacierającym na czele dzielnych wojowników.
— Biedne dzieciaki, nie będą dziś jedli dobrego obiadu! dodała z westchnieniem; następnie zjadła talerz zupy z rezygnacją nader filozoficzną.
Odwaga Josa rosła w miarę ilości mięsa, jaką pożerał. Przy końcu objadu, pragnąc wypić za zdrowie pułku, kazał przynieść szampana.
— Łaskawa pani O’Dowd — odezwał się z grzecznym ukłonem — pozwól pani że każę Izydorowi napełnić szklankę pani majorowej. Wypijmy za zdrowie majora i dzielnego pułku!
Nagle Izydor zadrżał, majorowa opuściła nóż i widelec. Przez otwarte okno dały się słyszeć jakby dalekie grzmoty, ciągle się powtarzające.
— Co to znów, cymbale! — zagadnął Jos — Nalewaj nam prędzej! — Czy pan nie słyszy? — odpowiedział Izydor biegnąc do okna.
— Boże zmiłuj się nad nami! — zawołała pani O’Dowd — to armaty! — i pobiegła za Izydorem do okna.
W sieniach i oknach wszystkich domów ukazywały się blade i niespokojne twarze, a po ulicach miasta snuły się tłumy milczące i posępne.
Pióro nasze nader słabe by skreślić zdołało sceny zbiegowisk i przestrach, jaki wtedy panował w Brukseli. Tłumy ludu cisnęły się ku bramie Namurskiej, położonej w kierunku skąd słychać było huk dział. Mnóstwo konnych gnało w tamtą stronę, żeby się czego pewnego dowiedzieć. Na ulicach wszyscy się nawzajem dopytywali o nowiny. Najwięksi panowie i największe damy angielskie raczyły rozmawiać z pierwszym lepszym przechodniem.
Stronnicy Napoleońscy biegali tędy i owędy przepowiadając z gorączkowym zapałem tryumf cesarza. Kupcy pospiesznie zamykali sklepy, biorąc udział w niespokoju i obawie tłumów. Kobiety tłoczyły się po kościołach, zalegały kaplice, wiele nawet modliło się klęczący w kruchcie. Głuchy huk dział powtarzał się co minuta. Wozy naładowane zbiegami krzyżowały się po mieście, dążąc ku rogatkom Gandawskim. Przepowiednie stronnictwa napoleońskiego wydawały się już rzeczą dokonaną.
— Zgniótł na miazgę wrogów — mówiono — maszeruje ku Brukselli.
— Za jednym zamachem zmiecie Anglików i przybędzie tu do nas dzisiaj wieczorem — szeptał pan Izydor do swojego pana.
Biedny Jos biegał po ulicach, placach i zaułkach rozpytując się wszystkich przechodniów o klęskę swoich rodaków. Słuchając coraz nowych szczegułów, bladł coraz bardziej i ten pokojowy bohater zaczął wreszcie ulegać wpływowi ogólnej trwogi; szampan już mu nie był w stanie wzmocnić męstwa. Nim noc nadeszła tak zwątpił, znużył się i osłabł, że uszczęśliwiony Izydor widział się już w myśli właścicielem czamary z potrzebami.
Posłuchawszy przez chwilę wystrzałów, majorowa przypomniała sobie Amelję, która pozostała samą w sąsiednim pokoju. Pobiegła do niej żeby ją pocieszyć a przynajmniej podzielić zmartwienie. Poczciwe to kobiecisko nabrało podwójnej energji, pomnąc iż biedne i słabe stworzenie w niej tylko miało podporę. Pozostawszy z nią przez kilka godzin, uczciwa Irlandka usiłowała za pomocą rozumowania i serdecznych słów uspokoić tę duszę wzburzoną — chociaż i sama żarliwie się modliła do Boga.
— Dopóki tylko słychać było wystrzały — opowiadała następnie zacna majorowa — trzymałam jej rękę w mojej.
Paulina, służąca, modliła się w sąsiednim kościele za swojego ukochanego.
Kiedy huk armat ucichł, pani O’Dowd wyszedłszy od Amelji, zastała w sąsiednim pokoju pana Josa sam na sam, z dwiema wypróżnionemi butelkami szampana, które jednak nie zdołały wrócić mu odwagi. Parę razy wszedł do pokoju siostry z miną bardzo przerażoną; parę razy otwierał usta, chcąc coś powiedzieć, ale poważna i nieruchoma postawa majorowej zniewoliła go do rejterady — nie mógł więc ulżyć głowie słowami, które go tak bardzo trapiły. Myślał o ucieczce — a nie śmiał tego wyznać. Jednakże kiedy majorowa weszła do sali, gdzie siedząc melancholicznie w mroku, trapił się i narzekał wobec dwóch wypróżnionych butelek szampana, postanowił tym razem wywnętrzyć przed nią swe serce.
— Pani O’Dowd łaskawa — szepnął — dobrzeby było powiedzieć Amelce żeby się pakowała.
— Czy chcesz ją pan wywieść na przechadzkę? — zapytała majorowa — Amelka za słaba na to.
— Bo to... widzi szanowna pani... kazałem żeby mój powóz zajechał — posłałem Izydora po konie pocztowe.
— Czy przyszła panu fantazja przejażdżki przy blasku księżyca? — odparła majorowa. Dla niej najpotrzebniejsze łóżko, spoczynek: namówiłam ją przecie żeby się położyła.
— Niech wstaje, musi wstać — zawołał Jos, nogą mocno tupając. Zamówiłem konie, rozumiesz mnie pani? konie pocztowe. Nasi przegrali, w zupełnej rozsypce — i...
— Cóż i? — zapytała majorowa.
— I jadę do Gandawy — mówił dalej Jos. Wszyscy tak robią. Jest właśnie miejsce dla pani szanownej w moim powozie. Musimy wyruszyć za pół godziny.
Majorowa rzuciła nań spojrzenie pełne wzgardy i oburzenia.
— Ani się ruszę — zawołała — dopóki nie otrzymam wiadomości od O’Dowda. Jedź pan, kiedy się tak panu podoba, panie Sedley — co do mnie, zaręczam panu że tu zostanę z Amelją.
— Chcę żeby Amelja odjechała — ryknął Jos tupając znowu.
Pani O’Dowd dumnie się wsparłszy pod boki, zagrodziła mu drzwi od sypialnego pokoju.
— Istotnie co za dobry brat z pana, panie Sedley, zawołała — pojedziesz jednak pan sobie sam schronić się pod spodniszkę mamuni. Życzę panu szczęśliwej podróży, mój panie szanowny — a zwłaszcza wyląduj pan bez burzy — jak to piosnka powiada. Jednakże radziłabym panu zgolić wąsy, bo mogą panu bardzo zaszkodzić.
— Do stu piorunów! — jęknął Jos, miotany złością, obawą i wściekłością.
Nagle wszedł Izydor.
— Ani jednego konia w tem przeklętem mieście — mruknął posępnie.
W istocie pozabierano wszystkie czworonogi, bo nietylko sam Jos uczuwał wpływ przestrachu, którego okropne i dokoczliwe cierpienia miały wkrótce dojść u niego do ostatecznego kresu. Paulina, służąca, miała swojego człowieka[7] jak go nazywała, w szeregach armji, wysłanej przeciwko Napoleonowi. Człowiek ten rodem z Brukselli, służył u huzarów Belgijskich. Rodacy jego odznaczali się w tej wiekopomnej walce — wcale nie walecznością; młody zaś Begulus Van Cussem, kochanek Pauliny, za nadto znał dobrze powinność żołnierza, żeby nie usłuchał natychmiast komendy pułkownika i w nogi!
Młody ten huzar, mający na imie Regulus — dlatego że go trzymał do chrztu republikanin sankiulota — przepędzał chwile wolne od zajęć żołnierskich w kuchni Pauliny — pomiędzy rosołem i czułościami ukochanej. Kiedy trzeba było iść na wojnę — tkliwa Paulina zdroje łez wylewając, wpakowała w kieszenie i w olstry ukochanemu mnóstwo przysmaków, któremi mógł sobie osładzać przykrości i niewygody biwaków.
Dla niego — i dla jego pułku kampanja cała wkrótce się skończyła. Służył w oddziale, zostającym pod dowództwem księcia Oranji. Gdyby kto wnosił o męstwie tych kawalerzystów po olbrzymich ich wąsach i pałaszach, po świetności mundurów i rzędów na konie — to Regulus i jego towarzysze powinniby uchodzić za najdzielniejszy korpus, jaki kiedykolwiek defilował na paradzie.
Ney dotarłszy do forpoczt nieprzyjacielskich, zdobył po kolei ich pozycje. Zdawało się już że sprawa sprzymierzonych przegrana zupełnie, kiedy jedna dywizja angielska wkraczając nagle z Quatre Bras — zmieniła natychmiast sama całe oblicze walki. Szwadrony, w których służył Regulus, z uwielbienia godnym zapałem uciekły przed Francuzami. Zapewne przez grzeczność i żeby zostawić Anglikom wolne pole i zaszczyt walki — bohaterowie nasi uciekli we wsze strony. W mgnieniu oka pułk przestał istnieć; nigdzie go nie było widać, a o zebraniu mowy być nie mogło, gdyż nikt nie czuł tej potrzeby. W ten to sposób właśnie Regulus cwałował o kilka mil od miejsca walki — pod eskortą swojej własnej osoby. Jakież dlań obecnie lepsze schronienie od kuchni Pauliny, zawsze tak gościnnej, zawsze obecnej w jego pamięci, sercu i wdzięcznym żołądku?
W hotelu, około godziny dziesiątej, zabrzęczał na wschodach pałasz, ktoś z lekka otworzył drzwi kuchni... i biedna Paulina, tylko co wróciwszy z kościoła, o mało co nie umarła ze strachu widząc nagle przed sobą swojego huzara z wylękłemi oczyma, bladego jak kochanek Lenory w niemieckiej balladzie. O mało co nie krzyknęła — ale stłumiła objaw uczucia, gdyż na jej krzyk mogli przybiedz państwo — a cóżby się wtedy stało z jej ukochanym? Przekonawszy się wreszcie że bohater nie był czczem widziadłem, nalała mu kufel piwa i zastawiła resztki obiadu, którego Jos w przystępie strachu — prawie się nie dotknął. Zajadając smacznie — huzar opowiadał ukochanej szczegóły rozsypki.
Pułk jego dokazywał cudów waleczności i przez chwilę wytrzymał natarcie całej armji francuskiej — ale musiał uledz przed liczbą. Cała armja angielska posiekana, porąbana, skartaczowana — wszystkie pułki rozprószone. Napróżno Belgowie usiłowali ratować wielu w krwawem spotkaniu, żołnierze pod wodzą księcia Brunświckiego uciekli, nie pomściwszy się śmierci swojego księcia — słowem rozsypka najzupełniejsza. Co zaś do Regulusa — ten pragnął tylko utopić w falach piwa ubolewanie nad okropną klęską.
Izydor, co właśnie wszedł do kuchni, nie omieszkał powtórzyć tego wszystkiego panu Józefowi.
— Wszystko stracone? — Książę Wellington w niewoli, książe Brunświcki zabity, armja angielska w rozsypce... Jeden jedyny człowiek zdołał ujść rzezi i znajduje się obecnie w kuchni. Chodź pan, chodź — sam opowie panu wszystko — zawołał.
Jos pobiegł do kuchni i ujrzał Regulusa, mszczącego się za przegraną na butelce piwa. Za pomocą frazesów francuskich, na które się Jos zdobywał, chociaż wcale nie odznaczały się gramatyką i dźwięcznością, szanowny ex-urzędnik poprosił huzara żeby jeszcze raz rozpoczął opowiadanie. Coraz smutniejsze i posępniejsze szczegóły przytaczał Regulus. Z całego pułku on tylko jeden miał uniknąć rzezi i pozostał przy życiu. Widział jak padł trupem książę Brunświcki, widział huzarów w rozsypce i Szkotów, zmiecionych ze szczętem kartaczami.
— A pułk O’Dowda? — wybełkotał Jos.
— Rozbity, w puch rozbity — odparł stanowczo huzar.
Na te słowa Paulina dostała spazmów; płacz jej, szlochanie i jęki rozlegały się po całym domu.
— Biedna moja pani, nieszczęśliwa istota — wołała co chwila.
Jos Sedley — w obłędzie bojaźni — nie wiedział gdzie na tym świecie szukać ocalenia. Z kuchni schronił się do salonu i spoglądał długo a błagalnie na drzwi do pokoju Amelji. Przypomniawszy sobie jednak wkrótce pogardę majorowej O’Dowd, przyłożył ucho do dziurki od klucza, posłuchał chwilę i zdobywając się wreszcie na energiczne postanowienie — wyszedł na ulicę, nie bacząc że się może narazić na krwawe jakie zajście. Nim wyszedł wziął do rąk z odwagą rozpaczy świecę i zaczął szukać kapelusza z galonami. Znalazł go na zwykłem miejscu w przedpokoju, na stoliku, przed lustrem, gdzie codzień kończył poranną toaletę. Potęga nawyknienia staje się tak nieubłagalną, że mimo dreszczów przestrachu, instynktownie stanął przed lustrem i przyjrzał się pulchnej, własnej osóbce.
Na widok bladości zacnego oblicza o mało co nie zemdlał, a zauważywszy dziarskie swoje wąsy — zadrżał i oblał się zimnym potem.
Wąsiska te ujrzały świat od siedmiu tygodni i tak się już rozrosły, że w obecnych okolicznościach mogły go bardzo narazić.
— Wezmą mnie jeszcze za wojskowego — pomyślał przypominając sobie co mu wspominał Izydor o wytępieniu całej armji angielskiej i nienawiści do Anglików.
Co najspieszniej udał się do pokoju i gwałtownie zadzwonił.
Kiedy przybiegł Izydor, Jos siedział na krześle, zdjął krawat, kołnierzyk, opuścił głowę na piersi i zawołał objąwszy rękoma szyję:
— Kupe moa Izidor, wit kupe moa (Pokraj mnie Izydorze, rznij prędzej!)
Izydor mniemał chwilowo że pan jego dostawszy pomieszania zmysłów, kazał żeby mu gardło poderżnąć.
— Le mustasz (wąsy)... moa wuluar desandr dan le ru (chciałbym wyjść na ulicę), kupe le mustasz (ostrzyż wąsy:) raze wit (gól prędko).
Francusczyzna ta jednak — ciągle niezgodna z gramatyką i niegodziwie wymawiana, dosyć szybko wybiegała mu z ust.
Izydor za dwoma zamachami brzytwy ogolił mu wąsy i wielce się ucieszył słysząc jak pan nadał mu prawo do kapelusza i czamary.
— Moa ne porte pliu le abi militer, le bont done a wu. (Nie będę już nosił ubioru wojskowego, a kapelusz daruję ci.)
Przecież Izydor będzie się mógł pokazać w Zielonej alei!
Po tym wspaniałomyślnym czynie — Jos wybrał sobie z garderoby frak i kamizelkę czarną, białą chustkę i kapelusz kastorowy z szerokiemi skrzydłami, które mu się jeszcze wydawały za wąskie. W tym kostiume wyglądał na pulchnego i poczciwego pastora anglikańskiego.
— Chodź teraz ze mną, wyjdziemy na ulicę — dodał.
Zeszedł ze schodów na palcach, żeby nie zwrócić uwagi na siebie i znalazł się nareszcie na ulicy. Regulus dowodził że on tylko jeden z całego pułku a może i z całej armji sprzymierzonych ocalał; tymczasem spora liczba mniemanych męczenników wcale nie zginęła; wielu huzarów przybywało do Brukselli twierdząc, że się bili jak lwy i że tylko ostateczność zmusiła ich do odwrotu. W ten sposób krążyły w mieście pogłoski o przegranej sprzymierzonych. Co chwila spodziewano się wkroczenia Francuzów; trwoga dochodziła do najwyższego stopnia i wszędzie prawie przygotowywano się do ucieczki.
— Nie ma koni! — pomyślał Jos, drżąc od stóp do głów. Posyłał Izydora w dwadzieścia miejsc rozmaitych, żeby nająć albo kupić. Wszędzie jednakowa odpowiedź że wszystkie konie z miasta zabrano. Przy każdej odpowiedzi serce Josa pękało ze strachu.
— Czyżbym musiał iść pieszo? — pomyślał oswajając się z tą myślą. Pod wpływem strachu ciężki ten człowiek leciałby zapewne jak na skrzydłach.
Wszystkie prawie hotele, wychodzące na park zajmowali Anglicy. Jos zaczął na chybił trafił łazić po tej części miasta, mieszał się do gromadek przechodniów, podsłuchiwał co mówią i przekonał się że wszystkich porówno z nim przejmowała obawa i ciekawość. Kilka rodzin, szczęśliwym trafem zdoławszy dostać koni — na gwałt wyjeżdżało z miasta. Najwięcej jednak znajdowało się takich, co żadną cenę nie potrafili wydostać choćby jasnokościstej szkapy od brony. Pomiędzy nieszczęśliwymi tej kategorji Jos dostrzegł lady Bareacres i jej córkę, w bramie hotelu siedziała w powozie upakowanym — brak im jedynie było do ucieczki tego samego środka co Józefowi: koni.
Pani Rebeka Crawley mieszkała w tym samym hotelu co damy. Dotychczas z obu stron usiłowano w najmniejszych szczegółach dać sobie uczuć wzajemną nienawiść. Jeżeli wypadkiem milady Bareacres spotkała panią Crawley na schodach, natychmiast odwracała głowę przesadnie. Ilekroć w jej obecności wymieniono nazwisko sąsiadki, nie omieszkała zaraz przytoczyć o niej mnóstwa złośliwych szczegółów. Hrabina nie mogła strawić poufałości jenerała Tufto z żoną adjutanta — a lady Bjanka unikała jej jak morowego powietrza. Sam tylko hrabia, kiedy mógł ujść baczności żony i córki, witał ją grzecznie i chętnie kilka słów zamienił.
Za tyle zniewag mogła się wreszcie pomścić Rebeka. Wszyscy w hotelu wiedzieli że konie kapitana Crawley zostały w stajni. Jak się tylko trwoga rozeszła po mieście, lady Bareacres raczyła posłać do Rebeki pokojówkę z ukłonami i zapytanie o cenę, jakiejby za swoje konie żądała.
Pani Crawley przesłała jej także ukłony piśmiennie, dodając w bileciku że nie ma zwyczaju traktować z pokojówkami.
Po odebraniu tej treściwej odpowiedzi, samego hrabiego we własnej osobie wysłano do Becky. Poselstwo jednak jego także spełzło na niczem.
— Przysłać do mnie pokojówkę — do mnie! — zawołała pani Crawley, udając gniew i wściekłość. Czemu milady Bareacres nie kazała jeszcze zaprządz koni do jej powozu? Czy to milady czy też pokojówka chce uciec z Brukseli? — Oto były jedyne słowa, jakie hrabia usłyszał od pani Crawley i powtórzył hrabinie.
Do czegóż jednak nie może skłonić konieczność? Po daremnych zabiegach hrabiego, sama hrabina poszła do pani Crawley, zaklinając żeby jej odstąpiła konie przyrzekając zapłacić ile tylko zażądała zobowiązując się nawet przyjąć Becky u siebie w pałacu Bareacres.
Pani Crawley parsknęła śmiechem.
— Wierzaj mi pani — mało mnie bardzo obchodzi poznać kolor liberji pani — odrzekła szyderczo. Radziłabym tylko pani przywdziać żałobę po Anglji a przynajmniej po brylantach. Nie obawiaj się pani, Francuzi je wynajdą. Za parę godzin zobaczysz ich pani w Brukseli, ja będę już wtedy na pół drogi do Gandawy. Gdybyś pani hrabina ofiarowała za moje konie te dwa grube djamenty, które miałaś na balu — jeszczebym nie przystała. Czy mnie jaśnie wielmożna pani rozumie? Lady Bareacres trzęsła się ze strachu i ze złości, zaszyła istotnie część djamantów w podszewkę sukni, resztę zaś schowała w rzeczy obuwie milorda.
— Pani — rzekła po chwili — djamenty moje złożyłam u bankiera — ale konie chciałabym mieć natychmiast.
Rebeka zaczęła znowu śmiać się w jak najlepsze.
Hrabina miotana wściekłością zeszła i wsiadła do swego powozu bez zaprzęgu. Pokojówkę, kamerdynera i męża wysłała w rozmaite strony żeby dostać jakąkolwiek szkapinę. Milady postanowiła nieodwołalnie wyjechać natychmiast gdyby tylko dostała koni. Gdyby się nawet milord nie stawił na tę ważną chwilę, gotowa była pojechać bez niego.
Rebeka stojąc w oknie z zadowoleniem przyglądała się milady, siedzącej w powozie, gotowej do odjazdu i napróżno czekającej na konie. — Czasami pocieszała ją ironicznie i nagle zawołała:
— Nie znaleść koni — jest w istocie czego rozpaczać, mając tyle djamentów zaszytych w poduszki powozu. To dopiero Francuzi będą się radowali z takiej pięknej zdobyczy — mówię tylko o djamentach ma się rozumieć.
Pani Crawley wypowiadała te uwagi głośno w obec właściciela hotelu, służących, podróżnych i przechodniów, zebranych na podwórzu. Gdyby oczy lady Bareacres zamieniły się wtedy w pistolety — Rebeka jużby się nie ukazała więcej w niniejszej powieści.
Jos spostrzegłszy Rebekę promieniejącą z tryumfu odniesionego nad poniżoną nieprzyjaciółką, udał się natychmiast do niej. Tłuste jego oblicze, blade i wystraszone, zdradzało dostatecznie tajemnicę duszy. Odgadła że chciał uciec i szukał jedynie sposobów do ucieczki.
— Kupić chce odemnie — pomyślała — zachowam dla siebie klaczkę, a tamte sprzedam jeśli dobrze zapłaci.
Jos zwracając się do łaskawej swojej przyjaciółki, powtórzył zapytanie, z którem już po setny raz obnosił się wszędzie.
— Czy nie wiesz pani gdziebym mógł dostać koni?
— Jakto — rzekła z uśmiechem Rebeka. — I pan zamierzasz także uciec, panie Sedley? Pan, rycerz i opiekun tych dam?
— Nie jestem wojskowym — wybełkotał Jos głosem przytłumionym.
— A cóż się stanie z Amelką, kto się będzie opiekował biedną siostrzyczką? Panu nie wypada jej porzucić, zdaje mi się.
— Na cóż się jej przydam jeśli tu wkroczą Francuzi? Jej — nic złego nie zrobią, ale nam mężczyznom to co innego. Służący mój mówił mi że bez pardonu wymordują nas wszystkich.
— To okropne! — zawołała Rebeka, którą bawiło przerażenie ekspoborcy.
— A zresztą nie chcę jej porzucić! — zawołał wyborny ten brat. — Nie, nie porzucę jej! Mam dla niej wyborne miejsce w moim pojeździe, mam także dla pani, kochana pani Crawley, jeślibyś chciała pojechać z nami i jeśli znajdę gdzie konie — dodał z westchnieniem.
— Mam parę koni do sprzedania — odparła Rebeka.
Jos byłby chętnie rzucił się jej na szyję.
— Izydorze! pakuj powóz co najprędzej, dostałem przecież koni, dostałem koników!
— Uprzedzam pana że moje konie nigdy nie chodziły w zaprzęgu — wtrąciła pani Crawley. Łoskot[8] w drobne kawałki powóz podruzgoce.
— Ale czy można przynajmniej jeździć na nim? zagadnął nasz pokojowy bohater.
— Łagodny jak baranek, a hyży jak zając — odparła Rebeka.
Jos widział się już w myśli, cwałującym na Łoskocie o kilka mil od Brukseli, i nie myślał już zupełnie o biednej Amelji. Dla zręcznego handlarza nie mogło być lepszej sposobności sprzedaży.
Rebeka poprosiła Josa żeby poszedł do niej. — W czterech susach przebiegł wschody i wpadł zadyszany w obawie żeby się to kupno nie rozeszło. Kwadrans ten w całem życiu Josa najwięcej go kosztował. Rebeka bacząc na gwałtowną chęć nabywcy i na rzadkość towaru, podała cenę tak znaczną, że gruby nasz tchórz aż się cofnął mimo woli.
— Jak pan chcesz, szanowny panie Sedley — rzekła stanowczo.
Rawdon jej zalecił ażeby za niższą cenę nie sprzedawała. Lord Bareacres, mieszkający o piętro niżej, ofiarował jej tyleż — ale życzliwość, przywiązanie bez granic do rodziny Sedlejów, skłoniły ją do sprzedania tych koni Josowi. Zresztą najdroższy pan Jos miał za nadto dobre serce, żeby nie zrozumiał iż w obecnych okolicznościach trzeba żyć każdemu. Słowem przy najczulszych oświadczeniach nie można się było okazać ściślejszym, twardszym w interesie, jak nasza Bekky.
Jos — jak to łatwo można było przewidzieć — zgodził się wreszcie na cenę, jednakże suma, jaką miał wypłacić, tak była znaczną, że musiał poprosić o chwilę zwłoki. Suma rzeczona stanowiła prawie majątek dla Rebeki. Obrachowała natychmiast że ta suma z dodatkiem wartości innych rzeczy Rawdona i pensji, którąby jako wdowa pobierała, gdyby jej najukochańszy padł na polu bitwy, mogłaby stworzyć położenie niezależne i odtąd już jej nieprzerażało owdowienie.
Parę razy w ciągu wieczora — myślała żeby się wydalić, uciec jak inni. Dobrze jednak namyśliwszy się, postanowiła inaczej:
— Przypuściwszy że Francuzi wkroczą — cóż mogą zrobić złego żonie biednego oficera? Przecie nie żyjemy w czasach barbarzyńskich, kiedy mordowano tylko, rabowano i palono. — Pozwolą nam wrócić do kraju — a ja będę mogła na stałym lądzie z pieniędzy moich żyć wcale przyzwoicie.
Jos z Izydorem zeszedł natychmiast po lądzie żeby obejrzeć konie i zaraz kazał je osiodłać — chciał odjechać jeszcze tej samej nocy, zostawiwszy więc Izydora przy koniach, sam poszedł do mieszkania, żeby się stanowczo wybrać w drogę. Chciał to wszystko odbyć tajemnie, nie mając odwagi pokazać się pani majorowej O’Dowd, Amelji i wyznać przed niemi że pierzcha z Brukselli.
Kiedy Jos dobijał targu z Rebeką i zeszedł do stajni — na horyzoncie zaczęły już błyskać pierwsze promyki świtu. W całem mieście przepędzono tę noc nie kładąc się spać; wszyscy byli na nogach; we wszystkich oknach świeciło się; przed drzwiami wszystkiemi zbierały się gromadki ludu i niespokojny ruch widać było po wszystkich ulicach. Najsprzeczniejsze pogłoski krążyły z ust. Ów głosił zupełną porażkę Prusaków, tamten przegraną Anglików po upartej walce, ten dowodził owszem że Anglicy zwyciężyli. Powoli ostatnia ta pogłoska zaczęła brać górę, gdyż jakoś nie pokazywali się Francuzi — a kilku ciurów przyniosło z armji bardzo pomyślne wiadomości. Wreszcie przybył adjutant z depeszami do adjutanta placu — i wkrótce na murach miejskich porozlepiano ogłoszenie urzędowe o zwycięztwie sprzymierzonych od Quatre Bras. Kolumna dowodzona przez marszałka Ney’a, miała się zrejterować po sześciogodzinnej walce.
Adjutant wtedy właśnie przybył kiedy Jos dobijał targu z Rebeką i zeszedł obejrzeć swój nabytek.
Wracając do hotelu Jos spotkał przed bramą ze dwadzieścia osób, zajętych rozważaniem ostatnich nowin, którym wierzono najzupełniej. Poszedł natychmiast żeby je donieść dwóm kobietom, powierzonym jego opiece. Sądził że nie było potrzeby zawiadamiać ich o jego zamiarach rejterady, o kupnie koni i sumie, jaką za nie zapłacił.
Zwycięstwo lub przegrana mniej obchodziły te dwie kobiety, jak los tych, co im byli drogimi. Na wieść o zwycięstwie Amelja zadrżała z przestrachu, jeszcze większego niż przedtem, natychmiast chciała pojechać do armji i błagała brata żeby ją odwiózł. Przestrach jej wzrósł niesłychanie. Biedaczka zdawała się od kiku godzin pogrążoną w letargu; teraz zaczęła biegać w około, jakby opętana i płakała, szlochała i krzyczała w niebogłosy.
Jos miał serce nadto tkliwe żeby mógł znieść widok takiej niezmiernej boleści. Zostawił więc siostrę pod opieką energicznej przyjaciółki, sam zaś zeszedł do bramy hotelu, gdzie jeszcze gawędzono w oczekiwaniu dokładniejszych wiadomości.
Wreszcie dzień się ukazał i wkrótce nadeszły dokładniejszej wiadomości z pola bitwy, głoszone nawet przez tych, co brali osobiście udział w straszliwym dramacie.
Mnóstwo powozów, bryk i furgonów z rannymi wjeżdżało do miasta; z lektyk wyzierały zmienione mizerne twarze cierpiących.
Sedley zwrócił uwagę na jeden taki furgon; zmęczone szkapy zaledwie zdołały go ciągnąć; jęki rannych rozdzierały serce.
— To tutaj właśnie, tu! — odezwał się ktoś słabym przytłumionym głosem.
Furgon zatrzymał się przed hotelem gdzie mieszkał Sedley.
— Jerzy! To on! Poznaję go! — zawołała Amelja, wybiegając z licem przestraszonem i włosami rozpuszczonemi.
Nie był to Jerzy; ale od tego rannego przybysza mogła się przynajmniej czegoś pewnego o Jerzym dowiedzieć. Był to biedny Tom Stubble, który dwadzieścia cztery godzin przedtem maszerował odważnie z Brukseli, dźwigając dumnie chorągiew pułku. Bronił jej walecznie na placu boju i wreszcie tuląc sztandar do piersi, padł ugodzony kulą w nogę. Przy końcu bitwy znaleziono dla niego miejsce w jednym furgonie, którym przyjechał, jęcząc, do Brukselli.
— Panie Sedley, panie Sedley! — wołał ranny niknącym głosem.
Jos zadrżał, potem zbliżył się przerażony. Biedny Stuble wyciągnął doń rękę drżącą i rozpaloną z gorączki.
— Właśnie tutaj mają mnie odwieść — Osborne i Dobbin tak mi powiedzieli, daj pan z łaski swojej dwa napoleony woźnicy, matka moja zwróci panu — odezwał się osłabionym głosem.
Młody chorąży przez długie godziny, przecierpiane w gorączce na furgonie, przeniósł się w wyobraźni do probostwa ojcowskiego, które kilka miesięcy temu porzucił. Przy wspomnieniach tych zapominał czasem o bolach dokuczliwych. Hotel był obszerny, właściciel dobry i litościwy; dla wszystkich rannych znalazły się łóżka. Młodego chorążego zaniesiono do pokojów Osborna; Amelja i majorowa wyszły na jego spotkanie, poznawszy go przedtem z ganku. Kobietom tym raźniej się zrobiło, kiedy się dowiedziały że walkę zawieszono i że mężowie ich nie ponieśli najmniejszego nawet zadraśnięcia. Amelja w uniesieniu radości rzuciła się na szyję przyjaciółki, uściskała ją serdecznie a następnie padła na kolana, wznosząc serce do Boga i dzięki składając Wszechmocnemu że jej ukochanego Jerzego zachował przy życiu.
Żaden lekarz pod słońcem nie zdołałby przynieść tej kobiecie w jej rozdrażnieniu nerwowem ulgi tak skutecznej jak ta, którą jej traf sprowadził. Przy pomocy majorowej pielęgnowała rannego i usiłowała mu osłodzić dotkliwe cierpienia; mając więc ciągłe, poniekąd przymusowe zajęcie, zapominała chwilowo o niepokoju i obawie — gorączkowa jej ruchliwość inny przybrała kierunek.
Chorąży opowiadał z prostotą żołnierską wypadki dnia owego i waleczne czyny kolegów pułkowych. Wycierpieli ogromnie. Zabito pod majorem konia kiedy pułk wytrzymał szarżę ułanów. Wszyscy już mniemali że poczciwy major zginął i że go Dobbin zastąpi. Na punkcie zborowym zobaczyli jednak majora, siedzącego spokojnie na trupie Pyrama i szukającego pociechy w buteleczce oplatanej. Kapitan Osborne zarąbał ułana, który zranił chorążego.
Przy tym szczególe Amelja zbladła tak przeraźliwie, że pani majorowa musiała dać znak rannemu, aby przestał wspominać o Jerzym. Stubble dodał że przed wieczorem kapitan Dobbin, chociaż sam ranny, wziął go na ręce i zaniósł do ambulansu, zkąd furgonem przybył do Brukseli.
Kapitan obiecał dwa luidory woźnicy by zawiózł chorążego do hotelu p. Sedley i oznajmił pani kapitanowej Osborne, iż ognia zaprzestano i mąż jej najlżejszej nie odniósł rany.
— Poczciwe ma serce ten Wiljam Dobbin — wtrąciła majorowa — chociaż tak zawsze wygląda jakby sobie drwił ze mnie.
Stubble zawołał że Dobbin to najzacniejszy oficer z całej armji. Wychwalał bezustannie przymioty kapitana: jego skromność, dobroć i zimną krew w ogniu. Amelja słuchała bardzo roztargniona i ciągle myślała o Jerzym, chociaż już nie mówiono o nim.
Przy pielęgnowaniu rannego i przy słuchaniu opowiadań o nadzwyczajnych wypadkach walki, dzień ten szybko przeszedł dla Amelji. Dla niej wszakże jeden tylko człowiek istniał w armji angielskiej i oczywiście bardziej się o niego troszczyła niż o wszystkie ruchy sprzymierzonych i ataki nieprzyjaciela. Wieści wszelkie, jakie jej Jos znosił z miasta, brzęczały tylko koło jej uszu i wkrótce o nich zapominała. Lękliwy za to jej braciszek nie pozostawał tak obojętnym — i niepokoił się coraz bardziej. Francuzów odparto — ale po walce zaciętej i nie stanowczej, którą tylko jedna dywizja armji francuskiej stoczyła. Cesarz z głównym korpusem miał znajdować się w Ligny, gdzie na całej linji pobił Prusaków. Pozbywszy się tej pierwszej przeszkody — skupiał wszystkie siły przeciw sprzymierzonym. Książę Wellington cofał się ku Brukseli. Z wszystkiego można było wnioskować że pod murami miasta stoczą wielką bitwę, której wypadek nader wątpliwy, gdyż książę liczył tylko dwadzieścia tysięcy wojsk angielskich, na których mógł bezpiecznie polegać.
Wojska niemieckie składały się po największej części z rekrutów, a Belgowie najniechętniej postępowali za resztą armji. Z tą garstką książę miał się oprzeć pięćdziesięciu tysiącom wojska, które wkroczyło do Belgji pod dowództwem Napoleona, dotychczas niezwyciężonego, z którym zdawało się że żaden jenerał zmierzyć się nie potrafi z powodzeniem; w natłoku tych uwag i rozważań Jos zaczął trząść się cały jak liście osiczyny. Zresztą nie on tylko w Brukseli znajdował się w tem samem usposobieniu — wszyscy mówili sobie że walka wczorajsza była tylko wstępem do bitwy nieuniknionej a krwawszej. Już cesarz zadał klęskę armji, jaką spotkał — z łatwością więc mógł przedrzeć się po trupach garstki Anglik rozdzielających, go od Brukseli. Biada wtedy Anglikom pozostałym w mieście! — Układano już naprzód mowy, władze zebrały się żeby tajemnie rozważyć ceremonjał jaki zachować mają. Przygotowywano apartamenta, chorągwie trójkolorowe, godła tryumfu na wejście Najjaśniejszego cesarza i króla.
Tymczasem emigracja z miasta wzmagała się; skoro tylko zdarzyła się możność wyjazdu — wydalano się na gwałt. Kiedy Jos poszedł po południu do hotelu Rebeki, zauważał iż powóz milady Bareacres nie zalegał już bramy. Hrabia zdołał wreszcie za bajeczną cenę dostać parę koni i — nie dbając o panią Crawley — pędził cwałem gościńcem gandawskim. Sam nawet Ludwik XVIII gotów był opuścić mury tego miasta. Nieszczęście zdawało się prześladować i pędzić od kraju do kraju — królewskiego zbiega.
Przenikliwość Josa przewidywała konieczność ostatecznego przesilenia — przypuszczał że lada chwila trzeba będzie dosiąść koni, które go tak drogo kosztowały. Dzień cały spędził w męczarniach nie do opisania. Przez ostrożność sprowadził konie do stajni swojego hotelu. Odległość bowiem mogła coś znaczyć w nagłym razie; zresztą tym sposobem pewny był że mu nikt nie zabierze. Izydor czujnie straż odbywał przed stajnią, konie stały osiodłane. Jos mimo to w najwyższej bojaźni oczekiwał wypadków.
Po wczorajszem przyjęciu Rebeka nie spieszyła się z odwiedzinami do Amelji — jednak żona zasmucona przypomniała jej męża lekkomyślnego, nalała świeżej wody do wazonu, gdzie tkwił bukiet Jerzego i przeczytała raz jeszcze jego liścik.
— Biedaczka! — pomyślała, gniotąc w dłoni występny liścik — tym świstkiem mogłabym ją pogrążyć w rozpaczy. Trzeba też być nadto naiwną żeby się dręczyć dla takiego głupca, fanforona, czczego człowieka, który ją lekceważył i zaniedbywał. Poczciwy mój Rawdonisko, chociaż także głupi, dziesięć razy więcej wart od niego.
Zaczęła następnie zastanawiać się — co pocznie z sobą gdyby się jakie nieszczęście przytrafiło Rawdonowi. Znakomitą miał myśl, pozostawiając jej konie — to mu przyznawała. Widząc z żalem że w ciągu dnia milady Bareacres dostała koni, zaczęła myśleć także dla siebie o środkach ostrożności, jakie przedsięwzięła hrabina. Kilku pociągnięciami igiełki, zaszyła najkosztowniejsze swoje klejnoty, bilety i banknoty, i w ten sposób gotową była — zdecydować się albo też czekać w mieście przybycia zwycięsców: Francuzów czy Anglików.
Gdy Rawdon owinięty płaszczem biwakował wśród deszczu i wichru na wzgórzu St. Joan i z całej duszy myślał o kochanej swojej żoneczce — kto nam może zaręczyć czy ta niewiasta nie marzyła jednocześnie, czyby w razie skonu najukochańszego nie mogła zostać feldmarszałkową a może i księżną?
Nazajutrz wypadała niedziela — pani majorowa O’Dowd z przyjemnością zauważała że po dobroczynnym spoczynku w nocy, dwoje jej chorych uspokoiło się i nabrało odwagi. Ona sama odpoczęła nieco w wielkim fotelu, w pokoju Amelji, gotowa na każde skinienie pobiedz do łóżka swojej przyjaciółki lub też chorążego. Z rana udała się do siebie dla przywdziania toalety, odpowiedniej uroczystości dnia tego. Znajdując się sama w pokoju, gdzie razem z mężem mieszkała, widząc szlafmycę biednego Micka, jeszcze leżącą na poduszce i laskę jego w kącie — gorąco się pomodliła za życie tego dzielnego żołnierza.
Rozłożyła książkę do nabożeństwa i sławny zbiór kazań swego wujaszka, dziekana; wprawdzie nie bardzo ona to wszystko rozumiała, i wiele abstrakcyjnych a barbarzyńskich wyrażeń niedokładnie wymawiała — nie mogła jednak za nic pod słońcem uchybić zwyczajowi i nie odbyć swojego czytania w niedziele.
— Ileż to razy poczciwy mój Mick słuchał ze skruchą tych kazań, kiedy mu je czytałam — pomyślała sobie.
Liczyła że dnia tego słuchać będzie zajmującego jej czytania Amelja i chorąży, powierzony jej pieczy. Tegoż samego dnia przynajmniej w dwudziestu tysiącach kościołów odprawiano także nabożeństwo; tysiące mężczyzn i kobiet z tamtej strony cieśniny na klęczkach błagało Przedwiecznego o łaskę i zmiłowanie.
Nie przerwał im tam jednak rozmyślań huk, który usłyszała nieliczna nasza gromadka brukselska, huk jeszcze groźniejszy od wczorajszego. Kiedy pani majorowa najdobitniejszym głosem czytała biblję, armaty pod Waterloo grzmieć zaczynały.
Na ten straszliwy odgłos Jos przekonywając się coraz bardziej że mu temperament jego nie dozwoli znieść takich niespodzianek, zbyt często powtarzających się, postanowił że nie ma co dłużej wahać się, i że wypadało bezzwłocznie zmykać. Wbiegł więc do pokoju, gdzie majorowa, Amelja i chorąży przerwali na chwilę modlitwę, przysłuchując się kanonadzie.
— Emmy! — zawołał nagle do siostry. — Nie wytrzymam już tu dłużej! Umarłbym gdybym musiał pozostać. Jedź ze mną! Kupiłem parę koni; jednego dla ciebie, mniejsza tam o cenę. Ubieraj się prędzej i marsz w drogę! — siądziesz za Izydorem.
— Najsłodszy Boże! Panie Sedley, wyglądasz mi waćpan na tchórza — zawołała pani o’Dowd odkładając książkę.
— Prędzej Ameljo! Słyszysz? — wołał urzędnik. Nie zwracaj uwagi na trajkotanie majorowej; co mi za przyjemność czekać tu na Francuzów, żeby mnie potem zamordowali.
— Zapominasz pan że nasz pułk nie rozbity jeszcze, szanowny panie — odezwał się z łóżka Stubble. — A pani czyżbyś mogła mnie tu samego zostawić, pani majorowo?
— Nie, nie — odparła zbliżając się do niego i głaszcząc po głowie jakby własne dziecko. — Nie obawiaj się moje dziecię, ani krokiem się ztąd nie ruszę bez rozkazu Micka. Piękniebym wyglądała siedząc rakiem na koniu za tym jegomością.
Na tę uwagę ranny o mało co nie parsknął śmiechem; nawet Amelja rozśmiała się.
— Czy ją kto zapraszał, czy kto nawet odzywa się do niej? — mruknął Jos — Ameljo, po raz ostatni pytam, chcesz czy nie, jechać ze mną?
— Jakto? sama, bez męża? odparła zdziwiona Amelja i podała rękę majorowej.
Jos wreszcie się zniecierpliwił.
— Kiedy tak, to dobranoc! zawołał grożąc pięścią gniewnie i zamykając drzwi z trzaskiem.
W minutę potem siedział już na siodle i pani O’Dowd usłyszała tętent koni, wyjeżdżających na ulicę z bramy hotelu. Pobiegła do okna i spostrzegła Josa niezgrabnie siedzącego na koniu, a za nim Izydora w kapeluszu z galonami. Wierzchowce przez kilka dni nie wychodząc ze stajni, zaczęły wierzgać i podskakiwać radośnie. Jos, niezgrabny i lękliwy jeździec, kilka razy o mało co nie spadł.
— Patrzno, Amelko moja droga! Gotów jeszcze wjechać oknem do salonu. Nigdybym w sklepie chińskich zabawek nie widziała takiej pociesznej facjaty.
Wreszcie jeźdźcy puścili się cwałem ku Gandawie.
Majorowa — dopóki ich tylko dostrzedz mogła — nie szczędziła złośliwych żartów i pogardy.
Wszyscy wiemy z opowieści lub z książek o straszliwej walce, jaka się tymczasem o kilka godzin od Brukseli odbywała. Wspomnienie tego sławnego dnia wyryło się na wieki w sercach wszystkich żołnierzy zwycięzkich i zwyciężonych, co uczestniczyli w olbrzymiej bitwie.
Czy nowa walka zwycięzka dla tych, którzy opłakują dotychczas swoją klęskę, ma spaść na dzieci nasze dziedzictwem przeklętem nienawiści i zemsty?
Czy nie skończą się nigdy te rzezie mordercze, w których dwa szlachetne narody najczystszą krwią swoją broczą pola bitw?
Czyż od tylu stuleci walki i mordów, Anglicy i Francuzi nie opłacili drogiego haraczu temu, co nazywają kodeksem honoru?
Wszyscy nasi przyjacieli znamienicie się odznaczyli tego dnia, jak na ludzi mężnych przystało. Kiedy kobiety modliły się na klęczkach zdala od pola bitwy, tymczasem niewzruszone szeregi piechoty angielskiej wytrzymały i odbierały wściekłe szarże jazdy francuzkiej. Kanonada, którą słychać było aż w Brukseli, śmierć roznosiła w linjach nieprzyjacielskich. Skoro jedni padli, inni ich natychmiast zastępowali i pędzili naprzód.
Wieczorem atak Francuzów tak dzielnie kierowany, tak energicznie odparty — zdawał się nieco wolnieć — jakby się zastanawiali czy mają zwrócić się w inną stronę, czy też zgromadziwszy wszystkie siły, stoczyć stanowczą ostateczną walkę. Na dany sygnał kolumna starej gwardji wdziera się na wzgórza St. Jean żeby wyprzeć Anglików, którzy się przez cały dzień na tej pozycji utrzymali. Potężna ta kolumna rozwijając ruchome swoje kręgi po nizinie, zaczęła wdzierać się na wzgórza. Straszliwy ogień artylerji angielskiej zdawało się że jej nic nie szkodzi. Już nacierała na szczyt stoku, zajętego przez Anglików, kiedy nagle zwolniła marszu, zawahała się i zatrzymała. Anglicy odparli napastników i zachowali pozycję, z której ich nikt nie zdołał wyprzeć.
Już żaden huk nie dochodził do Brukseli, bo się bić zaczęli o kilka mil dalej, ciemność gęstemi mgłami okrywała miasto i pole bitwy. Amelja żarliwe modły wznosiła do nieba za ukochanego swojego Jerzego — a Jerzy leżał martwy twarzą w piasku, z głową zdruzgotaną od kuli armatniej.
Kiedy armja angielska oddala się z Belgji i zmierza ku granicom Francji, gdzie znowu ma walczyć, zaprowadzimy szanownego czytelnika do innych osób najspokojniej mieszkających sobie w Anglji a mających także rolę odegrać w ciągu niniejszej powieści.
Miss Crawley pozostawała zawsze w Brighton i nie wiele starą pannę obchodziły krwawe walki, jakie na stałym lądzie staczano. Miss Briggs ulegając wpływowi jedwabnych słówek Rebeki, nie omieszkała przeczytać najukochańszej cioci Rawdona — numeru gazety, w którym wyrażano się chlubnie o męstwie Rawdona Crawley i o jego awansie na podpułkownika.
— Co za szkoda — odezwała się na to ciocia — że ten biedny chłopczysko wplątał się w tak niegodziwy związek. Niedorzeczność to i nieszczęście nie do naprawienia! Z takim stopniem i zasługą mógłby się ożenić przynajmniej z córką jakiego piwowara, co by mu przyniosła z jakie 250.000 funtów sterlingów w posagu; mógłby nawet pomyśleć o związku z jaką arystokratyczną rodziną. Kiedyś zostawiłabym jemu lub też jego dzieciom mój majątek — chociaż nie tak spieszno mi wyjechać na tamten świat — słyszysz panno Briggs — nie tak spieszno, mimo że tym sposobem pozbyłabyś się prędzej nudziarki. Teraz wszystko się już na nic nie przyda Rawdonowi. Przyszła mu fantazja ożenić się z żebraczką z powołania, z tancerką opery.
— Czy droga panna Crawley nie raczy spojrzeć litościwem okiem na żołnierza, na bohatera, którego imię zapisane jest w rocznikach chwały? — rzekła panna Briggs, niezmiernie podniecona doniesieniami o bitwie pod Waterloo, i lubiącą przy każdej sposobności wyrażać się górnolotnie o tym wypadku. — Czyliż kapitan, a raczej, jak go teraz nazywać mogę, pułkownik nie dokonał czynów, które uświetniły na zawsze nazwisko Crawleyów?
— Warjatka z ciebie, moja Briggs — rzekła panna Crawley. — Pułkownik Crawley powalał w błocie nazwisko Crawleyów, panno Briggs! Ożenić się z córką metra rysunków! Ożenić się z taką demoiselle de compagnie, jaką pani jesteś — bo też w istocie nie była ona niczem lepszem od pani, tylko była młodszą i znacznie przystojniejszą i rozsądniejszą od pani. Czy byłaś pani może wspólniczką tej nędznicy, której on padł ofiarą, i której pani byłaś zawsze taką wielbicielką? O! tak — Jestem pewną że pani byłaś z nią w porozumieniu! Ale zawiedziesz się pani! Zawiedziesz się pani po otwarciu mojego testamentu! Proszę napisać natychmiast do pana Waxy, i donieść mu że życzę sobie widzieć się z nim w tej chwili!
Od pewnego czasu panna Crawley zwykła była pisywać do adwokata swojego pana Waxy prawie co dnia, bo postanowienia swe co do swej ostatniej woli cofnęła i nie wiedziała co począć ze swoim majątkiem.
Pod względem zdrowia wszakże widocznem było że przyszła do siebie — dowodziło tego znęcanie się nad panną Briggs, znęcanie się, które nieszczęśliwa ta istota znosiła z łagodnością, z trwożliwością, z rezygnacją, na pół bohaterską a na pół obłudną, z tą, jednem słowem, uległością niewolniczą, którą okazywać muszą kobiety skazane na jej stanowisko. Któż nie widział kobiety teroryzowanej przez drugą? Czemże są męki, znoszone przez mężczyzn, w porównaniu z temi, codziennie i całodziennie powtarzającemi się pociskami wzgardy i okrucieństwa, jakiemi kobieta umie obsypywać kobietę? Biedne ofiary! Ale — odeszliśmy od przedmiotu, a tym było że panna Crawley stawała się szczególnie dokuczliwą i nieznośną, ile razy przychodziła do siebie po chorobie — nakształt ran, o których mówią że pieką i świędzą najgorzej wówczas gdy się goją.
W tym okresie rekonwalescencji panna Crawley nie przypuszczała do siebie nikogo, oprócz panny Briggs, ale krewni jej na prowincji nie zapominali o kochanej kuzynce, i starali się utrzymać w jej dobrych łaskach ciągłem wywiadywaniem się o jej zdrowie, i mnóstwem drobnych posyłek i upominków.
Przedewszystkiem należy tu wspomnieć jej synowca, pułkownika Crawley. W parę tygodni po słynnej bitwie pod Waterloo, i po pojawieniu się numeru London Gazette, donoszącego o jego dzielności i o stopniu, który otrzymał w nagrodę, statek pocztowy z Dieppe przywiózł pannie Crawley do Brighton pakę, zawierającą podarunki, jako też list nader serdeczny od jej synowca, pana pułkownika.
Pudełko zawierało podarunki dla starej panny, oraz list od najprzywiązańszego synowca. Znajdowało się tam parę szlif francuzkich, krzyż legji honorowej i rękojeść szpady: trofea z bitwy.
List prześlicznie napisany opiewał z dziarskością i zapałem historję rękojeści zdobytej na sztaps-oficerze gwardji, który zawoławszy energicznie że „gwardja ginie a nie podaje się“, w tejże samej chwili dostał się do niewoli. Bagnet prostego żołnierza strzaskał mu szpadę, a Rawdon zabrał rękojeść, żeby ją posłać kochanej cioci. Krzyż zaś i szlify zdobył na pułkowniku jazdy w najgorętszym zamęcie bitwy.
Rawdon pospieszył złożyć u stóp najdroższej ciotuni te trofea na polu Marsa zebrane. Prosił o pozwolenie dalszego pisywania, jak tylko przyjedzie do Paryża, zkąd obiecywał przesyłać ciekawe nowiny o tej stolicy, O dawnych cioci przyjaciołach, którym w dniach nieszczęścia okazywała tyle szlachetnej sympatji.
Miss Crawley zleciła odpis pannie Briggs, w którym miano powiszować synowcowi awansu zaszczytnego, oraz zachęcić go do nowych doniesień listownych. Po pierwszym liście tak dowcipnym można było jak najlepiej rokować o następnych.
— Wiem bardzo dobrze — mówiła miss Crawley — że Rawdon tak jak waćpanna niepotrafiłby napisać tego listu, i ręczę że ta filutka Rebeka podyktowała od a do z — ale poco mam się pozbywać rozrywek, choćby mi od państwa Rawdon przybywały? Dodaj więc waćpanna w odpisie że list mego synowca wprawił mnie w bardzo dobry humor.
Jeżeli miss Crawley nie myliła się, przypisując utwór listu Rebece, nie domyślała się jednak że i trofea wojenne były również wynalazku pani Rawdon, gdyż kupiła je za kilka franków od kramarza. Niezliczone zastępy kramarzy — po bitwie pod Waterloo — handlowały smutnemi szczątkami z pobojowiska. Bądź co bądź składna odpowiedź miss Crawley ożywiła znowu nadzieję Rawdona i jego żony, którym wypogodzony humor cioci najlepsze wróżby zapowiadał.
Skoro tylko Rawdon ze zwycięskiemi wojskami do Paryża wszedł, stara panna otrzymywała z tej stolicy korespondencję regularną i wielce zajmującą.
W listach pani rektorowej, niemniej punktualnej w korespondencji, mniej smakowała miss Crawley. Rozkazujące usposobienie mistress Butte wyrządzało jej niepowetowaną krzywdę w domu siostry męża; służba nie cierpiała jej, a dla pani domu stała się prawdziwym ciężarem. Gdyby biedna Briggs mogła się zdobyć na źdźbło złośliwości, toby się powinna była uśmiechnąć rozkosznie, donosząc, w imieniu miss Crawley, pani Butte, że jej najukochańsza Matylda znacznie się ma lepiej odkąd pani Butte odjechała, że prosi ją też Matylda aby nie raczyła troszczyć się o jej zdrowie i nie porzucała rodziny dla zbytecznych a utrudzających odwiedzin. Nie jedno serce niewieście napawałoby się taką przyjemnostką zemsty; trzeba jednak oddać słuszność miss Briggs że nie była tak dalece zawziętą. Nieprzyjaciółka jej popadła w niełaskę, to już starczyło do poruszenia w jej sercu litośnej struny.
— Wielką popełniłam niedorzeczność, wielkie głupstwo zrobiłam, żem zapowiedziała przyjazd mój miss Crawley w liście, przesłanym razem z kaczkami Berberyjskiemi — wyrzucała sobie przy mężu pani Butte. Powinnam była zjawić się niespodzianie u tej starej sekutnicy, wyrwać ją z pomiędzy dwóch harpji: Briggs i Firkin. Ach! Butte, kochany mój Butte — cośmy też najlepszego zrobili!
Widzieliśmy do czego była zdolną pani rektorowa w pewnych, danych okolicznościach. Pod jej despotyczną władzą rozpoczęły się terrorystyczne rządy w domu miss Crawley — ale przy pierwszej sposobności wybuchnął bunt, po którym nastąpiła najzupełniejsza niełaska. Odkąd też zaczęli wszyscy głupcy w domu pastora udawać ofiary najniegodniejszego egoizmu, najohydniejszej zdrady. Za wszystkie poświęcenia i całe przywiązanie do miss Crawley odpłacano im najczarniejszą niewdzięcznością.
Prócz tego — awans Rawdona, ogłoszenie jego nazwy w rozkazach dziennych — zaniepokoiło te miłosierne i chrześcijańskie serca.
A nuż przypadkiem ciocia się da ubłagać — wiedząc iż został pułkownikiem i kawalerem Łaziebnego orderu? Kto może zaręczyć czy niegodne stworzenie, które zostało jego żoną, nie wkradnie się znowu w jej łaski?
Pastorowa ułożyła — pod wpływem słusznego gniewu — kazanie o marności sławy wojskowej i powodzeniu złych ludzi; mąż nie rozumiejąc ani słowa, przeczytał je parafjanom.
Pitt znajdował się tego dnia pomiędzy słuchaczami: udał się do kościoła z dwiema swojemi siostrami w zastępstwie starego baroneta, który w kolatorskiej ławce nader się rzadko pokazywał.
Od czasu odjazdu Rebeki stary niedowiarek oddawał się bez żadnego hamulca niegodziwym nałogom. Postępowanie jego stało się skandalem w hrabstwie a hańbą dla syna. Nigdy miss Horrecks nieprzyczepiała tyle wstążek do kapelusza co obecnie. Sąsiednie domy przestały bywać w zamku Crawley królowej.
Baronet pijał ze swoimi dzierżawcami w Madbury, podczas targów jeździł do Southampton czwórką, wielkim powozem: miss Horrocks siadywała przy nim z prawej strony.
Pan Pitt biorąc dzienniki do ręki, drżał codzień z obawy — czy nie wyczyta przypadkiem ogłoszenia ślubu ojca z tą kobietą? Miłość własna jego ciężką przechodziła próbę. Na zebraniach religijnych, których był prezesem, i zwykle miewał mowy o wstrzemięźliwości po kilka godzin trwające, nieraz wymowa zamierała mu na ustach gdy wstając posłyszał następujące uwagi słuchaczy:
— Ależ ten szanowny jegomość, to syn starego bezbożnika, sir Pitta, który właśnie teraz pije zapewne w jakiej sąsiedniej karczmie. Raz gdy miał mowę o smutnej doli króla Tombuktu i licznych jego małżonek, pogrążonych w najgłębszej pomroce bałwochwalstwa, pijak jeden zawołał w ciżbie:
— A czy to mało takich samych znajduje się w karczmie w Crawley!
Na ten wykrzyknik osłupieli słuchacze, a cały efekt mowy pana Pitt spełzł najzupełniej. Co do dwóch dziedziczek z Crawley królowej, szczęściem dla nich stary szlachcic, dzięki pośrednictwu Pitta, zdecydował się oddać je na pensję, bo poprzysiągł sobie że pod żadnym pozorem nie przyjmie żadnej guwernantki do zamku.
U rozmaitych osób, działających w tej powieści, postępowanie przybierało odcienia różne, wedle charakteru i różnicy usposobień, można było jednak dostrzedz u wszystkich tej spójni, iż wszyscy podwoili zachodowi grzeczności względem miss Crawley. Wszyscy usiłowali ją przekonać o najprawdziwszem przywiązaniu, składać dowody najserdeczniejszej czułości.
Pani Butte przysłała jej kaczek Berberyjskich, olbrzymich kalafjorów, śliczny woreczek jedwabny i patarafkę, wyhaftowaną przez jej córeczki, z prośbą, aby najdroższa ciocia zachowała dla nich choćby malutki kąciczek w szlachetnem sercu.
Pan Pitt, hojniejszy w podarunkach, posyłał jej paki brzoskwiń, winogron i zwierzyny. Dyliżansem z Southampton do Brighton przybywały te rozmaite dowody czułości zacnych krewnych.
Czasem nawet Pitt jeździł w odwiedziny do cioci, gdyż kwaśny i gderający humor szanownego życiodawcy wystawiał często cierpliwość jego na próbę i skłaniał do szukania po za domem zapomnienia o troskach domowych.
Inny jeszcze powód przyciągał pana Pitt do Brighton: obecność lady Jane.
Wspomnieliśmy powyżej o zamiarach połączenia węzłem małżeńskim tej młodej pary.
Lady Jane mieszkała w Brighton z siostrami i z matką, hrabiną Southdown, silną ową niewiastą z ewangelji, wielce wziętą u ludzi poważnych, a nabożnych.
Poświęcimy kilka słów tej rodzinie; wmieszanej do wypadków naszego opowiadania z powodu pokrewieństwa z rodziną Crawley. Żywot głowy rodziny Southdown, Klemensa William, czwartego hrabiego Southdown, nie odznaczał się niczem nadzwyczajnem. Wszedł do parlamentu pod patronatem pana Wilberforce, oddał kilka przysług swojemu stronnictwu i można go było zaliczyć do kategorji ludzi, co to ich nazywają strasznie poważnymi.
Wynaleść jednak nie można słów na orzeczenie zadziwienia i osłupienia cnotliwej hrabiny Southdown, po śmierci szlachetnego małżonka dowiedziała się że jej syn, dziedziczna głowa rodziny, został członkiem kilku klubów, grube pieniądze przegrał w karty u Watjersa i Kokotjera, stracił połowę spadku, obdłużył się po uszy, jeździł czwórką i mianowany został komisarzem zgromadzeń bokserów, że nadto — o! zgrozo! — wynajmował w operze lożę, gdzie się pokazywał w towarzystwie hulaków, używających najgorszej reputacji. W kółku szlachetnej wdowy wspominano zawsze o nim z pobożnym przestrachem i niezadowoleniem. Lady Emilja, o kilka lat starsza od brata, zajęła już niepoślednie położenie w gronie ludzi poważnych — jako autorka książek do nabożeństwa, hymnów duchownych i przeróżnych poezji religijnych. Była to panna umysłu dojrzałego i wytrawnego, która precz odrzuciła od siebie wszelką ziemską myśl o małżeństwie. Miłosierne jej współczucie dla murzynów starczyło zupełnie na zadowolenie żarliwej jej czułości. Przypisywano jej utwór znakomitego jednego poematu, opiewającego niedolę murzynów; prowadziła nadto najregularniejszą korespondencję z misjonarzami obu Indji. Coś napomykano o tkliwszych jej uczuciach dla jednego misjonarza, wielebnego Sylazjusza, męczennika, którego dzicy na wyspach Oceanu spokojnego najdziwaczniej napiętnowali i pomalowali podczas jednej misji.
Co do lady Jane, dla której serce pana Pitt gorzało tak czystym płomieniem, była to panienka miła i lękliwa, mało mówiąca a rumieniąca się co chwila. Mimo szaleństw swojego brata nie mogła przenieść na sobie żeby go nie kochać. Pisywała do niego od czasu do czasu i liściki cichaczem sama oddawała na pocztę. Raz nawet — a była to najstraszliwsza tajemnica, obarczająca jej sumienie — odwiedziła potajemnie ze swoją guwernantką młodego lorda, którego zastała — o! przeraźliwe następstwo rozpusty i zbrodni — palącego cygaro przy butelce kiraso. Wielbiła siostrę, czciła matkę, a pan Pitt Crawley uchodził w jej oczach za najmilszego i najprzyzwoitszego mężczyznę — zawsze jednak po najukochańszym braciszku. Matka i siostra, jako wyższe istoty, rządziły nią we wszystkich okolicznościach i obchodziły się z tem pysznem lekceważeniem, jakie uczuwa każda niewiasta krążąca po wyżynach inteligencji — dla niższych umysłowo od siebie istot. Matka wybierała dla niej suknie, wstążki, kapelusze, nie pytając się wcale o gust córki, za którą gotowa nawet była myśleć. Stosownie do humoru milady Southdown — córka jeździła konno, grała na fortepianie lub używała innej jakiej rozrywki. Milady możeby ją jeszcze ubierała w dwudziestym szóstym roku życia w majtki, krótką sukienkę i fartuszek z rękawkami, gdyby nie wypadało przedstawić jej królowej Karolinie.
Kiedy damy te osiedliły się w Brighton, pan Pitt Crawley z początku u nich tylko bywał, u ciotki zaś zostawiał tylko bilety wizytowe, nie omieszkując zarazem wypytywać się pana Bowls lub też jego kolegi o stanie zdrowia chorej. Raz spotkawszy się na ulicy nos w nos z miss Briggs, która wracała z księgarni, dźwigając olbrzymią pakę romansów pod pachą, zarumienił się nadzwyczaj i jak najuprzejmiej powitał pannę do towarzystwa. Przeszedłszy się z nią przez chwilę, przyprowadził wreszcie do lady Jane, która także znajdowała się na przechadzce, mówiąc:
— Lady Jane — pozwól pani przedstawić sobie najlepszą przyjaciółkę mojej ciotki i najwierniejszą jej towarzyszkę, miss Briggs, którą już musisz pani znać zkądinąd, jako autorkę „Harmonji serca“, ślicznych tych poezji, któremi się tak zachwycasz.
Lady Jane zarumieniwszy się po swojemu, podała rączkę miss Briggs, poszepnęła niewyraźnie nader grzeczny komplement, dodając że zamierza odwiedzić miss Crawley, że poczytywałaby sobie za szczęście znać krewnych i przyjaciół pana Pitt. Potem z łagodnym spojrzeniem gołębiem pożegnała się z miss Briggs, której pan Pitt oddał ukłon, nieodrodny istotnie od świetnych ukłonów jakie oddawał wielkiej księżnie Pumpernikiel, kiedy był nadzwyczajnym posłem przy jej dworze.
Zręczny dyplomata umiał skorzystać z lekcji starego Machjawela Binkie, sam dał lady Jane egzemplarz poezji Briggs, znaleziony w jakimś kącie w zamku Crawley. Przeczytawszy w drodze ten zbiór wierszy, ponaznaczał ołówkiem ustępy, które powinny były najbardziej zająć słodką lady Jane.
Pan Pitt ukazał zręcznie lady Southdown korzyści, mogące wpłynąć z bliższych stosunków z miss Crawley i kładł głównie nacisk na to, że w tem tkwiła nietylko mało ważna sprawa znikomego ziemskiego padołu, ale co więcej, zbawienia wiecznego.
Miss Crawley żyła sama i opuszczona; niegodziwy Rawdon przez potworne wybryki, a głównie przez małżeństwo zniechęcił sobie ciotkę na zawsze. Interesowana tyranja pani Butte Crawley zniecierpliwiła starą pannę, która się wreszcie zbuntowała przeciw zaborczym pretensjom chciwej swojej krewnej. On zaś chociaż dotychczas wstrzymywał się od wszelkich objawów tkliwości dla miss Crawley — z powodu może przesadnej dumy — sądził atoli że właśnie przyszła chwila, w której wszelkiemi możliwemi sposobami trzeba było wyrwać tę duszę ze szponów szatana, i zapewnić sobie, jako głowie rodziny Crawley, spadek po najdroższej kuzynce.
Lady Southdown, silna owa niewiasta z ewangelji, zgodziła się we wszystkich punktach z przyszłym swoim zięciem; żarliwa w gorliwości apostolskiej — przypuszczała iż nawrócenie miss Crawley będzie dziełem jednej chwili. Potężna ta rycerka prawdy czyż w dobrach swoich nie raczyła sama zwiedzać powozem różne osady, gdzie miała apostołować wielkie światło. Czy nie posyłała na wszystkie strony wysłańców, którzy zalewali kraj potokami jej pisemek? Kubie rozkazano aby się natychmiast nawrócił, Piotruś miał zlecone czytać jej prozę bezustannie, bez odwoływania się do duchowieństwa regularnego.
Milord Southdown, epileptyk, zaspanej natury, pochwalał i potwierdzał wszystkie czynności i utwory swojej szlachetnej małżonki. Wiara milady przeinaczała się co chwila, ponieważ wyobrażenia jej przemieniały się co chwila, ulegając wpływowi rozmaitych duchownych dysydenckich, jakich mnóstwo u siebie przyjmowała. Ktokolwiek od niej zależał musiał jej na ślepo ulegać.
Gdy stosownie do kaprysu chwilowego zachwycała się wielebnym Saundersem Mac-Nitre, niebiańskim Szkotem, albo czciła wielebnego Łukasza Waters, anielskiego Walijczyka, albo też Idziego Jowio, szewca i illuminata, wszystko co tylko żyło w domu: dzieci, służący, dzierżawcy musieli za przykładem milady czołem uderzać przed nimi i mówić „amen“ na wyznanie wiary każdego z tych doktorów religijnych.
Podczas ćwiczeń nabożnych milord Southdown, cherlający i kaszlący, otrzymał upoważnienie pozostawania w swoim pokoju, gdzie spijając grzane winko, słuchał jak mu czytano dzienniki. Stary hrabia najbardziej kochał lady Jane, która też go otaczała najszczerszemi i najczulszemi staraniami.
Lady Emilja, autorka dzieła ascetycznego pod napisem: „Praczka z Finckley-Common“, malowała w barwach tak straszliwych kary, jakie nas czekają, na tamtym świecie, że przerażała lękliwy umysł zgrzybiałego ojca. Według zdania samych lekarzy, wiele ataków epileptycznych spowodowały ponure kazania tej zapalonej predykantki.
— Dobrze, pójdę ją odwiedzić, odrzekła lady Southdown panu Pitt, ulegając logice rozumowania narzeczonego swojej córki. — Czy nie wiesz pan kto jest lekarzem miss Crawley?
Pitt wymienił pana Creamer.
— Jeden z najniebezpieczniejszych i najciemniejszych lekarzy, chciej mi wierzyć, mój drogi! Opatrzność w niezbadanych zrządzeniach swoich dozwoliła że posłużyłam jej za narzędzie do oczyszczenia kilku domów z tego nieuka. Nieszczęściem parę razy przybyłam za późno, jak naprzykład do biednego jenerała Glauders, co już konał w ręku tego przeklętego osła. Dzięki pigułkom Podgera, które mu dałam zażyć, znacznie mu lepiej się zrobiło przez kilka dni; ale niestety, już było za późno, już nie mogły stanowczo skutkować. Skonał za to nadzwyczaj lekko, prawie bez bolu, a jeżeli Opatrzności podobało się zabrać go z tego świata, to z pewnością dla jego dobra. Craemer, kochany Pitt, nie może leczyć nadal twojej ciotki.
Pitt zgodził się zupełnie na to zdanie, bo i on także ulegał, tak jak drudzy, wpływowi szlachetnej swojej krewnej, a przyszłej świekry.
Umysł jednak i żołądek posiadał tak tęgi, że mógł znosić zarówno duchowe jak i doczesne lekarstwa milady: Kazania Saundersa Mac-Nitre i pigułki Fodgera; eliksir Pokeya i rozmyślania Łukasza Waters. Odchodząc nie zaniedbywał nigdy zabierać zapasu mikstur teologicznych i medycznych, przyrządzanych przez ciemnotę a rozpowszechnianych przez szarlatanizm.
— Co do kuracji duchowej — ciągnęła dalej milady — nie ma czasu do stracenia; w niegodziwych ręku Craemera może zgasnąć lada dzień, a wiesz dobrze jaki opłakany stan jej duszy w wilję wiekuistej podróży! Natychmiast wyszlę do niej doktora Irons. Jane! napisz zaraz grzeczny list do wielebnego Bartłomieja Irons. Powiedz mu że go dzisiaj o wpół do siódmej zapraszam na herbatę. Żarliwy to apostoł. Pewna jestem że jeszcze dzisiaj odwiedzi miss Crawley — a ty Emilko, przygotuj moja duszko paczkę broszur dla miss Crawley! Włożysz: Głos w płomieniach! Trąbę Jerychońską, Rozbity kociół, i dołączysz: Ludożercę nawróconego.
— A Praczkę z Finckley-Commen? zagadnęła lady Emilja. — Trzeba dążyć prosto do celu,
— Przepraszam panie — wtrącił dyplomatycznie Pitt. — Mimo najgłębszego poważania dla najdroższej lady Southdown — ośmielę się zauważać że kto wie czy nie lepiejby było nieco poczekać nim się sprowadzi miss Crawley na grunt tak ważny i stanowczy. Przedewszystkiem wypada oszczędzać jej zdrowie — a prócz tego przyznacie panie że ona tak mało myślała dotychczas o śmierci, o zabezpieczeniu sobie wiekuistej szczęśliwości.
— Tem ci bardziej wypada spiesznie działać — zawołała lady Emilja, dźwigając arsenał broszur.
— Zbyt nagle działając przerazimy ją tylko. Znając dokładnie światowe usposobienie mojej ciotki, ręczę paniom, że nie osiągnęlibyśmy zamierzonego celu, nie porzuciłaby błędnej drogi i nie zdołalibyśmy wyrwać tej duszy z grożącego jej niebezpieczeństwa. Chcąc się uwolnić od obawy, od nudów, jakich w zaślepieniu swojem od was spodziewać się będzie, wyrzuci poprostu książki za okno i drzwi nam zamknie przed nosem.
— Pitt! Pitt — i ty także hołdujesz znikomościom tego świata, przynajmniej tyle co miss Crawley — rzekła z westchnieniem lady Emilja, zabierając nieocenione broszury.
— Zbytecznem byłoby powiadać pani, kochana lady Southdown — mówił dalej Pitt nieco ciszej do hrabiny — jak dalece brak względów i roztropności mógłby zaszkodzić naszym widokom co do znikomych doczesnych dóbr miss Crawley. Majątek jej dochodzi do siedmdziesięciu tysięcy funtów szterlingów. Racz pani prócz tego zwrócić uwagę na jej wiek podeszły, na jej temperament nerwowy a delikatny. Zrobiła przedtem testament na korzyść brata mojego pułkownika Crawley, zniszczyła go, wiem o tem... Nader łagodnie trzeba się obchodzić z tą duszą cierpiącą i zgryźliwą. Unikajmy więc przedewszystkiem środków gwałtownych i drażniących, coby ją natychmiast rozgniewać i oburzyć mogły. Spodziewam się więc że milady zgodzisz się ze mną, iż...
— Zapewne, zapewne — odparła lady Southdown. Joanno, moje dziecię, nie potrzeba już pisać do doktora Irons. Ponieważ zdrowie miss Crawley nie dozwala jej znosić trudów dyskusji, poczekamy aż się będzie miała lepiej. Bądź co bądź, odwiedzę ją jutro.
— Racz mi nadto wierzyć, najłaskawsza milady, dodał pieszczotliwym tonem sir Pitt — że nie wypada prowadzić tam żarliwej naszej Emilji, która za zbyt gwałtownie nakłania do prozelityzmu; radziłbym raczej zabrać łagodną i cichą lady Jane.
— Zapewne, zapewne — Emilja pokrzyżowałaby nam wszystkie nasze plany — odparła lady Southdown, uznając słuszność tej uwagi. Na ten raz więc hrabina zaniechała zwykłej metody, — przygniatania ciężarem niestrawnych i wstrętnych piśmideł — ofiary, — którą chciała podbić i nawrócić. Chociaż nie możemy zawyrokować stanowczo czy się to stało ze względu na osłabione i wątłe zdrowie miss Crawley, czy żeby nie przeszkodzić wiekuistej szczęśliwości zbłąkanej duszy, czy też może w skutek wyrachowania — dość że lady Southdown zgodziła się na zwłokę.
Nazajutrz paradny powóz rodziny Southdown, na drzwiczkach którego świetniały korony hrabiowskie, oraz herby, dowodzące bliskich związków z rodziną Binkie — zatrzymał się pompatycznie przed domem miss Crawley. Lokaj olbrzymiego wzrostu, miny poważnej i nabożnej — wręczył panu Bowls karty wizytowe swojej pani dla miss Crawley i miss Briggs.
Tym sposobem zawiązały się pierwsze stosunki, Lady Emilja nie mogła przenieść na sobie aby nie przesiać pocztą, tego samego dnia jeszcze, paczki broszur powyżej przytoczonych, mianowicie zaś sławną „Praczkę“, oraz kilka innych utworów pisanych głównie dla służących, jak między innemi: „Okruszyny izby czeladnej“, „Piec i komin“ i tym podobne z tytułami równie obiecującemi.
Grzeczne zachowanie się pana Crawley i dobre przyjęcie ze strony lady Joanny pochlebiło niezmiernie pannie Briggs, która nie omieszkała przemówić na korzyść hrabianki, gdy oddano pannie Crawley bilety rodziny Southdownów. Bilet hrabiny, oddany umyślnie dla niej, sprawił niemałą przyjemność biednej demoiselle de compagnie, niemającej przyjaciół na świecie.
— Radabym wiedzieć co też hrabinie Southdown przyszło do głowy że tobie przysłała bilet, panno Briggs — rzekła znakomita republikanka, panna Crawley, na co jej Briggs odpowiedziała potulnie, że „przecież w tem nie ma nic złego jeżeli dama wielkiego rodu zwraca uwagę na biedną szlachciankę,“ poczem schowała bilet do skrzynki, między najdroższe swoje skarby. Następnie opowiedziała jak wczoraj spotkała pana Crawleya, idącego na przechadzkę ze swoją kuzynką i narzeczoną, jak dobrą i łagodną jest lady Joanna, i jak skromnie była ubraną — przyczem oczywiście opisała jej strój z kobiecą dokładnością, zacząwszy od kapelusza a skończywszy na trzewikach.
Panna Crawley pozwoliła jej szczebiotać nie przerywając jej zbyt często. W miarę jak przychodziła do zdrowia, czuła potrzebę towarzystwa. Pan Creamer, jej lekarz, sprzeciwiał się jak najmocniej powrotowi jej do Londynu, do dawnego, szkodliwego trybu życia. Ztąd poszło że rada była bardzo znaleść jakie takie towarzystwo w Briggton, i dla tego też nietylko kazała zaraz nazajutrz oddać swoje bilety, ale nawet Pitt Crawley otrzymał łaskawe zaproszenie by przyszedł odwiedzić swoją ciotkę. Przyszedł i przyprowadził z sobą hrabinę Southdown wraz z córką. Mylady nie pisnęła ani słówka w sprawie zbawienia duszy panny Crawley, ale z nadzwyczajną dyskrecją rozmawiała o pogodzie, o wojnie, o upadku tego potwora, nazywającego się Bonaparte, a przedewszystkiem o doktorach, o lekach, i o szczególnych zaletach dra Podgers, którego była protektorką.
Podczas tej rozmowy Pitt Crawley wykonał wielki manewr, dowodzący że gdyby był przedwcześnie nie porzucił karjery dyplomatycznej, to mógłby był mieć w niej wielkie powodzenie. Gdy hrabina-wdowa Southdown, jak to było zwyczajem podówczas, znęcała się nad „perweniuszem z Korsyki“, gdy dowodziła że był to potwór splamiony wszelką możliwą zbrodnią, tchórz i tyran, który nie wart był żyć na świecie, którego upadek był przepowiedziany itd. Pitt Crawley stanął nagle w obronie tego męża Opatrzności. Opisał on Pierwszego konsula, jakim go widział w Paryżu po zawarciu pokoju w Amiens, kiedy on, Pitt Crawley, miał zaszczyt poznać wielkiego i zacnego męża stanu, pana Fox, którego nie podobna mu było nie podziwiać jakkolwiek dzieliła ich różnica zdań, a ten mąż stanu miał zawsze bardzo wysokie wyobrażenie o cesarzu Napoleonie. Wyrażał on się przytem z jak największem oburzeniem o zachowaniu się sprzymierzonych mocarstw w obec monarchy strąconego z tronu, który powierzywszy się ich wspaniałomyślności, wysłany był na haniebne i okrutne wygnanie, podczas gdy zamiast niego gnębił Francję podły i obłudny papista.
Prawowierny ten wstręt do rzymskich zabobonów ocalił Pitta Crawley w opinji lady Southdown, podczas gdy jego uwielbienie dla Foxa i Napoleona podniosło go niezmiernie w oczach jego ciotki. Wprowadzając ją po raz pierwszy w to opowiadanie, wspomnieliśmy o jej przyjaźni ku zmarłemu mężowi stanu angielskiemu. Wiernie trzymając z Whigami, panna Crawley przez cały ciąg wojny należała do opozycji, i jakkolwiek upadek cesarza z pewnością nie wstrząsł bardzo mocno starej panny, ani też los jego nie skrócił jej życia, ani nie odebrał snu, to przecież Pitt przemawiał jej do serca chwaląc obudwu jej faworytów, i temi kilkoma słowy zrobił ogromne postępy w jej łaskach.
— A coż pani sądzisz, moja droga? rzekła pani Crawley do młodej lady, która podobała się jej była na pierwszy rzut oka, równie jak wszystkie piękne i skromne młode osoby — chociaż należy wyznać iż upodobania tego rodzaju niknęły równie szybko jak powstawały.
Lady Joanna zarumieniła się mocno, i rzekła że „nie rozumie się na polityce, i zostawia ją mędrszym głowom od swojej, ale że chociaż mama niezawodnie musi mieć słuszność, to pan Crawley mówił bardzo pięknie.“ Gdy damy odchodziły, panna Crawley wyraziła nadzieję że „lady Southdown przyszłe jej od czasu do czasu lady Joannę, jeżeli to być może, ażeby przyszła pocieszyć biedną starą kobietę, chorą i samotną“. Dano jej to przyrzeczenie, i panie rozstały się w największej z sobą przyjaźni.
— Nie sprowadzaj mi tu więcej lady Southdown, Pitt — rzekła po ich odejściu panna Crawley. — Taka głupia i pompatyczna, jak cała rodzina twojej matki, której nigdy cierpieć nie mogłam. Ale za to przyprowadzaj jak najczęściej tę ładniutką i poczciwą lady Joannę.
Pitt przyrzekł zastosować się do tego polecenia. Nie powiedział hrabinie jakie było o niej zdanie jego ciotki, ale owszem pozwolił jej cieszyć się mniemaniem, że zrobiła na pannie Crawley przecudne i majestatyczne wrażenie.
W ten sposób lady Joanna stała się wcale częstym gościem u panny Crawley, towarzyszyła jej gdy wyjeżdżała na spacer, i uprzyjemniała jej nie jeden wieczór, rada z tego że przynosi ulgę cierpiącej osobie, a w głębi duszy może też nie zbyt niezadowolona iż to ją uwalniało od straszliwego perorowania wielebnego Bartłomieja Irons i innych powag, garniących się u stóp pompatycznej hrabiny, jej mamy. Była ona tak dobrą i łagodną z natury, że nawet Firkin nie była o nią zazdrośna, a Briggs mniej czuła okrucieństwa swojej przyjaciółki w obecności lady Joanny. Zachowanie się panny Crawley w obec młodej lady było nadzwyczaj uprzejme. Opowiadała jej tysiące anegdot z czasu swojej młodej młodości, ale tonem znacznie odmiennym od tego, w jakim zwykła była dawniej rozmawiać z bezbożną Rebeką — bo w niewinności lady Joanny było coś, co sprawiało że śliskie zwroty mowy w obec niej brzmiałyby były jak impertynencje, a panna Crawley była nadto dobrze wychowaną osobą, by była zdolna obrazić tak czystą duszę. Młoda lady, nie doznawszy nigdy przedtem uprzejmości, jak chyba ze strony swojego ojca i brata, odpłacała pannie Crawley jej upodobanie w swojej osobie nieafektowaną słodyczą i przyjaźnią.
Wieczorami jesiennemi (podczas gdy Rebeka bawiła się w Paryżu, najweselsza pomiędzy wesołymi — a Amelja, nasza biedna Amelja! Co się z nią działo?!) lady Joanna siedziała w bawialnym pokoju panny Crawley, i śpiewała słodkim swoim głosem proste piosneczki i hymny, podczas gdy słońce zachodziło a morze huczało u brzegów. Panna Crawley budziła się zwykle gdy śpiew ustawał, i prosiła o ciąg dalszy. Co się tyczy Briggs i jej łez rozkoszy, wylewanych w takiej chwili, podczas gdy udawała że robi pończochę, i spoglądała na ocean ściemniający się pod oknami i na lampy wszechświata, rozjaśniające się na stropie niebieskim — któż, mówię, zdołałby opisać jak Briggs była rozczuloną i szczęśliwą?
Pitt tymczasem, z broszurą o cle zbożowem albo raportem misjonarskim pod ręką, używał w jadalnym pokoju tego wczasu, który po obiedzie pożądanym bywa ludziom romantycznego i nieromantycznego usposobienia. Popijał maderę, stawiał chałupki na lodzie, czuł że jest niepospolitym młodym człowiekiem, czuł że kocha się w lady Joannie mocniej niż kiedy w ciągu tych siedmiu lat, które trwał ich stosunek, bez najmniejszej z jego strony niecierpliwości — i spał przy tem nie mało. Gdy podano kawę pan Bowls wchodzi z hałasem i prosił pana Pitta, którego zastawał wśród ciemności zatopionego w broszurze...
— Chciałabym moja droga, ażebym mogła znaleść kogo coby grał pikieta ze mną, rzekła raz panna Crawley właśnie gdy Bowls pojawił się był z światłem i kawą. — Ta biedna Briggs umie grać tyle, co sowa: głupia jest okropnie (panna Crawley lubiła zawsze mówić niegrzeczności swojej towarzyszce przy sługach) a zdaje mi się że spałabym lepiej, gdybym miała moją partję!
Lady Joanna zarumieniła się po same końce swoich maleńkich uszu i swoich drobnych paluszków, a kiedy pan Bowls wyszedł z pokoju i zamknął drzwi za sobą, rzekła:
— Miss Crawley, ja... ja umiem trochę grać w karty. Grywałam... czasem... z biednym, kochanym ojcem moim.
— Chodź tutaj, niech cię pocałuję! Chodź tutaj, niech cię pocałuję natychmiast, droga poczciwa duszyczko moja! zawołała panna Crawley w zachwyceniu, a kiedy pan Pitt pojawił się w pokoju ze swoją broszurą w ręku, zastał ciotkę i narzeczoną we wzajemnych uściskach. Jak ta biedna lady Joanna rumieniła się przez cały wieczór!
∗ ∗
∗ |
Nie należy wyobrażać sobie jakoby zabiegi pana Pitta Crawley uszły baczności drogich jego krewnych, na probostwie w Queens Crawley. Hrabstwa Hampshire i Sussex sąsiadują z sobą bardzo blisko, a w ostatnim z nich pani Butte Crawley miała przyjaciół, którzy nie omieszkali donieść jej o wszystkiem, i więcej niż o wszystkiem co się działo w domu panny Crawley w Brighton. Pitt przesiadywał tam coraz pilniej. Całemi miesiącami nie było go w Crawley Hall gdzie obrzydliwy jego papa spędzał czas w wyłącznem towarzystwie butelki z rumem i rodziny Horrocksów. Powodzenie Pitta wprawiało rodzinę pastora we wściekłość, a pani Butte żałowała coraz mocniej — choć coraz mniej przyznawała się do tego — że obraziła pannę Briggs, że okazała się dumną i skąpą wobec Bowlsa i Firkinównej, że w skutek tego nie miała w domu panny Crawley nikogo, coby jej doniósł o tem, co się tam działo.
— Wszystkiemu winien obojczyk mego męża — powtarzała — gdyby się był nie złamał, nie byłabym dotychczas opuściła jej domu. Jestem męczennicą obowiązków małżeńskich, i twojego nieksiężego zamiłowania w myśliwstwie, Butte!
— W myśliwstwie! Co za nonsens! To ty przestraszyłaś ją, Barbaro, odparł filar kościoła. Jesteś zręczną kobietą, ale temperament masz djabelski, i lubisz dusić pieniądze, Barbaro!
— Byliby cię dusili w kozie, Butte, gdybym była nie dusiła pieniędzy.
— Wiem to, wiem, odparł pastor dobrodusznie. Jesteś zręczną kobietą, ale przemądrujesz czasem, jak sama przyznasz. Co rzekłszy, bogobojny mąż pocieszył się dużą szklankę portu.
— Chciałbym też wiedzieć co u licha podobać jej się mogło w takim mazgaju jak Pitt Crawley — mówił dalej. Jest to stworzenie, które nie potrafiłoby opędzić się gęsi. Pamiętam że nieraz Rawdon, który — nie ma co mówić, jest mężczyzną, pędził go batogiem na około wszystkich stajen, a panicz z płaczem uciekał do mamy. Chacha! Każdy z moich chłopców przewróciłby go jedną ręką. Jim[9] powiada że dotychczas w Oxfordzie mazgaja tego wspominają jako „pannę“ Crawley.
— Wiesz co. Barbaro? dodała Jego wielebność po chwili.
— Co? zapytała Barbara, która na przemian gryzła paznokcie i bębniła w stół palcami.
— Dlaczego też nie mielibyśmy wyprawić Jima do Brighton, ażeby spróbował czy nie da się co zrobić ze starą jejmością. Wiesz że wkrótce otrzyma stopień akademicki. Był wprawdzie dwa razy wypędzony z uniwersytetu — równie jak ja, ale zawsze może się chlubić że był w Oxfordzie i otrzymał wykształcenie akademickie. Zna się z kilkoma pierwszorzędnemi gwiazdami tamtejszemi. W klubie wioślarzy nalerzy do łodzi Bonifacego. Jest ładnym chłopcem. Goddam, moja pani, wyprawmy go do starej baby, a gdyby mu Pitt przeszkadzał, to niech mu połamie kości. Chachacha!
— Jim zapewne może pojechać i odwiedzić ją, odparła małżonka, dodając z westchnieniem: Ach! gdybyśmy mogli umieścić u niej którą z naszych dziewcząt! Ale nie zniosłaby ich, bo nie są piękne!
Nieszczęśliwe te i dobrze wychowane istoty dawały się słyszeć w tej chwili w bawialnym pokoju, gdzie twardemi nader palcami wybębniały na fortepianie jakąś nader mozolnie wystudjowaną kompozycję. W istocie cały dzień zajmowały się one to muzyką, to haftami, to jeografją, to historją; ale cóż pomogą wszystkie te doskonałości dziewczętom za krótkim, za ubogim i za brzydkim? Oprócz kooperatora, pani Butte nie widziała nikogo, coby ją mógł uwolnić od jednego z tych ciężarów. W tej chwili Jim wracając ze stajni, przez okno wlazł do pokoju, z krótką fajeczkę wetkniętą w ceratowy kaszkiet, i rozpoczął ze swoim ojcem rozmowę o zakładach i szansach przyszłych wyścigów, a tem samem skończyła się pogadanka między pastorem a jego małżonką.
Pani Butte nie spodziewała się wiele dobrego po misji swojego syna Jakóba, i z niewielką otuchą patrzyła na jego wyjazd. Młodzieniec ten gdy mu powiedziano w jakim celu jedzie, także nie wiele przyjemności i pożytku obiecywał sobie z tej podróży, ale pocieszała go myśl że ciocia da mu może jaką pamiątkę, która mu ułatwi zapłacenie najbardziej naglących długów przy rozpoczynającej się wkrótce nowej kampanji w Oxford — wsiadł tedy na dyliżans w Southhampton i tego samego wieczora przybył do Brighton, wraz z ulubionym swoim buldogiem, zwanym Towzer, i z ogromnym koszem jarzyn i innych produktów wiejskich, od drogich krewnych w Queens Crawley dla drogiej panny Crawley. Zważywszy że było już za poźno ażeby naprzykrzać się chorej, Jim stanął w domu zajezdnym i dopiero nazajutrz około południa pojawił się u panny Crawley.
Kiedy go ciotka widziała po raz ostatni pan James Crawley był niezgrabnym wyrostkiem w tym niekorzystnym wieku życia, w którym głos zmienia się kolejno z nieludzkiego pisku na nadnaturalny bas, i odwrotnie, w którym twarz zakwita rozmaitemi wypryskami; w którym chłopcy w sekrecie próbują golić się nożyczkami swoich sióstr, a na widok innych młodych osób wpadają w strach niewytłómaczony; w którym miewają duże czarne ręce i olbrzymie stopy, daleko wystające z odzieży za krótkiej i za ciasnej; w którym obecność ich po obiedzie jest równie niemiłą kobietom, szepcącym o szarej godzinie w salonie, jak nieznośną dorosłym mężczyznom w jadalnym pokoju, których swobodna wymiana żartów i konceptów tamowania jest w obec tej niezgrabnej niewinności, póki, po drugim kieliszku, ojciec nie powie: „Jack, mój chłopcze, pójdźno i zobacz jaki tam wieczór na dworze“ — poczem Jack opuszcza towarzystwo, kontent z otrzymanej wolności, ale tknięty do żywego tem że go jeszcze uważają za dziecko. Obecnie zaś James Crawley był skończonym młodym człowiekiem, za którym przemawiało wychowanie uniwersyteckie, połączone z tym nieocenionym kolorem, jakiego się nabywa żyjąc gromadnie w małem kolegium, robiąc długi, i będąc wypędzanym ze szkół i relegowanym od czasu do czasu.
James był jednakże ładnym chłopakiem, gdy przedstawił się swojej ciotce, a przyjemna powierzchowność była u niej zawsze dobrą rekomendacją. Jego rumieńce i jego niezgrabne zachowanie się nie zaszkodziły mu wcale, owszem podobały się także, jako dowody młodociannej naiwności.
Powiedział że „przyjechał na parę dai odwidzieć kolegę z uniwersytetu, i złożyć swoje uszanowanie ciotce dobrodziejce, wraz z ukłonami od papy i od mamy, którzy bardzo troskliwie kazali dowiedzieć się o jej zdrowie“.
Pitt znajdował się w pokoju gdy zaanonsowano młodzieńca, i pobladł usłyszawszy jego nazwisko. Panna Crawley miała w sobie wiele złośliwego humoru, i bawiła się wybornie tem pomieszaniem przyzwoitego swojego synowca. Wypytywała się z zajęciem o wszystkich członków rodziny pastora, i nadmieniła że ma zamiar zrobić im wizytę. Chwaliła Jakóba w jego obecności, mówiła że wyrósł i wyprzystojniał, i że szkoda iż siostrom jego nie dostało się w udziele nieco z jego powierzchowności. Dowiedziawszy się iż stanął w hotelu, oświadczyła iż nie ścierpi tego i kazała Bowlsowi posłać natychmiast po rzeczy pana Jakóba i pójść zapłacić jego rachunek. Spojrzała przytem ukradkiem na Pitta, który omal nie pękał z zazdrości. Pomimo wszelkich łask swoich ciotka nie ofiarowała mu nigdy pomieszkania u siebie, a temu smarkaczowi na pierwszym wstępie zdarzała się ta gratka!
— Za pozwoleniem, łaskawy panie — rzekł Bowls, zbliżając się z głębokim ukłonem — w którym hotelu są pańskie rzeczy?
— O! zawołał James, zrywając się, jakby trochę zaalarmowany — ja... ja pójdę sam!
— W którym hotelu? zapytała panna Crawley.
— U... u Tomasza Cribbs... rzekł James, rumieniąc się po same uszy.
Panna Crawley wybuchła śmiechem usłyszawszy tę nazwę, a pan Bowls, jako stary sługa, pozwolił sobie także zachichotać raz, nim stłumił resztę swojej wesołości. Dyplomata uśmiechnął się tylko z lekka.
— Ja... nie znałem lepszego zajazdu — rzekł James spuszczając oczy. — Nie byłem przedtem nigdy w tem mieście, a woźnica wskazał mi ten zajazd!
Twierdzenie to było cokolwiek niedokładnem, fakt bowiem był taki, że tym samym dyliżansem z Southhampton co James przyjechał był do Brighton słynny Pett z Tudbury, mający potykać się z drugim zawołanym bokserem Fibberem z Rottingdean, a James poznajomiwszy się z nim i zachwycony jego rozmową, przepędził był we wspomnianym zajeździe wieczór wczorajszy w towarzystwie tego wielkiego męża i jego przyjaciół.
— Najlepiej będzie.. jeżeli ja pójdę sam i zapłacę — mówił James dalej — Nie śmiałbym narażać panią na wydatek — dodał wspaniałomyślnie.
Delikatność ta jeszcze bardziej rozśmieszyła ciotkę.
— Idź, Bowls, zapłać rachunek — rzekła — i przynieś mi go tutaj!
Nie wiedziała co czyni!
— Tam... tam jest.. piesek, rzekł James z miną winowajcy. Lepiej będzie jeżeli ja pójdę sam... Ten piesek... ma zwyczaj chwytać każdego lokaja za łytki!
Tym razem całe towarzystwo kładło się od śmiechu, nawet Briggs i lady Joanna, które dotychczas nie odzywały się wcale. Bowls wyszedł.
Na złość drugiemu swojemu synowcowi panna Crawley nie przestała obsypywać młodego akademika swojemi łaskami, którym nie było końca gdy się raz zaczęły. Podczas gdy Pitt otrzymał tylko zaproszenie na obiad, James musiał jechać z nią na spacer i paradować na przedniem siedzeniu w jej dorożce. Przez cały czas tej wycieczki miss Crawley męczyła chłopaka poezją włoską i francuską i utrzymywała że poczynił wielkie postępy w naukach, że otrzyma złoty medal i stopień „senjora“.
— Haha! — zaśmiał się James, ośmielony temi komplimentami. — Senjor! To nie w tej budzie, to w tamtej!
— Co to jest „tamta“ buda, moje dziecko?
— Senjorów robią Cambridge, a nie w Oxfordzie, rzekł z uczoną miną, i byłby był zapewne stał się coraz bardziej poufałym, ale w tem pojawili się na wózku, ciągnionym przez lichą szkapkę, w białych flanelowych kurtkach z guzikami z perłowej macicy, jego przyjaciele Pitt i Fibber, i trzech jeszcze dżentlmenów tego samego rodzaju, którzy wszyscy pozdrowili go jako dobrze znajomi. Wypadek ten podziałał źle na jego humor, i przez cały dalszy ciąg przejażdżki nie odezwał się więcej.
Po powrocie James zastał przygotowany dla siebie pokój w domu ciotki, i tłumok swój sprowadzony z hotelu. Mógłby był także w wyrazie twarzy pana Bowls, gdy go tenże wprowadzał do jego pokoju, uważać coś nakształt zdziwienia, litości i poważnego zgorszenia. Nie zwracał on wszakże uwagi na pana Bowlsa, i ubolewał tylko nad swojem położeniem w domu, w którym pełno było starych kobiet świegocących po francusku i po włosku i rozprawiających o poezji. — Tak mi tu dobrze jak psu na płocie! wzdychał skromny młodzieniec, który nie miał odwagi stawić czoła najłagodniejszej kobiecie, nawet pannie Briggs gdy mówiła do niego, podczas gdy podjąłby się był pobić najdzielniejszego wioślarza.
Do obiadu James stawił się w białej chustce na szyi i miał zaszczyt wprowadzić pod rękę lady Joannę, podczas gdy za nim postępowali Pitt Crawley i panna Briggs, podpierając ciotkę wraz z całym jej aparatem zawiniątek, szalów i poduszek. Briggs przy obiedzie poświęcała połowę czasu staraniom o wygodę panny Crawley, i karmieniu jej pieska pieczonemi kurczętami. James mówił mało, ale uważał to za swój obowiązek pić wino z wszystkiemi po kolei paniami, trącał się kieliszkiem z panem Pitt Crawley i wypił większą część butelki szampana, którą Bowls odetkał na jego cześć z polecenia pani domu. Gdy panie wróciły do salonu, a bracia stryjeczni zostali sam na sam, exdyplomata Pitt stał się bardzo rozmownym i przyjacielskim. Wypytywał Jakóba o jego życie uniwersyteckie, o jego projekta na przyszłość, wyrażał nadzieję że będzie miał powodzenie jak najlepsze, i jednem słowem, pełen był otwartości i szczerości. Wino z Oporto rozwiązało język i Jakóbowi, wyspowiadał się tedy otwarcie ze swego życia, z swoich widoków, długów, kłopotów, awantur i zajść z prorektorami (dozorcami kolegiów) przyczem nalewał sobie jeden kieliszek po drugim, i od Portu, wesoło i żywo, przeszedł do Madery.
— Nic nie sprawia tyle przyjemności naszej ciotce, rzekł Pitt, nalewając sobie kieliszek wina — jak kiedy każdy zachowuje się u niej jak gdyby był we własnym domu. Jesteśmy tutaj w Liberty-Hall, w domu wolności mój Jakóbie, i zobowiążesz sobie pannę Crawley jeżeli będziesz robił co ci się podoba i zażądasz wszystkiego co ci przyjdzie do głowy. Wiem ja to dobrze że braliście mi na wsi wszyscy za złe iż należę do Torysów. Panna Crawley jest liberalną nad wszelki wyraz, republikanką z zasady, nieprzyjaciółką różnic społecznych i tytułów.
— Dla czegoż żenisz się z hrabianką?
— Nie zapominaj że biedna lady Joanna niewinna swemu urodzeniu — odpowiedział Pitt z miną dworaka Nie mogła przeszkodzić temu że jest córką lorda. Zresztą wiesz że jestem Torysem.
— O! co się tego tyczy, zawołał Jim, zgadzam się że nie ma jak krew! Nie, do licha, po nad starą krew nie ma nic na świecie! Nie jestem radykałem. Wiem co to znaczy być szlachcicem! Przypatrz się wyścigom wioślarskim, walkom bokserskim, szczwaniu szczórów psami; któż wygrywa? Dobra krew! Przynieś-no więcej portu, Bowls, gdy skończę tę butelkę. O czem to mówiłem?
— Jeżeli się nie mylę, mówiłeś o szczwaniu szczurów, odparł Pitt łagodnie, podając mu butelkę.
— O szczwaniu szczurów? A więc, Pitt czy lubisz ten rodzaj sportu? Czy chciałbyś widzieć psa, który umie wziąć szczura jak należy? Chodź ze mną do Tomka Corduroy, na Castle Street Mews, a pokażę ci takiego bull-terrier, jakiego... Ale, żarty! zawołał James śmiejąc się z własnej niedorzeczności. — Tobie nie w głowie szczury, ani psy! Nie wiem czy potrafiłbyś odróżnić psa od kaczki!
— Ale, nawiasem mówiąc — przerwał Pitt coraz łagodniej — wspomniałeś o krwi i o korzyściach, jakie daje dobre pochodzenie... Oto jest świeża butelka.
— Krew, tak, krew! zawołał James, wychylając czerwony nektar — nie ma jak dobra krew w koniach psach, i ludziach. Przeszłego roku, nim mię wykluczono z kolegium... to jest, chciałem powiedzieć, nim zapadłem na odrę... siedzimy właśnie razem, ja i Ringwood z kolegium Christchurch — Robert Ringwood, syn lorda Cingbar... siedzimy i pijemy piwo pod Dzwonem, kiedy naraz nadchodzi wioślarz z Banbury i ofiaruje się pokonać każdego z nas o zakład, to jest, o wazę ponczu. Nie mogłem przyjąć wyzwania, bo miałem rękę na temblaku... dwa dni przedtem kobyła wywróciła się była ze mną i myślałem, żem złamał ramię. Otóż — nie mogłem, ale Robert natychmiast zdjął surdut, i przez trzy minuty stawiwszy czoło przeciwnikowi, cztery razy powalił go o ziemię. Do kroćset! Gdybyś był widział jak go trzepnął! I cóż to było? Krew, mój kochany, krew!
— Nie pijesz, Jakóbie, przerwał były attaché ambasady — za moich czasów w Oxford, butelki jak widzę krążyły raźniej, niż to się u was dzieje.
— Ej, rzekł James, przykładając rękę do nosa i mrugając na swego kuzyna oczyma, w których Porto dopominało się o swoje prawa. Nic z tego, mój kochany! Nie uda ci się! Chciałbyś mię widzieć pod stołem, ale nie dokażesz tego! In vino veritas, mój drogi. Mars, Bachus, Apollo viroram! Co, hę? Chciałbym ażeby ciocia posłała kilka kropel tego Porto mojemu staremu. Wyborny napitek!
— Powiedz jej to, odparł Machiawel, a teraz korzystaj ze sposobności. Jakże to mówi poeta:
Nunc vino pellite curas,
Cras — ingens iterabimus aequor.[10]
Wygłaszając te słowa tonem mowcy parlamentarnego, dyplomatyczny zwolennik Bachusa z wielkim zamachem połknął cały prawie naparstek wina.
U pastora, gdy odetkano po obiedzie butelkę Portu, panny dostawały każda po kieliszku stołowego wina. Pani Butte wypijała kieliszek Portu, a James dostawał ich dwa, a ponieważ pastor wpadał w zły humor jeżeli mu nie zostawiano reszty butelki, poczciwy chłopak wstrzymywał się od niej i gasił resztę pragnienia stołowem winem, albo dżinem z wodą, w stajni, w towarzystwie woźnicy i fajeczki. W Oxfordzie, ilość wina była nieograniczona, ale jakość nie zbyt wyszukana. Jeżeli ilość i jakość odpowiadały zarówno wszelkim wymaganiom, jak teraz, Jim umiał okazać że jest znawcą i nie potrzebował tedy wcale zachęty ze strony swego kuzyna ażeby wysuszyć drugą butelkę. Wszelako gdy trzeba było wrócić do pań na kawę, opuściła go swoboda i popadł nanowo w zwykłą swoją nieśmiałość. Odpowiadał tylko: Tak, albo nie, wytrzeszczał oczy na lady Joannę i wywrócił jedną filiżankę kawy przez cały wieczór. Natomiast jeżeli nie otwierał ust do mówienia, otwierał je tem pilniej do ziewania — i obecność jego wpłynęła nienajkorzystniej na skromne rozrywki towarzystwa, bo panna Crawley i lady Joanna przy pikiecie, równie jak Briggs przy swojej robótce, czuły że nie spuszcza z nich dzikiego, osłupiałego wzroku, który sprawiał szczególnie niemiłe jakieś wrażenie.
— Zdaje się chłopakiem w wysokim stopniu nieśmiałym, niezgrabnym i milczącym, rzekła panna Crawley do dyplomaty.
— Bywa rozmowniejszym w męskim towarzystwie niż w kobiecem, odparł sucho Machiawel, nie kontent z tego że Porto nie zrobiło Dżima bardziej wymownym.
Nazajutrz Jakób wystosował do swojej matki list zawierający kwieciste sprawozdanie z przyjęcia, jakiego doznał u ciotki. Niestety — nie przeczuwał jeszcze nieszczęść, które go czekały, i które miały skrócić jego panowanie w łaskach panny Crawley. W oberży „pod tarczą herbową Tomka Cribbs“ wydarzyła się była w dzień jego przyjazdu okoliczność drobna na pozór, ale fatalna, o której Dżim zapomniał był zupełnie. Rzecz miała się po prostu tak: Dżim, wspaniałomyślny z natury, i nader gościnny, jeżeli miał środki potemu, wyprawił był traktament dla szermierza z Tutbury i dla jego kolegi z Rottingdean, wraz z nich przyjaciółmi. Traktament ten składał się z kilku dań — dżinu z wodą, do tego stopnia że nie mniej i nie więcej jak tylko ośmnaście szklanek tego orzeźwiającego napoju, po ośm penny każda, figurowało na rachunku pana Jakóba Crawley. Nie chodziło o dwanaście szylingów, wydanych w ten sposób, ale o ilość wypitego dżinu, która dawała fatalne świadectwo obyczajom pana Jakóba, gdy Bowls na rozkaz jego ciotki zapłacił rachunek. Oberżysta, z obawy by nie odrzucono rachunku, zapewniał uroczyście że młody panicz wypił sam całe to jezioro dżinu, Bowls zapłacił tedy i powróciwszy do domu, pokazał rachunek pani Firkinowej, która była bardzo zgorszona i pokazała go pannie Briggs, jako naczelnej rachmistrzyni, ta zaś uważała to za swój obowiązek zwrócić uwagę panny Crawley na ten szczegół niezwykły.
Gdyby James wypił był dwanaście butelek Bordeaux, ciotka byłaby mu to przebaczyła. Wszak Fox i Sheridan pijali Bordeaux! Ale ośmnaście szklanek dżinu z wodą, wypitych w szynku w towarzystwie bokserów z profesji — to było zbrodnią nie do darowania. Wszystko sprzysięgło się przeciw zbrodniarzowi: wszedł do salonu w sukniach naperfumowanych atmosferą stajni, którą zwidzał ażeby wyprowadzić na spacer swojego Tawzera. W towarzystwie tego drapieżnego zwierza spotkał niespodziewanie także pannę Crawley i jej tłustego mopsa, którego Towzer omal nie pożarł. Mops uciekł pod protekcję panny Briggs, a okrutny właściciel buldoga przypatrywał się z nieczułym śmiechem temu okropnemu prześladowaniu. Tego samego dnia opuściła go także jego skromność. Przy obiedzie mówił dużo, śmiał się, i zażartował parę razy z Pitta Crawley; pił tyle wina co wczoraj, a wróciwszy do salonu począł bawić damy anegdotami Oxfordzkiemi. Opisał im kwalifikacje bokserskie słynnych szermierzy, jak Molyneux i Dutch Sam, proponował lady Joannie zakład z powodu zbliżającej się rozprawy między swoimi przyjaciółmi od Tomka Cribbs, i dawał jej do wyboru na którego chce trzymać — a nakoniec ofiarował się walczyć sam z Pittem, w rękawicach lub bez rękawic.
— Jest to propozycja na serjo, mój chłopcze, rzekł klepiąc dyplomatę po ramieniu. Ojciec mój polecił mi abym ci ją zrobił, i przystąpi do połowy w zakładzie. Co rzekłszy jowialny młodzieniec mrugnął poufale do panny Briggs i zrobił giest żartobliwy, wskazując na Pitta wielkim palcem przez ramię.
Pitt nie mógł być bardzo zachwycony temi żartami ale w duchu cieszyły go one nie mało. Dżim naśmiał się do woli, i zataczając się po salonie z świecą panny Crawley w ręku, gdy ta odchodziła do swego pokoju, chciał ją pocałować na dobranoc, z pijanym uśmiechem roskoszy na swej twarzy — poczem pożegnał się i poszedł spać nadzwyczaj zadowolony sam z siebie i przekonany że ciotka nikomu z całej rodziny oprócz niego nie zapisze swojego majątku.
Gdy już był w swoim pokoju, możnaby było mniemać że nie zaszkodzi sobie niczem więcej, a jednak stało się inaczej. Księżyc świecił przecudnie i blask jego odbijał się w morzu, a Dżim, zwabiony do okna tym widokiem, pomyślał że krajobraz podoba mu się jeszcze lepiej przy fajeczce. Nikt przecież nie poczuje dymu, jak sądził, jeżeli otworzy okno i będzie trzymał głowę i fajkę po za niem. Tak też uczynił, ale na nieszczęście swoje podniecony winem zapomniał że zostawił drzwi otwarte. Wietrzyk ciągnął od morza, i dym z fajki niesiony przeciągiem na schody, w całej pełni swojego odoru dostał się do nosów panny Crawley i panny Briggs.
Fajka ta rozstrzygnęła sprawę i rodzina Butte-Crawleyów nie domyśliła się nigdy ile tysięcy funtów ona ich kosztowała. Firkinowa pędem zbiegła po schodach do Bowlsa, który donośnym, grobowym głosem czytał swojemu adjutantowi rzecz o „wiecznym ogniu i piekielnej patelni“. Straszliwa tajemnica wyjawiona mu została przez Firkinowę z tak przerażoną miną, że Bowls w pierwszej chwili myślał iż rozbójnicy wkradli się do domu, właśnie nogi jednego z nich zostały odkryte pod łóżkiem panny Crawley. Gdy się dowiedział o właściwym stanie rzeczy Bowls zerwał się i przeskakując po trzy schody naraz wpadł do pokoju Dżima i głosem stłumionym z niepokoju, zawołał:
— Na miłość Boga, panie Jakóbie, rzuć pan tę fajkę! I łącząc czyn do słowa, wyrzucił nieszczęsny ten instrument za okno, poczem dodał: O! panie Jakóbie, panie Jakóbie, dlaczegoś pan to uczynił! O! co pan uczyniłeś, panie Jakóbie! Pani nie może znieść tytoniu!
— Pani nie potrzebuje palić, odparł James śmiejąc się i mniemał że cała ta sprawa jest wybornym figlem. Jakież było jego rozczarowanie nazajutrz gdy adjutant pana Bowlsa, który zajmował się jego butami, i przynosił mu ciepłą wodę do golenia tej brody, której zarostu oczekiwał tak niecierpliwie — doręczył mu bilet pisany przez pannę Briggs tej treści:
„Drogi panie! Panna Crawley przepędziła noc nadzwyczaj niespokojną, dzięki rażącemu sposobowi, w jaki cały jej dom sprofanowano tytoniem. Panna Crawley poleciła mi donieść panu że żałuje mocno iż jest zbyt cierpiącą, by mogła widzieć się z panem przed Jego wyjazdem, i że żałuje jeszcze mocniej iż nakłoniła pana do opuszczenia piwiarni, w której pan niezawodnie przepędzisz wygodniej resztę swojego pobytu w Brighton“.
Tak skończyła się kandydatura Dżima do względów jego ciotki. Nie wiedząc o tem zrobił to, czem zagroził: Stoczył z Pittem walkę w rękawicach.
∗ ∗
∗ |
Gdzie był przez cały ten czas dawniejszy faworyt[11] w tych wyścigach o pieniądze? Rebeka i Rawdon, jakeśmy widzieli, przybyli po bitwie pod Waterloo do Paryża i przepędzali tam zimę r. 1815 w wielkim blasku i wesołości. Rebeka była dobrą gospodynią, a suma którą Józio Sedley zapłacił jej był za konie, wystarczyła sama przez się na utrzymanie domu przez rok cały, co najmniej — nie było tedy potrzeby sprzedawania „moich pistoletów, tych samych, z których zastrzeliłem kapitana Marker“ — ani złotego necéssaire, ani płaszcza, podbitego futrem. Becky przerobiła go na futerko dla siebie, i budziła niem podziwienie w lasku bulońskim. Warto było widzieć przywitanie między nią a zachwyconym jej małżonkiem, za którym przyjechała gdy armja angielska weszła do Cambray, co to była za scena, gdy rozpruła swoje suknie, i gdy zaczęła wyjmować z niej wszystkie te zegarki, klejnoty, banknoty, czeki i inne kosztowności, które tam była zaszyła przed zamierzoną ucieczką z Brukseli! Jenerał Tufto nie posiadał się z zachwycenia, a Rawdon kładł się na ziemi od śmiechu i klął się na Jowisza że nigdy nie widział zabawniejszej komedji. Cóż dopiero gdy zaczęła opisywać i naśladować przestrach Józia! Rawdon omal nie oszalał z wesołości, i wierzył w swoją żonę jak francuscy żołnierze w Napoleona.
Powodzenie jej w Paryża było wielkie. Damy francuskie znajdowały ją czarującą. Mówiła doskonale ich językiem. Przyswoiła sobie z łatwością ich grację, ich żywność, ich manjery. Mąż jej bez wątpienia był tumanem — każdy Anglik jest tumanem — ale w Paryżu głupi mąż jest dobrą rekomendacją dla kobiety. Był on zresztą dziedzicem de la riche et spirituelle. Miss Crawley, której dom stał otworem dla arystokracji francuskiej na wygnaniu. Arystokracja ta przejmowała teraz chętnie panią pułkownikowę w swoich hotelach. Jedna z tych wielkich pań, od których panna Crawley kupiła była koronki i inne drobiazgi za taką cenę, jakiej sama zażądała, i którą przyjmowała gościnnie w swoim domu za czasów biedy emigracyjnej, pisała teraz do niej: „Dla czego droga panna Crawley nie przyjedzie odwidzieć swojego synowca i synowicę, i wszystkich swoich przyjaciół w Paryżu. Wielki świat zachwycony jest tutaj, oczarowany przez piękną pułkownikowę Crawley, on raffole d’elle et de son espiégle beauté. Widzimy w niej wdzięk i dowcip drogiej naszej przyjaciółki, panny Crawley. Król raczył zwrócić na nią swoją uwagę, wczoraj w Tuilerjach, a my wszystkie pękamy z zazdrości z powodu grzeczności jakiemi ją obsypuje Monsieur. (Brat królewski, hrabia d’Artois, późniejszy Karol X.) Warto było widzieć złość niejakiej lady Bareacres, której dziób i biret z piórami sterczą tu po nad każdem liczniejszem zebraniem, gdy księżna d’Angouleme, dostojna córka naszych królów, zażądała ażeby ją przedstawiono pani Crawley, jako kuzynce pani, i gdy jej dziękowała w imieniu Francji za dobroć, jaką pani okazywałaś dla emigrantów naszych. Zapraszają ją na wszystkie bale, na wszystkie zebrania — chociaż nie może tańczyć. Pomimo tego stanu swojego wygląda nadzwyczaj interesująco i pięknie wśród hołdów, jakie jej oddają mężczyźni — podwójnie interesująco, jeżeli się zważy że wkrótce będzie matką. Jak ona panią kocha — jak my wszyscy tutaj kochamy naszą nieocenioną, naszą czcigodną pannę Crawley!“
List ten od księżnej francuskiej wcale nie przyczynił się do wzbudzenia łaskawszych uczuć dla Rebeki u panny Crawley. Przeciwnie, gdy się dowiedziała o jej stanie, wpadła w ogromną wściekłość, zwiększoną tem iż Rebeka nadużywała zuchwale jej imienia ażeby uzyskać wstęp w towarzystwa francuskie. Panna Crawley była zbyt oburzoną ażeby ułożyć i napisać sama list francuski w odpowiedzi na pismo księżnej, podyktowała więc pannie Briggs odpowiedź po angielsku, w której wypierała się pani Rawdon Crawley uroczyście, i ostrzegała publiczność przed tą przebiegłą i niebezpieczną osobą. Ponieważ atoli księżna X. przepędziła zaledwie dwadzieścia lat w Anglji, więc nie zrozumiała ani jednego słowa z całego listu, i przy najbliższej sposobności doniosła Rebece tylko iż otrzymała une lettre charmante od tej drogiej Miss, i że list ten zawierał mnóstwo przyjemnych rzeczy i pozdrowień dla pani pułkownikowej, która od tej chwili poczęła mieć nadzieję że panna Crawley da się przebłagać.
Tymczasem była ona najweselszą i najbardziej podziwianą Angielką w całym Paryżu, i co wieczór przyjmowała u siebie mały kongres międzynarodowy — Prusaków i Kozaków, Hiszpanów i Anglików. Cały świat zbiegł się był podówczas do Paryża, a widok gwiazd i wstęg, napełniających skromny salon Rebeki, byłby był mógł wprawić w żółtą zazdrość wszystkich mieszkańców ulicy Baker-Street Sławni wojownicy kłusowali obok jej dorożki w lasku bulońskim, i cisnęli się do loży. Rawdon był w doskonałym humorze. W Paryżu nie było jeszcze woźnych, Véry i Beauvilliers mieli u siebie partje co wieczora, gra szła żwawo i miał w niej szczęście. Jenerał Tufto natomiast był nieco niezadowolony. Pani Tufto, nieproszona przez nikogo, przybyła do Paryża, a oprócz tego całe tuziny jenerałów otaczały teraz fotel Rebeki, i miała tuziny bukietów do wyboru gdy szła do teatru. Lady Bareacres i inne reprezentantki angielskiego „towarzystwa,“ niewiasty głupie i bez skazy, drżały z gniewu na widok powodzeń Rebeki, której zatrute dowcipy godziły w ich cnotliwe łona. Miała ona wszakże wszystkich mężczyzn po swojej stronie, a z kobietami walczyła bez trwogi, zwłaszcza gdy nie umiały robić plotek w innym języku jak tylko w angielskim.
Tak przeszła zima z roku 1815 na 1816ty wśród rozrywek i powodzenia dla pani Rawdon Crawley, która oswoiła się z życiem dystyngwowanem, jak gdyby przodkowie jej przez kilka wieków nie zajmowali się niczem innem Na wiosnę nakoniec r. 1816 Galignam’s Messenger, dziennik angielski wychodzący w Paryżu, w rubryce urodzin umieścił wiadomość iż 26. marca pani Crawley od zielonego pułku królewskiej gwardji przybocznej, powiła szczęśliwie syna.
Wiadomość tę powtórzyły pisma angielskie, a z tych panna Briggs wyczytała ją głośno pannie Crawley, przy śniadaniu w Brighton. Wypadek ten, od dawna przecież przewidziany, spowodował przesilenie w rodzinie Crawleyów. Gniew starej panny doszedł do swego punktu kulminacyjnego, posłała natychmiast po Pitta i po lady Southdown, i zażądała ażeby wesele od dawna odkładane, odbyło się natychmiast. Oświadczyła przytem iż daje młodej parze tysiąc funtów rocznie za swego życia, a po śmierci cały swój majątek przekazuje Pittowi i drogiej swojej synowicy lady Joannie. Pan Waxy przybył i sporządził akt urzędowy, lord Southdown przy ołtarzu oddał siostrę swoją panu młodemu, a ślub dawał biskup, nie zaś wielebny Bartłomiej Irons, co sprawiło wielką przykrość temu dysydenckiemu prałatowi.
Po ślubie Pitt byłby był rad wyjechać w podróż z żoną, jak przystawało ludziom ich stanu. Ale przywiązanie panny Crawley do lady Joanny wzmogło się było do tego stopnia, że wyznała otwarcie iż nie może rozłączyć się z swoją faworytką. Pitt i jego żona musieli tedy sprowadzić się do niej, a — ku wielkiemu zmartwieniu Pitta, oddanego na łaskę i niełaskę humorów ciotki i teściowej — lady Southdown z pobliskiego domu panowała nad nim, nad lady Joanną, nad panną Crawley, nad panną Briggs, nad Bowlsem, nad Firkinową, i nad całym domem. Bez miłosierdzia aplikowała im leki i broszury pobożne. Odprawiła dr. Creamera, a zainstalowała Rodgersa. Wkrótce pozbawiła pannę Crawley ostatniego nawet cienia władzy. Biedaczka ta stała się tak trwożliwą, że przestała nawet dokuczać pannie Briggs, i lgnęła całą duszą do swojej synowicy, która była jedyną jej pociechą i podporą. Pokój tobie, dobra i samolubna, próżna i wspaniałomyślna stara poganko! Nie obaczymy cię więcej. Miejmy nadzieję że lady Joanna wspierała cię swoją dobrocią, i że łagodną ręką wyprowadziła cię z ruchliwego gwaru „Targowiska próżności.“
W Anglji dowiedziano się o dwóch zwycięztwach, pod Quatrebras i Waterloo i w obec tych świetnych czynów wojennych trzy królestwa zadrgnęły dumą i boleścią. Śpiewom zwycięstwa towarzyszyły płacze za poległych i rannych; bo na wieść o tych wielkich wypadkach w każdej chacie rozlegały się okrzyki radości, łzy i łkania, upojenie tryumfem, pomieszane z żałobą i bólem. Kiedy kto przebiegł z lękliwą niecierpliwością listę ofiar wojny, dowiedział się o śmierci lub ocaleniu przyjaciół czy krewnych, doznawał kolejno najdotkliwszych wzruszeń, przechodził niepewność zwątpienia i nadziei.
Krwawa lista dopełniała się codziennie. Łatwo pojąć straszne męczarnie tych, co musieli czekać do następnego dnia na odczytanie żałobnej historji; łatwo wyobrazić sobie dziki pospiech, z jakim dobijano się o mokre jeszcze gazety w drukarniach. Jeżeli z powodu jednej bitwy, w której tylko 20 tysięcy Anglików walczyło, wzruszenie tak silnie wstrząsało sercami; można ztąd powziąć wyobrażenie o stanie Europy przez lat dwadzieścia ciągłych rzezi, kiedy każdy naród tysiące żołnierzy na pola bitw wysyłał, a pierwszy lepszy żołnierz, co zgładził jednego przeciwnika, całą rodzinę jaką w żałobie pogrążał.
Wiadomość z gazety spadła jakby piorun na dom Osbornów. Panny nie mogły przytłumić boleści; stary ojciec, którego udręczała czarna zgryzota, jęczał jeszcze bardziej pod tym ostatnim ciosem. Chciał wmówić w siebie że Bóg skarał syna za nieposłuszeństwo, a nie chciał jeszcze uznać zbytniej surowości własnego swojego wyroku, nie chciał wyznać żalu iż groźby jego tak się prędko spełniły.
Czasem pod wpływem nagłego przestrachu dreszcz mu po całem ciele przebiegał i zdawało mu się słyszeć głos oskarżający go i wyrzucający mu, że nieszczęście na głowę syna sprowadził. Przedtem marzył czasem o pogodzeniu, jakby o dalekiej i niewyraźnej nadziei. Synowa mogła umrzeć, syn marnotrawny mógł wrócić do domu i powiedzieć; „Ojcze, zgrzeszyłem“. Teraz syn jego znajdował się już po drugiej stronie przepaści, którą się na wieczność przekracza.
Przypominał sobie często jak Jerzy będąc dzieckiem chorował na niebezpieczną gorączkę, widział go leżącego bezwładnie na łóżku, bez głosu i ruchu, z przerażająco osłupiałym wzrokiem. Jakże wtedy krok w krok chodził za lekarzem, z jak bolesną obawą każdy ruch jego śledził, a co za radość napełniała mu serce gdy po strasznem przesileniu syn wrócił do przytomności, otworzył oczy, poznał ojca i czułe nań zwrócił spojrzenie! Tymczasem teraz brakło i tej nadziei, jaką się nieraz łudzi u łoża skazanych na śmierć chorych; został tylko zimny, martwy trup, od którego nie można się spodziewać słów pokory, jakich się w rozdrażnionej dumie i obrażonej władzy ojcowskiej domagał. Przykro to wyznać — ale w istocie stary Osborne najbardziej cierpiał nad tem że go syn porzucił bez błagania o przebaczenie i że jego próżność żadnych poniżeń nie mogła się spodziewać od niego.
Nieszczęśliwy starzec uginał się pod ciężarem tej wielkiej boleści, nie mając nikogo, przed kimby mógł z serca się zwierzyć. Nikt go nie słyszał żeby choć raz imie syna wymówił; kazał tylko starszej córce żeby wszyscy w domu przywdziali żałobę i mieszkanie Osbornów, tak wesołe dawniej, na długo zostało zamknięte dla wszelkich zabaw i wieczorów. Nic nie powiedział zięciowi, na którego ślub już był dzień wyznaczony, ale zięć wyczytał z jego twarzy że go ani pytać ani przyspieszać dnia ślubu nie było można. Mówiono o tem wszystkiem cichaczem w salonie, gdzie starzec się nie pokazywał, jakby się obawiał wywnętrzenia jakiego i dania tym sposobem dowodu słabości lub też potępienia swego postępowania z synem. Żałoby przestrzegano z największą skrupulatnością.
W trzy tygodnie od 18. czerwca przyjaciel domowy sir Willjam Dobbin odwiedził pana Osborne w Russel Square. Twarz miał bladą i wzruszoną. żądał widzieć ojca Jerzego — wprowadzono go do gabinetu pana domu. Po zamienieniu kilku zdawkowych i niewyraźnych słów, Dobbin wydostał z pularesu list z wielką czerwoną pieczęcią.
— Mój syn, major Dobbin — rzekł alderman po niejakiem wahaniu — przysłał mi pismo przez oficera z swojego pułku, w piśmie tem, które wczoraj otrzymałem, znajduje się panie Osborne list do ciebie.
Alderman położył paczkę na stole; Osborne przez chwil parę zwrócił na niego obumarłe i osłupiałe spojrzenie, które tak dalece wzruszyło pana Dobbin, że rzuciwszy litośnym wzrokiem na biedaka, oddalił się nie wymówiwszy ani słowa.
List był pisany śmiałym i stanowczym charakterem — według zwyczaju Jerzego. Napisał go z rana 16. czerwca, nim się pożegnał z Amelją. Na wielkiej pieczęci świetniał herb, który przyswoił sobie stary Osborne ze słownika parów z dewizą: Pax in bello, należący do książęcego domu, z którym usiłował starzec dowieść pokrewieństwa. Ręka kreśląca ten list nie mogła już teraz trzymać szabli ani pióra; dopiero nazajutrz po bitwie znaleziono list na piersi trupa. Ojciec nie wiedział o tym szczególe a jednak patrzał na list osłupiałym wzrokiem i kiedy go chciał rozpieczętować, zdawało się mu że nie podoła. Jerzy pisał bardzo krótko; próżność nie dozwoliła mu szczerego wypowiedzenia; wspominał tylko że przed odjazdem na wojnę pragnął pożegnać się z ojcem i polecić mu w tak uroczystej chwili żonę i syna, żałował iż z powodu marnotrawstwa nadwerężył spuściznę po matce; dziękował wreszcie ojcu za wszystkie dobrodziejstwa, nadmieniając iż jakąkolwiek mu los zgotuje przyszłość, zawsze godnym się okaże nazwiska, które nosił.
Fałszywy szacunek dla stosunków towarzyskich nie dozwolił mu dłużej się rozpisywać, zresztą — czyż ojciec jego widział pocałunki, jakie złożył na piśmie, które pan Osborne pod wpływem gorzkiego żalu i mściwych uniesień z rąk wypuścił. Kochał zawsze syna — ale mu nie przebaczył.
W dwa miesiące po otrzymaniu tego listu panny Osborne udały się z ojcem do kościoła. Starzec usiadł na innem krześle niż zwykle i patrzał ciągle w górę. Panny zwróciwszy oczy w tym kierunku, spostrzegły płaskorzeźbę, wyobrażającą Wielką Brytanję, opartą we łzach na urnie; po strzaskanym mieczu i lwie leżącym, poznać można było nagrobek poświęcony wspomnieniu wojownika, poległego na polu chwały. Kamieniarze fabrykowali wówczas mnóstwo takich nagrobków jakie po dziś dzień widzieć można w kościele św. Pawła. Pycha ludzka nawet w obec śmierci odznacza się próżnością.
Pod marmurową płaskorzeźbą wyrzeźbiony był herb Osbornów i następujący napis:
kapitana pułku piechoty
Jego Królewskiej Mości,
poległego w dwudziestym ósmym roku życia,
w walce za króla i kraj
18. czerwca 1815.
Dulce et decorum est pro patria mori.
Na widok tego pomnika dwie siostry doznały takiego wzruszenia, że miss Marja musiała wyjść z kościoła. Przytomni rozstąpili się z uszanowaniem przed panienkami w żałobie, których płacz niemniej obudzał litości jak niema boleść starego ojca, ciągle nieruchomo przyglądającego się nagrobkowi syna.
— Może chce przebaczyć pani Jerzowej, pomyślały panienki — gdy pierwsze chwile boleści minęły.
Znajomi Osbornów, którzy dobrze wiedzieli o nieporozumieniu ojca z synem z powodu małżeństwa, przypuszczali że może obecnie ojciec Jerzego pogodzi się z młodą wdową. Zakładano się o to w Russel-Square i w City.
Dwie siostry obawiały się więc żeby ich ojciec nie przyjął do domu wdowy po Jerzym — i obawa ich wzmogła się jeszcze kiedy przy schyłku jesieni starzec oznajmił iż się wybiera w podróż na ląd stały. Nie wyjaśnił im celu wyjazdu — ale wiedziały dobrze iż się miał udać do Belgji, a pani Jerzowa mieszkała w Brukselli. Lady Dobbin i jej córki szczegółowo opowiedziały im położenie nieszczęśliwej Amelji.
Brat ich postąpił teraz na majora, a zacny O’Dowd, odznaczywszy się jak zwykle zimną krwią i odwagą, został mianowany pułkownikiem i kawalerem orderu Łaziebnego.
Mnóstwo rannych żołnierzy z tego dzielnego pułku, co najbardziej wycierpiał w morderczych spotkaniach pod Waterloo i Quatre-bras, przepędzało jesień w Brukselli, lecząc się z ran — i w kilka miesięcy jeszcze od tej krwawej daty — Bruksella wyglądała jak wielki lazaret.
W miarę jak ranni przychodzili do zdrowia, spotykało się w ogrodach publicznych mnóstwo okaleczałych lub odzyskujących zdrowie bohaterów. Uniknąwszy śmierci, bawili się, weselili i nie zapominali o miłostkach — jakby nigdy nic nie zaszło.
Stary Ozborne poznał po mundurach kilku wiarusów z pułku Jerzego; wiedział zresztą doskonale o wszystkich zmianach i awansach, jak by był służył w tym pułku. Wyszedłszy z hotelu nazajutrz po przybyciu do Brukseli, spostrzegł jednego wiarusa, siedzącego na ławce kamiennej w ogrodzie; wzruszony zbliżył się i usiadł przy rannym:
— Czy nie służyłeś pan czasem w kompanji kapitana Osborne? — zapytał. To był mój syn — dodał po chwili.
Wiarus służył w innej kompanji; ale ze smutkiem i uszanowaniem oddał po wojskowemu ukłon starcowi.
— Kapitan Osborne był jednym z najprzystojniejszych i najodważniejszych naszych oficerów. Sierżant Wiliam, co to ma ramię strzaskane, może panu dostarczyć mnóstwo szczegółów o... naszym pułku. Musiałeś pan widzieć przecież majora Dobbin, co się tak serdecznie przyjaźnił z kapitanem Jerzym, lub panią Osborne, która powiadają, znajduje się w okropnym stanie. Przez sześć tygodni podobno była jakby obłąkana. Przepraszam — dodał wiarus — musisz pan znać te szczegóły.
Osborne dał mu gwineę i przyobiecał dać jeszcze jednę jeśli mu przyprowadzi do hotelu Parku sierżanta, o którym wspominał.
Dzięki tej obietnicy sierżant zjawił się wkrótce, a wiarus opowiedziawszy kamratom spotkanie z ojcem Jerzego, wypił z nimi kilka kufli za zdrowie hojnego starca, w którego żalu i zmartwieniu więcej tkwiło pychy, niż szczerości.
W towarzystwie sierżanta, którego rana się zabliźniała, udał się Osborne do Waterloo i Quatrebras, gdzie codzień przybywali karawanami ranni Anglicy. Powozem odjeżdżał teatr walki, a sierżant opowiedział mu szczegóły wszystkie krwawych dni owych. Ujrzał miejsce, gdzie pułk rozwinąwszy się frontem wojennym, wstrzymał napad kawalerji francuskiej, która pędziła przed sobą Belgów w rozsypce. Tam znowu dzielny kapitan zabił oficera francuskiego, który chciał wydrzeć sztandar z rąk młodego chorążego, kiedy dwaj sierżanci ze straży chorągwi padli przy jego boku. Nazajutrz wykonano ruch wsteczny i biwakowano za wzgórzem, gdzie przez całą noc 17 go gwałtowny deszcz nie mało armii dokuczył. O świcie posunięto się znowu naprzód wśród ciągłych szarż nieprzyjacielskiej konnicy i przerażającego ognia baterji; trudno było ściskać szeregi, czego jednak z zadziwiająco zimną krwią dokonywano przez kilka długich godzin. Wieczorem całej linji angielskiej kazano natrzeć, kiedy nieprzyjaciel cofać się zaczął po ostatnim ataku. Wtedy to kapitan Osborne wzywając żołnierzy ruchem i głosem, i w szlachetnym zapale podnosząc szpadę, został śmiertelnie rannym.
— Major Dobbin kazał przenieść do Brukseli ciało kapitana, dodał półgłosem sierżant i wyprawił mu pogrzeb, jak musi być wiadomo wielmożnemu panu.
Podczas tego opowiadania chłopi, żydzi, kramarze zaczęli się cisnąć, sprzedając kawałki broni, zebrane na polu bitwy, krzyże, szlify, kirysy, orły itp.
Po bolesnej pielgrzymce do Waterloo, Osborne hojnie wynagrodził swego przewodnika; widział on już przedtem mogiłę syna; zaraz po przybyciu do Brukseli udał się na mały cmentarz w Lacken, gdzie Jerzego pochowano.
Niegdyś Jerzy udawszy się na hulaszczą przejazdżkę w okolice Brukseli wyrzekł, nie spodziewając się, niestety, żeby jego przeczucie tak rychło się urzeczywistniło, iż pragnąłby aby go w Lacken pochowano. Kapitan Dobbin nie zapomniał o życzeniu przyjaciela i złożył go na wieczny spoczynek na cmentarzu.
W powrocie z Waterloo do Brukseli, kiedy powóz pana Osborne zbliżał się do bram miasta, skrzyżował się z koczem, w którym siedziały dwie kobiety z mężczyzną, a obok jechał konno oficer. Osborne cofnął się zacisnął kapelusz na oczy, żeby uniknąć nieprzyjemnego spotkania. Sierżant zdziwiony spojrzał nań, oddając machinalnie ukłon wojskowy przejeżdżającemu oficerowi. W koczu siedziała Amelja z wierną przyjaciółką, panią O’Dowd i rannym chorążym. Nie wyglądała ona tak świeżo i ładnie jak przedtem, twarz jej wychudła, zbladła, włosy okrywał czepek wdowi — biedne stworzenie! zdawało się że wszystkiemu bacznie się przyglądała, tymczasem oczy jej nie zatrzymywały się na żadnym przedmiocie, spojrzała na Osborna, lecz go nie poznała, a on ją poznał dopiero kiedy ujrzał Dobbina konno i w sercu jego zawrzała cała głęboka nienawiść dawna do tej kobiety. Kiedy kocz się oddalił, zwrócił na sierżanta spojrzenie podejrzliwe i gniewne, które zdawało się wyrzucać:
— Czemu się mi przyglądasz? Czy nie wiesz że nie cierpię, znieść nie mogę tej kobiety? Ona to zniweczyła wszystkie moje nadzieje, w dym obróciła marzenia wszystkie mojej pychy?
Potem zwracając się do lokaja, siedzącego na koźle i klnąc, zawołał:
— Powiedz-że pocztyljonowi, do trzysta djabłów, żeby nie spał a prędzej jechał.
Wkrótce potem rozległ się tentent konia i major Dobbin dopędził galopem powóz Osborna.
Kłusując obok kocza, w którym jechała Amelja, roztargniony nie zwrócił z początku uwagi na twarz ojca Jerzego, poznawszy go następnie, nachylił się ku Amelji, ciekaw czy swojego teścia poznała, ale biedne stworzenie nic a nic nie widziało. Wtedy Wiljam wydobył zegarek i tłumacząc się, że ma schadzkę o tej godzinie, zawrócił konia, ale i na to Amelja nie zwróciła uwagi, duszą całą utonęła w malowniczym krajobrazie, uwieńczonym zielenią boru; w tej stronie właśnie raz ostatni widziała Jerzego, odchodzącego z pułkiem.
— Panie Osborne! panie Osborne! wołał Dobbin, spinając konia i podając rękę ojcu przyjaciela. Osborne ani drgnął, tylko zaklął i zawołał głośniej żeby prędzej jechać, ale Dobbin położył rękę na drzwiczkach powozu.
— Muszę się z panem widzieć koniecznie, zawołał, mam do pana zlecenie.
— Czy od tej kobiety? zagadnął wzgardliwie Osborne.
— Nie, od pańskiego syna.
Osborne cofnął się z głębokiem westchnieniem. Dobbin w milczeniu uszanował chwilę boleści i zwolna udał się za powozem przez miasto do hotelu Osborna, i wszedł za nim do tego samego apartamentu, gdzie mieszkali państwo Crawley podczas pobytu w Brukselli. Ileż to wieczorów Jerzy w tych pokojach przepędził!
— Co rozkaże pan kapitan, przepraszam, pan major Dobbin... Kiedy dobrzy giną, znajdą się zawsze przyjaciele, co sobie wydzierają ich obuwie — rzekł Osborne kwaśno i niegrzecznie.
— W istocie — odrzekł Dobbin — wielu poczciwych ludzi zginęło i właśnie o jednym z nich mam się rozmówić z panem.
— Więc prędzej do rzeczy — zawołał stary — klnąc w duszy i marszcząc brwi.
— Przedstawiam się panu jako wykonawca ostatniej woli Jerzego — a wiesz pan, że byłem najbliższym jego przyjacielem. Nim się udał na pole bitwy sporządził testament. Wiadomo panu jak szczupłe były jego fundusze, ale chyba nie musisz wiedzieć o okropnem położeniu jego wdowy.
— Nic nie mam do czynienia z wdową — odrzekł Osborne. Niech się uda do swojego ojca!
Dobbin jednak postanowiwszy że się nie uniesie gniewem w żadnym razie, udał, że nie zwrócił uwagi na te nieprzyzwoite i niewłaściwe odezwanie, mówiąc dalej:
— Czy pan znasz położenie pani Osborne, mój panie? Straszny cios, co ją dotknął, nadwątlił jej zdrowie, jej zmysły — i bardzo wątpliwe czy je kiedy odzyska? Jedna tylko istnieje okoliczność, co może ją jeszcze przywiązać do życia — ma wkrótce zostać matką. Czyż pan chcesz i to dziecię niewinne odepchnąć — jak odepchnąłeś? Nie, nie, na wspomnienie Jerzego wybaczysz niewinnemu stworzeniu.
Osborne tysiące przekleństw miotać zaczął na syna, pragnąc przedewszystkiem usprawiedliwić swoje postępowanie i ażeby surowość swoją przed własnem sumieniem wytłumaczyć, usiłował przesadzić nieposłuszeństwo syna. Według niego — w całej Wielkiej Brytanji nie było ojca, coby tak cierpliwie i wyrozumiale obchodził się z krnąbrnym i nieposłusznym synem, który nawet przed śmiercią nie chciał się przyznać do winy. Cóż dziwnego, że z jego szaleństw niedobre wyniknęły następstwa? Nieszczęśliwy zaś ojciec jedno tylko miał słowo, którego nigdy nie złamał; przysiągłszy, że nie będzie rozmawiał póki życia z tą kobietą, nie uzna jej nigdy za żonę swojego syna.
— Upoważniam pana do powtórzenia jej moich słów — dodał, naciskając na ostatnie wyrazy — jest to postanowienie niezachwiane aż do końca życia.
Dobbin zrozumiał, że się niczego od zaciętego starca nie można było spodziewać. Biedna wdowa mogła tylko liczyć na szczupłe swoje dochody i pomoc od brata.
— Nie trzeba przed nią skrywać smutnej tej ostateczności — pomyślał Dobbin, z bólem serca — tem bardziej teraz, kiedy taka obojętna na wszystko.
Biedna Amelja w istocie jakby przytłumiona pozostawała pod ciosem swojego nieszczęścia, smutek jakby ją pozbawił uczucia; złe ani dobre nic jej nie obchodziło; mimo dowodów życzliwości i przyjaźni, jakich wiele odbierała, nie mogła wydostać się z obumarcia moralnego, w którem ją zbytek boleści pogrążył.
Opowiedziawszy niektóre dotkliwe wzruszenia, rozdzierające czułe to serce, zapuśćmy zasłonę na smutek i żałobę. Oddalmy się ostrożnie od bolesnego łoża, na którem strapiona ta dusza spoczywa, zamknijmy zwolna drzwi od pokoju, co był powiernikiem gorżkich jej cierpień, zostawmy ją otoczoną staraniami zacnych ludzi, którzy będą czuwać nad nią aż do chwili, kiedy niebo zesłało jej pociechę.
Nastał nareszcie dzień, w którym strapiona wdowa mogła z radością i żalem przycisnąć do łona dziecię, synka ślicznego jak cherubin, na którego twarzyczce rysy ojca odżywały. Na pierwszy krzyk malca jakby zmartwychwstała — płakała i śmiała się z radości. Miłość, nadzieja, modlitwa odżywiła serce, na którem spoczywało dziecię — Amelja ocalała. Doktorzy oświadczali przedtem, że jej życie, a przynajmniej zmysły, znajdowały się w niebezpieczeństwie, osądzili obecnie, że to przesilenie było jakoby rękojmią jej ozdrowienia. Przyjaciele zaś stokrotnie byli wynagrodzeni za starania i niepokoje kiedy z oczu jej, co dawnym blaskiem zapłonęły, uchwycili wymowne spojrzenie wdzięczności i podzięki.
Dobbin rozpływał się z radości odwożąc do Anglji panią Jerzowę Osborne, do rodziców; pułkownikowa O’Dowd musiała opuścić ulubioną swoją kapitanowę. Każdy człowiek zacnego serca rozrzewniłby się widząc Dobbina z dziecięciem na ręku i wdzięczną matkę uśmiechającą się do malca, którego oczewiście Dobbin do chrztu trzymał. Poczciwy majorzysko znosił odtąd codzień dla chrzestnego synka rozmaite cacka: grzechotki, łyżki, dzwonki itp.
Matka myślała tylko o tem jak pielęgnować i życie poświęcić dla jedynaka — za nic pod słońcem nie powierzyłaby dziecięcia mamce, nie oddałaby go w obce ręce. Dobbinowi, jako chrzestnemu ojcu dozwalała czasem w przystępie łaskawości kołysać dziecię, które było całem jej życiem, przyszłością całą. Największem szczęściem jej było obsypywać go pieszczotami i największą miłością obdarzać tę wątłą i niewinną istotę, którą z najżywszem uniesieniem radości własną piersią karmiła. Nieraz w nocy, na samotnem łożu swojem, doznawała uroczych tych uniesień macierzyńskich, jakie opatrzność Boska dla serc niewieścich zsyła. Uniesienie to za zbyt wzniosłe i poziome zarazem, ażeby rozum ludzki mógł je pojąć i ocenić; poświęcenia to godne tak dalece uwielbienia i przepełnione wyparciem się samego siebie, że tylko kobiety zdolne są posiadać ich tajemnice.
Wiljam Dobbin śledził serce Amelji, każde drgnięcie jego badał.
Jeżeli miłość jego dawała mu dosyć przenikliwości do zbadania jej uczuć, musiał widzieć najoczywiściej że jeszcze tam miejsca dla niego nie było; łagodna i cierpliwa jego dusza zgadzała się na smutny wyrok losu, który jeszcze mu się cennym wydawał. Rodzice Amelji odgadywali zapewne życzenie, majora i dobrze zdawali się usposobieni. Dobbin codzień ich odwidzał, spędzając godziny całe z nimi, z Amelją, z uczciwym panem Clappem i jego rodziną. Wynalazł zawsze jakiś powód przynoszenia im podarunków, i to prawie codzień. Zjednał sobie łaski córeczki państwa Clapp, faworytki Amelji, która go nazywała Major Cukierowsiany. Zwykle dziewczynka ta spełniała czynność mistrza ceremonji, i wprowadzała Dobbina do pani Osborne, która nie mogła się raz wstrzymać od śmiechu, widząc jak major wysiadywał z kabrjoleta, dźwigając drewnianego konika, bęben, trąbkę i inne cacka wojownicze, przeznaczone dla małego Jerzego, który zaledwie sześć miesięcy liczył.
Dziecię spało.
— Cicho, na miłość Boską! — szepnęła Amelja w obawie żeby skrzypiące buty majora nie obudziły niemowlęcia, i uśmiechała się kiedy opakowany cackami Dobbin nie wiedząc gdzie je podziać, nie mógł uścisnąć ręki, którą doń wyciągała.
— Odejdź na chwilę Maryniu — rzekł Dobbin do małej Clapp — mam porozmawiać z panią Osborne.
Amelja spojrzała nań zdziwiona i zwróciła oczy na kolebkę syna.
— Ameljo! przyszedłem pożegnać się z panią — powiedział, biorąc jej białą i delikatną rękę.
— Pożegnać się? więc pan odjeżdżasz? — zagadnęła z uśmiechem.
— Listy do mnie proszę przysyłać na ręce moich korespondentów — dodał po chwili — bo będziesz pani pisać do ninie, nieprawdaż? Oddalam się na bardzo długo.
— Będę ci donosiła o Jerzym, kochany panie Williamie, zawsze byłeś bardzo dobry dla niego i dla mnie. Patrz, co za śliczna twarzyczka, jakby aniołka!
Różowe rączęta dziecka machinalnie obwinęły się koło palca zacnego żołnierza, a oczy Amelji zajaśniały całym blaskiem macierzyńskiej dumy. Spojrzenie to, w którem płonęło najżywsze i najgorętsze uczucie, do rozpaczy doprowadziło biednego majora. Pochylił się w milczeniu nad kolebką, i nareszcie po wysileniu zdobył się na tyle energii, że zawołał przytłumionym głosem:
— Niech Bóg nad nim czuwa!
— I niech pana prowadzi, kochany panie Dobbin — zawołała Amelja, wznosząc głowę po ucałowaniu synka. — Ale na miłość Boską, cichuteńko pan odchodź, żeby niezbudzić Jerzego!
Któż, posiadający choćby tylko nieco daru spostrzegania, nie zastanowił się czasem nad interesami niektórych bliźnich i nie zapytał siebie: z czego — u licha — bliźni ci żyją? Spotykam naprzykład w parku pana X., jedzie powozem dwukonnym ze strzelcem w olbrzymi przystrojony pióropusz; na jego świetnych objadach trzech lokajów w pysznej liberji usługują gościom. Ponieważ dwa razy na tydzień zapraszają mnie tam na obiad, przemilczę nazwisko — ale wiem, że powóz i konie kupiono przypadkiem, a nie wiem w jaki sposób opłacają służbę. Dwaj synowie bawią w Eton, panny pobierają lekcje od pierwszych nauczycieli; podróżuje się rok rocznie w lecie, a zimą wydaje się wielki bal i wykwintną wieczerzę, Kimże jest jednak ów jegomość? Urzędnikiem, pobierającym 1200 funtów rocznie. Chyba żona musiała mieć znaczny posag. Gdzie tam! to córka nie zbyt możnego obywatela z hrabstwa Buckingham. Siostry jej mieszkają u niej co rok przez trzy miesiące, a bracia zawsze stają u niej przybywając do Londynu. Jakimże sposobem szanowany ów pan potrafi zrównoważyć pasywa z aktywami? Będąc jego przyjacielem, nie chcę mówić jak dalece mnie dziwi iż dotychczas na giełdzie nie wydzwoniono jego nazwiska, a publiczność się dziwi że przeszłego roku nie drapnął na ląd stały. Pomiędzy naszymi znajomymi jest zawsze kilku, których sposób utrzymania daremniebyśmy sobie wytłómaczyć chcieli. Nieraz trącając kieliszkiem z gospodarzem, zdarzyło się nam zapytać siebie z czego opłacał wino, którem nas częstował?
Kiedy Rawdon z żoną w trzy lub cztery lata po powrocie z Paryża mieszkał w eleganckich apartamentach na Curson Street, nie było gościa, któremuby przy obiedzie takie same zapytania nie stawały na myśli. Powieściopisarz z powołania musi wiedzieć o wszystkiem; korzystając z tego przywileju, moglibyśmy opowiedzieć publiczności w jaki sposób Crawley i jego żona radzili sobie, aby żyć świetnie, nie posiadając żadnego dochodu. Znając jednak zwyczaje prasy perjodycznej, która kradnie na lewo i na prawo i dostarcza następnie czytelnikom owocu swych rabunków i przywłaszczeń, zachowuję sam dla siebie jako autor wyłączną własność i korzyści mego wynalazku. Czytelnik zresztą obcując codzień z takiemi zapobiegłemi osobami, może się sam nauczyć metody stworzenia dobrego bytu bez grosza dochodu. Ograniczymy się więc na treściwem odszkicowaniu kilku lat, jakie Crawley i jego żona przepędzili w Paryżu, wśród zbytku i przepychu, nie posiadając ani grosza dochodu. Rawdon wziął dymisję z gwardji i sprzedał nominację na pułkownika; odtąd jedyną oznaką dawnego jego powołania pozostały mu wąsy kawaleryjskie i tytuł pułkownika na kartach wizytowych.
Mówiliśmy że Rebeka w Paryżu została wkrótce królową wielkiego świata i salonów, nawet niektóre pałace z przedmieścia St. Germain raczyły otwierać dla niej swoje przybytki. Anglicy najwyższego znaczenia hołdy jej składali, ku szczególnemu niezadowoleniu szlachetnych małżonek, które pękały ze złości nad tryumfami tej parwenjuszki.
Pani Crawley uwielbiana w salonach arystokratycznych i łaskawie u nowego dworu widziana, przepędziła kilka miesięcy upojona swojem powodzeniem i zaczęła nieco z góry spoglądać na młodych i dzielnych oficerów, z którymi jej mąż lubił przestawać.
Pułkownik w towarzystwie księżniczek i dam dworu ziewał niemiłosiernie. Stare kobiety, co grywały z nim w ekarte, tak go draźniły żalami i utyskiwaniem na przegraną choćby pięciofrankówkę, że postanowił nie siadać z niemi do gry. Zresztą cały dowcip ich rozmowy był dla niego stracony, bo nie rozumiał dobrze po francusku i nieraz zadawał sobie pytanie co za przyjemność lub korzyść dla żony z tych dygań po całych nocach przed księżnemi, margrabinami itp. Z tych powodów pozwolił Rebece udawać się samej na podobne przyjęcia i wieczory, sam zaś z przyjaciółmi swego wyboru oddawał się rozrywkom, jakie lubił.
Kiedy się mówi o pewnych osobach że żyją bez grosza dochodu — po książęcemu, wyrazy bez grosza znaczą iż sposób ich życia jest zagadkowy i nie wiadomo jak im się udaje wystarczyć na wydatki domowe. Pułkownik nasz, naprzykład, miał szczególniejszy dar do wszystkich gier hazardowych; ciągle prawie trzymał w ręku karty, kubek od kości lub kij bilardowy, ciągle zajmowanie się grą nadało mu niesłychaną wyższość nad tymi, którzy w grze szukali tylko rozrywki. Kij bilardowy tak jak pendzel, floret lub skrzypce wymaga specyjalnych i głębokich studjów. Prócz natchnienia, talenty te, ażeby w nich celować wymagają ogromnej pracy, wytrwałości i pilności — słowem wprawy ustawicznej.
Crawley nie był zwykłym lubownikiem, ale mistrzem pierwszorzędnym na bilardzie. Kiedy czasem nieszczęście go prześladowało, i zakładano się przeciw niemu, potrafił, jak jenerał, którego genjusz wzmaga się w obec niebezpieczeństwa, zręcznością i śmiałością przywrócić równowagę szans i najmniej spodziewanemi bilami zapewnić sobie wygranę, ku wielkiemu zadziwieniu tych, co go pierwszy raz grającego widzieli. Ci zaś, co go znali, dobrze się zastanawiać musieli, nim zaryzykowali pieniądze z tak świetnym i zwycięskim przeciwnikiem.
W grze w karty również celował zręcznością. Często z początku partji przegrywał, nie uważał i takie błędy robił, że nowo przybyli nie mieli korzystnego wyobrażenia o jego talencie, ale kiedy się zaczął rozgrzewać i nabierając uwagi po przegranej, grać ostrożniej, naraz partja przybierała inny obrót, i przed ukończeniem pobijał zazwyczaj wszystkich przeciwników. W istocie mało znajdowało się takich coby się mogli pochwalić że od niego wygrali.
Uparte szczęście wywołało, jak to było do przewidzenia, zazdrość i pokątne szepty przegrywających. Wszakżeż i o Wellingtonie, który tyle zwycięstw odniósł, mówili Francuzi że jedynie szczęśliwemu zbiegowi okoliczności i oszustwu — zawdzięczał zwycięstwo pod Waterloo. Cóż dziwnego że nieustające szczęście w karty takiego pułkownika Crawley wywołać mogło niejakie podejrzenia co do jego dobrej wiary i prawości.
W Paryżu ubiegano się wówczas szalenie za denerwującemi wzruszeniami zielonych stolików, domy gry nie wystarczały na pomieszczenie rozgorączkowanych graczy, zbierano się jeszcze w prywatnych salonach dla zadowolenia ślepej tej i gwałtownej namiętności. Na czarujących zebraniach u pułkownika Crawley oddawano się także nieszczęsnej tej zabawie — która do rozpaczy doprowadzała czcigodną panią Crawley. Z jakiemże głębokiem zmartwieniem wspominała o upodobaniu męża w grze, jakże się skarzyła na niego przed gośćmi i zaklinała młodzież żeby nigdy kart do rąk nie brali!
Kiedy niejaki Green, młody porucznik z pułku tyraljerów, przegrał raz znaczną sumę, Rebeka — całą noc płakała, jak mówiła jej służąca i jak wiedziano z tego samego źródła, błagała na klęczkach męża żeby nie dopominał się o te pieniądze i kwit spalił. Niestety — nie mógł tego uczynić, przegrawszy taką samą sumę do majora Blackstone od huzarów i hrabiego Punter z hanowerskiego pułku — Panu Green mógł jedynie zezwolić na dłuższe termina wypłaty — ale wypłaty koniecznej. Trzeba być dzieckiem aby żądać spalenia kwitu.
Piękność pani Crawley ściągała mnóstwo młodych wielbicieli; wielu też oficerów po największej części bardzo młodych opuszczało zebranie u pułkownikowstwa, zapłaciwszy zwykle niemały haracz zielonemu stolikowi. Wreszcie zaczęto źle mówić o tym domu; zgrani weterami ostrzegać zaczęli rekrutów o niebezpieczeństwie.
Sir Michał O’Dowd, dowódzca jednego pułku piechoty, przestrzegł porucznika Spooney żeby się miał na baczności; wynikło ztąd bardzo przykre zajście w Café de Paris między pułkownikiem O’Dowd, który objadował z żoną i pułkownikowstwem Crawley, którzy przy innym stole siedzieli. Kobiety rozpoczęły walkę, pani O’Dowd z pogardą spojrzała na panią Crawley i nazwała jej męża oszustem. Pułkownik Crawley posłał natychmiast wyzwanie pułkownikowi O’Dowd kawalerowi orderu Łaziebnego. Kiedy wieść o całym zajściu doszła do naczelnego wodza, kazał stawić się pułkownikowi Crawley, który już oczyszczał pistolety tak złowrogie nieboszczykowi kapitanowi Marker — i groźnem wdaniem się powstrzymał następstwa tej sprawy. Gdyby Rebeka nie była padła do nóg jenerała Tufto, kazanoby natychmiast jej mężowi wyjechać do Anglji. Po tej awanturze przestał grywać z wojskowymi i zaczął między cywilnymi szukać przeciwników.
Rebeka zrozumiała, że pomimo zręczności Rawdona i ciągłych jego powodzeń, położenie ich z powodu ostatniego zajścia codzień się pogorszało i że kapitalik ich zejdzie wkrótce na zero.
— Gra, mój drogi, bardzo jest dobrą do zwiększania dochodu — mówiła mężowi — ale sama przez się nie daje dochodu; nuż przestaną grać, cóż nam wtedy pozostanie?
Rawdon uznał słuszność tej uwagi, gdyż w istocie od kilku nocy goście jego nie wyglądali na bardzo chętnych do grania i zaledwie powabność Rebeki zdołała ich jeszcze przyciągać.
Nadobna ta parka bardzo przyjemne życie wiodła w Paryżu, ale ciągłe te przyjemności i próżniactwa nie dawały rękojmji żadnej na przyszłość i Rebeka obrachowała że w Anglji łatwiej jej przyjdzie oprzeć położenie Rawdona na pewnych i niezwruszonych podstawach. Mogło się jej udać wyrobić mu urząd jaki czy to w kraju, czy też w kolonjach. Postanowiwszy więc koniecznie udać się do Anglji, jeśli powrócić będzie można, namówiła męża żeby sprzedał nominację swoją na oficera gwardji i zlikwidował pensję emerytalną. Ponieważ Crawley przestał od dawna pełnić służbę adjutanta przy jenerale Tufto, Rebeka zaczęła teraz w towarzystwach wyśmiewać tego zgrzybiałego eleganta, jego perukę, sznurówkę, wprawne zęby, pretensje uwodzicielskie i pocieszną manję że się w nim wszystkie kobiety od pierwszego rzutu oka namiętnie kochają. Jenerał Tufto stroił teraz koperczaki do pani Brent, śniadej brunetki z mocnemi brwiami: temu nowemu bóstwu składał w ofierze bukiety, loże w operze, obiady w restauracjach, oraz inne tym podobne przysługi.
Biedna jenerałowa Tufto musiała z córkami spędzać długie wieczory w domu, kiedy jenerał wyfryzowany, wypachniony udawał się do teatru, gdzie go zawsze widywano towarzyszącego pani Brent.
Dwudziestu przynajmniej młodzieży kręciło się koło Rebeki, która będąc istotnie dowcipną, do śmiechu ich pobudzała, drwiąc z nowej namiętności dawnego swego wielbiciela. Świetnem i próżniaczem życiem zaczęła się wreszcie przesycać i nudzić.
Loże w operze, objady w restauracyach nie miały dla niej powabu, bukiety sprzykrzyły się, a żywić się nie można klejnotami, chusteczkami haftowanemi i kozłowemi rękawiczkami; uczuła całą próżnię przyjemności światowych i wzdychać odtąd zaczęła za czemś pewniejszem i trwalszem.
Wtem przyszły nowiny z Londynu, po których rozjaśniły się oblicza wierzycieli pułkownika. Panna Crawley, bogata ciotka owa, której wielki majątek przynęcał ich od dawna, śmiertelnie była chorą i pułkownikowi zaledwie czasu starczyło na odjazd, żeby jej oczy zamknąć. Miał potem zabrać żonę i syna. Udał się więc do Calais, ale ztamtąd nie pojechał do Dowru, lecz wsiadł na dyliżans do Dunkierki i dostał się wreszcie do Brukseli, ulubionego miejsca pobytu, gdyż istotnie więcej był jeszcze winien pieniędzy w Londynie niż w Paryżu i przekładał oczywiście spokojną stolicę dzisiejszej Belgji nad te dwa olbrzymie miasta.
Kiedy miss Crawley pożegnała się z tym światem, pani pułkownikowa Crawley sprawiła dla siebie i dla synka grubą żałobę i rozpowiadała wszędzie bardzo głośno że pułkownik urządzał interesa spadkowe. Wyprowadziła się w hotelu z entreslou na pierwsze piętro, które całe zajęła i posłuchała rady gospodarza jakie dać obicia w apartamencie, za to niekoniecznie zgadzała się z nim co do dywanów — ale wreszcie wszystko ułożyło się jakoś — tylko o cenie za to wszystko nic nie mówiono. Urządziwszy się w ten sposób, mistress Crawley z boną i synkiem odjechała powozem, którego łaskawie jej pożyczył gospodarz, żegnając ją najprzyjemniejszym uśmiechem. — Jenerał Tufto wściekał się ze złości na wieść o jej odjeździe, a pani Brent wściekała się z wściekłości szanownego jenerała; porucznik Sporney zachorował na ból serca, a gospodarz wyporządzając apartamenta na przyjęcie tej czarodziejki i jej męża najstaranniej zachował kufry i walizy, które mu powierzyć raczyła. Pułkownikowa tak go prosiła żeby ich strzegł pilnie, chociaż jak się wkrótce przekonał, nie zawierały żadnych kosztowności.
Nim się udała do męża do Belgji, odbyła Robeka małą wyprawę do Anglji, zostawiając synka pod opieką bony Francuski. Ani matka, ani mały Rawdon nie płakali z powodu tego rozstania; od narodzenia bowiem pułkownikowicza, zacna pułkownikowa nigdy się jedynakiem bardzo nie zajmowała.
Stosując się do wygodnego zwyczaju matek francuskich, dała niemowlę na mamki u chłopki w okolicy Paryża, i na tej wsi mały Rawdon spędził pierwsze lata życia dosyć przyjemnie w pośród licznego mlecznego rodzeństwa w chodakach. Ojciec ile razy wyjeżdżał konno, wstępował zawsze do niego i czułe jego serce rozrzewniało się na widok tej nadziei jego; chłopak rumiany i brudny darł się w niebogłosy, lepiąc kulki z błota pod okiem chłopki, dawnej mamki. Rebeka nie spieszyła się nigdy z odwiedzinami tej kości z kości i krwi ze krwi swojej; malec poplamił jej raz eleganckie kosztowne futro i wolał sam pieszczoty mamki swojej niż macierzyńskie, a kiedy musiał od poczciwej tej i wesołej chłopki odjeżdżać raz na zawsze, zanosił się od płaczu i ryczał przez kilka godzin, aż mu matka przyrzec musiała że go nazajutrz odwiezie do chłopki, którą także zapewniała o powrocie malca — napróżno go jednak czekała.
Rawdonowie byli jednymi z pierwszych okazów tej tłuszczy bezczelnych awanturników angielskich, co wysypawszy się na ląd stały, naznaczyła przejście swoje po stolicach wszystkich europejskich mnóstwem oszustw i łotrostw. W roku 1817 i 1818 wierzono jeszcze w delikatność i wypłacalność poddanych Wielkiej Brytanji, po wielkich miastach nie objawiali jeszcze ci rycerze oszustwa niegodziwych swoich operacji. Teraz owszem bardzo często spotkać można we francuskiem lub włoskiem mieście owych szlachetnych rodaków z gęstą miną, z bezczelnem spojrzeniem, którem się odznaczają. Ci panowie oszukują hotele, wystawiają fałszywe weksle na urojonych bankierów, kradną powoźnikom pojazdy, jubilerom klejnoty i nawet w bibljotekach publicznych rzadkie książki lub rękopisy. Trzydzieści lat temu niech się gdzie pokazał milord angielski, wszędzie miał kredyt i szlachetny cudzoziemiec nie był wyzyskiwaczem, lecz wyzyskiwanym. Dzisiaj zdaje się że wiek cały od tych czasów minął.
W kilka tygodni dopiero po odjeździe państwa Crawley spostrzegł się gospodarz hotelu w Paryżu, gdzie tak długo mieszkali, co za ogromne poniósł straty z ich powodu. Napróżno zgłaszała się z rachunkiem za stroje dla pułkownikowej modniarka, pani Marabout; daremnie pan Didelot z Palais Royal zapytywał się kilkakrotnie, czy prześliczna milady, której sprzedał tyle bransoletek i zegarków, już powróciła i nawet biednej chłopce, mamce zapłacono tylko za pierwszych sześć miesięcy. Czyż Rawdonowie mogliby takiej bagateli pamiętać? Co zaś do gospodarza hotelu, korzystał on z każdej sposobności żeby przeklinać wszystkich Anglików na świecie i zapytywał podróżnych czy nie znali przypadkiem niejakiego pułkownika Crawley i jego żony, bardzo sprytnej kobietki.
— Ci państwo okradli mnie najniegodziwiej — dodawał melancholicznym tonem.
Celem wyprawy Rebeki do Anglji było uzyskanie ustępstw i ułożenie się stanowcze z wierzycielami męża; ofiarowała im 40 za 100, pod warunkiem żeby dłużnik mógł wrócić do Londynu i nie być poszukiwanym. Nie będziemy wchodzili w szczegóły trudnej tej transakcji, w której jednak udało się Rebece przekonać wierzycieli że suma jaką upoważniona była ofiarować im, stanowiła cały rozporządzalny kapitał jej męża i że pułkownik wolałby — w razie odmowy — zamieszkać do końca życia na stałym lądzie, niż narażać się w kraju na daremne dochodzenia wierzytelności, których nie był w możności zwrócić; że wreszcie ponieważ teraz żadnych nie miał widoków polepszenia dalszej karjery — powinniby korzystać i z tej cząstki, jaką im zwraca. Wierzyciele uznali logiczność tego rozumowania i przystali na układ, na mocy którego za 1500 funtów Rebeka kupiła sumę wynoszącą dwadzieścia razy więcej.
Pułkownikowa nie udała się do żadnego adwokata, żadnego prawnika — interes był bardzo prosty: tak — to tak, nie — to nie? Pan Lewi, w imieniu pana Dawida i pan Mojżesz, w imieniu pana Manasse, głównych wierzycieli pułkownika, oddając słuszność zdrowemu rozsądkowi pełnomocniczki, powinszowali jej trafnego i sprytnego powodzenia interesów, jakiegoby się najwytrawniejszy prawnik nie powstydził.
Rebeka przyjęła te grzeczności z największą skromnością, kazała podać butelkę xeresu i ciast w nader skromnej oberży, gdzie podczas tych negocjacyj stanęła tracając kieliszkami ścisnęła się za ręce i oczarowała rozumem i uprzejmością ajentów wierzycieli męża.
Ukończywszy w ten sposób trudną negocjację, Rebeka bez straty czasu wsiadła na okręt, przebyła ciesninę i przyjechała oznajmić mężowi że bez przeszkody może wracać do Anglji.
Podczas wyprawy swojej do ojczyzny — Rebeka zostawiła synka u niejakiej panny Genowefy w Calais — ale panienka ta, na której sercu żołnierz jeden z garnizonu tego miasta czułe wywarł wrażenie, nie spełniała bardzo pilnie obowiązków jakich się podjęła — tak dalece, że o mało się raz mały Rawdonik nie utopił w morzu, biegając po brzegu, kiedy tymczasem jego bona czułe zamieniała wyrazy ze swoim wybranym.
Szanowni państwo Crawley pozostali jeszcze jakiś czas w Brukseli, gdzie swoim zwyczajem pędzili pańskie i zbytkowne życie, rozbijali się powozami, dawali wystawne objady w hotelu i wreszcie — aby uniknąć potwarzy, która ich jak w Paryżu ścigać zaczęła, i zostawiwszy jak twierdzi kronika, sporą sumkę długów, opuścili to miasto, w którem także dowiedli jak ludzie bez grosza dochodu umieją radzić sobie aby żyć po ludzku.
Udali się następnie do Londynu i tam to dopiero w ładnym domu na Curson street złożyli stokroć jeszcze więcej dowodów sprytu, zabiegłości i zręczności w zastosowaniu metody życia z niczego.
Jedną z najważniejszych zasad wyżwymienionej metody jest umiejętność wynalezienia mieszkania bez płaty komornego. Najmuje się dom z meblami lub bez mebli. Najmując bez mebli — a mając nieco kredytu u tapicerów i stolarzy, mieszka się w pysznym apartamencie, jak najwykwintniej umeblowanym i przyozdobionym, według wszelkich zachceń i upodobań. Najmując z meblami, mniej za to zachodów i kłopotów. Państwo Crawley chwycili się tego ostatniego środka.
U nieboszczki miss Crawley nie zawsze pełnił pan Bowls czynność piwnicznego i marszałka, przed nim służył u niej niejaki Raggles, syn jednego z ogrodników z Crawley, i miał zupełne zaufanie nieodżałowanej miss.
Dobremu prowadzeniu, poważnej minie i kształtnej budowie, zawdzięczał szybki awans w służbie, i prędko przeszedł stopnie kuchcika, lokaja i pierwszego piwnicznego. Wyborne to było miejsce, dobrze opłacane, przytem zdarzały się zarobki i możność oszczędzania — ale pokochawszy się w byłej kucharce miss Crawley, zajmującej się praniem bielizny i prowadzącej handelek zieleniną i owocami, postanowił z nią się ożenić. Ślub odbył się cichaczem od kilku już lat, kiedy wiadomość o nim doszła dopiero do szanownych uszu miss Crawley. Panna Briggs zauważała iż ciągle w kuchni kręcił się chłopczyk i dziewczynka siedmioletnia koło pana Raggles i nie omieszkała donieść pani o tem. Opuściwszy posadę u miss Crawley, pan Raggles zajął się z całą pieczołowitością handlem warzywa, zieleniny i owoców, do których dołączył jeszcze jaja, śmietankę, mleko, wieprzowinę świeżą, zadawalniając się skromnym dochodem ze sklepiku, kiedy inni ex-piwniczni i ex-kuchmistrze zakładali piwiarnie lub kawiarnie. Ponieważ pan Raggles znał w sąsiedztwie wszystkich tych panów i w dobrych z nimi zostawał stosunkach, przyjmował ich w prywatnym swoim pokoiku za sklepem, i za ich poparciem łatwo przedawał swoje mleko, śmietankę, jajka i warzywa. Robiąc obrachunek przy końcu roku, widział że dochód jego coraz bardziej wzrastał — tak dalece że mógł odłożyć dosyć przyzwoitą sumkę pieniędzy. To też kiedy z powodu wyjazdu na ląd stały jednego panicza ładne bardzo mieszkanie kawalerskie było do wynajęcia na Curzon Street pod Nrem 201 i zbytkowe meble odznaczające się artystycznem wykończeniem do nabycia, pan Raggles pospieszył korzystać z tej sposobości. Dopożyczył wprawdzie od jednego ex-piwnicznego nieco pieniędzy — ale nabył meble i wynajął dom głównie ze swojej oszczędności. Z pewną dumą jednak położyła się pani Raggles w machoniowem rzeźbionem łóżku z atłasowemi firankami, stojącem na przeciwko pysznej toalety z wielkiem zwierciadłem.
Państwo Raggles nie najęli i nie kupili sprzętów dla siebie, jak to zwykle bywa w Londynie, zrobili tę spekulację dla odnajęcia apartamentu możnemu jakiemu lokatorowi, któremuby natychmiast miejsca ustąpili i wrócili do skromnego swego pokoiku za sklepikiem. Mimo tego jednak pan Raggles chodził co dzień na Curzon Street, żeby rzucić okiem na dom, w którego oknach stały doniczki z gieranjum a bronzowy, rzeźbiony młotek od drzwi błyszczał z daleka. Lokaje innych lokatorów okazywali mu wiele uszanowania, kucharz kupował u niego warzywa, mówiąc mu: Panie Raggles! i aby tylko chciał, szanowny Raggles mógł wiedzieć o wszystkiem, co się w domu działo.
Było to zresztą bardzo poczciwe człeczysko i nawet szczęśliwe. Dom przynosił mu spory dosyć dochód — więc wychowywał dzieci starannie, dawał im dobrych nauczycieli — i nie targował się o cenę lekcji? Pan Raggles zachował cześć głęboką dla rodziny Crawley, która mu otworzyła w istocie drogę szczęścia i pomyślności; w pokoiku za sklepem wisiała na ścianie sylwetka byłej jego pani i pezażyk, tuszem przez tę pełnej zacności damę wykonany, przedstawiający domek odźwiernego w Crawley. W domu wynajętym na Curzon-Street pan Raggles zaraz zawiesił widok Crawley za czasów baroneta Walpole Crawley. Dziedzic ten jechał w złoconej karecie zaprzężonemi sześciu siwemi końmi koło stawu gdzie pływały łabędzie i łódki, a w nich damy w olbrzymich spódnicach i muzykanci w pudrowanych perukach. Na świecie całym nie ma piękniejszego pałacu i zacniejszej rodziny, tak myślał sobie pan Raggles.
Traf zrządził że dom jego właśnie był do wynajęcia kiedy Rawdon z żoną wrócił do Londynu. Pułkownik znał wybornie Ragglesa, którego stosunki z domem miss Crawley nigdy nie były przerwane gdyż jak tylko przyjmował gości, zawsze Raggles przychodzi dopomagać panu Bowls. Rzecz więc oczywista że pan Raggles zachwycony był kiedy mu pułkownik zaproponował wynająć dom i prosił ażeby podczas wieczorów mógł pełnić czynność piwniczego. Pan Raggles zajmowała się wtedy kuchnią, i tak świetnie gotowała, że nawet nieboszczka miss Crawley by się rozczuliła. Raggles opłacał podatki, procenta, reperacje, pensję swoich dzieci, żywność swojej rodziny i pułkownika. Biedaczysko nie przypuszcza, że umowa, jaką zawarł, groziła mu i dzieciom najokropniejszą nędzą, więzieniem za długi. Zawsze ktoś musi zapłacić za przemysłowców, żyjących bez grosza dochodu, traf przeznaczył nieszczęśliwego pana Raggles na dopełnienie pieniędzy, brakujących w sakiewce pułkownika.
Państwo Crawley weszli wspaniałomyślnie w stosunki z wszystkiemi kupcami, co przedtem dostarczał miss Crawley; najbiedniejsi z pomiędzy nich byli najakuratniejsi. Co sobota praczka przyjeżdżała z wypraną bielizną — ale jej nigdy nie płacono i odkładano do następnej soboty. Sam pan Raggles ciągle dostarczał mleka, śmietanki i warzywa na kredyt, służącym nie płacono lub płacono najnieregularniej i tym sposobem interesowano ich w podtrzymywaniu domu. Słowem nie płacono nikomu — ani ślusarzowi, ani szklarzowi, ani powoziarzowi, wynajmującemu karetę, ani woźnicy, który ją powoził, ani rzeźnikowi, dostarczającemu wołowiny i baraniny, ani węglarzowi, co dostarczał paliwa, ani kucharzowi, przyrządzającemu potrawy, ani służącym co je spożywali. Nie pierwsi to i nie ostatni Rawdonowie umieją żyć w ten sposób na wielką stopę, nie posiadając ani grosza dochodu.
W małem miasteczku jakiem, wiedzianoby natychmiast co się święci, gdyż wiedzą tam zwykle ile mleka sąsiad kupuje, ile na obiad spożywa mięsa lub drobiu, ale na Curzon Street w domach, nigdy nie wiedziano co się dzieje pod numerem 201. Służący, jak to zwykle bywa, szeptali sobie rozmaite zwierzenia przez okno od kuchni — ale Crawley, jego żona i przyjaciele ani się tego domyślać mogli i kiedy kto przyjechał w odwiedziny pod nr. 201, zawsze najlepsze znalazł przyjęcie, miły uśmiech, wyborny obiad i w dodatku przyjazny uścisk ręki, którym gospodarstwo wszystkich bez różnicy obdarzali.
Zdawałoby się, widząc takie wystawne życie, że mieli przynajmniej 3 do 4 tysięcy funtów dochodu nie posiadali tyle zapewne — ale tyle wydawali. Mówiono że nie płacili rachunków rzeźnika — za to wyborne mięso zawsze mieli u siebie; nie płacili także rachunków winiarza — a jednak nigdzie nie pito tak dobrego bordeaux jak u Rawdonów; nigdzie nie dawano obiadów tak wykwintnych i zbytkownych. W salonach łączyła się prostota z pewnym urokiem i powabem, a mnóstwo drobiazgów, które Rebeka z Paryża przywiozła przyczyniały się wielce do ich świetności. Kiedy pani domu siedząc przy fortepianie, biegłą grą wtórowała rozkosznym dźwiękom swojego śpiewu, gość czuł się jak w raju, a jeżeli musiał wyznać że pan domu był bydlęciem, za to pani była uroczą a jej obiady wykwintne!
Dowcipem, wdziękiem i zręcznością udało się Rebece uzyskać rozgłos i wziętość w pewnej warstwie londyńskiego towarzystwa. Przed drzwiami jej domu stawały skromne powozy, z których nieraz jednak dygnitarze wysiadali; jej zaś samej powóz otaczali zawsze w parku najmodniejsi eleganci. Na operze, w skromnej jej łoży drugopiętrowej odwiedziny następowały za odwiedzinami — ale wyznawszy prawdę, damy odwracały się i zamykały drzwi przed naszą awanturniczką.
Te z pomiędzy nich, z któremi pani Crawley poznajomiła się na stałym lądzie, nie tylko nie odwiedziły jej w Londynie, ale udawały spotkawszy że jej nie widzą i nie poznają. W bardzo krótkim przeciągu czasu wielkie te damy zapomniały o niej zupełnie — codzień Rebeka odbierała tego nie zbyt pochlebne dla siebie dowody.
Lady Bareacres spotkawszy ją raz w przysionku opery, zawołała zaraz córki do siebie jakby zetknięcie z panią Crawley było nieczyste i zaraźliwe — potem — cofnąwszy się parę kroków, pędem poszła naprzód, ciskając na wroga groźne spojrzenie. Ale ażeby zmieszać Rebekę trzeba było ognistszego spojrzenia od przygasłych oczu starej, zlodowaciałej lady.
Inna wielka dama, lady la Mole, która w Brukseli przynajmniej ze dwadzieścia razy przejeżdżała się konno z Rebeką, spotkawszy ją w Hyde Parku udała że jej nie widzi z swojego otwartego powozu wreszcie pani Blenkincap, bankierowa także odwracała się od niej w kościele; bo trzeba wiedzieć że Bekky uczęszczała teraz bardzo regularnie na nabożeństwo — i budujący był to widok kiedy z nią Rawdon szedł pod rękę dźwigając pod pachą dwie pozłacane na brzegach książki do nabożeństwa — a potem oboje z skruszoną i poważną miną słuchali kazania.
Rawdon jednak żywo bardzo uczuwał zniewagi, jakie Rebece wyrządzały kobiety i w chwilach złego humoru lub uniesienia — natrącał czasem że gotów jest wyzwać na pojedynek mężów lub braci wszystkich tych impertynentek, co żonie uchybić śmiały. Rebeka zaklinała go na wszystko żeby się uspokoił i szaleństwa nie robił.
— Chcesz więc mnie wystrzałami z pistoletu wprowadzić w towarzystwo? mówiła nieraz, półżartem. Bądź co bądź mój drogi, jestem biedną guwernantką a ty biedakiem, któremu długi, namiętność do gry i inne jeszcze historje — nie nadają najlepszego rozgłosu. Cierpliwości — nadejdzie chwila że mieć będziem tylu przyjaciół ilu zechcemy — tymczasem uspokój się, ochłoń i posłuchaj dobrych rad tej, której zawsze ufałeś. Kiedyśmy się dowiedzieli ze twoja ciotka cały swój majątek twojemu braterstwu zapisała, przypominasz sobie — jak się rozgniewałeś? Gdybym cię nie była powstrzymała i ubłagała w obec całego Paryża gotów byłeś kląć ciotkę i brata — i jakieżby było z tego następstwo? Oto może więzienie za długi u św. Pelagji. Tymczasem mieszkasz w Londynie, w domu bardzo przyzwoitym i wygodnym, gdzie ci nic nie brakuje — a odgrażałeś się wtedy że pojedziesz do Anglji i jak Kain zamordujesz brata. Nie dalekobyś zaszedł gdybyś się dał powodować uniesieniom urazy i gniewu, i pomimo całej wściekłości nie zdołałbyś odzyskać majątku po ciotce.
Wierzaj mi więc że stokroć korzystniej dla nas będzie pozostawać z bratem w dobrych stosunkach, niż kłócić się jak te niedołęgi z probostwa. Jak twój ojciec umrze, z wielką przyjemnością będzie można spędzić zimę w Crawley. Jeżeli będziemy zupełnie zrujnowani, ty zostaniesz koniuszym i pierwszym dojeżdżaczem, a ja guwernantką dzieci lady Joanny. Ale dla czego mamy być zupełnie zrujnowani? Nim to nastąpi można jaką dobrą posadę otrzymać, albo może umrzeć sir Pitt i jego synek — a wtedy zostaniesz baronetem a ja milady. Nigdy nie trzeba tracić nadziei, mój najdroższy, ja zaś nie wątpię że zdołam ci zapewnić przyszłość. Powiedz mi, kto się podjął sprzedaży twoich koni i spłacenia długów?
Rawdon musiał przyznać że jeżeli interesa jego lepszy obrót wzięły, zawdzięczał to wszystko swojej żonie; polegał też na niej, żeby kierowała jego postępowaniem.
Kiedy miss Crawley pożegnała się z tym światem i kiedy jej majątek, o który się za jej życia tak gwałtownie dobijali poboczni krewni, dostał się panu Pitt, Bute Crawley, który zamiast 20 tysięcy spodziewanych funtów, dostał tylko 5 tysięcy, wściekał się ze złości, wrzeszczał że to był widoczny rozbój na równej drodze, i otwarcie po grubijańsku wypowiadał to wszystko synowcowi. Kłótnie nareszcie tak się wzmogły, iż doszło do zupełnego zerwania stosunków.
Rawdon Crawley tymczasem, którego spadek ograniczał się na stu funtach, zupełnie inaczej postępował. Napisał z Paryża do pana Pitt list, tchnący szczerością i dobrym humorem, czem zachwycił brata i bratowę, najlepiej usposobioną względem całej mężowskiej rodziny.
Wspominał w liście że wiedział iż z powodu ożenienia swego wypadł z łask ciotki i nie tając bynajmniej niejakiego niezadowolenia ze zbyt surowego wyroku nieboszczki, pocieszał się przynajmniej że majątek został w tej samej gałęzi rodziny i szczerze bratu winszował, prosząc żeby go polecił łaskawości bratowej, o której życzliwość błagał dla pani Crawley; przy końcu listu znajdowało się kilka słów do pana Pitt, skreślonych ręką Rebeki. Dołączyła swoje życzenia do mężowskich; nigdy nie zapomniała życzliwości, jakiej doznała od pani Crawley kiedy biedna, opuszczona sierota była prostą guwernantką małych jego sióstr, które zawsze serdecznie kochała. Życzyła mu wszelkiej pomyślności w małżeńskiem pożyciu, błagała żeby zapewnił o jej prawdziwym szacunku i przyjaźni lady Joannę, której dobroć obsypywała pochwałami. Spodziewała się iż będzie mogła kiedyś przedstawić synka swojego stryjowi i stryjance, których względom i łaskawości ośmielała się go polecać.
Pitt Crawley odczytał ten list z prawdziwą przyjemnością, czego nigdy nie doznały u św. pamięci miss Crawley arcydzieła stylu Rebeki, przez jej męża kopjowane. Co zaś do lady Joanny, to tak dalece zachwyciła się że zaczęła namawiać męża aby natychmiast połowę schedy po ciotce oddał bratu.
Ku wielkiemu zdziwieniu młodej mężatki, Pitt nie dał się namówić i zachował dla siebie trzydzieści tysięcy funtów, ale nie omieszkał odpisać bratu że radośnie uściśnie mu rękę kiedy do Anglji powróci; podziękował pani Crawley za dobrą opinję o lady i o nim samym i przyrzekł najuroczyściej nie opuścić żadnej sposobności żeby im być pożytecznym.
Najzupełniejsza więc zgoda i serdeczne porozumienie nastąpiło między braćmi.
Kiedy Rebeka przyjechała do Londynu, Pitt z żoną wyjechali na wieś. Nie raz udawała się Rebeka do Park Lane, gdzie odziedziczyli dom po miss Crawley — ale spadkobiercy jeszcze się tam nie ukazali. Raggles dowiedział się tylko że wszystkich służących nieboszczki odprawiono z dobremi gratyfikcjami, że pan Pitt raz się tylko pokazał w Londynie i spędziwszy kilka dni na konferencjach z notarjuszami i adwokatami, sprzedał wszystkie francuskie romanse po miss Crawley księgarzowi w Bond Street.
Rebeka nie bez powodu wywiadywała się tak niecierpliwie o przybyciu nowej swojej krewnej.
— Kiedy lady Joanna przyjedzie — myślała sobie — ona zasłoni się nią w towarzystwie londyńskiem. Co zaś do kobiet, wyrywać mnie sobie będą jak zobaczą że mnie poszukują mężczyźni.
Jak powóz lub bukiet — tak w pewnem światowem położeniu potrzebna jest dla młodej kobiety towarzyszka. Uwielbiałem zawsze sentymentalność zbyteczną ładnych wykwintnych stworzeń, co nie mogą się obejść bez otoczenia — bez czułej jakiej towarzyszki, brzydkiej nieraz przeraźliwie. U tych uprzywilejowanych dar miłości tak jest rozwinięty, że jej nadmiarem potrzebują zawsze obdarzyć ową towarzyszącą im po przechadzkach, teatrach i salonach istotę — w wypłowiałej sukni, na drugim planie zawsze siedzącą. Raz — kiedy późno w nocy Rebekę otaczało u niej grono światowców, a ogień w kominku miłe ciepło i światło rozlewał, (mężczyźni bardzo późno odwidzali państwa Rawdon a częstowano ich zawsze kawą lub lodami z najpierwszych cukierni londyńskich) — nagle odezwała się pani domu do męża:
— Rawdonie! koniecznieby mi trzeba pieska owczarskiego.
— Czego? zagadnął Rawdon, grający w karty przy zielonym stoliku.
— Pieska owczarskiego? Co za szczególniejsza myśl — droga pani Crawley — wtrącił młody lord Southdown. Czemuż nie kundla? — nie dawno widziałem jednego ogromnego jak żyrafa, prawieby go do pani powozu zaprządz można, albo charta egipskiego — Cóż pani na to? Mam go na rozkazy — jeśli pani sobie tylko życzysz — albo jeśli wolisz malutkiego pieska, coby się zmieścił w tabakierce lorda Steyne. — Widziałem w Baysweter pewnego jegomości, który posiadał psa, u nozdrzy ktorego można było... znaczę króla i gram... można było powiesić pani kapelusz.
— Pięć punktów, znaczę lewę — odezwał się poważnie Rawdon.
— Na cóż pani ów piesek owczarski? wesoło zagadnął znów młody Southdown.
— Mówię w przenośni — odparła z uśmiechem Rebeka, rzucając z boku spojrzenie na lorda Steyne.
— Czy nam wreszcie pani wyjaśnisz tę zagadkę? zapytał nagle Jaśnie Wielmożny Lord.
— Potrzebuję psa, żeby mnie strzegł od wilków — odrzekła Rebeka — potrzebuję towarzyszki.
— Biedna, niewinna owieczka — tego tylko pani brakowało — zawołał margrabia, zgrzytając i krzywiąc twarz przeraźliwie, co u niego wyrażało uśmiech i jednocześnie zwracając ukradkiem czułe spojrzenie na Rebekę.
Stary lord Steyne stał przy kominku, powoli pijąc kawę. Kilkanaście świec woskowych w bronzowych i porcelanowych kandelabrach żywym blaskiem oblewało twarz Rebeki, siedzącej na sofie zbytkownie obitej. Rebeka ubrana w różową sukienkę, wyglądała jak kwiat poranną rosą odświeżony. Przeźroczysta szarfa tiulowa okrążała obłoczkiem jej szyję, uwydatniając plecy i ramiona olśniewającej białości; włosy spływały w lokach, a maleńka nóżka powabnie wydostawała się z pod fałdów tej różowej atłasowej sukni, ukazując prześliczną pończoszkę jedwabną i prześliczny trzewiczek.
Świece rzucały także światło na lśniącą łysinę lorda Steyne, okrążoną półkolem rudych włosów. Pan ten miał gęste, grube brwi, oczy małe, krwią zaszłe i otoczone zmarszczkami, niższa szczęka przerażająco naprzód była wysunięta, a kiedy chcąc rozśmiać się otworzył usta, dwa rzędy ogromnych zębów dziki wyraz nadawały jego twarzy. Był tego dnia na obiedzie u dworu i miał na sobie order Podwiązki i Złotego runa. Jego Jaśnie Wielmożność była niskiego wzrostu, dobrej tuszy, nóg pałąkowatych, ale bardzo się pysznił z małej swojej stopy i ciągle głaskał kolano, na którem świetniała Podwiązka.
— Czyż pasterz nie wystarcza do strzeżenia czułego swojego jagnięcia? — zagadnął szlachetny lord.
— Pasterz za nadto lubi karty i klub — odrzekła z uśmiechem Rebeka.
— To Korydon wcale nie sielankowych obyczajów — wtrącił mylord — nie stworzony do pasterskiego kija.
— Znaczę trzy punkta — zawołał Rawdon przy zielonym stoliku.
— Patrz no pani jednak na naszego Melibeusza, praca jego bardzo pasterska obecnie — strzyże Southdowna, tego niewinnego, poczciwego baranka — ale runo bardzo ładne — dodał milord z uśmiechem.
— Mylord zna się na runie — odparła Rebeka, ciskajac nań sarkastyczne i wzgardliwe spojrzenie — bo mylord jest kawalerem orderu.
W istocie lord Steyne miał na szyi order Złotego runa, którem go obdarzyli świeżo na tron powróceni Bourboni hiszpańscy.
W młodości swojej słynął lord Steyne z intryg miłośnych i szczęścia w grze. Raz przez dwa dni i dwie nocy grał z panem Foxem, wygrywał często grube pieniądze od największych figur w królestwie. Mówiono nawet że zawdzięczał stosunkom przy zielonym stoliku swój tytuł margrabiowski; to też nie rad był kiedy mu dawne sprawki przypominano i Rebeka o mało co nie wywołała burzy; chmury jej zaczęły się już gromadzić pod gęstemi brwiami mylorda.
Wstała z sofy, odebrała z rąk jego filiżankę kawy, postawiła na tacy i obdarzając najwdzięczniejszym uśmiechem:
— Tak — rzekła — potrzebuję psa owczarskiego, ale nie obawiaj się margrabia, na pana nie będzie szczekał.
Przeszedłszy potem do salonu, siadła do fortepianu i zaczęła śpiewać romans francuski głosem tak wzruszonym i pieszczotliwym, że szlachetny lord ugłaskany muzyką, stanął za fortepianem i w takt głową poruszał.
Tymczasem Rawdon z lordem Southdown grali w ekarte. Rawdon zawsze prawie wygrywał, mimo jednak grubych wygranych, ciągłe wieczory i przyjęcia zaczęły nudzić byłego dragona nic a nic nierozumiejącego ciągłych żartów, dowcipów, ukrytych słówek, drwinek i aluzji, krążących w kole, gdzie królowała jego żona, której piękność i rozum kiedy wszyscy uwielbiali, on najczęściej musiał siedzieć milczący i nieruchomy jak posąg.
— Jak się miewa mąż pani Crawley? — tak go zwykle witał lord Steyne, gdyż w istocie takie zajmował stanowisko w towarzystwie. Rawdon przestał być pułkownikiem Crawley, a został tylko mężem pani Crawley.
Od dawna już nie wspominaliśmy o małym Rawdonie. Malca tego umieszczono na poddaszu i najczęściej bawił się w kuchni ze służącymi; a matkę nic a nic to nie obchodziło. Dopóki miał bonę Francuskę, z nią razem mieszkał; kiedy bona odjechała, tak się zaczął drzeć w nieboglosy w samotnej izdobce, że służąca w sąsiedniej stancyjce ulitowała się nad nim, wzięła do swojego łóżka i ledwo zdołała utulić.
Raz po powrocie z opery Rebeka, mylord Steyne i kilka jeszcze osób siedziało przy herbacie w salonie, kiedy się aż dom cały zatrząsł od płaczu i krzyków malca.
— Biedny mój aniołek płacze tak za swoją mamką — rzekła spokojnie Rebeka, nie myśląc bynajmniej dowiedzieć się co mu się stało?
— To taka z pani dobra matka, że nie idziesz utulić synka — wtrącił lord Steyne szyderczo.
— Jak się znuży płaczem, zaśnie — odparła pani Crawley, nieco się rumieniąc.
Zaczęto znowu rozmawiać o sztuce, przedstawionej w teatrze opery — ale Rawdon wymknął się na chwilę, pobiegł do syna, którego poczciwa Dolly, litościwa owa służąca, zdołała przecie pocieszyć.
Pokój, gdzie się ubierał pułkownik, znajdował się na najwyższem piętrze i tam to ojciec widywał się często z synem, którego kochał najszczerzej. Kiedy Rawdon ojciec się golił, Rawdon syn siedząc na kufrze z przyjemnością przyglądał się brzytwie, zeskrobującej mydło. Ojciec przynosił codzień jakieś przysmaczki z desseru i kładł je w pudełku od szlif, gdzie je dzieciak zawsze wynalazł i z okrzykami radości pożywał, ale nieraz trzeba było przytłumiać te oznaki zadowolenia, bo matka spała na niższem piętrze a niewolno było przerywać jej snu, bo kładła się bardzo późno i po południu dopiero wstawała.
Rawdon kupował dla malca książki z obrazkami, mnóstwo cacek, ponaklejał własną ręką na ścianach jego pokoiku rozmaite sztychy, za gotówkę nabyte. Kiedy nie był na służbie w parku dla towarzyszenia pani Crawley, brał chłopczyka ze sobą i wychodzili na długie przechadzki, albo w domu huśtał go na kolanie, kazał mu trzymać ogromne swoje wąsy jakby uździennicę i nieraz dzień cały przeszedł im na figlach i zabawach dziecinnych.
Pokoik małego Rawdona bardzo był niski; raz kiedy ojciec wziął go na ręce, żeby nieco pohuśtać, uderzył przypadkiem główką jego w sufit — mały Rawdon miał wtedy pięć lat dopiero. Ojciec o mało go nie upuścił, tak się przeląkł następstw swojej niezgrabności a dzieciak już się krzywił straszliwie i miał wybuchnąć płaczem z bolu po silnem uderzeniu, od którego parę guzów wyskoczyło, ale ojciec wstrzymał wybuch, mówiąc mu:
— Na miłość Boską, żebyś tylko matki nie obudził.
Dzieciak miłosiernie i płaczliwie spojrzał na ojca, przygryzł wargi, ścisnął piąstki i nawet nie westchnął — chociaż go mocno bolało. Rawdon opowiedział zaraz ten szczegół w klubie dawnym kolegom wojskowym i innym znajomym.
— Ach! panie — mówił rozrzewniony — gdybyś wiedział co to za zuch i dziarski chłopak z mojego malca! Prawie pół głowy wpakowałem mu w sufit i ani krzyknął, żeby nie obudzić matki.
Raz lub dwa razy na tydzień wyborna ta matka raczyła ukazywać się na tych wysokościach, gdzie mąż jej większą część dnia przepędzał. Wyglądała jak lalka z magazynu mód, którą tchnieniem ognistem przejął Prometeusz; na ustach jej zawsze kwitnął pieszczotliwy uśmiech; wysmukłą jej kibić uwydatniały jeszcze najświetniejsze stroje, koronki, szarfy i tym podobne drobiazgi; w wykwintnych rękawiczkach i bucikach, rączki jej, nóżki jeszcze się mniejsze wydawały; codzień prawie brała nowy kapelusz, na którym kwiaty zdawały się rozkwitać, lub chwiały się marabuty tak miękkie i puszyste, jak białe korony kamelji. Kiwnęła parę razy głową synkowi, ale wywoływało to w nim raczej obawę, niż serdeczność, gdyż na dzieciaku każde jej zjawienie wielkie wrażenie wywierało, kiedy przerywał sobie obiad lub porzucał tekturowych żołnierzy, żeby się bliżej przejrzeć życiodawczyni, po której odejściu zostawał zawsze zapach róży, jakby won niebiańska, odznaczająca przejście jakiego bóstwa. Dzieciak miał ją za nadludzką istotę, znacznie ważniejszą od ojca i wszystkich innych znajomych osób, którą z daleka czcić wypadało. Kiedy z nią jechał powozem, doznawał jakiejś trwogi głębokiej; podczas przejażdżki przyglądał się osłupiałym wzrokiem wystrojonej czarodziejce, naprzeciw niego siedzącej.
Śliczni panowie na dziarskich koniach zbliżali się do powozu, zamieniając kilka słów z grzecznym uśmiechem; dla każdego z nich błyskała iskra w jej oczach, i ręką w przejeździe wdzięcznie oddawała ukłony.
Na takie przejażdżki ubierano zawsze dzieciaka w najpiękniejszą nową czerwoną sukienkę, a w domu nosił starą wytartą bluzę ciemnej barwy. Czasem kiedy matka wyjechała, mały Rawdonek ośmielał się wejść do jej sypialnego pokoju, który mu się wydawał jakby niebiańskim przybytkiem, siedliskiem czarownem, gdzie wszystkie cuda i świetności zgromadzono w garderobie; z podziwieniem przyglądał się sukniom różowym, błękitnym lub kilkokolorowym; z zachwyceniem oglądał ekran z różanego drzewa, wykładany srebrem; brązową rączkę, okrytą lśniącemi pierścionkami, a jakże mu się cudne wydawało lustro od toalety, w którem widział zdziwioną twarzyczkę swoją i twarz służącej, ścielącej łóżka, jakby przyczepioną do sufitu. Biedna zaniedbana dziecina! Wyraz matka, jak wyraz Bóg, drży na ustach i w serduszkach niewinnych tych istot, a on w tym wyrazie czuł tylko zimny i nieczuły marmur.
Rawdon Crawley, chociaż nie był pod żadnym względem wyższym człowiekiem, miał jednak serce, przejęte gorącem przywiązaniem do żony i syna, którego namiętnie kochał. Rebeka spostrzegłszy to, nic nigdy mężowi o tem nie wspomniała, skądże by mogła mieć za to urazę — ona tak dobra istota — tylko tem bardziej pogardzała mężem. Pułkownik rumienił się nieraz przed żoną za tę ojcowską czułość i taił o ile zdołał, za to znajdując się sam na sam z synkiem, oddawał się bez przymusu wszystkim uniesieniom serdecznym.
Zazwyczaj chodził z nim z rana do stajni, lub udawał się na przechadzkę do parku. Młody lord Southdown, doskonały chłopiec, którego gdyby kto poprosił, kapelusz zdjąłby swój na ulicy i darował, i który na tym świecie głównie był zajęty kupowaniem i rozdarowywaniem rozmaitych drobiazgów — darował Rawdonkowi malutkiego kucyka. Na tym to rumaczku minjaturowym malec kłusował po parku; ojciec mu zawsze towarzyszył.
Pułkownik lubił czasem odwiedzić dawnych kolegów wojskowych w koszarach i nieraz żałował kawalerskiego życia. Starzy żołnierze chętnie zawsze witali byłego oficera i huśtali na ręku pułkownikowica. Prawdziwe to święto było dla Crawleya kiedy objadował z kolegami w koszarach.
— Wiem, do trzystu djabłów, mówił sobie nieraz — że dla niej nie mam dosyć sprytu ani wykształcenia, wiem to dobrze, i — dodawał — żona nie spostrzeże nawet mojej nieobecności.
Miał słuszność; nieobecność jego schodziła niepostrzeżenie.
Rebeka zresztą nie dąsała się nigdy na męża, zawsze widział u niej uprzejmy wyraz twarzy i nawet tyle go szanowała, że potrafiła ukryć pogardę, jaką dlań uczuwała; może wreszcie wolała ciężkiego i głupiego, jakim był w istocie, niż gdyby był rozumniejszy, gdyż mogła go używać za kamerdynera i marszałka dworu. Spełniał on wszystkie jej zlecenia i rozkazy bez słówka oporu. Odprowadziwszy ją do opery, chodził podczas przedstawienia odpoczywać w swoim klubie i najakuratniej wracał do teatru żeby ją odprowadzić do domu.
Nieraz jednak myślał sobie Rawdon że mogłaby dla syna więcej serca okazywać — ale zgodził się wreszcie i na tę nieczułość.
— Niech mnie djabli porwą, wie ona zawsze lepiej odemnie jak postąpić, ja tam się nie bardzo na tem rozumiem.
Nie trzeba bo też było posiadać wielkich zdolności umysłowych żeby wygrywać w karty lub w bilard, a po za tem Rawdon żadnych nie miał pretensji.
Znaczna wreszcie nastała ulga w kamerdynerskiej i marszałkowskiej służbie jego przy Rebece, kiedy przybył piesek owczarski. Sama żona często go namawiała żeby wychodził na miasto i nie wymagała żeby ją odprowadzał z opery.
— Dobrze zrobisz, mój drogi, jeżeli wyjdziesz dziś wieczorem, bo się na śmierć zanudzisz w towarzystwie kilku osób, których znieść nie możesz. Gdyby nie szło o twoją przyszłość, nigdybym ich nie zaprosiła — a mając teraz pieska owczarskiego, nie obawiam się ich przyjmować sama.
— Piesek owczarski, obrona czci — Becky Sharp — wyborny żarcik — myślała sobie pani Crawley i wprawiało ją to w wyborny humor.
Raz w niedzielę, kiedy z małym Rawdonikiem, kłusującym na kucyku, poszedł do parku Rawdon, spotkał sierżanta ze swego pułku, Clinka, rozmawiającego z jakimś staruszkiem, który trzymał na ręku chłopczyka w wieku jego synka. Dzieciak chwycił za medal z pod Waterloo, zdobiący piersi sierżanta i przyglądał się mu z upodobaniem.
— Dzień dobry panu pułkownikowi — odrzekł sierżant na przywitanie Crawleya. — Spotkałem tu rekrucika pułkownikowica.
— Ojciec jego znajdował się także pod Waterloo — wtrącił staruszek — prawda Georgy (Jerzy)?
Georgy tymczasem i Rawdonik przyglądali się sobie z tą miną uroczystą i badawczą, właściwą dzieciom, co się pierwszy raz widzą.
— W pułku linjowym — dodał Clink z niejakim lekceważeniem.
— Był kapitanem w 33cim — mówił dalej z przesadą staruszek. Kapitan Jerzy Osborne — panie, może go pan znałeś przypadkiem. Poległ, panie na polu chwały, walcząc z przywłaścicielem.
Crawley zarumienił się gwałtownie i żywo odrzekł:
— Znałem go wybornie — łaskawy panie, cóż się dzieje z szanowną jego wdową, jak się ma?
— To moja córka, panie — powiedział starzec, stawiając chłopczyka na ziemi i z majestatycznym ruchem wydostając z pularesu bilet wizytowy, który doręczył pułkownikowi. Napis brzmiał:
Dalej wypisany był adres.
Mały Jerzy tymczasem zbliżył się do kucyka.
— Może chciałbyś wsiąć? zapytał Rawdonik — dziarsko trzymając się na siodle.
— Tak — odrzekł Jerzy.
Pułkownik po objaśnieniach poprzednich zajął się dzieciakiem, podniósł go więc z ziemi i posadził na kucyku za synkiem.
— Ściskaj dobrze kolanami, Georgy — obejm wpół mojego Rawdona i dalej naprzód — zawołał.
Dzieciaki głośno się roześmiały.
— Na całym świecie nie znajdzie dwóch piękniejszych buziaczków — wtrącił poczciwy sierżant, idąc przy dzieciach z pułkownikiem i starym Sedley’em, który dźwigał parasol pod pachą.
Co się też stało z panią Amelją po owym straszliwym ciosie, jaki ją dotknął pod Waterloo? Czy żyje, czy się pocieszyła? Co się dzieje z majorem Dobbin, którego kabrjolet zatrzymuje się codzień przed skromnem jej mieszkaniem? Jakie nowiny o szanownym poborcy z Boggley wollah?
Tłuścioch ten powrócił do Indji wkrótce po ucieczce z Brukseli — skłonił go może do tego wyszły urlop lub obawa żeby nie spotkać jakiego świadka bohaterstwa swego podczas Waterloo. Wracając do Bengalu, odwidził po drodze byłego cesarza, którego już osadzono na wyspie św. Heleny. Kiedy gadał o tych odwidzinach współtowarzyszom podróży, możnaby wnosić że nie po raz pierwszy spotykał się z Napoleonem oko w oko i wojowniczy ten syn Albjonu w rozprawie pod Mont-Saint Jean musiał przynajmniej poklepać po twarzy awanturnika korsykańskiego. Wiedział mnóstwo szczegółów i anegdot o tej bitwie, pokazywał strategiczną pozycję rozmaitych pułków i wyszczególniał ich straty. Słuchając go możnaby przypuszczać że się znacznie przyczynił do wiekopomnego zwycięztwa, że znajdował się przy armji podczas najniebezpieczniejszych jej ruchów i wśród mordecznego ognia przewoził depesze księcia Wellingtona, o którego każdem słowie, każdym ruchu w dniu bitwy wiedział najdokładniej i szczegółowo — słowem tak był we wszystko wtajemniczony, że niewątpliwie musiał znajdować się przez cały dzień przy boku zwycięzcy. Dzienniki nie wymieniły jego nazwiska w opisach bitwy dla tego prostego powodu że nie był wojskowym. Może wreszcie sam uwierzył prędzej niż słuchacze, że jemu najbardziej angielskie szeregi zawdzięczały powodzenie. Bardzo podobał się w Kalkucie i do końca pobytu w Bengalu znany był pod honorową nazwą Waterloo-Sedley. Bankierzy jego zapłacili weksle za nabycie owej niefortunnej pary koni, o których losie jak i zapłacie nigdy nie wspominał — milczał także o byłym swoim służącym, Izydorze, którego widziano sprzedającego szpakowanego konia, który był bardzo podobnym do owego, na którym Waterloo Sedley jeździł czasem jesienią 1815 r. w Valenciennes.
Bankierom swoim zlecił nadto wypłacać rokrocznie rodzicom pensję stu dwudziestu funtów szterlingów. Spekulacje pana Sedley, któremi się po swojem bankructwie zajmował, nie mogły w żaden sposób odbudować rozbitego majątku starego ajenta giełdowego — pensja ta więc była dla nich jedynym sposobem utrzymania. Stary mimo to ciągle zajmował się przemysłem, handlował winem, brał w komis loterję i przy każdem nowem zajęciu, jakiego próbował, zaraz rozsyłał mnóstwo prospektów po znajomych, nową blachę miedzianą kazał przybijać na drzwiach i przesadnie opowiadał o swoich widokach odzyskania dawnej zamożności i świetności. Los jednak nigdy prawie nie wraca do tych, których raz obalił i zdruzgotał. Wszyscy przyjaciele powoli go opuścili, w obawie żeby ich nie częstował biletami loteryjnemi, węglami ogniotrwałemi i tym podobnemi facecjami, które ich nieraz drogo kosztowały. Jedna tylko żona widząc go codzień chodzącego na giełdę, łudziła się jeszcze handlowemi jego operacjami.
Wieczorem przywlokłszy się do skromnego swego domku, wychodził następnie stary do małej piwiarni w pobliżu, gdzie przed uważnymi słuchaczami rozprawiał o finansach Anglji tak stanowczo, jakby do niego należały. Miljony interesów giełdy i wymiany, Rotszyldowie i tym podobni bogacze, brzmieli ciągle w jego gawędach; nieraz wyjeżdżał z tak grubemi sumami, że zwykli goście piwiarni: aptekarz, przedsiębiorca pogrzebów, cieśla, pisarz parafjalny i dawny nasz znajomy — pan Clapp, nie mogli nie uczcić jego wymowy i finansowej biegłości. Kiedy nowy gość jaki zajrzał do piwiarni, stary zwykle prawił:
— Dawniej, szanowny panie, świetne miałem położenie; syn mój panie, jest obecnie najwyższym urzędnikiem w Rangoon, w Bengalu, pobiera miesięcznie tysiąc rupji, córka moja, gdyby tylko chciała, mogłaby pójść za mąż za pułkownika; ja zaś panie, gdyby mi przyszła fantazja, mógłbym wystawić weksel tysiąca funtów na mego syna, pierwszego dygnitarza w Rangoon i najpierwszy bankier londyński w lotby gotówką mi zapłacił — ale, panie, Sedlejowie zawsze odznaczali się godnością i honorem.
Łaskawy czytelniku, nie śmiej się ze staruszka, możesz łatwo popaść w takie same położenie; przypomnij sobie — ilu to przyjaciół naszych codzień prawie spada w przepaść. Zdolności stępieją, szczęście się odwróci, młodsi, sprężystsi współzawodnicy zajmą miejsce nasze, a kiedy burza ciśnie nas na bezdroże jak szczątki okrętu na piaski nadbrzeżne, przechodnie tymczasem będą iść dalej i nie spojrzą na nas ze wzpółczuciem lub co gorsza — ledwie nam palec jeden podadzą i protekcyjnie będą się z nami obchodzili, szepcąc:
— Biedny głupiec! Niedorzeczne przedsiębiorstwa i brak rozsądku przywiodły go do tego stanu — sam sobie winien.
Pozostaje ci jednak na pociechę przekonanie, łaskawy czytelniku, że ani powozem, ani trzema tysiącami funtów rocznego dochodu, nie zaskarbimy sobie nagrody Boga, po śmierci ani sądu jego nie przebłagamy. Chociaż szarlatanom, łotrom i oszustom często się najlepiej powodzi a przeciwnie — najuczciwsi ludzie nieraz bywają igraszką losów; nie trzeba wyrzekać, ani przywiązywać do przyjemności i rozkoszy Targowiska Próżności większej wagi niż zasługują w istocie; bo może być bardzo... — Wróćmy jednak do naszej powieści.
Gdyby pani Sedley posiadała nieco energji, mogłaby ją w nieszczęściu męża okazać, mogłaby nająć obszerny dom lub hotel, co w Londynie zawsze prawie daje dochód; stary Sedley odgrywałby rolę męża gospodyni, zostałby tytularnym panem w obec gości, prezydującym przy objedzie, marszałkiem dworu i t. p.
Pani Sedley brak było właśnie energji w nieszczęściu; nie wiedziała co począć na bezdrożu, gdzie ją burza wyrzuciła — niedola więc dwojga starców była dotkliwą i nieuleczalną.
Nie czuli zresztą swego poniżenia, może nawet dumniejsi byli w biedzie niż w dostatku. Kiedy pani Sedley raczyła zejść do porządnej i błyszczącej od czystości kuchni gospodyni swojej, pani Clapp, zawsze ją z wielkopańska traktowała. Rozrywkę to niemałą stanowiło dla babiny, kiedy mogła się rozwodzić o biednej Bétty Flanagen; jej lenistwie, hardości, marnowaniu świec łojowych, herbaty i cukru. Prawie ją to zajmowało tak bardzo jak niegdyś zarząd domu, kiedy miała na rozkazy murzyna, woźnicę, groorna, kamerdynera, kuchmistrza i cały pułk służących kobiet. Umiała jednak babina ze dwadzieścia przynajmniej razy codziennie wtrącać świetne owe wspomnienia w swoją gawędkę. Nie tylko Betty Flanagan i inne bony z sąsiedztwa podlegały kontroli jej języka, ale wiedziała ile każdy lokator z sąsiednich domów zapłacił lub był winien komornego.
Ilekroć wyszedłszy przed dom spostrzegła na ulicy panią Rougemont, artystkę dramatyczną, idącą z dziećmi, które się jej wydawały jakby podejrzane — natychmiast znikała w sieni; a jakże miłosiernie ruszała ramionami kiedy pani Pestler, aptekarzowa, jechała w kabrjolecie męża. — Potrafiła nadto babina długo rozprawiać z przekupką o kalarepie, ulubionej jarzynie pana Sedley, pilnować piekarza i mleczarki, kupować sama mięso u rzeźnika, który prędzej sprzedał innym sto funtów, niż jej ćwiartkę baraniny: a jak wybornie umiała liczyć kartofle, które w niedzielę posyłała z baraniną upiec do piekarza! W niedzielę zwykle przywdziewała najlepszą suknię, dwa razy chodziła do kościoła, wieczorem czytała kazania Blaira.
Z powodu ważnych zajęć stary Sedley nie pozwalał sobie w powszednie dni żadnej rozrywki — w niedzielę za to wychodził z wnuczkiem do najbliższych parków lub do ogrodu Kensington, gdzie malec przyglądał się pięknym mundurom żołnierzy i rzucał bułkę łabędziom.
Jerzy nadzwyczaj lubił czerwonych żołnierzy i z zastanowieniem nad swój wiek słuchał dziadka opowiadającego że ojciec jego także dzielnym był wojakiem. Staruszek przedstawiał zawsze wnuczka starym sierżantom z pod Waterloo, których poznawał po medalach, zawieszonych na piersi. Zapraszał ich często na piwo, mówiąc: Oto syn kapitana Osborne, z 33go pułku liniowego, który chlubnie zginął na polu walki.
Z początku pieszcząc i psując malca, opychał go mnóstwem ciastek, pierników i jabłek, aż się Jerzy rozchorował i Amelja musiała oświadczyć stanowczo że nie pozwoli wyjść synowi z dziadkiem, jeśli nie da słowa że mu ciastek, cukierków i tym podobnych niezdrowych przysmaków nie przestanie kupować.
Z powodu dzieciaka wybuchnęła także burza pomiędzy panią Sedley i Amelją — kobiety te jakby zazdrościły sobie tajemnie obopólnego przywiązania do Jerzego.
Raz kiedy Jerzy bardzo jeszcze był mały, Amelja pracowała w saloniku, nagle matka jej wyszła i dziecko, które dotąd bardzo spokojnie spało, zaczęło się drzeć w niebogłosy. Wiedziona macierzyńskiem poczuciem — wpada Amelja do pokoiku synka i widzi jak matka cichaczem leje mu w gardło eliksir Daffy. Amelja zwykle powolna i łagodna zatrzęsła się tym razem z gniewu, na twarz jej zazwyczaj bladą buchnęły rumieńce, wydarła matce dziecko, i kiedy oniemiała z gniewu staruszka ze zgrozą się jej przyglądała, trzymając jeszcze w ręku łyżkę niedorzecznego eliksira, rzuciła w komin butelkę, która się na tysiąc kawałków rozbiła.
— Nie mogę pozwolić — żeby mi mama lekami temi zatruwała dziecko — krzyknęła Emmy, konwulsyjnie kołysząc synka na ręku i gniewnie rzucając spojrzenia.
— Zatruwała? Ameljo! zatruwała? — odparła oburzona staruszka.
— Jerzy bierze tylko lekarstwa pana Pestlera, a pan Pestler mi mówił że ten eliksir to trucizna.
— Coraz to lepiej — oskarzasz mnie więc o morderstwo i otrucie — i nie masz wstydu odzywać się w taki sposób do własnej matki — zawołała żywo pani Sedley. Przez ciężkie próby przeszłam na tym świecie, los mnie dotkliwie poniżył, jeździłam powozem, teraz chodzić muszę piechotą — ale dotychczas jeszcze nie widziałam że jestem trucicielką, i dziękuję ci za tę nowinę!
— Ależ mamo! wołała z płaczem biedna kobiecina, zawsze do łez skora — nie powinnaś gniewać się na mnie. Ja — ja nie myślałam — to jest ja myślałam inaczej — ja nie chciałam powiedzieć że chcesz otruć to drogie dziecię, ja tylko...
— O! moja kochana! ty tylko powiedziałaś że byłam zabójczynią, a w takim razie lepiejby mi od razu pójść do Old.Bailey, chociaż nie otrułam cię, kiedyś była dzieckiem! Pięcioro dzieci wykarmiłam — pochowałam troje — a to, które kochałam najbardziej, przy którem bezsenne trawiłam noce podczas ząbkowania i dławca, i odry i krztuśca, to dziecko któremu najlepsze dałam wychowanie, do którego przyjmowałam najlepszych i najdroższych metrów, które kończyło edukację w Minerva.House, czego wszystkiego ja nie znałam gdy byłam dziewczyną, bo całem mem szczęściem było czcić ojca i matkę, i byc użyteczną, a nie próżniaczyć całemi dniami bawiąc się w wielką damę — to dziecko mówi mi dzisiaj że jestem trucicielką. A! pani Osborne, życzę ci z serca żebyś ty nigdy własną piersią nie wykarmiła gadziny!
— Mamo! mamo! wołała Amelja jak nieprzytomna, a dziecko na jej rękach wybuchło gwałtownym płaczem.
— Zabójczyni! Padnij na kolana i proś Boga aby zmiękczył twoje zatwardziałe, bezbożne serce, i żeby ci tak przebaczył, jak ja ci przebaczam — i pani Sedley wybiegła z pokoju, powtarzając raz jeszcze słowo trucizna — i kończąc w ten sposób swoje błogosławieństwo.
Aż do śmierci to poróżnienie między panią Sedley a córką nie było nigdy zupełnie wyrównanem. Ta sprzeczka dała matce niewątpliwą przewagę nad córką, z czego też nie zapomniała korzystać z niewieścią przebiegłością i wytrwałością. Z początku przez kilka tygodni zaledwie przemówiła do Amelji. Przestrzegała sługi ażeby nie ruszały dziecka, bo pani Osborne będzie się gniewać. Mówiła córce żeby się przekonała sama czy nie ma może trucizny w potrawach dla Jerzego przygotowanych. Gdy sąsiedzi pytali o zdrowie chłopca, systematycznie odsyłała ich do pani Osborne. Ona nie odważa się pytać, czy malec zdrów czy nie; ona nie śmie go ruszyć, pomimo że jest jej wnukiem i tak bardzo ukochanym, ona bowiem nie umie się z dziećmi obchodzić i mogłaby chłopca zabić. A ilekroć dr. Pestler przyszedł do dziecka, przyjmowała go z szyderczym uśmiechem i wyrazem sarkastycznym, przy którym niczem było pogardliwe obejście się lady Thisslewood, ale tej przynajmniej doktor nie leczył darmo. Co zaś do Emmy, to można powiedzieć że nie widziano nigdy równie zazdrosnej matki; dosyć było zbliżyć się do jej dziecka, a broń Boże ściągnąć jego ciekawość lub czulsze wywołać spojrzenie, żeby na serjo zaniepokoić matkę. Ani Irlandka, służąca, ani nawet mistress Clapp, nie miały prawa umywać lub ubierać małego; prędzejby matka pozwoliła im oczyszczać mężowski portret zawieszony nad temże samem łóżkiem, które opuściła młodą dziewczyną i do którego dziś wracała kobietą, żeby przez długie lata opłakiwać żałobę i osamotnienie. Ale przynajmniej Emma była matką, a macierzyństwo to źródło szczęścia i pociechy.
Pokój ten był jakby skarbcem Amelji — świątynią. Tu czuwała nad synem w każdej jego chorobie. W tem ukochanem dziecku zdawało się jej że widzi męża, wolnego od wszelkich przywar, jak gdyby wracał z nieba. Głosem, spojrzeniem, ruchami, dziecię jej przypominało ojca; serce matki silnie biło z radości ile razy tuliła do piersi swój skarb najdroższy, a często malec zapytywał matkę o przyczynę łez, które dostrzegał w jej oku. Mówiła mu wtedy o ojcu, którego utracił nie znając go wcale, i którego tak żywo matce przypominał, że to bolesne wspomnienie łzy jej wyciskało.
Mała dziecina słuchała uważnie i jakby z zadziwieniem opowiadań matki; tkliwe i kochające serce Amelji otwierało się w tych poufnych macierzyńskich zwierzeniach o wiele szczerszych aniżeli myśli wynurzane kiedyś przed Jerzym, lub przed wybranemi przyjaciółmi lat młodocianych. Z rodzicami tylko nigdy Amelja nie mówiła o tem i za nic w świecie nie odkryłaby przed nimi bolesnych ran swego serca. Zresztą któż lepiej od małego Jerzego mógłby ją zrozumieć? Przed nim nie miała nic ukrytego; on tylko był wtajemniczony we wszystkie jej uczucia i myśli. Jedyną dziś ulgą w jej życiu były łzy — a jedynym pokarmem — żal niepowrotnie straconej przeszłości. Na dnie tej pięknej duszy tyle było uczuć wzniosłych, tyle pragnień szlachetnych, że powieściopisarz mimowolnie pióro swe z czcią zatrzymać musi, by nie odsłaniać światu tych wdzięków moralnych, kryjących się przed lodowatem spojrzeniem ludzi. Wiemy od doktora Pestler’a posiadacza wspaniałej zielonej karety i pięknego domu przy Manchester Square, kandydata do baronii i używającego wielkiej u dam wziętości, że kiedy potrzeba było małego odłączyć, Amelja oddawała się smutkowi zdolnemu zmiękczyć serce Heroda.
Doktor okazywał tyle troskliwości i wspułczucia dla pani Osborne, tak się nią szczerze zajmował, że pani doktorowa śmiertelną powzięła zazdrość. Miała ona może słuszne do tego powody, to tylko pewna że w małem kółku znajomych i przyjaciółek Amelji pani Pestler nie była w tym względzie wyjątkiem. W samej rzeczy Amelja zachwycała wszystkich, którzy się do niej kiedykolwiek zbliżyli, chociaż nikt zapewne nie potrafiłby odpowiedzieć, co właściwie tak go silnie pociąga. Amelja nie odznaczała się nadzwyczajną pięknością, nie błyszczała dowcipem, ani wyższym rozumem, ale wszędzie gdziekolwiek się pokazała, budziła uwielbienie w szeregach płci niepięknej lub wywoływała pogardliwe uśmiechy na zaciśniętych usteczkach swoich miłościwych siostrzyczek.
Jej nieśmiałość, uległość i słodycz były bez wątpienia temi wdziękami, które powszechną dla niej budziły sympatję. Każdy z kolegów wojskowych Osborna gotów był skruszyć szablę w obronie Amelji, na jedno jej skinienie. W Fulham, w nielicznem kółku znajomych, Amelja potrafiła zjednać sobie serca wszystkich; w klasie kupieckiej nawet okazywano jej tyle względów, ile w tych kołach okazują tylko bogatej właścicielce pałacu o licznej zgrai sług.
Pan Pestler miał rywała u pani Osborne w osobie młodego pomocnika swego, p. Linton, który leczył wszystkie bony i mniejszych kupców w miasteczku i przyznawał się jawnie że jest niewolnikiem Amelji. Był to zresztą młody człowiek bardzo gładki i lepiej jeszcze od swego zwierzchnika widziany w domu mistres Sedley. Jak tylko mały Żorż był trochę cierpiący Linton odwiedział go kilka razy na dzień, nie żądając nigdy za swoje trudy żadnego wynagrodzenia; przytem przynosił małemu cukierki i pastylki, i przygotowywał mu lekarstwa tak smacznie, że malec radby był zawsze chorować.
Mały Jerzy przebywał odrę; oba lekarze przepędzali noce przy łóżku chorego dziecka, a biedna matka była tak zatrwożona, jak gdyby odry dotąd na świecie nie znano. Dla jakiegoż dziecka ci ludzie zdolni byliby do podobnych poświęceń? Czy widziano ich której nocy w sąsiednim dworze, kiedy przyszli dziedzicy tej wspaniałej majętności przebywali tę chorobę tak jak i inne dzieci? Czy znosili podobne niewygody dla małej Mary Clapp, córeczki starego komisanta, kiedy się jej choroba Żorża udzieliła? Zasypiali obadwa snem sprawiedliwych, mówiąc że stan małej nie jest niebezpieczny i że choroba sama przez się przejść musi. Cała ich troskliwość o małą Mary objawiła się posłaniem jej lekarstwa, zresztą nie myśleli nawet dowiedzieć się o skutku.
Do liczby wielbicieli Amelji należał także mały Francuzik dający lekcje w rozmaitych szkołach tej okolicy. Po całych nocach słyszano go jak rzępolił na piskliwych skrzypcach, wygrywając odwieczne gawoty. Ten oryginał — jeden z dworskich rozbitków, nie zaniechał nigdy niedzielnej przechadzki do kaplicy w Hammersmith, gdzie się wybitnie odznaczał pudrowaną peruką, żabotami, całym strojem i układem. Ilekroć razy p. Talon-Rouge miał mówić o mistress Osborne, zaczynał zawsze od zażycia tabaki, poczem z wdziękiem prawdziwie arystokratycznym strzepywał końcami palców żałoby dziewiczej białości przyprószone tabaką, potem składając razem palce, zbliżał je do ust, opisywał niemi półkole, aż nareszcie otwierał rękę i kończył wykrzykiem: „Oh! boskie stworzenie!“ Słowem honoru zaręczał że kiedy Amelja przechadzała się w ogrodach Bromptonu, kwiaty wyrastały pod jej stopami. Małego Żorża nazywał Kupidynem i zapytywał go o Wenerę, jego matkę; w rozmowie zaś w Betty Flanagan porównywał Amelję do jednej z nadobnych gracji. Betty słuchała go z podziwieniem, otwierając wielkie oczy.
Moglibyśmy więcej przytoczyć przykładów tego powodzenia, którego Amelja ani się domyślała, ani też nie pożądała.
Słodki i zalotny pastor miejscowy, p. Binny, często młodej wdowie oddawał wizyty. Dla przypodobania się matce pozwalał on chłopcu skakać sobie na kolana i oświadczał się z chęcią uczenia go łaciny. Siostra pastora, która w sprawach domowych miała głos przeważny, wyrzucała bratu jego słabość dla Amelji.
„Co ty w tej kobiecinie znajdujesz tak porywającego? mówiła Westalka do brata. Ani jednego słowa przez cały wieczór nie powie będąc u nas na herbacie; jest to nieszkodliwe wprawdzie — ale biedne stworzenie, któremu nawet brak tego organu co z lewej strony znajdować się powinien; jedno, co was do niej pociąga — moi panowie — to jest twarzyczka. Miss Grits mająca pięć tysięcy funtów gotówki — nie mówiąc już o niezliczonych sperandach w przyszłości — miss Grits ma dziesięć razy więcej wdzięku i życia. Gdybym była mężczyzną nie wahałabym się ani chwili w wyborze; potrzeba by być ślepym żeby nie widzieć zalet i doskonałości miss Grits.“
Tak więc nasza heroina, zostawszy matką, przepędziła siedm lat w ciszy i spokoju, przerwanym zaledwie odrą syna, lub następującym wypadkiem, który tu dla dokładności kronikarskiej zapisujemy.
Pewnego dnia przewielebny Binny przyszedł zapytać Amelji — ku wielkiemu jej podziwieniu — czy nie życzy sobie zamienić imię Osbornów na to, które on sam nosi.
Amelja, zmięszana niespodziewaną propozycją, podziękowała ze łzami w oczach za ten dowód zaufania pastora, jak również za wszystkie jego grzeczności dla niej i dla syna, ale dodała przytem że jej myśli i serce zawsze należeć będą do męża, którego straciła i którego nigdy zapomnieć nie potrafi.
Dni 25. kwietnia i 18. czerwca — rocznica ślubu Amelji i śmierci jej męża — nigdy nie przyszły dla niej niepostrzeżenie; pogrążona w żalu i wspomnieniach Amelja przepędzała samotnie te rocznice wesela i żałoby, a zamykając się w swoim pokoju, ukrywała przed światem łzy i smutek, który jej nigdy nie opuszczał.
W dzień przynajmniej nie tyle smutek ją uciskał, bo zajęcia zwykłe musiały pamięć od przedmiotów bolesnych odrywać. Ona to sama uczyła Żorża czytać, pisać i rysować, a podczas jego zabawy, czytała rozmaite zajmujące historyjki żeby go później opowiadaniem zainteresować i przy zabawie czegoś nauczyć. Młoda matka śledziła z największem staraniem rozwój umysłowy swego dziecka; chwytała wszystkie wrażenia i uczucia, które już w małem serduszku kiełkować zaczynają; i najtroskliwiej pracowała nad tem żeby mu dać pojęcie o Stwórcy. Codzień rano i wieczór słaby głos dziecka łączył się z głosem matki w modlitwie; oboje zanosili modły za męża i ojca z tak żywą o nim pamięcią jak gdyby on był tuż przy nich i razem z niemi we wspólnej łączył się modlitwie. O! błogie lat dziecinnych wspomnienia! Któreż serce po wielu nawet ubiegłych latach oprzeć się waszej sile potrafi i nie zadrży przepełnione najsilniejszemi wzruszeniami?
Głównem codziennem zajęciem Amelji było ubieranie małego do rannej przechadzki z dziaduniem, nim tenże wychodził dla załatwienia interesów. Nie brakło matce pomysłów żeby ze starych kawałków materji i z resztek wyprawnych sukien wykroić i uszyć gustowne malcowi ubranie; sama zaś nosiła zawsze czarną suknię i skromny słomkowy kapelusz z czarnemi wstążkami, co nawet sprawiało pewną przykrość pani Sedley, która po stracie majątku daleko większą niż przedtem przywiązywała wagę do wykwintu w strojach.
Pokończywszy swe zajęcia z małym, Amelja poświęcała resztę swego czasu matce i ojcu. Nauczyła się nawet grać w pikietę dla rozerwania starca wieczorem jeżeli nie wychodził do klubu. Gotowa była spiewać jak tylko ojciec objawił to życzenie, co było dowodem dobrego stanu zdrowia, bo przy pierwszych akordach akompanjamentu usypiał. Nikt inny nie pisał mu listów, ogłoszeń i rachunkowych wyciągów jak sama Amelja. Do niej to zawsze udawał się starzec kiedy chciał uwiadomić dawnych znajomych o tem — naprzykład — że został ajentem kompanji eksploatacji węgla i że się poleca tym, którzy go swojem zaufaniem i obstalunkami zaszczycać zechcą, itd. Sam zaś podpisywał tylko na cyrkularzu swoje nazwisko, zdobiąc je rozmaitemi wykrętasami. Jeden z takich okólników był posłany majorowi Dobbin: ale major zamieszkujący wówczas Madras, mógł się doskonale obejść bez węgla. Z tem wszystkiem poznał natychmiast pismo na prospekcie. Oh! ileżby nie dał był za to, żeby mógł uścisnąć rękę, która te wyrazy kreśliła!
Inny prospekt uwiadamiał go, że J. Sedley i sp. otwiera swoje biura w Oporto i Bordeaux i ofiaruje swoje usługi tym, którzyby chcieli się zaopatrzyć w najlepsze gatunki win Bordeaux, Xeres i Porto, po cenach niezmiernie umiarkowanych.
Dobbin robił największe wysilenia żeby tej reklamie powodzenie zapewnić; nalegał natarczywie na gubernatora, na głównodowodzącego wojskami, na oficerów i na wszystkiech swoich znajomych, aż nakoniec udało mu się zapewnić zamówienie dla domu Sedley i sp., ku wielkiemu zadziwieniu pana Sedley’a i pana Clapp, którzy we dwóch tylko wymienionym byli domem.
Ale to świetne powodzenie na tem skończyło; żadne nowe zamówienie potem nie przybyło, co nie małem było zmartwieniem dla starego Sedley’a, który rozrzucił okólniki po całej kuli ziemskiej, żeby zszerogować bataljon komisantów, korespondentów etc. — nadto porobił kroki do otworzenia składowych magazynów w City i w innych dzielnicach miasta.
Ale stary Sedley stracił już ową głębokę wina znajomość, i podniebienie jego nie miało już tego delikatnego smaku, jakim się kiedyś odznaczało. Dobbin musiał uciekać od swoich kolegów, którzy niemiłosiernie żartowali z lury, sprowadzonej w skutek jego rekomendacji. W końcu nasz kapitan zmuszony był zabrać dla siebie większą część tego cienkiego wina i kazał je skazać na targu z bardzo znaczną stratą.
Wypada nam wspomnieć tu jeszcze o dawnym naszym znajomym Józefie Sedley: Zajął on ostatniemi czasy dosyć wysokie stanowisko administracyjne w Kalkucie i teraz właśnie w największym był oburzeniu z powodu odebranej przesyłki wina ze sporą paczką prospektów i cenników, wraz z listem ojca, który mu pisze że wiele liczy na stosunki syna, a ztąd na jego pomoc w rozwinięciu handlu winem na wielką skalę. Józef nie chciał za nic w świecie wydawać się z tem że ojciec tak wysokiego urzędnika administracyjnego, jest kupcem win lub komisantem handlowym. Zwracając pogardliwie cenniki a nawet rachunek pokwitowany przysłanego wina, napisał do ojca list szorstki i pełen ostrych wyrzutów, zakazując na przyszłość mieszania jego imienia do podobnych interesów, o których i słyszeć nie chce. Weksel zaś odpowiadający wartości przysłanego wina, wystawiony na Józefa i niezapłacony przez tegoż, powrócił do domu Sedley i sp., a zapłacenie onego pochłonęło nietylko zyski z interesu zrobionego przez Dobbin’a w Madras, ale nadto wszystkie oszczędności Emmy tam utonęły.
Oprócz swojej rocznej pensji 50ciu funtów, Emmy miała jeszcze prawo do pięciuset funtów które według rachunków egzekutora testamentu jej męża, pozostały po śmierci Jerzego u jego bankiera. Dobbin proponował umieszczenie tych pieniędzy na ósmym procencie w kasie kompanji indyjskiej. Pan Sedley podejrzywał majora o nieuczciwe zamiary, więc oparł się energicznie temu projektowi, i poszedł sam do bankiera żeby mu swoją wolę co do rozporządzenia kapitałem oświadczyć. Ale jakież było ździwienie gdy się od bankiera dowiedział, że pozostała należność Osborn’a nie przenosiła nawet stu funtów, o które chodziło, stanowiły odrębny kapitał i że jeden tylko major Dobbin wiedział o pochodzeniu tych pieniędzy. Nie potrzeba już było więcej żeby stary Sedley nabrał mocnego przekonania o prawdziwości swoich podejrzeń przeciw majorowi. Występując w imieniu córki Sedley zażądał dosyć stanowczo od Dobbin’a zdania rachunków z funduszów zięcia. Major poczerwieniał i zaczął się plątać mówiąc coś niewyraźnie. To zakłopotanie i niezręczne tłómaczenie się ostatecznie utwierdziło podejrzenie ojca, który w przekonaniu że ma do czynienia z oszustem, dobitnie mu powiedział co o nim myśli i o co go posądza.
W obec zarzutów nieuczciwości i chęci zatrzymania cudzych pieniędzy, major stracił wszelką cierpliwość, i kto wie jakiej sceny kawiarnia Slaugther’a nie byłaby była świadkiem, gdyby względy na siwe włosy i na niedolę p. Sedley’a nie wstrzymały były oburzonego majora.
— Proszę pana iść za mną na górę — zawołał energicznie major — będziesz pan mógł przekonać się który z nas dwóch ponosi stratę lub ofiarę w tym interesie.
To mówiąc Dobbin zaciągnął prawie starca do swego pokoju, i wyjął tekę pełną rachunków i weksli Osborna, które zawsze były na termin płacone, żeby imię kapitana na tem nie cierpiało.
— Wszystkie te weksle — mówił Dobbin — były popłacone przez Jerzego przed jego wyjazdem do Belgji; ale po jego śmierci nie zostało po nim nawet stu funtów. Wspólnie z kilkoma kolegami złożyliśmy niewielką sumę z naszych oszczędności, nie bez trudu powstałą, a w nagrodę pan przychodzisz z zarzutem żeśmy chcieli ukrzywdzić wdowę i sierotę.
Na te słowa pan Sedley nie wiedział co odpowiedzieć; widocznie zakłopotany, żałował swego nierozmyślnego kroku, ale już było zapóźno. Dobbin z tem wszystkiem prawdy nie powiedział, bo całkowita suma nie tylko z jego własnej pochodziła kieszeni, ale nawet koszta pogrzebu i inne wydatki przez niego poniesione były, ze szczupłych funduszów jakiemi mógł rozporządzać.
Stary Osborne nigdy się tego nie domyślał. Amelja podobnież, nie wiedziała więcej od ojca; zostawiając uregulowanie rachunków majorowi, który posiadał zupełne jej zaufanie. Nie wchodziła w nic zupełnie, podpisywała tylko to co Dobbin dał jej do podpisu, ale nie przyszło jej nawet na myśl żeby mogła być mu cokolwiekbądź winna.
Wierna danej obietnicy Amelja pisywała do majora dwa lub trzy razy do roku, a chociaż listy jej były zapełnione wyłącznie opowiadaniami o małym Żorżu, niemniej jednakże stanowiły one najdroższy skarb dla majora. Chował on je jak skąpiec złoto, odpowiadał zwykle z wielką dokładnością, posyłał czasem rozmaite indyjskie drobiazgi lub chińskie wyroby jak np, szachy z kości słoniowej misternej roboty, wiele mówił w listach o swoim synku chrzestnym, ale ani słowa nad to sobie nie pozwalał.
Żorż był uszczęśliwiony szachami; najwięcej go zachwycały wieże przez słonie dźwigane, jeźdźcy na koniach i piony z szablami i tarczami jak prawdziwi żołnierze.
Dziękując ojcu chrzestnemu za ten piękny upominek. Żorż pierwszy list w życiu napisał.
Major nie zapominał także o łakociach i kofiturach, które malec umiał znaleść w szafie jeżeli ta wypadkiem była otwartą, co często niestrawności było powodem. List Amelji, w tym przedmiocie napisany niezmiernie majora zabawił a nawet ucieszył, bo prowadził go do wniosku że rany bolesne Amelji już się goić zaczynają kiedy dawny spokój i wesołość zdaje się powracać. Dobbin posłał potem dwa szale, z których biały dla Amelji a czarny dla jej matki był przeznaczony, nadto dwa małe czerwone szaliki zimowe dla małego Żorża.
Mistres Sedley oceniła szale na pięćdziesiąt gwinei co najmniej, i występowała w swoim co niedzieli w kościele w Brompton, gdzie szal jej był przedmiotem zazdrości i niezliczonych pochwał wszystkich dam w parafii. Biały szał Emmy przy jej skromnej sukni czarnej prześlicznie się wydawał.
„Wielka to szkoda — mawiała często p. Sedley do pana Clapp i do innych kumoszek miasteczka — wielka szkoda że tak piękne postępowanie majora wcale na nią żadnego nie wywiera pływu. To nie nasz Józef, który nam nigdyby nic równie pięknego nie przysłał; nim się na coś dla nas zdobędzie, to długo się namyśla a nieraz się i rozmyśli. Nie pojmuję, doprawdy — miłość majora do Amelji jest tak widoczną, że mimowoli bije w oczy, a ile razy chcę z nią o tem pomówić, to poczerwienieje, rozpłacze się i ucieka do swego pokoju, gdzie godziny całe przepędza przed minjaturą męża, co mnie niewypowiedzianie gniewa i niecierpliwi. Wolałabym była nigdy nie znać tych Osbornów, nadętych liczygroszów.“
W takim to spokoju Żorż przepędzał pierwsze lata swego dzieciństwa. W miarę jak wzrastał z wiekiem stawał się opryskliwy i rozkazujący, jak wszystkie dzieci psute przez kobiety, które nic odmówić nie są w stanie ukochanym dzieciom. Żorż kochał matkę nad życie, ale zupełnie nią był zawładnął a władza dzieci żadnego ograniczenia nie znosi. Żorż stał się wkrótce prawdziwym despotą, któremu wszyscy w domu ulegać musieli. Nikt nie mógł sobie wytłumaczyć z kąd w takiem dziecku mógł się rozwinąć ton impunujący ojca. Cokolwiekbądź malec zrobił lub powiedział, bez żadnej myśli często, jak to się u dzieci zdarza, dziadek podziwiał natychmiast rozum, spryt i głęboki pogląd dziecka a wieczorem cuda o przyszłym genjuszu w tawernie opowiadał. Tym sposobem ustaliło się przekonanie w rodzinie że w całym świecie dziecka podobnego do Żorża znaleśćby nie można, a wyniosłość w obejściu się z drugimi, uważana jako spuścizna po ojcu, była poniekąd w dziecku usprawiedliwiona.
Kiedy Żorz szósty rok skończył, major zawiązał z z nim stałą korenspodencję, Interesowało go czy malec chodzi już do szkoły; zapytując go o to, wyrażał życzenie i nadzieję że jego synek chrzestny zajmie odpowiednie mu w rzędzie dobrych uczniów miejsce. Major przypuszczał że mu dadzą może nauczyciela domowego, ale uważał w każdym razie że malec mógł już zacząć dobrze pracować, a znając szczupłe środki finansowe małego Żorża, Dobbin oświadczył się z gotowością przyjęcia na siebie wszystkich kosztów wychowania aż do zupełnego ukończenia nauk. Z tego wszystkiego widać już że wszystkie myśli majora zwrócone były ku Amelji i jej dziecku.
Przez swoich korespondentów major zaopatrywał Żorża w albumy, farby, przyrządy rysunkowe i wszystkie akcesorja szkolne, służące nie tylko do nauki, ale i do zabawy chłopca. Na trzy dni przed szóstą rocznicą urodzin Żorża, lekki powozik zatrzymał się przed mieszkaniem pana Sedley’a. Jakiś jegomość oddając cugle siedzącemu obok niego służącemu, wszedł do domu i zapytał o pana Jerzego Osborn’a.
Był to p. Woolsey, krawiec wojskowy, który przyjechał z rozkazu majora wziąć miarę dla Żorża i przypomniał że miał nieraz zaszczyt robić uniform dla kapitana Osborn’a.
Niekiedy też panny Dobbin przyjeżdżały — pewno z polecenia brata — i zabierały na spacer Amelję z synkiem do swego familijnego powozu. Nie była to zbyt wielka dla Amelji przyjemność; te panie bowiem przybierały względem niej postawę i ton zimno protekcyjny; ale czegoż kochająca matka nie zrobi z siebie dla przyjemności dziecka, a Żorż był uszczęśliwiony na widok koni i wielkiej karety. Zresztą wiemy już że Amelja była z natury cierpliwą i skłonną do uległości, z rezygnacją więc poddawała się temu.
Czasem zaś panny Dobbin prosiły Amelji żeby pozwoliła małemu cały dzień u nich przepędzić. Wielka to była radość dla Zorża, który mógł wybiegać się doskonale w pięknym ogrodzie, gdzie była oranżerja, a w niej wyborne winogrona i brzoskwinie.
Pewnego dnia panny Dobbin przyszły uradowane oświadczyć Amelji że odebrały bardzo dobre wiadomości o Wiljamie, z których i ona zapewne cieszyć się będzie.
— Cóż takiego? — zawołała Amelja z wyrazem radości. — Czy brat wasz wraca do nas?
— Ale nie, to wcale co innego.
W samej rzeczy chodziło tu o co innego: Panny Dobbin były pewne że brat ich ma się żenić z jedną z przyjaciółek Amelji, siostrą Michała O’Dowd miss Glorwiną, która pojechała do Madras dla odwidzenia lady O’Dowd i o której wdziękach i przymiotach bardzo wiele mówiono.
Amelja wydała lekki okrzyk, powiedziała że jest niezmiernie tą wiadomością uradowana, i jakby idąc za popędem wrażenia, którego przyczyny często sami nie wiemy, objęła Żorża i mocno go do siebie tulić zaczęła. Było coś konwulsyjnego w tym ucisku a oczy matki napełniły się łzami kiedy postawiła dziecko na ziemi. Przez cały ciąg tej przechadzki zaledwie parę słów wymówiła, a jednak była przejęta najżywszą radością. — O! tak, najżywszą radością!
Musimy teraz cofnąć się wstecz dla odświeżenia dawnej znajomości z tymi poczciwymi ludźmi, których nadzieje odziedziczenia spadku po miss Crawley tak zawiedzione zostały. Bute Crawley obliczał spadek po siostrze — na jego tylko osobę przypadający — na 30.000 funtów-sterlingów. Jakież było jego rozczarowanie kiedy zamiast tej sumy musiał poprzestać na pięciu tysiącach, z których, po opłaceniu swoich i synowskich długów, nie wiele mu zostało do podziału pomiędzy cztery córki. Mistress Bute nigdy niespostrzegła, albo spostrzedz nie chciała że jej gorżki humorek i despotyczne usposobienie temu smutnemu zawodowi przyczyną mogły być. Niebem się świadczyła, że nie zaniedbała nic co tylko w ludzkiej mocy było, żeby ten spadek sobie zapewnić. Byłoż to jej winą że sprytem, fałszem i obłudą nie mogła zrównać takiemu mistrzowi, jakim był Pitt Crawley w tej sztuce? Z tem wszystkiem ta poczciwa istota życzyła mu wszelkiego powodzenia w używaniu tak źle nabytego dobra.
— Przynajmniej z tego cieszyć się można że majątek zostanie w rodzinie — mówiła do swego męża ta świątobliwa niewiasta — bo Pitt z pewnością grosza nie wypuści z ręki. Anglja nic jeszcze równie chciwego i skąpego dotąd nie wydała. Zawsze to jest ta sama wada, która się w innej tylko formie objawia u tego obrzydliwca Rawdona, pożerającego i trwoniącego wszystko.
Ochłonąwszy z pierwszych napadów złego humoru, mistress Butte pogodziła się z losem i myślała tylko o tem żeby uratować to, co można z ogólnej ruiny majątkowej. Zajęta wprowadzeniem potrzebnych zmian, a nadewszystko oszczędności, mistress Butte nauczyła swoje córki znosić ubóstwo z godnością i spokojem, wymyśliła mnóstwo zręcznych wybiegów dla zakrycia przed światem domowego niedostatku a nawet i do uniknienia go — jak się uda. Zapobiegliwa matka woziła swoje córeczki na wszystkie bale i zebrania publiczne w sąsiedztwie. W domu zaś od śmierci miss Crawley przyjęcie gości było o wiele świetniejsze od tego, co dawniej bywało. Widząc na jakiej stopie dom był urządzony, nie możnaby się domyśleć że rodzina doznała tak srogiego zawodu w oczekiwaniu spadku po miss Crawley: któżby w samej rzeczy mógł przepuścić że owa mistress Bute, którą na wszystkich zabawach w gronie córek widziano, musiała walczyć w domu z najcięższą biedą — bo z głodem prawie. Ale toalety córek były świetniejsze niż kiedykolwiekbądź; żadne zebranie w Winchester lub w Southampton nie odbyło się bez nich, miały bowiem zawsze bilety na wszystkie bale, wyścigi lub regaty. Wszędzie można było spotkać powóz ich, ciągniony końmi wyprężonemi z pługa. Jakże z tego wszystkiego nie wnosić że ciocia wspominana zawsze z największą czcią, z rozczuleniem i wdzięcznością, musiała każdej z czterech synowic zostawić ogromny posag.
Jest to bardzo rozpowszechniony sposób kłamania w świecie zapełnionym próżnością tylko; a grzech tego rodzaju nietylko nie obciąża sumienia, ale przeciwnie budzi przeświadczenie zasługi z dopełnienia chwalebnego niby, acz trudnego czynu. Tak się przynajmniej zapatrywała na to mistress Butte, w jej oczach był to najpewniejszy sposób trafienia do nieba. Nie byłoż to rzeczywiście budującem dla obcych widzieć zawsze szczęście domowe w tej rodzinie? A te panienki tak naturalne, miłe i dobrze wychowane! Marta malowała znakomicie kwiaty, a z jej pracami można było się spotkać na wszystkich loterjach fantowych, urządzanych na prowincji przez Towarzystwo dobroczynności. Emma, której wierszyki w piśmie perjodycznem z wielkiem powodzeniem drukowane były, słusznie mogła być uważaną za słowiczka w rodzinie. Fanny i Matylda śpiewały duety, podczas kiedy matka akompanjowała im na fortepianie a Marta i Emma, wsparta wdzięcznie jedna o drugą, słuchały śpiewu sióstr w rzewnym niemal zachwycie. Ale nikt nie słyszał ciężkich, godziny trwających prób owych duetów, ani też bębnienia na fortepjanie, do którego matka gwałtem prawie zasadzała swoje córeczki. Jednem słowem mistres Bute mężnie stawiła czoło wszystkim trudnościom i niepowodzeniom domowym, a jeżeli najczęściej odwrócić ich nie była w stanie, to zawsze ukryć je przynajmniej przed światem potrafiła.
Jako dobra matka, troskliwa o zapewnie córkom losu, mistress Butte przyjmowała u siebie marynarzy z Southampton, seminarzystów z Winchester i oficerów kwaterującego tam pułku. Oprócz tych stara się wszelkiemi siłami ściągnąć do siebie młodych adwokatów i zachęcała często Dżim’a żeby jej swoich towarzyszów polowania przyprowadził. Czegożby wreszcie nie zrobiła matka dla szczęścia ukochanych dzieci?
Pomiędzy kobietą tak wysoce cnotliwą i potępieńcem podobnym baronetowi, nie mogło być nic wspólnego; zupełne zerwanie stosunków między braćmi było zatem nieuniknione. Wprawdzie należy tu dodać że nikt w okolicy nie chciał znać baroneta, którego życie było nieprzerwanym szeregiem gorszących czynów głośnych w całej prowincji. Baronet, ze swej strony, czuł nieprzezwyciężony wstręt do ludzi uczciwych, a uczucie to potężniało z latami. — Śmiało więc powiedzieć można że od czasu wizyty którą pan Pitt i lady Jane po ślubie baronetowi złożyli, brama wjazdowa nie otworzyła się dla żadnego człowieka godnego szacunku i poważania.
Odwiedziny te tak smutne i tak bolesne na młodej parze zrobiły wrażenie, że nigdy o tem bez oburzenia i grozy wspomnieć nie mogli, a kiedy Pitt prosił żonę żeby mu nigdy nie nadmieniła o tem, było coś tak dziwnego w jego spojrzeniu i głosie, że lady Jane mimowoli uczuła się przerażoną. Wszystkie szczegóły tyczące się tej wizyty, pochodzą do mistress Butte, która z właściwą sobie zręcznością umiała wyciągnąć słówko po słówku od syna i synowej, jak tylko chodziło jej o zaspokojenie niewinnej ciekawości.
Zaledwie lśniący świeżością powóz nowożeńców wjechał w główną aleję, młody Pitt mógł już zauważyć, ku wielkiemu swojemu niezadowoleniu — że drzewa, któremi ulica była wysadzaną, znacznie były przerzedzone: widocznie baronet nie ścieśniał się prawami własności pana Pitt’a ale rąbał i wycinał co mu się podobało.
Cały park przedstawiał obraz ruiny i zniszczenia. Aleje źle utrzymane, bryzgi błota leciały wysoko na powóz zapadający w wybojach, stopnie terasy czarnym mchem pokryte, miejsce rzadkich roślin i kwiatów, które się niegdyś bujnie tam krzewiły, zajęły dziś zielska i chwasty, od dawna ręką ludzką nietknięte; wszystkie okiennice stały się igraszką wiatru i stukały mocno o ściany całego domu. Po wielu rozpaczliwych targaniach dzwonka, zaledwie brama wjazdowa otworzyła się nakoniec przed gośćmi, którzy mogli dojrzeć na wschodach coś nakształt damy ze wstążkami, w chwili właśnie kiedy Horrocks wprowadzał przyszłego dziedzica Crawley i jego małżonkę do dawnej przodków siedziby. Goście nasi z każdym krokiem prawie czuli coraz większe zaduszenie z braku powietrza i silnego tytoniowego zapachu. Horrocks, nadmieniwszy nawiasem że pan jest cierpiący na ciężki ból w krzyżach, wprowadził gości do pokoju, zwanego gabinetem pana Pitt’a. Okna gabinetu wychodziły na dziedziniec; otworzywszy jedno z nich, wołał donośnym głosem na stangreta i do służącego swego syna, zabierających się do znoszenia rzeczy:
— Nie ruszać tych tłumoków! — krzyczał wskazując końcem cybucha, który trzymał w ręku. — Cóż to, nie widzicie, osły, że to tylko krótka wizyta? O! jakże ten koń ma nogę skaleczoną! Zaprowadźcie go do oberży „pod Koroną,“ tam mu zrobią nacieranie. — Potem zwracając głos do gości:
— No, i jakże tam się miewasz, mój kochany Pitt? He! he! chcesz się dowiedzieć czy stare kości ojca jeszcze się nie rozsypały, nieprawdaż? A to moja synowa? Jak się masz, moje dziecko? Widzę że twarzyczka twoja świeżej trochę wygląda jak pergaminowe policzki twojej szanownej matki. Chodźże, uściskaj starego Pitt’a jak wzorowa i kochająca synowa.
Ten uścisk mocnym odorem tytoniu zaprawiony, przy kolącej, od tygodnia niegolonej brodzie, nie miał zbyt wiele powabu dla młodej kobiety. Szczęściem przypomnienie brata Southdown’a który nosił wąsy i palił cygara, pozwoliło jej wyjść zwycięsko z tej ciężkiej próby.
— Ale, ale — mówił baronet, uwalniając lady Joannę z czułego uścisku — widzę że Pitt’owi brzuch rośnie! Powiedz mi, moja kochana, mąż twój czytuje ci zapewne swoje wieczne kazania, naprzykład setny psalm wieczornego hymnu, nieprawdaż mości Pitt? Horrocks, przynieś no prędko panu kieliszek likieru i ciastko dla pani! No, i czegoż stoisz jak bałwan z otwartą gębą? Ja tu was nie zatrzymuję wcale i nie wymagam żebyście się ze mną starym kilka dni mieli nudzić sami, a i mnie nie bardzobyście zabawili; jak widzicie, mam już stare swoje nawyknienia, i pędzę życie samotne przy fajce i triktraku.
— Ja umiem także grać w triktrak — rzekła lady Joanna i uśmiechem — zawsze prawie grywałam z ojcem i z miss Crawley.
— Lady Joanna mogłaby służyć ojcu do tej gry, tak przez niego lubionej — dodał Pitt uroczystym jak zwykle głosem.
— To nic nie znaczy — odparł baronet — to was nie zmusza wcale do tego żebyście się tu instalowali — nie, nie. Jedźcie do Mudbury, mistress Riencer będzie wam niezmiernie rada, albo też zajedźcie na probostwo. Butte was zatrzyma pewno na obiad, i będzie uszczęśliwiony z waszych odwidzin. On tyle ma dla was wdzięczności za to żeście uprzątnęli mu z przed nosa spadek po ciotce, Ha, ha! będziecie mieli czem zatkać dziury tego domu jak ja ustąpię.
— Zauważałem — mówił Pitt ze zwykłą mu arogancją — że ludzie pańscy powyrąbywali wiele drzew w parku.
— Oh, czas jest bardzo piękny i jak na tę porę niezmiernie przyjemny — odpowiedział baronet, jak gdyby nagle porażony głuchotą. Wiesz co Pitt, powiem ci prawdę że się już na dobre starzeję. Daj ci Boże jak najdłuższe lata, ależ i tobie już do pięćdziesiątki nie daleko. No, ale on swój piąty krzyżyk nie źle nosi, nie prawdaż, moja piękna lady Joanno. Pobożne to, wstrzemięźliwe to, koniec końców żyje sobie uczciwie. Ot patrzcie na mnie, ja ośmdziesiątki już dobiegam.
Tu baronet zaczął się śmiać, napełnił nos tabaką i przymilając się do lady Joanny, ściskał ją za rękę. Pitt usiłował zwrócić rozmowę na wyrąbane drzewa, ale napróżno; baronet natychmiast stawał się głuchym.
— O! tak niestety! starzeję się, starzeję, a do tego moja podagra dobrze, dobrze mnie w tym roku namęczyła. Nie długo już, nie długo tu mam popasać, więc też rad jestem mocno żeście przyjechali oboje mnie odwidzić. Podobasz mi się lady Joanno, nie widzę w tobie wcale pogardliwego tonu i impertynenckiej miny Binkiesów. Czekaj... muszę ci dać... żebyś miała w czem wysątpić u dworu...
To mówiąc wyjął z biurka pudełeczko z klejnocikami jakiej takiej wartości i podał je synowej.
— Weź to sobie — moje kochanie — mówił do nie] — te kosztowności należały jeszcze do mojej matki i tylko nieboszczka pierwsza moja żona je nosiła; córka hurtownika kupca nigdy ich nie dotknęła, mogę cię zapewnić; ale bierz prędko i chowaj.
W chwili kiedy baronet jedną ręką podawał owe pudełko lady Joannie a drugą zasuwał szufladkę od biurka, Horrocks wszedł do pokoju z tacą, na której była przekąska, składająca się z ciastek i likieru.
— Cóż to pan dał żonie Pitt’a — zapytała niewiasta z wstążkami po wyjeździe młodej pary.
Była to miss Horrocks, córka znanego już nam Horrocks’a, przedmiot zgrozy i oburzenia całej prowincji, samowładna pani w Crawley-la-Reine. Ku wielkiemu niezadowoleniu całej rodziny znaczenie i rządy miss Horrocks były tak potężne w domu, że wszystko tam było na jej rozkazy: konie, powozy i t. d., a nawet kredyt otwarty w mudburskiej kasie oszczędności. Którykolwiek ze sług miał nieszczęście jej się niepodobać, natychmiast był odprawiony: Ogrodnik ze Szkocji — mający niejako autonomiczne dążności, dumny z umiejętnego prowadzenia szczep i z obfitości wybornych owoców, które mu nawet — mówiąc nawiasem — piękny dochód robiły, bo na targu w Southampton nie tylko jarzyny i owoce, ale i płody cieplarni łatwo zbyć można było — odważył się razu jednego zrobić jakąś uwagę miss Horrocks, zajętej zajadaniem najpiękniejszych brzoskwiń. To wystąpienie w obronie praw własności, sprowadziło ogrodnikowi na razie parę policzków tylko, ale nazajutrz musiał się nieborak z całą rodziną wynosić z Crawley i widzieć owoce swej pracy wystawione na łup przechodniów i na pastwę chwastów które bujnie wszędzie się puściły. Tenże sam los spotkał i innych służących, tak że w ogromnej kuchni dwóch czy trzech pachołków tylko trzęsło się od zimna, a w stajni i w kredensie takie pustki zaległy, że wszystko zamieniło się powoli w jedną wielką ruinę. Sir Pitt przepędzał nocy na gawędce ze swoim Horrocks’em, a we dnie był zajęty kłótnią z faktorami i pisaniem obelżywych listów do swoich dzierżawców, etc. Adwokaci i wszelkiego rodzaju urzędnicy mający do baroneta interes, przystępu do niego znaleść nie mogli jeżeli nie byli wprowadzeni przez znaną nam niewiastę obficie wstążkami przystrojoną.
Młody Pitt, jako człowiek surowych obyczajów i zwolennik etykiety, nie mógł obojętnie patrzeć na to pogwałcenie wszelkich konwenansów. Sama myśl że dama z wstążkami może zostać jego macochą, napełnia go niepokojem i grozą. Po owej wizycie, którąśmy powyżej opisali, hrabina Southdown starała się kilkakrotnie o wprowadzenie do domu baroneta książek zdolnych zmiękczyć i przerazić zatwardziałego grzesznika. Mistress Butte zrywała się w nocy i biegła do okna żeby zobaczyć czy łuna pożarna nie oświeca horyzontu w stronie Crawley. Sir Wapshot i sir Fuddeston, dawni przyjaciele baroneta, nie chcieli razem z nim zasiadać w sądzie przysięgłych, i odwracali się z oburzeniem od starego rozpustnika, jeżeli ten spotkawszy ich na ulicy w Southampton, chciał im podać rękę. Ale to wszystko na starym nie robiło wrażenia: chował rękę do kieszeni i odchodził śmiejąc się głośno. Również broszury lady Southdown wzniecały w nim najżywszą wesołość. Jednem słowem śmiał się z synów swoich, z całego świata, a nawet z niewiasty wstążkami upstrzonej, kiedy nią gniew miotał, co się dosyć często zdarzało.
Miss Horrocks, zająwszy stanowisko ochmistrzyni w Crawley, zaczęła od razu traktować dawnych towarzyszów i towarzyszki służby z despotyzmem ciężkim do zniesienia. Słudzy musieli ją nazywać panią, a wpływ jej i znaczenie rosły do tego stopnia, że nawet ojcu robiła czasem uwagę żeby nie obchodził się zbyt poufale z damą baroneta.
Często się zdarzało że miss Horrocks przybierała powagi, ruchy i manjery wielkiej pani, co z niej robiło istną karykaturę. Baronet chwytał się wówczas za boki i śmiał się do rozpuku, a pod wpływem tej wesołości, kazał jej przywdziewać strój pierwszej swej żony, używany na występy dworskie i zapewniał że nigdy nie widział równie eleganckich i arystokratycznych ruchów, że strój ten przypadał jej doskonale do twarzy i figury, i że nie brakuje nic więcej jak tylko wsiąść do czterokonnej kolasy i wystąpić na bal u dworu.
Miss Horrocks, przywłaszczywszy sobie wszystkie gałganki dwóch żon baroneta, pruła, cięła, krajała i przerabiała wszystko do swojej stosując figury. Jeszcze tylko klejnoty i kosztowności poprzednie spać jej spokojnie nie dawały; ale stary baronet opierał się wszelkim pieszczotom i pochlebstwom, a kluczyka od biurka nie wypuszczał z ręki.
W jakiś czas dopiero, po wyjeździe tej szanownej niewiasty z domu, znaleziono w jakimś kącie zeszyt, na którym ćwiczyła się w pisaniu kaligraficznem a osobliwie w kreśleniu swego podpisu; na każdej stronnicy można było wyczytać: Lady Crawley, Lady Betsy Horrocks, Lady Elisabeth Crawley etc, etc.
Jakkolwiek zacni mieszkańcy plebanji nie bywali nigdy w Crawley i zdawali się uciekać od występnego grzesznika, wiedzieli jednak dokładnie o wszystkiem co się w jego domu działo, i codzień prawie oczekiwali jakiejś katastrofy, którą i miss Horrocks poniekąd przeczuwała. Ale niestety! szatan się w tę sprawę wmieszał, i wyrwał biedaczce z rąk nagrodę należną jej bezinteresownemu poświęceniu i niepokalanej cnocie.
Pewnego dnia baronet zastał Jejmość Panią — jak ją żartobliwie nazywał — przy starym brzęcząco ochrypłym klawikordzie, zamkniętym już od czasu jak Becky Sharp przestała na nim grywać swoje kadryle. Dama wstążkowa biła pięściami w klawisze z największą pewnością i rozdzierała sobie piersi z całej siły, naśladując niby śpiewy, które kiedykolwiek słyszała. Mała dziewczynka, przyjęta do kuchni, stała obok swojej pani przysłuchując się z widocznem zadowoleniem tym eksperymentom muzycznym, co można było wnosić z rytmicznego ruchu głowy i wykrzykników zdradzających uwielbienie:
— Och pani, jakież to piękne!
Pochlebca na wielkim pańskim dworze, biegły w swojem rzemiośle, nie wypełniłby lepiej swego zadania.
Ten obraz obudził jak zwykle baroneta. W wieczornej pogadance ze swoim wielkorządcą ze dwadzieścia razy wracał do tego tematu. Miss Horrocks zdawała się objętnie słuchać tej rozmowy, stukając palcami po stole jakby na klawikordzie, gdy tymczasem sir Pitt — żeby dać pojęcie o potędze głosu miss Horrocks — beczał z siłą zdolną rozwalić mury, zapewniał że głos tak cudowny potrzeba kształcić koniecznie i obiecywał dać jej metrów śpiewu, co zresztą skromnej miss Horrocks wydawało się rzeczą zupełnie naturalną.
Baronet był tego wieczora więcej ożywiony i wesół niż zwykle, wypił wespół z Horrocks’em ogromną ilość groku i bardzo późno położył się do łóżka.
W pół godziny potem cały dom był w ruchu. Przez okna widać było światła przenoszone wzdłuż sal, które nigdy oświecane nie były, bo pan domu zaledwie parę pokojów zajmował; podczas gdy człowiek na koniu leciał cwałem do Mudbury żeby lekarza sprowadzić. Jednocześnie nieporównana i wszechwiedna mistress Butte Crawley dążyła z probostwa do dworu w towarzystwie męża i syna.
Przez główny dziedziniec weszli do jadalnej sali zdobnej snycerską z dębowego drzewa robotą. Na środkowym stole jeszcze stała próżna butelka od araku, w towarzystwie trzech szklanek — pozostałości ostatniej orgji baroneta. Troskliwi krewni przeszli szybko szereg starych komnat, zmierzając do znanego nam gabinetu, gdzie zastali miss Horrocks uwijającą się z gorączkowym pośpiechem około komody i biurka. Na widok małej mistress Butte, której oczy świeciły z pod kaptura, miss Horrocks wydała okrzyk przeraźliwy i upuściła ogromny pęk kluczów na posadzkę.
— A co! James, jesteś świadkiem! Jesteś świadkiem panie Crawley! — wołała mistress Butte wskazując palcem złapaną na gorącym uczynku miss Horrocks, której pomieszanie aż nadto zdradzało występne zamiary.
— On sam mi to dał! On mi to wszystko dał! wołała miss mocnym głosem.
— On ci to dał, nikczemnico! krzyczała nie mniej głośno mistress Butte. Możecie panowie zaś zaświadczyć że ta kobieta, zdolna do najczarniejszych zbrodni, plądrowała po wszystkich schowkach naszego brata. Ja wam zawsze to mówiłam że prędzej czy później ona musi skończyć na szubienicy.
Betsy Horrocks przestraszona upadła na kolana — głośne łkania nie dozwalały jej ani słowa wymówić. Ktokolwiek zna czem jest miłosierdzie u niektórych kobiet, wie dobrze że się te anioły nie zbyt z przebaczeniem śpieszyć lubią, i że upokorzenie nieprzyjaciela jest dla nich najmilszym tryumfem.
— Zadzwoń, James — zawołała mistress Butte. — Dzwonić dopokąd kto nie przyjdzie!
Trzech czy czterech ludzi, zostających na usługach w tym opustoszałym domu, zbiegło się na głos rozlegającego się dzwonka.
— Zamknąć tę nędznicę, schwytaliśmy ją na kradzieży! krzyknęła mała kobiecina energicznym głosem. Prędzej, panie Crawley, bierz się do spisania protokołu. A ty, Beddoes, odprowadzisz ją jutro do więzienia w Southampton.
— Moja kochana — zaczął nowomianowany urzędnik — winienem zrobić tu uwagę że...
— Czy tu nie ma kajdanków — przerwała mistress Butte stukając nogami — Wiem że tu były kiedyś kajdanki. Gdzież jest ohydny ojciec tej nędznicy?
— On sam mi to wszystko darował — wołała ciągle biedna Betsy — nie prawdaż, Estero? O! tak!... sir Pitt sam, nie prawdaż?... Sam mi dał — wiesz dobrze... na drugi dzień po jarmarku w Mudbury. Zresztą na co mnie to wszystko się przyda, zabierajcie wszystko jeżeli nie wierzycie że to moje; och! co jabym z tem robiła!
To mówiąc nieszczęśliwa Betsy wyjęła z kieszeni parę ogromnych klamer od trzewików; ten sprzęt błyszczący najwięcej z wszystkich rzeczy, znajdujących się w wiadomej szufladce, zapalił w Betsy żądzę posiadania.
— Na miłość Boga! Betsy, jakże można tak zmyślać? — rzekła niby z oburzeniem Estera. — Czyż godzi się oszukiwać taką dobrą panią, jak pani Crawley, i taką czcigodną osobę, jak szalony pan pastor!
— O! pani łaskawa może przeszukać w moich kieszeniach, nic nie mam tylko moje klucze, proszę pani, bo ja jestem uczciwa, choć biedna, widzi pani, moi rodzice żyją z pracy rąk. Bodajby moja noga nigdy nie powstała w kościele, jeżeli u mnie się znajdzie kawałeczek koronki tylko, albo skrawek jakiej jedwabnej materji, choćby na obwinięcie palca!
— Gdzie są twoje klucze? zatwardziała grzesznico! godna potępienia! — wołała cnotliwa kobiecina, zawsze na wpół zakryta kapturem.
— Oto świeca, proszę pani, ja poprowadzę do mego pokoju i wszystkie swoje rzeczy pokażę! Może pani zechce przepatrzyć komody ochmistrzyni? Tam to jest dużo różnych rzeczy — ciągnęła dalej Estera kłaniając się bez ustanku.
— Milcz, proszę ciebie! Wiem ja doskonale gdzie jest jej pokój! Pani Brown, proszę z łaski swej za mną: ty zaś, panie Beddoes, pamiętaj że za tę nędznicę sam odpowiadasz, pilnuj więc jej dobrze! Panie Crawley, idź spiesznie na górę i zobacz czy nie zabijają twego brata; oni go zamordować gotowi!
Kończąc te wyrazy mistress Butte chwyciła świecę i w asystencji pani Brown udała się do pokoju dobrze jej w samej rzeczy znanego. Małżonek zaś posłuszny poszedł do pokoju brata, którego zastał wyciągnionego bezwładnie w fotelu; doktor z Horrocks’em w najwyższem przerażeniu zwijali się około na wpół umarłego, żeby mu upuszczeniem krwi życie przywrócić.
Zaledwie świtać zaczęło pani pastorowa po całonocnem czuwaniu przy chorym, wyprawiła gońca do pana Pitt’a Crawley’a. Ta zacna dama przyjęła na siebie ciężki obowiązek kierowania wszystkiemi sprawami w tak ważnych okolicznościach. Wszelkie rozkazy i postanowienia od niej pochodziły. Chory dawał niby znaki życia, odzyskał cokolwiek przytomność, ale mówić nie mógł. Mistress Butte z prawdziwem zaparciem się samej siebie nie odstępowała od łóżka baroneta. Zdawało się, że ta kobieta snu nie potrzebuje, czarne jej oczy ciągle zostawały otwarte, podczas kiedy doktor pogrążony w fotelu, chrapał jak za najlepszych czasów. Napróżno Horrocks usiłował zachować swoje znaczenie i powagę i mistress Bute łajała go przezywając opojem, rozpustnikiem itp... kazała mu wynosić się z domu, i zapowiedziała, że jeżeli się pokaże jeszcze, to ze swoją ukochaną córeczką Batany-Bay odwiedzi.
Przestraszony tak kategorycznem oświadczeniem popartym energicznymi gestami mistress Butte, Horrocks wsunął się nieśmiało do sali jadalnej, gdzie zastał pana James, który upewniwszy się, że butelka stojąca na stole zupełnie była próżna, kazał Horrocks’owi podać sobie pełną butelkę i zmienić szklanki, poczem ojciec i syn usiedli przy stole, rozkazali marszałkowi dworu oddać im natychmiast wszystkie klucze, wyjść za drzwi i wynosić się jak najkrótszą drogą.
Po takiem dictum acerbum nie pozostawało nic więcej, jak poddać się nieubłaganej konieczności. Zabrawszy więc córeczkę wyniósł się jak najciszej, za nim światło dzienne rozproszyło ciemności nocy.
Taki był koniec potęgi tych dwóch zacnych istot i ich panowania w Crawley-la-Reine.
Wkrótce potem spadkobierca Crawlejów przybył do domu, gdzie odtąd samowładne piastował rządy. Stary baronet żył jeszcze kilka miesięcy, ale nie odzyskał już przytomności umysłu; władza więc jego przeszła na starszego syna. Sir Pitt od wielu już lat obciążał bezustannie długami hypotekę, roje interesentów kręciło się około niego; codzień prawie miał ze swoimi dzierżawcami spory, z których setkami wywiązywały się procesa, proces z kompanją kopalni, proces z kompanją Doków, proces jednem słowem ze wszystkimi, którzy jakikolwiek z nim stosunek mieli. Wyjść z tych wszystkich kłopotów, przejrzeć jasno w tym nierozwikłanym chaosie, oto zadanie godne umysłu i wytrwałości byłego urzędnika przy dworze Puperniklskim. Wziął się też do dzieła z energją godną podziwienia.
Cała jego rodzina, nawet lady Southdown osiedliła się w Crawley, oddając się z zapałem propagandzie — pomimo szalonego gniewu mistress Butte, w nadzieji że pod bokiem pastora wzniesie się mównica dla dysydentów. Ponieważ sir Pitt żadnego rozporządzenia za życia nie zostawił, lady Southdown czekała tylko śmierci pastora żeby na jego miejscu osadzić jednego z swoich młodych protegowanych. Nasz dyplomata zostawiał jej wszelką swobodę tych kombinacji i milczał jak sfinks.
Pogróżki mistress Butte przeciw miss Besty Horrocks zostały pogróżkami; zresztą ani ona, ani jej wstążki nie odwidzały już więcej więzienia w Southampton; opuściwszy dwór, przeniosła się ona na wieś do oberży „pod herbami Crawlejów,“ którą baronet wynajmował dawniej Horrocks’owi, ten zaś uzbierawszy grosza, kupił kilka nieruchomości, co mu dało głos przy wyborach; tym sposobem cztery głosy sąsiadów, w połączeniu z głosami Horrocks’a i pastora, utworzyły okręg wyborczy, dający parlamentowi dwóch przedstawicieli Crawleju.
Między damami plebanji i dworu nastąpiła wkrótce wymiana sąsiedzkich grzeczności. Mówimy tu właściwie o lady Joannie, bo co się tyczy lady Southdown, jej każde spotkanie z mistress Butte kończyło się zawsze na zaciętej walce, do tego stopnia że dwie te zapaśniczki zaczęły od siebie wzajemnie uciekać. Dostojna pani domu zamykała się w swoim pokoju przez czas wizyty mieszkańców plebanji, za co pan Pitt wcale się nie gniewał, bo kiedy niekiedy przynajmniej od niemiłej nieobecności macochy mógł być uwolnionym.
Rodzina Binkie była według niego jedną z najszlachetniejszych i najrozumniejszych rodzin w Anglji, ale pretensje lady Southdown i powaga jaką okrywać się lubiła, stawały się dla niego coraz więcej uciążliwe. O ile mogło mu schlebiać że w czterdziestu sześciu latach był na stopie młodego człowieka, o tyle musiało mu być nie miłem czuć się skrępowanym jak dziecko brakiem swobody i niezależności. Co zaś lady Joanny, ta nie stawiłaby oporu matce, zresztą silne przywiązanie do dzieci wypełniało całą jej egzystencję. Szczęściem dla niej rozliczne i ważne zajęcia lady Southdown, konferencje z duchownymi, obszerna korespondencja z misjonarzami w Afryce, Azji, Australji it.p., nie zostawiały szanownej hrabinie czasu do zajmowania się wychowaniem małej Matyldki i jej wnuka, pana Pitt Crawley, który był bardzo chorowity. Lady Southdown karmiła go silnemi dozami kalomelu, i temu tylko przypisywała że się jej wnuczek utrzymywał przy życiu.
Stary zaś sir Pitt dożywał resztek swego żywota w tej części domu gdzie ostatnia lady Crawley skończyła życie. Mała Estera otaczała go najtkliwszemi staraniami, którym płatne usługi nigdy sprostać nie mogą. Któż lepiej od niej potrafiłby usłać łóżko, przebić poduszki, przygotować kleiki i rumianki? Takie kobiety siedzą nieodstępnie noc całą przy łóżku chorego, znoszą cierpliwie jego skargi i kaprysy: słońce już będzie wysoko, wysoko, a im nawet do głowy nie przyjdzie że wyjść na boży świat można. Spią na kanapie, objadują na kawałku stoła, całe wieczory przepędzają na podtrzymywaniu ognia przy którym słychać syczenie jakiegoś napoju dla chorego, czytają gazetę od deski do deski, i nakoniec znosić muszą łajanie jeżeli ktoś z przyjaciół odwiedzi ich raz na tydzień a broń Boże jeżeli nieco alkoholu dolać sobie w towarzystwie pozwolą. Jakże niewyczerpanego trzeba zasobu dobroci żeby w takich warunkach otoczyć czułemi staraniami tych nawet, których się kocha, jednakże płacąc dziesięć funtów kwartalnie każdy uważa to poświęcenie sowicie wynagrodzonem. Crawley zaledwie połowę tej sumy dawał Esterze za pilnowanie starego baroneta i na to jeszcze się skrzywił i narzekał.
W dnie pogodne wyprowadzano — a raczej wywożono — staruszka w fotelu, który służył miss Crawley podczas jej pobytu w Brighton i potem został sprowadzony do Crawley — z mnóstwem rzeczy należących do lady Southdown. Lady Joanna zawsze tym przechadzkom towarzyszyła, co niemałą sprawiało przyjemność starcowi który ją lubił bardzo. Wejście jej rozjaśniało oblicze starego baroneta; kiedy zaś wychodzić miała, marszczył się i wymawiał jakieś niezrozumiałe wyrazy, a zaledwie drzwi się za nią zamknęły, biedny starzec zalewał się łzami. Wówczas dopiero następowała zupełna zmiana: uśmiechnięta przedtem twarz Estery przybierała wyraz dzikiej surowości, uprzejma słodycz w obejściu i troskliwość ustępowały miejsca gwałtownym ruchom i wykrzyknikom: „Milcz, stary głupcze!“ wołała grożąc starcowi zaciśniętą pięścią; potem nie zważając na jego jęki, odsuwała gwałtownie fotel od kominka, który był jedyną jego rozrywką. Oto czem były uwieńczone siedmdziesiąt lat kłamstwa, opilstwa, egoizmu i rozpusty: dziś pozostał tylko płaczliwy i w stanie idjotyzmu starzec, którego potrzeba było nakarmić, do łóżka ułożyć i jak dziecka pilnować!
Sama natura przyszła z pomocą Esterze żeby ją od tych ciężkich obowiązków ostatecznie uwolnić. Jednego poranku, kiedy sir Pitt przeglądał w swoim gabinecie raporta, podane mu przez rządcę, zastukano do drzwi.
W tejże chwili ukazała się na progu Estera, kłaniając się niezgrabnie i zaczęła jąkać: Przepraszam pana... pan umarł... dziś rano... proszę pana... gotowałam rumianek... i kaszkę na wodzie... jak zawsze, proszę pana... o szóstej z rana, proszę pana... i słyszałam tylko jakby pan westchnął, proszę pana... i już...
To powiedziawszy ukłoniła się znowu. Zawsze blada twarz Pitt’a pokryła się rumieńcem. Czy to dla tego że się uczuł panem Crawleja, posiadającym miejsce w parlamencie? Czy też może wyobraźnia przedstawiła mu przyszłość brzemienną zaszczytami i dostojeństwy?
— Nic mi teraz nie przeszkadza — pomyślał sobie — popłacić długi obciążające moje dobra.
Sir Pitt byłby już dawno obliczył co było korzystniejszem dla niego; jeżeli dotąd trzymał gotówkę odziedziczoną po ciotce, to dla tego tylko, żeby oczyszczając swoje interesa z jednej strony, nie stracić tyleż z drugiej.
Odgłos dzwonów założonych rozlegał się w około, kościoł powleczono czarnem suknem, a okna domu i plebanji zakryte były żaluzjami. Butte Crawley dla przyzwoitości nie był na meetingu, który się odbył w hrabstwie z powodu wyścigów konnych, ale poszedł spokojnie na objad do rodziny Fuddlestone, gdzie przy kieliszku dobrego porto, rozmawiano o nieboszczyku i jego następcy. Miss Betsy, poślubiona niedawno siodlarzowi z Mudbury, wygłaszała patetyczne wykrzykniki. Chirurg Glauber przyszedł odwidzić rodzinę zmarłego, złożyć jej swoje głębokie uszanowanie i dowiedzieć się o zdrowiu pań. Zgon baroneta był jedynym przedmiotem rozmów w Mudbury i w oberży „pod herbami Crawlejów“. Gospodarz domu powrócił do swej siedziby z pastorem, który od czasu do czasu zaglądał do sali trunkodajnej i próbował piwo pana Horrocks’a.
— Mamże napisać do twego brata, czy chcesz sam tego dopełnić? zapytała lady Joanna nowego baroneta.
— Jako głowa rodziny — odrzekł sir Pitt — muszę, sam napisać do niego. Poszlę mu zaproszenie na pogrzeb jak tego przyzwoitość wymaga.
— A... co do mistress Rawdon?... zapytała nieśmiało.
— Joanno, Joanno, zawołała lady Southdown, czy pomyślałaś co mówisz?
— Nie ma wątpliwości że mistress Rawdon jest w połowie zaproszoną, dodał sir Pitt stanowczym głosem.
— Nic podobnego nie może stać się w tym domu dopokąd ja tu jestem, odpowiedziała lady Southdown.
— Zechce pani łaskawie pamiętać — odparł sir Pitt — że jestem teraz głową rodziny. Napisz pani, proszę — rzekł, zwracając się do lady Joanny — list do mistress Rawdon Crawley, prosząc ją żeby zechciała być obecną temu bolesnemu obchodowi.
— Joanno! — zawołała hrabina. — Zabraniam ci brać pióro do ręki.
— Przypominam raz jeszcze — odparł znowu Pitt że ja tu jestem panem; a jakkolwiek wyjazd pani zrobiłby mi śmiertelną przykrość, mam jednak stałe postanowienie rządzić się tu jak mi się podoba i iść za popędem moich własnych przekonań.
Lady Southdown unosząc się szlachetnem oburzeniem, prosiła o swój powóz i konie. Skazana na wygnanie przez zięcia i córkę, hrabina chciała się zamknąć w odludnem miejscu, ukryć swój smutek i prosić Boga o nawrócenie dzieci.
— My nie chcemy wcale żebyś nas opuszczała, droga matko — rzekła bojaźliwa Joanna tonem błagalnym.
— Przeciwnie, wypędzacie mnie otwierając dom kobiecie której towarzystwa unikać powinien każdy, ktokolwiek ma prawdziwe religijne uczucia. Jutro rano wyjeżdżam moim powozem.
— Bądź łaskawa, Joanno, napisz to, co ci dyktować będę. — Mówiąc to, sir Pitt podniósł się i przybrał poważną i sztywną postawę, wielce przypominającą porozwieszane familijne portrety. — Pisz! powtórzył rozkazująco:
„Kochany bracie!
Słysząc te wyrazy lady Southdown — która łudziła się jeszcze że zięć jej zachwieje się w swem postanowieniu — zerwała się nagle, jakby gromem rażona, i wyszła w największem oburzeniu. Lady Joanna patrzyła na męża, jak gdyby wybadać chciała czy może pobiedz do matki, żeby ją pocieszyć i uspokoić, ale Pitt wzrokiem ją zatrzymał.
— Uspokój się — powiedział — matka twoja zostanie; dom jej w Brighton odnajęty, większa połowa dochodów już dawno stracona, a hrabina mieszkająca w oberży jest najgorzej uważaną; Od dawna już. moja kochana, czekałem tylko sposobności żeby się zdobyć na ten krok stanowczy; a teraz, jeżeli pozwolisz, wrócimy do listu:
„Kochany bracie!
„Zapewne przeczułeś już od dawna bolesny cios, który nas teraz dotknął, itd.“
Jednem słowem, Pitt wyniesiony losem, albo własną zasługą — jak sam był przekonany — do posiadania znacznego majątku, który ogólną zazdrość obudzał, postanowił sobie zachować wszelkie względy dla rodziny i być dla niej wspaniałomyślnym monarchą. Układał już sobie jakim sposobem przywróci dawny blask domu Crawleyów, a myśl że zostanie głową tak znakomitego szczepu, nie mało schlebiała jego miłości własnej. Przedewszystkiem zamyślał użyć swoich wpływów — jakie mu nowe jego stanowisko i przymioty osobiste zdawały się zapewniać — do zapewnienia bratu i pokrewnym Butte odpowiedniej i godnej ich pozycji. Kto wie, może go nawet dręczyły trochę wyrzuty że sam jeden posiadał dostatki, będące dla tylu ludzi niegdyś podnietą nadziei, a dziś przedmiotem zazdrości. Panowanie Pitt’a zaledwie kilka dni dopiero liczyło, a człowiek ten był dziś zupełnie inny niż przedtem. Plan jego postępowania w przyszłości był już ułożony. Miał on niezachwiane postanowienie być sprawiedliwym i uczynnym, zrzucić jarzmo lady Southdown i zachować najlepsze stosunki z wszystkimi członkami rodziny.
W takim też duchu pełnym umiarkowania i godności był napisany list do Rawdona, gdzie obok tego dźwięczne wyrazy i szumne okresy zawierały najszczytniejsze myśli, a wszystko razem dostarczało obficie materjału do wprawienia w zachwyt nadobnego sekretarza, którego pióro szybko biegało po papierze idąc za słowami dyktującego.
— To będzie kiedyś najznakomitszy mowca w parlamencie, myślała sobie lady Joanna. Co to za rozum! Co za nieprzebrana dobroć! Prawdziwie, to jest człowiek genjalnych zdolności! Natura wprawdzie trochę za chłodna, ale grunt doskonały! O! to genjusz, bez wątpienia.
Pitt Crawley był już przedtem list swój ułożył, każde wyrażenie przeważył, potem wyuczył się go doskonale na pamięć, i z przebiegłością w udawaniu, dyplomatom tylko właściwą, wyrecytował w danej chwili swojej żonie, osłupiałej z podziwienia i zachwytu.
Pismo to z obwódką czarną i takąż pieczęcią odebrane przez pułkownika Rawdona, sprawiło mu niejakie zadowolenie.
— Ale na co się nam przyda skazywać na te śmiertelne nudy? — pomyślał sobie. — Poobiednie godziny przepędzane z Pitt’em są dla mnie nie do zniesienia; a przytem, sama podróż tam i na powrót będzie nas kosztować ze dwadzieścia funtów.
Odnosząc do pokoju Becky czekoladę, którą codziennie sam jej przygotowywał, Rawdon zaniósł żonie list mając przytem zasięgnąć jej rady i do niej się zastosować, jak to miał zwyczaj robić w ważniejszych okolicznościach.
Na toalecie, przy której Becky układała swoje blond włosy, Rawdon położył list i postawił czekoladę. Przebiegłszy oczyma pismo, ów przedmiot niepokoju Rawdona, Becky zawołała prostując się sztywnie i wywijając nad głową listem jakby chorągwią:
— Zwycięstwo! zwycięstwo!
— A dla czego zwycięstwo? zapytał Rawdon patrząc z zadziwieniem na to drobne stworzenie z rozpuszczonemi lokami w powiewającym na wszystkie strony rannym szlafroczku. Stary nic nam przecie nie zostawia bo mi już moją schedę oddał po dojściu do pełnoletności.
— Czy nigdy już nie będziesz miał zdrowego rozsądku nawet doszedłszy do pełnoletności? odparła Becky. Chodźmy prędzej do mistress Brunoy; potrzebuję żałobnej toalety, a ty każesz sobie dać przepaskę z krepy na kapeluszu i zamówisz czarne ubranie, którego u ciebie nie widziałam wcale. Wszystko to ma być na jutro, bo jedziemy we czwartek.
— Ale ja sądzę że nie myślisz tam jechać? powiedział Rawdon zdziwiony.
— Przeciwnie, bardzo się mylisz, bo właśnie mam ten zamiar, odpowiedziała Becky. Mam nadzieję nawet że na rok przyszły lady Joanna przedstawi mnie u dworu, a brat twój otworzy ci drzwi do parlamentu. Czy zawsze będziesz tak krótkowidzącym, mój miły gapiu? Lord Steyne będzie miał głos twój i twego brata; ty zaś zostaniesz sekretarzem wicekróla Irlandji, rządcą Indji, podskarbim, konsulem, zresztą nie wiem czem.
— Tymczasem nim to nastąpi, poczta będzie nas kosztować nie wiem ile pieniędzy, mruczał Rawdon nieukontentowany.
— Pojedziemy w powozie Southdown’a, który — jako członek rodziny — musi być na pogrzebie. Ale na co lepiej, czy nie możemy wziąć dyliżansu? To będzie skromniej, a tem samem przyzwoiciej.
— A mały czy także z nami pojedzie? zapytał pułkownik.
— A to po co? Chyba dla tego tylko żeby jedno miejsce więcej zapłacić; jest już nadto duży żeby go w drodze na kolanach trzymać. Tu go zostawimy; Brigs przez ten czas uszyje mu czarną bluzę. Idź prędzej i pokaż o ile umiesz być posłusznym. Przechodząc powiesz Sparks’owi że stary Pitt umarł, i że się tobie znaczny spadek dostanie jak się interesa uregulują. On to niezawodnie powtórzy Raggles’owi, który nam tak o swoją należytość dokucza, będzie przynajmniej cierpliwszy.
Po wydaniu tych rozkazów, Becky wypiła spokojnie czekoladę. Wieczorem, kiedy lord Steyne przyszedł odwidzić ją jak zwykle, zastał naszą Becky zajętą — przy pomocy swej towarzyszki Briggs — rozparaniem, krajaniem i zszywaniem rozmaitych kawałków czarnej materji, z których można było jeszcze coś zrobić i zaspokoić nagle chwilowe potrzeby.
— Zastajesz pan mnie i moją towarzyszkę pod ciężarem najżywszej boleści, powiedziała Rebeka do swego gościa. Sir Pitt Crawley, głowa naszej rodziny, zakończył życie; przez cały ranek, rozdzierały nam się nasze serca, a teraz, z rozpaczy, rozdzieramy nasze stare gałganki.
— Oh! cóż to ja słyszę, Rebeko?...
Briggs nie mogła już mówić więcej, a oczy jej przepełnione łzami wzniosły się ku niebu.
— Oh! cóż to ja słyszę, Rebeko?... powtórzył milord tragiczno-komicznym tonem; więc ten stary osioł już świat ten opuścił! Gdyby był miał trochę oleju w głowie byłby mógł wejść do izby lordów; to przypadłoby pewno do smaku panu Pitt; ale cóż kiedy to było stworzenie bez mózgu.
— Nie wiele brakowało do tego żebym teraz opłakiwała moje wdowieństwo, rzekła Rebeka. Pamiętasz, miss Briggs, jak patrząc przez dziurkę od klucza we drzwiach widziałaś go u nóg moich?
Miss Briggs poczerwieniała jak piwonja i pobiegła co prędzej zająć się herbatą, o którą lord Steyne uprzejmie prosił.
Briggs była niejako parawanem, albo raczej tarczą, dla zasłonięcia Rebeki od uwłaczających podejrzeń i pocisków opinji. Miss Crawley umierając zapewniła jej mały dochód dożywotni i nasza Briggs rzewnie sobie życzyła zostać przy lady Joannie, tak ujmującej dla niej i dla całego świata — ale lady Southdown potrafiła się jej pozbyć w sposób niezmiernie grzeczny przy pierwszej zdarzonej sposobności.
Wówczas udała się biedaczka do swojej rodziny na wieś, ale nie mogła tam długo pozostać; brakło jej tam wykwintnego towarzystwa, bez którego już się obejść nie mogła. Krewni jej, trudniący się drobnym handlem na prowincji, ostrzyli sobie zęby na owe czterysta funtów daleko więcej, aniżeli kiedyś rodzina miss Crawley na całe jej mienie. Briggs postanowiła tedy wymknąć się im jak najprędzej i pojechała do Londynu szukać więzów niewolniczych, stokroć milszych i lżejszych dla niej niż swoboda. Ogłosiwszy w gazetach że „dama do towarzystwa, posiadająca najchlubniejsze świadectwa, życzy sobie“ i t. d. — udała się do Bowlsa, żeby tam skutku swoich ogłoszeń oczekiwać.
Pewnego dnia, kiedy biedna miss odbywszy długie wędrówki dla umieszczenia anonsu w Times’ie, wracała zmęczona z biura ogłoszeń, elegancki powozik Rebeki, ciągniony dwoma ponykami, toczył się szybko przez ulicę, Mistress Rawdon powoziła sama. Spokojne usposobienie i uległy charakter miss Briggs dobrze były — jak wiemy — znane Rebece. Oddawszy cugle stangretowi, Becky wyskoczyła zręcznie z powozu i pochwyciła obie ręce miss Briggs, nim ta mogła ochłonąć z podziwu i pierwszego wzruszenia.
Briggs zaczęła płakać, Becky śmiać się, i tak obie weszły w korytarz, gdzie czułe uściski przeciągały się tak długo, aż się drzwi salonu pana Bowls przed nimi otworzyły. Firanki u okna były z czerwonego adamaszku a po nad oknem wznosił się orzeł z rozpiętemi skrzydłami, trzymając w szponach przepaskę z napisem: „Mieszkania do najęcia.“
Miss Briggs opowiadała wszystkie swoje przygody głosem od szlochania urywanym, właściwym osobom miękkiej natury i do rozczulenia skłonnym, szczególniej kiedy są pod wpływem wdzięczności. Becky zadawała jej pytania nacechowane tą naiwnością, którą już nieraz u niej widzieliśmy.
Becky wiedziała już o małym zapisie przez miss Crawley zrobionym, a znając dokładnie charakter i położenie swojej przyjaciółki, od razu już sobie projekt ułożyła. Nie byłaż to towarzyszka właśnie dla niej potrzebna? Bez długich ceremonji Rebeka zaprosiła na obiad miss Briggs tegoż samego dnia jeszcze, żeby jej, jak mówiła, małego Rawdona pokazać.
Mistress odważyła się powiedzieć drażliwej miss Briggs że sama dobrowolnie w paszczę lwa się rzuca.
— Pamiętaj pani — mówiła — że ci to kiedyś gorzko bokiem wyłazić będzie. Jest to tak pewnem, jak to że się nazywam Bowls.
Briggs przyrzekła że będzie ostrożną, co nie przeszkodziło że w tydzień potem przeniosła się już na mieszkanie do mistress Rawdon, a pół roku nie przeszło jak już Rawdonowi dwieście funtów ze swego kapitału pożyczyła.
Czarno ubrani, jak paź Marlborough’a, małżonkowie Crawley uwiadomili pana Pitt o swoim przyjeździe i wsiedli do tego samego dyliżansu, którym kiedyś nasza heroina jechała po raz pierwszy do Crawley w towarzystwie nieboszczyka baroneta. Dziewięć lat od tej pory minęło, jednakże Rebeka przypomniała sobie wszystkie szczegóły tej podróży, jak gdyby to wczoraj było.
Nasi podróżni zastali już w Mudbury czekającą na nich parokonną karetę ze stangretem w żałobnej liberji.
— Ah, ah! to jeszcze, ta sama arka Noego — rzekła Rebeka do męża wsiadając do powozu. — Sukno już zupełnie zjedzone przez mole.
Powóz toczył się z szybkością, na jaką wychudzone konie zdobyć się mogły, i znalazł się nakoniec u bramy prowadzącej do parku.
Podróżni milczeli, zatopieni we wspomnieniach przeszłości, która żywo stanęła im przed oczami. Rawdonowi zdawało się że jest jeszcze uczniem w Eton: przypominał sobie swoją matkę, wysoką, chudą i zimną kobietę; siostrę ukochaną, którą stracił, na koniec przychodziły mu na myśl figle wyrządzane Pitt’owi, szkolne bolące pieszczoty, których mu nie szczędził itd., ale myśl jego ciągle się zwracała do syna zostawionego w Londynie. Rebeka zarówno wywoływała w umyśle obrazy swojej przeszłości: Smutne lata dziecinne, wstąpienie jej w świat bocznemi, pozakulisowemi drzwiami; miss Pinkerton, Jos, Amelja... jednem słowem, cały świat wspomnień wywołanych wyobraźnią przedstawił się jej oczom.
Wjazdowa aleja i terasa były starannie wymiecione i oczyszczone; tarcza herbowa wspaniale nad głównem zawieszona wejściem. Powóz zatrzymał się przed gankiem, a dwóch galonowanych lokajów olbrzymiego wzrostu i uroczystej postawy pospieszyło otworzyć na rozścież podwoje dla świeżo przybyłych gości. Przechodząc przedpokój Rawdon poczerwieniał i podał rękę żonie bladej jak chusta. Mistress Rawdon ścisnęła z lekka rękę męża wchodząc do sali jadalnej, gdzie sir Pitt z żoną w żałobnym stroju witali swoich gości. Lady Southdown miała coś w rodzaju wysokiego rusztowania na głowie z piór i szkieł czarnych, co przypominało zdobiącą wierzchołek karawanu kitę, falującą przy każdem poruszeniu tej damy.
Sir Pitt nie omylił się utrzymując że groźby wyjazdu nie należy brać na serjo. W samej rzeczy lady Southdown została na miejscu, ale uważała za stosowne nie mówić ani słowa do buntowniczej pary. Nowo przybyli goście nie troszczyli się bynajmniej chłodną postawą i milczeniem lady Southdown; co ich nierównie więcej obchodziło — to przyjęcie, jakie ich spotkać miało ze strony pana i pani domu.
Pitt zdawał się nieco wzruszony; zbliżywszy się do brata ścisnął mu rękę poczem zwrócił się do Rebeki i powitał ją podobnież z dodatkiem dosyć głębokiego ukłonu.
Lady Jane pochwyciła obie ręce bratowej i uściskała ją tak serdecznie, że naszej heroinie łzy zakręciły się w oczach, jakkolwiek zbyt skłonną do czułości nie była. Rawdon zaś ośmielony tak kordjalnem powitaniem, pokręcił wąsa i pozwolił sobie pocałować nawet bratowę, co ją nie mało zmieszało i twarz jej żywym pokryło rumieńcem.
— To djabelnie miła kobietka, ta lady Joanna! powiedział Rawdon do żony kiedy byli sami. Pitt nadto się roztył, ale trzeba mu przyznać że jak co urządzi, to już tak, że dalej nie idzie.
— Bo ma odpowiednie środki — odpowiedziała Rebeka; ależ za to mama — prawdziwa kupczycha. Twoje siostry dosyć teraz wyprzystojniały.
Panienki te przyjechały z pensji żeby być na pogrzebie ojca. Sir Pitt sądził że honor domu i jego własny wymagał jak najliczniejszego orszaku i jak najwięcej żałobnych strojów. Zacząwszy od służby dworskiej, starych kobiet, komornic i okolicznych czynszowników, których nieboszczyk niemiłosiernie dusił i wyzyskiwał, aż do rodziny wikarjusza i tych którzy zależne od dworu zajmowali stanowiska, wszyscy bez wyjątku musieli wystąpić w żałobie. Przytem asystujący z profesji obchodom pogrzebowym karawaniarze, licznie zebrani, z sutemi kokardami z krepy czarnej, nieśli cyprysowe gałązki i nie mało dodawali orszakowi świetności.
Rebeka, zbliżywszy się do sióstr męża, przypomniała im że kiedyś była ich nauczycielką i — wierna tej roli — z największem niby zajęciem wypytywała czego się teraz uczą i zapewniała o swem niezmiennem do nich przywiązaniu. Słysząc to niktby nie wątpił że od czasu rozłączenia się ze swojemi uczennicami aż do obecnej chwili, Rebeka o nich tylko myślała. Lady Crawley przynajmniej i jej młodsze siostry były tego przekonania.
— Prawie nic się nie zmieniła — mówiła miss Rozalinda do miss Violetty, w chwili kiedy przygotowały się do objadu.
— A jak jej do twarzy ten płowo-rudawy kolor włosów: nie prawdaż? rzekła miss Violetta.
— Zdaje mi się jednak że włosy jej trochę pociemniały, kto wie czy nie pofarbowane trochę; przytem utyła znacznie, ale to jej wcale nie szpeci; rzekła Rozalinda mająca widoczną do utycia skłonność.
Miss Violetta była tego zdania że guwernantki niepowinny wychodzić z swojej sfery; wnuczka p. Walpole Crawley’a zapomniała zupełnie że drugi dziadek jej po kądzieli miał sklep mosiężnych wyrobów w Mudbury i że kowadło mogło się wybornie pomieścić na tarczy herbowej jej rodziny.
— Nasze kuzynki z plebanji nie przekonają mnie nigdy żeby jej matka miała być baletnicą.
— Nie potrzebujemy wcale zważać na jej urodzenie, odezwała się Rozalinda tonem osoby wolnej od przesądów — zupełnie w tem zgadzam się z moim bratem że skoro weszła do naszej rodziny, ma już tem samem prawo do naszego szacunku. Zresztą, jeżeli kto ma prawo o tem mówić, to przynajmniej nie ciotka Butte, która chce wydać Katę za młodego Hooper’a, syna handlarza win, i najusilniej nalegała na niego żeby go ściągnąć do plebanji i do stanu duchownego namówić.
— Nie dziwiłabym się gdyby lady Southdown wyjechała natychmiast; uważałaś jakie piorunujące spojrzenia ciskała na Rebekę.
— Co do mnie, nie bardzobym się za to gniewała; toby mnie uwolniło od czytania „Praczki z Finchley-Common“.
To mówięc Violetta przeszła przez korytarz prowadzący do pokoju, gdzie był ustawiony katafalk i obie siostry weszły do sali jadalnej, gdzie całe towarzystwo na odgłos dzwonka zebrało się do objadu.
Podczas przytoczonej powyżej rozmowy lady Joanna zaprowadziła Rebekę do przeznaczonych dla niej pokojów. Wszędzie tu panował porządek a nawet i komfort przez nowego właściciela domu wprowadzony. Skromne pakunki p. Rawdon wniesiono do sypialnego pokoju. Lady Joanna pomogła uprzejmie bratowej zdjąć burnus i kapelusz, poczem zapytała czy jej czego nie potrzeba?
— Trzeba przyznać że nie przybiera z nami tonów wielkiej pani i nie zapomina że była kiedyś naszą guwernantką.
— O i jakżeby nie! Niczego tak nie pragnę jak zobaczyć twoje kochane dziatki, odpowiedziała czule Rebeka.
Obie matki zamieniły spojrzenia pełne macierzyńskiej miłości i trzymając się za ręce wyszły z pokoju.
Becky zachwycała się małą Matyldką, czteroletnią dziewczynką, w której widziała prawdziwego aniołka. Ale mały dwuletni chłopczyk, blady, z oczami wpadłemi i dużą głową, nie mniej ją oczarował, jako wzór prawdziwej piękności i nieopisanego wdzięku.
— Bardzobym pragnęła — rzekła lady Joanna z westchnieniem — żeby moja matka przestała go lekami okarmiać, toby najlepiej na jego zdrowie wpłynęło.
Tu nastąpiły zwierzenia poufne, to niewyczerpane źródło rozmowy pomiędzy młodemi matkami. Zaledwie pół godziny upłynęło, a już najściślejsza przyjaźń łączyła te kobiety; wieczorem zaś lady Joanna powiedziała mężowi że bratowa jej jest najlepszą i najmilszą istotą w świecie.
Mając już córkę w ręku, nasza niezmordowana intrygantka natężyła wszystkie swoje siły żeby zawładnąć matką i pozyskać ją sobie. Przy pierwszej sposobności zbliżywszy się do lady Southdown, Rebeka naprowadziła rozmowę na temat starań, jakiemi zdrowie dzieci wątłych otaczać należy. Synek jej — mówiła, jest najwymowniejszym tego dowodem. Jeżeli go zachowała przy życiu, to tylko dzięki silnym dawkom kalomelu, bo lekarze caryscy już zupełnie byli o nim zwątpili. Dodała potem że miała już zaszczyt znać lady Southdown z opowiadań wielebnego pastora Wawrzyńca Grills, przy kaplicy May Fair, gdzie miała zwyczaj swoje religijne obowiązki spełniać. Nadmieniła także że pojęcia jej w rzeczach religji wielkim uległy zmianom dzięki szkole nieszczęścia, przez którą przechodziła. Dziś jedynem jest dla niej zadaniem oddalić się od tego ruchliwego gwaru rozrywek i przyjemności, zejść z tego błędnego toru, jakim się dotąd jej życie toczyło i przejąć się zasadami świątobliwej moralności, zdolnej jedynie szczęście prawdziwie zapewnić. Nauki moralno-religijne pana Crawley, wielkie — jak mówiła — na jej umyśle sprawiły wrażenie; co zaś do książek, to — według niej najwięcej budującą jest „Praczka z Finchley-Common.“ Potem wypytywała się troskliwie o lady Emilję kobietę prawdziwie wyższego umysłu, dzisiejszą lady Emilję Cornmiouse, mieszkającą na Przylądku Dobrej Nadziei z mężem, którego kandydatura na kafryjskie biskupstwo miała wiele nadziei powodzenia.
Zręcznie udane omdlenie i atak nerwowy w czasie pogrzebu baroneta, nakoniec wezwanie pomocy lady Southdown i jej apteczki, podbiły zupełnie tkliwe serce tej dostojnej damy, która w negliżu będąc pospieszyła z ratunkiem do Rebeki, przyniosła jej żądane lekarstwo i prosiła jej o przyjęcie na pamiątkę ulubionych i wybranych przez nią samą broszur.
Becky przyjęła ten dar z wielkiem zadowoleniem i przebiegła oczyma broszury z widocznem zajęciem. Kilka zdań, które wpadły jej w oczy w przedmiocie zapewnienia sobie zbawienia duszy, posłużyły jej do zagajenia arcy zajmującej dyskusji, którą przeciągała w nadziei oszczędzenia sobie przyjęcia okropnego, przygotowanego już lekarstwa. Ale pomimo całej ważności poruszonych zasad, a nawet dogmatów, nieubłagana hrabina oświadczyła że nie wyjdzie z pokoju dopokąd chora nie przyjmie zbawiennego lekarstwa. Nie było więc ratunku; Becky nie tylko co do kropli wychylić musiała kielich goryczy, ale uprzejmie i wdzięcznie podziękowała za ratunek swojej protektorce. Lady Southdown udzieliwszy nowo nawróconej błogosławieństwo, wyszła nakoniec z pokoju.
Mistress Rawdon chętnieby się uwolniła od dowodów tak zbytecznej troskliwości swego opiekuńczego anioła; nic więc dziwnego że w kilka chwil potem mąż zastał ją jeszcze potężnie skrzywioną. Rawdon uśmiał się należycie słuchając tragiczno komicznego opowiadania Becky, której nie brakło dowcipu pomimo że sama padła ofiarą łatwowierności hrabiny. Lord Steyne z Rawdonkiem nie mało się ubawili kiedy Rebeka wróciwszy do domu całą tę scenę przedstawiła im obrazowo. Okryta nocnym kaftanikiem, wygłaszała przez nos sentencje moralne i wyliczała zbawienne własności swego specyfiku z tak uroczystą powagą, jak gdyby posiadała rzeczywiście dźwięczny i muzykalny nos hrabiny.
— Przedstawienie, prosimy o przedstawienie lady Southdown i jej czarnego lekarstwa! — wołali co wieczór mieszkańcy May fair. Raz jeden przynajmniej w życiu hrabina Southdown potrafiła być zabawną, a raczej służyć ku powszechnej zabawie.
Sir Pitt pamiętał dobrze jakim szacunkiem i poważaniem otaczała go zawsze Rebeka; nie był więc nigdy źle usposobionym dla niej. Jeżeli ożenienie się pułkownika nie było świetne, to przyniosło mu tę korzyść że go przynajmniej okrzesało i ogładziło cokolwiek. Zresztą, sir Pitt nie mógł się wcale na to uskarżać: z właściwą sobie przebiegłością dobrze on rozumiał że właśnie temu ożenieniu Rawdona zawdzięczać mógł swoją fortunę. Obecnie zaś zachowanie się Rebeki względem niego budziło w nim zaufanie tylko i niemal skłaniało go nawet ku niej. W samej rzeczy Becky była dla niego pełną uprzejmości, nadskakującą prawie. Sir Pitt skłonny z natury do uwielbiania siebie i swoich wysokich zdolności, chętnie widział się wyręczonym przez Rebekę w odkrywaniu w sobie coraz to nowych przymiotów i doskonałości. Nie trudno jej było przekonać bratowę że mistress Butte Crawley, powodowana chciwością, była główną sprężyną tego małżeństwa, przeciw któremu tak energicznie występowała później. Pierwotny cel mistress Butte był nie inny jak odsunięcie Rawdona od spadku po ciotce; i potrzeba było niesłychanej przewrotności tej intrygantki, żeby wymyślać tyle złośliwych oszczerstw na szkodę biednej Becky.
— Udało się jej, to prawda, przywieść nas do niedostatku — mówiła Rebeka z wyrazem prawdziwie anielskiej rezygnacji — ale jakże ja mogę żywić w sercu niechęć do kobiety, której zawdzięczam najlepszego, najzacniejszego z mężów? Czyż chciwość mistress Butte nie została dostatecznie ukaraną zawodem jakiego doznała, zniszczniem wypieszczonych nadzei i utratą dóbr, do których tak wielką przywiązywała cenę? A! mój Boże — mówiła dalej słodziuchnym tonem — moja droga Joanno, cóż mnie ubóstwo obchodzić może? Od dzieciństwa w tej ciężkiej szkole zahartowana, dziś w moim niedostatku tę głęboką już znajduję pociechę że fortuna biednej miss Crawley służy do podniesienia dawnej świetności szlachetnej rodziny, do której mam szczęście należeć. Nie ma wątliwości że sir Pitt lepiej od Rawdona tych dostatków używać potrafi.
Cała ta rozmowa, najsumienniej p. Pitt’owi przez jego żonę powtórzona, dobre na jego umyśle zrobiła wrażenie i usposobiła go tak dobrze dla Rebeki, że przy obiedzie rozkrawując indyka odezwał się do niej w te słowa:
— Mistress Rebeko, czy mogę ci tem skrzydełkiem służyć?
Nic więcej nie potrzeba było żeby oczy Rebeki zaiskrzyły się z radości.
Podczas gdy Becky uradowana powodzeniem zbliżała się do zamierzonego celu, sir Pitt Crawley wydawał rozporządzenia pogrzebowe dla podania obrzędowi blasku i świetności, lady Joanna zajmowała się dziećmi, o ile matka jej na to pozwoliła. Zresztą, słońce wschodziło jak zwykle, dzwonek zwoływał gości do stołu i do modlitwy, a ciało nieboszczyka wystawione na wspaniałym katafalku w pokoju za życia przez niego zajmowanym, było powierzone najętym do pilnowania ludziom. Nie można tam było ani łzy obaczyć, ani usłyszeć westchnienia; jedyną istotą doznającą pewnego żalu, była ta, która tak długo żywiła nadzieję zostania żoną baroneta, a dziś zmuszoną była z wstydem uciekać z domu, gdzie wczoraj jeszcze uważała się wszechwładną panią. Jedynem stworzeniem zdolnem ten smutek podzielić, był stary wyżeł, dla którego baronet do końca życia wyraźne przywiązanie zachował. Bo też, prawdę mówiąc, zmarły — przez cały ciąg swego żywota wcale nie troszczył się o to żeby być żałowanym po śmierci. Zapomną więc o nim jeszcze prędzej jak zapominają o tych nawet ludziach, którzy życie dobrze i użytecznie spędzili.
Zaprawdę pouczającym jest widok trumny niesionej do grobu, otoczonej licznym orszakiem złożonym z ludzi czarno ubranych; z szeregiem żałobnych familinych powozów, napełniony krewnymi z chustkami w ręku do ocierania łez, które nigdy płynąć nie będą.
Przedsiębiorca pogrzebowych obchodów rzuca się na wszystkie strony, żeby uczciwie pieniądze zarobić; czynszownicy, dzierżawcy i oficjaliści zbierają się tłumnie z wyrazem ułożonego za twarzy smutku, żeby nowemu panu swój żal wyrazić; powozy sąsiednich panów — po większej części próżne — postępują zwolna jedne za drugiemi; w końcu celebrujący przerywa milczenie zwykłą w tej okoliczności formułą: „Ukochany brat, którego zgon z pozostałą rodziną opłakujemy, itd...“ Możnaby nazwać ten obrzęd wystawą wszelkich próżności światowych: o niczem tu nie przepomniano, zacząwszy od aksamitnych kap w srebrne łzy haftowanych, aż do grobowego kamienia, na którym same tylko kłamstwa znajdują się wyryte.
Wikarjusz pastora Butte, świeżo z uniwersytetu oksfordskiego wypuszczony, wypracował wspólnie z Pitt’em napis łaciński do umieszczenia na płycie kamiennej i wygłosił znakomitą mowę, zaklinając przytomnych żeby się zbytecznemu nie oddawali żalowi, ale raczej gotowali się do owej stanowczej chwili kiedy staną u bram wieczności, co się już zamknęły niepowrotnie za opłakiwanym i nigdy nieodżałowanym nieboszczykiem.
Po skończonej ceremonji dzierżawcy rozeszli się każdy do siebie, powozy powracały tam zkąd przyszły, karawaniarze pozbierawszy pochodnie, kapy aksamitne, kity i inne pogrzebowe sprzęty wsiedli na karawan i odjechali do Southampton. Każda z tych posępnych dotąd postaci przybrała znów minę naturalną, i na wszystkich okolicznych drogach, przy każdym szynku, zbierały się liczne gromadki uwijające się około kufli z piwem. Oto po czem można było poznać że sir Pitt, panujący sześćdziesiąt lat w swoich posiadłościach, doczesną rezydencję opuścił.
W lasach Crawley wielka jest obfitość zwierzyny, że zaś polowanie na kuropatwy ulubioną jest rozrywką każdego angielskiego gentelmena mającego pretensje do pewnej roli politycznej, nie należy więc dziwić się że sir Pit ukoiwszy pierwsze napady boleści, otoczył biały kapelusz czarną krepową przepaską i udał się na łowy żeby przerwać melancholiczne usposobienie i smutne rozproszyć myśli. Nowy dziedzic nie mógł się oprzeć uczuciom wewnętrznej dumy i skrytej radości spoglądając w około siebie na obszary będące dziś jego własnością. Czasem odbywał przechadzki w towarzystwie Rawdona i całego orszaku swoich strzelców. Wówczas niktby nie dostrzegł na twarzy Rawdona nic więcej oprócz wyrazu szczerej prostoduszności. Dochody i nieruchomości Pitt’a głębokie na umyśle jego brata robiły wrażenie. Nasz biedny pułkownik o pustych kieszeniach nadskakiwał i pochlebiał temu, który jakkolwiek nie dawno przez niego pogardzany, był dziś głową całej rodziny. Rawdon słuchał planów sadzenia, korczowania, budowania, etc., czasem podał nieśmiało jakąś radę co do urządzenia stajni, a nawet oświadczył się że pojedzie do Mudbury żeby kupić konia, którego sam dla lady Joanny ujeździ. Ów kiedyś nieugłaskany dragon stał się dziś uległym i potulnym młodszym bratem. Mały Rawdon, zostawiony na opiece miss Briggs w Londynie, często do ojca pisywał. Oto jeden z tych listów, zbyt podobnych do siebie ażebyśmy wszystkie przytaczać tu mieli:
„Jestem zdrów, spodziewam się że tatko i mama pewno zdrowi także, kucyk zdrów, Grey wsadza mnie na niego i prowadzi do parku. Zaczynam już jeździć galopem, spotkałem raz chłopczyka co za mną jechał i krzyczał jak koń poszedł w galop; ale ja nie krzyczę.“
Rawdon czytywał tu listy i bratowej, która je znajdowała pełnemi wdzięku. Baronet przyrzekł że się zajmie wychowaniem swego bratanka, ciotka zaś tymczasem dała Rebece banknocik, przeznaczony na kupienie małemu zabawki.
Wśród takich to okoliczności i wśród rozrywek, jakich wieś dostarczyć może, dni upływały jeden po drugim. Codzień rano dawała Rebeka lekcje muzyki siostrom baroneta. Po śniadaniu wszyscy wychodzili na przechadzkę drogą, wiodącą przez park do siąsiedniej wioski, gdzie hojnie rozdawano lekarstwa z apteczki lady Southdown. Dama ta już się ani na chwilę obejść nie mogła bez Rebeki, która siadała obok niej w powozie i zawsze ze skupioną uwagą przysłuchiwała się każdemu niemal jej słowu. Wieczorem, kiedy cała rodzina zebrana była w salonie, Becky grała utwory Haendl’a lub Hajdena, albo zajęta była robotą. Ktoby ją tu po raz pierwszy zobaczył, byłby przekonany że ta kobieta nie znała nigdy innego trybu życia i że w ten sposób całe życie przepędzić pragnie; a któżby odgadnąć potrafił że po za obrębem tej spokojnej rezydencji czekają ją troski, kłopoty, intrygi, niedostatek wybiegi i wierzyciele?
— Nie zbyt to trudno — myślała sobie Rebeka — być wielką panią w wielkim dworze; mogłabym doskonale podjąć się tej roli, gdyby mi zapewniono tylko pięć tysięcy funtów szterlingów dochodu. Zobaczyć co robią dzieci, policzyć morele na drzewach, to mi się nie wydaje uciążliwem; mogłabym nawet pozdejmować suche liście z geranji i innych wazonowych roślin, zapytać tę i ową starą babkę o stan jej reumatyzmu, kazać żeby ubogim rozdawano buljony i t. p., pełniłabym chętnie to rzemiosło mając pięć tysięcy funtów rocznie. Potrafiłabym tak jak każda z tych pań ubrać się według przeszłorocznej mody, pojechać wygodnym powozem na proszony objad w sąsiedztwo, pokazać się dobrze w kościele, rozsiadając się we własnej ławce, albo zakrywszy twarz woalem, zagłębiona w ciemnej części stalli, nauczyłabym się spać, tak żeby nikt tego nie spostrzegł. Wszystko to nabywa się wprawą i przyzwyczajeniem. Zresztą ci, co mają pieniądze, mogą płacić długi, zadzierać nosa i z góry patrzeć na tych co nie mają złamanego szeląga. Zdaje się im, że są nader wspaniałomyślni kiedy dają pompatycznie nędzny papierek na zabawkę dla naszego dziecka; a ponieważ my tego papierka nie mamy, to nie warci jesteśmy więcej niż głodne psy.
W ten sposób Becky zapatrywała się na niesprawiedliwość losu i równoważyła dobro ze złem na sza żywota ludzkiego.
Te lasy, łąki, ogrody, zarośla i stawy, te komnaty staroświeckie, znane jej przed siedmiu laty, były dziś dla niej przedmiotem ciekawości i codziennych wycieczek. Odnosząc owe wspomnienia do obecnej chwili, tamte lata według niej były rozkwitem jej młodości; bo i jakże mogła sądzić inaczej ta, która nigdy nie znała prawdziwej, czystej młodości? Przypominając ówczesne swoje wrażenia i myśli, porównywała je z dziesiejszemi pojęciami, jakie w niej wyrobiło zetknięcie się ze światem od czasu, kiedy się sama wyniosła ponad sferę, w jakiej ją los pierwotnie umieścił.
— To czem dziś jestem — mówiła do siebie Becky — własnej tylko główce zawdzięczam. Zresztą trzeba przyznać że społeczność ludzka ciężko jest głupia. Gdyby mi przyszła ochota żyć z tymi ludźmi, których kiedyś widywałam w pracowni mego ojca, zdrowi, panowie artyści, z waszemi fajeczkami i kapczukami, wasze towarzystwo już nie dla mnie; dziś mogę tylko lordów od stóp do głów dekorowanych przyjmować. Mam męża szlachcica, hrabiankę bratowę i wszyscy mnie traktują z największemi względami w tym samym domu, gdzie przed kilku laty byłam czemś trochę więcej niż służącą. Ale czy jestem wiele szczęśliwszą od córki biednego malarza, który za swoje obrazy przynosił z handlu korzennego trochę cukru i herbaty? Byłabym wyszła za młodego malarza, któremu zawróciłam głowę i nie widzę wcale żebym wówczas biedniejszą była niż dziś. O! gdyby tylko można, zarazbym oddała moją pozycję i dzisiejsze stosunki familijne za trzy-procentową rentę.
Tą drogą Becky dochodziła do poznania próżności znikomych w świecie i zaczęła pragnąć czegoś co ma większą i prawdziwszą cenę aniżeli to, co się tylko błyszczy jak dziecinne bawidełka.
Kto wie czy podobne rozmyślania Rebeki nie do prowadziłyby jej do wniosku że cnota i wierne spełnianie obowiązków pewniej do szczęścia prowadzi, aniżeli manowce uboczne, któremi chodzić nawykła. Ale ilekroć jej myśli zwracały się w tym kierunku, starała się natychmiast je oddalić równie skwapliwie jak córki nieboszczyka baroneta omijały pokój, w którym zwłoki ich ojca przez dni kilka spoczywały. Zdawałoby się że z wszystkich uczuć ludzkich najłatwiej dają się stłumić budzące się wyrzuty sumienia. Co nam w takich wypadkach najwięcej dolega, jest to — nie żal popełnionego przewinienia — ale obawa o to że błąd wykryty może ściągnąć na nas hańbę lub karę.
Przez czas swego pobytu w Crawley Rebeka potrafiła obłudą i intrygami pozyskać sobie wszystkich bez wyjątku. Lady Joanna i sir Pitt żegnali ją z serdeczną czułością, obiecując że się znowu zobaczą nie zadługo, jak tylko hotel przy Great Gaunt Street będzie wyrestaurowany. Lady Southdown wręczyła Rebece paczkę z lekarstwami i list do wielebnego Wawrzyńca Grills. Pitt odprowadził swoich gości w powozie czterokonnym do Mudbury, dokąd rzeczy naprzód wysłane zostały z dodatkiem różnej zwierzyny.
— Jakże musicie czuć się szczęśliwi że znowu waszego miłego chłopca zobaczycie, powiedziała lady Crawley do bratowej w chwili pożegnania.
— O! co za szczęście, rzekła Rebeka, wznosząc do góry małe zielonawe oczy.
W samej rzeczy Rebece żal może pod pewnemi względami było opuszczać wiejskie ustronie, ale tak się tam wynudziła, że w duszy cieszyła się wyjazdem. Mieszkańcy tej rezydencji, jakkolwiek pełni uprzejmości, nie mniej jednak byli nudni i zawsze ciż sami.
— Nic niema łatwiejszego jak być miłym i uprzejmym — mówiła do siebie Rebeka — kiedy się ma kapitał przynoszący trzy od sta.
Wieczorne oświetlenie ulic Londynu miało pozór illuminacji, kiedy dyliżans wtoczył się na Picadilly. Briggs roznieciła ogromny ogień na przybycie Rawdona i jego żony, a malec nie kładł się do łóżka i czekał żeby tego wieczora jeszcze rodziców powitać.
Dawno już straciliśmy z oczu naszego zacnego przyjaciela p. Osborn’a z Russel-Square. Trudności z jakiemi od tego czasu walczyć musiał, nie mogły osłodzić jego usposobienia; nic mu się nie wiodło, wszystko mu szło opacznie, wbrew najgorętszym jego życzeniom. Każda przeciwność zawsze go nadzwyczaj niecierpliwiła, wówczas nawet kiedy był jeszcze młodszym, cóż dopiero dziś, kiedy wiek podeszły, podagra, osamotnienie i dotkliwe zawody złamały zupełnie jego siły, i rozjątrzyły do wysokiego stopnia drażliwość starca. Czarne jego włosy pobielały bardzo prędko po śmierci syna, policzki zapadły: ręka drżąca zaledwie mogła utrzymać kieliszek wina Oporto; a biuro jego stało się prawdziwem piekłem dla pracujących tam komisantów, do tego stopnia że pobyt w domu starca był dla każdego nie do zniesienia prawie.
Rebeka, która tak wzdychała do stałych dochodów, nie zamieniłaby pewno swego niedostatku i niepewności o jutro na pieniądze Osborn’a, zdobywane kosztem takich męczarni. Stary zrzęda prosił o rękę miss Szwartz, ale dostał upokarzającą odpowiedź od opiekunów młodej panienki, którzy ją wydali za potomka jednej z dawniejszych szlacheckich rodzin Szkocji. Stary Osborne chętnieby się był ożenił z kobietą najniższego pochodzenia, byleby miał na kogo gniew swój wywierać; ale nie znalazłszy żadnej białogłowy dosyć odważnej do przyjęcia na siebie tej smutnej roli, wylewał całą swoją gorycz na córkę, która zostawała u niego, bo nie znalazła męża. Ta nieszczęśliwa ofiara miała na swoje rozkazy wspaniały ekwipaż, piękne konie, kamerdynera, kredyt otwarty u wszystkich kupców, którzy odprowadzali ją do powozu z głębokiemi ukłonami, mogła czerpać ileby się jej podobało pieniędzy w kasie, zajmowała pierwsze miejsce przy stole bogato zastawionym, jednem słowem była otoczoną wielkimi względami i wygodami, na jakich posażnym pannom nie zbywa, a jednak nie było może smutniejszej nad jej egzystencji.
Fryderyk Bullock, jeden ze wspólników domu Hulker Bullock i Comp., ożeniony nareszcie z Marją Osborne, nie mało w kwestji posagowej dokuczył teściowi. Ponieważ Jerzy umarł i został z testamentu wykreślony, Fryderyk położył za konieczny warunek swego ożenienia ażeby ojciec zrzekł się połowy całego majątku na korzyść Marji. Te właśnie targi i układy wpłynęły na opóźnienie związku młodej pary.
Osborne bronił się mówiąc że Fryderyk zgodził się był wziąć mu córkę z posagiem dwudziestu tysięcy funtów, że zatem nie czuje się obowiązanym dodać nic więcej oprócz błogosławieństwa, że w końcu jeżeli mu to nie wystarcze, to niech sobie szuka żony gdzie mu się żewnie podoba. Fryderyk zaś, który się łudził świetnemi nadziejami w chwili kiedy Jerzego ojciec wydziedziczył, obwiniał starego kupca o złą wiarę i oszustwo, i był już zdecydowany zerwać wszystko. Osborne wycofał swoje kapitały z domu Hulker i Bullock, i uzbrojony szpicrutą poszedł na gielkę, przysięgając że jeżeli spotka łotra, to mu twarz pokiereszuje i na sucho go nie wypuści.
To zerwanie jednak było tylko chwilowem; Fryderyk namyślił się pójść za radą ojca swego i przyjaciół, a ci namawiali go usilnie żeby dwudziestu tysiącami funtów nie gardził, byleby wziął połowę w gotówce i zapewnił sobie drugą połowę, jak równie schedę na żonę przypadającą z podziału pozostałego spadku po najdłuższem życiu papy. Pan Osborne drożył się trochę, ale się zgodził ostatecznie ze względu na to że Hulker i Bullock zajmowali w arystokracji pieniężnej dosyć wysokie stanowisko i mieli stosunki z głównemi potęgami giełdy i banku. Jak to przyjemnie powiedzieć: „Mój zięć jest wspólnikiem domu Hulker-Bullock i Comp.!“ W obec takich powodów wszystkie skrupuły ustąpiły, dzień ślubu naznaczono i małżeństwo zostało dokonanem.
Młodzi małżonkowie mieli hotel swój nie daleko Berkeley Square i posiadali małą wilę w Rochampton gdzie cały świat finansowy dawał sobie rendez vous w lecie. Wszystkie najbliższe krewne Fryderyka uważały związek brata jako mezaljans. Mężowie tych pań byli po większej części ze szlachty angielskiej, mogły więc zapomnieć o tem że dziadek ich pochodził z domu podrzutków. Marja zrozumiała dobrze że osobista jej godność i imiona, figurujące na spisie jej wizyt, wymagały koniecznie żeby o jej nizkiem pochodzeniu jak najmniej mówiono, i jak najprędzej zapomniano: Postanowiła więc jak najrzadziej ojca i siostrę widywać.
Nadto jednak miała zdrowego rozsądku żeby się zupełnie wyrzekać starca, po którym mogła się spodziewać jeszcze ze dwadzieścia tysięcy funtów. Zresztą sam nawet Fryderyk nie pozwoliłby na to. Ale pomimo najlepszych chęci brakowało Marji jeszcze pewnej giętkości i zręcznej dyssymulacji; tej niezbędnej w światowem życiu umiejętności, która się nabywa wprawą, towarzyskiem obcowaniem i znajomością otaczających nas stosunków. Pani Bulock zapraszała ojca i siostrę na małe tylko wieczorki, przyjmowała ich bardzo chłodno i sama rzadko kiedy zaglądała do Russel-Square, prosząc zawsze ojca żeby się wyniósł z tej części miasta, gdzie nikt z towarzystwa nie mieszkał. To postępowanie musiało naturalnie osłabić widoki sukcesji, pomimo wszelkich wysileń Fryderyka żeby złe — o ile można — dyplomacją złagodzić.
— Ho, ho, Marja patrzy na zbyt wielką panię żeby się raczyła w Russell Square pokazać; mówił raz stary do córki wracając z obiadu od mistress Fryderyk Bullock. Zaprasza ojca i siostrę na odgrzewane resztki balowe, bo niech mnie djabli wezmą jeżeli dzisiejszy nie drugi raz na stół występuje. A do tego jeszcze zaprasza nas z całą czeredą gryzipiórków, żeby nas nie pokazać swojej arystokratycznej klice lordów, hrabiów i baronów. Pięknaż ta niby arystokracja pieczeniarzy, pasożytów i wszelkiego rodzaju fagasów dworskich! No, — Jack, zacinaj konie; jużeśmy dawno powinni być w Russel-Square!
To mówiąc rzucił się głąb powozu, uśmiechając się konwulsyjnie.
Kiedy mistress Bullock powiła pierwszego syna, Fryderyka Augusta Howard’a Stanley Devereus Bullock’a, stary Osborne, proszony na ojca chrzestnego, nie poszedł na tę uroczystość i poprzestał na przesłaniu złotego kubka dla dziecka i dwudziestu gwinei dla mamki.
— Chciałbym wiedzieć czy który z tych wielkich panów dał kiedykolwiek tyle co ja — mówił sam do siebie.
Ten wspaniały datek wielką przyjemność sprawił rodzicom. Marja natychmiast zrobiła ztąd wniosek że stary ma słabość do niej, a Fryderyk przewidywał już świetną przyszłość dla swego pierworodnego syna.
Któż potrafi wyobrazić sobie ile cierpiała biedna panna Osborne w swojej samotności w Russell-Square spotykając w gazecie imię siostry pomiędzy najpierwszemi elegantkami, lub czytając opis toalety, w której lady Fryderyka Bullock występowała pierwszy raz u dworu. Niestety! w porównaniu z siostrą miss Joanna prowadziła życie smutne i jednostajne; do poznania rozkoszy, jakie daje duma i miłość własna, przychodziła ona tylko drogą niezaspokojonego pragnienia. Codzień wieczorem wiedziała co ją czeka nazajutrz rano: latem lub zimą musiała wstawać rano i zająć się przygotowaniem śniadania dla opryskliwego i gderliwego starca, któryby cały dom przewrócił gdyby herbata nie była o w pół do dziewiątej gotowa, bo o w pół do dziesiątej wychodził z domu do miasta.
Czas pomiędzy śniadaniem i objadem zbiegał Joannie na doglądaniu kuchni, łajaniu służących, a w końcu na przejechaniu się powozem lub wycieczce do magazynów, gdzie nie umiano dosyć otaczać ją względami i usłużną uprzejmością. Jeżeli jej czasu trochę zostało, to rozwoziła swoje i ojca karty wizytowe po domach szanownych i przenudnych znajomych, lub czekała ich odwidzin w salonie, siedząc z robotą przy kominku. Jeżeli czasem zdjęła ceratowy pokrowiec ze starego fortepianu i wydobyła zeń niejasne, przytłumione dźwięki, to echo w całem mieszkaniu powtarzało je tak żałośnie że wstała jeszcze smutniejsza niż przedtem. Portret Jerzego znikł od dawna i spoczywał gdzieś pod strychem obok starych i niepotrzebnych sprzętów. Ojciec i córka zachowali wprawdzie jakąś niby tajoną pamięć syna i brata, którego stracili; ale przypomnienie tej straty było raczej machinalną czynnością umysłu, nigdy zaś wywołane; przeciwnie, tak córka jak i ojciec wystrzegali się wymówić to imię niegdyś drogie ich sercu.
O piątej pan Osborne wracał zwykle do domu na objad. Przy stole głuche panowało milczenie, przerywane tylko wrzaskliwem łajaniem kucharza, jeżeli zupę przesolił, albo sos do potrawki przepieprzył. Dwa razy na miesiąc stary przyjmował u siebie swoich rówienników i kolegów, równie jak i sam niezabawnych.
Podejmowani goście oddawali nawzajem Osbornowi niemniej wystawne i niemniej nudne obiady skropione Xeresem i starem Porto, poczem zasiadano ceremonjalnie do wista, a o dziesiątej każdy odjeżdżał do siebie.
Pośród tak posępnej egzyztencji miss Joanna dźwigała nadto jakiś tajemny ciężar w sercu. Miss Wirt, panna do towarzystwa, aljas rezydentka, mogłaby nas dokładnie obeznać z tą tajemnicą, która podobno głównie rozwinęła cierpkie usposobienie Osborna, skłonego z natury do pychy i próżności. Miss Wirt miała krewnego, malarza, znakomitego później portrecistę, bardzo chętnego do udzielania lekcji modnym paniom. Dziś już pan Smee nie pamięta dobrze drogi prowadzącej do Ruszel Square, ale w roku 1818, kiedy miss Osborne była jego uczennicą, z przyjemnością otwierał drzwi tego domu.
Smee, dawny uczeń malarza Sharp, rozpustnika, utalentowanego artysty, był przedstawiony przez swoją kuzynkę, miss Wirt, pannie Osborne, której ręka i serce były jeszcze wolne, po kilku czulszych westchnieniach rozsianych po drodze. Młody artysta uczuł gorącą miłość do swojej elewki, wszystko zaś wówczas prowadziło do wniosku że miłość jego nieszczęśliwą nie była. Miss Wirt była powiernicą dwojga kochanków. Miała ona może nadzieję że wdzięczny kuzynek zdobywszy złote runo w postaci córki bogatego kupca, nie zapomni i o tej, której zawdzięczać będzie swoje zwycięstwo. Nieszczęściem smutna rzeczywistość rozwiała błogie marzenia. Pan Osborne obdarzony węchem dosyć delikatnym, wrócił do domu niespodzianie i ukazał się z łaską bambusową w sali, gdzie się lekcja rysunków, odbywała. Mistr i elewka była bardzo ożywieni i mocno czerwoni. To się tak nie podobało panu Osborn’owi, że wypchnął artystę za drzwi i zrobił mu miłą obietnicę połamania laski na jego grzbiecie, jeżeli się poważy kiedykolwiek w domu Osbornów pokazać. W pół godziny potem miss Wirt została wyprawioną z domu, a dla pospiechu zapewne pan Osborne zrzucał nogą ze schodów jej tłumoczki i pudełka, grożąc jej pięścią w chwili kiedy siadała do dorożki.
Joanna Osborne po tej scenie nie wychodziła przez kilka dni z swego pokoju, i ojciec nie chciał już słyszeć odtąd o żadnej damie do towarzystwa córki. Nadto oświadczył córce kategorycznie że nie dostanie ani grosza posagu jeżeli zechce wyjść zamąż bez jego zezwolenia. Musiała biedaczka gasić ogień, który Kupido w sercu jej rozdmuchał, z rezygnacją poddać się warunkom życia przez nas opisanym i powiedziała sobie że zostanie starą panną. Siostra jej tymczasem co roku dawała życie małym Bullockom, wynajdowała dla nich coraz to piękniejsze imiona, ale przywiązanie dwóch sióstr nie wzmacniało się bynajmniej, nic ich nie zbliżało; były z daleka od siebie.
— Joanna żyje w swojej sferze — mówiła mistress Bullock — ja zaś w zupełnie innej, ale zawsze to moja siostra.
Nie potrzeba być bardzo przenikliwym, żeby zrozumieć znaczenie tych wyrazów: Ale zawsze to moja siostra!
Wspominaliśmy już o pannach Dobbin i ich ojcu, mieszkańcach pięknej wili Denmark.Hill, dokąd mały Jerzy Osborne rwał się zawsze z największą radością, bo mu wolno było zrywać brzoskwinie i winne grona. Panny Dobbin odwiedzały często Amelję, co im nie przeszkadzało zachowywać zawsze bardzo dobre stosunki z dawną ich przyjaciółką z Russell.Square, miss Osborne. Ulegając w tem zapewne życzeniom brata, okazywały jej nawet wiele względów. Major nigdy nie tracił nadziei że stary Osborne zmięknie i uzna kiedyś syna Jerzego swoim spadkobiercą. Miss Joanna była tym sposobem doskonale o położeniu siostry poinformowaną; panny Cobbin dokładnie jej opowiadały o biedzie i niedostatku, w jakim znajdowała się Amelja z rodzicami i synem. Jakim sposobem człowiek tak dzielny jak major mógł się zająć tak nudną i nieznaczącą istotą jak Amelja? Pytanie to stawiały sobie często panny Dobbin i ich przyjaciółka, ale nigdy nie umiały nań odpowiedzieć. Co zaś do malca, był to mały djabełek jakiego dotąd nie widziano jeszcze.
Ale któraż kobieta potrafi być nieczułą na wdzięk dziecinnego wieku? Najzimniejsze nawet usposobienia dają się wzruszyć miłemi krotochwilami tych prawdziwych niewiniątek.
Pewnego dnia Amelja pozwoliła — na usilne nalegania panien Dobbin — żeby Jerzy cały dzień w Denmark Hill przepędził. Nieobecność żywego malca w domu sprzyja najlepiej pisaniu listów, Amelja więc napisała dość obszernie do majora Dobbin. Mówiąc o pomyślnej wiadomości jaką siostry majora jej udzieliły Amelja łączyła serdeczne życzenia szczęścia tak dla niego jak i dla przyszłej towarzyszki, którą sobie wybrał, i dziękowała mu za liczne dowody prawdziwej przyjaźni w nieszczęściu jej okazane. Dalej następowały szczegóły o małym Jerzym, który pojechał na cały dzień do Denmark Hill. List Amelji zawierał wiele wyrażeń podkreślonych i kończył się podpisem najżyczliwszej przyjaciółki Amelji Osborne. Przez zapomnienie — co się jej rzadko zdarzało — Amelja nie wspomniała nic o lady O’Dowd, o której siostrze wyraziła się słowami podkreślonemi: Narzeczona majora. Wiadomość o tym związku pozwoliła Amelji być swobodniejszą w koresspodencji aniżeli przedtem, skorzystała więc z tego żeby miała żywić do Glorwiny coś nakształt zazdrości, tego Amelja pewnoby sobie nigdy nie przebaczyła!
Wieczorem mały Jerzy, uszczęśliwiony z swojej wycieczki, powrócił z starym woźnicą w powozie sir Willjama Dobbin, z pięknym zegarkiem i łańcuszkiem złotym zawieszonym na szyi. Chłopiec opowiedział natychmiast matce że jakaś pani, stara i trochę brzydka ściskała go ze łzami w oczach i darowała mu ten piękny zegarek. Malec dodał że ta pani mu się nie bardzo podobała: wolał on winogrona; ale nad to wszystko przekładał swoją ukochaną mamę. Amelja zadrżała na samą myśl że tą panią mógł być ktoś z rodziny Osbornów.
Tegoż wieczora miss Osborne wróciła na godzinę objadową do ojca, który zrobiwszy dnia tego korzystny interes, był w wyjątkowo dobrym humorze, tak dalece że zauważył wyraz smutku i wzruszenia na twarzy córki i raczył do niej przemówić:
— Cóż ci to jest, miss Osborne?
— Ach! — odpowiedziała córka zanosząc się od płaczu — Widziałam małego Jerzego; śliczny jak anioł! Zupełnie jego portret!
Starzec nic nie odpowiedział, poczerwieniał tylko i cały drżał ze wzruszenia.
Musimy przenieść czytelnika o kilka tysięcy mil, w zamorskie krainy angielskich posiadłości w Indjach, do stacji wojennej Bundlegunge. Tam to odszukamy dawnych naszych przyjaciół walecznego pułku *** zostającego dziś pod dowództwem pułkownika sir Michała O’Dowd. Ząb czasu nie dotknął wcale tego silnego wojaka; trzymał się on doskonale, jak wszyscy co obdarzeni mocnym żołądkiem, szczęśliwym charakterem, a nadewszystko spokojem umysłu, nie znają tego natężenia władz intelektualnych, które tak prędko zużywa silny nawet organizm.
Peggy O’Dowd, dziedziczka posiadłości Maloneys, zawsze została taką jakąśmy ją niegdyś znali: taż sama chęć ujęcia sobie wszystkich kieruje jej myślami i mową. Jej usposobienie gorące, niezależne i despotyczne, wywiera przeważny wpływ na ukochanego i drogiego jej Mick’a; jednem słowem, jest ona żeńskim grenadjerem pułku. Co się zaś tyczy majora, jest on jeszcze kawalerem, co mówią nawiasem, nie jest winą mistress O’Dowd, która zadecydowała w najwyższej swojej mądrości że Glorwina musi być żoną naszego przyjaciela Dobbin’a, i nic nie zaniechała żeby ten związek przyprowadzić do pożądanego skutku.
I w samej rzeczy cóż można było zarzucić Glorwinie? Czegoż major mógł więcej wymagać? Przystojna, hoża i rumiana dziewczyna o lazurowych jak niebo oczach i czarnych jak heban warkoczach; ręka jej śmiało władała koniem i wprawnie biegała po klafiszach fortepianu; krótko mówiąc, Glorwina posiadała wszystko, co było potrzebnem do uszczęśliwienia majora. Czy można zresztą porównać silną budowę jej ciała do tej wątłej Amelji, której jednak major był wiernym i gorącym wielbicielem.
— Dosyć jest zobaczyć jak Glorwina idzie przez salon na jakiemś większem zebraniu — mawiała misstress O’Dowd — żeby się przekonać że ta biedaczka Amelja niknie przy niej zupełnie, i podobna raczej do kulawej gęsi. Wierz mi, kochany majorze, że Glorwina jest właśnie kobietą jakiej sobie na żonę szukać powinieneś: jesteś pan porządnie ociężały, i potrzebujesz koniecznie kogoś, coby ci nie dawał usypiać; zresztą Glorwina pochodzi ze znakomitego rodu Maloneys’ów i Molloys’ów, a to — wierz mi pan — wiele znaczy; bo kto się z takiemi rodami łączy, ten słusznie może być dumnym.“
Przed skierowaniem tego ataku na majora Głorwina próbowała już nieraz siły swoich wdzięków, romansując z wszystkimi cywilnymi i wojskowymi kawalerami, na których sidła starannie zastawiała. W Madras, pierwej kapitan, a później jakiś nabob zwiększyli poczet wielbicieli Glorwiny, ale żaden z nich nie zapragnął iść dalej i szukać na tej drodze zupełnego szczęścia. Na wszystkich balach w namiestnictwie nie zbywało nigdy Glorwinie na wiernych tancerzach, ale żaden z nich nie wymówił się nigdy z chęcią posiadania jej ręki.
Pomimo nieustających kłótni i sprzeczek pomiędzy lady O’Dowd i Glorwiną, co chwila wznawianych, które zniecierpliwiłyby nieraz Mick’a, gdyby ten nie był tak łagodnym jak święty wyciosany z drzewa — kobiety te zgadzały się zawsze jak tylko chodziło o ożenienie majora Dobbin’a, i postanowiły nie wypuścić go z rąk swoich dopóty, dopókąt, wrzeczywistości zamiarów swoich nie urzeczywistnią. Glorwina, rozjątrzona odniesionemi porażkami, rozwinęła rozpaczliwą odwagę w zdobywaniu majora, jak dzielny wódz przy obleganiu fortecy, która się poddać nie chce: To mu śpiewała irlandzkie ballady, to podając mu rękę ciągnęła z sobą na przechadzkę pod cienie drzew cytrynowych. Głos jej był tak słodki, ruchy tak malownicze, ze najzimniejszy człowiek nie potrafiłby oprzeć się temu urokowi. Często zapytała majora czy jaki smutek nie zatruł jego lat młodocianych, a zawsze była gotowa płakać słuchając opowiadania wypraw wojennych majora i niebezpieczeństw, na jakie nieraz był narażony.
Wiemy już że ten poczciwy chłopiec dla rozrywki grywał na flecie w chwilach wolnych od zajęcia. Glorwina chciała koniecznie akompanjować mu na fortepianie, a lady O’Dowd wysuwała się nieznacznie z pokoju widząc młodą parę w zapale artystycznym. Przytem Glorwina chciała koniecznie żeby major towarzyszył jej na codziennych rannych przechadzkach. Glorwina zasypywała majora bilecikami, pożyczała mu książki, znacząc grubo ołówkiem miejsca gdzie siła uczucia przejawiała się z największym zapałem i namiętnością, pożyczała serwis i srebro u majora, używała jego koni, powozu i służących w razie potrzeby. Jakże to wszystko wytłumaczyć sobie bez przypuszczenia jakiegoś bliższego stosunku opartego na wzajemnych zobowiązaniach, Czy podobna więc żeby siostry majora — do których te wiadomości w części dolatywały — nie wyciągnęły ztąd prostego wniosku że brat ich się żeni?
Ale zabiegi Glorwiny nie wywierały najmniejszego wpływu na serce majora. Wszystko się rozbijało o nieczułość i zimną krew, która nieraz Glorwinę do rozpaczy przywodziła. Jeżeli który z kolegów żartował sobie z sentymentów, jakiemi Dobbin natchnął Glorwinę, nasz major wybuchał śmiechem i mówił:
— Ale wy nie rozumiecie — jak widzę — że ona nie chce stracić wprawy i uważa mnie jakbym był dla niej klawikordem mistress Tozer, na którym się ćwiczy. Bierze to, co się jej nawinie pod rękę. Przyznacie sami że już jestem za stary dla tak pięknej kobiety jak Glorwina.
Potem wszystko znowu szło po dawnemu; major towarzyszył Glorwinie na przechadzce konnej, przepisywał jej śpiewy, wiersze w albumie i był jak zawsze uniżonym sługą. Prawda że młodzi wojskowi w Indjach — jeżeli nie lubią polowania, gry, fajki i butelki — nie mają innego sposobu przepędzenia czasu.
Pomimo usilnych nalegań żony i jej siostry, pułkownik O’Dowd stanowczo odmówił ich żądaniu, żeby zapytać majora jakie ma zamiary względem Glorwiny. Obie te panie sądziły że kategoryczne postawienie kwestj położyłoby koniec męczarniom niewinnej panienki dręczonej niepewnością. Stary żołnierz za nic nie chciał dać się wciągnąć do spisku i zawsze odpowiadał:
— He, na honor, major przecie nie jest dzieckiem i wie dobrze co robi i co chce robić; gdyby pragnął żebyś była jego żoną, potrafiłby cię o to poprosić.
Czasem zaś zaprawiał swoje argumenta tonem żartobliwym, i mówił że major zapewne napisał do mamy, bo jest za nadto jeszcze młody żeby podobnie stanowczy krok bez jej pozwolenia przedsiębrać. Dzielny Mick nie tylko niechciał być ślepem narzędziem w rękach kobiet, ale nawet zagaił raz poufną rozmowę z majorem i ostrzegł go żeby się dobrze trzymał i miał na ostrożności.
— Pilnuj się, pilnuj, majorze — mówił — te panie przygotowują jakieś manewr ostateczny; widziałem jak moja żona odebrała z Europy pakę, z której wyjęła dwie suknie: jedna z nich, z różowego atłasu, była przeznaczoną dla Glorwiny. A to wszystko, mój majorze żeby cię ostatecznie pokonać — jeżeli, ma się rozumieć kobiety i atłas różowy mogą nad tobą odnieść zwycięstwo.
Ale ani piękność rysów, ani okazałość strojów nie mogła rozczulić majora; był on niewzruszony jak opoka. Jednej tylko kobiety obraz major nosił w swem sercu, ale tą kobietą nie była miss Glorwina O’Dowd, pomimo swej sukni z różowego atłasu. Była nią skromna i cicha istota, zawsze czarno ubrana, mało mówiącą z głosem wcale do głosu Glorwiny niepodobnym; była to czuła matka nieodstępująca kolebki swego dziecięcia, była to młoda dzieweczka ukazująca się we drzwiach salonu na Russel Square, wsparta na ramieniu Jerzego ze śpiewem na ustach, z rumieńcem i wyrazem miłości i szczęścia na twarzy. Ten obraz na chwilę nie opuszczał majora; we dnie jak wnocy, we śnie jak na jawie. Nie nudził on wprawdzie nikogo zwierzeniami swojej miłości, nie tracił snu ani apetytu, ale uczucia jego żadnej nie ulegały zmianie, a chociaż nie jeden z jego czarnych i gęstych włosów srebrzeć już zaczynał, miłość jego, podsycana wspomnieniami dzieciństwa, zachowała całą świeżość i siłę.
Mistress Osborne — jak to już mówiliśmy — pisała do majora życząc mu szczęścia w mającym nastąpić związku jego z miss O’Dowd.
„Siostra pana — pisała Amelja — była tak dobrą że odwidziła mnie i podzieliła się ze mną szczęśliwą wiadomością, z powodu której chciej pan przyjąć odemnie najszczersze życzenia pomyślnej przyszłości. Nie wątpię że młoda osoba, z którą pan masz zamiar się połączyć jest pod każdym względem godna zostać żoną tak zacnego, do poświęceń zdolnego jak pan człowieka. Cóż może przynieść panu w ofierze biedna wdowa? Modlitwę tylko i serdeczne życzenia niezakłóconego niczem szczęścia. Jerzy ściska najszczerzej swego kochanego chrzestnego ojca i ma nadzieję że pan o nim nie zapomnisz. Mówiłam mu o nowym związku jakim pan się połączysz z osobą, która niezawodnie na przywiązanie pana zasługuje, ale jakkolwiek rozumiem że tego rodzaju związki są bez zaprzeczenia najsilniejsze, najświętsze i pierwsze przed wszystkiemi innemi zajmują miejsce, jestem jednakże przekonaną że wdowa i sierota, których pan byłeś dotąd przyjacielem i podporą, znajdą zawsze szczupły chociażby kącik w pańskiem sercu.“
Cały list był w tym tonie pisany i — zdawało się — że wyrażał wewnętrzne zadowolenie korespondentki. Tenże sam statek, na którym lady O’Dowd cały swój arsenał toaletowy z Londynu sprowadziła, przywiózł majorowi ów list Amelji.
Dobbin — jak to się łatwo domyśleć — nie otwierając innych listów przeczytał znane mu pismo, poczem wpadł w najgorszy humor, przeklinał plotki kobiecie, i znienawidził odrazu Glorwinę i jej różową atłasową suknię. Wszystko mu tego dnia dolegało, na wszystko skarżyć się nie przestawał: Przy ćwiczeniach wojskowych upał był nie do zniesienia, służba zaś wydawała mu się najcięższą pańszczyzną. Cóż to za rzemiosło dla myślącego człowieka oglądać codzień w jakim jest stanie broń i ładunki, albo wyciągać pod linję żołnierzy, a właściwiej mówiąc, bezmyślne kloce do niczego! Gawędy i żarty w koszarach ciężyły mu więcej niż kiedy. Cóż go mogło obchodzić ile bakasów Smith zabił na polowaniu, albo jakiemi przymiotami odznacza się klacz chorążego Browna? Zresztą zwykłe dowcipy oficerów przy stole głęboki wstręt w nim budziły; nie był on już tak młody żeby go płaskie żarciki śmieszyć jeszcze mogły, albo raczej nie był tego usposobienia co stary nasz O’Dowd, z ogromną łysiną i nosem czerwonym: ten przez trzydzieści lat słuchał tych samych konceptów i zawsze do łez się uśmiał. Mając przed sobą do wyboru koszary i grube żołdactwo, albo salon z plotkarstwem i skandalami kumoszek, biedny major wstydził się samego siebie i przychodził do przekonania że takie życie jest prawdziwą męczarnią.
— O! Ameljo, Ameljo! — mówił do siebie — czy możesz mi cokolwiek zarzucać, który ci zawsze wierny byłem? Gdybyś tylko zechciała odpowiedzieć mi tem uczuciem, jakie od dawna dla ciebie pielegnuję, nie prowadziłbym tu tak nędznego żywota! Czyż za moją wierność i za tyle poświęcenia nie znajdujesz innej nagrody jak życzenie mi szczęścia w ożenieniu z tą śmieszną i nadętą Irlandką?
Biedny Willjam czuł się więcej niż kiedy smutny, osamotniony, i bez żalu rzuciłby ten świat z jego próżnościami i zawodami, bo kto posępnie nań patrzy, dla tego walka z życiem zbyt jest ciężką i zbyt bolesną. Major przepędził noc całą nie zmrużywszy oka, bijąc się z myślami czy ma jechać do Anglji lub zostać na miejscu. Wierność, miłość, stałość — nic wreszcie wzruszyć Amelji nie mogło; zdawałoby się że zamykała umyślnie oczy żeby właśnie tego uczucia nie widzieć.
— Ameljo! — zawołał nagle wśród ciszy nocnej, pamiętaj że ja ciebie tylko jedną kochałem i że dziś jeszcze całym dla mnie światem jesteś; pomimo twego lodowatego serca, pomimo twej obojętności na moje starania, jakiemi cię otaczałem w nieszczęściu, pomimo uśmiechu, który ci igrał na ustach w chwili naszego pożegnania, jak gdybyś już o mnie myśleć przestała przedtem jeszcze, kiedyśmy się rozstać mieli.
Amelja uczułaby niewątpliwie głęboką litość gdyby mogła była widzieć jak bolesną ranę zadała biednemu majorowi, który szukał obecnie ulgi w odczytywaniu jej listów, zaproszeń i wszystkich kartek, na których znajdowało się cośkolwiek jej ręką nakreślonego. Zacząwszy od listów pisanych o interesach, a mianowicie w kwestji owego funduszu, który jak się zdawało, został Amelji po jej mężu, aż do najkrótszych bilecików, wszystko owiane było jakimś chłodem i nie wiele zostawiało nadziei.
Gdyby się była znalazła jakakolwiek istota, zdolna czytać w sercu majora i ocenić jego delikatne i szlachetne zachowanie się wzlędem tej, którą kochał, kto wie, możeby wówczas urok, jaki w jego oczach otaczał Amelję, byłby się zmniejszył z czasem i miłość jego przybrałaby o wiele spokojniejszy charakter. Ale major nie miał innych poufnych stosunków nad te, w jakie wciągnąć go chciała próżna Glorwina, a tej podobno mniej chodziło o to ażeby w nim miłość obudzić, jak żeby mu głowę zawrócić. Sądząc już tylko z środków, używanych przez Glorwinę dla dopięcia celu, można już wnosić że zadanie, jakie sobie postawiła, było bardzo niewdzięczne i niemniej trudne.
Wkrótce po przybyciu strojów z Londynu, a może nawet dlatego właśnie żeby je wystawić na widok publiczny, lady O’Dowd i żony innych oficerów pułku królewskiego wydały bal dla innych pułków kompanji indyjskiej i dla urzędników cywilnych. Glorwina wystąpiła wspaniale w swojej różowej atłasowej sukni, którą miała zadać majorowi cios ostateczny, ale ten niewdzięcznik błąkał się po salach balowych i nie wiedział nawet nazajutrz jaki był kolor atłasu. Glorwina kryjąc swój gniew, szła w tany z oficerami niższych nawet stopni i nie odmawiała nikomu, żeby tym sposobem przynajmniej majora do rozpaczy przyprowadzić i zazdrość w nim obudzić. Ale to wszystko na nic się nie przydało — nawet się major nie zmarszczył wtenczas kiedy pan Bangles, kapitan od kawalerji, poprowadził Glorwinę do kolacji. Widocznem już było że ani zalotność, ani piękne stroje, ani ramiona okrągłe niezdolne były rozczulić majora, a panna Glorwina nic nadto do ofiarowania nie miała.
Co za wymowny obraz marnej znikomości rzeczy ludzkich! Każde z nich, tak Glorwina jak i major, gorąco pragnęli posiadać to właśnie, czego los — zdawało się — stanowczo im odmawiał. Rozpacz Glorwiny objawiała się obfitemi strumieniami łez. Jej miłość do majora — mówiła głosem przerywanym od płaczu — była o wiele żywszą i silniejszą od tej, jaką kiedykolwiek dla innych w sercu swem żywiła.
— Ach! moja dobra Peggy — mówiła do bratowej w chwilach zgodnej harmonji — moja kochana Peggy, on mnie zabije; wszystkie moje suknie już teraz są za szerokie dla mnie, czuję że jeżeli tak dłużej będzie, to szkielet zostanie ze mnie.
Podczas gdy major udręczał nieszczęśliwą Glorwinę w ten sposób że nie tylko nie oświadczał się o jej rękę, ale nie starał się nawet w niej zakochać, drugi statek przybył z Europy i przywiózł znowu list do tego człowieka o granitowem sercu. Stempel na liście dawniejszy był od daty nie dawno odebranej korespondencji. Major poznał pismo swojej siostry i nie spieszył się wcale ze złamaniem pieczęci, ale czekał lepszego usposobienia. Nie pochodziło to z braku braterskiego przywiązania, ale raczej ztąd że listy jego siostry zawierały zwykle najnieprzyjemniejsze wiadomości, okraszone perorami natchnionemi najszczerszą otwartością. Przed parą tygodniami zaledwie D’obbin wyprawił list do siostry upominając ją o rozsiewanie zmyślonych wiadomości, i jednocześnie napisał do mistress Osborne, żeby ją wyprowadzić z błędu i upewnić że dotąd przynajmniej nie przewidywał żadnej zmiany w swojem położeniu.
W parę dni po odebraniu tej ostatniej korespondencji major przepędził wieczór u lady O’Dowd, był bardzo ujmujący, a Glorwinie wydało się nawet że tym razem bardziej niż zwykle zajęły jego uwagę „Echo gór“ albo „Dziecęcy wiek Minstrela“, i parę innych romansów wybranych umyślnie dla niego. Prawdę mówiąc major nie więcej był zajęty śpiewem Glorwiny jak wyciem szakalów, które od czasu do czasu do domu dolatywało, ale któż wolny jest od illuzji, wtenczas osobliwie kiedy się czego usilnie pragnie? Podczas gdy chirurg wojskowy grał w szachy z mistress O’Dowd, Dobbin przegrał jedną partję z Glorwiną, poczem pożegnał te panie i wrócił o zwykłej porze do siebie.
Na stole leżał nierozpieczętowany jeszcze list siostry, zawierający zapewne zwykły szereg zarzutów i wymówek. Major, jak gdyby wstydząc się swej obojętności, wziął prędko pismo do ręki i z rezygnacją zgodził się na przepędzenie niemiłej godziny w obcowaniu z siostrą, która pomimo ogromnej odległości umiała mu dobrze dokuczać. Godzina zaledwie minęła od chwili kiedy major wyszedł z domu pułkownika. Dzielny Mick spoczywał snem sprawiedliwych, a Glorwina tymczasem uwięziła w papier swoje hebanowe loki. Lady O’Dowd zeszła już na dół do małżeńskiej komnaty, gdy nagle szyldwach stojący przed domem pułkownika ujrzał przerażoną postać majora lecącego co tchu pod okno sypialnego pokoju.
— Pułkowniku O’Dowd! wołał Dobbin z całej siły. Pułkowniku!
— Wielki Boże! to major, rzekła Glorwina wychylając głowę, a raczej wielkie grono papilotów.
— Cóż to się stało, mój kochany Dob? zapytał pułkownik, przekonany że się zapaliło w koszarach, albo że jakiś ważny rozkaz z głównej kwatery przysłany.
— Potrzeba mi... urlopu... żebym... mógł natychmiast do Anglji wracać dla ważnych bardzo interesów familijnych.
— Przebóg! cóż to się stało? rzekła do siebie Glorwina, tak wzruszona że drżenie jej udzieliło się nawet papilotom.
— Muszę koniecznie jechać tej nocy jeszcze, natychmiast — dodał naglącym głosem Dobbin.
Pułkownik wstał i wyszedł żeby się z majorem rozmówić.
Przychodząc z kolei do post scriptum listu swojej siostry, major wyczytał następujące wyrazy które całą tę katastrofę sprowadziły:
Tarcza herbowa, pokryta żałobą na frontonie hotelu Crawlejów przy Great Gaunt-Street świadczyła o boleści, jaką rodzina dotkniętą była z powodu śmierci pana Pitt’a Crawley’a. We wszystkiem jednakże można było dostrzedz że fizjonomja ogólna hotelu jaśniała blaskiem nieznanym nigdy za życia baroneta. Ciemno-brunatna szata pokrywająca tę starożytną budowę ustąpiła miejsca czerwonej barwie cegieł, ujętych siecią spajającego cementu; lew bronzowy świeżo wyzłocony, kraty wymalowane; jednem słowem, gmach noszący nie dawno jeszcze piętno niemiłej posępności, dziś stał się niemal ozdobą całej ulicy. Przemiana ta zaszła prędzej nim zieloność pokryła drzewa ogołocone z liści w tenczas kiedy stary Pitt Crawley ostatni raz przeszedł aleję wjazdową.
Codzień widziano drobniutką kobietę, przybywającą małym powozikiem dla dopilnowania zaczętych około domu robót. Stara panna z małym chłopczykiem — czytelnik się domyśli że była to miss Briggs z małym Rawdonkiem, również byli codzień zajęci dozorem robotników użytych do upiększenia domu, krajaniem i szyciem firanek do drzwi i okien, przeglądaniem szaf i komód, gdzie były schowane klejnoty fałszywe, zdobiące niegdyś głowy niewieście kilku pokoleń, nakoniec ułożeniem regestru szkła, porcelany i rozmaitych drobiazgów, tu ówdzie na półkach rozrzuconych.
Główny kierunek tych spraw był w ręku pani Rawdonowej, której sir Pitt udzielił nieograniczoną władzę w tym względzie. Sprzedać to, kupić tamto, znieść jedno lub drugie, wszystko to zależało wyłącznie od Rebeki, uradowanej że miała pole do popisania się swoim dobrym gustem. Stanowcza zaś decyzja tych odmian i przerabiań zapadła w czasie podróży pana Pitt’a do Londynu, dokąd przyjechał dla naradzenia się z adwokatami i gdzie cały tydzień bawił jako gość w domu swojego braterstwa przy ulicy Curzon Street.
Zaraz po przyjeździe do stolicy sir Pitt zatrzymał się w hotelu, ale Becky dowiedziawszy się o tem, pojechała natychmiast powitać baroneta i w godzinę potem wróciła z nim tryumfująca do domu przy Curzon Street. Jakże w samej rzeczy odmówić cokolwiek tak ujmującej istocie, i nie przyjąć gościnności ofiarowanej ze szczerą uprzejmością i wdzięcznem naleganiem. Kiedy już nakoniec sir Pitt dał się uprosić, Becky ujęła silnie rękę i ściskała ją z wyrazem gorącej wdzięczności.
— Dzięki, serdeczne dzięki — rzekła zatrzymując na nim spojrzenie, które wydobyło rumieniec na twarz baroneta. Rawdon będzie doprawdy uszczęśliwiony.
Uprzejma gospodyni nie chciała zupełnie na służących polegać, pobiegła sama do pokoju pana Pitta, ażeby się upewnić że wszystko jest w porządku, że ogień na kominku rozniecony i że gościowi na niczem nie zbywa. Miss Briggs wyniosła się na wyższe piętro ze swego pokoju, dokąd wniesiono rzeczy baroneta, a w końcu ukazała się we drzwiach Becky z uśmiechem na ustach i z puszką blaszaną w ręku.
— Byłam pewną że mi brat nie odmówi i do nas się przeniesie, rzekła Rebeka z radością promieniejącą w oczach.
I w samej rzeczy Becky była niezmiernie zadowoloną. Z łatwością tak się potrafiła urządzić że Rawdon nie zawsze mógł być na objedzie w domu; dla baroneta były to najprzyjemniejsze wieczory, które przepędzał sam jeden w towarzystwie tylko bratowej i miss Briggs. Becky często zaglądała do kuchni, bo sama prawie zajmowała się przyrządzaniem dla szwagra ulubionych potraw.
— Jakże się bratu ten puding podoba? mówiła Rebeka; właśnie dla brata sama go przyrządzałam. Umiem jeszcze wiele znacznych potraw robić, byleby tylko brat był łaskaw nas odwidzać.
— Do czego tylko bratowa się dotknie, to już jest doskonałe — odpowiedział baronet z wyszukaną grzecznością — nie jadłem nigdy tak wybornego pudingu.
— Potrzeba starać się być użytecznym swoją własną osobą w czem tylko można, kiedy się prowadzi maleńkie gospodarstwo, powiedziała wesoło Rebeka.
Sir Pitt odpowiedział na to że najważniejszą zaletą kobiety jest rządność w domowem gospodarstwie i że przymiot ten w najwyższym stopniu odznacza jego bratowę, godną być żoną cesarza nawet.
Baronet nie mógł się wstrzymać od porównania bratowej z żoną, na niekorzyść tej ostatniej — ma się rozumieć — bo nie mógł zapomnieć jakiegoś ciasta bardzo niesmacznego, które lady Joanna kiedyś na objad przyrządziła.
Po każdym daniu, zacząwszy od zupy aż do bażantów lorda Steyn’a i puding’u, Becky dolewała szwagrowi wybornego białego wina, które Rawdon z Francji przywiózł i dostał, jak mówiła, za nic prawie. W samej rzeczy wino to pochodziło z sławnej piwnicy margrabiego Steyn’a i rozgrzało bardzo prędko baroneta, krzepiąc niezwykłą silą wątły jego organizm, a krasząc rumieńcem lodowate policzki.
Kiedy butelka została już wypróżnioną, Becky podała rękę szwagrowi, zaprowadziła go do salonu, posadziła na sofie koło kominka i zdawała się słuchać z największem zajęciem wygłaszanych przez niego sentencji. Sama zaś siedząc przy nim, obrąbiała koszulkę dla swego ukochanego jedynaka, który już tyle wyrósł że nie mógłby dziś włożyć koszulki od dawna zaczętej i całe lata leżącej w koszyku, mistress Rawdon brała ją do ręki wtenczas tylko kiedy chciała przybrać postawę skromnej, pracowitej i cnotliwej kobiety.
Rebeka rozmawiała z baronetem, słuchała go uważnie gdy mówił, śpiewała mu żeby go rozerwać, schlebiała mu zręcznie przy zdarzonej okazji i tak się umiała wziąć do niego, że najpożądańszą dla baroneta chwilą była ta, kiedy po ukończonych z adwokatami sprawach mógł zasiąść przy ognisku domowem przy Curzon-Street. Pleniponenci jego i prawnicy nie mało czasu na tem zyskali, bo tym sposobem baronet uwalniał ich od słuchania rozwlekłych przemów, które były dotąd jego zwyczajem. Sir Pitt zmuszony był nareszcie wyjechać, bolesna to była chwila dla niego. Dopokąd widać było oddalający się powóz, Rebeka z ujmującym wdziękiem robiła rączką znaki pożegnalne, a on chustką powiewał. Kilka razy Becky ocierała niby łzy z oczów, jak gdyby płakała. Kiedy już Pitt stracił z oczu to zachwycające stworzenie, nachylił kapelusz na oczy, wsunął się w głąb powozu i zaczął rozmyślać o głębokich względach, należnych mu wprawdzie, jakiemi był otoczony, o głupocie Rawdona, nieumiejącego należycie ocenić takiej żony, i nakoniec o swojej własnej małżonce, która wydawała mu się gąską w porównaniu z Rebeką. Kto wie czy sama Becky nie przyczyniła się najwięcej do obudzenia w nim tych myśli, ale jak i kiedy? Na to trudnoby odpowiedzieć, bo umiała czarować z takim wdziękiem i zręcznością, że nawet najbystrzejsze oko nie łatwoby coś dostrzedz mogło. Przed wyjazdem baroneta stanęło na tem, że obie rodziny braci przepędzać będą razem święta Bożego Narodzenia na wsi.
— Czemużeś z niego choć trochę pieniędzy nie wyciągnęła? — powiedział Rawdon z wyrzutem do żony po wyjeździe brata. — Jużby się godziło dać cokolwiek temu biednemu Raggles na rachunek naszej należytości, bo dalibóg nie wiem do jakiej to już sumy dojdzie; a jak się znieciepliwi, to mieszkanie komu innemu wynajmie, a nas bodaj na ulicę wyrzuci.
— Powiedz mu że jak tylko Pitt swoje interesa ureguluje to wszystkie długi popłacimy. Tymczasem możesz mu dać jako zaliczkę ten papierek, który Pitt dał dla swego synowca.
To mówiąc Becky wyjęła z kieszeni i podała mężowi bilet bankowy, zostawiony przez szwagra dla przyszłego dziedzica praw służących młodszej linji Crawleyów. Musimy oddać tu sprawiepliwość Rebece że nie zaniedbała ona pewnych prób w kierunku wskazanym jej teraz przez męża, ale z właściwą sobie przebiegłością poznała od razu, że dalsze próby na tem polu byłyby niebezpieczne. Każdy wyraz dotykający choćby z daleka tej drażliwej kwestji, najmniejsza wzmianka o kłopotliwem finansowem położeniu zasępiała natychmiast oblicze baroneta; widocznie zakłopotany wpadał zaraz na tor długich utyskiwań na złe czasy i ciężkie interesa na nierzetelność dzierżawców, na opłakany stan majątku ojca, na olbrzymie wydatki śmiercią starego baroneta spowodowane, na ciężary hypoteczne, i nakoniec na nowe długi, które już sam musiał teraz pozaciągać u kilku bankierów i ajentów. Datek więc zrobiony na rzecz małego synowca był tylko zręcznym wybiegiem nowego baroneta.
Pitt odgadywał dobrze kłopoty finansowe swojego braterstwa; było to zbyt łatwe zadanie dla tak przenikliwego jak on dyplomaty. Przytem jako człowiek obdarzony draźliwem sumieniem i umiejący katechizm doskonale, jako surowy przestrzagacz przepisów religijnych i prowadzący życie przykładne, sir Pitt nie mógł ukryć przed sobą że wchodząc w posiadanie całej fortuny korzystał niejako z wydziedziczenia brata i że tym sposobem musiał się do pewnych obowiązków dla niego poczuwać.
Ale wszelkie zadość uczynienie, wymagające zwrotu znacznej części posiadanego już majątku, zwykle jest bardzo przykre i trudne do spełnienia nawet dla ludzi uczciwych i o opinję publiczną dbających. Łatwo jest rzucić część swego mienia w zamian za nabycie opinji hojnego i miłosiernego człowieka, łatwo jest wysypać wiele pieniędzy na lożę w operze, na konie, na objady wystawne, na filantropję nawet, jeżeli to ma wielki rozgłos w świecie; ale to nie przeszkadza nigdy targować się o cenę kursu z dorożkarzem, lub odmówić wsparcia ubogim krewnym. Dla tych to przyczyn, to jest ulegając wrodzonym powszechnie skłonnościom ludzkim, sir Pitt poczuwając się nawet do pewnych względem brata obowiązków, odkładał na później głębsze zastanawianie się nad tym przedmiotem.
Becky z swej strony miała już tyle doświadczenia że wiedziała dobrze ile od wspaniałomyślności ludzkiej oczekiwać można; według jej pojęć postępowanie szwagra względem niej było zupełnie zadawalniające: dziś jako głowa rodziny, uznał on już w niej swoją bratowę, a chociaż grosza z ręki nie wypuszczał, to wszakże stosunek ten mógł kiedyś przynieść to, co równie jest jak pieniądz cenionem — kredyt. Teraz już Raggles widząc dobre między bracią stosunki, był o wiele wyrozumialszym dla Rawdona, a zaliczka którą dostał i zrobiona mu nadzieja rychłej wypłaty pozostałej należytości uczyniła go więcej jeszcze względnym i cierpliwym.
Przed nowym rokiem Rebeka zapłaciła pannie Briggs procent od pożyczonej sobie maleńkiej kwoty pieniężnej, i nadmieniła jej poufnie przy tej zręczności że radziła się baroneta o najpewniejszy i najzyskowniejszy sposób umieszczenia reszty funduszu, który miss Briggs posiadała jeszcze. Sir Pitt — mówiła Becky — bardzo biegły w operacjach finansowych, myślał długo nad tem, i znalazł coś nadzwyczaj pewnego i korzystnego; bo sir Pitt nie mógł zapomnieć o tem że miss Briggs była przyjaciółką jego ciotki, której do ostatniej chwili nie odstąpiła, że zatem miała pełne prawo do względów a nawet do wdzięczności całej rodziny Crawleyów. Rebeka dodała w końcu że sir Pitt przed wyjazdem swoim zalecił stanowczo żeby miss Briggs podjęła swój kapitał i miała go w pogotowiu, bo — jak mówił — podobna zręczność nie łatwo trafić się może. Poczciwa Briggs nie mogła mieć ani cienia podejrzenia, mając przed sobą niewinną twarzyczkę Becky ożywionej serdeczną radością kiedy tę dobrą wiadomość zwiastowała przyjaciółce. Życzliwość baroneta rozczulała do łez pannę Briggs, uszczęśliwioną że mogła podjąć kapitalik umieszczony na niskim, bo na trzecim tylko procencie. W samej formie, w jakiej sir Pitt chciał jej wyrządzić przysługę, było już dla niej coś niezmiernie delikatnego i chwytającego za serce. Tegoż dnia jeszcze Briggs pobiegła do swego mecenasa, żeby pieniądze na pierwsze zawołanie gotowe były.
Biedna tak była wdzięczna Rebece i jej mężowi za te dowody życzliwości, że blisko połowę rocznego procentu użyła na kupienie aksamitnej bluzy małemu Rawdonowi, którego wiek i wzrost — mówiąc nawiasem — innego już wymagały ubrania.
Był to ładny chłopiec, z twarzą uśmiechniętą i otwartem wejrzeniem, oczy miał błękitne i żywe, włosy w gęstych spadające zwojach, serce tkliwe i skłonne do pokochania szczerze tych wszystkich, którzy okazywali życzliwość dla niego, dla kucyka i dla lorda Southdown, który mu go ofiarował i na widok którego twarzyczka chłopca pokrywała się rumieńcem ukontentowania. Mały Rawdon nie pozwoliłby żadnej wyrządzić krzywdy stajennemu chłopcu, który pilnował kucyka, ani kucharce, która mu przyrządziła na obiad ulubione potrawy a wieczorem opowiadała bajki o upiorach, ani poczciwej Briggs, której niezmiernie figlami dokuczał, ani ojcu nadewszystko, który był do malca bardzo silne przywiązany, co trudne do pojęcia w człowieku tego gatunku. Gdy chłopiec doszedł do ośmiu lat wieku, nikogo nie kochał tak jak ojca; urok otaczający z początku matkę w oczach jego, bardzo prędko rozwiany został. Rebeka rzadko kiedy mówiła do dziecka, które się jej nieznośnem nawet wydawało; chłopiec dostał pierwej odry, później kokluszu, a to już było dostatecznem żeby zupełnie naszą heroinę do macierzyństwa zrazić. Pewnego dnia mały Rawdon, zwabiony głosem matki, która śpiewała żeby zabawić lorda Steyne, spuścił się z wyżyn przez niego zamieszkałych, i składając się na palcach, zajął obserwacyjne stanowisko pode drzwiami salonu. Nieszczęściem dla niego drzwi się nagle uchyliły, i malec ukazał się w postawie pełnej zachwytu i ekstazy.
Matka w przystępie gniewu rzuciła się na biedne dziecko i zadała mu kilka energicznych policzków podczas kiedy margrabia, którego ta scena bawiła niezmiernie zanosił się od śmiechu. Strapiony chłopczyk pobiegł czem prędzej do swoich przyjaciół w kuchni, żeby tam ukryć gorzkie łzy i tłumione łkania.
— To nic... bo to nie dla tego... że mnie wybiła... mówił przerywanym głosem, ale... tylko...
Wybuchy tłumionego płaczu nie dozwalały mówić biednemu dziecku, którego serce boleśnie było zadraśnięte.
— Dla czego ona nie chce żebym ja słuchał... kiedy tak ładnie spiewa... dla tego starego... łysego pana... co ma takie wielkie zęby?
Boleść i gniew przerywały mowę chłopca. Kucharka spoglądała na pannę służącą, a panna służąca rzucała z ukosa na stangreta znaczącze spojrzenia. Straszny i surowy trybunał zasiadający w kuchni — trybunał, przed którego okiem nic w żadnym domu nie ujdzie — był wówczas zebrany w komplecie, jakby dla wydania wyroku w sprawie Rebeki.
Od tego wypadku niechęć matki do dziecka zamieniła się w nienawiść. Starała się ona okazywać obojętną, ale obecność malca w domu była dla niej nie do zniesienia. Nic naturalniejszego że przy takim stosunku matki do syna, bojaźń, nieufność i krnąbrność musiały się w dziecku rozwinąć. Od owego dnia a raczej od chwili policzków, wzajemna antypatja z dniem wzrastać zaczęła, dzieląc dwie istoty, które natura tak ścisłym połączyła węzłem.
Lord Steyne nie lubił również małego Rawdona: ile razy go spotkał, przywitał go zawsze groźnem spojrzeniem albo szyderstwem. Dziecko zaś nie okazywało zalęknienia, ale przeciwnie prostowało się dumnie przed lordem a czasem nawet groziło mu pięścią po za plecami. Z wszystkich, którzy u jego matki bywali, Rawdon najsilniej nie lubił lorda, i uważał go za swego nieprzyjaciela. Kamerdyner tego ostatniego zastał kiedyś w przedpokoju małego Rawdona zawzięcie bijącego kułakami kapelusz lorda. Wkrótce pogłoska o tym figlu obiegła całą służbę, a kiedy mistress Rawdon Crawley przyjechała na jeden z balów dawanych przez milorda, wszyscy słudzy — począwszy od odźwiernego aż do licznej zgrai galonowanych lokajów, wygłaszających w każdej sali imie pułkownika i mistress Crawley — uśmiechali się do siebie znacząco, jak ludzie rozumiejący — albo przekonani że rozumieją — wszystko co się święci. Lokaj, który tacę z chłodnikami roznosił poszedł do Rebeki i zaledwie się od niej odwrócił, kiedy już zaczął bawić jej kosztem zbierającego próżne szklanki kolegę. Straszny to inkwizycyjny trybunał służących; wyroki jego, które i Rebekę dosięgły, są zwykle bez apelacji a surowością przypominają średniowieczne tajne sądy. Dodajmy zresztą że gdyby ci sędziowie byli nawet przeświadczeni o niewinności naszej heroiny, to, wszakże jej dobrej sławy uratowaćby to nie mogło. To samo już że latarnie powozu margrabiego Steyn’a świeciły co dzień po północy nawet pod drzwiami Rebeki, potępiało ją w oczach świata więcej aniżeli wszystkie jej zalotne intrygi.
Bardzo być może — i chcemy temu wierzyć — że tylko usilnem szamotaniem się i bez narażenia cnoty na szwank; Rebeka zdobyła sobie jakieś stanowisko w świecie; ale i to jest pewnem że słudzy wydali na nią wyrok potępienia i że silne pozory usprawiedliwiały niejako wszelkie podejrzenia. Tak jedno poruszenie miotły niszczy arcydzieło pająka, tę ministerną tkaninę, dla osiągnięcia pewnych celów pracowicie usnutą.
Na parę dni przed świętami Bożego Narodzenia, Becky w towarzystwie męża i syna pojechała do Crawley, tej dawnej przodków siedziby. Mały Rawdon byłby niewątpliwie został w domu gdyby nie usilne nalegania lady Joanny i gdyby nie wymówki ojca który wyrzucał żonie jej lodowatą dla syna obojętność.
— W całej Anglji nikt mi takiego dziecka nie pokaże — mówił Rawdon do żony — a ty pudla swego o wiele więcej kochasz aniżeli tego chłopca. Nie wiem zresztą w czem to dziecko mogłoby tobie zawadzać; w Crawley bony pilnować go będą, a w drodze może siedzieć przy mnie na koźle obok poczyljona.
— Gdzie sam zasiądziesz z przyjemnością, żeby módz palić swoje bezecne cygara — rzekła mistress Rawdon.
— Był czas, o ile sobie przypominam, że i ty nie pogardzałaś niemi — odpowiedział Rawdon.
Becky była tego dnia w dobrem usposobieniu.
— Bo wtenczas byłam całkiem co innego, rozumiesz moje gapiątko? A teraz noszę tutył i byle co nie jestem. No to przyprowadź Rawdusia, jeżeli już tak koniecznie sobie tego życzysz; możesz go nawet poczęstować cy-[12] pochłania. Miałem panią zawsze za bardzo zacną kobietę i — na honor — byłoby mi niezmiernie przykro gdyby tu panią jakie nieszczęście spotkało. Chciałem tylko ostrzedz panią w jej własnym interesie, żebyś pani co prędzej wyjechała z Rzymu, jeżeli życie nie jest pani ciężarem.
Becky zmuszała się do śmiechu, ale nie posiadała się ze złości i gniewu.
— Pan sobie żartujesz — panie Fenouil... Któżby miał czyhać na życie bezbronnej i niewinnej kobiety; to już wygląda na jakiś dramatyczny romans... doprawdy... Czy lord Steyne ma już najętych sztyletników? Otóż powiadam panu że nie wyjadę i zostaję! Rozumiesz pan? Chociażby dla tego tylko żeby go do szalonego przyprowadzić gniewu. Zresztą, mam ja nie jednego obrońcę.
Pan Fenouil zaśmiał się.
— Obrońcę! powtórzył — A kogoż to? Czy nie majora, albo kapitana? Wszyscy ci rycerze zielonego pola, którzy orszak pani składają, podjęliby się chętnie za sto napoleonów wyzwolić panią z więzów tego świata. Wiemy my dobrze kto jest major Loder; mówiąc między nami jest on takim majorem jak ja markizem; znamy go tak dobrze że moglibyśmy w razie potrzeby ułatwić mu drogę na galery nawet. Wszędzie mamy przyjaciół, więc o wszystkiem dokładnie jesteśmy poinformowani. Ha! pani myślisz że my nie wiemy co pani robiłaś w Paryżu, i kogo tam z swoich krewnych spotkałaś? Panią to dziwi, nieprawdaż? A jednakże to wszystko jest czystą prawdą. Dla czegoż żaden z ambasadorów nie chciał nigdzie pani przyjąć? Bo pani obraziłaś kogoś, a ten ktoś nigdy pani nie przebaczy, i na sam widok pani w gniew szalony wpada. Wczoraj naprzykład, wróciwszy do siebie milord był w takim stanie, że tracił przytomność; pani de Belladonna zrobiła mu taką scenę z powodu pani, że nigdy jeszcze nie widziano go w przystępie takiego szaleństwa.
— To więc w interesie pani de Belladonna przedsięwziąłeś pan tę rolę — powiedziała Becky odzyskując pomału zimną krew i opanowując pierwotne wzruszenie.
— Bynajmniej; pani de Belladonna nic na to nie wpływa. Zazdrość jest to jej stan normalny wprawdzie, ale — jeżeli mam pani wyznać otwarcie — jestem do tego kroku upoważniony przez samego lorda. Wielkibyś pani błąd popełniła starając się go spotkać; a wierz mi pani że zostając tu mogłabyś bardzo tego żałować. Pamiętaj pani że ci to szczerze radzę; żeby potem nie było za późno, jedź pani jak możesz najprędzej. Ale otoż i powóz milorda...
Jednocześnie Fenouil uchwycił silnie rękę Rebeki i pociągnął ją w przeciwną stronę, podczas kiedy świetny powóz, pysznemi końmi ciągniony i okryty herbami Steynów, przeleciał jak uragan przez ulicę. Pani Belladonna z pochmurnem wejrzeniem trzymała na kolanach małego pieska z gatunku King Charles’ów i zakrywała się białym jak śnieg parasolikiem. Obok niej leżał prawie wyciągnięty lord Steyne; cerę miał oliwkową, a oczy martwe, bez życia. Nienawiść, gniew, żądza mogły im jeszcze trochę blasku przywrócić, ale inaczej zagasły już one na zawsze dla świata, z którego stary ten rozpustnik wyczerpał wszystkie źródła uciech i roskoszy.
— Jego Ekscelencja jeszcze nie przyszedł do siebie po paroksyzmie nerwowym zeszłej nocy — szepnął Fenouil do ucha Rebece w chwili kiedy powóz znikał im z oczu w kłębach wzniesionej kurzawy.
— Tem lepiej — pomyślała sobie Becky wychodząc dopiero z za krzaków, które ją zakrywały przed oczyma szlachetnego lorda.
Czy milord rzeczywiście żywił zamiary mordercze przeciw Rebece, czy też chciał ją przestrachem zmusić do wyjazdu z Rzymu, gdzie myślał całą zimę zabawić i spotykać jej nie miał ochoty — to nigdy wyjaśnione nie zostało. Dowiedzieliśmy się tylko później że zaufany jego powiernik, pan Fenouil, po śmierci swego protektora wrócił do rodzinnego kraju, gdzie znany pod nazwiskiem barona Finelli (kupił bowiem tytuł od swego monarchy) był do końca żywota swego otoczony powszechnym szacunkiem. Jeżeli lordowi Steyne chodziło tylko o pozbycie się tej awanturnicy, to pogróżki jego pomyślnym zostały uwieńczone skutkiem. Co zaś do Jego Ekscelencji, to każdemu wiadomy jest smutny koniec tego męża, zgasłego w Neapolu we dwa miesiące po rewolucji 1830 roku. Oto wzmianka o jego śmierci, którą z dzienników wyjmujemy: „Jego Ekscelencja Jerzy Gustaw, margrabia de Steyne, hrabia de Gaunt Castle, par Irlandji, wicehrabia Hellborough, baron Pitobley i Grilleby, kawaler orderów: angielskiego, podwiązki, hiszpańskiego złotego runa, rossyjskiego św. Mikołaja pierwszej klasy, tureckiego księżyca; pierwszy lord gabinetu prochu, zwyczajny kamerdyner Jego Królewskiej Mości, dowódca pułku Gaut, konserwator brytańskiego muzeum, administrator kolegjum Trójcy św., gubernator Grey-Friars, zakończył żywot z boleści jaką mu sprawił tryumf orleanistowskiego stronnictwa.“
Po tak wymownem wyliczeniu tytułów, przez wszystkie dzienniki powtórzonem, nastąpiły w długim szeregu pochwały wzniosłych cnót, wysokich zdolności, oraz talentów i niezliczonych dobrych uczynków, świadczących o szlachetnym charakterze zmarłego. Ciało jego zostało pogrzebane w Neapolu, a serce, które tylko dla pięknych i szczytnych idei biło, bo nic nad nie nie ukochało, złożone w srebrnej urnie, po Castle Gaunt przeniesione zostało.
— Sztuki piękne i nieszczęśliwi, pisał p. Wagg, tracą w nim światłego opiekuna, społeczeństwo traci najpiękniejszą chlubę, Anglja — największego z swoich obywateli!
Testament nieboszczyka podał powód do licznych zawikłań. Pani Belladonna miała do zniesienia wiele szykan i przykrości; chciano ją zmusić do oddania prześlicznego djamentowego pierścienia, który ś. p. lord nosił zawsze na małym palcu, oskarżano bowiem panią Belladonnę, o przywłaszczenie sobie tej pamiątki po nieodżałowanej śmierci lorda Steyne. Ale powiernik zmarłego, pan Fenouil, dowiódł że ten pierścień, również jak i inne klejnoty, bilety bankowe, papiery publiczne francuskie i neapolitańskie były przez lorda ofiarowane pani Belladonnie, na dwa dni przed zgonem dawcy. Tym sposobem okazało się że zarzuty czynione pani Belladonnie, jakoby zaraz po śmierci Jego Ekscelencji powyjmowała wyżej wymienione przedmioty z jego biórka, były tak niesłuszne jak uwłaczające zacnej i szlachetnej damie, którą sukcesorowie lorda Steyne nie wstydzili się pozywać o zwrot zabranych kosztowności.
Nazajutrz po spotkaniu się Józefa Sedley’a z Rebeką — o czem wspominaliśmy — ubrał się rano z wyszukaną elegancją, i nie uprzedzając reszty towarzystwa tak o spotkaniu wczorajszem jak i o projektach dzisiejszych, wyszedł na ulicę. W kilka chwil potem widziano go w hotelu pod słoniem, jak się odźwiernego coś rozpytywał. Uroczystości dworskie ściągnęły mnóstwo przyjezdnych: zewnątrz restauracji i piwiarni amatorowie piwa siedzą przy stołach, palą i zwilżają gardła wypróżniając kufle jeden po drugim; wewnątrz zaś nic widzieć nie można, wszystko zdaje się ginąć w dymie. Józef Sedley ukazał się ze zwykłą sobie uroczystą miną, powziął wiadomości o osobie, której szukał, i udał się w najwyższe strefy budynku sięgające poddasza. Tu, w jednym z małych pokoików zaludnionych przez koczujące plemiona studentów, komisantów handlowych, kupców i ludzi różnych stanów, przebywała obecnie Rebeka, a można powiedzieć że była tu w swoim żywiole. Ta atmosfera skoczków, graczy, awanturników i studentów najlepiej odpowiadała cygańskiemu usposobieniu, jakie Becky po rodzicach odziedziczyła. Podobne odpowiedne swoim wysokim zdolnościom stanowisko tak w hrabstwie jak i na obszerniejszym polu — w hierarchji państwowej.
Lady Joanna, posłuszna woli męża, zawiązała ścisłe stosunki z rodzinami Fuddleston’ów, Wapshot’ów i wielu innych baronetów w sąsiedztwie, odwiedzających często Crawley i zasiadających chętnie do ich stołu, bo kuchnia — mówiąc nawiasem — była bardzo dobra.
Pitt jeździł także z żoną na objady proszone w sąsiedztwo, stawiąc mężnie czoło złym drogom i słotom. Sir Pitt nie był wcale tem, co Francuzi nazywają „bon vivant“; temperamentu chłodnego i słabej budowy ciała, baronet nie był do ekscesów skłonny; ale zdawało mu się że stanowisko jakie zajmował zobowiązywało go do tego żeby być dla wszystkich grzecznym i uprzejmym. Jeżeli więc zbyt długi obiad sprowadzał migrenę, sir Pitt uważał się za męczennika i ofiarę idei obowiązku. Z drobną szlachtą na prowincji rozmawiał często o ustawach rolnych lub o polityce. W kwestji polowania na cudzym gruncie sir Pitt miał dawniej pojęcia niezmiernie liberalne, ale te uległy dziś zupełnej przemianie — tak, że mało kto mógł mu dorównać w tej mierze niezachwianą surowością. Nie pochodziło to bynajmniej z zamiłowania do łowów; przeciwnie, spokojne usposobienie baroneta rozwinęło w nim upodobanie do studjów poważnych i pracy myślącej; ale w jego przekonaniu należało silnie pracować nad polepszeniem rasy koni, a tem samem czuwać nad zachowaniem lisów. Co nie przeszkadzało że z największą przyjemnością pozwalał swemu przyjacielowi sir Huddlestone Fuddelstone robić obławę na swoich gruntach i widzieć całą psiarnię z sąsiedztwa zgromadzoną w Crawley.
Ku wielkiemu utrapieniu lady Southdown religijne pojęcia Pitt’a przybierały z dniem każdym coraz więcej charakteru anglikańskiego. Nie występował on już z kazaniami publicznie, nie pokazywał się na zgromadzeniach dyssydentów, ale uczęszczał do kościoła mającego powszechne uznanie. Odwidział zresztą wszystkich członków duchowieństwa w Winchester, składał hołd biskupowi, i nie odmawiał nawet partji whist’a z arcydjakonem Trumper. Co za boleść dla lady Southdown widzieć go na drodze przeciwnej prawdziwemu duchowi bożemu! A cóż dopiero kiedy wróciwszy raz z jakiejś religijnej uroczystości z Winchester, baronet oznajmił siostrom że na rok przyszły poprowadzi je na bale, przez komitet miejscowy urządzane. Panienki o mało nie rzuciły się z radości na brata żeby go uściskać. Lady Joanna jak zawsze tak i teraz wierną była swym obowiązkom uległości i posłuszeństwa mężowi, błogosławiąc w duchu bierną rolę żony. Ale wdowa Southdown wysłała niezwłocznie obszerny list do autora „Praczki z Finchlej-Common“ zamieszkałego na przylądku Dobrej Nadziei. List ten zawierał lamentacje nad ślepotą młodszej córki, rzucając się w objęcia szatana i pełen był wstrząsających obrazów. Mając wolne mieszkanie w Brighton, lady Southdown wyniosła się do tego ustronia a wyjazd jej nie sprawił dzieciom żadnej boleści.
Wiemy z pewnych źródeł że Rebeka pisała także do milady list pełen poważania, w którym pozwalała sobie przypomnieć się pokornie jej pamięci; mówiła o niezatartem nigdy wrażeniu, jakie na jej umyśle i serca wywarło świątobliwe i nauczające rozmowy lady Southdown; rozczulała się pisząc o dowodach łaskawej życzliwości, doznanych od milady w czasie krótkiej swojej choroby i upewniała ją nakoniec że w Crawley wszystko przypominało jej miłą przyjaciółkę, której brak boleśnie uczuć się dawał.
Zmianę w postępowaniu Pitta, tak pomocną do zjednania mu popularności, przypisać należy radom przebiegłej maleńkiej niewiasty z Curzon-Street.
— Nie, sir Pitt — mawiała mu często w czasie jego bytności w Londynie — nie wolno ci zamykać się w ciasnej roli wiejskiego szlachcica. Pamiętaj pan co ja ci mówię; oto, sir Pitt, ja mówię że panu wznioślejsza rola przystoi. A ja to mówić mogę, bo lepiej od pana znam i oceniam jego zdolności. Napróżno pan je ukrywasz i hermetycznie w sobie zamykasz; zdolności genjalne mają w sobie coś co bije w oczy i przed nikim a tem samem i przedemną ukryć się nie da. Pokazywałam lordowi Steyne broszurę pańską o produkcji rolnej; ten nie tylko powiedział mi że ją zna doskonale, ale że Rada ministrów uważa tę pracę za najpoważniejszą i najkompletniejszą z wszystkiego co dotąd w tym przedmiocie napisano. Minister ma oczy na pana zwrócone, i wiem dobrze że radby niezmiernie wciągnąć pana do spraw publicznych; zresztą krzesło w parlamencie czeka na pana, bo wszyscy pamiętają dobrze mowy, jakie pan miewałeś w Oxfordzie i każdy wie że w całej Anglji niema wymowniejszego jak pan człowieka. Tak, tak, sir Pitt: w parlamencie i tylko w parlamencie miejsce twoje obecnie; tam idź bronić interesów prowincji, której jesteś panem, bo pełne zaufanie jej posiadasz, bo głos opinji publicznej masz za sobą. Ja przeniknęłam serce twoje do głębi, odgadłam, starannie ukrywane szlachetne pragnienia, a gdyby mój mąż miał twój rozum głęboki jak ma piękne imię, to jestem przekonana że potrafiłabym stać się jego godną. Ale jakby nie było — dodała z uśmiechem — jestem twoją bratową, a tem samem, pomimo nierówności naszych stanowisk, jestem dla pana prawdziwie życzliwą i obojętną być nie mogę. A kto wie jeszcze, ażali mysz nie znajdzie kiedy sposobności oddać lwu przysługi?
Te słowa wprawiły baroneta w zachwyt i podziwienie.
— Oto kobieta — myślał sobie Pitt — która przynajmniej zrozumieć cię potrafi. Joanna nie otworzyłaby nawet broszury o produkcji; ta już pewno nie odgaduje ani moich widoków, ani moich zdolności. A! pamiętają przecież moje mowy w Oxfordzie. O! tak, moi panowie, zaczynacie myśleć o mnie, bo dziś mam większość głosów w miasteczku za sobą i dziś mogę zasiąść w parlamencie. Ten sam lord Steyne, który w przeszłym roku nie raczył podnieść na mnie oczu kiedy mnie spotkał na pokojach dworskich, dziś się przecież dopatrzył że Pitt Crawley wart coś przecie. A z tem wszystkiem, moi panowie, to jest tenże sam człowiek, na któregoście pierwej nie zwracali uwagi; ten sam, tylko nie miał się na czem oprzeć. Teraz się przekonacie że kto umie dobrze pisać, potrafi tak samo mówić i działać. Achilles dał się poznać wtenczas dopiero gdy mu broń podano; tej broni właśnie brakło mi dotąd, ale mam ją teraz, i świat dowie się bardzo prędko kim jest Pitt Crawley.
Czytelnik łatwo się teraz domyśli dla czego nasz dyplomata tak się zmienił nagle, dla czego dziś był łatwy i uprzejmy, regularnie uczęszczał na nabożeństwo i na zgromadzenia dobroczynności, nadskakiwał kanonikom i dziekanom, był skłonny do dania lub do przyjęcia objadu, ugrzeczniony dla dzierżawców, których na jarmarku spotykał, dla czego gorliwie zajmował się sprawami prowincji, dla czego nakoniec podczas świąt Bożego Narodzenia dwór w Crawley był ożywiony i pełen gości, czego już od dawnych nie pamiętano czasów.
W porę rozesłane zaproszenia ściągnęły wszystkich członków na to uroczyste święto. Rebeka była tak szczerze naturalną z mistress Butt, jak gdyby nigdy żadnej chmurki między temi paniami nie było. Trzeba było widzieć z jaką gorliwością Becky zajmowała się temi kochanemi panienkami, jak była zachwyconą ich postępem w muzyce, jak je prosiła o kilkakrotne powtarzanie wielkich duetów. Mistress Butte czuła się również obowiązaną do okazywania grzeczności małej awanturnicy, ale kiedy była sama z córkami krytykowała surowo te śmieszne podług niej względy i to uszanowanie jakiemi Pitt otaczał swoją bratowę. Zim, którego posadzono u stołu obok Rebeki powiedział że to jest pełna uroku i czarująca istota, a cała rodzina pastora zgodziła się jednomyślnie na to, że mały Rawdon jest ślicznem i bardzo miłem dzieckiem. Patrzono na niego jako na przyszłego baroneta; bo jedyną przegrodą która mistress Becky jęczała i zanosiła się od płaczu. Józef z wzruszeniem i z przestrachem patrzył na stan dziwnej egzaltacji, w jakiej się przedmiot dawnych jego afektów znajdował. Rebeka zatem postanowiła skorzystać ze współczucia sztucznie wywołanego w jej gościu i zaczęła mu opowiadać wszystkie swoje przejścia z prostotą i naiwnością, wdzierającą się przebojem do serca. Jakże po tak szczerem wyznaniu nie widzieć w niej anioła, który zstąpił z nieba na padół płaczu, żeby tu paść niewinną ofiarą piekielnych sideł, zastawianych przez szatanów, którymi świat ten jest przepełniony? O! tak, niezawodnie, ta kobieta, którą Józef widział siedzącą na łóżku obok butelki z wódką, była istotą czystą, bez skazy, niewinnie prześladowaną męczennicą.
Rozmowa ich długo się jeszcze ciągnęła z wyrazem wzrastającej czułości i wzajemnego zaufania. W tych tkliwych wyznaniach, robionych z całą delikatnością, żeby nie urazić wrodzonej Józefowi skromności — dowiedział się dopiero że jego czarująca osoba roznieciła w sercu młodej Rebeki pierwszą iskrę miłości. On to pierwszy odkrył przed nią nieznany jej dotąd świat roskosznych ułud i rozdzierających katuszy. Daremnie Jerzy Osborne ubiegał się o jej względy, budząc zazdrość Amelji i psując ich stosunek — czego mu Becky nigdy darować nie mogła — daremnie nieszczęśliwy oficer szukał śmierci, nie mogąc żyć bez tej, którą ukochał. Becky nigdy go nie ośmieliła do żywienia choćby najsłabszej nadziei, bo jej serce biło tylko dla Józefa od chwili kiedy go po raz pierwszy ujrzała. Prawda że nieraz obowiązki żony ciężyły jej niezmiernie, nigdy się jednak ani na chwilę nie zachwiała na tej trudnej drodze, i chciałaby wiernie obowiązki swoje wypełnić aż do chwili, kiedy zgubny klimat, pod wpływem którego kapitan Crawley żyje, uwolni ją od srogiego jarzma i od ciężkich a nieznośnych jej kajdan.
Józef wyszedł przekonany głęboko że na świecie niema milszej i cnotliwszej kobiety jak mistress Crawley, W drodze przychodziło mu do głowy mnóstwo myśli natchnionych czułą życzliwością i szlachetną chęcią wynagrodzenia — o ile to od niego zależało — niesprawiedliwości, jakiemi los dotknął tę kobietę. Dosyć już niesłusznie cierpiała — myślał sobie Józef — czas już żeby jej męczarnie się nareszcie skończyły i żeby znów zajęła należne sobie stanowisko w świecie, którego przez tak długi czas była prawdziwą ozdobą. Józef wiedział już co mu należało zrobić. Najpierwej potrzeba było wyrwać Rebekę z tego nędznego poddasza i znaleść dla niej stosowniejsze pomieszkanie. W tym celu miał prosić Amelję, żeby się podjęła tej drażliwej negocjacji i żeby odwidziła dawną swoją przyjaciółkę z tem samem sercem, jakie miała kiedyś dla niej; oprócz tego miał natychmiast porozumieć się z majorem w tymże przedmiocie. Rebeka rozczulona nie mogła powstrzymać łez wdzięczności i mocno ściskała rękę Józefa kiedy ten na jej rączce gorący pocałunek składał. Ostatni ukłon Rebeki był tak wdzięczny, tak pełen elegancji, jak gdyby przyjmowała gościa w świetnym pałacu a nie na poddaszu.
Kiedy nasz gruby jegomość znikł z wyżyn hotelu dostał się na dół schodów, Hans i Fritz, z fajeczkami w ustach przyszli do pokoju sąsiadki, która ich zabawiła doskonale przedstawieniem karykatury Józefa. Chwilowe wzruszenie i łzy wylane przez Rebekę nie odjęły jej apetytu, bo z widocznem zadowoleniem wyjęła z kryjówki pasztet i butelkę.
Józef tymczasem poszedł wprost do pokoju Dobbin’a i uroczyście, z powagą opowiedział mu tkliwą historję Rebeki, zamilczając wszakże przygodę zeszłego wieczora i awanturnicze spotkanie tej interesującej osoby przy rulecie. Podczas kiedy dwaj przyjaciele walną mieli naradę nad tem co należało zrobić dla ratowania nieszczęśliwej, Becky kończyła spokojnie swoje śniadanie a la fourchette, przerwane nagle wizytą Józefa.
Jak sobie wytłómaczyć obecność Rebeki w tem mieście, jej włóczenie się po świecie i to osamotnienie, w jakiem się dziś znajdowała, jeżeli nie wierszem poety: Facilis descensus Averni. Rzućmy lepiej zasłonę na tę część życia naszej heroiny, która jeżeli teraz więcej zepsutą była jak w czasach swego wyniesienia, to może właśnie dla tego że los ją zepchnął za nisko.
Znamy już Amelję z tej strony że dobroć jej staje się niemal słabością. Dosyć jej było dowiedzieć się że ktoś jest nieszczęśliwy, a już się tak jego położeniem przejmowała, że całem sercem chciałaby nieba przychylić by rany zagoić. Myśl sama o nieszczęściu drugich była dla niej ciężką do zniesienia: Według jej pragnień należałoby znieść kodeks karny, więzienia, kajdany, kary cielesne, choroby, głód i nędzę. W tem sercu były tak nieprzebrane zasoby dobroci, że łatwo jej przychodziło zapomnieć najcięższą krzywdę, śmiertelną urazę.
Co zaś do majora, to możemy powiedzieć że sentymentalna przygoda Józefa niemiłe na jego umyśle sprawiła wrażenie, a nawet wywołała w nim wcale różne usposobienie od tego, jakiego doznał eksdygnitarz Bengalu dla swojej protegowanej.
— Znowu ta awanturnica na wierzch wypływa, powiedział Dobbin gdy Józef skończył opowiadania.
Major nie miał nigdy najmniejszej sympatji dla Rebeki: przeciwnie, spojrzenia umiejętnie przez tę intrygantkę do niego wymierzane obudziły w nim wielką do tej kobiety nieufność.
— To przeklęte stworzenie wszędzie nieszczęście z sobą przynosi — powiedział major — kto może wiedzieć co ona robiła od czasu kiedy nam znikła z oczu? Zkąd się tu znalazła, sama jedna, w kraju zupełnie obcym? Te wszystkie zmyślone historje męczarni i prześladowań dobre są dla ludzi bardzo naiwnych. Uczciwa kobieta znajdzie wszędzie współczucie, i nigdy swojej rodziny nie opuści. Dla czegoż porzuciła męża? Ja wiem że to człowiek nie wielkiej wartości i że zasługuje na taką opinję jakiej używa; pamiętam dobrze na jakie puszczał się wybiegi żeby podejść i oszukać biednego Jerzego. A zresztą, coś mi się zdaje że słyszałem o jakichś skandalach, które miały być powodem że się to małżeństwo rozeszło? Już nie pamiętam dobrze, ale wiem że wiele o tem mówiono.
Przypominając sobie postępowanie i intrygi Rebeki, major coraz więcej przeciw niej się zapalał, gdy tymczasem Józef usiłował dowieść że Becky jest tylko nieszczęśliwą ofiarą, ale najcnotliwszą z kobiet i najgodniejszą szacunku.
— A zresztą, może być że masz słuszność — powiedział dyplomatycznie major — poradzimy się jeszcze mistress Amelji. Przyznasz sam że nie można wybrać lepszego sędziego; chodźmy.
Ba! Emmy! wybąknął Józef nie objawiając w tej chwili wielkiego entuzjazmu dla siostry.
— No i cóż? odparł żywo major, któż zaprzeczy że ta kobieta ma więcej zdrowego rozsądku aniżeli wszystkie damy, któreśmy obadwa kiedykolwiek znali? Idźmy powiadam ci, natychmiast do twojej siostry, zapytajmy ją co ona myśli o zbliżeniu się do tej kobiety, a ja przyrzekam ci z góry że się bezwarunkowo na jej sąd zgadzam.
Dobbin był przekonany że mu się ten podstęp uda. Pamiętał on doskonale że Emmy miała dawniej słuszne powody do zazdrości, że nigdy bez zgrozy nie mogła wymówić imienia Becky, i liczył nakoniec na to że kobieta zazdrośna nie przebacza nigdy. W różnem więc usposobieniu przyszli oba do mistress Osborne w chwili kiedy ta próbowała siły swego głosu pod światłym pani Strumpff kierunkiem. Po wyjściu nauczycielki śpiewu Jóżef zabrał głos z właściwą sobie powagą i tak przemówił:
— Kochana Ameljo, na honor, nie możesz sobie wyobrazić co za dziwny, tak, dziwny... nadzwyczajny traf dozwolił mi spotkać jedną z twoich dawnych i skwapliwie brał się do dzieła i zadawalniał się polowaniem na kaczki dzikie, słomki i bekasy, albo też używał swoich ferji świątecznych na prowadzenie wojny ze szczurami. Z tego już widzieć można, że sir Pitt umiał wywiązywać się ze swoich obowiązków względem rodziny w sposób bardzo niekosztowny.
Na nowy rok baronet hojnie obdarował brata, bo mu dał na jednego ze swoich bankierów weksel na sto funtów sterlingów. Możnaby tę ofiarę nazwać bohaterską, zważywszy że sir Pitt nie jedną walkę z sobą stoczyć musiał nim się ostatecznie na to zdecydował. Po dokonanym już czynie kontent był z siebie i nie żałował swojej wspaniałomyślności, bo cieszył się na samą myśl że został zapewne zaliczony do rzędu najhojniejszych i najliberalniejszych ludzi, Rawdon z synem opuszczali z żalem Crawley. Panie zaś rade były wewnętrznie że się pożegnały. Becky oddała się znowu zajęciom, które opisaliśmy w początku poprzedzającego rozdziału. Dzięki jej czynnemu dozorowi hotel Crawley przy Great Gaunt Street został odświeżony i można powiedzieć — odmłodniał, kiedy baronet zjechał z całą rodziną do stolicy, dokąd go powoływały obowiązki obywatelskie, gdzie miał zająć wysokie w parlamencie stanowisko, odpowiednie jego genjalnym zdolnościom.
Jako biegły dyplomata sir Pitt w ciągu pierwszej parlamentarnej kadencji nosił wszystkie projekta głęboko w sobie ukryte. Jeżeli otwierał czasem usta, to tylko dla poparcia petycji mieszkańców miasteczka Mudbury; ale za to uczęszczał regularnie na posiedzenia, jak człowiek chcący się obeznać z rutyną parlamentarną i z biegiem spraw publicznych. W domu cały niemal czas przepędzał na czytaniu nowych politycznych broszur, traktujących sprawy bieżące. Biedna lady Joanna niepokoiła się niesłychanie o męża, który — jak mówiła — zabijał się pracą i nocnem czuwaniem. Baronet tymczasem wszedł w bliższe stosunki z ministrami i z wybitniejszymi osobistościami w parlamencie, przekonany że w krótkim czasie niezawodnie sam luminarzem zostanie.
Łagodny i nieśmiały charakter lady Joanny budził w Rebece uczucie pogardy, którego prawie ukryć nie mogła. Ta naturalna prostota i otwartość w obcowaniu z wszystkimi — którą się odznaczała lady Joanna — ciężyły niezmiernie Rebece, co nawet przy talencie udawania nie mogło nie wpłynąć na ich stosunki. Nie można się więc dziwić że obecność Rebeki stała się dla jej bratowej ciężarem i krępowała ją nieznanym jej dotąd przymusem. Lady Joanna widziała że mąż jej ciągle tylko z Rebeką rozmawiał, zdawało się jej nawet że się niememi czasem znakami ci państwo porozumieć umieli, gdy tymczasem sir Pitt nigdy prawie nie miał nic do powiedzenia żonie, nigdy z nią ważnych nie poruszał kwestji. Wprawdzie lady Joanna nic z tego zgoła nie rozumiała, ale niemniej przeto czuła się upokorzoną widząc że nie ma nic lepszego do zrobienia ponadto jak milczeć, wówczas kiedy pierwsza lepsza intrygantka jak mistress Rawdon o wszystkiem sądzić umie i na wszystko ma gotową odpowiedź, której nie brak ani trafności, ani złośliwego dowcipu. Każda żona w takich warunkach czuje się osamotnioną, tem więcej że widzi swoją rywalkę gronem pochlebców otoczoną.
Na wsi, kiedy lady Joanna opowiadała bajeczki dzieciom wspartym na jej kolanach, nie wyłączając małego Rawdona, który ją bardzo lubił, samo wejście Rebeki z jej szatańskim uśmiechem i pogardliwem spojrzeniem plątało język wymownej przed chwilą matki. Wszystkie poetyczne obrazy, proste i naiwne myśli pierzchały jak owe powietrzne sylfidy i wróżki za zbliżeniem się złych i nieprzyjaznych genjuszków. Pomimo szyderczych trochę zachęcań Rebeki żeby tych ślicznych nie przerywała historyjek, lady Joanna nie umiała już ust otworzyć. Jakże wstrętnemi wydawały się Rebece te myśli tchnące spokojem i prostotą, jakże godnymi politowania ludzie, którzy w tem przyjemność znajdować mogli! Becky obdarzała tem samem uczuciem pogardy dzieci, jak również tych którzy dzieci lubili i w ich towarzystwie gustować mogli.
— To dobre jest dla tych, którzy się bawią w opowiadania bajeczek dzieciom — mówiła Becky do lorda Steyne, naśladując postawę lady Joanny otoczonej dzieciakami — nie znoszę tego popisywania się macierzyńską czułoskowością.
— Nie mniej jak djabeł nie znosi święconej wody, przerwał lord wykrzywiając usta, co zwykle u niego śmiech wyrażać miało.
Tak więc te panie nie szukały siebie chyba wtenczas tylko kiedy Becky potrzebowała czego od swojej bratowej. Przy każdem ich spotkaniu można było usłyszeć: „Moje życie, moja kochaneczko, moja droga“ i t. p. ale obie unikały siebie jak mogły. Sir Pitt przeciwnie obarczony licznemi zajęciami, znajdował codzień kilka chwil wolnych żeby je w towarzystwie bratowej przepędzić. Przed samym nawet objadem dyplomatycznym, na który się pierwszy raz wybierał, tak się potrafił urządzić, że przedstawił się bratowej w uniformie i z dekoracjami, które nosił w legacji Pupernikiel. Becky utrzymywała że kostjum ten przypadał niezmiernie baronetowi do twarzy i nie mniej była nim zachwyconą jak żona i dzieci, którym sir Pitt raczył się także pokazać. Dodała przytem że nigdy lepiej aniżeli teraz nie mogła się przekonać jak pochodzenie, albo raczej rasa niezbędnie jest potrzebną żeby umieć jak należy kostjum dworski nosić. Tym razem nie łatwo było baronetowi ukryć swe zadowolenie; spuścił oczy, zatrzymał wzrok na pończochach i z rozkoszą przypatrywał się swoim nogom, które, mówiąc nawiasem, były tak cienkie, jak szpada wisząca mu u boku: ale sir Pitt widział w nich zapewne jakiś wdzięk nieopisany, bo uczuł w tej chwili w sobie niezachwiane przeświadczenie że nie ma serca, któreby mu się oprzeć mogło.
Zaledwie baronet odszedł, mistress Rawdon odrysowała go w karykaturze i pokazała lordowi Steyne, a a ten zachwycony uderzającem podobieństwem kopji do oryginału, zabrał portret z sobą. Szlachetny lord raczył się zbliżyć do nowego baroneta w salonie Rebeki i nadzwyczaj uprzejmie członka parlamentu traktował. Pitt był uderzony wpływem, jaki mistress Rawdon wybierała na szlachetnego para Anglji, łatwością i trafnością jej spostrzeżeń, kiedy się zręcznie do rozmowy wmieszała, i powszechnem zajęciem, z jakiem zawsze słuchaną była.
Lord Steyne powiedział baronetowi że wróży mu świetną przyszłość w zawodzie publicznym, i że wszyscy z wielką niecierpliwością oczekują jego pierwszej mowy w parlamencie, bo wszędzie mówią o wysokich zdolnościach sir Pitta Crawley’a jako mowcy.
Pałac lorda Steyne, znajdujący się przy Gaunt-Square, nadał od dawna nazwisko ulicy Great-Gaunt-Street. To bliskie sąsiedztwo budziło w baronecie miłą nadzieję że pomiędzy lady Steyne i jego żoną zawiążą się wkrótce przyjazne stosunki. Jakoż po upływie dwóch dni rzucił sąsiadowi swoją kartę wizytową, chociaż od wieku przeszło obie rodziny żyły w takiem od siebie oddaleniu pomimo sąsiedztwa, że jedna o drugą nie troszczyły się wcale.
Wpośród tych intryg, wśród tego towarzystwa błyszczącego świetnością form lub dowcipem, Rawdon czuł się osamotnionym. Wprawdzie swobody jego nie krępowano bynajmniej; mógł iść gdzie chciał i kiedy mu się podobało, bez zbadania sprawy ze swoich wycieczek, do których go nawet zachęcano wyprawiając bądź do klubu, bądź na objady i kolacje z dawnymi kolegami z czasów kawalerskich. Często więc pułkownik zabierał syna i szedł na Great-Gaunt-Street, gdzie długie przesiadywał godziny w towarzystwie lady Joanny i jej dzieci, podczas kiedy sir Pitt zostawał w parlamencie. Czy się tu dobrze bawił? Trudno to przypuścić, bo mówił mało, nie ruszał się wcale, a jeszcze mniej myślał. Nie można było mu zrobić większej przyjemności jak dać mu jakieś zlecenie, posłać po informacje o koniu lub o służącym, albo dać do pokrajania pieczyste na obiad dla dzieci. Wilczysko uszy opuściło; Dalila ucięła włosy Samsonowi i okuła go w okowy. Burzliwy szaleniec przemienił się w ciężkiego, siwiejącego szlachcica.
Biedna lady Jane wiedziała dobrze że Rebeka zaprzęgła jej męża do swego rydwanu, ale przy każdem spotkaniu się te panie nie mówiły do siebie inaczej jak „moja droga“ albo „moje życie.“
Nasi znajomi z Brompton obchodzili także święta Bożego Narodzenia, ale nie gwarnie i nie wesoło.
Ze stu funtów rocznego dochodu Amelja oddawała trzy czwarte części rodzicom, reszta zaś musiała wystarczyć na potrzeby jej samej i syna. Te skromne środki, zwiększone stu dwudziestu funtami przysłanemi przez Josa, pozwoliły zaledwie przeżyć jakkolwiek i poczęstować kogo z przyjaciół — a tych nie było wiele — filiżanką herbaty. Cała rodzina złożona, jak wiemy z czterech osób, nie miała innej sługi jak Irlandkę, która służyła także małżonkom Clapp. Jedyną w tych ciężkich próbach dla rodziny pociechą było to, że mogli każdemu śmiało spojrzeć w oczy. Pan Sedley ze stratą fortuny nie stracił poważania, jakie dla niego zachowała rodzina pana Clapp, dawnego komisanta, który przypominał zawsze te czasy, kiedy w sali jadalnej wychylał szklaneczkę piwa za zdrowie pani Sedley, miss Emmy i pana Józefa przebywającego w Indjach. Urok tych wspomnień zwiększał się z latami; ile więc razy Clapp przychodził z kuchni, zaproszony przez pana Sedleya na szklankę groku lub herbaty, zawsze powtarzał wzdychając:
— Dobre to, proszę pana, były czasy, kiedyśmy tak przy Russel-Square zapijali.
Po tych słowach podnosił się z uszanowaniem i pił zdrowie pań, tak jak dawniej, w dniach błogiego o jutro spokoju. Według pana Clapp nikt nie dorównywał pani Melji ani pięknością, ani talentem do muzyki. Clapp nie chciał nigdy siadać w obecności dawnego swego patrona, nawet w klubie wstawał przed nim. A broń Boże żeby kto jedno słowo przeciwko panu Sedley powiedział, nigdyby tego nie ścierpał.
— Widziałem — mówił — najznakomitszych ludzi w Londynie ściskających rękę pana Sedley; a ileż to razy sam Rotszyld z nim na giełdzie, wziąwszy go pod rękę. Zresztą, co do mnie, wiem że wszystko winieniem panu Sedley.
Po upadku pryncypała Clapp — dzięki swemu kaligraficznemu pismu — znalazł w biurze jakiemś zajęcie.
— Mała rybka jak ja — mawiał — znajdzie zawsze dosyć wody na swój użytek.
Dawny wspólnik pana Sedley’a ofiarował panu Clapp miejsce u siebie, hojnie wynagradzając jego usługi. Wszyscy bogaci przyjaciele Sedley’a odsunęli się od niego; jeden tylko Clapp, dawny sługa i przyjaciel, został mu zawsze wiernym.
Jakże skrzętnie musiała się biedna wdowa rachować żeby czwarta część szczupłych dochodów mogła wystarczyć na ubranie przyzwoite małego Żorża i na opłacenie szkółki, do której — zwyciężywszy swoje obawy — Amelja zdecydowała się posyłać swoje ukochane dziecko. Ileż to razy do późnej nocy czuwać musiała ucząc się i przypominając sobie gramatykę, jeografję, żeby potem uczyć małego Żorża. Brała się nawet do łaciny, w tej nadziei że się sama tyle nauczy ile potrzeba do jasnego wykładu i ułatwienia nauki synowi.
Przepędzać dnie całe bez małego, oddać go pod surową dyscyplinę nauczyciela, nie módz go obronić od figlów dokuczliwych, szorstkich czasem towarzyszów; wszystko to dla czułej matki było bardzo ciężką próbą — możnaby powiedzieć — drugiem odłączeniem.
Żorż był uszczęśliwiony chodzeniem do szkoły; była to nowość dla niego, a to już jest dostatecznem żeby się dziecku podobać musiało.. To jeszcze więcej bolało matkę; zdawało się jej czasem że lżej byłoby dla niej przenieść rozłączenie się gdyby i dziecko że smutkiem ją żegnało; potem znowu wyrzucała sobie te egoistyczne uczucie i wolała go widzieć swobodnym i wesołym aniżeli smutnym.
Szkółka była pod kierownictwem wielebnego Binney’a, przyjaciela Amelji, będącego dla niej z wielkiem uwielbieniem. Żorż w krótkim czasie znaczne zrobił postępy, i ciągle przynosił matce nagrody swojej pilności. Wieczorem mnóstwo miał rzeczy do opowiedzenia mamie, jak naprzykład: że Lyons był dobry chłopiec; że ojciec Steel’a dostarczał mięso dla zakładu szkolnego; że matka Golding’a przyjeżdżała po niego co sobotę powozem; że Neat nosi spodnie ze strzemiączkami, i że on chciałby mieć takie same; że starszy Butte bardzo jest silny, a chociaż dopiero w początkowej jest klasie, wszyscy uczniowie utrzymują że Butte mógłby łatwo zbić pana Ward, szkolnego dozorcę. Amelja znała tym sposobem cały skład nauczycieli i urzędników szkoły tak dobrze jak każdy uczeń. Wieczorem zawsze pomagała synowi porobić ćwiczenia i tak się nieraz nad lekcjami umęczyła jak gdyby miała sama stanąć nazajutrz przed katedrą gderliwego nauczyciela.
Pewnego razu Żorż wrócił z podbitem okiem i z zapałem opowiadał matce i dziadkowi o odwadze okazanej przez niego w walce ze Smitem; mówiąc prawdę heroizm jego w tym wypadku nie miał w sobie nic nadzwyczajnego, a chłopiec nawet odniósł podobno dotkliwą porażkę. Amelja nie mogła darować tego Smithowi wówczas nawet kiedy był już spokojnym aptekarzem przy Leicester-Square.
Wśród takich to zajęć i zabiegów niewinnych upływało życie Amelji. Parę białych włosów na głowie i lekki rys na czole zawsze pogodnem i szlachetnem, oto jedyne ślady jakie czas zostawił. Widok ten ani żalu ani złego humuru w Amelji nie budził.
— Cóż to szkodzi starej jak ja kobiecie — mawiała z uśmiechem.
Całem jej marzeniem było doczekać się pociechy z syna, i dosyć tej chwili kiedy będzie otoczony czcią i uwielbieniem, jak każdy znakomity człowiek co — według matki — musiało niewątpliwie nastąpić. Amelja starannie zachowywała rysunki zeszyty z ćwiczeniami i opracowaniami, które pokazywała bliższym znajomym, jak gdyby te prace nosiły już na sobie piętno genjuszu. Kilka wybranych opracowań Amelja dała pannom Dobbin, dla pokazania tych arcydzieł ciotce i dziadkowi Żorża, w myśli że może tym sposobem uda się jej złagodzić choć w części ojca, który nieubłaganą surowością chciał — zdawało się — w grobie jeszcze syna dosięgnąć.
Dla Amelji wszystkie przewinienia i słabości jej męża były pogrzebane wraz z nim ze wspomnień zostały jej tylko ofiary, czułego kochanka, poniesione żeby się z nią połączyć, i ostatnie pożegnanie szlachetnego rycerza kiedy spieszył na pole bitwy żeby umrzeć w obronie króla. Takie wspomnienia musiały złożyć w jej sercu uśmiechnięty obraz bohatera spoglądającego z wysoka na dziecko, które jej zostawił, żeby biednej matce nie zabrakło odwagi i pociechy w życiu.
Opowiedzieliśmy już czytelnikowi jak dziadek Zorża, pan Osborne, stawał się z dniem każdym coraz więcej gwałtownym i kapryśnym; jak córka jego opływająca w dostatki, mająca na rozkazy konie, powóz i pieniądze, była pomimo to opuszczoną i najnieszczęśliwszą istotą. Wszystkie jej myśli zwracały się dziś do jednego tylko przedmiotu, a tym było dziecko jej brata. Udając się codzień pięknym swoim powozem na samotną przechadzkę, próżno szukała w cienistych parku alejach czy nie ujrzy dziecka, które jak sen lub widzenie zostało jej niewyraźnie w pamięci.
Siostra panny Osborne, pani bankierowa, raczyła ją kiedy niekiedy w Russell-Square odwidzać. Przywoziła wówczas z sobą dwoje chorowitych i wybladłych dzieci, powierzonych bonie, która przybierała manjery wielkiej pani. W rozmowie z siostrą Mistress Bullock wysypywała jak z rękawa świetne imiona swoich znajomych, okraszając ten suchy katalog znakomitości ploteczkami, które obiegały salony wielkiego świata. Jej Frydryczek był żywym obrazem lorda Klaudjusza Dolypood, we wszystkiem do niego podobny; Marylka zwróciła na siebie uwagę pani baronowej N. na przechadzce w Rochamton. Według pani Bullock siostra jej miała święty obowiązek wpłynąć na ojca żeby coś dla tych aniołów zapewnił i o ich przyszłości pomyślał, Fryderyczek mógłby i powinnienby wejść do gwardji, ale potrzebaby majorat dla niego wyrobić, pan Bullock krwawo się pocił żeby kupić posiadłość ziemską, ale należało przytem zebrać posag dla córki.
— Ja liczę na ciebie, moja droga — mówiła przyjaźnie mistress Bullock do siostry — bo to, co na mnie z fortuny ojca przypadnie, powinno według zwyczaju zostać przy imieniu mego syna. Nie uwierzysz co to za poczciwa i zacna ta Rhoda Macmull, o której ci już wspomniałam: wyobraź sobie że ma zamiar zaraz po śmierci swego ojczyma, lorda Casteltody — który już długo przy napadach epileptycznych nie pociągnie — ma, jak ci powiadam, projekt oczyścić z długów dobra rodziny Casteltody i utworzyć majorat dla małego Macduff Macmul.... nasz Fryderyczek mógłby mieć także ordynację. Namów więc ojca żeby u nas umieszczał swoje kapitały, lepiej to, niż na Lombard Street; przecież to nawet nie wypada żeby ojciec do zupełnie obcych sobie jak Stumpy i Rowd miał się udawać.
Po tego rodzaju rozmowach, których główną tręścią była próżność, połączana z nikczemnością, mistres Bullock obdarzyła siostrę całusem, bez silnego natężęnia strun sercowych, zabierała swoją niedołężną dziatwę i odjeżdżała do siebie.
Te odwiedziny królowej mody w domu Russel-Square jeszcze więcej psuły jej interesa. Jej ton protekcyjny nie zachwycał ani siostry, ani ojca, który za każdym razem coraz to nowe kapitały do domu spółkowego Stumpy i Rowdy odnosił.
Nasza biedna wdowa z Brompton czuwała jak zawsze nad swojem dzieckiem, nie przeczuwając nawet że ten drogi skarb był przedmiotem tylu gorących życzeń i myśli. Owego wieczora kiedy Jane Osborne opowiedziała ojcu swoje spotkanie z bratankiem, starzec nie wyrzekł na to ani słowa, ale się nie rozgniewał wcale, a przed udaniem się na spoczynek powiedział córce „dobra noc“ głosem nieco łagodniejszym, prawie czulszym niż zwykle. Może rozmyśla nad tem, co usłyszał od córki, ale to pewna że się o szczegółach jej wizyty u panien Dobbin dowiadywał, a w parę tygodni potem zapytał córkę co zrobiła z małym zegarkiem i z łańcuszkiem złotym, który miała zwyczaj nosić na szyi?
— Ale mój ojcze — odpowiedziała z przestrachem — to był mój własny zegarek... Sama go za moje pieniądze kupiłam.
— Wybierz sobie drugi zegarek, najpiękniejszy jaki znajdziesz — powiedział starzec; poczem nastąpiło głuche milczenie.
Panny Dobbin nalegały ciągle żeby Amelja pozwoliła im częściej zabierać małego; przedstawiały jej że ciotka okazywała silne przywiązanie do dziecka, że może i dziadek zmieni dotychczasowe usposobienie dla wnuka, któremu matka nie powinnaby psuć przyszłości swoim uporem. Amelja słuchała tych przypuszczeń z niedowierzaniem a chociaż dzień spędzony bez dziecka wydawał się jej bardzo długi, nie opierała się wymaganiom panien Dobbin i zewsze witała syna jak gdyby ten uszedł przed groźnem niebezpieczeństwem. Jeżeli chłopiec przywoził z sobą zabawki lub pieniądze, matka żywo była zaniepokojoną i wypytywała go o osoby, które tam widział.
— Widziałem — mówiło dziecko — starego woźnicę, co mnie wiózł powozem i czterema końmi i pana Dobbin’a w zielonem ubraniu, z czerwoną krawatką i z piękną szpicrutą na karym koniu... Szpicruta ze złotą gałką... bardzo ładna... Pan Dobbin obiecał mnie zawieść kiedy na polowanie do Surrey i powiedział że mi wieżę londyńską pokaże.
Pewnego dnia Żorż wróciwszy od panien Dobbin powiedział matce że widział tam jakiegoś starego pana, z gęstemi brwiami, w szerokim kapeluszu, z grubym złotym łańcuszkiem i brelokami. Ten pan przyjechał wtenczas kiedy Żorż siedział na szpakowatym kucyku, prowadzonym przez stangreta za uzdeczkę na około gazonu. Po objedzie stary pan kazał Żorżowi opowiadać sobie różne rzeczy, a ciotka płakać zaczęła.
— Bo ciocia płacze zawsze — dodał malec skończywszy swoje opowiadanie.
Amelja nie mogła już wątpić że dziecko widziało swego dziadka. Odtąd oczekiwała w ciągłym niepokoju jakiejś propozycji i przekonała się wkrótce że to przeczucie nie było mylnem. Pan Osborne chciał zabrać dziecko do siebie, obiecywał zapisać mu cały swój majątek, nadto zapewniał matce roczny dochód stały, który jej płacić zabowiązywał się nawet w razie gdyby mistress Osborne wyszła za mąż powtórnie, jak to powszechnie głoszono. Dziecko miało zostawać zawsze z dziadkiem w Russel.Square, lub gdziekolwiekby się temu ostatniemu zamieszkać podobało; pan Osborne przyrzekał przysyłać czasem syna do matki, żeby go mogła widywać. Amelja odebrała ten list w chwili kiedy była samą: matka jej wyszła z domu, a ojciec był, jak zwykle o tej porze, w City dla swoich interesów.
W całem życiu Amelji były może dwa lub trzy wypadki które ją do gniewu pobudziły. Tym razem plenipotent i oddawca listu starego Osborn’a, pan Poe, miał zręczność poznać czem była ta dobra i łagodna kobieta w chwili silnego oburzenia. Po przeczytaniu listu Amelja zerwała się z miejsca w gorączkowym stanie, podarła na drobne kawałki list pana Osborn’a i rzucając je na ziemię zawołała w najwyższem uniesieniu:
— Ja mam wychodzić za mąż!... Sprzedać moje dziecko!... Możnaż się do tego stopnia ośmielić, żeby mnie tak znieważać! Proszę powiedzieć panu Osborne że list jego jest niegodziwością, rozumiesz pan, nikczemną niegodziwością,.. Oto jedyna odpowiedź jaką dać panu mogę, możesz pan ją zanieść temu przez kogo jesteś tu przysłany.
Po tych słowach Amelja ukłoniła się i wyszła z pokoju, zostawiając plenipotenta w prawdziwem osłupieniu.
Państwo Sedley wróciwszy do domu nie zauważyli wzruszenia Amelji, która im nigdy ani słowa o tym wypadku nie wspomniała. Każde z nich miało czem zająć swoją uwagę: Pan Sedley zawsze był swoim spekulacjom oddany, i pomimo doznanych niepowodzeń z równą zawsze gorliwością wycieczki swoje do City odbywał codziennie. Zawsze nosił w głowie plan nowego jakiegoś przedsiębiorstwa, mającego przynieść najświetniejsze zyski w przyszłości; żadne też uwagi pana Clapp nie mogły go odprowadzić od niepewnych interesów, o których wadze i doniosłości wierny exkomisant dowiadywał się już po czasie, kiedy było za późno żeby złemu zapobiedz i znacznych strat uniknąć. Że zaś pan Sedley wierny był swojej zasadzie żeby przy kobietach nie mówić nigdy o interesach, ztąd naturalnie wyniknąć musiało że tak żona jak i córka nie domyślały się nawet jak dalece ich byt materialny był zachwiany, aż do chwili kiedy biedny starzec widział się zmuszony zrobić im smutne wyznanie.
Wszystkie wypłaty rozchodów tego skromnego domowego gospodarstwa, uiszczane dawniej tygodniowo, urosły dziś do przerażających rozmiarów, a cyfra ta z każdym dniem się zwiększała. Jednego dnia pan Sedley przyszedł do żony z twarzą zmienioną i oznajmił jej że pieniądze, których oczekiwał z Indji, nie przyszły wcale. Wierzyciele regularnie dotąd opłacani przez panią Sedley, proszeni dziś o cierpliwość, okazywali się mniej łatwymi w interesie z nią, aniżeli z klijentami, od których trudno im było wydobyć pieniądze. Amelja — jak mówiliśmy — z najlepszem sercem robiła ofiarę z większej części szczupłych swoich dochodów, co pozwoliło zaspokoić zaledwie konieczne domowe potrzeby w ciągu sześciu miesięcy. Ale po upływie tego czasu, pieniądze oczekiwane z Indji nie nadeszły, a interesa pana Sedley’a coraz więcej wikłać się zaczęły. Mistress Sedley niedołężniała z wiekiem, upadała na duchu i nie wychodziła prawie z kuchni, gdzie siedziała milcząc obok mistress Clapp, albo cicho płakała. Rzeźnik nie chciał już dawać mięsa; piekarz i właściciel korzennego sklepu zuchwale i szorstko przemawiać zaczęli; mały Żorż uskarżał się że objady niedobre. Amelja chętnie przestałaby na kawałku chleba dla siebie, ale nie była w stanie przenieść żeby dziecku jej na czemkolwiek zbywało; robiła więc co mogła i odmawiała sobie wszystkiego, byleby tylko dogodzić małemu.
Z każdym dniem kłopoty się powiększały. Oddając rodzicom trzy części dopiero odebranej pensji, Amelja uprosiła ich żeby pozwolili z tych pieniędzy zapłacić nowe ubranie dla małego Żorża. Odpowiedziano jej na to że pieniądze przysyłane rocznie przez Jos’a dotąd nie nadeszły, że w domu od dawna już wielki czuć się daje niedostatek, co zresztą — dodała sucho matka — Amelja powinnaby już nie od dziś dostrzedz, gdyby cała jej uwaga nie była zwróconą wyłącznie na pana Żorża. Amelja nic nie odpowiedziała na tę wymówkę, oddała wszystkie pieniądze matce i poszła do swego pokoju gdzie już łez wstrzymać nie mogła. Któż potrafi opisać smutek matki kiedy po wielu naradach ze szwaczką nad krojem zamówionego ubrania, musiała uprzedzić że już robota niepotrzebna.
Ale najboleśniej było dla niej powiedzieć to małemu, który zanosił się od płaczu. Wszyscy jego rówieśnicy mieli nowe ubranie na święta Bożego Narodzenia, i zapewne będą się z niego wyśmiewać. Malec robił gorżkie wyrzuty matce że mu obiecała sprawić nowe suknie i nie dotrzymuje słowa. Za całą odpowiedź Amelja uściskała dziecko i wzięła się do naprawiania starych i znoszonych rzeczy, skraplając je obficie łzami. Wtem przyszło jej na myśl że jeżeli sprzeda cokolwiek ze swojej skromnej garderoby to może będzie mogła ubrać swego małego. Miała jeszcze ten sam szal który Dobbin jej z Indji przysłał, a pamiętała magazyn gdzie za lepszych czasów nieraz z matką robiła sprawunki i gdzie podobne towary się znajdowały. Ta myśl okryła jej twarz rumieńcem a oczy zajaśniały radością. Kiedy Żorż wychodził do szkoły, uciskała go serdecznie i patrzyła nań z rozpromienioną twarzą, a malec odgadł w spojrzeniu matki że się czegoś pomyślnego spodziewać może.
Amelja zawinęła szal w chustkę, ukryła pakiecik pod futrem i wyszła do miasta, idąc z takim pośpiechem, że zwracała na siebie powszechną uwagę. Już sobie rozliczała że jeżeli będzie miała dosyć pieniędzy, to kupi małemu książki, które mieć pragnął, opłaci szkołę i sprawi płaszcz ojcu, żeby zastąpić dawne znoszone okrycie. Tym razem rachuby jej nie zawiodły; szal ofiarowany przez majora był w tak dobrym gatunku, że kupiec z wielką ochotą dał właścicielce dwadzieścia gwinei i zacierał ręce z ukontentowania że tak korzystny zrobił interes.
Upojona radością i szczęściem Amelja wbiegła z swoim skarbem do księgarni, zaopatrzyła się w książki tak gorąco ugragnione, wróciła do domu, i napisawszy na wstępnej karcie pierwszego tomu: „Zorzowi Osborne, w dzień Bożego Narodzenia, upominek od kochającej go matki“, chciała położyć książki na stoliku, żeby je zastał jak ze szkoły powróci. Ale zaledwie wyszła ze swego pokoju, spotkała w korytarzu matkę, która patrząc z zadziwieniem na złocone i bogato oprawne książki, zapytała:
— Cóż to niesiesz?
— Książki dla Żorża, odpowiedziała, rumieniąc się Amelja; ja... mu je obiecałam... na święta.
— Książki? zawołała z oburzeniem staruszka. — Książki, kiedy my chleba nie mamy! Książki, kiedy ja wszystko już z kosztowniejszych rzeczy spieniężyłam, kiedy srebro stołowe sprzedałam, kiedy nawet szal zdjęłam z siebie żeby starego ojca od więzienia ocalić, żeby nas i twoje dziecko wyżywić! Wszystko poświęciłam byleby żaden z wierzycieli nie mógł nas znieważać, trzebaż było zapłacić za mieszkanie temu poczciwemu panu Clapp, bo i jego interesa dosyć są ciężkie, i on ma wypłaty! Ach Ameljo! ty mnie zabijasz twojemi książkami i twojem dzieckiem, dla którego nędzę gotujesz, byleby go zatrzymać przy sobie, nie chcesz go oddać... Dałby Bóg, Ameljo, żebyś była szczęśliwszą matką odemnie! Ot, Jos opuszcza ojca w nieszczęściu i w starości; a twój Żorż, któryby mógł być kiedyś w dostatkach i mieć przysłość zapewnioną... chodzi do szkoły przy zegarku i łańcuszku złotym, kiedy twój biedny ojciec nie ma grosza w kieszeni!
Płacz i łkania przerwały mowę staruszki, ale słowa te rozeszły się po całym tym małym domku, i doszły do uszu innych kobiet, które ani jednego nie straciły wyrazu.
— O! moja matko! zawołała Ameija, czemużeś mi pierwej tego nie powiedziała... Obiecałam mu te książki... i dziś rano szal sprzedałam... oto pieniądze; niech matka je weźmie!...
To mówiąc wyjęła drżącą ręką pieniądze z kieszeni, włożyła je w ręce matki, upuszczając kilka sztuk złota, które się potoczyły po schodach.
Po tej bolesnej scenie Almelja poszła do swego pokoiku, i przerażona ogromem grożącej nędzy, oddała się najgłępszej rozpaczy. Zrozumiała ona teraz że przez macierzyński egoizm psuła los swego syna, który mógł by mieć wychowanie, majątek i pozycję w świecie odpowiednią jego urodzeniu. Teraz dopiero biedna kobieta poczuła że ojciec jej poświęcił wszystko przez przywiązanie dla niej; godziłoż się teraz zamykać los dziecku swoim uporem, i gotować nędzę starym rodzicom wówczas, kiedy jednem słowem wszystko zmienić mogła? Złamane serce córki i matki odgadło i odczuło tę bolesną rzeczywistość w całej nagości.
Czytelnik przypomina sobie zapewne że hotel lorda Steyne w Londynie wznosi się przy Graunt-Square, w miejscu do którego dochodzi ulica tejże nazwy, dokąd odprowadziliśmy niegdyś Rebekę, kiedy jako nauczycielka weszła po raz pierwszy do domu nieboszczyka baroneta. Ogród cienisty zajmuje cały prawie plac zwany Gaunt-Square, a w środku ogrodu otoczonego żelaznemi sztachetami — przez które zawsze widać nieszczęśliwe guwernantki z blademi dziećmi — wznosi się bronzowy posąg lorda Gaunt, w rzymskim stroju, bohatera poległego w bitwie pod Minden. Z trzech stron placu piętrzą się ciemne domy; patrząc na nie zdawałoby się że światło do tych smutnych pomieszkań niechętnie zagląda. Nie widać tu już, jak dawniej, służby galonowanej; znikła razem z dawną gościnnością i dawnymi mieszkańcami. Mosiężne blachy z nazwiskami bankierów, dentystów, lekarzy, przymysłowców itp. pokrywają dziś drzwi tych starych siedzib. Widok to tak mało powabny jak i hotel lorda Steyne, zajmujący całą długość czwartego boku prostokąta, i zamykający plac, o którym dopiero mówiliśmy.
Pałac lorda Steyne swoją zewnętrzną budową nie wiele zająć może; zresztą z całego gmachu znamy tylko fasadę, wielką bramę żelazną i uszkodzone już zębem czasu kolumny. Kiedy niekiedy czerwona i pełna postać ogromnego odźwiernego ukazuje się na progu. Po nad murem, okalającym tę siedzibę, widać dachy i kominy z których rzadko kiedy dym wychodzący zobaczyć można, bo pan domu przepędza większą część czasu w Neapolu i przekłada widok Wezuwjusza nad posępne mury siedziby swoich przodków.
O dwadzieścia kroków z boku, od ulicy New-Graunt-Street, znajduje się mała brama, prowadząca do stajni. Wejście to nie różni się niczem prawie od innych wejść stajennych, a z tem wszystkiem nie jeden tajemniczy powóz zatrzymał się przy tej bramie, jeżeli słowom małego Tom Eaves, prawdziwej kroniki ploteczek miejskich, wierzyć można.
— Jużto by i nie zliczyć, proszę pana — mawiał mi często — ile razy książę Walji i Perdita przeszli tą bramą, albo książę *** i Marjanna Clarke. Tędy wchodzi się prosto do sławnych apartamentów lorda Steyne. Jeden pokój jest cały wyłożony i pokryty kością słoniową i atłasem białym, drugi hebanem i aksamitem czarnym. Sala jadalna, malowana przez Cosway’a, jest urządzona na wzór sali Sallustjusza w Pompei; w kuchni zaś wszystkie naczynia srebrne a rożny złote. Filip-Egalité, wygrawszy u jakiegoś bogacza sto tysięcy funtów sterlingów, bawił się w tej kuchni przez całą noc pieczeniem kuropatw. Połowa tych pieniędzy poszła na podżeganie rewolucji, a druga połowa na kupienie dla lorda Gaunt tytułu markiza i orderu podwiązki; reszta zaś...
Ale nie mamy zamiaru wchodzić w drobne szczegóły tych wydatków, chociaż mały Tom Eaves, który się wszędzie wkręci, mógłby wykazać najdrobniejsze rachunkowe pozycje, zacząwszy od funtów aż do ostatniego pensa.
Oprócz tego pałacu w Londynie, markiz posiadał zamki i domy w rozmaitych okolicach trzech połączonych królestw: „Przewodnik dla podróżującego po Anglji“ wymienia je z dołączeniem opisów; wyjmujemy ztamtąd główniejsze: Zamek Strongbow z lasami w Shanon-Shore; Gaunt Castle w hrabstwie Cammarthewshire, gdzie Ryszard II. był jako więzień trzymany; zamek Gauntley w hrabstwie Yorku, gdzie — jak powiadają — jest 100 filiżanek do herbaty z czystego srebra do śniadania dla domowników; Stillbrook, w Hampshire, skromna ferma z przepysznem umeblowaniem, podziwianem przez wszystkich turystów; folwark ten kupiony został drogą licytacji.
Margrabina de Steyne pochodziła ze starożytnej i głośnej rodziny Caerlyon’ów, margrabiów Camelot, wiernych wyznawców religji od czasu nawrócenia się ich protoplasty druidzkiego, który — według tablicy genealogicznej — żył w epoce kiedy król Bruce na naszą wyspę przybył. Potomkowie druida w męskiej linji noszą od niepamiętnych czasów imiona: Artur, Uthers i Caradocs. Wielu z nich zginęło śmiercią konspiratorów; ostatni skazany na ścięcie przez królowę Elżbietę, był także Artur, szambelan Marji Stuart, posyłany przez nią do Guizów w misji politycznej. Przez czas uwięzienia nieszczęśliwej Marji członkowie tej rodziny, nie wyłączając żadnego, do wszystkich spisków należeli. Znaczny ich majątek rodowy wiele ucierpiał pierwej z powodu ogromnych kosztów poniesionych na uzbrojenie przeciwko Hiszpanom za czasów „niezwyciężonej Armady“, a później jeszcze konfiskaty i kary pieniężne za wierność Rzymowi, i za udzielanie schronienia księżom, z pod prawa wyjętym, uszczupliły dawną zamożność tego domu. Pod panowaniem Karola I. jeden z Caerlyon’ów, głowa rodziny, zachwiał się w swoich teologicznych zasadach i pogodził z dążnościami nawracającego monarchy, przez co wzmocnił nieco pozycję finansową i dom na stopie dawnej świetności postawił; ale za Karola II. hrabia de Camelot powrócił do wiary przodków, i odtąd już wszyscy członkowie tej rodziny nieśli w ofierze krew swoją i majątek dla dobra świętej sprawy i na usługi pretendentów, dopokąd nie zabrakło Stuarta, któryby mógł stanąć na czele tych szlachetnych dworaków, nieodłączonych towarzyszów niedoli.
Lady Marja Caerlyon, wychowana w jednym z klasztorów paryskich, była przez Marję Antoninę do chrztu trzymaną. Udarowana od natury niepospolitą pięknością, została wcześnie poślubioną — a raczej sprzedaną lordowi Gaunt, który przyjechał bawić się w Paryżu i wygrał ogromne sumy w pałacu Filipa Egalité na owych orgjach, które tam się odbywały. Sławny pojedynek lorda Gaunt z hrabią de La Marche, byłym paziem, a później faworytem królowej, wynikł — jak powszechnie mniemano — z powodu że ten ostatni aspirował do ręki pięknej lady Marji Caerlyon, która wyszła za hrabiego Gaunt, natychmiast po zagojeniu pojedynkowej rany. Hrabina zamieszkała po ślubie w Gaunt House i jaśniała wdziękami na dworze księcia Walji. Fox był w niej zakochany; Morris i Sheridan składali dla niej rymy; Malmesbury obsypywał ją grzecznościami; Walpole nazwał ją uroczą, a księżna Devonshire zachorowała z zazdrości. Nie długo jednak hrabina była w tym wirze światowym, który ją porwał; po wydaniu na świat drugiego syna, usunęła się od świata, wyrzekła jego rozkoszy i pędziła życie bogobojne, oddana surowemu spełnianiu obowiązków religijnych. To nam wyjaśnia dlaczego lord Steyne, lubiący nad wszystko zabawy i wszystkie możliwe uciechy światowe, starał się być daleko od żony, pogrążonej w smutku we łzach i modlitwie.
Tom Eaves, o którym już wspominaliśmy, a który znał tajemnice wielu znakomitości londyńskich, udzielił nam następujących szczegółów o lady Steyne, które tu dosłownie podajemy:
— Włosy powstają na głowie (tak mówi Tom) kiedy człowiek pomyśli o upokorzeniach, jakie ta kobieta znosić musiała w domu. Jabym się prędzej dał porąbać na kawałki, a nigdybym nie pozwolił zbliżyć się do mojej żony takim kobietom jak te, co siadały do stołu lorda Steyne.
Tom Eaves kłamał, bo za ukłon lub za obiad z temi damami zrobiłby chętnie ofiarę z swojej godności, a nawet ze swojej żony.
— Otóż musiało coś być w tem — ciągnął dalej Tom — kiedy kobieta dumna jak królowa, znosiła cierpliwie jarzmo mężowskie i ulegała takiemu lordowi Steyne, wiedząc że rodzina Steynów jest niczem w porównaniu z świetnym rodem Caerlyonów. Chcecie to ja wam tę tajemnicę wyjaśnię. Oto ksiądz jeden, de la Marche, był tu na emigracji i wziął udział w wyprawie na Quiberon, razem z Tinteniakiem i Putsay’em, był właśnie tym samym oficerem, co się pojedynkował w 1866 roku z Markizem Steyne; margrabina widziała się z nim po owym pojedynku, a dowiedziawszy się że zginął wylądowując w Quiberon, oddała się całkiem modlitwie i nabożeństwu i żyje z daleka od świata. Cała ta historja jest bardzo wzruszająca, ale ja mówię to zawsze — dodał Tom kiwając głową — ja zawsze mówię że Pan Bóg nie nawiedza nigdy tylu nieszczęściami tego, co nie ma sobie nic a nic do wyrzucenia.
Jeżeli więc pan Eaves był tak dobrze poinformowany jak sam utrzymywał, to mamy przed sobą zjawisko psychologiczne bardzo interesujące: kobieta piękna i młoda, zmuszona pokrywać przed światem pogodą swego oblicza moralne tortury i boleści, które jej serce krwawiły! Za prawdę, jeżeli imiona nasze nie są zapisane w złotej księdze szlachty, czyż nie powinniśmy składać dzięki Opatrzności za to, że umieszczając nas na skromnem stanowisku, nie zawiesiła nad naszemi głowami miecza Damoklesowego, który nam grozi pod postaciami dziedzicznej choroby, pozwów sądowych lub strasznych tajemnic w rodzinie. O! jakże drogo opłacać potrzeba złote serwisy i jedwabne wezgłowia!
Według Toma Eaves, najnieszczęśliwszy z ludzi powinien składać niebu dziekczynne hołdy porównywując swój los z losem wysoko urodzonej lady Caerlyon margrabiny Gaunt. A czy to będzie ojciec czy syn, jakże łatwy stosunek jego z rodziną będzie, jeżeli żadnego spadku nie zostawia, ani się dla siebie spodziewa wtenczas, kiedy spadkobierca wielkiego imienia jak Steyn’ów, naprzykład, musi być, naturalnym biegiem rzeczy, miotany uczuciami żalu i nienawiści względem tych, którzy za długo zatrzymują dobra gorąco przez niego pożądane.
Te uwagi skoniły Toma Eaves do rozrządzenia za życia całem swoim mieniem; tym sposobem usunął on od swoich synowców i synowiec wszelkie pokusy i złe względem siebie myśli, a nie mając powodów do nieufności i podejrzeń, starał się objadować u nich jak najczęściej.
Różnica wyznań w tej rodzinie osłabiała niejako węzeł naturalny łączący matkę z dziećmi, i będący zwykle źródłem najczystszych uniesień i rozkoszy. Macierzyńska miłość lady Gaunt dla synów podwajała jej obawy i niepokoje o nich. Pomiędzy nimi i matką była nieprzebyta przepaść. Nie wolno jej było wyciągnąć do dzieci rękę i ukazać im światło prawdy w kościele po za obrębem którego nie ma, według niej, zbawienia. Biedna matka łudziła się nadzieją, że młodszy z synów przynajmniej, nad wszystko przez nią ukochany, pogodzi się z kościołem katolickim; ale niestety! wszędzie boleśne zawody czekały tę nieszczęśliwą kobietę, która je przyjmowała jako zasłużoną karę za związek małżeński z protestantem.
Milord Gaunt pojął za małżonkę — jak to wiadomo tym co w spisie alfabetycznym parów szperają — lady Blanche Thistlewood, pochodzącą ze szlachetnego rodu Bereakrów, o których już wzmiankowaliśmy w ciągu naszego ściśle prawdziwego opowiadania. Jedno skrzydło Gaunt House było oddane młodej parze, bo głowie rodziny chodziło o zachowanie powagi i należnej mu władzy. Przyszły spadkobierca fortuny i tytułów nie najlepiej żył z żoną, mało przesiadywał w domu, podpisywał wszystkie weksle które mu podawano, a najmniej się troszczył o to, że odłuży przyszłe swoje mienie, byleby mógł na dziś wyciągnąć ile można najwięcej, bo skromny dochód przeznaczony mu przez ojca nigdy mu nie wystarczał.
Ku wielkiemu utrapieniu lorda Gaunt, a na pociechę nieprzyjaciela danego mu przez naturę — mówimy tu o ojcu — lady Gaunt nie miała dzieci. Pomyślano wówczas o sprowadzeniu lorda Jerzego Gaunt, który walcował w Wiedniu, bawiąc się dyplomacją — ożeniono go z Joanną, jedyną, córką John’a Jones, barona Vide Gousset, dyrektora domu bankowego pod firmą Jones, Brown i Robinson. Z tego związku urodziło się kilku synów i kilka córek, ale ci z naszem opowiadaniem nie mają nic wspólnego.
Pierwsze chwile pożycia tej pary były bardzo szczęśliwe. Milord Jerzy Gaunt nie tylko czytał płynnie, ale i pisał wcale nie źle; po francusku mówił z zadziwiającą łatwością, a tańczył walca jak nikt w Europie. Osobiste zatem jego zalety i udział w bankierskich interesach teścia powinneby — jak się zdawało — otworzyć mu drogę do najwyższych godności i zaszczytów. Życie wśród dworskiego przepychu, balów i świetnych recepcyj od zawodu dyplomatycznego nieodłącznych, bardzo przypadało do smaku lady Gaunt, której majątek pozwalał zwracać na siebie uwagę w każdej ze stolic europejskich, gdziekolwiek mąż jej zajmował dyplomatyczne stanowisko. Głoszono już, że lord Gaunt ma być mianowany ministrem pełnomocnym a wkrótce potem posłem rzeczywistym — co dało nawet powód do zakładów w Cafédes Etrangers — gdy nagle najdziwniejsze pogłoski o sekretarzu ambasady a przyszłym ambasadorze krążyć zaczęły. Podczas wielkiego dyplomatycznego obiadu u swego posła, lord Gaunt podniósł się z krzesła i zaczął wołać, że pasztet zatruty. Na innym zaś balu u bawarskiego ministra, hrabiego Springbook Hohenlaufen, wszedł do salonu z głową ogoloną, i w habicie kapucyńskim, chociaż to nie był bal maskowy, jak niektóre osoby chciały później utrzymywać.
— Rzecz dziwna — szeptano sobie, do ucha — to musi być we krwi tej rodziny; bo dziad jego objawiał zupełnie podobne symptomata.
Żona lorda Jerzego wróciła do Anglji i zamieszkała w Gaunt House, on zaś opuścił swoją posadę na kontynencie a udał się do Brazylji, wskutek niby świeżej nominacji przez jakiś dziennik ogłoszonej. Osoby zaś dobrze poinformowane twierdziły, że już ztamtąd nie wróci, a to dla tej tylko przyczyny, że nigdy tam nie wyjeżdżał. Jedno tylko było pewnem, że znikł zupełnie z widowni politycznej, a złe języki głosiły, że lord Jerzy Gaunt, osadzony w domu obłąkanych w Rio-Janeiro, nową dekoracją — koszulą warjatów — ozdobiony został.
Matka, dla odkupienia swoich przewinień, odwiedzała trzy razy na tydzień biednego idjotę. Niekiedy na widok matki wybuchał dzikim śmiechem, o wiele przykrzejszym, aniżeli zwykłe jego krzyki. Czasem zaś były dyplomata bawił się zabawkami dziecinnemi i nosił na ręku lalkę córeczki dozorcy, jakby kołysząc ją do snu. Wówczas poznawał matkę, ale to były chwile prędko przemijające; najczęściej patrzył na matkę wzrokiem nieokreślonym, błędnym; zdawało się, że wszelkie ślady wspomnień matki, żony, dzieci, aż do marzeń o sławie, dostojeństwach i próżnych zaszczytach — wszystko to zatarło się na zawsze w jego pamięci.
Ani korona, ani tarcza herbowa rzeźbiona na bramie i na przedniej stronie pałacu, nie były w stanie zasłonić ów ród starożytny od tajemniczej spuścizny, która na wielu członkach tej rodziny piętno swoje wyryła.
Dzieci wychowywały się zawsze daleko od ojca, którego nigdy już widzieć nie miały, nie domyślając się nawet o strasznym spadku ciężącym nad ich nieszczęśliwemi głowami. W pierwszych latach dzieciństwa, można było nieraz między niemi usłyszeć rozmowę o spodziewanym powrocie ojca; ale z czasem imię to coraz rzadziej było u nich na ustach, aż w końcu opanowywały serce tej starej i nieszczęśliwej kobiety, ilekroć sobie pomyślała, że ojciec mógł ze swemi dostatkami i zaszczytami przekazać dzieciom tak okropną spuściznę we krwi zaszczepioną. Ciężkie to było życie; bo każda niemal chwila zatrutą była niepokojem, w ciągiem oczekiwaniu objawów choroby spadającej na dzieci jakby straszna kara za przewinienia przodków.
Lord Steyne nie był także wolny od złowrogich przywidzeń, a starał się utopić je w winie, i zagłuszyć hałaśliwą wrzawą orgji. W szale rozkoszy i zabaw nie raz zapominał o tem co go niepokoiło; pierwsza chwila samotności znowu przed nim to straszne wywoływała widmo, wzmagające się niemal z latami.
— Palec mój dotknął twego syna — myślał on często — czemużby ręka moja ciebie dosięgnąć nie mogła? Na moje skinienie drzwi izby więziennej mogą się jutro dla ciebie otworzyć, jak się dla twego syna Jerzego już otworzyły. Niech tylko dotknę twego czoła a wnet pożegnasz przyjaciół i towarzyszów rozpusty, tłumy pochlebców, zaszczyty i głośne zabawy z całym przepychem który cię otacza. I wszystko to zamienisz na to co twój syn obecnie posiada: cztery ściany, dozorca więzienny i garść słomy.
Milord rzucał się zapamiętale w szał zabaw światowych, żeby przytłumić głos niewidzialnego wroga, żeby zasłonić widok żelaznej ręki która go wszędzie ścigała. Dom jego urządzony z przepychem lśnił się od złota, rzeźb i tarczy herbowych, ale napróżno szukałbyś tam szczęścia. W tym domu a nie gdzieindziej odbywały się bale najwytworniejsze w całym Londynie ale tu właśnie najmniej było prawdziwej wesołości, chyba pomiędzy tłumami gości którzy się ochoczo gromadzili około stołu milorda. Ba! a kto wie. — Czyby nawet i od niego nie uciekano, gdyby to nie był możny człowiek na tak wysokiem stanowisku, ale na targu próżności, cennik wykroczeń zmienia się stosownie do zajmowanej przez winnego pozycji. Każdy sobie dobrze rozważy i kilka razy będzie się namyślać zanim wyda wyrok potępiający tak potężnego jak lord Steyne człowieka. Najsurowsi i najmoralniejsi sędziowie byli może w duchu zgrozą przejęci na widok gorszącego żywota jaki pędził lord Steyne; ale ciż sami przyjmowali z największą gotowością zaproszenia jakiemi tenże raczył ich zaszczycać.
— Zapewne, brzydki to człowiek ten lord Steyne — mówiła lady Slingstone — ale cóż robić? cały świat tam bywa; będę musiała tylko pilniej czuwać nad memi córkami.
— Ja wszystko winienem jaśnie wielmożnemu lordowi — mawiał wielebny doktor Trail, który jakkolwiek był już biskupem, miał jednak nadzieję pójść jeszcze wyżej.
Mistress Trail i jej córeczki nie poszłyby prędzej do kościoła aniżeliby wieczór u jaśnie wielmożnego lorda opuścić miały.
— Nie jest to człowiek nieposzlakowanej moralności to prawda — mówił młody Southdown do siostry, która nasłuchawszy się od matki strasznych rzeczy o milordzie, zapytywała nieśmiało brata o Gaunt-House — ma on swoje wady, ani słowa, ale cóż chcesz? w całej Europie nie ma tak wybornego szampana jak w jego piwnicy.
Co się zaś tyczy opinji baroneta sir Pitt’a Crawley, tego surowego przestrzegacza przyzwoitości, prezesa zebrań i stowarzyszeń arcy-aposstolskich, to aniby mu na myśl przyszło żeby nie bywać u lorda Steyne.
— Wierz mi, Jane — mówił baronet do żony — że w domach, gdzie bywają takie osoby jak biskup Ealing’u lub hrabina Slingstone, i my bez obawy pokazać się możemy. Przytem, moja kochana, lord jest człowiekiem zasługującym ze wszech miar na konsyderację. Zresztą, Jerzy Gaunt był moim towarzyszem od dziecinnych naszych lat, a potem kolegowaliśmy razem w ambasadzie Poupernikle.
Tak więc wszyscy, a przynajmniej wszyscy ci, którzy byli wzywani, składali hołdy i kłaniali się temu wysokiemu i potężnemu dygnitarzowi. Eh, kochany czytelniku, niech się nam to dziwnem nie wydaje i mybyśmy poszli obadwa niewątpliwie, gdybyśmy tylko kartę zapraszającą odebrali.
Względy jakie Rebeka okazywała głowie rodziny Crawley’ów miały nakoniec otrzymać zasłużoną nagrodę. Nie mówimy tu o tej nagrodzie, która się wymierza pieniędzmi, albo też korzyścią, mającą wartość pieniędzy, ale o tej która w oczach Becky nawet miała cenę wyższą nad wszystkie dobra ziemskie, ba! może i niebieskie. Rebece nie wiele zależało na pędzeniu uczciwego i nieposzlakowanego żywota, ale chodziło jej niezmiernie o to, co się takiem życiem zdobywa, a mianowicie o szacunek i poważanie u ludzi. Każdemu zaś wiadomo że tego zdobyć nie można bez przedstawienia się u dworu w sukni z długim ogonem i brylantową koroną na głowie. Kobieta, której cnota otrzymała podobny stempel z rąk lorda szambelana, może być pewną że jak długo zostawać będzie w obiegu, zawsze i wszędzie dobre znajdzie przyjęcie. Podobnie jak towarów, odbywających kwaratannę, nie wydają pierwej aż po skropieniu octem aromatycznym, toż samo się dzieje i z kobietami często zagadkowego prowadzenia się; dosyć żeby atmosferą królewskiego dworu były owiane, a wnet zostają oczyszczone!
Niech sobie wszystkie te panie krzyczą i powstają jak milady Bereacres, milady Tufto, mistress Butte Crawley i tyle innych, które z panią Rawdon Crawley miały jakiekolwiek stosunki: napróżno oburzać się będą na samą myśl żeby mała awanturnica przypuszczoną była do takiego zaszczytu jak oddanie ukłonu panującemu; napróżno wołać będą na wszystkie tony że za życia śp. królowej Karoliny nic podobnego zdarzyć by się nie mogło: jak tylko mistress Rawdon otrzymała z rąk monarszych patent dobrych obyczajów i uczciwego życia, byłoby rzeczą niestosowną — a może nawet potępienia godną — podać jej cnotę w najmniejszą choćby wątpliwość.
Bez zaprzeczenia chwila w której raj królewski otworzył swe podwoje dla mistress Rawdon Crawley, kiedy ta pod protekcją bratowej weszła nakoniec do celu swych marzeń, chwila ta — powiadamy — była dniem, najpiękniejszego tryumfu dla Rebeki, bo uznaniem, apoteozą jej cnót anielskich. W dzień balu i o godzinie oznaczonej odświeżony powóz galowy baroneta zatrzymał się przed małym domkiem przy Curzon Street. Raggles miał z okna swego magazynu wspaniały widok, od którego oczu oderwać nie mógł; wszystkiemu się się też przypatrzył, zacząwszy od sutych piór, których folowanie przez szkła przejrzyste karety dostrzedz można było, aż do olbrzymich bukietów, zakrywających prawie lokajów, w nową liberję ubranych.
Sir Pitt w świetnym uniformnie ze szpadą w którą mu się nogi plątały, wysiadł poważnie z powozu. Mały Rawdon, z główką do okna przyklejoną, uśmiechał się do ciotki, która została w powozie i przesyłał jej całusy w powietrzu. Pitt wyszedł wkrótce z domu prowadząc pod rękę wyfjołkowaną damę, na wpół białą gazą osłoniętą i podnoszącą z wdziękiem długi ogon sukni z pięknej jedwabnej materji, złotem, czy srebnem przetykanej. Dama obdarzyła miłym uśmiechem baroneta, trzymającego drzwiczki powozu i wsiadła z książęcą niemal swobodą, jak osoba dla której powozy i bale dworskie nie są wcale nowością.
Sir Pitt wsiadł także do powozu kiedy ukazał się Rawdon w starym, wytartym uniformie, który się już nie zapinał, bo zokrąglonych form pułkownika w żaden sposób objąć nie mógł. Rawdon był już zdecydowany zawołać dorożkarza, któryby go zawiózł do pałacu monarchy, ale dzięki uprzejmym naleganiom bratowej został do powozu wpuszczony. Konie ruszyły i powóz unoszący dwie pary braterskie, zmieszał się z mnóstwem innych cugów, zaledwie postępujących w kierunku starego gmachu, dokąd szlachta Wielkiej Bretanji spieszyła by złożyć uczucia wierności u podnóża tronu, na którym świeciła jedna z gwiazd konstelacji bruświckiej, rozlewając w około siebie dobroczynne promienie.
Tłumy ciekawych tworzyły gęsty szpaler po obu stronach drogi. Myśl wysokiego stanowiska, jakie od dziś zająć miała w świecie, w taką egzaltację wprawiała umysł Rebeki, iż mało brakowało do tego żeby z okien karety się udzieliła błogosławieństwa ludowi gromadnie zebranemu. Becky była — jak widzimy — jedną z tych istot, które więcej cenią brakujące im, aniżeli posiadane przez nich przymioty. Niczego tak usilnie nie pragnęła jak uchodzić za kobietę wielkiej moralności i być powszechnym otoczoną szacunkiem. Do tego celu dążyła z wytrwałością, niekiedy, można powiedzieć, z uporem, aż nakoniec widzimy jej usiłowania pomyślnym uwieńczone skutkiem.
Upojona tą myślą i przejęta obecnie rolą wielkiej pani, Rebeka zapomniała w tej chwili że woreczek jej był próżny, że wierzyciele cisnęli się codzień do domu, że dostarczycieli niezbędnych do życia artykułów nie chcieli już otwierać kredytu; jednem słowem zapomniała zupełnie że nie miała miejsca, gdzieby spokojnie odetchnąć, gdzieby się ukryć przed rozmaitemi pretensjami mogła. W miarę jak powóz zbliżał się do rezydencji królewskiej, postawa Becky stawała się coraz dumniejszą i wspanialszą, do tego stopnia że lady Joanna nie mogła się powstrzymać od lekkiego uśmiechu. Patrząc na jej chód majestatyczny, nie można było wątpić że gdyby los kapryśny uwieńczył jej skronie koroną, potrafiłaby wystąpić w tej roli tak dobrze jak w każdej innej.
Nie będziemy opisywać toalety mistress Rawdon, z obawy ażeby się komu nie wydała śmieszną w porównaniu z dzisiejszemi modami, zaręczyć tylko możemy że na owe czasy była świetną i pełną gustu, tak dalece że wszystkich oczy zwracały się ku niej i szukały ją w tłumie. Poczciwa lady Joanna sama przed sobą ze smutkiem wyznała że jej bratowa przewyższa ją wytwornym smakiem i lepiej od niej ubrać się umie. Świeżość, płeć delikatna Rebeki i wdzięk jej właściwy, korzystnie ją wyróżniały od owych przejrzałych piękności, zwykle w Saint-James widywanych, ale potrzebujących półcienia, gry migających świateł, lub mgły listopadowej, żeby ukryć sztukę i kosmetyki, a uwydatnić gasnące już wdzięki. Musimy przyznać że to pierwsze wystąpienie Rebeki na dworze było zupełnym tryumfem i wywołało powszechne zachwycenie.
Nasza dobra lady Joanna w naiwności i prostocie ducha nie domyślała się nawet ile to wystąpienie Rebeki kosztowało ją trudu, studjów, genjalnych nawet wysileń, nim powstało to kunsztowne arcydzieło gustu i mody, jakiem była jej toaleta. Becky niezaprzeczenie mogłaby się co do gustu o palmę pierwszeństwa z najpierwszą modystką europejską ubiegać; nadto jeszcze miała na swe usługi bardzo wiele zręczności, na której lady Joannie zupełnie zbywało.
Kiedy lady Joanna podziwiała przepyszną materję na sukni Rebeki i bogate koronki, jakiemi suknia była ubrana, Becky powiedziała, jakby od niechcenia, że miała od wieków jakąś resztkę materji, a koronkę, także bardzo dawno, przypadkiem i nie drogo kupiła.
— Ależ moja kochana mistress Crawley, to przecież co masz na sobie jest majątkiem — rzekła lady Joanna rzucając okiem na swoją koronkę, której nie można było nawet porównać z koronką Rebeki.
Lady Joanna chciała powiedzieć Rebece że nie rozumie jakim ona sposobem może mieć tak piękne toalety; ale wstrzymała się uważając że to mogłoby urazić jej bratowę, a co najmniej byłoby jej nieprzyjemne. Gdyby jednakże znała historję sukni i koronek, kto wie czy byłaby tym razem uległa instyktowi wrodzonej sobie delikatności. Oto jest owa tajemnicza historja: W czasach kiedy Becky miała poleconem sobie urządzenie i uporządkowanie domu, szperając po wszystkich kryjówkach, znalazła w jakiejś zapomnianej szufladzie suknie i koronki należące kiedyś do którejś nieboszczki; przywłaszczyła więc je sobie i kazała przerobić do swojej drobniuchnej figurki. Briggs, której to uwagi nie uszło, umiała się powstrzymać od wszelkich niepotrzebnych zapytań, a tem więcej od niedyskretnego powtarzania przed kimkolwiek tego co dobrze wiedziała; być może nawet że przez życzliwość dla Becky nie widziała w jej postępowaniu nic nagannego, ale wzięła to za rzecz całkiem naturalną.
— Zkądżeś dostała te brylanty? — zapytał Rawdon, podziwiając blask kamieni okrywających obficie szyję żony, których nigdy u niej nie widział.
Becky zarumieniła się lekko i nic nie odpowiedziała. Pitt Crawley poczerwieniał także i odwrócił się patrząc niby przez okno powozu. Klejnoty pochodziły po większej części od baroneta, który zapomniał zapewne żonie o tem powiedzieć.
Becky spojrzała na męża, potem na baroneta; to ostatnie spojrzenie pełne tryumfu i arogancji mówiło wyraźnie: Widzisz, gdybym tylko chciała, mogłabym cię zdradzić.
— Jeżeli chcesz wiedzieć zkąd pochodzą brylanty, to zgadnij — rzekła nakoniec Becky do męża. — Jakże ci się zdaje, gdzieżbym mogła je dostać? Z wyjątkiem szpilki, danej mi już od dawna przez drogą mi osobę, wszystkie te brylanty wynajęte są od Polonjus’a. Musisz wiedzieć zapewne że wszystkie klejnoty które się widzi na dworze, nie są własnością tych, co je noszą; tak samo jak i kamienie lady Joanny cenniejsze o wiele od tych, które widzisz u mnie.
— To są klejnoty familijne — dodał sir Pitt mieszając się coraz więcej.
Rozmowa toczyła się w tym tonie aż do chwili kiedy powóz zatrzymał się przed gankiem pałacu, w którym monarcha przyjmował swoich poddanych według ceremonjału uświęconego prawami etykiety dworskiej.
Brylanty, będące przedmiotem podziwu Rawdona, nie wróciły nigdy do Polonjusa, ale zostały zamknięte w kryjówce, jednej tylko Rebece wiadomej. Było to kiedyś darowana jej przez Amelję stara szkatułka; Becky chowała tam wiele rzeczy cennych lub użytecznych, o czem małżonek jej nic a nic nie wiedział. Znana to zresztą rola wszystkich mężów; nic nie wiedzieć albo wiedzieć tylko w połowie lub inaczej, tak jak rola żon zależy na ukryciu przed mężami wszystkiego, co tylko ukryć się uda. Ileż to rachunków w magazynach mód i u jubilerów przed oczyma mężów ukrywać się musi! Ile to pań wkładając suknię lub bransoletę doznaje lekkiego jakby elektrycznego wstrząśnienia! A poczciwi mężowie uśpieni pieszczotami, upojeni słodkim uśmiechem, nie poznali wczoraj że owa suknia niby przerobiona, świeżo z igły wyszła, a szarfa na inny kolor niby przefarbowana, pięćdziesiąt gwinei kosztuje.
Rawdon naturalnie więc nie znał historji kólczyków, ani wspaniałego naszyjnika żony; ale lord Steyne, jeden z dygnitorzów korony, obrońca i podpora tronu, okryty gwiazdami, szarfami, krzyżami i orderem podwiązki, pełen nadskakujących dla Rebeki grzeczności, wiedział najdokładniej kto mianowicie i ile za każdy djament zapłacił.
Zbliżywszy się do Rebeki dla powitania jej, lord Steyne szepnął z uśmiechem wiersz z poezji „Pukiel włosów“ o brylantach Belindy:
Niech żyd pożąda a niewierny uwielbia!
— Spodziewam się że lord siebie do rzędu niewiernych nie zalicza? Nieprawdaż? zapytała Becky przechylając znacząco główkę.
Grupy dam i mężczyzn, znajdujące się nie daleko, zaczęły robić po cichu uwagi i komentarze wywołane grzecznością szlachetnego lorda dla małej awanturnicy.
Nigdybyśmy nie odważyli się słabem naszem piórem dotykać przedmiotów tak wyniosłych, jak spotkanie a raczej pierwsze przedstawienie się Rebeki z Sharp’ów Crawley wspaniałomyślnemu i wielkiemu monarsze. Uczucie czci należnej majestatowi królewskiemu nie pozwala nam przenikać wzrokiem niedyskretnym aż do komnaty rozjaśnionej obecnością jego królewskiej mości. Uchylmy z pokorą czoło — dopełniając świętego obowiązku względem najjaśniejszego i najdobrotliwszego pana i ojca naszego — i przejdźmy dalej w milczeniu, jakie nam nakazuje cześć, uszanowanie i miłość dla monarchy.
Od tej chwili nie było w całym Londynie serca, któreby więcej żywiło przywiązania do osoby monarszej jak serce Rebeki. Imie jego ciągle było na jej ustach; nie miała dosyć pochwał, mówiąc o pięknej powierzchowności i o dobroci króla. Razu pewnego poszła do Colnaghi, i prosiła o najpiękniejszy i najpodobniejszy portret króla: Mniejsza o cenę — mówiła — byleby to było prawdziwe arcydzieło pod wzgledem sztuki. Najwięcej zwrócił jej uwagę portret przedstawiający najjaśniejszego pana w płaszczu futrzanym, w krótkich spodniach i w jedwabnych pończochach. Broszka z minjaturą panującego równie się jej podobała. Wszyscy znajomi Rebeki byli odurzeni prawie, jeżeli nie znudzeni, ciągłem jej uwielbieniem i wykrzyknikami, wywołanemi pięknością i czarującą dobrocią Jego królewskiej mości. Kto wie? Becky marzyła może o roli pani Maintenon albo Pompadur!
Po owem przedstawieniu u dworu Becky stała się nieubłaganą w sądzeniu tych, którzy grzeszyli brakiem taktu, przyzwoitości i powagi w mowie i postępowaniu. Dotąd jeszcze stosunki znajomości łączyły ją z osobami dwuznacznego prowadzenia; ale od chwili kiedy przyjęta u dworu dostała patent zacności, natychmiast zerwała z wszystkiemi podejrzanemi cnotami: spotykając zatem lady Crackenbury nie poznawała jej wcale ani odpowiadała na jej ukłon z loży, a na przechadzce odwracała głowę w przeciwną stronę ilekroć zobaczyła z daleka mistress Washington-White.
— Każdy powinien się utrzymać w świecie na właściwem stanowisku i żyć w swojej sferze — mawiała teraz Becky. — Wielki to błąd zawierać stosunki z osobami wątpliwej reputacji; ja serdecznie żałuję tej biednej lady Crackenbury, albo mistress Washington-White, którą nawet lubię dosyć; zresztą bardzoby mi było przyjemnie pojechać czasem do niej na objad, albo na partję whista, ale dla mnie... w mojej pozycji... to jest niepodobieństwem; należy przecież i na konwenanse uważać. Jeżeli te panie przyjdą, Smith im powie że mnie nie ma w domu.
Wszystkie prawie dzienniki dały opis toalety Rebeki i mówiły o jej piórach, koronkach i brylantach. Mistress Crackenbury przygryzła sobie dolną wargę czytając ten artykuł, a wieczorem znalazłszy się w kółku przyjaciół i wielbicieli nie szczędziła rywalki i wzięła za cel swoich sarkazmów nieuzasadnione niczem pretensje do wielkości. Mistress Bute Crawley sprowadziła sobie z miasta numer Morning Post, i wespół z córkami wespół wzniosła chórem hymn oburzenia.
— Nic ci już nie brakuje do tego żeby mieć piękne brylanty i być przedstawioną u dworu przez twoją kuzynkę lady Joannę, jak mieć włosy czerwone, oczy zielone i matkę skaczącą na deskach teatralnych — mówiła mistress Bute do starszej z córek, panienki maleńkiego wzrostu, z wydłużonym nosem i czarnemi jak sadza włosami. — Całe twoje nieszczęście, moje dziecko jest w tem, że należysz do zacnej rodziny. Pocieszaj się tą myślą że w żyłach twoich krew szlachetna płynie, że w sercu zaszczepiono ci zdrowe zasady cnoty i uczciwości. Ja naprzykład, będąc żoną młodszego brata baroneta, nigdy nie miałam pretensji być przedstawioną u dworu... pomimo że są tam osoby, któreby nigdy tych progów nie przestąpiły gdyby poczciwa królowa Karolina jeszcze żyła.
Temi uwagami pocieszała się pani pastorowa w swoim smutku, podczas gdy ciężkie westchnienia rozdzierały piersi jej córeczek, marzących noc całą o balach dworskich, brylantach i przedstawieniach.
W kilka dni po recepcji dworskiej cnota Rebeki odebrała nowy hołd uznania. Powóz lady Steyne zatrzymał się przed mieszkaniem pani Rawdon Crawley, a lokaj suto galonowany uderzył we drzwi, zawieszonym na ten cel młotem, z siłą odpowiednią znaczeniu i potędze gości, i wręczył dwa wizytowe bilety z imionami margrabiny de Steyne i hrabiny de Gaunt. Gdyby każdy z tych dwóch kawałków kartonu pokryty był rysunkami najpierwszych mistrzów sztuki i zawinięty w stumetrową brabancką koronkę, Becky nie mogłaby z większą jak teraz roskoszą lubować się ich widokiem.
Karty wizytowe lady Steyne i lady Bereacres! Rebeka została więc tem samem zrównana z najpierwszemi paniami królestwa Wielkiej Brytanji!
W parę godzin potem, milord Steyne był u Rebeki. Obejrzawszy starannie wszystko — swoim zwyczajem — zauważył nazwisko swojej żony dumnie wystawione na stole w salonie. Skrzywił się pogardliwie — co zwykle bywało kiedy dostrzegł jakąś małostkę — i rozsiadł się w fotelu, czekając na gospodynię, która się bardzo prędko ukazała.
Becky przyjmowała zawsze lorda w tualecie, której nic by zarzucić ani poprawić nie można: włosy zawsze starannie ułożone, przytem nic jej nie brakowało z owych dodatków kokieterji niewieściej, jak chustka, fartuszek, szarfa, kokardy, pantofelki czerwone, które — nie wiemy dla czego — zawsze widoczne były. Już to nie ulega wątpliwości że Becky musiała ruchy swoje studjować bo często w czasie wizyty lorda przybierała prawdziwie zachwycające pozy, albo nazbyt naturalne. Jeżeli wizyta lorda zastała ją nieprzygotowaną, to wbiegała do sypialnego pokoju, rzuciła okiem w lustro i wchodziła po chwili do salonu.
Dostrzegłszy uśmiech szyderczy, z jakim lord Steyne patrzył na wystawione bilety wizytowe, Becky zarumieniła się lekko.
— Ah! bonjour, monseigneur — rzekła, widzisz pan że te panie były tu także. Jesteś pan bardzo grzeczny że zechciałeś mnie odwiedzić; bardzo przepraszam że dałam na siebie czekać... ale byłam zajęta w kuchni około puddingu.
— Widziałem właśnie panią przez okno, w chwili kiedy wysiadałem z powozu.
— Przed okiem pańskiem nic ukryć nie można.
— Tym razem przynajmniej — powiedział lord śmiejąc się — na nic się pani hypokryzja nie przyda. Myślisz pani że nie słyszałem jak zbiegłaś z góry, gdzie zapewne jej piękne jagody zostały nieco przypruszone różem. Należałoby polecić ten środek milady Gaunt; ona tak bladą zawsze ma cerę. Tak, tak; nie oszukasz mnie pani; słyszałem jak otwierałaś drzwi od sypialnego pokoju, poczem natychmiast tu panią ujrzałem.
— Czy pan mi to za zbrodnię poczytujesz że chciałam jak najkorzystniej mu się przedstawić? zapytała czule Rebeka.
To mówiąc otarła twarz chustką, jakby dla pokazania lordowi że jej rumieniec nie zkąd inąd jak z uczucia wstydu i niewinności pochodzi. Myśmy jednak na to nie przysięgli, bo mówiono nam że są środki tualetowe, którym nie tylko chustka, ale łzy nawet nic nie szkodzą.
— Więc chcesz pani koniecznie zostać damą wielkiego świata, powiedział szlachetny lord zmieniając przedmiot rozmowy. Nie dajesz mi pani spokoju żeby cię co prędzej w świat wprowadzić, a nie zastanowisz się że to jest szaleństwo. Jaką rolę, jakie znaczenie można mieć w świecie bez grosza w kieszeni?
— Pan możesz nam wyrobić pewne stanowisko, dorzuciła spiesznie Becky korzystając z nadarzonej zręczności.
— Nie mając pieniędzy trudno się mierzyć z tymi, którzy mogą rzucać złoto garściami. Gliniany garnek nie może wytrzymać zetknięcia się z żelaznym, bo się na kawałki rozsypie. Ale wszystkie kobiety są jednakowe, każda wzdycha, dręczy się i pragnie rzeczy, o których nawet i pomyśleć nie warto. Więc to już, jak widzę, nic nie pomoże; chcesz pani koniecznie mieć wstęp do Gaunt-House, i postanowiłaś nie dać mi spokoju dopokąd ci drzwi nie otworzę. Uprzedzam tylko panią żebyś nie myślała że się tam tak dobrze bawią jak tu; zaledwie pani wejdziesz zbierze cię ochota poziewania, zaręczam. Moja żona jest tak wesołą jak Macbeth, a moje córki jak grobowe posągi. Codzień wieczorem, nim zasnę jakiś strach mnie ogarnia w tym pokoju, co się moją sypialnią nazywa: łóżko jak katafalk, malowidła jakby umyślnie do wystraszania ludzi. Sypiam teraz na małem żelaznem łóżku i na włosiennym materacu, jak prawdziwy pustelnik. Czy pani nie znajdujesz w rzeczy samej że ja na anachoretę wyglądam, co? No mniejsza z tem, na przyszły tydzień odbierzesz pani zaproszenie; ale trzymaj się ostro z temi paniami, bo z niemi nie ma żartu.
Cała ta przemowa, jednym tchem wypowiedziana, nie jest rzeczą zwykłą dla ludzi tego rodzaju jak lord Steyne, zwłaszcza że już kilka innych tego samego dnia wystosować musiał, a zawsze w interesie mistress Rawdon.
Briggs siedziała z robotą przy stoliku, wznosiła oczy ku niebu i głęboko wzdychała słysząc że się o płci niewieściej tak lekko wyrażano.
— Jeżeli mnie pani nie uwolnisz od tego nieznośnego Cerbera — mówił lord Steyne półgłosem, rzucając z ukosa gniewne spojrzenie w stronę panny Briggs — to ja sam ją otruję.
— Mój pies jada zawsze z jednego ze mną talerza, rzekła Rebeka śmiejąc się złośliwie z oburzenia milorda na miss Briggs, której obecność krępowała nieco swobodę lorda w obcowaniu z piękną pułkownikową. Nakoniec mistress Rawdon ulitowała się nad swoim wielbicielem i powiedziała miss Briggs że może pójść z małym na spacer korzystając z pięknej pory.
— Nie mogę w żaden sposób jej się pozbyć, odezwała się melancholicznie Becky po chwili milczenia. Kiedy te wymawiała słowa, oczy jej napełniły się łzami a główka odwróciła się w inną stronę.
— Rozumiem, odrzekł szlachetny lord; należy się jej zaległa pensja?
— O! gdyby nie więcej jak pensja tylko, dodała z westchnieniem Becky, spuszczając w dół oczy; ale to gorzej, bo ja ją zrujnowałam, tak że dziś ta dziewczyna nic nie ma.
— Nic nie ma? To właśnie drzwi jej pokazać należy, bo na cóż się taki ciężar przydać może?
— Wy mężczyźni zawsze tak robicie, odpowiedziała Becky rzewnym głosem: ale my kobiety nie mamy tak granitowych serc jak wy. W przeszłym roku, kiedy w całym domu mieliśmy jedną tylko gwineję, Briggs oddała cały swój fundusz, zebrany pracą i oszczędnością. Nie opuścimy więc jej, chyba wtenczas kiedy już sami nie będziemy mieli ani kawałka chleba — co zdaje się niezadługo nastąpi — albo jeżeli jej oddamy wszystko, co się jej należy aż do grosza.
— A do jakiejże to dochodzi cyfry? zapytał lord, dodając jakiś wykrzyknik bluźnierczy.
Becky, pomna dostatków lorda i przypuszczając jego spaniałomyślną hojność, podwoiła sumę u miss Briggs pożyczoną.
Na to wyznanie gniew lorda wybuchnął przy akompanjamencie nowego, więcej energicznego wyrażenia, poczem Rebeka zwiesiła zupełnie główkę i płakać zaczęła.
— Nie było innej rady — mówiła przerywanym łkaniami głosem — musiałam się na to zdecydować. Nie śmiałam nawet o tem powiedzieć memu mężowi. Gdyby się o tem dowiedział... pewnobym tego nie przeżyła. Pan pierwszy wyrwałeś mi tę tajemnicę, którą przed całym światem dotąd ukrywałam. Co ja mam teraz począć? Oh! milordzie! jestem okropnie nieszczęśliwa!
Lord Steyne nic nie mówił; stukał palcami po oknie, potem przygryzał paznogcie, w końcu nasunął kapelusz na głowę i wyszedł pospiesznie z pokoju. Rebeka pozostała w postawie kobiety nieszczęśliwej i zrozpaczonej aż po chwili, kiedy usłyszała że powóz lorda oddalił się od domu. Wtenczas dopiero wstała, jakby opromieniona radością i tryumfem, a małe jej zielone oczy iskrzyły się złośliwie. Wybuchnęła szalonym prawie śmiechem, poczem usiadła do fortepianu i zaczęła grać z taką biegłością, że przechodzący zatrzymywali się pod oknami żeby się przysłuchać tej porywającej harmonji.
Tego jeszcze wieczora Becky odebrała dwa listy, albo raczej dwie koperty z Gaunt House. Jedna zawierała zaproszenie na objad w imieniu lorda i lady Steyne na przyszły piątek, w drugiej zaś była ćwiartka szarego papieru z podpisem lorda Steyne, zaadresowana do domu bankowego Jones Brown i Robinson.
Do późnej nocy Becky nie umiała powstrzymać wybuchów szalonej wesołości, której powodem — jak mówiła mężowi — było zaproszenie do Gaunt-House i pewność zbliżenia się nakoniec do tych pań. Naprawdę zaś inne myśli tym razem snuły się po jej głowie i usnąć nie dawały. Co należało teraz zrobić? Czy lepiej było oddać dług p. Briggs i zaraz ją oddalić? Czy może pójść do pana Raggles i zapłacić należne mu pieniądze ku wielkiemu jego osłupieniu. Wszystkie te ważne kwestje agitowały się prawie noc całą w główce głęboko w miękką poduszkę wsuniętej. Nazajutrz rano zaledwie Rawdon wyszedł do klubu, Rebeka włożyła skromną sukienkę, wsiadła do fiakra i kazała się zawieść do kasy pp. Jones i Robinson, przedstawiła weksel, a zapytana jak życzy sobie odebrać wymienioną sumę, odpowiedziała słodziutkim głosem że potrzebuje sto pięćdziesiąt funtów mniejszemi biletami, resztę zaś w jednym bilecie. Wracając z miasta kupiła prześliczną czarną suknię na upominek dla miss Briggs, do czego dodała jeszcze ognisty uścisk i mnóstwo słodkich wyrazów.
Następnie Becky udała się do p. Raggles, a rozpytawszy się o zdrowie dzieci z widoczną troskliwością, dała mu pięćdziesiąt funtów na rachunek zaległej należytości. Ztamtąd zaniosła taką samą kwotę pieniężną karetnikowi, u którego zwykle najmowała powozy, a wręczając mu pieniądze rzekła:
— Mam nadzieję że na przyszły bal u dworu nie zrobisz mi pan takiego figla drugi raz; musieliśmy cisnąć się we czworo w powozie mego szwagra, a to wszystko dlatego że się panu nie podobało przysłać mi mego powozu.
Widocznie było jakieś nieporozumienie ze strony karetnika, mogące narazić pułkownika na smutną konieczność jechania prostym fiakrem na zamek królewski. Byłby to prawdziwy afront, szczęściem że się go uniknęło. Po tej lekcji karetnik będzie uważniejszy.
Załatwiwszy te interesa Becky wróciła do siebie, otworzyła szkatułkę, darowaną jej przez Amelję, w której — jak mówiliśmy — chowała rzeczy użyteczne i pewną wartość mające, i zamknęła w niej bilet bankowy, wydany jej w kasie pp. Jones i Robinson.
Tego samego dnia kiedy Rebeka otrzymała zaproszenie, lord Steyne, który nigdy prawie swoich pań nie widywał, jeżeli której nie spotkał przypadkiem na dziedzińcu lub na salonach w dzień recepcji, przyszedł rano, w chwili kiedy damy piły z dziećmi herbatę i bronił zawzięcie sprawę Rebeki Crawley, naprowadziwszy rozmowę umyślnie na ten przedmiot.
— Milady Steyne — powiedział — chciej mi pokazać spis gości zaproszonych na objad, który dajesz w piątek. Ha, dobrze; proszę jeszcze napisać zaproszenie dla pułkownika Crawley i jego żony.
— Blanche, napisz — powiedziała lady Steyne ledwie dobywając głosu — lady Gaunt, napisz...
— O! nie, nigdy do tej kobiety pisać nie będę — odpowiedziała lady Gaunt z dumą.
Była to ogromnego wzrostu kobieta. Mówiąc te słowa wzniosła oczy ku niebu, ale natychmiast spuściła głowę. Bo też rzeczywiście trudno było wytrzymać wzrok lorda Steyne, kiedy jakikolwiek opór spotykał.
— Niech wyprowadzą dzieci — powiedział lord pociągając sznurek od dzwonka.
Biedne dzieci tak się lorda obawiały, że natychmiast wykonać rozkazu same pospieszyły, a kiedy matka chciała z niemi wychodzić, nieubłagany despota wstrzymał ją mówiąc:
— Możesz pani zostać. Milady Steyne — mówił dalej — zechciej pani łaskawie usiąść do stolika i napisać zaproszenie na piątek.
— Co do mnie — odezwała się lady Gaunt — nie myślę wcale być na tym objedzie; powrócę do moich rodziców.
— Nie mam nic przeciwko temu — odrzekł lord bylebyś pani ztamtąd nie wracała. W Bareakres znajdziesz pani bardzo przyjemne towarzystwo woźnych i pisarzy sądowych, a ja od razu będę uwolniony od jałmużny, jaką muszę dawać rodzicom pani, i od patrzenia na tragiczne postawy, jakie tu pani przybierasz. Osoba, mająca pustki w głowie i w kieszeni, nie powinna przynajmniej mieć pretensji do rozkazywania. Gaunt wziął panią do hodowania dzieci, a pokazywało się że i do tego nie jesteś zdolna. Wyjąwszy pani samej, nikt zresztą nie pragnie koniecznie widzieć panią na tym świecie. Gaunt ma już tego dobrego po same uszy; zaręczam że gdybyś pani dziś jeszcze na tamten świat się wyniosła, jutro pewnie wziąłby drugą i nie rozpaczałby ani jednej godziny.
— O! dałby Bóg żebym żyć przestała! — zawołała milady ze łzami i gniewem.
— Dziwnie mi się te skrupuły przesadzonej cnoty wydają wtenczas kiedy moja żona, znana całemu światu z nieskazitelności swego życia, nie ma nic przeciw znajomości mistress Crawley, mojej protegowanej. Milady Steyne wie bardzo dobrze jak często pozory potępiają najuczciwszą kobietę, jak często niewinność była ofiarą nikczemnej potwarzy. Zresztą jeżeli pani sobie życzysz to mogę jej przypomnieć kilka anegdotek o milady Bareacres, które panią przekonają zapewne że nie należy być bardzo surową w sądzeniu drugich.
— Możesz mnie pan bić nawet, jeśli to się panu podoba, te razy mniej dotkliwe będą dla mnie, aniżeli podobne zniewagi — odparła lady Gaunt z oburzeniem.
Milord Steyne miał zawsze największe upodobanie w dręczeniu żony i synowej.
— Moja nadobna pani, odpowiedział lord, jako stary szlachcic nie mam zwyczaju podnosić ręki na kobietę, chyba żeby ją uściskać. Chciałem tylko dać pani małą nauczkę. Bo w samej rzeczy jesteście panie zbyt dumne i grzeszycie brakiem pokory chrześcijańskiej. Na cóż się przydać mogą te wszystkie tony przybierane dla wyniesienia się nad innych? Słodyczy trochę, skromności w sądzeniu siebie, moje łagodne owieczki. Zapytaj pani lady Steyne, to powie że ta miła i dobra mistress Crawley, potwarzona przez wszystkich, jest najniewinniejszą i najcnotliwszą z kobiet. Mąż jej nie używa może najlepszej opinji, ale w czemże Bereakrowie go przewyższają, czy więcej są od niego warci? Cóż można sądzić o człowieku, który nigdy nie płaci kiedy przegrywa, który panią wyzuwa, z majątku i bez grosza na mojej łasce zostawia? Prawda że urodzenie mistres Crawley nie jest zbyt świetne, ale gdybyśmy chcieli rozpatrzeć się w genealogji niektórych osób, tobyśmy czasem nie daleko zaszli, i zgubilibyśmy ślad bardzo bliskich przodków.
— Ależ, milordzie, zawołała lady Gaunt, fortuna którą wniosłam do waszego domu...
— Cóż to znaczy! — przerwał margrabia dumnie — to dosyć niska cena, za którą pani kupiłaś szansę możliwą spadku: niech Gaunt dziś umrze, to mąż pani wchodzi w jego prawa, które potem przechodzą na wasze dzieci, i Bóg wie gdzie to się dalej zatrzymać może? Otóż, moje panie, bądźcie sobie cnotliwe, dumne nawet, jeśli to wam się podoba, ale niech ja waszych dziwnych pretensji nie widzę. Co zaś do mistress Crawley, to ubliżyłbym jej gdybym chciał występować w roli obrońcy, tak jak gdyby jej honor i nieposzlakowana cnota potrzebowały obrony. Jestem przeto pewny że mistress Crawley znajdzie tu najlepsze przyjęcie, należne wszystkim gościom, których mi się podoba do domu zaprosić. A czyjże to dom? dodał z szatańskim uśmiechem. Któż tu jest panem? Kto w tej świątyni czystości i cnoty ma prawo wydawać rozkazy? A gdyby mi się podobało sprowadzić tu całą ludność przedmieścia Newgate lub Bedlam, to i wówczas jeszcze musiałybyście się zgodzić z moją wolą i przyjęłybyście, ręczę za to, każdego jak należy.
Po tej surowej nauce, udzielanej od czasu do czasu przez lorda Steyne dla utrzymania — jak mówił — dyscypliny w swoim haremie, biedne kobiety musiały uledz i nagiąć się do ślepego posłuszeństwa samowładnemu panu. Lady Gaunt napisała żądane przez lorda zaproszenie poczem wsiadła do powozu z matką swego męża, i obie przygnębione ciężarem upokorzonej dumy, zawiozły swoje bilety wizytowe pani Rawdon Crawley, ku wielkiej radości tej niewinnej i zacnej niewiasty.
Moglibyśmy tu wymienić wiele rodzin zamieszkałych w Londynie, któreby oddały całoroczne swoje dochody byleby dostąpić mogły tak wielkiego zaszczytu. Mistress Fryderykowa Bullock — naprzykład — przesunęłaby się na kolanach z Mayfair na Lombard-Street, gdyby ją zapewniono że usłyszy z ust lady Gaunt i lady Steyne te magiczne wyrazy: „Prosimy panią do siebie na wieczór w przyszły piątek“. Bo też nie był to jeden z tych tłumnych balów w Gaunt-House, gdzie wszystko co żyje, jest razem pomieszane w salonach; było to, przeciwnie, zebranie w nielicznym, ale wyborowem kółku, do którego uprzywilejowani tylko śmiertelnicy przypuszczeni być mogą; zebranie, które na całe życie błogie wspomnienie zostawić musi.
Piękność lady Gaunt, jej niepokalana cnota i ton pogardliwy dawały jej prawo do zajęcia stanowiska pomiędzy najpróżniejszemi istotami tego świata. Wykwintna delikatność i pełna salonowej elegancji grzeczność lorda Steyne dla lady Gaunt w salonie była przedmiotem powszechnej administracji; każdy musiał przyznać że lord Steyne jest wiernym typem potomka znakomitej szlacheckiej rodziny, sięgającej dawnością pierwszych wieków chrześcijaństwa, jeżeli nie rodzaju ludzkiego.
Damy z Gaunt House zaprosiły lady Bareacres, dla wzmocnienia swego stanowiska w obec wspólnego nieprzyjaciela. Lady Gaunt posłała po matkę jeden z swoich powozów, który jej pozostał, bo wszystkie inne zostały za długi sekwestrowane. Wszystkie jej klejnoty, wszystkie bogatsze stroje, stały się łupem nieubłaganych dzieci Izraela. Pałac Bereacrów nawet z bogatemi sprzętami, z cennemi zbiorami dzieł sztuki, wszystko było w ich ręku; zacząwszy od Van Dyck’ow, Reynoldów i Lawrence’ów, aż do tańczącej nimfy dłuta Kanowy, stworzonej na podobieństwo bulady Bereacres, nie tej, którą dziś znam bez włosów i bez zębów, ale takiej, jaką była wtenczas kiedy jaśniała całym blaskiem młodości i cudnej urody. Jej pan i władca, uwieczniony w tymże czasie pędzlem Lawrence’a, w huzarskim uniformie z szablą przy boku i zamkiem Bereacres w oddaleniu, jest dziś starym dziadkiem w mocno wytartem na szwach ubraniu i w peruce, tak prawie, jak i głowa ogołocona z włosów. Ranek cały przesiadywał w jakiejś zadymionej kawiarni, a wieczorem sam jeden szedł do klubu na objad, i należy tu oddać mu sprawiedliwość że nie uganiał się zbytecznie za objadami lorda Steyna, dawnego współzawodnika, nad którym niejedno odniósł zwycięstwo na polu uciech i roskoszy. Dziś role zupełnie się zmieniły: Skromny znaczeniem lord Gaunt z 1785 roku był dziś znakomitym dygnitarzem, wówczas kiedy świetny niegdyś Bereacres przedstawiał teraz smutny obraz ruiny i upadku. Przytem Bereacres zbyt wiele pieniędzy winien był lordowi Steyne żeby się ośmielił przedstawić swemu dawnemu towarzyszowi, który zapytywa lady Gaunt, ilekroć chciał jej dokuczyć, dlaczego ojciec nigdy jej nie odwiedza.
— Już cztery miesiące przeszło jak go tu nie widać, mówił lord Steyne — mogę w dzienniku moich rozchodów obliczyć wszystkie wizyty Bereakrów.
O znakomitościach, z któremi Becky miała zaszczyt zetknąć się w tej wysokiej sferze, nie wiele da się tu powiedzieć. Wymienimy jednakże księcia Peterwardein’a i jego małżonkę. Jego książęcą mość ma piękną figurę, ujętą w uniform wojskowy, mocno ściśnięty w pasie. Na piersi błyszczą wspaniale ordery z drogiemi kamieniami. Magnat nosi na szyi suty łańcuch z orderem złotego runa i niezliczone trzody posiada.
— Przypatrz mu się pan — szepnęła Becky do lorda Steyne — jego protoplasta musiał być baranem.
W samej rzeczy postawa pełna powagi, chód mierzony, twarz wydłużona i łańcuch na szyi, nadawały jego Ekscellencji wielkie podobieństwo do poważnego barana z dzwonkiem.
Nie wypada pominąć pana John’a Pawła Jefferson’a Jones, sekretarza ambasady amerykańskiej i korespondenta do „Demagoga Nowego Yorku.“ W przekonaniu że gospodarzom domu zrobi tem wielką przyjemność, skorzystał z chwili milczenia przy objedzie i zapytał głośno czy jego ukochany przyjaciel, Jerzy Gaunt, zadowolony jest z swego pobytu w Brazylji.
Znajomy nasz, pułkownik Rawdon Crawley, ilekroć mu się zdarzyło być na salonach wyższego świata, czerwienił się zawsze jak szesnastoletni chłopczyk w towarzystwie przyjaciół swej siostry. Nie miał on zupełnie tej łatwości towarzyskiej, która się nabywa najwięcej obcowaniem z kobietami. W klubie lub w koszarach nie potrzebował się żenować. Wchodził tam i wychodził jak i kiedy mu się podobało; palił cygara, grał w bilard, a czasem nawet pogwizdywał z cicha. Nie można o nim powiedzieć żeby się nigdy za czasów kawalerskich nie spotykał z płcią piękną, ale zakulisowe i buduarowe stosunki nie nadają bynajmniej ogłady towarzyskiej i giętkości w salonie. Pułkownik miał już czterdzieści pięć latek i mógłby odgrzebać w pamięci wspomnienia około pół tuzina kobiet, które znał pierwej nim się połączył węzłami hymemu z swoim ziemskim aniołem. Ale też z wyjątkiem tej jednej istoty, a drugiej lady Joanny, która każdego swoim miłym charakterem pociągała, poczciwy pułkownik był jak na torturach jeżeli mu wypadło rozmową bawić którą z córek Ewy. Przez czas objadu w Gaunt House powiedział coś niewyraźnego o mającej nastąpić burzy i nie otworzył ust więcej. Becky chciała pierwej zostawić go w domu, ale po pewnym namyśle przyszła do tego przekonania że przy pierwszem wystąpieniu w wielki świat mąż powinien znajdować się przy żonie, jako tarcza jej cnoty i niewinności.
Kiedy zaanonsowano mistress Crawley z mężem, lord Steyne poszedł ku nim i zaprezentował ich żonie i pasierbicom, które się nisko i ceremonjalnie ukłoniły. Matka zaś podała rękę nowoprzybyłej, ale ta ręka była lodowatą, jak marmur grobowca. Becky jednak ujęła tę rękę z wyrazem wdzięczności i pokory, dodając do tego niski aż do ziemi ukłon, którym najwymyślniejszy metr tańców mógłby się poszczycić. Przytem z wielkim taktem i przytomnością umysłu przypomniała że lord Steyne był przyjacielem i protektorem jej ojca, i że od dzieciństwa przywykła wymawiać nazwisko tej rodziny z najgłębszą czcią i uszanowaniem. Rzeczywiście lord Steyne kupił był kiedyś dwa obrazy nieszczęśliwego Sharp’a, pozostała zaś po nim sierota nadto miała czułe serce żeby mogła o tem dobrodziejstwie zapomnieć.
Należało także odnowić znajomość z lady Bereacres. Dumna hrabina raczyła zaledwie zimnem i pogardliwem kiwnięciem głowy odpowiedzieć na głęboki ukłon żony pułkownika.
— Już blisko dziesięć lat jak miałam szczęście poznać panią hrabinę w Brukselli; jeżeli się nie mylę, było to w wigilję bitwy, na balu u księżny Richmond. Potem, zdaje mi się, spotkałam panią hrabinę razem z lady Blanche, w bramie hotelu, kiedy panie wsiadły do powozu czekając na konie. Spodziewam się że pani hrabina ocaliła wszystkie swoje klejnoty.
Wszyscy spojrzeli po sobie. Te sławne brylanty były podobno zafantowane przez wierzycieli, o czem Becky prawdopodobnie nie wiedziała zupełnie. Rawdon Crawley wsunął się we framugę okna, gdzie opowiedział lordowi Southdown — który się uśmiał serdecznie — całą pamiętną przygodę lady Bereacres, jej niepokój i błagalne modły do mistress Crawley żeby pozwoliła swych koni.
— Teraz — pomyślała sobie Becky — nie mam powodu obawiać się tej kobiety.
Lady Bereacres zamieniła z córką spojrzenie, w którem się malowało uczucie grozy i gniewu, podeszła do stolika i otworzyła album, którego karty zaczęła przerzucać nadzwyczaj szybko.
Wejście do salonu szlachetnego magnata z nad brzegów Dunaju wprowadziło język francuzki do rozmowy. Lady Bereacres i inne damy spostrzegły nie bez przykrości że mistress Crawley władała tą mową lepiej aniżeli one, z większą łatwością i wdziękiem. Becky znała w 1816 i w 1817 roku niektórych magnatów węgierskich służących w armji państw sprzymierzonych; wypytywała się o tych swoich dawnych przyjaciół z widoczną troskliwością. Szlachetny magnat wyobrażał sobie że musi to być osoba najwyższej dystynkcji i dobrego tonu. Przechodząc do sali jadalnej książę i księżna pytali lorda Steyne o nazwisko tej damy, która tak pięknie mówi po francusku.
Cztery wymienione dopiero osoby na czele kolumny przeszły do sali jadalnej, a całe towarzystwo poszło za ich przykładem. Nie będziemy wymieniać potraw, zostawiając każdemu czytelnikowi swobodę ułożenia spisu objadowego swego gustu.
Becky zrozumiała dobrze iż najkrytyczniejsza dla niej chwila będzie po obiedzie, kiedy damy zostaną same.
W samej rzeczy położenie jej stało się niezmiernie trudne; lord Steyne miał wielką słuszność utrzymując że obcowanie z kobietami, które się uważają za coś wyższego, nie może być bardzo przyjemnem. Nie ma istoty tak nielitościwej i tak twardego serca jak kobieta żywiąca nienawiść dla innej kobiety. Becky doświadczyła tego na sobie; bo gdy się znalazła sama w gronie tych wielkich pań i chciała się do nich zbliżyć przy kominku, wszystkie, jakby na dane hasło, rzuciły się do odwrotu i przeszły do stolika pokrytego albumami i rycinami; zaledwie zaś Becky w tę stronę podeszła, cały zastęp niewieści cofnął się znowu ku kominkowi. Nasza heroina chciała zbliżyć się do któregokolwiek z dzieci, i puścić wodze swojej czułości, wzbierającej zwykle tylko w obec zgromadzonej publiczności ale i te usiłowania były nadaremne: matka po pierwszem przemówieniu Rebeki do dziecka zawołała je co najprędzej do siebie i Becky została sama. W końcu traktowano ją tak niemiłosiernie że lady Steyne, zdjęta litością, zbliżyła się do nieszczęśliwej i rumieniąc się lekko przemówiła do niej w te słowa:
— Lord Steyne mówił mi że pani bardzo ładnie śpiewa; czy nie byłabyś pani tak grzeczną żeby nam dać poznać swój piękny talent?
— Ja zawsze jestem gotową wypełnić rozkazy pani lub milorda Steyne, jeżeli to może państwu choćby najmniejszą zrobić przyjemność, odpowiedziała Rebeka z wyrazem szczerej wdzięczności i usiadłszy do fortepianu spiewać zaczęła.
Po śpiewie nastąpiła muzyka. Becky grała spiewy religijne Mozarta, które lady Steyne lubiła nad wszysko. Tyle było w tej grze namaszczenia, tyle słodyczy i głębokiego uczucia, że lady Steyne mimowolnie zbliżała się do fortepjanu, jakby pod wpływem jakiejś niewidzialnej siły, i usiadła obok grającej, Dwa strumienie łez potoczyły się po bladem jej obliczu. W drugim końcu salonu rozmowa i śmiechy swobodne rywalizowały z mozartowską harmonją, ale to nie mogło oderwać uwagi lady Steyne od muzyki ani na chwilę; bo myśl jej błądziła w krainie wspomnień; wspomnień odległych, sięgających błogich dni dziecinnych, po których nastąpił okres czterdziestoletni boleści i osamotnienia. Przeniosła się myślą do swego klasztoru; zdawało się jej że słyszy organy w kaplicy, że widzi ulubioną siostrę ze zgromadzenia grywającą zwykle na organach. Od niej to lady Steyne nauczyła się tej melodji, którą sama nieraz lubiła grywać w czasach lepszej — ale niestety — ubiegłej tak prędko przeszłości. Dziwna nieopisania potęga muzyki! Jeden motyw ulubiony, nuta piosenki w dzieciństwie słyszanej, zdolna powrócić nam młodość ubiegłą, szczęście stracone. Z takiego to stanu lady Steyne uczuła się nagle wyrwaną! Podwoje się otworzyły i grono mężczyzn weszło do salonu; gwar rozmowy i głośne wybuchy śmiechu lorda Steyne rozległy się donośnie w około.
Jednem spojrzeniem pan domu odgadł wszystko co w jego nieobecności zaszło. Po raz pierwszy może w życiu uczuł łaskawsze trochę usposobienie dla żony; zbliżył się do niej i przemówił nazywając ją po imieniu co bladą jej twarz nowym okryło rumieńcem.
— Moja żona jest oczarowana cudownym spiewem pani, powiedział lord zwracając się do Rebeki; spiewałaś pani jak anioł.
Dwa znamy rodzaje aniołów, a każdy — jak powiadają — posiada właściwy sobie sposób czarowania umysłu i serca. Dalszy ciąg wieczoru był świetnym dla Becky tryumfem; wszyscy mężczyźni zachwyceni jej śpiewem otoczyli do koła fortepjan. Nieprzyjaciółki Rebeki siedziały opuszczone w drugim kącie salonu. Jeden tylko Paweł Jefferson zbliżył się do lady Gaunt i nie znalazł nic lepszego do powiedzenia nad to, że jej przyjaciółka posiada prześliczny głos i znakomity talent.
Zejdźmy teraz z wyżyn społeczeństwa do skromnego mieszkania rodziny w Brimpton, i rzućmy okiem na smutny obraz trosk, cierpień i gorżkiej rozpaczy, które tam sobie obrały siedlisko. Mistress Clapp dąsa się w kuchni na męża, że nie umie się z lokatorami urządzić, i że nie zmusza prawnie swego dawnego pryncypała i przyjaciela do zapłacenia mu wszystkiego co się za pomieszkanie należy. Mistres Sedley nie bywa u swojej gospodyni i nie zagląda już do kuchni. Zresztą jakże tu odwidzać kobietę, która się natarczywie dopomina o należne jej czterdzieści funtów? Znana nam Irlandka, służąca, zawsze jest przyjęta uszanowaniem i uległością dla swoich panów; ale mistress Sedley widzi w niej tylko zuchwałość i niewdzięczność. Podobnie jak złoczyńca, który wszędzie widzi mającego chwycić go żandarma, pani Sedley wyobrażała sobie że każdy ruch, każde słowo Irlandki jest szyderstwem i urąganie jej nieszczęściu.
Miss Clapp, słuszna już i przystojna dziewczyna, była zuchwałą impertynentką w przekonaniu pani Sedley która nie mogła pojąć za co Amelja ją lubi, przesiaduje z nią w swoim pokoju i bierze ją z sobą na przechadzkę. Bieda, niedostatek i zmartwienie zmieniły z latami charakter mistress Sedley, niegdyś łagodny, wyrozumiały i jednostajny. Zdawałoby się nawet że czułe starania, jakiemi Amelja otaczała matkę, nie tylko nie ujmowały jej, ale raczej ją niecierpliwiły. Najwięcej wyrzucała zawsze córce nieograniczoną miłość dla syna i skarżyła się na nią że oddana całkiem swemu dziecku zaniedbuje rodziców. Od czasu kiedy Józef przestał przysyłać rodzicom doroczny zasiłek pieniężny, niedostatek z czasem, a głód coraz więcej czuć się dawał w domu.
Amelja nieustannie łamała sobie głowę jakby osłodzić to życie umartwień i boleści, jak ulżyć tym cierpieniom, jeżeli już usunąć ich nie można nigdy. Myślała już o dawaniu lekcji, albo o szyciu bielizny; ale cóż to jest zarobek kobiecy? Zaledwie po całodziennej pracy złotówkę zarobić potrafi. Po długich namysłach Amelja zdecydowała się nareszcie; kupiła dwa arkusze bristolskiego papieru, ze złoconemi ozdobnemi obwódkami; na jednym wymalowała pasterza w czerwonej bluzie, z uśmiechniętą i rumianą twarzą, odbijającą jasną na tle mglistego powietrza; na drugim zaś arkuszu pasterkę przechodzącą z pieskiem przez mały mostek. Wycieniowawszy i wykończywszy jak mogła najstaranniej te dwa obrazy, zaniosła je do tego samego kupca, u którego papier kupiła; zdawało się jej że ten będzie skłonniejszym od innych do kupienia jej roboty. Ale na sam widok tych próbek nieumiejętnej ręki, kupiec nie mógł ukryć pogardliwego uśmiechu; spojrzał z ukosa na biedną wdowę, zawinął prędko akwarelle w szary papier, tak jak mu były przyniesione, i oddał je właścicielce ku wielkiemu zdziwieniu miss Clapp, która w życiu swojem nie widziała podobnych arcydzieł i była pewną że najmniej po funcie Amelji za nie zapłacą. Obiegły wszystkie magazyny, ale wszędzie spotkały te same zawody, to samo upokorzenie. W wielu domach przynajmniej starano się ich pozbyć grzecznie, ale w niektórych magazynach drzwi im pokazano w sposób dosyć szorstki i upokarzający.
Otóż i nowa strata, nowy wydatek pieniędzy, o które coraz to trudniej było. Miss Clapp ozdobiła swój pokój malowidłami, które uważała za prawdziwe arcydzieła.
Po nowych namysłach Amelja wysztychowała najstaranniejszem pismem następujące ogłoszenie:
„Pewna dama, posiadająca język angielski i francuski, geografję, historję i muzykę, życzyłaby sobie dawać lekcje młodym panienkom. Bliższa wiadomość w domu pana Brown.“
Zaniósłszy afisz do kupca, który jej sprzedał papier rysunkowy i farby, Amelja uprosiła go żeby pozwolił umieścić jej ogłoszenie w widocznem miejscu swego magazynu. Papier pokryty grubą warstwą pyłu, zniszczony przez muchy, pożółkł bardzo prędko. W nadziei otrzymania pomyślnej wiadomości, Amelja przechodziła często koło magazynu, ale kupiec nigdy jej nie zawołał; wchodziła czasem i umyślnie robiła w sklepie jakieś małe sprawunki, ale kupiec nie miał jej nigdy nic do powiedzenia. — Delikatna i słaba istota, nie dla ciebie świat ten z jego próżnościami, nie tobie walczyć w tłumie i zgiełku!
Z każdym dniem Amelja stawała się smutniejszą, i nie odrywała prawie oczu od swego dziecka, które nie rozumiało niezwykłego w jej spojrzeniu wyrazu. Często zrywała się w nocy, i z niepokojem biegła do łóżeczka Żorża, jak gdyby chciała się upewnić czy go jej nie porwano. Jedna myśl ją strachem przejmuje i sen odpędza. Całe noce mijają na płaczu i modlitwie. Napróżno Amelja usiłuje myśl tę od siebie oddalić, ciągle jakby coś jej do ucha szeptało że trzeba będzie z dzieckiem się rozłączyć i że ona tylko jest jedyną do jego szczęścia przeszkodą. Ale tak wielka ofiara siły jej przechodzi, na dziś przynajmniej; później może się łatwiej na nią zdobędzie. Jeżeli myśl sama jest dla niej tak straszną, czemże będzie rzeczywistość!
Jest jeszcze inny wyrzut, który ją dręczy i rumieńcem twarz jej oblewa. Wychodząc za mąż za pastora, zawsze stałego w swoich uczuciach, Amelja mogłaby ukochane dziecko zostawić przy sobie i wyrzec się całego swego dochodu na korzyść rodziców. Ale pamięć dawnej miłości, a nakoniec pewne uczucie wstydu wstrzymywało biedną kobietę od tej ciężkiej ofiary, a myśl podobna przedstawiała się tej czystej i nieskalanej duszy w postaci świętokradzkiej zbrodni.
Kilka tygodni upłynęło dla Amelji wśród rozdzierających walk duszy, których podobno żadne pióro opisać nie zdoła. Całą boleść Amelja w sobie tłumić musiała, bo i przed kim się żalić, komuż ją powierzyć mogła? Chociaż się całemi siłami od wstrętnej sobie myśli broniła, z każdym dniem jednak nieprzyjaciel brał górę w tej rozpaczliwej walce; rozsądek nakazywał milczenie sercu, a smutne prawdy coraz większy wywierały nacisk na słabnący opór i ziarno nowych jakkolwiek odpychających dla niej przekonań rzucały w jej umyśle, przedwcześnie walką zmęczonym. Im więcej Amelja myślała o grożącej nędzy i o upokorzeniu starych rodziców, tem bardziej przekonywała się o bezsilności argumentów, któremi chciała wmówić w siebie możliwość zatrzymania swego drogiego skarbu przy sobie.
Pod wrażeniem ciężkiej boleści i męczącej trwogi o jutro Amelja napisała do brata zaklinając go żeby rodziców nie opuszczał w ich niedostatku. Z siłą i wymową, jaką daje prawda, skreśliła bratu obraz ich niedoli; ale biedna kobieta nie wiedziała jeszcze o wszystkich goryczach i cierpieniach, jakie smutna rzeczywistość przynosi wtenczas, kiedyby się zdawało że gorzej już być nie może.
Józef nie przestał był przysyłać rocznej pensji rodzicom; ale niestety! prawo do pobierania jej było sprzedane lichwiarzom przez pana Sedleja, który użył tego środka żeby zdobyć jakiś kapitalik utopiony już w nieszczęśliwych spekulacjach, ale biedny starzec nie miał odwagi wyznać tego żonie lub córce. Emmy z gorączkową niecierpliwością obliczała dzień kiedy już odpowiedzi od brata można się było spodziewać. Do majora, przybywającego w Madras, nie pisała już od owego listu, o którym wyżej wspominaliśmy; nie chciała donosić mu o swoich troskach i ciężkich zmartwieniach; chociaż często bolała nad tem że jedyny przyjaciel, na którego liczyćby mogła w nieszczęściu, był taką przestrzenią od niej oddalony.
Pewnego dnia nareszcie, kiedy na horyzoncie domowym było pochmurniej i groźniej niż zwykle, kiedy wieżyciele okazywali się nieubłaganymi, matka Amelji w cierpkiem i gniewnem usposobieniu, ojciec smutniejszy niż przedtem, kiedy nakoniec wszyscy w rodzinie unikali jedno drugiego — jakby dla zakrycia przed sobą okropnej rzeczywistości — ojciec i córka znaleźli się przypadkiem sami. Amelja starała się pokrzepić starca i podnieść upadającego w nim ducha. Mówiła mu że pisała już do brata, że odpowiedź zapewne za trzy lub cztery miesiące nadejdzie, że pomimo lekkości Józef ma serce najlepsze i nie potrafi odmówić udzielanej dotąd pomocy rodzicom, jak tylko się dowie o smutnem ich położeniu.
Wówczas nieszczęśliwy starzec wyznał całą prawdę przed córką, a dostrzegając w jej twarzy nagłą zmianę wywołaną ciężkiem wyznaniem, myślał ze Amelja uczuła żal do niego za długie ukrywanie, a może i za sprowadzenie nowego nieszczęścia.
— Mój Boże! powiedział do niej rozdzierającym głosem, z oczyma w dół spuszczonemi; już nie będziesz mogła starego ojca kochać.
— Ach! co mówisz ojcze? zawołała rzucając mu się na szyję. Oh, mój ojcze, jakże można było pomyśleć coś podobnego? Czyż mogłabym zapomnieć o twojej dobroci i twojem przywiązaniu? Jeżeli tak postąpiłeś to niezawodnie miałeś tylko dobro nasze na celu. Jeżeli mówię o tem, to pewno nie dla pieniędzy, ale jedynie tylko... O mój Boże! mój Boże, zlituj się nademną i daj mi siłę do zniesienia tej ciężkiej próby!
Łzy nie pozwoliły jej mówić więcej; porwała rękę ojca i długo ją przy ustach trzymała, obsypując pocałunkami, poczem wyszła z pokoju. Starzec nic nie rozumiał, zacząwszy od przerywanych słów i wybuchu gwałtownej boleści aż do nagłego odejścia córki.
Tymczasem Amelja była już zdecydowaną poddać się straszliwemu losowi i rozłączyć się z dzieckiem, które ją może niezadługo potem zapomnieć miało. Ten skarb stokroć dla niej droższy nad życie, jedyny przedmiot jej myśli, jedyny cel jej życia, cała nadzieja, jednem słowem całe jej szczęście, miał być dla niej straconym, bo go się wyrzec musiała. Cóż dla niej teraz zostało? Jedno tylko pragnienie połączyć się z Jerzym w niebie, czuwać z nim wspólnie nad dzieckiem i czekać chwili kiedy je śmierć znów im powróci.
Po rozmowie z ojcem Amelja, nie wiedząc prawie co robi, wzięła kapelusz i wybiegła prędko na spotkanie syna drogą, którą zwykle powracał ze szkoły. Było to w maju; drzewa pokrywały się zielonością, słońce w całym blasku świeciło. Żorż miał rekreację po południu. Z daleka już poznał matkę, przybiegł do niej jak mógł najprędzej, rzucił się jej na szyję i objąwszy rękoma, cisnął z całej siły. O! wtenczas postanowienie Amelji chwiać się zaczęło. Twarzyczka malca jaśniała zdrowiem i radością; przy boku jego wisiały książki na rzemyku ściągnięte. Czyż znalazłoby się serce tak okrutne, któreby te dwie istoty rozdzielić chciało?
— Co ci jest mateczko? — zapytał chłopczyk. — Czemu jesteś tak blada?
— Nic mi nie jest, moje dziecko! — odpowiedziała matka ściskając małego.
Wieczorem Amelja kazała synowi przeczytać głośno historję Samuela, poświęconego Bogu przez matkę jego Annę i zaprowadzonego przez nią do arcykapłana Eljasza. Potem przeczytał hymn dziękczynny, przez Annę śpiewany na cześć tego, który mocen jest czynić bogatych i ubogich, który wynosi lub upokarza, który obiecuje nieszczęśliwemu podźwignąć go z poniżenia i grozi pysznemu swemi bogactwy i potęgą. Odczytał jeszcze rozdział, w którym opowiedziano jak matka Samuela przychodząc co roku składać ofiarę Panu w świątyni, przynosiła synowi suknie swoją ręką uprzędzone. Amelja w prostych, pełnych serca i naiwności wyrazach tłómaczyła synowi tę tkliwą historję. Anna czule kochała swego syna; ale wierna uczynionemu ślubowi, poświęciła go Bogu, chociaż nigdy o nim nie zapominała, kiedy w swojem ustroniu samotnem przędła mu własnemi rękoma sukienkę wełnianą. Samuel także zachowywał głęboko w sercu obraz matki, która miała to szczęście że po wielu latach — a lata biegną prędko — połączyła się znowu z synem, w cnoty i mądrość bogatym.
Amelja mówiła to głosem łagodnym i uroczystym. Długo walczyła z sobą żeby łzy przytłumić; ale kiedy mówić zaczęła o przyszłem ich połączeniu uległa boleści i wybuchnęła płaczem, ściskając dziecko, tuląc je do piersi i oblewając łzami, które świętemi słusznieby nazwać można.
Zdobywszy się raz na postanowienie, które ją nie mało kosztowało, Amelja napisała natychmiast do miss Osborne. Dawno już pióro Ameiji nie kreśliło tego adresu, z którym wiązało się tyle wspomnień szczęśliwej choć krótkiej przeszłości. Miss Osborne poczerwieniała czytając pismo Ameiji, i spojrzała na smutną postać ojca, siedzącego w fotelu z drugiej strony stołu.
W liście swoim Amelja z właściwą sobie prostotą wyraziła powody, które ją skłoniły do zmiany postanowienia co do syna: Szczupłe jej środki zaledwie pozwalały utrzymać skromnie rodziców, ale nie wystarczały na to żeby Jerzemu staranne dać wychowanie. Jakkolwiek rozłączenie się z synem ciężką było dla niej ofiarą, poddawała się jednak temu dla dobra dziecka, i pocieszała się tą myślą że ci, którym syna powierza nie zaniedbają nic, co tylko do jego szczęścia przyczynić się może. Charakter i skłonności dziecka Amelja opisała tak jak je widziała, to jest oczyma czułej matki: Jest to — pisze Amelja — natura żywa i skłonna do oporu, który surowością lub sprzeciwianiem się łatwo wywołać można; ale dobrocią i łagodnością wszystko a wszystko z tem dzieckiem da się zrobić bez najmniejszej trudności. W post scriptum prosi żeby ją zapewniono listownie że będzie mogła widywać syna tak często jak tego sama zażąda; dodaje przytem że pod tym jednem tylko warunkiem zgodzi się na oddanie dziecka.
— Nakoniec ta pyszna pani pokornieje trochę, odezwał się stary Osborne kiedy córka drżącym głosem list odczytała. To naturalne — dodał — byłem pewny że głód ją zmusi do tego.
Pan Osborne dla zachowania powagi w swej tryumfującej radości, wziął jak zwykle gazetę do ręki, ale nie czytał wcale, chociaż wzrok miał niby w dziennik utkwiony. Zżymał się, mruczał cóś niewyraźnie, w końcu rzucił na stół gazetę, zmarszczył brwi, poszedł do swego pokoju, zkąd powrócił po chwili i rzucając klucz córce powiedział:
— Spiesz się, oto klucz od tego pokoju, co jest nad nami, niech wszystko będzie gotowe.
— Dobrze mój ojcze — odpowiedziała drżącym głosem miss Osborne.
Pokój, przeznaczony dla małego gościa, był kiedyś przez ojca zajmowany. Od lat dziesięciu już go nie otwierano. Papiery, suknie, chustki, szpicruty, wędki i rozmaite myśliwskie przybory, wszystko to było nietknięte, jakby wczoraj zostawione. Parę książek leżało na stole: Podręcznik wojskowy z podpisem Jerzego na okładce, mały słownik kieszonkowy, biblja dana synowi przez matkę, zeszyt pokryty fantastycznemi próbami, pióra — wszystko to w pewnym nieładzie, obok pary ostróg i wyschniętego kałamarza, pokrytego warstwą dziesięcioletniego kurzu. Ileż się ludzi i zmieniło w ciągu tego dziesiątka lat ubiegłych...
Miss Osborne weszła ze służącymi do pokoju Jerzego w najwyższem wzruszeniu. Blada jak chusta upadła prawie bez przytomności na łóżko brata.
— Chwałaż Panu Bogu — mówiła półgłosem ochmistrzyni — lepsze czasy nam może powrócą jak ten aniołek mały tu zamieszka. A dobrze jemu tu będzie proszę panienki? Oj! znajdą się ludziska, co to się z tego radować nie będą.
To mówiąc, podniosła story i otworzyła okno, świeże powietrze obficie napełniło pokój.
— Niech natychmiast zaniosą pieniądze tej kobiecie — mówił pan Osborne wychodząc — chcę żeby jej na niczem nie zbywało; tymczasem posłać jej sto funtów. Tylko niech jej nie przyjdzie do głowy tu mi się pokazać, do miljona kaduków! Tego nie chcę, choćby mi dawano wszystkie pieniądze, jakie tylko są w Londynie. Zresztą pamiętaj o tem żeby ta kobieta miała wszystko, co jej potrzeba, do tego daję ci zupełne prawo; uważaj żeby wszystko szło jak najlepiej, ale więcej o niczem wiedzieć nie chcę.
To powiedziawszy zostawił córkę samą i wyszedł jak zwykle do City.
Tego samego wieczora Amelja ściskając ojca wręczyła mu bilet stofuntowy.
— Oto pieniądze, weź je mój drogi ojcze! — powiedziała Amelja. Potem obracając się do matki, która surowo napominała małego Żorża: Ah! niech mama będzie łaskawszą na niego, on już z nami długo nie będzie!
Nie mogła mówić więcej, zamilkła i poszła do swego pokoju. Nie uchylajmy tych drzwi przez cześć dla duszy boleścią złamanej i szukającej ulgi w modlitwie.
Nazajutrz rano miss Osborne przyszła do Amelji, którą już przedtem listownie o godzinie swej wizyty uwiadomiła. Powitanie było serdeczne, a spojrzenie i pełne współczucia wyrazy panny Osborne upewniły biedną matkę że z tej przynajmniej strony żadne jej niebezpieczeństwo nie grozi i że ciotka z synowskiego serca rugować matki nie będzie. Pomimo chłodnej natury miała miss Osborne tkliwe i dobre serce. Matka byłaby może więcej zaniepokojona gdyby widziała swe miejsce zajęte przez osobę młodą, wrażliwą, pociągającą i więcej uczuciową. Miss Osborne jednakże czuła się silnie wzruszoną wspomnieniami lat ubiegłych i widokiem biednej, przygnębionej matki, złamanej ciężką boleścią. Ciotka i matka zgodnie zawarły z sobą umowę.
Nazajutrz, po powrocie ze szkoły, Żorż zastał już ciotkę w domu; Amelja zostawiła z nią małego i wyszła do swego pokoju, żeby spróbować jak się jej wydadzą pierwsze chwile rozłączenia. Tak kiedyś Joanna Grey pociągnęła palcem ostrze toporu, który miał przeciąć za chwilę pasmo jej żywota. Amelja starała się uprzedzić Żorża z największą ostrożnością o zmianie, jaka odtąd zajść w jego życiu miała. Jej się zdawało, że dziecko zaleje się łzami i będzie w rozpaczy; ale gdy wiadomość ta prawie z radością przyjęta przez malca została, biedna matka nie miała już siły i zamknęła się z boleścią w swoim pokoiku. Żorż wróciwszy do szkoły po południu, głośno swoim towarzyszom prawił o tem, że będzie teraz mieszkać ze swoim dziadkiem, nie tym, co czasem po niego przychodził, ale ojcem jego ojca. Chwalił się przytem że do znacznie łagodniejszej szkoły uczęszczać będzie, i że jak zostanie bogatym, to sobie kupować będzie ciastka z jabłkami i pudełka z pięknemi farbami. Bez zaprzeczenia matka nie wiedziała sama jak wielką słuszność miała, mówiąc że dziecko to jest wiernym ojca portretem.
Wstrzymamy się od opisu kilku ostatnich dni które Żorż przepędził w domu rodziców matki w Brompton.
Nadszedł dzień nareszcie kiedy świetny ekwipaż zatrzymał się przed skromnem mieszkaniem Sedley’ów. Upakowane rzeczy Żorża, zawierające mnóstwo pamiątek i dowodów macierzyńskiego przywiązania, włożono już do powozu, Żorż miał na sobie nowe ubranie, w wigilję dnia tego przez krawca przyniesione. Malec zerwał się o świcie, żeby te piekne suknie przywdziać co najprędzej. Biedna matka słyszała to z swego pokoju, bo całą noc bezsenną we łzach przepędziła. Od kilku dni zajęta wyprawą małego, Amelja wszystko na ten smutny moment przygotowała; kupiła wiele rozmaitych drobiazgów, każdą książkę opatrzyła własnoręcznie podpisem, każdą sztukę bielizny sama naznaczyła; jednem słowem o niczem nie zapomniała, a wszystko tam było obmyślane w taki sposób żeby myślą wyjazdu nie rozrzewniać i nie zasmucać niepotrzebnie dziecka. Biedna matka starała się wmówić w siebie że dziecko wyjeżdżając z domu potrzebuje pociechy.
Rzeczywiście zaś mały Jerzy myślał tylko o zmianie, mającej zawsze powab dla dzieci; więcej o nic się nie troszczył. W każdem zapytaniu łatwo było dostrzedz że wyjazd z domu nie zasmucał go bynajmniej, co właśnie zbyt boleśnie raziło serce matki. Mówił jej że przyjedzie do niej na kucyku, że będzie ją zabierać powozem do parku, że jej na niczem zbywać nie będzie. Biedna Amelja starała się widzieć dowody przywiązania dla matki w tem wszystkiem nawet gdzie się przebijał tylko egoizm. On kocha mnie bardzo — mówiła sobie — o tem i wątpić nie można; ale wszystkie dzieci lubią nowość i zmiany, jest w tem więcej dziecinnej lekkomyślności jak egoizmu. Jeżeli o egoizm chodzi, to sobie samej tylko wyrzucać to mogę; bo przez ślepe przywiązanie do dziecka pozbawiam je wszelkich korzyści, jakie dostatek i wychowanie staranne zapewnić mu może.
Tak się przygotowywała Amelja do tej strasznej chwili kiedy się z dzieckiem pożegnać miała. Ciągle znajdowała coś jeszcze do zrobienia: tu zagięła pewne kartki w tej książce, tam zawijała najstaranniej jego dawniej ulubione zabawki, te skarby dziecinne, strumieniem łez macierzyńskich obmyte: Zorż patrzał na to wszystko najobojętniej, jakby był temu najzupełniej obcy.
Chwila poświęcenia nadeszła. Przedwieczny nie zesłał anioła, któryby wyrwał ofiarę na ołtarzu złożoną. Kilka dni minęło: dziecko używa wygód i rozrywek, jakich dostarczają dostatki; a matka... karmi się smutkiem... boleścią... oto wszystko co jej pozostało.
Ale pocieszmy się razem z matką. Zorż przyjeżdża często na kucyku do matki; służący mu towarzyszy. Żorż lubi bardzo często przejeżdżać koło dawnej szkółki, żeby dawni towarzysze widzieli go na koniu ze służącym, lub w pięknym powozie.
Parę dni czasu wystarczyło mu do nabycia tej dumy, jaką mają ludzie z workami napełnionemi złotem. Ten chłopiec stworzony jest do tego żeby rozkazywał — myślała sobie matka — to żywy obraz ojca.
Nadeszła wiosna. Jeżeli Zorż nie przyjeżdża którego dnia do Brompton, Amelja idzie wieczorem do miasta. Odległość ją wcale nie odstrasza. Usiadłszy na ławeczce naprzeciw domu pana Osborn’a matka sięga wzrokiem po za sztachety żelazne, w głąb ogrodu, który się w około domu rozciąga. Miejsce to ma dla Amełji urok niewypowiedziany. Ztąd może widzieć okna salonu rzęsiście oświeconego; około dziewiątej godziny dostrzega światło w pokoju Żorża; zna dobrze to okno wskazane jej przez syna. Gdy światło zagaśnie Amelja modli się gorąco i wraca milcząca do domu. Te długie przechadzki męczą ją nie mało, ale za to może lepszy sen jej przyniosą... może małego Żorża we śnie obaczy.
W niedzielę rano Amelja była już jak zwykle w Russell Square, przed domem pana Osborn’a. Odgłos dzwonów rozlegał się donośnie w powietrzu. Żorż wyszedł z ciotką do kościoła. Mały zamiatacz ulic prosił o jałmużnę; służący, który niósł książki do nabożeństwa, chciał to dziecko odepchnąć; Żorż zatrzymał się i włożył ubogiemu pieniądz do ręki. Niech Bóg małego Żorża błogosławi! Emmy obeszła plac na około, zbliżyła się do biednego chłopczyka, dała mu także jałmużnę i postępowała za synem aż do przytułku dla podrzutków, dokąd Żorż wszedł z ciotką, Amelja usiadła w kaplicy, w miejscu skąd mogła widzieć główkę swego dziecka, wyglądającą obok pomnika jej męża. Kilka set czystych i dźwięcznych głosów dziecinnych wznosiło się w hymnie dziękczynnym, przejmując czystą duszę małego Żorża czcią i wdzięcznością dla Stwórcy, i wywołując w głębi tej duszy jakieś nieznane mu dotąd uczucia, jakby echo tej uroczystej harmonji. Amelja nie widziała wyraźnie dziecka, bo łzy zasłaniały jej oczy.
Ukazanie się Rebeki na wieczorach lorda Steyne i świetne, coraz wzrastające powodzenie, jakie tam znalazła, otworzyły przed nią wszystkie najarystokratyczniejsze salony wielkiego londyńskiego świata. Wkrótce potem Becky przechodziła tak wysokie progi, że autor tej powieści i czytelnicy muszą się tu zatrzymać, bo napróżno marzyliby o wkroczeniu w niedostępne dla nich wyżyny.
Po pierwszem wystąpieniu tej szanownej damy u lorda Steyne, Jego ekscellencja książę Peterwaradin zaraz nazajutrz odnowił znajomość w klubie z pułkownikiem Crawley, a wieczorem w Hyde-Park mijając powóz Becky, zaszczycił ją najgłębszym ukłonem. Mistress Crawley nie czekała długo na zaproszenie do Wschodniego Hotelu, zajmowanego podczas nieobecności właściciela przez księcia Peterwaradin. Były to nieliczne zebrania najwytrwoniejszych kwiatów towarzystwa. Lord Steyne bywał także na wieczorach księcia i z przyjemnością widział powodzenie swojej protegowanej.
W salonie księcia zetknęła się Becky z najwyższemi znakomitościami europejskiemi. Nie będziemy wymieniać wszystkich, ale nie możemy pominąć księcia de la Jabotière, posła a później ministra króla arcychrześcijańskiego. Zaledwie dostojny książę poznał naszą heroinę, już się bez niej w ambasadzie francuskiej obejść nie umiano: Becky była tam codziennym gościem; ani objad, ani żadna zabawa nie udałaby się z pewnością gdyby nie było zachwycającej i kochanej mistress Rawdon Crawley.
Pan de Truftigny z Perigord i pan Champignac, obadwa z ambasady francuskiej, zostali od pierwszego wejrzenia oczarowani wdziękami małżonki pułkownika. Naturalnie że powróciwszy do swego kraju — zwyczajem wszystkich Francuzów, którzy kiedykolwiek byli lub będą w Anglji — opowiadali swoje sukcesa; a pomiędzy secinami nieszczęśliwych ofiar, urocza madame Rawdon często była wspominaną.
Mamy jednak powody, dla których nie możemy ślepej wiary do tych opowiadań przywiązywać. Champignac lubił namiętnie grać w ekarté i całemi wieczorami zabawiał się tym sposobem z pułkownikiem, podczas kiedy Becky wyśpiewała lordowi Steyne w przyległym pokoju rozmaite romanse. Co zaś do pana Truffigny, ten nie śmiał się nawet pokazać w hotelu Cudzoziemców, z przyczyny jakichś interesów pieniężnych, które miał z właścicielem hotelu. A potem czemże ci dwaj młodzi ludzie mogliby ściągnąć na siebie spojrzenia lub szczególniejsze względy Rebeki? Pozwalała ona im wprawdzie robić sobie sprawunki, kupować rękawiczki, bukiety, cukierki i tym podobne drobiazgi, przyjmowała nawet od nich lożę w operze i tysiące nadskakujących grzeczności; ale to wszystko nie przeszkadzało jej brać ich na fundusz jak tylko przyszło im do głowy przy lordzie Steyne mówić do niej po angielsku. Wówczas Becky mówiła im najpoważniej że nie pojmuje jakim sposobem mogli w krótkim czasie tak wielkie zrobić postępy w angielskim języku. Dostojny lord raczył się uśmiechać po każdym sarkazmie swojej protegowanej, Truffigny ofiarował szal, pannie Briggs w nadziei pozyskania sobie konfidentki i dał jej list do oddania Rebece, co też naiwna Briggs dopełniła w obec dosyć licznego towarzystwa. Becky puściła w kurs ten bilecik, który nie mało zabawił całe towarzystwo, z wyjątkiem Rawdona, bo ten nie potrzebował koniecznie wiedzieć co się działo w domku May Fair.
W krótkim czasie Becky przyjmowała u siebie nie tylko wszystko co było w Londynie „the best“ ale kwiat towarzystwa z całej Anglji. Nie rozumiemy pod tą nazwą ludzi mniej lub więcej cnotliwych, mniej lub więcej dowcipnych, mniej lub więcej głupich, bogatych lub dobrze urodzonych, ale tych jedynie, których kategorję to wyrażenie „the best“[13] określa najwłaściwiej.
Lady Fitz Willis, lady Slowborne i wiele innych osób tego rodzaju obsypywało grzecznościami mistress Crawley na salonach lorda Steyn’a. Nazajutrz cały Londyn wiedział już o tem, a ci co najzapalczywiej przeciw tej zacnej damie krzyczeli, umilkli. Wenham, prawnik i dowcipniś, zaprzedany lordowi Steyne, chodził wszędzie roznosząc pochwały Rebeki. Jakby na dane hasło wszyscy przeciwnicy ucichli, najsurowsi nawet witali ją z miłym uśmiechem, i Becky zdobyła sobie stanowisko w wielkiem świecie. Ale moji mili czytelnicy, nie należy zazdrościć Rebece jej losu; sława na tym świecie zbyt prędko przemija. Dawno już dowiedziono, że ci właśnie są najszczęśliwsi, o których nikt nie wie; żyją oddaleni od słońca i z tem im stokroć lepiej. Becky przechodziła progi modnych buduarów stolicy, znalazła się nawet w obec wielkiego Jerzego IVgo, a przecież ta sama Becky wyznała później że wszystko tu na ziemi jest marną próżnością.
Wyrzucimy przeto z naszej powieści tę część historji Becky; nie możemy bowiem kreślić obrazów wielkiego świata, jak profan nie może odkryć tajemnic wolnomulastwa: Moglibyśmy łatwo zgrzeszyć nietrafnem portretowaniem, wolimy więc zachować naszą opinję dla siebie i nic o tem nie mówić.
W późniejszych czasach Becky często lubiła bawić swoich dobrych znajomych wspomieniami tej epoki kiedy bywała na najpierwszych i najarystokratyczniejszych salonach londyńskich. Z początku upojona była dumą, oklaskami, tryumfem; ale wkrótce przesycona powodzeniem, znudziła się jednostajnością. Przez jakiś czas przygotowanie pięknych strojów i błyskotliwych ozdób toaletowych, miało dla niej powab nieopisany. Natężonem tylko wysileniem wszystkich swoich zdolności Rebeka mogła równoważyć szczupłość funduszów z nieograniczonemi potrzebami by się dobrze na tych objadach i rautach pokazać żeby odpowiedzieć elegancją tej śmietance towarzystwa, pośród której żyła codziennie. Bądź co bądź należało jednak dorównać świeżością tym młodzieńcom w lakierkach, w rękawiczkach i w szaliku niepokalanej białości; tym mężom ze złoconemi guzikami przy fraku, z postawą szlachetną i wyniosłą; tym jasnowłosym, nieśmiałym, różowym dziewczynkom; tym szanownym i majestatycznym matronom, połyskującym blaskiem brylantów. Dawne przyjaciółki Becky pożerały ją okiem nienawistnej zazdrości, podczas kiedy nasza heroina sama przed sobą wyznawała że już zupełnie swe pragnienia zaspokoiła.
— Wielebym za to dała — mówiła do siebie — żebym się mogła od tych nudnych stosunków uwolnić. Wolałabym, doprawdy, być żoną pastora i uczyć bezpłatnie w szkółce niedzielnej, albo też jeździć z pułkiem jako wiwandjerka, a nawet skakać na linie w krótkiej spódniczce, aniżeli włóczyć się po tych salonach.
— I ręczę za to że w tym ostatnim wypadku nie brakłoby widzów, powiedział lord Steyne śmiejąc się.
Becky miała zwyczaj zwierzać się otwarcie przed lordem z swego przesytu i znudzenia, co go nieraz do szczerej wesołości pobudzało.
— Rawdon — mówiła dalej Becky, przechodząc na pole fantastyczno-humorystycznych obrazów — Rawdon byłby świetny w roli koniuszego albo mistrza ceremonji, który zawsze stoi w środku cyrku w długich butach, w surducie zapiętym pod szyję na jeden rząd guzików, i klaszcze ogromnym biczem. Wszystkie ma do tego potrzebne przymioty; kształty zaokrąglone, chód ciężki, postawę i ruchy wojskowe. Kiedy byłam młodą, pamiętam doskonałe jak mnie mój ojciec wziął z sobą na jarmark do Brookgreen; powróciwszy ztamtąd przywiązałam sobie szczudła i zaczęłam tańczyć w pracowni, przy hucznych oklaskach wszystkich uczennic.
— Chętniebym na to patrzył, powiedział lord Steyne.
— A jabym chętnie znowu to rozpoczęła. Widzę już jak lady Blinkey rozwarłaby ogromne oczy, a skromna lady Gizzel pokazałaby nam dwa rzędy białych zębów! Ale cicho, słuchajmy, oto głos Pasty — śpiewa.
Becky okazywała się zawsze pełną uprzejmości dla arystokratycznego zebrania; zawsze umiała ich znaleźć w najmniej widocznych kątach salonu, gdzie się usuwali, ściskała ich za rękę, rozmawiała z nimi najgrzeczniej w obec całego towarzystwa. Bo czyliż ona nie była artystką, jak to sama z głębokiem przekonaniem mówiła. Dzięki tej prawdziwie koleżeńskiej poufałości z nimi, zawsze dojść potrafiła do zamierzonego celu: nie było wypadku żeby który z artystów dostał bólu gardła, kiedy Becky go prosiła żeby śpiewał u niej, albo kiedy chciała brać lekcje śpiewu bezpłatnie.
Może to kogo zadziwi, ale tak jednak było że w małym domku przy Curzon Street odbywały się także wieczorki muzykalne. W pewne dni tygodnia szereg powozów jaśniejących latarniami, ciągnął się przez całą długość ulicy, ku wielkiej rozpaczy mieszkańca z pod nr. 100, który przez całą noc oka zmrużyć nie mógł. Szczupły przedpokoik Rebeki był przepełniony olbrzymiego wzrostu lokajami, a wielu z nich musiało szukać miejsca w szynkowniach sąsiednich, aż do chwili wyjazdu panów, którzy posyłali w różne strony małych uliczników żeby swoją służbę odszukać. Najpierwsi dandysi londyńscy deptali sobie po nogach, idąc po wąskich schodach mistress Crawley; niektórzy z nich uśmiechali się na samą myśl że się aż tu zabłąkali. Były tam i damy wysokiego tonu, nieskazitelnej cnoty i niezrównanej surowości; przyjeżdżały one pokazać się w tym saloniku, i posłuchać artystów, którzy bez nadzwyczajnego natężenia głosu wprawiali w drganie okna i ściany domu. Nazajutrz po jednym z takich rautów czytaliśmy w Monring-Post, pod rubryką Pogadanek salonowych następujący ustęp:
„Pułkownik Crawley i jego małżonka mieli u siebie wczoraj na objedzie elitę towarzystwa. Zauważano w liczbie dostojnych gości: Ich Ekscelencje księcia i księżnę Peterwaradin, Jego Wysokość Papuchi Paszę, posła tureckiego w towarzystwie Kibob Bey’a drogmana ambasady, margrabinę Steyne, hr. Southdown, pana Pitt Crawley z żoną, pana Wagg i wiele innych znakomitości. Po objedzie był wielki raut, na którym znajdowały się następujące osoby: Księżna Stilton wdowa, książę de la Bruyére, margrabina de Chester, hrabia de Brie, hrabia Aleksander Strachino, etc., etc., etc.., Zostawiamy wyobraźni czytelnika dowolne dopełnienie tego arystokratycznego spisu.
W stosunkach z osobami, wysokie zajmującemi stanowisko, Becky umiała pokorą i układnością zjednać sobie tych nawet, którzy najgorzej byli dla niej usposobieni. Raz zdarzyło się że będąc w jednym z pierwszych domów londyńskich, rozmawiała nie bez przesady po francusku z tenorem tejże samej narodowości. Lady Grizzel Macbeth rzuciła na rozmawiających ironiczne i pogardliwe spojrzenie.
— Pani władasz doskonale francuskim językiem, powiedziała uszczypliwie lady Grizzel, mająca pretensję do gruntownej znajomości języka, jakkolwiek miała nieznośny szkocki akcent i tego pozbyć się niemogła.
— Jakże mogłabym nie znać języka, którego mnie na pensji uczono... a potem moja matka była Francuską — odrzekła Becky skromnie spuszczając oczy.
Lady Grizzel rozczuliła się pokorą i skromnością tej kobiety. Narzekała często na zgubną, niwelacyjną dążność wieku, wynoszącą osoby niższego stanu do wyższych warstw społeczeństwa, ale przyznawała zawsze że mistress Rawdon miała wiele taktu i umiała zachować się w roli jej urodzeniu właściwej. Bo ta szlachetna dama, pomimo wielkiego dla nieszczęśliwych miłosierdzia i tylu innych przymiotów, nie miała zbyt bystrego umysłu — zdawało się jej, moji mili czytelnicy że była ulepiona z innej zupełnie gliny jak wy i ja.
Sama lady Steyne uległa urokowi Becky od owej sceny przy fortepianie. Młodsze damy w rodzinie wprawdzie próbowały nabawić Rebekę kłopotu, ale nigdy to im się nie udawało, bo Becky w razie nieprzyjacielskiego ataku, przybierała wyraz anielskiej niewinności, i taką słodyczą zaprawiała swoje jadowite cięcia obronne, że nieprzyjaciel zdumiony cofać się musiał.
Pan Wagg, znany z dowcipu ulubieniec lorda Steyne, otrzymał od tych pań drażliwą misję rozpoczęcia kampanji przeciw mistress Rawdon. Waleczny ów rycerz zawsze gotów wystąpić w obronie niewieściej koterji, rzucał swoim protektorom spojrzenia znaczące, jak gdyby chciał powiedzieć: Baczność! zabawimy się dobrze!
Było to przy stole. Pewny zwycięstwa, uzbrojony szyderczym uśmiechem, wystąpił w szranki. Ogień trwał nie długo; Becky odcięła się tak zręcznie i przytomnie, że przeciwnik poczerwieniał z wstydu i cofać się musiał, podczas kiedy mistress spokojnie zupę swoją kończyła.
Lord Steyne, który przyjmował pana Wagg przy swoim stole i czasem pożyczał mu pieniędzy, rzucił na swego protegowanego wzrok tak piorunujący, że ów nieborak o mało się nie rozpłakał. O! jakże chętnie skryłby się pod ziemię! Po tej porażce skruszony Wagg spoglądał błagająco na milorda, który aż do końca objadu ani słowa do swego protegowanego przemówić nie raczył. Damy zaś odwracały się od zwyciężonego, okazując tym sposobem że nie pochwalają niby tego wystąpienia. Becky powodowana litością robiła co tylko mogła żeby podać obżałowanemu sposobność wmieszania się do rozmowy ogólnej. Od tego dnia sześć tygodni minęło i Wagg nie otrzymał zaproszenia na objad, a Fiche, poufny milorda plenipotent, któremu Wagg nadzwyczajnie nadskakiwał, oświadczył że lord ma zamiar puścić w obieg pewne weksle w razie jeżeliby coś podobnego raz jeszcze powtórzyć się miało. Wagg ze łzami prosił p. Fiche o wstawienie się za nim do swego pana, i napisał piękny poemat na cześć mistress Rebeki Crawley. Praca ta ukazała się w Przeglądzie redagowanym przez autora poematu. Odtąd gdziekolwiek swą heroinę spotykał, opsypywał ją tysiącami grzeczności dla pozyskania jej względów, a w klubie przysługiwał się Rawdonowi. Nakoniec pozwolono mu wrócić do Gaunt House, gdzie Becky spotkawszy go powitała grzecznie, nie okazując mu najmniejszej choćby niechęci.
Wielki wezyr i powiernik lorda Steyne, pan Wenham, mający krzesło w parlamencie i miejsce przy stole milorda, okazał więcej roztropności aniżeli pan Wagg w zachowaniu się względem protegowanej lorda, pomimo że czuł nieprzezwyciężony wstręt do wszystkich parwenjuszów. Był to arystokrata starej daty i torys zapamiętały, chociaż ojciec jego był małym kupcem w jednem z północnych miast Anglji. Uprzedzająca grzeczność i głębokie uszanowanie, jakie pan Wenham okazywał Rebece, daleko więcej było dla niej kłopotliwe aniżeli walka otwarta i napady nieprzyjacielskie.
Wydatki pieniężne Rebeki na stroje i przyjęcia zwracały powszechną uwagę w salonach: Zapytywano zkąd Crawley’owie mieli tyle pieniędzy, szeptano sobie do ucha rozmaite wnioski, a każdy tłumacząc tę tajemnicę znajdował obszerne pole do złośliwych uwag i komentarzy.
Jedni utrzymywali że sir Pitt ustąpił bratu znaczną część swoich dochodów; to prowadziło do wniosku że albo Rebeka miała wielkie wpływy u baroneta, albo że ten znacznie się z latami odmienił. Złe języki obmawiały Rebekę że umiała eksploatować przyjaciół męża i nakładać na nich uciążliwy podatek: przychodziła do jednego z płaczem i żalami, bo wieżyciele zabierają sprzęty domowe; drugiemu padała do nóg błagając o ratunek dla siebie i męża, bo więzienie im grozi jeżeli weksli na termin nie zapłacą. Krążyły wieści że wielu przyjaciół dało się złapać na tę komedję; wymieniać imion tych nie będziemy, dodamy tylko że gdyby Becky miała wszystkie pieniądze, które — jak mówiono — tu i owdzie zarwała, mogłaby już żyć wygodnie i przyzwoicie, a nawet... ale nie wyprzedzamy biegu wypadków naszej powieści.
Możemy jednak oddać sprawiedliwość biednej obmawianej Rebece że się w domu umiała urządzić jak najskrzętniejsza gospodyni: budżet domowy nie był obciążony ani wydatkami przyjęć tygodniowych, ani kosztem oświetlenia. Lasy Stillbrook’skie, ogrody i cieplarnie w Crawley, la-Reine dostarczały jej zwierzyny, owoców i wszelkich ogrodowin. Piwnica lorda Steyne była na jej rozkazy, a kucharze z Gaunt House, zaopatrzeni we wszelkie prowizje i delikatesy, instalowali się w malej kuchence Rebeki w dni tygodniowych przyjęć i zadowalniali najwymyślniejsze podniebienia. Czy słusznie więc było rozsiewać te wszystkie pogłoski ze szkodą biednej Becky?
Gdyby kto chciał oczyścić świat z ludzi co robią długi, albo ich nie płacą, gdyby się komu podobało przypatrzeć z bliska życiu każdego, przejrzeć rachunki sąsiada i odwrócić się od niego jeżeli źle używa swoich dochodów, wówczas Targowisko Próżności stałoby się wkrótce straszną, bezludną pustynią! Wszyscy ludzie byliby z sobą w wiecznej wojnie, a zdobycze cywilizacji przepadłyby na wieki!
Nie, — nie w taki sposób życie pojmować należy; więcej pobłażliwości, więcej miłości dla drugich mieć potrzeba, bo przy tych tylko warunkach życie znośnem się wyda. Obmawiaj sąsiada ile ci się podoba, nazywaj go łotrem i nikczemnikiem, to wszystko dobrze; ale nie skazuj go na szubienicę, ale przeciwnie podaj mu rękę kiedy go spotkasz na ulicy. Ma przecież dobrego kucharza, a czy to nie dosyć żeby mu darować wszystkie, jakieby na nim ciężyły, przewinienia? — W takich tylko warunkach handel będzie się rozwijać, cywilizacja zakwitnie, pokój się ustali, krawcy będą wymyślać rozmaite nowe kroje i hafty a właściciel winnicy Laffite będzie mógł coś zarobić na sprzedaży win swoich.
W owej epoce wielkie powodzenie miała w Anglji zabawa pożyczona od Francuzów: Szarady w obrazach. Większość kobiet znajdowała tu sposobność błyszczenia pięknością i urodą, mała zaś ich liczba mogła popisać się dowcipem. Lord Steyne, przyjmując myśl Becky, która — być może — przyznawała sobie wyżej wymienione przymioty, postanowił urządzić u siebie taką dramatyczną zabawę.
Pozwól łaskawy czytelniku żebyśmy cię wprowadzili na jedno z tych świetnych zebrań; ale niestety! będzie to może już po raz ostatni.
Po jednej stronie przepysznej galerji obrazów w Gaunt House urządzono amfiteatr. Za Jerzego III go galerja ta służyła już na podobny użytek. Od tego czasu pozostał tu zawieszony na ścianie portret margrabiego Gaunt w pudrowanej peruce, z różowemi wstążkami i w rzymskiej todze, tak jak występował w roli Katona, w tragedji, którą napisał Addison i ochrzcił imieniem tego wielkiego męża. Przedstawienie to było zaszczycone obecnością Ich Wys. Królew. księstwa Walji, biskupa Osnabrikskiego i księcia Willjama-Henryka. Ci dostojni goście byli równie jak i sami aktorowie, w dziecięcym jeszcze wieku. Dwie lub trzy stare dekoracje, ze strychu zniesione, zostały nanowo przemalowane, żeby mogły służyć do mającego nastąpić widowiska.
Główne kierownictwo i urządzenie zabawy było powierzone młodemu Bedwinowi Sands, wracającemu ze świeżo odbytej podróży po Wschodzie. Każdemu wiadomo że z człowiekiem, który Wschód objechał, kilka tygodni w puszczy pod namiotem przepędził i spory tom in quarto wydał, z człowiekiem takim — powiadamy — żartować nie można. Wspomniane inquarto zawierało wiele portretów Sands’a w kostiumach wschodnich. Sam zaś autor, oraz murzyn straszny, przez niego przywieziony i wschodnie ubiory, przybywające w najstosowniejszej chwili, najlepsze w Gaunt House znalazły przyjęcie.
Oto obraz pierwszej szarady: Oficer turecki leży na dywanie i pali fajkę na długim cybuchu. Przez wzgląd na damy włożono mu do fajki wonny pastylek zamiast narkotycznego tytoniu. (Ma się rozumieć że dawny turban — ta wspaniała prawdziwych wiernych ozdoba — nie został zastąpiony czapeczką bez charakteru i że dla malowniczego efektu uznano za stosowne przywrócić istnienie jańczarów.) Obok tamtego siedzi Turek — być może pasza — który poziewa, jak gdyby mu się szczęka rozłamać miała, i objawia w sposób widoczny znudzenie i lenistwo. Na dany znak ręką staje przed nim Mezrur, naczelnik eunuchów z obnażonemi ramiony, z kolcami w uszach, z jataganem u pasa — jednem słowem — z całym strasznym i wspaniałym przyborem wschodnich dodatków, i kłania się z najgłębszą czcią przed swoim panem. Silne zadowolenie pomieszane, z uczuciem przejmującego strachu, napełnia wszystkich widzów bez wyjątku. Damy mówią do siebie po cichu. Ów czarny niewolnik dany był przez paszę egipskiego Bedwinowi Sands w zamian za trzy tuziny butelek z maraskinem. Tenże sam pasza kazał był kiedyś zaszywać odaliski w worki skórzane i wrzucać je do Nilu.
— Niech mi przyprowadzą kupca niewolników, rzekł chciwy roskoszy wyznawca koranu.
Mezrur wprowadza kupca wiodącego zakrytą woalem kobietę. Podnosi zasłonę; oznaki zadowolenia obiegają salę: pod świetnym wschodnim strojem wszyscy poznają piękną mistress Winkworth po bogatych zwojach włosów i po oczach w łuk zarysowanych. We włosach, jak heban czarnych, błyszczą brylanty i kamienie drogie: naszyjnik i bransolety z piastrów ułożone świecą złocistym połyskiem. Muzułmanin strasznym uśmiechem wyraża zadowolenie z piękności niewolnicy, która rzuca mu się do nóg i błaga o wolność, o powrót w góry rodzinne, gdzie ją czeka narzeczony, opłakujący zapewne stratę ukochanej Zulejki. Żadne błagania nie mogą zmiękczyć zatwardziałego Hassana; myśl o rozpaczy narzeczonego wywołuje uśmiech na jego twarzy. Zulejka widząc że wszystko dla niej stracone, zakrywa twarz rękoma i upada na wpół omdlona z rozpaczy, gdy wtem ukazuje się Kizlar Aga z listem od sułtana.
Hassan blady jak śmierć powiódł ręką po czole odebrawszy rozkaz straszny z rąk posłanego, gdy tymczasem iskrzy się dzika radość na twarzy murzyna, który do tej nowej roli inny zarówno świetny strój przywdział.
— Litości! litości! — woła nieszczęsny pasza. Ale Kizlar Aga wykrzywił się przeraźliwie i zarzucił sznur jedwabny na szyję Hassana.
Zasłona spada. Hassan za kulisami woła do publiczności:
— Pierwsza część z dwóch głosek złożona.
Mistress Rawdon Crawley, mająca uczestniczyć w przedstawieniu, zbliża się do mistress Winkworth i podziwia wytworny gust i piękność jej stroju.
Zaczyna się część druga. Rzecz dzieje się zawsze na Wschodzie. (Hassan zmienił ubiór wschodni na suknie europejskie, i siedzi wśród widzów obok Zulejki. Widocznie najlepsza zgoda między nimi panuje. Co się zaś tyczy Kizlar Agi, ten się przemienił w spokojnego niewolnika murzyna) Jesteśmy teraz wśród bezludnej pustyni. Turcy, zwróceni w stronę wschodzącego słońca, nurzają swe czoła w piasku. Nie można było dostać dromedara, ale orkiestra usunęła tę trudność grając uwerturę z opery „Karawana“. Na boku sceny ogromna głowa egipska wydaje harmonijne dźwięki ku wielkiemu zdumieniu podróżnych, i spiewa piosnki komiczne układu pana Wagg. Podróżni znikają ze sceny wykonując sarabandę.
— Druga i ostatnia część z dwóch głosek złożona — krzyknęła głowa egipska.
Zasłona podnosi się znowu i ostatni akt się zaczyna. Scena przedstawia namiot grecki. Dzielny rycerz na łóżku leży. Nad głową jego hełm i tarcza zawieszona. Można już teraz odczytać: Troja zburzona, Ifigenja stracona, Kasandra uwięziona w pałacu. Pułkownik Crawley — który przez całe życie nie słyszał o wzięciu Troi o niewoli Kasandry — w roli walecznego żołnierza chrapie na swojem łożu w Argos. Zawieszona lampa oświeca migającym blaskiem uśpionego wojownika; miecz i tarcza posępnie rysuje się w półcieniu odbijając niepewne drżące światło płomienia; orkiestra wykonywa straszny ustęp z Don Żuana w znanej scenie ukazania się komandora.
Blady i zmieszany Egistes wchodzi ostrożnie na palcach. Cóż to za straszne widziadło wszędzie go wrśród ciemności ściga i nie chce jakoby z swej złowrogiej wypuścić potęgi? Egistes podnosi ramię dla zadania ciosu śmiertelnego w szlachetną, bezbronną pierś niewinnej ofiary. Chce uderzyć, ale nie, ręka jego nie śmie ugodzić w pierś króla królów, w pierś zwycięscy Iljonu. Tu Klitemnestra jak cień się przesuwa, włosy jej rozrzucone w nieładzie spadają na ramiona śnieżnej białości, śmiertelna bladość pokrywa jej lica, a oczy płoną blaskiem tak strasznym, że wszystkich zimny dreszcz przejmuje.
— Patrzcie! odezwały się głosy z cicha, to mistress Rawdon Crawley.
Z wyrazem najwyższej wzgardy wyrywka sztylet z rąk Egistes’a i zbliża się do łóżka. Przy blasku lampy widać żelazo mordercze wzniesione nad głową spiącego rycerza; lampa gaśnie, jęk głuchy słyszeć się daje, poczem milczenie grobowe scenę zalega.
Publiczność była pod silnem wrażeniem tej strasznej sceny, która się w ciemności odbyła. Rebeka odegrała powierzoną sobie rolę z taką prawdą, że widzowie przerażeni pozostali jakby przykuci do miejsc swych aż do chwili kiedy sala zajaśniała znowu rzęsistem światłem.
Po całej sali rozległ się huk oklasków. „Brawo! brawo! wołał stary Steyne złamanym głosem. Na honor! mruczał sam do siebie, ona byłaby zdolną do spełnienia tej roli w rzeczywistości“.
Publiczność przywołuje z zapałem wszystkich aktorów; dają się słyszeć głosy: Autor! Klitemnestra! Agamemnon, nie śmiejąc wyjść na scenę w klasycznej todze, zostaje za kulisami z Egistes’em i z innymi aktorami tego obrazowego dramatu. Pan Bedwin Sands ukazuje się na scenie trzymając za rękę Zulejkę i Klitemnestrę. Jedna z najznakomitszych osób z całego zgromadzenia chce koniecznie przedstawić się nadobnej Klitemnestrze.
— A teraz kiedy mu serce żelazem przeszyła, potrzebaby jej innego męża; nie prawdaż? — rzekła dosyć trafnie Jego królewska Wysokość.
— Mistress Rawdon Crawley była niezrównaną w swojej roli — dodał lord Steyne.
Becky patrzy na lorda z uśmiechem zadowolenia i lekkiej ironji, kłaniając się z wdziękiem publiczności. Lokaje roznoszą tace z lodami i chłodnikami, aktorowie zaś znikają żeby się przygotować do nowej szarady, której trzy zgłoski w ten sposób są przedstawione:
W pierwszej zgłosce pułkownik Crawley wychodzi ze stajni w kapeluszu z szerokiemi brzegami, w długim płaszczu, z kijem i latarnią. Przechodzi całą scenę wygłaszając godzinę. Na boku sceny widać dwie zgrzybiałe głowy pochylone nad stolikiem i zajęte partją pikiety. Zdaje się że staruszkowie nie najlepiej się bawią, bo ziewają nieustannie. Chłopiec służący wkłada na nich szlafroki, a służąca — w tej roli występował szanowny lord Southdown — przynosi dwa lichtarze ze świecami i miednicę. Po wyjściu służącej dwaj starcy biorą czepki nocne na głowę, a mały groom zamyka okiennice. Potem słychać dźwięk klucza obróconego w zamku, i wszystkie światła gasną. Muzyka przegrywa łagodnemi tony: Usypiajcie, usypiajcie bóstwa miłości
— Pierwsza zgłoska! — woła głos za kulisami.
Druga zgłoska w następnym przedstawia się obrazie: Światła zapalają się nagle jakby czarodziejską siłą, a muzyka gra znany śpiew z Jana z Paryża: Ach! jakże błogo być w podróży! W dekoracji ta tylko zaszła zmiana że na przedniej ścianie domu przedstawionego na scenie zawieszono tarczę herbową rodziny Steyn’ów; dzwonki wydają hałas piekielny, w dolnej izbie jakiś człowiek podaje drugiemu długi pas papieru; ten ostatni zżyma się, grozi pięścią, stuka nogami i okazuje jawnie że rachunek wydaje mu się podwójną kredką pisany. „Numerowy, powóz mi sprowadzić!“, woła ktoś inny stojąc na progu i głaszcząc pod brodę szanownego lorda Southdown przebranego za służącę hotelową, która zdaje się niepocieszoną w smutku, jak niegdyś Kalypso przy odjeździe swego Ulissesa. Klik, klak! klik, klak! daje się słyszeć tentent galopujących koni, trzaskanie z bicza i głosy pocztyljonów. Oberżysta, służąca i numerowi podskakują ku drzwiom, ale w chwili kiedy gość jakiś — zapewne wysokiego znaczenia i dystynkcji — ma wejść do domu, zasłona spada, i głos się znowu odzywa z ukrycia:
— Druga zgłoska!
Podczas gdy robią przygotawania do obrazu, trzecią zgłoskę oznaczającego, orkiestra wykonywa symfonję morską, złożoną z części następujących: Nad brzegiem morza, Mój piękny okręt, i Kiedy fale wzburzone. Charakter muzyki zdaje się przygotowywać widzów do jakiegoś zjawiska rozhukanych morskich żywiołów. Zasłona się podnosi, słychać odgłos dzwonu. „Zbliżać się do przylądka“, woła głos donośny. Wszyscy podróżni wskazują sobie z trwogą chmury czarne malowane, majtkowie pokręcają głowami na znak niepokoju. Lady Languste (rola powierzona lordowi Southdonowi).
Kapitan okrętu, w którym łatwo poznać pułkownika Crawley’a, przytrzymuje ręką kapelusz stosowany podczas kiedy płaszcz jego w ciągłym jest ruchu, jakby wiatrem miotany. Kapitan patrzy przez teleskop i odejmuje rękę od kapelusza, uniesionego silnym powiewem wiatru, a w sali rozlegają się huczne oklaski. Domyślać się należy że wicher silny i żywioły rozhukane. Muzyka charakteryzuje ten stan natury świstami i grzomatami coraz to groźniejszemi; majtkowie zataczają się przechodząc po pokładzie statku. Dozorca okrętu wynosi sześć cebrzyków do wylewania wody i stawia je obok lady Languste; ta przyciska pieska, który zaczyna żałośnie piszczeć; lady Languste wyciąga z kieszeni chustkę, przytyka ją do ust i czem prędzej biegnie do swojej kabiny, a wzmagające się coraz silniej akorda muzyczne wyrażają gwałtowność huraganu. Tu się kończy obraz trzeciej zgłoski.
W owej epoce znany był balet pod nazwą „Słowika“, któremu Montessu i Noblet zawdzięczają swoją sławę. Pan Wagg zamienił balet w operę, podkładając pod muzykę wyrazy swojego utworu, i przyswoił to dzieło angielskiej scenie. Do przedstawienia baletu porobiono staroświeckie kostjumy francuskie; mały lord Southdown ukazał się na scenie przebrany za starą kobietę, wspierającą się na lasce.
Świeża i dźwięczna melodja wychodziła ze skromnej chatki (z kartonu zrobionej) okrytej różami i powojem.
— Filomelo, Filomelo, woła stara kobieta, i Filomela ukazuje się natychmiast, przyjęta przez publiczność grzmotem oklasków. Mistress Rawdon — bo to ona była — z pudrowanemi włosami i czarnemi muszkami na twarzy, wyglądała jak najczarowniejsza markiza, o jakiej tylko marzyć można.
Filomela, promieniejąca szczęściem wychodzi na scenę nucąc piosnkę wesołą, z tą naiwnością, jaką się tak często odznaczają dziewice sztuce dramatycznej poświęcone, i kłania się z nieopisanym wdziękiem.
— Dla czegóżto, moje dziecko — zapytuje ją matka — zawsze śmiejesz się i spiewasz?
Ta róża, dziś tak wonna, tak świeża i miła,
W zimie była bez listków, więdła i tęskniła:
Pytasz, zkąd jej rumieniec, zkąd jej woni tyle?
Zkądże błysło słoneczko, że wstały motyle!
Słowik, co z pełnej piersi dziś w gęstwinie śpiewa,
Milczał gdy wiatr dął mroźny i śnieg zginał drzewa:
Pytasz mamo, dla czego tak pięknie zanucił?
Bo słoneczko wróciło, maj zielony wrócił!
Orkiestra przegrywa symfonję naśladującą spiew i szczebiotanie ptasząt, wśród gradu bukietów, grzmotu oklasków, i ogólnego ze wszech stron okrzyku publiczności: bis! bis! bis!... Głos lady Steyne daje się słyszeć wyraźnie w tym silnym a może hałaśliwym chórze, wydającym potężne „brawo,“ ale zapał wielki, bo słowik (Nightingale) najświetniejsze znalazł powodzenie. Becky, ów słowiczek wdzięczny, zbiera kwiaty rzucane jej pod nogi, darząc publiczność ukłonami, któremi najznakomitsze artystki poszczycićby się mogły.
Lord Steyne był w paroksyzmie admiracji, chociaż można powiedzieć że i entuzjazm całej publiczności nie był o wiele mniejszy. Nikt już ani wspomniał o pięknych czarnych oczach, które w pierwszej szaradzie tak sympatycznego doznały przyjęcia. Mistress Winkworth, dwa razy ładniejsza od Becky, została wszakże zupełnie przyćmioną. Wszystkie pochwały były dla mistress Rawdon; porównywano ją do najsławniejszych artystek i zgadzano się jednomyślnie — może nie bez słuszności — że gdyby była sobie obrała zawód dramatyczny, doszłaby niezawodnie do szczytu doskonałości w tej sztuce. Jednem słowem tryumf Rebeki był zupełny; głos jej drżący i wzruszony w ostatniej zwrotce, utonął w falach rozhukanego entuzjazmu.
Po przedstawieniu szarad i obrazów bal się rozpoczął. Każdy ubiegał się o zaszczyt tańczenia z Rebeką, która była tego wieczora celem powszechnej uwagi i uprzejmych względów. Książe krwi chciwie chwytał każdą sposobność żeby rozmawiać z tą, która według niego była czarującem stworzeniem. Pierś Rebeki wezbrana była dumą; majątek, znaczenie, sława, wyraźnie już rysowały się w jej wyobraźni. Becky mogła już uważać lorda Steyne jako swego niewolnika, który jej nie opuszczał, z nikim oprócz niej nie mówił, ją tylko widział i do niej wyłącznie kierował wszystkie grzeczności. Mistress Rawdon została w stroju markizy, i tańczyła menueta z panem Truffigny, sekretarzem księcia de la Jabotière. Jeżeli sam książę powstrzymał się od tańczenia z nią, to jedynie przez wzgląd na swoją godność osobistą i powagę dyplomaty; głośno się jednak odzywał że kobieta umiejąca tak mówić i tańczyć jak Becky, mogłaby być żoną posła przy każdym z dworów europejskich.
Oparta na ramieniu pana Klingenspohr, kuzyna księcia Peterwaradin’a i członka poselstwa, Becky rzuciła się w wir walcowy. Książę nie pomny na prawa etykiety i na swoje dyplomatyczne stanowisko, nie mogąc panować nad sobą, ujął Rebekę do walca. Jego Ekscelencja rzuciła się w tany z takim zapałem, że ledwie dostrzedz można było migotanie brylantów zawieszonych na huzarskim mundurze. Po kilku minutach książę zadyszany musiał był powstrzymać swoje zapały. Gdyby walec lepiej był znany wyznawcom, islamu, kto wie czy sam Papuchipasza nie uległby podobnej pokusie. Wszyscy otaczali Rebekę do koła kiedy tańczyła; zdaje się że Tagljoni nawet nie mogła o większem powodzeniu marzyć. Upojenie było ogólne. Że Rebeka je dzieliła, o tem i wątpić nie można, widząc dumne i tryumfujące spojrzenia, jakiemi swoje współzawodniczki mierzyła. Biedna Zulejka! Na cóż się przydać mogły teraz te piękne oczy? Chyba do wylewania łez nad własną porażką i opuszczeniem.
Świetny tryumf Becky okazał się najwidoczniej przy kolacji: Posadzono ją przy stole coraz więcej zachwyconego nią książęcia krwi, w gronie najznakomitszych osób z tego zgromadzenia wybranych. Serwis przy tym stole był złoty, a Becky — jak druga Kleopatra — byleby tylko objawiła życzenie, znalazłaby perły w swoim kielichu szampańskiego wina. Książę Peterwaradin oddałby jej połowę drogich kamieni, błyszczących na jego mundurze, za jedno spojrzenie tych oczu, miotających błyskawice. Za to inne damy, siedzące przy drugim stole, o srebrnych tylko talerzach, patrzyły na Rebekę okiem piorunującej nienawiści — nadskakująca grzeczność lorda Styene dla tej kobiety zapalała w nich gniew szalony.
Rawdon Crawley nie czuł się zbyt uszczęśliwiony tryumfami Rebeki; wyższość żony budziła w nim dosyć niemiłe uczucie.
W chwili wyjazdu orszak młodych ludzi odprowadził Rebekę aż do powozu. Imię mistress Rawdon Crawley powtarzane przez tłumy ludzi cisnących się przed pałacem, doszło do uszu woźnicy, który wjechał natychmiast w dziedziniec wspaniale oświecony i zatrzymał się przed gankiem. Rawdon wsadził żonę do powozu, a sam wolał pójść piechotą z panem Wenham, który go poczęstował cygarem. Pułkownik dostał ognia od jednego z uliczników, wziął swego towarzysza pod rękę i poszli razem. W tym samym czasie dwóch ludzi wyszło z tłumu, postępując ciągle w pewnej odległości za nimi. Gdy uszli z pięćdziesiąt kroków, jeden z nich zbliżył się do Rawdona, uderzył go lekko po ramieniu i rzekł:
— Darujesz mi pułkowniku, mam ci powiedzieć parę słów na stronie.
Drugi nieznajomy gwizdnął; jeden z dorożkarzy stojących w linji przed Gaunt House, podjechał natychmiast na dany sygnał.
Pułkownik zrozumiał że wszelki opór byłby bezskuteczny i że wpadł w ręce nieubłaganych wykonawców, a raczej ślepych narzędzi prawa. Rawdon cofnął się, ale natychmiast uczuł żelazną rękę człowieka, który go przed chwilą po ramieniu uderzył.
— Jesteśmy tu we trzech przeciwko jednemu, więc musisz pan iść za nami, żaden opór nie pomoże — powiedział nieznajomy.
— Ah! to Moss! — wyrzekł Rawdon, przypatrzywszy się bliżej człowiekowi, który stojąc przed nim drogę mu zamykał. — Ileż ci potrzeba?
— Bagatela — odpowiedział pan Moss, pomocnik szeryfa z Middlesex — sto sześćdziesiąt sześć funtów szterlingów i ośm pensów na rekurs pana Nathan’a.
— Na miłość Boga, Wenham, pożycz mi tylko sto funtów — rzekł błagalnie pułkownik — mam ze sześćdziesiąt funtów przy sobie.
— Ja i dziesięciu nawet nie mam przy duszy — odpowiedział biedny Wenham — bądź zdrów, mój dobry przyjacielu, do widzenia.
— Bądź zdrów! — odrzekł Rawdon smutnie.
Wenham zniknął w ciemnościach, a Rawdon Crawley kończył palić cygaro w powozie, który go zawiózł do Templebar.
Lord Steyne w porywach wspaniałomyślności nie rachował eię wcale; Crawley’owie najlepiej przekonać się o tem mogli. Szlachetny lord zajął się troskliwie przyszłością małego Rawdona i przekonał rodziców że czas już oddać go do szkoły. Cóż może być zbawienniejszego w tym wieku jak współzawodnictwo z kolegami i to starcie się z nowym, pozadomowym światem, tak dzielnie wpływające na rozwój umysłu i serca? Ojciec przedstawiał że środki jego nie wystarczają na umieszczenie syna w lepszym zakładzie; matka dodała że miss Briggs najlepiej odpowiada potrzebom umysłowym malca, który nie może mieć lepszego od niej nauczyciela, czego dowodzą postępy, jakie zrobił w łacinie języku angielskim i w innych gałęziach nauk; ale postępowy margrabia Steyne — administrator słynnego kolegium Whitefriars, urządzonego w dawnym klasztorze Cystersów — nie dawał się przekonać.
Jakkolwiek Rawdon nie czytał nigdy żadnej książki oprócz Przewodnika wyścigów, i jakkolwiekbądź ze wspomnień licealnych nic mu nie pozostało oprócz bolesnych dyscypliny razów, wielce jednak cenił nauki klasyczne, jak to angielskiemu szlachcicowi przystoi, i cieszył się myślą że syn jego zajmie kiedyś w świecie uczonym pewne stanowisko. Pomimo słabości, jaką miał dla syna, pomimo wielu względów, które to przywiązanie potęgowały, pułkownik zgodził się na oddanie syna do szkół, i jako dobry ojciec umiał dla dobra syna zrobić z swoich uczuć ofiarę. Niestety! aż do chwili pożegnania małego Rawdona nie znał całej doniosłości tej ofiary.
Po odjeździe syna z domu, ojciec uczuł wielki brak w życiu i poddał się smutkowi, o jakim synek zachwycony nowymi towarzyszami ani pojęcia mieć jeszcze nie mógł. Becky śmiała się serdecznie kiedy pułkownik starał się wyrazić swą boleść w szorstkiej i urywanej mowie, co tem dotkliwiej mu się czuć dawało. Ileż razy miał łzy w oczach kiedy spojrzał na opróżnione łóżeczko dziecka! Najwięcej cierpiał rano, wychodząc sam jeden na przechadzkę, w której mu zwykle Rawdonek towarzyszył. Jedyną wówczas dla niego pociechą było obcowanie z ludźmi, którzy jego syna bardzo lubili. Przepędzał chętnie całe godziny u lady Joanny i rozmawiał z nią o tysiącznych przymiotach ukochanego dziecka.
Mówiliśmy już że lady Joanna lubiła swego synowca, córeczka jej również się do kuzynka przywiązała i nie mało łez uroniła, kiedy się z sobą żegnali. Pułkownik wdzięczny był matce i córce za te oznaki czułości dla syna i śmialej odtąd wywnętrzał się przed nimi, dając im poznać w tych poufnych rozmowach najszlachetniejszą stronę swego serca, Rawdon pozyskał życzliwość i szacunek lady Joanny, ale bratowe coraz mniej się z sobą widywały. Dobroć i słodycz charakteru lady Joanny wywoływały uśmiech Rebeki, przeciwnie zaś zimne i suche serce mistress Rawdon oburzało tylko jej bratowę.
Też same przyczyny oddalały Rawdona od żony, chociaż starał się ukrywać to przed sobą samym. Rebeka bardzo mało tem się troszczyła; bo czyż było cokolwiek na świecie, coby ją mogło wzruszyć lub dotknąć? Uważała ona męża jak swego niewolnika lub co najmniej pokornego sługę, a czy był smutny lub niespokojny, mało jej na tem zależało; zawsze miała dla niego uśmiech pogardy na ustach. Główną jej myślą, jedynym celem było wzrastać w opinji publicznej, nabierać coraz więcej znaczenia u ludzi, i używać przyjemności jakich świat dostarczyć może.
Briggs miała polecenie zająć się wyprawą małego Rawdona. Molly, panna służąca, zawsze wierna i przywiązana, chociaż od dawna pensji jej nie wypłacano, zalewała się łzami żegnając malca. Mistress Rawdon nie chciała pozwolić swego powozu mężowi żeby odwieść małego.
— Powóz? a to na co — można wziąć dorożkę.
Becky nie szukała syna przed jego wyjazdem żeby go popieścić po raz ostatni, jak również i dziecko nie szukało matki żeby ją uściskać. Z tem wszystkiem pocałował swoją starą Briggs, której nigdy hojnie pieszczotami nie obdarzał, pocieszał ją nawet, obiecując że co niedzieli przychodzić będzie do domu żeby go zobaczyć mogła.
Jednocześnie, kiedy dorożkaż odwoził Rawdona do szkoły, Becky przejeżdżała eleganckim powozem aleje parku, otoczona młodymi ludźmi, którzy jej konno asystowali. Ojciec tymczasem powracał do domu smutny i złamany ciężarem najszlachetniejszego uczucia, jakie kiedykolwiek do jego serca wcisnąć się mogło. Podano obiad. Rawdon zasiadł do stołu w towarzystwie samej jednej Briggs, był dla niej więcej niż zwykle uprzejmym, bo potrzebował okazać jej wdzięczność swoję za starania około małego i za życzliwość, jaką mu okazywała. W głębi sumienia wyrzucał sobie pułkownik odarcie biednej Briggs z ostatnich jej funduszów, do czego się w części przyłożył popierając oszustwa żony. Długo jeszcze rozmawiali oboje o małym Rawdy, bo Becky wróciła tylko dla przebrania się i pojechała znów na obiad proszony do znajomych, Rawdon niepocieszony poszedł do lady Joanny na wieczór, żeby jej opowiedzieć wszystkie szczegóły swego rozstania z synem, i odmalować odwagę dziecka w tak smutnej dla niego chwili.
Przełożeni kolegjum bardzo byli łaskawi na chłopca, protegowanego przez lorda Steyne, mającego stryja w parlamencie i ojca pułkownikiem, którego imię nieraz się spotykało w Morningpost lub w Pogadankach salonowych. Malec zawsze miał pieniądze w kieszeni i wydawał je na ciastka dla kolegów lub na inne łakocie. W sobotę przychodził do ojca, dla którego był to najszczęśliwszy dzień w tygodniu, Ojciec prowadził go do teatru, albo jeżeli sam nie mógł, posyłał ze służącym. Z jakiemże zajęciem słuchał opowiadań malca o wszystkich zajściach szkolnych, o bitwach z towarzyszami staczanych! Wkrótce ojciec był obeznany z nazwiskami wszystkich nauczycieli i uczniów tak dobrze jak sam Rawdonek. Czasem zaś malec dotykał w rozmowie tak ważnych kwestji, jak gramatyka łacińska; wówczas to ojciec starał się okazać synowi że ten przedmiot nie jest mu zupełnie obcy.
— Pracuj, moj synu — mówił do niego z powagą. — Na świecie ten tylko ma jakąś wartość, kto pracuje; pamiętaj że tylko przez pracę można dojść do czegoś.
Pogarda, z jaką mistess Crawley traktowała męża, stawała się z każdym dniem widoczniejszą.
— Rób co ci się podoba... idź na objad dokąd chcesz.. pij sobie piwo lub dżin w kawiarni, jeśli nie wolisz wisieć przy lady Joannie... to mi wszystko jedno, tylko nie wymagaj tego żebym sobie krew psuła z powodu tego dziecka. Ja muszę się zajmować twojemi interesami i za ciebie myśleć, jeżeli ty sam tego nie umiesz. Do czegóżbyś już doszedł i coby dziś z tobą było gdybym cię była zostawiła własnym twoim siłom? Jakżebyś wyglądał w świecie, powiedz mi proszę, gdybym na ciebie uważać i tobą kierować przestała?
To pewna że we wszystkich salonach, odwiedzanych przez Rebekę, bardzo mało zajmowano się biednym Rawdonem, a zwykle zapraszano ją samą tylko, nie prosząc męża. Zdawałoby się teraz że mistres Rawdon zawsze tylko w wielkim świecie żyła, a kiedy zdarzało się że dwór przywdziewał żałobę, Becky od stóp do głów była czarno ubrana.
Zabezpieczywszy przyszłość małego Rawdona, lord Steyne, opiekujący się szczerze interesami Crawlej’ów, był tego zdania że dla ulgi w budżecie domowym należało miss Briggs odprawić koniecznie. Becky zresztą potrafiłaby już sama doskonale dom swój prowadzić. Widzieliśmy jak lord wspaniale dał swojej protegowanej pieniądze na zapłacenie długu pannie Briggs, która pomimo tego nie wynosiła się z domu. Milord wyciągnął ztąd niemiły wniosek, że pieniądze na ten cel przez niego pożyczone, zostały na inny obrócone użytek; nie był jednak tyle naiwnym żeby miał żądać wyjaśnienia od Becky, bo z góry był przekonany że jej na argumentach zbywać nie będzie; postanowił więc traktować tę drażliwą sprawę w inny, nierównie zręczniejszy sposób.
Pewnego dnia, kiedy mistress Rawdon była na przechadzce, milord wszedł do małego domku przy Curzon-Street i prosił miss Briggs o filiżankę kawy. Z początku mówił o małym Rawdonie, o dobrem jego sprawowaniu się na pensji, a w końcu przeszedł tak zręcznie do innego przedmiotu, że po kilku minutach wiedział już wszystko, co mu było potrzeba a mianowicie że miss Briggs nic od swojej pani nie dostała, oprócz jedwabnej sukni, i że ten upominek o mało nie rozsadził czułego serca nadmiarem wdzięczności.
Milord uśmiechał się słuchając tego miłego opowiadania. Cnotliwa Becky odmalowała mu z najdrobniejszemi szczegółami radość poczciwej Brggs kiedy odebrała tysiąc sto dwadzieścia pięć funtów. — Becky z żalem mówiła lordowi o konieczności pozbycia się tak okrągłej sumki, objaśniając gdzie i jak ten kapitał dla panny Briggs umieściła.
— Kto wie — myślała sobie mała filutka — czy milord nie doda coś jeszcze...
Ale milord nie spieszył się wcale z rozwiązaniem woreczka, w przekonaniu że już aż nadto okazał się wspaniałomyślnym.
Wyznanie panny Briggs jeszcze więcej obudziło ciekawość milorda; rzucił kilka nowych zapytań i Briggs wyśpiewała mu naiwnie wszystko, nie darowując ani jednego szczegółu od chwili kiedy miss Crawley zapis jej zrobiła. Zapytana o cyfrę zapisu, powiedziała że kapitał ten wynosił sześć set i kilka funtów. Co ją najwięcej uspokajało, to to, że pułkownik i mistress Rawdon przez wpływy baroneta potrafili korzystnie fundusz jej umieścić.
Zaledwie zacna Briggs lordowi tych wiadomości udzieliła, zaczęła natychmiast żałować swej niedyskretnej otwartości i błagała milorda żeby przy sobie zachował to wszystko, co słyszał od niej. Pułkownik, mówiła — był tak dobry dla niej, pan Crawlej mógł wziąć za złe jej gadatliwość i oddałby może jej pieniądze; a gdzieżby ona potem tak korzystnie kapitał ulokować potrafiła.
Lord Steyne śmiał się szczerze i obiecał że nie będzie nadużywać zaufania, wyszedłszy zaś ztamtąd widocznie był w lepszym humorze aniżeli zwykle.
— Cóż to za szatan! mówił sam do siebie; co za szalona zdolność do intryg i komedji w tej kobiecie. Nie wiele już brakowało żeby mi swoją przewrotnością nowej nie wyłudziła pomocy. Widziałem nie mało kobiet przewrotnych, ale wszystkie są obok niej początkującemi zaledwie w tem rzemiośle. I ja tej kobiecie pozwoliłem się tak usidłać, że jestem dzieckiem, igraszką w jej ręku i jej zamiarów nawet nie spostrzegam. Nie w kłamstwie i intrydze nikt jej nie dorówna!“
Ten nowy dowód zręczności podwoił uwielbienie, jakie Becky w lordzie budziła. Wyciągnąć pieniądze, to jeszcze nic nadzwyczajnego; ale wyciągnąć dwa razy tyle ile się potrzebuje i nie zapłacić nikomu, oto najwyższa sztuka. „Crawley nie jest tak głupi jak się wydaje — myślał sobie milord — on także dosyć zręcznie wywiązał się ze swojej roli w tej intrydze. Sądząc z jego powierzchowności i ze sposobu życia, komuby przyszło posądzić go o udział w podobnej sprawie? A to on jednak rękami swojej żony żar wygrzebał, żeby później samemu z tego skorzystać.“
Co do nas, którzy wiemy jak się rzeczy mają, musimy przyznać że milord bardzo się mylił. To jednak przekonanie, jakkolwiek fałszywe, zmieniło zupełnie postępowanie milorda względem pułkownika; od tej bo wiem chwili zaniechał wszelkich względów okazywanych dotąd mężowi Rebeki. Protektor mistress Crawley nigdyby nie przypuścił żeby te pieniądze u Rebeki zostać miały; co zaś do Rawdona to sądził go podług innych mężów spotykanych w życiu pełnem przygód miłośnych. Milord tylu już mężów kupił, że należy mu przebaczyć jeżeli pułkownika do tej kategorji zaliczył.
Przy pierwszem spotkaniu, kiedy lord Steyne znalazł się sam na sam z Rebeką, ironicznie winszował jej zręczności w dostawaniu pieniędzy, których jej było potrzeba. Chociaż nie przygotowana wcale, Becky nie była zakłopotaną. Jeżeli się kiedy do kłamstwa uciekała — co tylko w ostatecznym razie robiła, nie mając już innego wyjścia — to się wywiązywała z tego zadania śmiało i spokojnie. W momencie też ułożyła całą historję, którą opowiedziała lordowi, zacząwszy od wyznania że go poprzednio oszukała, tak — niegodziwie oszukała, ale czyjaż w tem wina?
— Ah! milordzie — mówiła — nigdy nie będziesz miał dokładnego pojęcia o tych męczarniach i nocach bezsennych jakie przetrwałam. Przed tobą, milordzie, jestem swobodną i wesołą; ale któż ci opisze wszystko, co cierpieć muszę, kiedy nie ma cię milordzie, żeby stanąć w mojej obronie? Mąż mój groźbami i najokrutniejszem obejściem zmusił mnie do proszenia cię o tę sumę, a przewidując że będę o to zapytywana, ułożył wszystko co mam odpowiedzieć, i surowo nakazał mi trzymać się tego. Zabrał natychmiast pieniądze, mówiąc że sam zapłaci miss Briggs: czy wolno mi było nie wierzyć jego słowu? Milordzie przebacz człowiekowi przyciśnionemu nieszczęściem, i zlituj się nad nieszczęśliwą kobietą.
Kończąc patetyczną przemowę mistress Rawdon zalała się łzami. Nigdy może cnota prześladowana nie była tak porywającą wybuchem swojej boleści.
Protegowana i jej opiekun pojechali powozem do Regent’s Park, gdzie mieli długą rozmowę, której tu przytaczać nie mamy potrzeby. Powiemy tylko że Becky wróciwszy do siebie, pobiegła po miss Briggs z promieniejącą twarzą i oświadczyła jej że dobre wiadomości przywozi. Lord Steyne, najszlachetniejszy z ludzi bez wątpienia, cały oddany jest wyłącznie jednej myśli: robienia dobrze ludziom. Teraz kiedy mały Rawdon umieszczony już na pensji, łatwiej jest matce obejść się wprawdzie na samą myśl rozłączenia się z ukochaną Briggs, ale szczupłe fundusze zmuszały ją do tej ciężkiej próby ze względów koniecznej na dziś oszczędności. Jedna tylko myśl ją w tym smutku pocieszała: że nieoceniona Briggs — dzięki szlachetności lorda Steyne — będzie miała daleko korzystniejszą jak obecnie posadę, Mistress Pilkington, ochmistrzyni w Gaunthley-Hall, z powodu podeszłego wieku i reumatyzmu, nie mogła już wydołać swoim obowiązkom w tak wielkim domu przy słabnących coraz siłach. Potrzeba koniecznie żeby ją ktoś zastąpił; a to jest bardzo świetna pozycja. Państwo ledwie raz na dwa lata przyjeżdżali do Gauntley, sama więc ochmistrzyni była panią samowładną w pałacu; dom mogła prowadzić otwarty przyjmować i zapraszać na objady okoliczne duchowieństwo i inne osoby szanowane w całej prowincji; jednem słowem była prawdziwą królową tej pięknej rezydencji. Dwie ochmistrzynie, poprzedniczki mistress Pilkington, powychodziły za mąż za wikarjuszów z Grauntley, a jeżeli mistress Pilkington nie poszła za ich przykładem, to tylko dla tego że była ciotką teraźniejszego wikarjusza. Nim stanowczy układ nastąpi, miss Briggs mogła pojechać do Gauntley i przekonać się naocznie czy to miejsce byłoby dla niej stosowne?
Słów nam brakuje żeby odmalować uniesienie wdzięczności, z jakiem Briggs przyjęła oświadczenie Rebeki. Jedyny warunek przez nią postawiony, przyjęcia propozycji, była obietnica — którą Becky z łatwością udzieliła — że Rawdonek będzie często do Gauntley dojeżdżać dla odwiedzania ulubionej swej Briggs. Gdy Rawdon powrócił z miasta, Becky pobiegła udzielić mu tej wiadomości, ku wielkiemu zadowoleniu pułkownika, który widział się dopiero oswobodzonym z ciężkiego kłopotu płacenia pannie Briggs jej należytości. Z tem wszystkiem Rawdon nie był jeszcze uspokojony zupełnie, bo kiedy opowiedział Southdown’owi, co lord Steyne postanowił, Southdow patrzył na niego wzrokiem obudzającym w umyśle pułkownika nowe podejrzenia.
Rawdon mówił o tym nowym dowodzie przyjaźni lorda Steyne przed swoją bratową, która na tę wiadomość dziwny wyraz twarzy przybrała; toż samo było i z baronetem.
— Ona jest nadto żywa, nadto... wesoła — mówili oboje do Rawdona; nie dobrze jest pozwalać jej samej jednej bywać na balach, jeździć po spacerach. Należałoby żeby ktoś zawsze był przy niej i nie odstępował, chociażby to być miała jedna z sióstr z Crawley.
Zapewne nie byłoby może zbytecznem żeby ktokolwiek był ciągle przy Rebece. Ale trudnoby wymagać od zacnej Briggs żeby miała odrzucić tak świetne propozycje. Co prędzej więc upakowała swoje rzeczy i puściła się w drogę. Oto jakim sposobem przednia straż domu Rawdona wpadła w ręce nieprzyjacielskie.
Sir Pitt poszedł w parę dni potem do bratowej żeby wyjaśnić niektóre drażliwe kwestje, jak również powody wyjazdu panny Briggs. Napróżno Becky usiłowała przekonać go że protekcja lorda Steyne jest koniecznie jej mężowi potrzebną, że byłoby niegodziwością pozbawiać biedną Briggs tak świetnej pozycji, itd. itd; ani słodkie uśmiechy, ani wdzięczne przymilania się nie zdołały zachwiać przekonaniem baroneta, który się starł trochę z bratową, tak nie dawno jeszcze przez niego uwielbianą.
Pitt mówił o honorze i niepokalanej sławie rodziny Crawlejów. Wyrzucał Rebece otaczanie się młodymi Francuzami, łatwość w przyjmowaniu wszystkich salonowych modnisiów, a nawet ciągłe wizyty lorda Steyne i przesiadywanie z nim po całych godzinach sam na sam, podczas kiedy powóz jego stał ciągle przed jej domem. Baronet dodał że jako głowa familii zaklina bratowę żeby nadal była więcej w postępowaniu swojem oględną bo świat zaczyna już się nią zajmować, i wiele niedobrych pogłosek krąży o jej stosunkach z lordem, który pomimo wysokiego stanowiska i niezaprzeczonych zdolności może przesadzoną grzecznością skompromitować każdą kobietę.
Becky obiecała zastosować się zupełnie do uwag i wymagań szwagra, ale lord Steyne nie zaprzestał swoich wizyt codziennych, co podwajało gniew baroneta. Nie umiemy powiedzieć czy lady Joanna była kontentna lub nie, z tego że stosunki jej męża z bratową bardzo się oziębiły. Lord Steyne bywał jak zawsze na Curzon-Street, sir Pitt przestał bywać tam zupełnie, a lady Joanna była tego zdania żeby nie przyjmować nawet zaprosin na szarady do Gaunt-House; ale baronet uważał że to byłoby niestosownie, kiedy Jego Królewska Wysokość miał zaszczycić wieczór swoją obecnością.
Sir Pitt przynajmniej wyjechał z balu bardzo wcześnie, z czego lady Joanna była niezmiernie kontentna. Becky mogła zaledwie kilka słów du szwagra przemówić, ale nie raczyła poznać bratowej. Pitt Crawley wyraził się dosyć surowo o Rebece, nazwał ją impertynentką potępił enegicznie nieprzyzwoite występowanie bratowej w tych scenicznych arlekinadach. Po skończonem przedstawieniu wziął brata na stronę i ostro go upominał że się kompromituje, pozwalając żonie na te dziwaczne maskarady.
Rawdon upewnił brata że będzie rozważniejszy. Przedtem jeszcze, ulegając wpływom bratowej, pułkownik stał się wzorem cnót domowych. Zarzucił bilard, nie chodził do klubu, siedział w domu i nie odstępował żony na spacerach i salonach o ile to mu się udawać mogło. Ile razy lord Steyne przyjechał na Curzon Street, zawsze zastawał tam pułkownika. Kiedy Becky chciała wyjść sama, lub była gdzie bez męża zaproszona, Rawdon występował energicznie ze stanowczem veto; wówczas głos jego nabierał wyrazu nakazującego posłuszeństwo, Becky zdawała się uszczęśliwiona widząc że mąż się nią tak szczerze zajmuje, i jeżeli czasem nawet ją wyłajał, nigdy nie szukała odwetu. Tak w domu jak i pomiędzy ludźmi miała ona zawsze słodki uśmiech dla męża i starała się tylko myśli zgadywać. Rzekłbyś że miodowe miesiące wróciły: zawsze ta sama uprzejmość, wesołość, otwartość; zawsze ze strony Becky to samo zaufanie.
— Jak jestem szczęśliwą — mówiła do męża na przechadzce — że ty jesteś przy mnie zamiast tej starej warjatki Briggs! Wychodźmy zawsze razem; ach! mój Rawdonie, jakżebyśmy byli szczęśliwi żebyśmy mieli choć niewielki majątek!
Jeżeli się zdarzyło Rawdonowi zadrzemać po objedzie w fotelu, to budząc się nie widział przed sobą nadąsanego oblicza żony, nie słyszał cierpkich wymówek; ale przeciwnie znajdował uśmiech słodki na ustach żony, i czuły pocałunek od niej w czoło odbierał. Wówczas nie mógł wytłumaczyć sobie podejrzeń, które w jego głowie nie wiedzieć zkąd powstały. Podejrzywać? O! nigdy! Co za nierozsądek obawiać się przywidzeń, mających źródło w śmiesznej zazdrości. Becky kochała go jak zawsze miłością szaloną, namiętną, a jeżeli zbierała tryumfy w świecie, to już nie ją samą obwiniać należy, ale naturę, że ją obdarzyła przymiotami, które jej wszystkich serca podbijać muszą. Jakaż kobieta potrafi tak rozmawiać, tańczyć lub śpiewać jak ona?
— Ach! — mówił do siebie Rawdon — gdyby ona mogła mieć jeszcze choć trochę serca dla syna!
Ale matka i syn nie wiele czuli sympatji do siebie.
Wśród takich to okoliczności spotkała Rawdona przygoda, którąśmy w poprzedzającym rozdziale opisali, kiedy nieszczęśliwy pułkownik z balu zamiast powrócić do domu, udał się do więzienia za długi.
Zostawiliśmy naszego Rawdona w powozie, udającego się w towarzystwie pana Moss do tego gościnnego domu, gdzie nikt prawie z własnej nie zagląda ochoty. Szczyty kominów złociły się już promieniami wschodzącego słońca kiedy turkot powozu dał się słyszeć w okolicy Chancery Lane. Maleńki, rudowłosy żyd wprowadził przybyłych gości do domu. Pan Moss zapytał uprzejmie Rawdona czy nie życzy sobie ogrzać się po tak rannej wycieczce?
Pułkownik nie był wcale wzruszony, tak jak wielu innych, którzy tę rezydencję zwiedzali. Nagle przejście z salonu pełnego uroczych piękności do izby o kratach żelaznych i drzwiach zaryglowanych, niezdolne były wyrwać go ze zwykłego mu spokoju. Prawda że bywał on już nieraz pensjonarzem pana Moss. Jeżeliśmy o tych małych utrapieniach dotąd nie wspominali, to dlatego tylko że są one nieodłączne od życia dżentelmena, który wydaje wiele pieniędzy, a nie ma ani grosza dochodu. Są to zbyt zwyczajne dzieje abyśmy o tem wspominać mieli.
W czasie pierwszej swojej wizyty u pana Moss, pułkownik był jeszcze kawalerem, i zawdzięczał nieboszczce ciotce swoje wybawienie. Drugi raz Becky wyciągnęła go ztamtąd, dzięki swym niepospolitym zdolnościom umysłu i dobroci serca. Część potrzebnych pieniędzy pożyczyła była u lorda Southdown, a prośbami i zaklęciami skłoniła kupca, sprzedającego szale, suknie i bieliznę, do przyjęcia weksla Rawdona z terminem dosyć dalekim. W obu tych wypadkach Rawdon był zatrzymany i wypuszczony na wolność z największą grzecznością; ztąd stosunki jego z panem Moss były zawsze jak najlepsze.
— Pan pułkownik znajdzie swój dawny pokój w porządku — powiedział Moss uprzejmie do swego więźnia. Zawsze pamiętaliśmy o tem żeby powietrze odświeżać i mieściliśmy tam bardzo porządne i przyzwoite osoby. Do wczorajszego dnia pokój pański był zajęty przez kapitana Famisch, z 5-go bataljonu dragonów. Po dwóch tygodniach ciotka go ztąd wykupiła; wpakowała go tu — jak mówiła — dlatego żeby się opamiętał, a on tymczasem przyjmował tu gości co niemiara, i to takich, co się kieliszka nie boją i wszystkie kluby w mieście dobrze znają; to też korki z butelek szampana skakały aż miło. Mistress Moss podaje zawsze objad o wpół do szóstej, po table d’hote grają w karty, bawią się muzyką... Jeżeliby pan pułkownik chciał nas zaszczycić swoją obecnością...
— Dobrze, jak będę czego potrzebował to zadzwonię — odpowiedział Rawdon; poczem spać się położył.
Prawdziwy żołnierz, jak Rawdon, nie upada łatwo na duchu. Kto inny na jego miejscu, mniej zahartowany, nie miałby może tyle zimnej krwi, i w chwili kiedy go za kołnierz ujęto, posłałby uwiadomić żonę o tem co zaszło.
— Ale na co się przyda wybijać ją że snu? — myślał sobie Rawdon. — Ani się spostrzeże czy ja wróciłem lub nie; dosyć jeszcze będzie czasu uprzedzić ją jak się oboje przespimy. Zresztą o cóż tu idzie? O sto siedmdziesiąt funtów? Chybaby już sam djabeł w to się wmieszał żeby takiej głupiej sumy Becky wyrwać zkąd nie potrafiła.
Po tych uwagach pułkownik przeniósł się myślą do małego Rawdy, i po chwili usnął głęboko w łóżku, niedawno przez kapitana Famish’a opuszczonem. — Dziesiąta godzina uderzyć miała kiedy się obudził. Mały, czerwonowłosy chłopiec przyniósł z wyrazem dziecinnej dumy wszystkie przybory do golenia potrzebne.
Myliłby się ktoby myślał że rezydencja, której pan Moss był uprzejmym gospodarzem, nie miała pewnej cechy świetności. Stare tace, trochę poczerniały, ale srebrne i kryształy do nalewek były poustawiane na półkach przy ścianie. Wypłowiałe nieco ale atłasowe żółte firanki, zręcznie zakrywały grube żelazne kraty w oknach. Na ścianach wisiały kolorowane widoki i obrazy świętych, w ciężkich poszczerbionych tu i ówdzie ramach. Na czarno srebrnych tacach, o których wspomnieliśmy, przyniesiono pułkownikowi śniadanie. Miss Moss, młoda dziewczyna z ognistemi oczyma i z głową papilotami najeżoną, podała gościowi imbryk i zapytała z uśmiechem czy dobrze noc przepędził. Przytem podała mu Morning-Post, gdzie wczorajszy bal u lorda Steyne obszernie z wymienieniem wszystkich osób był opisany. Największe w tym artykule pochwały oddawano pięknej mistress Rawdon Crawley, biorącej udział w przedstawieniu amatorskiem z nadzwyczajnem powodzeniem.
Pułkownik zaczął poufale gawędzić z dziewczyną, która usiadła na brzegu stołu w postawie pełnej wdzięku i miłego zaniedbania; miała na nogach stare atłasowe trzewiki i opadające pończochy. Pułkownik prosił o papier, pióro i atrament, co też miss Moss natychmiast mu przyniosła. Iluż to nieboraków kreśliło tu na tych małych ćwiartkach pomiętego papieru gorące i błagalne wyrazy! Ileż razy izbę tę wymierzyli oni niecierpliwemi krokami, czekając odpowiedzi, któraby im wyzwolenie przyniosła! Któż nie otrzymał takich listów zaklejonych wilgotnym jeszcze opłatkiem, tchnących gorączką lub rozpaczą? Rawdon przeciwnie nie doznawał najmniejszego niepokoju o skutek swojej korespondencji.
— Kochana Becky — pisał on do żony — spodziewam się że musiałaś spać dobrze. Nie dręcz się, proszę ciebie, że dzisiaj rano kawy przynieść ci nie mogłem; kiedy wracałem z balu zapaliwszy sobie cygaro, zdarzył mi się wypadek. Zostałem zaprowadzony do kozy na Cursitor Street i tu w jednej ze złoconych komnat świetnej rezydencji pana Moss kreślę te wyrazy, jak to już przed dwoma laty w tym samym pokoju robiłem. Miss Moss przyniosła mi herbatę. Znacznie od tej pory utyła, ale zresztą mało się odmieniła, pończochy zawsze jej opadają.
— Chodzi tu o zapłacenie wekslu Nathan’a, na sto pięćdziesiąt, a z kosztami, sto siedmdziesiąt funtów. Przyślij mi na suknie i bieliznę; jestem w białych jedwabnych pończochach balowych, które są obecnie w takim stanie jak i pończochy miss Moss. Znajdziesz w bocznej szufladzie mego biurka siedmdziesiąt funtów; daj Nathan’owi sześćdziesiąt pięć i proś o odnowienie wekslu na resztę należytości. Obiecaj mu że będziemy brali wino u niego; to się zawsze przy objedzie wypije. Ale nie bierz obrazów, bo je bardzo drogo sprzedaje; ogromnie zdziera.
— Jeżeli Nathan na ten układ nie przystanie, to przeszukaj czy nie ma czego do sprzedania; trzeba koniecznie pieniędzy się wystarać, bo już nie mówię że łóżka tu nie bardzo czyste, ale jutro niedziela, to obudziłoby podejrzenie innych wierzycieli. Zresztą siedzieć tu nie jest nader miło. Dobrze przynajmniej że awantura nie spotkała mnie w dzień, kiedy Rawdy przychodzi ze szkoły.
Ściskam cię
zawsze twój
„P. S. Nie ociągaj się i przybywaj prędko“.
Jeden z chłopaków czekających koło domu czy mu się nie uda być do posyłki użytym, zaniósł list Rawdona, który zszedł na dół i spokojnie palił cygaro.
Wyrachował on że Becky będzie potrzebować trzech godzin czasu na załatwienie tego interesu; czekał więc cierpliwie i bawił się przyjemnie, paląc, pijąc i grając w karty z przyjacielem swoim kapitanem Walker, który się w takiem samem znajdował położeniu.
Ale godziny upływały, a tu posłańca od Rebeki doczekać się nie było można.
O w pół do szóstej lokatorowie pana Mossa mający czem zapłacić za objad, zgromadzili się w opisanej przez nas świetnej, sali, przylegającej do pokoju Rawdona. Miss Moss oswobodzona z papilotów, roznosiła pieczeń baranią z kalarepą, którą pułkownik jadł z najlepszym apetytem. Zapytano go czy dla uczczenia swego przybycia na każe wystrzelić z butelki szampańskiego wina, Rawdon naturalnie chętnie na to zezwolił: damy piły jego zdrowie, a miss Moss rzuciła na niego wymowne spojrzenie.
W środku objadu usłyszano dzwonek. Chłopiec z czerwonemi włosami wybiegł otworzyć i po chwili powrócił oznajmując że posłaniec pułkownika przyniósł do niego list i pakiecik.
— Niechże pan pułkownik nie robi sobie żadnej subjekcji, bardzo proszę — powiedział Moss.
Rawdon drżącą ręką otworzył list. Było to piękne pismo jego małżonki na pachnącym różowym papierze, zielonym lakiem zapieczętowane.
„Mój biedny kotku — pisała mistress Crawley — przez całą noc nie mogłam zamknąć oka, nie wiedząc co się stało z moim starym tyranem. Zaledwie się uspokoiłam trochę sprowadziwszy pana Blench, bo trzęsłam się z gorączki. Zapisał mi jakąś miksturę i przykazał Finetee żeby mnie nie budzono pod żadnym w świecie pretekstem. Tym to sposobem mój dobry mężu, twój posłaniec, który — jak mówi Finetka — nie bardzo świetnie wygląda i trąci wódką, musiał czekać w przedpokoju aż do chwili kiedy sama zadzwoniłam. Łatwo zrozumiesz, mój biędny mężu, w jakiem byłam stanie odebrawszy list twój nieczytelnemi znakami skreślony.
„Chociaż zupełnie chora, posłałam natychmiast po powóz, ubrałam się w mgnieniu oka, i nie mając odwagi wypić mojej czekolady (którą wtenczas tylko lubię kiedy mi ją mój stary tyran przyniesie), pojechałam do Nathan’a, lecąc jak tylko konie wyskoczyć mogły. Klęczałam przed nim, płakałam, jęczałam; ale nic tego okrutnika zmiękczyć nie potrafi. Potrzeba mu — mówił mi — wszystkich pieniędzy, inaczej nie wypuści mego starego potwora z więzienia. Wróciłam z postanowieniem zrobienia smutnej wizyty mojej cioci, żeby oddać tej kochanej cioci resztę zostających mi jeszcze gałganków i klejnocików, bo większa część u niej się już znajduje. Baran bułgarski był u mnie z milordem, żeby, mi powinszować talentu i powodzenia na wczorajszem przedstawieniu. Potem przyszedł Paddington, za nim Champignac, następnie jego ambasador, każdy z tą samą nudną litanją czczych komplementów. Byłam jak na torturach nim się pozbyłam tych natrętów, bo każda minuta niewoli mego biednego więźnia była wiekiem dla mnie.
„Kiedy wszyscy powychodzili rzuciłam się do nóg milorda, wyznałam mu że wszystko zastawić musimy, i błagałam o pożyczenie mi dwiestu funtów. Zaczął się rzucać i gniewać jak szalony, mowiąc mi żebym nie robiła głupstwa i nic nie zastawiała, zapewniając że mi przyjdzie z pomocą. Zaraz potem wyszedł, ale ponowił jeszcze raz obietnicę że jutro rano przyszle mi to co potrzeba. Czekam niecierpliwie spełnienia tej obietnicy, bo mi już pilno zobaczyć i czule ucałować mego starego potwora.
„P. S. Piszę w łóżku, bo mi i głowa i serce dolega.“
Po przeczytaniu listu Rawdon silnie poczerwieniał, a oczy jego nabrały tak dzikiego wyrazu, że nikt z obecnych nie wątpił o niepomyślnych wiadomościach, jakie list zawierać musiał. Wszystkie stłumione zaledwie podejrzenia z nową siłą w jego umyśle powstały. Nie umiała sprzedać swoich klejnotów a miała czas słuchać komplementów i pochlebstw podczas kiedy mąż jej w więzieniu. Zastanowiwszy się dobrze czyż nie można było odgadnąć czyja ręka popchnęła go za kratę więzienną? Wenham był razem z nim w chwili aresztowania go... Rawdon drżał na samą myśl tak strasznego przypuszczenia. Zerwał się nagle od objadu, pobiegł do swego pokoju napisał kilka wyrazów z gorączkowym pospiechem, i pismo to wyprawił przez tegoż samego posłańca do brata i bratowej. Nadto przykazał posłańcowi wziąć dorożkę, byleby za godzinę wrócił z odpowiedzią za co obiecał mu gwineę.
W tych kilku słowach Rawdon zaklinał brata i bratowę żeby przez wzgląd na honor rodziny i jego syna wyrwali go z więzienia co najprędzej, i dodał że do odzyskania wolności potrzeba mu stu funtów.
Po tem wszystkiem wrócił do objadu i kazał sobie podać wina; ale mowa hałaśliwa i uśmiech konwulsyjny zdradzały w nim jakieś dziwnie przerażające usposobienie. Został przy stole całą godzinę pijąc i przysłuchując się czy turkot powozu nie zwiastuje mu bliskiego wybawienia?
Jakoż po upływie godziny powóz zatrzymał się przed domem, rudowłosy chłopiec wyszedł z pękiem kluczów i wprowadził damę do sali gościnnej.
— Pułkownik Crawley? zawołała dama drżącym głosem.
— Chłopiec kiwnął głową, zamknął drzwi i wrócił do sali jadalnej mówiąc:
— Proszę pułkownika Crawley’a.
Jednym skokiem pułkownik był już przy damie, która zdawała się silnie wzruszona.
— To ja Rawdonie — powiedziała usiłując ukryć wzruszenie — to ja jestem, Joanna.
Rawdon nie wierzył oczom swoim. Zaczął ściskać bratowę, dziękować jej w niezrozumiałych wyrazach, potem oparł głowę na jej ramieniu i rzewnemi zalał się łzami.
Joanna nie umiała wytłómaczyć sobie tego rozczulenia.
Nie trudno było otrzymać pokwitowanie pana Mossa jakkolwiek mu to nie było bardzo przyjemnem, bo liczył na pułkownika że dłużej jego lokatorem zostanie, Joanna nie mogła ukryć swojej radości, zabrała Rawdona do swego powozu i wyswobodziła go z niewoli.
— Mój kochany Rawdonie — powiedziała do niego — Pitt’a nie było w domu, bo przed nadejściem twego listu pojechał na jakiś objad polityczny, ale ja nie wahałam się ani chwili i sama po ciebie przyjechałam.
To mówiąc ścisnęła mu szczerze rękę. Może to się szczęśliwiej dla Rawdona złożyło że sir Pitt miał tego dnia obowiązek obywatelski do spełnienia, który go zmusił wyjechać z domu. Rawdon nie umiał znaleźć słów na okazanie wdzięczności bratowej, zmieszanej nieco zbytecznym ogniem, z jakim pułkownik uczucia swoje wyrażał.
— Ah! — mówił do niej ze szczerym zapałem — ty nie wiesz jak ja się odmieniłem od czasu jak cię znam, moja siostro, i od czasu jak mam mego małego Rawdy. Musiałem się zmienić zupełnie, bo czuję coś takiego... doznaję jakiegoś... nakoniec..
Rawdon nie dokończył swej myśli, ale lady Joanna zrozumiała go zapewne, bo wieczorem po jego odejściu siedząc nad kolebką dziecka, modliła się gorąco prosząc Boga o litość nad grzesznikiem upadającym pod ciężarem swoich przewinień.
Wyszedłszy od bratowej, Rawdon spiesznie kroczył na Curzo-Street. Dziewiąta godzina wybiła kiedy pułkownik przebiegł jak szalony wiele placów i ulic, aż w końcu zatrzymał się zadyszany przed drzwiami swego domu, oparł się o bramę, potem wzniósł oczy do góry i zobaczył okna salonu rzęsisto oświetlone. Czyż nie pisała mu że była w łóżku chora? Stał przez chwilę nieruchomy, a światło przechodzące przez okna padało na jego twarz bladą i zmienioną.
Otworzył drzwi kluczem i wszedł do domu. Głośne śmiechy dochodziły na dół z górnego piętra. Rawdon był ubrany tak samo jak owego poranku kiedy go zaaresztowano. Na palcach wszedł na wschody i oparł się na poręczu. W całym domu nie ma żadnego ruchu, widocznie słudzy uwolnieni na wieczór powychodzili. Rawdon słuch natężył; znowu śmiech na przemian ze spiewem. Becky nuciła romans wczorajszy, a lord Steyne krzyczał ochrypłym głosem: „Brawo! brawo!“
Rawdon uchylił drzwi łagodnie i wszedł do salonu. W środku pokoju stół z kolacją, zastawiony srebrem i butelkami wina; lord Steyne leży na sofie, Becky siedzi przy nim. Wiarołomna małżonka ubrana z działającą na zmysły zalotnością, miała na rękach bransolety i pierścienie, na piersiach brylanty, które od lorda dostała. W chwili kiedy Rawdon wchodził lord Steyne trzymał rękę Rebeki w swoich rękach i nachylił się żeby ją pocałować. Ale Becky spostrzegła bladą twarz Rawdona i zerwała się z najwyższem przerażeniem.
Natychmiast jednakże zaczęła się uśmiechać, jakby ciesząc się z powrotu męża; ale było to raczej jakieś okropne wykrzywienie aniżeli uśmiech. Lord Steyne wstał także z zaciśniętemi ustami, z wyrazem szalonej złości w oczach; zgrzytał zębami a twarz miał zupełnie zmienioną.
Zmuszając się także do śmiechu postąpił parę kroków naprzód i wyciągnął rękę witając niby Rawdona.
— Ah! jak się pułkownik ma? Już wracasz nam pułkowniku.
Becky widząc wyraz twarzy Rawdona rzuciła się ku niemu.
— Ja jestem niewinna, Rawdonie? zawołała. Przysięgam przed Bogiem żem niewinna!
To mówiąc chwytała go za ręce i za poły od sukni. Pierścienie i bransolety płonęły jak iskry odbijając blask świateł.
— Ja jestem niewinna! Ja niewinna jestem!... Powiedzże mu pan że jestem niewinna! — wołała Becky zwracając się do lorda.
Lord Steyne myśląc że jest ofiarą podstępu i że to była zasadzka, był zarówno na żonę jak i na męża oburzony.
— Pani niewinna! mruczał dodając straszne przekleństwa: Niewinna! kiedy wszystkie klejnoty jakie masz na sobie ja sam co do jednego zapłaciłem! Niewinna! kiedy przeszło kilka tysięcy funtów z kieszeni mi wyciągnęła, dzieląc się z tym nędznikiem. Niewinna! zapewne według pojęć zaszczepionych przez matkę za kulisami, albo przez takiego oszusta jak mąż. Ja się was nie ulęknę; nie nastraszycie mnie tak jak to się wam udało z innymi. Usuń się pan na bok i proszę mnie puścić!
Lord Steyne chwycił kapelusz i ciskając wzrokiem pioruny na nieprzyjaciela, szedł śmiało na Rawdona w przekonaniu że ten mu ustąpi z drogi.
Ale Rawdon chwycił lorda za gardło i silnem poruszeniem osadził na miejscu.
— Kłamiesz jak pies — zawołał pułkownik — Kłamiesz jak nikczemny potwarca, łotr!
Wymiawiając te wyrazy Rawdon uderzył pięścią w oba policzki lorda Steyne tak silnie że ten odskoczył o kilka kroków i potoczył się skrwawiony na ziemię. Stało się to tak prędko że Rebeka nie miała czasu temu przeszkodzić, a po spełnionym czynie patrzyła z czcią na męża, podziwiając jego siłę, energję i tryumf.
— Chodź tu — powiedział Rawdon do żony.
Rebeka drżąc ze strachu usłuchała rozkazu.
— Zdejm to wszystko.
Becky zdjęła bransolety i pierścienie, które zaledwie się w jej garści pomieścić mogły, i podniosła oczy na sędziego, zapytując go wzrokiem co ma z tem zrobić?
— Rzuć mi na ziemię te klejnoty djabelskie! — rzekł Rawdon groźnie.
Becky rzuciła mu je pod nogi. Rawdon wyjął jej broszkę poniżej gorsu zapiętą, i cisnął ją na głowę lorda, robiąc mu głęboką kresę, która już do śmierci na szlachetnem czole lorda została.
— Idź za mną! — powiedział znowu Rawdon do żony.
— Rawdonie, nie zabijaj mnie! — wołała składając błagalnie ręce na piersiach.
Pułkownik dzikim wybuchnął śmiechem.
— Chcę wiedzieć czy ten łotr mówiąc o pieniądzach kłamał tak bezczelnie jak w tem co mówił o mnie! Mów, czy brałaś pieniądze od niego?
— Nie — odpowiedziała Rebeka — to jest...
— Klucze! — zawołał Rawdon.
I wyszli oboje.
Rebeka oddając klucze mężowi zatrzymała jeden w nadziei że Rawdon się nie dopatrzy. Był to kluczyk od szkatułki, darowanej Rebece niegdyś przez Amelję. Rawdon przewracał w pudełkach i wyrzucał wszystkie rzeczy na ziemię, a znalazłszy ową szkatułkę starannie chowaną, zmusił żonę żeby mu ją otworzyła. Były tam różne papiery, dawne bileciki miłośne małe, klejnociki i świecidełka kobiece. Na spodzie znajdował się pugilares napełniony bankowemi papierami, pomiędzy temi były już i dziesięcioletnie depozyta, jeden zaś tysiąc funtowy, zupełnie świeży, który od lorda Steyne dostała.
— To on ci dał? — zapytał Rawdon.
— Tak! — odpowiedziała Becky.
— Dziś jeszcze odbierze to napowrót — powiedział Rawdon. — Resztę użyję na zapłacenie Briggs, która była bardzo dobrą dla dziecka, i na zaspokojenie innych wierzycieli. Co się zaś z tego zostanie, to wskażesz mi mi adres dokąd mam ci to odesłać? Sądziłbym Becky że mogłabyś była sto funtów użyć z tego kapitału na wydobycie z niewoli tego, który się zawsze z tobą dzielił tem co miał.
— Ale ja jestem niewinna! — powtarzała Becky.
Rawdon nie odrzekł ani słowa i zostawił ją samą jak posąg nieruchomą.
Pierwsze promienie wschodzącego słońca oświeciły obraz nieładu i zniszczenia; żaden prawie sprzęt nie był na swojem miejscu: walizy powyciągane, na środek pokoju stały otworem, tu i owdzie leżały stosami suknie, pióra, kwiaty, wstążki i inne drobiazgi, smutne pamiątki kobiecej próżności! Rozrzucone włosy Rebeki spadały w nieładzie na ramiona, a suknia rozdarta w miejscu gdzie broszka djamentowa wyrwaną została. Becky słyszała jak Rawdon schodził na dół i zatrzasnął drzwiami wychodząc na ulicę. Rozumiała ona dobrze że mąż jej opuścił dom ten na zawsze i więcej już nie wróci. Czy o samobójstwie zamyśla? Nie, przynajmniej nie pierwej aż z lordem Steyne pojedynku nie odbędzie. Potem wszystkie wspomnienia ubiegłej przeszłości cisnęły się do głowy tej nieszczęśliwej kobiety. Ileż ciężkich walk i zabiegów było w tem życiu podjętych, żeby dójść... do czego?... Do opuszczenia od wszystkich i do rozpaczy! Cóż jej dziś zostawało oprócz trucizny, żeby raz już skończyć z nadzieją i zawodami, żeby raz już przeciąć to męczące pasmo intryg, długów i czczych upojeń tryumfu. W takich to myślach była pogrążona Rebeka kiedy weszła służąca, instalowana zaledwie przez lorda Steyne na nowej posadzie.
— Ach! Boże mój! Cóż to się pani stało? — zapytała widząc Rebekę z załamanemi rękoma wpośród tego smutnego obrazu.
I my z nią razem zapytamy: Co się to stało? Czy Becky była występną czy niewinną? Tak — była niewinną, jeżeli mamy jej wierzyć. Ale jakże przypuścić żeby z takich ust prawda wyjść mogła? Jakże tutaj wierzyć w czystość serca tak skażonego zepsuciem? Panna służąca spuściła firanki i nalegała troskliwie żeby się pani do łóżka położyła. Becky usłuchała tej rady, a służąca wyszła do drugiego pokoju, pozbierawszy stroje i błyskotki porozrzucane po podłodze od czasu kiedy Becky na rozkaz męża otworzyła swoje kryjówki a lord Steyne znalazł stosowmą chwilę do ucieczki.
Rawdon, zawsze jeszcze w balowym stroju, którego od dwóch dni nie zrzucał, wszedł do brata przy ulicy Great Gaunt Street, kiedy służący zajęci byli uprzątaniem i zwykłem przed niedzielą porządkowaniem całego mieszkania. Potrąciwszy kobietę zamiatającą wschody, pułkownik wleciał jak strzała do gabinetu Pitt’a, Lady Joanna, w rannym penjonarze, była na górze w pokoju dzieci, jak zwykle o tej porze kiedy je ubierano, potem brała dzieci na kolana i pacierz z niemi mówiła. Nie zaniedbywała nigdy tego obowiązku, nim wszyscy domownicy i słudzy zeszli się na wspólną modlitwę, czytaną głośno przez samego pana domu. Rawdon usiadł przy biurku baroneta pokrytem broszurami, listami ułożonemi we wzorowym porządku, wszystko tam było na swojem miejscu; rachunki, druki, regestra i inne papiery poukładane w tekach osobnych ze stosownym na każdej z nich napisem. Na boku stołu leżały Biblja, Przegląd kwartalny i Rocznik uroczystości i ceremonjałów dworskich. Widać tam było że ład ten był ręką pańską codziennie utrzymywany.
Z uderzeniem dziewiątej godziny na czarnym marmurowym zegarze, drzwi się otworzyły i sir Pitt ukazał się na progu, świeży jak róża, ogolony, włosy lekko pachnące pomadą, gładko zaczesane; rzekłbyś głowa z wosku osadzona na krawatce dobrze zawiązanej. Schodząc z góry poważnym krokiem, kończył czyścić paznogcie, a chociaż miał na sobie szlafrok popielaty, pozostałe części ubrania odznaczały się wytwornością prawdziwego angielskiego dżentelmena. Sir Pitt nie umiał ukryć swego zdziwienia kiedy zobaczył biednego Rawdona z najeżonemi włosami, z oczyma krwią nabiegłemi, w wymiętem ubraniu. Pierwszą myślą baroneta było że brat jego po całonocnej orgji przyszedł do niego pijany.
— Mój Boże! co ty chcesz Rawdonie? Przychodzisz w takim stanie... Co ci jest? Co cię tu sprowadza tak wcześnie? Czemu nie jesteś u siebie?
— U siebie? odpowiedział śmiejąc się dziwnie. — Nie bój się, Pitt; jestem zupełnie przytomny i mam dosyć zimnej krwi. Zamknij drzwi, mam do pomówienia z tobą.
Pitt zamknął drzwi, zbliżył się do swego biórka, usiadł w fotelu obok brata i zaczął gładzić paznogcie pilnikiem.
— Pitt — powiedział pułkownik po chwili milczenia — jestem zgubiony... bez sposobu ocalenia się.
— Zawsze ci taki koniec przepowiedałem — zawołał baronet opryskliwie, bębniąc po stole końcami paznogci, których połysk i gładkość zdawały mu się już zadawalniające. Nie powiesz mi przynajmniej że ciebie nie ostrzegałem zawczasu. Ja nic zupełnie zrobić dla ciebie nie jestem w stanie: wszystkie moje fundusze są w obrocie, sto funtów, któremi moja żona wyswobodziła cię z więzienia, zobowiązałem się oddać jutro memu plenipotentowi, i w wielkim będę teraz kłopocie; sam nie wiem jak sobie poradzę. Nie zarzekam się pomagać ci o ile to będzie w mojej mocy; ale co do płacenia twoich wierzycieli, to ani myśleć o tem nie mogę; byłoby to takiem szaleństwem jak gdybym chciał zapłacić cały dług państwowy. Układaj się jak możesz z nimi. Smutne to, prawda, dla rodziny, ale cóż robić? Toż samo codzień prawie widzieć można. W przeszłym tygodniu Jerzy Kiteley, syn lorda Bugland zrobił układ z wierzycielami i znowu będzie miał jakiś czas trochę spokoju, a ojciec nie potrzebował rozwiązywać woreczka. Tak więc...
— Ależ tu nie o pieniądze idzie — przerwał Rawdon głosem stłumionym; nie przyszedłem mówić ci o sobie, ale musisz się domyśleć co mnie tu sprowadza.
— Cóż to jest? — zapytał Pitt oddychając swobodniej.
— Przychodzę cię prosić o opiekę nad moim synem — odrzekł ze wzruszeniem Rawdon — obiecaj mi że go nie opuścisz jak mnie już nie będzie. Twoja poczciwa żona zawsze miała dla niego tyle dobroci, że on ją dziś więcej kocha aniżeli swoją... O! przeklęta kobieta! Słuchaj, Pitt, wiesz dobrze że miałem odziedziczyć majątek po ciotce; ale ośmielano mnie w moich szaleństwach, pobłażano memu lenistwu, bez tego byłbym może innym człowiekiem. W wojsku nie bardzo źle wywiązywałem się z moich obowiązków; ale... wiesz dobrze co się stało z majątkiem ciotki, jakim sposobem ten spadek mnie ominął i co się z nim stało.
— Po tylu ofiarach, jakie dla ciebie poniosłem, odrzekł sir Pitt — nie rozumiem jak podobne wymówki mogą z ust twoich wychodzić. Jeżeli możesz mieć do kogo pretensję, to w każdym razie nie do mnie, ale do siebie samego.
— Wszystko stracone — powiedział Rawdon — dziś już za późno!
Te słowa były wymówione z tak dziwnym wyrazem że sir Pitt mimowolnie zadrżał.
— Mój Boże! może kto umarł? — zapytał Pitt z litością i niepokojem.
— Byłbym od razu skończył cierpieć i odjąłbym sobie to nędzne życie — mówił dalej Rawdon nie zważając na słowa brata — gdyby nie mój biedny Rawdy. Byłbym zabił tego starego łotra, a potem gardłobym sobie poderżnął.
Sir Pitt odgadł teraz wszystko i zrozumiał że Rawdon mówił o lordzie Steyne. Tu pułkownik opowiedział bratu urywanem od wzruszenia głosem wszystko, co zaszło w ciągu dwóch dni ostatnich.
— Był to spisek — mówił — pomiędzy nimi uknuty. Zatrzymano mnie w chwili kiedy z balu od niego wracałem. Napisałem do niej żeby mi przysłała pieniędzy, odpowiedziała mi na to że leży chora w łóżku, żebym więc cierpliwie czekał do jutra. Przyszedłem do domu niespodziewanie i zastałem ją okrytą od stóp do głowy brylantami, w towarzystwie tego nikczemnika.
Następnie opowiedział bratu walkę swoją z lordem i dodał że po tem, co zaszło, nie można nic przedsiębrać, bo należy być gotowym do pojedynku, który jest nieunikniony.
— Nie można przewidzieć czy kula mnie nie wybierze — mówił Rawdon coraz więcej wzruszony, a że mój syn nie ma matki, więc go chcę oddać pod twoją i twojej żony opiekę, i jestem pewny że go jak własne dziecko uważać będziecie.
Starszy brat ścisnął rękę Rawdona silniej niż zwykle i zdawał się głęboko wzruszonym, a Rawdon otarł ręką zwilżone oczy.
— Dziękuję ci, bracie — powiedział — mając twoje słowo, mogę być spokojnym!
— Jest to święty obowiązek honoru! — odrzekł baronet.
Rawdon wyjął z kieszeni pulares z banknotami znaleziony u Rebeki i rzekł do brata z gorzkim uśmiechem:
— Nie myślałeś żebym był tak bogaty, nieprawdaż? Oto sześć set funtów dla Briggs, która była zawsze tak dobrą dla mego dziecka. To są jej własne pieniądze, które nam pożyczyła; zawsze sobie wyrzucałem żeśmy fundusz tej biednej kobiety zabrali. Co zaś do zostających nad to pieniędzy, zabrałem je w pierwszej chwili, ale można je oddać Rebece, że mogła sobie poradzić z...
Gdy to mówił wyjmując z pugilaresu pieniądze dla wręczenia bratu, ręce mu tak się trzęsły, że upuścił na ziemię tysiąco funtowy bilet, najwidoczniejszy dowód potępiający Rebekę.
Pitt schylił się i podjął papier, nie mogąc ukryć zdziwienia na widok tak wysokiej cyfry.
— Ten bilet do mnie należy — rzekł Rawdon — mam nadzieję że go razem z kulą w łeb tego łotra wpakuję.
Dwaj bracia ścisnęli sobie ręce raz jeszcze i pożegnali się. Lady Joanna wiedząc że pułkownik był w gabinecie męża, czekała z trwogą w przyległym pokoju na rezultat rozmowy. Przez uchylone drzwi do sali jadalnej obaczyła wychodzących z gabinetu braci, podeszła ku nim, i podając rękę Rawdonowi pochwaliła go że przychodzi do nich zapewne na śniadanie. Pułkownik — którego postać przekonywała dostatecznie bratowę że tu o coś innego jak o śniadanie chodzi — wymówił się od uprzejmych zaprosin lady Joanny, ścisnął serdecznie jej rękę i odszedł. Joanna przejęta była głębokiem wspułczuciem; serce jej mówiło że nad Rawdonem zawisło jakieś wielkie nieszczęście; ale nie śmiała pytać się męża, a ten nie wdawał się w żadne objaśnienia.
W kilka minut potem Rawdon stukał silnie młotkiem w głowę Meduzy umieszczonej na bramie Gaunt-House. Odźwierny w czerwonej kamizelce ze srebrnemi galonami wychylił z przerażeniem głowę do Sylena podobną, a zobaczywszy człowieka, którego ruchy i nieład w ubraniu wydawały się dosyć podejrzane, chciał bronić siłą wstępu napastnikowi. Ale pułkownik podał mu swój bilet wizytowy do wręczenia lordowi Steyne, z nadmienieniem że od godziny pierwszej będzie czekać cały dzień w Regent-Clup, i że tam tylko należało się zgłaszać, nie zaś do jego domu żeby się z nim widzieć. Odźwierny na to osłupiał ze ździwienia i patrzył na odchodzącego pułkownika z takiem zadziwieniem jak wszyscy ci, co go na ulicy spotkali. Swawolny ulicznik, kupiec ziewający we drzwiach magazynu, szynkarz zamykający okiennice na czas niedzielnego nabożeństwa, jednem słowem, wszyscy brali go za zbiegłego warjata, i najzabawniejsze o nim robili uwagi aż do chwili kiedy pułkownik wsiadając do dorożki kazał się zawieść do koszar przy Knightsbridge. Dzwony rozlegały się we wszystkich dzielnicach miasta kiedy Rawdon wysiadał z powozu. Gdyby nie pomieszanie, w jakiem się znajdował, byłby zapewne poznał Amelję idącą z Brompton do kościoła przy Russel Square. Uczniowie w porządku szkolnym szli na nabożeństwo, powozy kręciły się w rozmaitym kierunku, każdy spieszył gdzie go obowiązek lub przyjemność powoływała. Pułkownik nic nie widział co się w około niego działo. Poszedł od razu do pokoju swego dawnego przyjaciela i kolegi, kapitana Macmurdo i bardzo się ucieszył że go w koszarach zastał.
Kapitan Macmurdo był to wytrawny żołnierz, który był w bitwie pod Waterloo; w pułku powszechnie lubiony, ale fundusze miał bardzo ograniczone i to było przyczyną że nie mógł dojść do wyższych wojskowych stopni. Gdy Rawdon drzwi otworzył, przyjaciel jego wylazł był nie dawno z łóżka i miał jeszcze fularową chustkę na tłustych szpakowatych włosach, wąs jeden już pofarbowany, a nad tem wznosił się nos czerwony, połyskującemi brodawkami okryty.
Jak tylko kapitan usłyszał od Rawdona że ma prosić go o przyjacielską usługę, wiedział dobrze o co chodzi, a wszelkie objaśnienia byłyby zbyteczne i nicby go nie nauczyły. Wiele, bardzo wiele spraw podobnych przeszło już przez jego ręce, a przyznać należy że umiał je prowadzić zawsze z rzadką zręcznością. Jego królewska Wysokość, smutnej pamięci, kiedy był głównodowodzącym, miał największy pod tym względem szacunek dla kapitana Macmurdo; nakoniec każdy człowiek honoru znajdujący się w trudnem położeniu, zawsze się do niego udawał.
— No, a cóż to za przyczyna, mój stary przyjacielu? zapytał kapitan. Czy znowu może sprawa kartowa, jak wtenczas kiedyśmy kapitana Marker’a na tamten świat wyprawili? Ho, ho, do dziś dnia ziemię gryzie.
— To chodzi o... moją żonę, odpowiedział Crawley spuszczając oczy i czerwieniejąc silnie.
Kapitan uderzył językiem o podniebienie, wydając odgłos jakby klasnął z bicza i rzekł:
— Ja zawsze myślałem sobie że ona ci jakiegoś figla spłata.
W samej rzeczy tak w pułku jak i w klubie nie jeden zakład stanął o los pułkownika Crawley. Te przypuszczenia były aż nadto usprawiedliwione lekkomyślnością mistress Rawdon; nie widząc pochmurny wyraz twarzy, z jakiem pułkownik przyjął tę uwagę, Macmurdo zrozumiał że nie należało dotykać tego drażliwego przedmiotu.
— Czy nie ma więc innego sposobu żeby to załagodzić? Co, jak myślisz stary? zapytał kapitan poważnie. Czy to są tylko podejrzenia, czy też są i listy? Czy nie lepiejby było zachować to w tajemnicy? Wierz mi, Crawley, że w takich razach lepiej jest nie rozgłaszać, jeżeli jeszcze ukryć można... ha, trzeba było być ślepym żeby się teraz dopiero opatrzyć, ciągnął dalej kapitan mówiąc do samego siebie.
— Dla ludzi honoru jedna tylko droga zostaje po tem, co między nami zaszło. Oni chcieli się mnie pozbyć i postarali się o to żeby mnie aresztowano; ja się wyrwałem z kozy, zastałem ich oboje razem, powiedziałem mu że jest podły łotr, poczem palnąłem go z jednej i drugiej strony i cisnąłem o ziemię.
— Dostał na co zasłużył — odpowiedział Macmurdo.
— Dobrze mu tak; ale mi nie powiedziałeś jego nazwiska?
— Lord Steyne, odrzekł Rawdon.
— Ah! do djabła! Margrabia! Mówiono że on... to jest, że ty...
— Cóż to znaczy? zawołał Rawdon; czy chcesz, powiedzieć że słyszałeś już dawniej o tem? Dla czegoż mnie o tem nie ostrzegłeś Mac?
— He! mój stary, języki ludzkie są tak złośliwe; a na cóż by się to przydało żebym ci powtarzał wszystkie gadaniny głupców o tobie.
— Nie postąpiłeś tak jak prawdziwy przyjaciel postąpićby powinien. To powiedziawszy Rawdon nie mógł opanować swego wzruszenia i zakrył twarz rękoma.
— No, coż tam, mój stary, trzeba odwagi, powiedział Mac rozrzewniony tym widokiem; żeby sam djabeł w to się wmieszał, to mu kulę w łeb wsadzimy, już to nic nie pomoże. A co do twojej żony... Cóż chcesz? To stara jak świat historja.
— Ah! bo ty nie wiesz jak ja ją kochałem, powiedział Rawdon przytłumionym głosem. Byłem do niej przywiązany jak pies, oddawałem jej wszystko co miałem. Skazałem się na ubóstwo, na biedę prawie, byleby się z nią ożenić; zastawiłem ostatni zegarek żeby tylko dogodzić jej fantazjom. A ona składała sobie pieniądze przez cały ten czas, i nie chciała zapłacić stu funtów żeby mnie wyrwać z więzienia!
Rawdon z godnością opowiedział przyjacielowi wszystkie okoliczności tej całej sprawy. Macmurdo starał się go uspakajać i dziwił się gorączce pułkownika.
— Ale, mój kochany, ona może być rzeczywiście niewinną — mówił kapitan. — Wszakże i sama to utrzymuje, nie prawdaż? A czyż to pierwszy raz zdarzyło się jej być sam na sam z lordem Steyne?
— Zapewne — odrzekł Rawdon smutnie — ale oto co nie przemawia za jej niewinnością. Tu pokazał kapitanowi bilet na tysiąc funtów. — Oto co wzięła od niego, nic mi o tem nie mówiąc, a mając te pieniądze w ręku, nie chciała mnie oswobodzić i od wstydu wybawić.
Kapitan zmuszony był uznać że było w tem coś podejrzanego.
Podczas tej rozmowy Rawdon posłał był służącego kapitana Macmurdo na Curzon Street po suknie i bieliznę, czego bardzo potrzebował. Dwaj przyjaciele z pomocą dykcjonarza, zredagowali list do lorda Steyne. Kapitan Macmurdo, upoważniony przez pułkownika Crawley, wyrażał gotowość służenia lordowi żeby się ułożyć o warunki walki, od której sam margrabia — po tem, co zaszło — zapewne odstąpić nie zechce. Kapitan prosił zatem bardzo grzecznie żeby lord Steyne wyznaczył kogoś z swoich przyjaciół do bliższego porozumienia się w tej sprawie. Kończył zaś wyrażając życzenie i nadzieję że pojedynek odbędzie się natychmiast bez najmniejszej zwłoki.
Kapitan dodał w post scriptum że posiada w ręku bilet bankowy na znaczną sumę, ze pułkownik Crawley ma pewne powody do myślenia iż pieniądze te należą do margrabiego Steyne’a, i życzy sobie odesłać je właścicielowi.
List powyższy był już skończony kiedy służący kapitana Macmurdo powrócił z wyprawy do domu pułkownika; ale nie przyniósł ani bielizny, ani ubrania, a postać jego wyrażała nader komiczne zdziwienie.
— Kiedy, proszę pana, oni nie chcą nic wydać, mówił zadyszany; dom rabują, wszystko do góry nogami poprzewracane; gospodarz chce zaaresztować wszystkie rzeczy. Słudzy piją wino w salonie, i mówią że pan pułkownik zabrał z sobą wszystkie srebra, co były i pojechał. Potem znowu po chwili milczenia dodał. „Jeden służący już uciekł; a Sampton podochocił sobie dobrze, burmistrzuje i krzyczy na cały głos że że nic nie wypuści z domu dopóki mu jego pensji co do grosza nie wypłacą“.
Rawdon uśmiechnął się na wieść o tym buncie domowym i rzekł gryząc paznogcie:
— To jeszcze dobrze przynajmniej że mały Rawdy nie jest teraz w domu. Pamiętasz Mac, jak przyprowadzałem go nieraz do ujeżdżalni i sadzałem na szkapę? Jak on się dobrze trzymał!
— Prawda że ten malec wyglądał na dzielnego chłopaka, odpowiedział poczciwy kapitan.
Mały Rawdon znajdował się obecnie w kaplicy Whitefriars, w szeregu małych jak on i jednakowo ubranych chłopczyków. Nie słuchał on bardzo uważnie kazania, bo myślał o przyszłej sobocie, ciesząc się myślą że ojciec przyjdzie po niego, zabierze z sobą, a może i do teatru zaprowadzi.
— O! to będzie dzielny chłopiec — mówił Rawdon, myśląc zawsze o synie. Ale ty mnie przyrzekniesz, Mac, że jeżeli to źle się dla mnie skończy i głowę położę, to mogę liczyć na ciebie że... będziesz go odwidzać, nieprawdaż? Ah! mogę powiedzieć że kochałem to dziecko. Ot, mój kochany, oddasz mu te spinki złote odemnie, to wszystko co mi zostało.
I znów zakrył sobie twarz rękoma, zalewając się rzewnemi łzami. Macmurdo nie mógł także oprzeć się wzruszeniu, zdjął fular z głowy i zaczął sobie oczy ocierać.
— Zejdź na dół i przygotuj nam śniadanie, powiedział do służącego. Crawley, dysponuj: Co wolisz; Cielęca pieczeń i sardynki, naprzykład? Dobrze? Clay, dasz ubranie pułkownikowi, my zawsze byliśmy jednej miary. Mój ty stary Rawdonie, kiedyśmy się zaciągnęli do wojska, to w całym pułku szczuplejszych i wysmuklejszych od nas nie było.
Macmurdo odwrócił się do ściany i czytał gazetę przez czas kiedy się Rawdon ubierał, poczem dopiero sam zajął się swoją toaletą.
Ponieważ sprawa była z lordem, kapitan więc starannie się stroił, pomadując włosy, a nawet wąsy, które zakręcił do góry, jak to zwykł był robić w dni świąteczne, przytem włożył najsztywniejszy jaki miał kołnierzyk. Kiedy zszedł na śniadanie, młodzi oficerowie winszowali mu świetnego stroju i dzielnej miny, zapytując go czy się nie żeni i czy pułkownik Crawley nie ma być przypadkiem jego drużbą.
Becky jeszcze nie miała czasu wypocząć po owej burzliwej nocy kiedy odgłos dzwonów kościelnych rozbudził ją zupełnie. Wyszedłszy z łóżka pociągnęła za sznurek od dzwonka, by zawołać służącą Francuskę, którąśmy przed kilkoma godzinami czytelnikowi już przedstawili.
Napróżno mistress Rawdon coraz głośniej dzwoniła, nikt nie przychodził; sznurek się urwał nakoniec, ale panna Fifin nie pokazała się wcale. Becky w nocnym kaftaniku, z kawałkiem urwanego sznurka w ręku, z rozrzuconemi włosami, wyszła na schody i wołać zaczęła, ale panny Fifin jak nie ma tak nie ma.
Fifina przyjść nie mogła, bo od kilku godzin już jej w domu nie było. Ułożywszy wszystkie rzeczy w swoim pokoju, obwiązała je mocno sznurkami, zniosła je sama na dół i zawołała dorożkarza. Fifina nie prosiła o pomoc żadnego ze służących, bo tak była nienawidzoną, że niktby jej nie usłuchał. Powynosiła więc sama wszystkie pakunki do powozu, i wyjechała z domu bez pożegnania.
Panna Fifina powzięła to przekonanie że nie było co robić w domu, gdzie stosunek samych państwa jest zupełnie rozprzężony. Nie jeden w podobnej okoliczności spakowałby swoje rzeczy i wyjechałby jak panna Fifina, ale nie każdy potrafiłby jak ona znaleść na razie pewne miejsce do złożenia swoich własnych ruchomości, a nawet niektórych rzeczy swojej pani, jeżeli można powiedzieć że jej pani miała cokolwiekbądź własnego.
Panna Fifina uniosła z sobą nie tylko klejnociki i błyskotki, o których wspominaliśmy, ale nadto suknie, na które już dawno chciwie patrzyła; cztery wspaniałe kandelabry z czasów Ludwika XIV, cześć albumów bogato oprawnych ze złoconemi brzegami; złotą tabakierkę należącą kiedyś do pani Dubarry; piękny pugilares perełkami ozdobiony, i nakoniec — serwis srebrny przygotowany do kolacji, której Rawdon tak nie w porę przeszkodził. Wszystko to zniknęło razem z Fifiną, która zostawiła to tylko, co nie łatwo dawało się przenosić, jak łopatka i szczypce do kominka, lustra i fortepian z różanego drzewa.
Niedługo potem w nowo-założonym magazynie mód przy ulicy Helder w Paryżu widać było kobietę nadzwyczajnie do Fifiny podobną. Magazyn jej miał najliczniejszą klijentelę i był pod protekcją lorda Steyne. Modniarka, o której mowa, wyrażała się zawsze o Anglji jako o kraju szachrajów i oszustów: nieraz opowiadała swoim pannom magazynowym i innym osobom jak niegodziwie była tam okradzioną i jak wielkie straty ponieść musiała. Zapewne to współczucie dla niedoli skłoniło margrabiego Steyne’a do otoczenia skrzydłem opiekuńczem pani Sainte Amaranthe: życzymy tej damie powodzenia na jakie cnoty jej zasługują.
Mistress Crawley oburzona niedbalstwem sług, którzy na odgłos dzwonka nie przychodzili, narzuciła na siebie ranny szlafroczek, i poszła sama na górę do salonu, zkąd się niezwykły hałas po całym domu rozlegał.
Kucharka zasmolona od dymu rozsiadła się wygodnie obok mistress Raggles, na pięknej sofie perską materją pokrytej, i nalewała sąsiadce kieliszek maraskinu. Groom, który zwykłe siedział za powozem swojej pani, albo roznosił po mieście jej czułe korespondencje, zanurzył palce w tej chwili w półmisek kremu, przygotowany do kolacji. Lokaj rozmawiał z panem Raggles, na którego twarzy malowało się coś nakształt rozpaczy. Chociaż drzwi były otwarte i Becky z całej siły krzyczała, nikt jednak z przytomnych nie raczył zwracać uwagi na jej wywołanie.
— No, mitress Raggles, jeszcze jeden kieliszeczek likieru, to nie zaszkodzi, stuknijmy — mówiła kucharka w chwili, kiedy Becky ukazała się we drzwiach w kaszmirowym szlafroczku, na ramiona niedbale narzuconym.
— Simpson! Trotter! — wolała pani domu w najwyższem oburzeniu — stoicie sobie z założonemi rękami, kiedy ja tak dawno wołam? A cóż to znowu za śmiałość zasiadać przy mnie na mojej sofie? Gdzie jest panna pokojowa?
Groom przestraszony tem wystąpieniem nieprzewidzianem, wyjął z ust palce zmaczane w kremie; ale kucharka wychyliła do dna kieliszek maraskinu przez mistress Raggles odmówiony, i lornetując niby swoją panią przez szkło kieliszka, mierzyła ją wyzywającem i zuchwałem spojrzeniem.
— Na mojej sofie! — powtórzyła przedrzyźniając słowa swej pani. — Na mojej sofie! Hm! To chyba na sofie mistress Raggles; bo przecież to sofa milorda i mistress Raggles, rozumiesz pani? Oni to dobrze zapłacili gotóweczką; oj! zapłacili drogo za to wszystko co tu jest! A siedzę tu, bo mi się podoba czekać aż mi zapłacą moją pensję i będę siedzieć; i któż mi co zrobi? Ho! ho!
To powiedziawszy nalała sobie znowu kieliszek i jednym tchem wychyliła.
— Trotter! Simpson! — wyrzucić mi tę pijaczkę za drzwi! — wołała mistress Crawley.
— To niech ją pani sama wyrzuca! — odpowiedział lokaj. — Ja tylko chcę swoją pensję odebrać, potem niech pani i mnie wyrzuci; nie będziemy się bardzo bronić!
— Cóż to wy sobie myślicie wszyscy że jesteście tu na to tylko żeby mnie znieważać! — zawołała Becky ze złością. — Niech tylko pułkownik Crawley wróci, to ja wam!...
Ta groźba zamiast przestraszyć buntowników, głośne śmiechy wywołała. Raggles pogrążony w smutne rozmyślania nie mieszał się do tych zatargów.
— Oj nie powróci on już tu, co nie to nie! — odrzekł pan Trotter. — Już przysyłał po swoje rzeczy; ale ja nic nie wydałem, chociaż pan Raggles sam pozwalał. Taki on pułkownik jak i ja, albo to nieprawda? A teraz, kiedy on zemknął, to i ona chciałaby to samo zrobić. Oj! to para dobrana, nie ma co mówić, oboje człowieka obdarliby ze skóry, a rodzonego brata by oszukali. Oho, nic z tego nie będzie! Zapłaćcie nam pierwej naszą pensję, oddajcie nam naszą pensję!
Chwiejąca się postawa Trottera i niezręczne obracanie językiem jasno dowodziło że szukał odwagi i natchnienia na samem dnie butelki.
— Panie Raggles — zawołała rozpaczliwie Becky, czy pan pozwolisz na to, żeby ten opój śmiał mnie tak maltretować?
— Daj pokój Trotter, ciszej, dosyć już tego! — powiedział mały Simpson.
Simpson cierpiał nad upokorzeniem swojej pani i tem przemówieniem zażegnał nowe obelgi, któreby jej ściągnęło przezwisko opoja dane lokajowi.
— Ach pani! — mówił Raggles — byłbym prędzej spodziewał się śmierci, aniżeli takiego nieszczęścia! Znam od urodzenia familję Crawley’ów, służyłem trzydzieści lat u św. pamięci miss Crawley, a nigdyby mi nie przyszło na myśl że jeden z członków tej rodziny do nędzy mnie przyprowadzi. (Mówiąc to, nieborak miał pełne oczy łez). Cztery lata już jak państwo tu mieszkacie, któż przez ten czas dostarczał wam wszystkiego do kuchni i spiżarni? Kto wam dał wszystkie naczynia i bieliznę? Kto wam kupował jaja na wasze omlety? Kto dostarczał mleka waszemu wyżełkowi? Ja, zawsze ja. Za samą śmietankę, mleko i masło należy mi się od was około dwiestu funtów. A czy możecie za to wszystko oddać mi choć szyling?
— A do tego jeszcze — odezwała się znowu kucharka — czy ona choćby pomyślała kiedy o dziecku czy ono chce jeść albo czy jemu czego niepotrzeba? Gdzie tam — żeby nie ja jużby sto razy to biedactwo umarło z głodu.
— Ot, wychowa się to jakoś z miłosierdzia, powiedział Trotter walcząc z czkawką.
Poczciwy Raggles wyliczał tonem płaczliwym wszystkie swoje pretensje. W gruncie miał on słuszność utrzymując że Becky i Rawdon zrujnowali go zupełnie. W następnym tygodniu miał znaczne wypłaty, a w kasie ani grosza nie było. Łatwo więc można było przewidzieć że go ogłoszą bankrutem, wypędzą z magazynu, zabiorą i sprzedadzą wszystko, może i z domu wypędzą, a to wszystko dlatego że miał słabość zaufać słowu jednego z Crawley’ów. Łzy i narzekania Raggles’a dodały trochę śmiałości Rebece.
— A to wyraźnie spisek przeciwko mnie! zawołała Becky. Cóż wy sobie myślicie? jeżeli wam dziś nie płacę, to jutro wszystko co do grosza zapłacone będzie. Byłam pewna że pan pułkownik z wami się obrachował i każdemu co się należy zapłacił; ale możecie mi wierzyć że jutro to zrobi. Ręczę was honorem że dziś rano wyszedł zabrawszy z sobą przeszło półtora tysiąc funtów, nic a nic mi nie zostawił. Idźcie przed nim swoje żale rozwodzić. Dajcie mi tylko szal i kapelusz, a natychmiast pójdę do niego żeby się z nim rozmówić. Dziś rano posprzeczaliśmy się trochę; zresztą, wy — zdaje mi się — wiecie o tem wszystkiem tak dobrze jak i ja; ale przysięgam wam najsolenniej że każdy z was odbierze co do grosza wszystko co mu się należy. Mój mąż dostał teraz bardzo korzystne miejsce, poczekajcie tylko tyle żebym ja się z nim zobaczyć mogła.
Zadziwiająco zimna krew Rebeki wprawiła wszystkich w osłupienie; patrzyli na siebie nie wiedząc co o tem myśleć. Becky tymczasem poszła ubierać się do swego pokoju, obchodząc się doskonale bez służącej. Potem poszła do pokoju Rawdona, gdzie znalazła rzeczy w porządku ułożone, z poleceniem, ołówkiem napisanem, żeby wydać pakunki kiedy się po nie przyszłe. Ztamtąd przeszła na strych do pokoju służącej: rabunek był tu widoczny, bo w szufladach komody i stolika nic już nie było. Becky przypomniała sobie natychmiast klejnoty na podłodze porozrzucane, i nie wątpiła ani na chwilę że ta kobieta wszystko z sobą zabrała.
— O! mój Boże! zawołała, czy też kto kiedykolwiek doznał podobnego nieszczęścia jak ja teraz? Stracić wszystko wtenczas właśnie kiedy było wszystko do wygrania! Więc wszystko już dla mnie stracone? O! nie, nic! Jest jeszcze ostatnia nadzieja ratunku.
Skończywszy się ubierać wyszła z domu, a przebiegłszy piechotą ulice Londynu — bo na dorożkę nie miała pieniądze — zatrzymała się przed mieszkaniem baroneta Crawley. Nim weszła zapytała czy lady Joanna była w domu, i z zadowoleniem dowiedziała się że poszła do kościoła. Sir Pitt zamknięty w swoim gabinecie rozkazał służbie nie przyjmować nikogo. Ale Rebekę nic powstrzymać nie mogło: pomimo oporu galonowego cerbera Becky wtargnęła do gabinetu tak nagle, że baronet przez kilka chwil nie mógł wyjść z podziwienia i zrozumieć co się stało. Pitt poczerwieniał cofnął się i spoglądał na bratowę wzrokiem, w którym malowała się bojaźń, połączona ze wstrętem.
— Ach! nie patrz tak na mnie Pitt, w imię dawnej naszej przyjaźni. Nie, ja winną nie jestem przed Bogiem; gdyby mnie nawet ludzie potępili, Bóg zna moją niewinność. Tak, pomimo silnych przeciwko mnie pozorów, pomimo nieszczęśliwego dla mnie zbiegu okoliczności, jestem niewinną; a w chwili kiedy moje nadzieje miały być pożądanym uwieńczone skutkiem... wszystko runęło.
— Więc to jest prawdą co czytałem w gazecie? zapytał sir Pitt zainteresowany artykułem, który mu wpadł w oko tego samego dnia po wyjściu Rawdona.
— Najzupełniejszą prawdą. Lord Steyne już mu o tem powiedział w piątek wieczór, na tym balu nieszczęsnej pamięci. Od sześciu miesięcy uwodzono go obietnicami, aż nakoniec kilka dni temu pan Martyr, sekretarz jeneralny kolonji, oznajmił mu że nominacja już jest podpisana. Trzebaż było tego nieszczęśliwego aresztu, a potem tej bójki! Cała moja wina w tem że za nadto byłam Rawdonowi oddaną i jego tylko dobro, bez względu na nic, miałam na widoku. Prawda że lord Steyne był ze sto razy u mnie sam jeden i że przyjmowałam go, chociaż nie było nikogo więcej u mnie. Co zaś do tych pieniędzy, to również prawda że trzymałam je w schowaniu bez wiedzy Rawdona, ale nie śmiałam mu ich powierzać, znając jego rozrzutność.
Utrzymując się ciągle z zadziwiającą zręcznością, w tonie skruszonej otwartości, Becky opowiedziała baronetowi nowo-ułożoną przez siebie historję, którą sir Pitt był do żywego wzruszony. Oto treść jej opowiadania podana w skróceniu: Becky spostrzegła tkliwe uczucia, jakiemi lorda natchnęła, (tu powiemy nawiasem że to wyznanie oblało rumieńcem twarz baroneta) i postanowiła od razu zużytkować tę słabość lorda Steyne na korzyść męża i jego rodziny, strzegąc przytem swej cnoty jako najdroższego w rodzinie skarbu.
— Tak więc — mówiła — widziałam już naszego kochanego baroneta członkiem Izby lordów (tu sir Pitt znowu mocno się zarumienił), mówiliśmy już nawet o tem z lordem Steyne kilka razy, i mogę powiedzieć że z jednej strony osobiste zasługi i nie pospolite zdolności, z drugiej zaś szczere zainteresowanie się szlachetnego lorda tą sprawą, nie pozwalały wątpić o pomyślnym jej skutku, kiedy okropny cios zniweczył wszystkie moje nadzieje. A jednak mam odwagę wyznać że głównym celem moich zabiegów było zapewnić spokój memu drogiemu mężowi, którego kochałam, pomimo jego podejrzeń i surowości dla mnie. Mój Boże! czegożbym nie poświęciła dla niego, byleby odwrócić upadek i nędzę wiszącą nad naszemi głowami! Znając uczucia lorda Steyne dla mnie — mówiła dalej spuszczajac oczy — wyznaję że nie zaniedbałam nic żeby mu się podobać i wpływy sobie u niego zapewnić, ale zawsze w ścisłych granicach, uczciwością kobiecie zakreślonych. W piątek rano przyszła wiadomość o śmierci gubernatora w Cowentry Island, i milord zaraz to miejsce dla mego męża przeznaczył. Chciałam żeby się dowiedział o tem z dzienników dzisiejszych, ale w chwili, kiedy przygotowywałam mu tę niespodziankę, a milord oświadczył gotowość ułagodzenia wierzycieli i wejścia z nimi w układy, Rawdon zaślepiony niesłusznemi podejrzeniami, rzucił się ze zwykłą sobie porywczością na lorda Steyne, i... wiemy co zaszło. O! Boże, mój Boże! bracie kochany, ty tylko jeden możesz mnie z mężem pojednać.
Becky upadłszy na kolana głośno szlochać zaczęła, po chwili zaś uchwyciła rękę baroneta i gorącemi obsypała ją pocałunkami.
W takiej to patetycznej sytuacji lady Joanna zastała męża i bratowę po powrocie z kościoła, kiedy dowiedziawszy się że mistress Rawdon jest w gabinecie baroneta, spiesznie tam nadbiegła. Blada i drżąca z oburzenia i gniewu zawołała:
— A! to mnie dziwi że ta kobieta ma jeszcze śmiałość przestąpić próg tego domu.
Lady Joanna zaraz po śniadaniu wysłała była swoją pannę służącą na Curzon Street, żeby ta dowiedziała się przez Raggles’a i służbę domową co się tam stało. Zapytani opowiedzieli nie tylko to, co im było wiadome, ale i więcej jeszcze.
— Mistress Crawley — rzekła znów lady Joanna — zapewne pani przez pomyłkę do tego domu weszłaś, bo pod tym dachem mieszka uczciwa rodzina.
Sir Pitt zadrżał wstrząśnięty energicznem wystąpieniem żony. Becky zawsze na klęczkach coraz silniej rękę baroneta ściskała.
— Powiedz jej — mówiła zwracając się do niego — opowiedz wszystko co wiesz, ach! powiedz jej mój bracie, że ja jestem niewinna.
— Wierz mi, moja kochana Joanno, że jesteś niesprawiedliwą względem mistress Crawley.
Na te słowa Rebeka odetchnęła swobodniej.
— W samej rzeczy, sądzę, że...
— Co mówisz, Pitt? — zawołała lady Joanna z najwyższem oburzeniem. — Bronisz kobiety godnej największej pogardy; kobiety, która jest matką bez serca, żoną bez czci i wiary! Nigdy w niej serce nie odezwało się do dziecka, które się nieraz przedemną żaliło na złe obejście się i brak czułości ze strony matki. Ta kobieta nie weszła nigdy do domu bez zatrucia spokoju rodzinie, w której starała się zawsze rozerwać najświętsze węzły, sponiewierać najświętsze uczucia swoją układną obłudą i bezczelnem kłamstwem. Oszukiwała męża tak jak oszukiwała wszystkich bez wyjątku; jest to natura spodlona próżnością, rospustą i najczarniejszemi zbrodniami. Widok jej strachem mnie przejmuje. Chciałabym żeby dzieci moje jak najdalej od niej były...
— Ależ... doprawdy, Joanno — zawołał sir Pitt wstając — podobna mowa to już...
— Sir Pitt — przerwała mu żona tonem stanowczym — wypełniłam święcie względem ciebie obowiązki żony; nie złamałam nigdy wykonanej przysięgi, byłam ci wierną i posłuszną tak jak każda uczciwa kobieta powinna być dla męża; ale i uległość obowiązkowa ma swoje granice; wyraźnie ci oświadczam że nie ścierpię żeby ta kobieta znajdowała się pod jednym ze mną dachem. Jeżeli ona ma tu dłużej zostać, to ja natychmiast z dziećmi ztąd wyjeżdżam. Ona nie jest godną tego żeby się względem niej rządzić miłością chrześcijańską. Zostawiam ci wolny wybór między nią a mną.
Po tem energicznem przemówieniu lady Joanna wyszła czując że siły ją opuszczają, i zostawiła męża i Rebekę zdumionych tak niezwykłym objawem nieugiętości w kobiecie cichego i słodkiego charakteru. Becky była bardzo rada temu, co się stało w ostatniej chwili.
— Przyczyną tego wszystkiego jest broszka brylantowa, dana mi przez brata w upominku — rzekła Becky do baroneta.
Wkrótce potem lady Joanna stojąc w oknie swego pokoju ujrzała wychodzącą z domu Rebekę, która potrafiła jednak wymódz na baronecie przyrzeczenie że pójdzie do brata i będzie się starał nakłonić go do pojednania się z żoną.
Kiedy Rawdon wszedł do sali jadalnej, zastał już wszystkich młodych oficerów przy stole. Nie długo dawał się namawiać żeby podzielić z nimi wodę salcerską i kurczęta, przeznaczone na zasilenie żołądka młodych wojowników. Rozmowa toczyła się gwarnie, jak zwykle w pośród żwawej młodzieży. Mówiono o wypadkach bieżących; o przyszłym konkursie w strzelnicy, o zakładach; o pannie Arjannie z opery francuskiej, o znakomitych bokserach Boucher i Broaicott. Młody Tyndeman, siedmastoletni bohater, który za pomocą pomady i fiksatora miał nadzieję wyhodować piękne wąsy, był świadkiem walki, i szeroko rozwodził się nad zwinnością i muskularną siłą walczących. Przed rokiem jeszcze ten doświadczony w sztuce boksowania bohater jadł kaszkę na śniadanie i brał dyscypliną w szkole w Eton.
Rozmowa zeszła później na inny przedmiot: mówiono o baletnicach, boginiach piękności i o kolacyjkach dobrem winem skropionych, aż do wmieszania się kapitana Macmurdo do konwersacji. Ten widocznie zapomniał o przysłowiu łacińskiem, nakazującem szanować niewinność młodzieńczą, i zaczął opowiadać najmniej budujące historje. Żadne względy nie krępowały jego swobody; ani młode uszy słuchaczów, ani własny włos siwy nie hamował rozpuszczonego języka. Mac znany był swoich opowiadań; ale talentu jego nie śmielibyśmy zalecać damom lub młodym osobom. Wolny od chęci wyniesienia się, przestawał na małem i zawsze gotów był służyć towarzyszom, którzy jego pomocy wzywali.
Nim Mac zdołał swój apetyt zaspokoić już młodzi jego koledzy powstawali od stołu. Lord Wainas palił z ogromnej fajki piankowej, kapitan Hugues forsował sobie płuca żeby rozpalić uparte cygara, a mały Tandyman, trzymając swego psa między kolanami, grał w karty z kapitanem Deuceace. Dzielny młodzieniec nie mógł chwili przepędzić żeby coś od kogo nie wygrać lub nie przegrać do kogo. Mac i Rawdon wyszli niepostrzenie do klubu, ale nikt nie domyślał się czem byli obecnie zajęci, bo w rozmowie, żartach i śmiechach dosyć czynny udział brali. I dla czegożby miało być inaczej? Nie jestże to zwykły w świecie porządek że śmiechy, zabawy i orgje mieszają się z najsmutniejszemi wypadkami ludzkiego życia?
Wszyscy wychodzili z kościoła w chwili kiedy Rawdon i jego towarzysz przeszedłszy Saint James Street weszli do klubu.
Podżyli brodacze, którzy się zwykle szykują na balkonie żeby ztamtąd lornetować przechodniów i krzywić się właściwym sobie sposobem, jeszcze nie zajmowali swego stanowiska przy poręczach balkonu aksamitem pokrytych. W czytelni również nie było jeszcze nikogo wyjąwszy trzech ludzi, z których jeden nieznajomy, drugi wierzyciel Rawdona na niewielką kwotę w whista przegraną; (pułkownik nie spieszył się zawiązać z nim rozmowy); a trzeci czytał Rojalistę, dziennik dosyć złośliwy, ale znany z swego przywiązania do króla i kościoła. Spojrzawszy na pułkownika, położył gazetę na stole rzekł z wyrazem szczerej życzliwości: A! Crawley, przyjm odemnie serdeczne powinszowania.
— Jakto? Co chcesz powiedzieć? zapytał pułkownik zdziwiony.
— Przecież nie tylko w Rojaliście, ale i w innych czytałem dziennikach.
— O czem? — zawołał Rawdon czerwieniejąc się na samą myśl że dzienniki głoszą już o jego zajściu z lordem Steyne.
Smith spojrzał z zadziwieniem na przerażoną postać pułkownika, który pochwycił gazetę i zaczął chciwie czytać wskazany mu ustęp. Właśnie na kilka minut przed jego przyjściem Smith rozmawiał o Rawdonie z panem Brown, któremu pułkownik nie oddał był dotąd kartowego dłużku.
— To mu bardzo w porę przychodzi — przemówił Smith — bo zdaje mi się że biedny Crawley nie ma już ani szeląga w kieszeni.
— O! zapewne! Jest to rosa ożywcza, która na wszystkich swój dobroczynny wpływ wywrzećby powinna, bo i ja mam nadzieję że się z swego długu i mnie uiścić zechce.
— Ile wynosić będzie pensja roczna? zapytał Smith.
— Dwa czy trzy tysiące funtów, odrzekł Brown, ale długo się tem cieszyć nie można, bo w tym klimacie nikt długo nie wytrzyma. Liverseege umarł w półtora roku, a poprzednik jego uwinął się w sześć tygodni.
— Powiadają że brat pułkownika ma być niezmiernie zręczny człowiek; dla mnie on jest nieznośny... próżny... sobą tylko zajęty; mówią jednak że to on bratu miejsce tam wyrobił.
— On! powtórzył Brown śmiejąc się, ale gdzież tam, to lord Steyne wszystko to zrobił.
— A ta jakim sposobem?
— Cnotliwa żona jest to najdroższy skarb, jakim niebo łaskawe śmiertelnika obdarzyć może, odpowiedział dwuznacznie Brown, poczem znowu zaczął czytać gazety.
Ale wróćmy do Rawdona, czytającego z zadziwieniem co następuje:
„Yellow Yack“ statek marynarki królewskiej przyniósł nam wiadomość o śmierci sir Tomasza Liverseege, który padł ofiarą gorączki panującej w Swamptown. Strata tego człowieka budzi żal powszechny w mieszkańcach tej wzrastającej osady, której ster został powierzony, jak się dowiadujemy, pułkownikowi Rawdonowi Crawley, kawalerowi orderu, jednemu z najdystyngowańszych oficerów naszej armji. Interesa i pomyślność naszych oddalonych posiadłości wymagają ludzi którzyby łączyli w swojej osobie wypróbowaną dzielność ze zdolnościami administracyjnemi; nie mylimy się twierdząc że wybór zrobiony przez sekretarza stanu w ministerstwie zarządu kolonji jest najzupełniej szczęśliwym, bo pułkownik Crawley posiada wszystkie przymioty, potrzebne do zajęcia godnie posady, opróżnionej po śmierci nieodżałowanego sir Miverseege.
— Coventry Island! A gdzie to jest? Któż to cię tam naznaczył? Słuchajno, ale ty mnie musisz tam wziąć z sobą, jako sekretarza, mój stary, nieprawdaż? powiedział kapitan Macmurdo śmiejąc się.
Podczas kiedy Crawley z swoim dzielnym towarzyszem łamali sobie głowę nad rozwiązaniem owej zagadki, służący podał pułkownikowi kartę wizytową pana Wenham, który chciał się z nim widzieć. Crawley i Macmurdo przeszli do osobnego pokoju, żeby swobodniej pomówić z sekundantem lorda Steyne, sądzili bowiem obadwa — i sądzić tak należało, że Wenham w tym charakterze przychodzi.
— Ah! kochany pułkowniku, jakże mi przyjemnie że cię widzę! Jakże się miewasz? — powiedział Wenham ze słodziutkim uśmiechem, ściskając rękę Rawdona.
— Przychodzisz pan zapewne w imieniu...
— Właśnie, pułkowniku — rzekł Wenham.
— W takim razie oto jest mój przyjaciel, kapitan Macmurdo.
— Bardzo mi przyjemnie poznać pana kapitana Macmurdo — odpowiedział Wenham, wyciągając znowu rękę z ujmującym uśmiechem, na co kapitan Mac odpowiedział podaniem palca przez łosiową rękawiczkę i ukłonem tak sztywnym, że ani kołnierzyk, ani krawatka nic nie ucierpiały. Mac znajdował że lord Steyne mógł był przysłać sekundanta w stopniu co najmniej pułkownika, traktowanie zaś sprawy honorowej z cywilnym frantem, było według niego niemal ubliżającem.
— Macmurdo ma zupełne prawo działania w mojem imieniu — rzekł uroczyście Crawley — on zna doskonale moje chęci; usuwam się przeto, żebyście panowie mogli swobodnie tę sprawę załatwić.
— Bardzo dobrze — powiedział Mac.
— Ale pocóż się usuwać, szanowny pułkowniku, kiedy właśnie z tobą samym chciałbym mieć szczęście pomówić; obecność kapitana Macmurdo więcej jeszcze doda powabu tej rozmowie, która, wbrew oczekiwaniom pułkownika, skończy się, jak mniemam, przyjacielskiem uściśnieniem ręki.
— Hm! — mruknął kapitan Macmurdo — zawsze ta sama historja z tymi frantami cywilnymi. — Niech ich djabli wezmą z ich przyjacielskiemi układami i z ich głupią retoryką.
Wenham zasiadł w fotelu, nie czekając żeby go prosili, wyjął kawałek papieru z kieszeni i tak dalej mówił:
— Zapewne czytałeś, pułkowniku, co wszystkie dzisiejsze dzienniki powtórzyły. Rządowi przybędzie człowiek sumienny, na którego liczyć można, a pułkownik przyjmując tę posadę — w czem wahać się nie można — będziesz miał piękne utrzymanie. Trzy tysiące funtów rocznie, klimat rozkoszny, pałac wspaniały, władza monarsza w prowincji i pewność prędkiego awansu. Rzeczywiście można panu powinszować, czego też szczerze teraz dopełniam. Wiadome jest panom zapewne imie potężnego protektora, któremu mój zacny przyjaciel Crawley zawdzięcza to wszystko co go dziś spotyka?
— Niech mnie djabli porwą jeżeli wiem, powiedział kapitan.
Rawdon poczerwieniał jak gdyby apopleksją tknięty.
— Któż inny mógłby to zrobić jeżeli nie najszlachetniejszy człowiek na kuli ziemskiej, jeden z najwięcej wpływowych obywateli w naszym kraju, którego przyjaźnią się chlubić mogę; któż inny jak nie margrabia Steyne?
— Nim przyjmę od niego posadę, musimy pierwej zaglądnąć sobie w oczy o piętnaście kroków odległości, mruknął Rawdon, dodając energiczne wyrazy przekleństwa.
— Masz pan widocznie jakąś urazę do mego dostojnego przyjaciela, odrzekł Wenham spokojnie; ależ w imię sprawiedliwości i zdrowego rozsądku zaklinam pana, powiedz mi przecie za co?
— Za co! zawołał Rawdon zdumiony.
— Za co! powtórzył kapitan, stukając laską o podłogę.
— Prawdziwie, moi panowie — rzekł Wenham z najsłodszym uśmiechem, zastanówcie się jako ludzie honoru, i powiedźcie sami czy wina nie jest po stronie pułkownika? Po krótkiej niebytności w domu, pułkownik wraca do siebie i zastaje... kogo? lorda Steyne na kolacji u mistress Crawley. Cóż w tem jest tak nadzwyczajnego, żeby tyle robić hałasu? Przecież to już ze sto razy się powtarzało. Honorem i sumieniem zaręczyć mogę, przysiądz nawet, (tu Wenham przyłożył uroczyście rękę do serca), że podejrzenia pułkownika nie mają żadnej podstawy, a nawet powiem że są nierozsądne i ubliżające czcigodnemu lordowi, który dał tyle dowodów swej przychylności, a co gorsza podejrzenia te znieważają najczystszą i najniewinniejszą żonę.
— A więc, według pana, Crawley byłby w błędzie? zapytał Macmurdo.
— Co do mnie — mówił Wenham z podwójną energją — wierzę święcie w cnotę mistress Crawley, tak jak wierzę w cnotę mistress Wenham. Myślę że zaślepiony straszną zazdrością przyjaciel nasz dał się unieść szalonej gwałtowności względem człowieka, którego wiek i położenie towarzyskie nakazują uszanowanie, i który tę rodzinę swemi dobrodziejstwami obsypywał. Nie dosyć na tem, pułkownik swoim postępkiem skompromitował honor żony, ten skarb najdroższy dla męża, splamił imię, które syn nosić będzie, nakoniec zepsuł przyszłość swoją... Bo ja chcę żebyście znali tę historję — dodał Wenham tragicznie. — Dziś rano lord Steyne wezwał mnie do siebie. W jak opłakanym stanie go znalazłem, łatwo sobie wyobrazić, bo cóż to jest walczyć i mocować się dla człowieka w tym wieku i tak wątłych sił z takim przeciwnikiem jak pułkownik Crawley. Nie dosyć na tem, do cierpień fizycznych dołączyły się jeszcze moralne katusze stokroć dotkliwsze dla szlachetnej duszy lorda. Wyobraźcie sobie, moi panowie, że człowiek obsypany przez was dobrodziejstwami, człowiek, dla którego wasza przyjaźń, wasze poświęcenie granic nie miało, ten człowiek powiadam, w pszystępie jakiegoś szału traktuje was z najniewdzięczniejszem brutalstwem! Czy nominacja w dziennikach ogłoszona nie jest nowym dowodem dobroci i życzliwości lorda? A dziś rano, kiedy go zastałem w takim stanie że serce ściskało się patrząc na jego cierpienia, niczego więcej nie pragnął jak zmyć krwią niesłusznie wyrządzoną mu zniewagę. Bo pułkownik wiesz zapewne że lord dał już nie raz dowody swojej odwagi!
— Eh, któżby mu odmówił że celnie strzela! — odpowiedział pułkownik.
— W pierwszej chwili słusznego oburzenia kazał mi iść natychmiast z wyzwaniem, Po takiej obeldze — mówił — jeden z nas zginąć musi!
Crawley skinąwszy głową na znak że się z tem zgadza, rzekł:
— Nareszcie przystępujemy do rzeczy!
— Robiłem co mogłem żeby ułagodzić uniesienie lorda Steyne — mówił Wenham. — Mój Boże! milordzie, jakże sobie wyrzuca, rzekłem do niego, że nie korzystałem z moją żoną z uprzejmego zaproszenia mistress Crawley.
— To i państwo byliście zaproszeni na wieczór? przerwał kapitan Macmurdo.
— Naturalnie; mieliśmy zejść się u niej wszyscy, wyszedłszy z teatru. Zaraz pokażę wam zaproszenie... Nie... to jeszcze nie to... to także co innego... zdawało mi się jednak że miałem je w kieszeni. No, ale zresztą to wszystko jedno, bo mogę wam dać na to słowo honoru. Gdyby nie ta nieszczęśliwa migrena, do której mistress Wenham tak jest skłonną, bylibyśmy się udali na wieczór do mistress Crawley, i nie byłoby ani kłótni, ani zniewag, ani podejrzeń. Oto co nędzna migrena zrobić może! Dwóch ludzi najzacniejszych, nieskalanego honoru, będą się zabijać, a dwie najpierwsze i najdawniejsze rodziny w Anglji będą pogrążone w boleści i żałobie.
Macmurdo spojrzał na swego przyjaciela z miną człowieka, który sam nie wie co ma myśleć, a radby jednak przyjść do jakiegoś przekonania. Rawdon zaciskał pięści ze złości na samą myśl że zdobycz, którą miał w ręku, wymknąć mu się może. Nie wierzył on ani trochę całej tej bajce z zimną krwią i bezszczelnością ułożonej, ale nie miał żadnego sposobu żeby to kłamstwo na jaw wyprowadzić.
Wenham tak dalej mówił:
— Siedziałem całą prawie godzinę przy łóżku milorda, błagałem go żeby zaniechał wszelkiej myśli pojedynku. Przedstawiłem mu że nic więcej nie obudzi i nie wzmocni podejrzeń jak pojedynek w obecnem położeniu; mówiłem mu że każdy na miejscu pułkownika dałby się był w błąd wprowadzić; że człowiek, miotany zazdrością, nie jest panem siebie i jak obłąkany, nie ma szaleństwa, któregoby się dopuścić nie mógł. Dowiodłem mu że ten pojedynek byłby największem dla rodzin waszych nieszczęściem; bo w chwili, kiedy zgubne teorje rewolucyjne i demagogiczne toczą naszą społeczność, należy bacznie wszelkich unikać skandalów, by nie rozniecać pożaru wrzących namiętności. Zresztą — dodałem — pomimo że lord nic nie zawinił w tej sprawie, ale opinja publiczna uzna go winnym, a tem samem najniesprawiedliwiej zacną i niewinną kobietę potępi. Zakląłem go na wszystko, co ma najdroższego w świecie, żeby wyzwania nie posyłał.
— Nie ma tu w tem ani słowa prawdy; wszystko, co pan mówisz, jest bezczelnem kłamstwem, zawołał Rawdon zgrzytając zębami; podobało się panu wmieszać do całej tej komedji, dobrze... ale uprzedzam pana że jeżeli lord Steyne będzie tyle podłym że mi wyzwania nie przyszle, to sam je z moich rąk otrzyma.
Wenham zbladł jak śmierć i zaczął spoglądać ku drzwiom. Wówczas kapitan Macmurdo podniósł się, wypuszczając z ust dym cygara z głośnem zaklęciem i strofując ostro przyjaciela swego za niepowściągliwość w mowie, dodał cokolwiek Wenhamowi odwagi.
— Powierzyłeś mi raz tę sprawę — zawołał; to pozwolisz że ją będę prowadził według mego zdania i mieszać się do tego nie będziesz. Nie masz żadnego prawa ubliżać panu Wenham’owi i winieneś go za to przeprosić. Co zaś do twego wyznania, to szukaj kogo innego coby je lordowi Steyne zaniósł, bo ja się tego nie podejmuję. Jeżeli będąc tak ciężko obrażonym, milord woli pozostać w spokoju, dlaczegoż mu ten spokój zakłócać? Co zaś do mistress Crawley, to nic a nic nie dowodzi jej winy, i w mojem przekonaniu żona twoja jest niewinna jak to pan Wenham słusznie utrzymuje. Nakoniec zrobisz największe głupstwo jeżeli odrzucisz ofiarowane ci miejsce i jeżeli nie będziesz siedzieć cicho i spokojnie.
Słowa te przywróciły Wenhamowi całą jego energję; śmiało więc wykrzyknął:
— Kapitanie Macmurdo! mówisz jak człowiek rozumu. Oświadczam więc że puszczam w niepamięć niewłaściwe wyrażenia, jakich pułkownik użył w chwili uniesienia.
— Byłem tego pewny, powiedział Rawdon z pogardą.
— Czy zamilczysz nakoniec, stary koźle uparty? rzekł kapitan łagodniejszym tonem. Pan Wenham przecie nie jest blagierem, a co mówi, bardzo dobrze mówi.
— Niech więc to wszystko zostanie najgłębszą tajemnicą pokryte — odezwał się adwokat lorda Steyne — i niech ani jedno słowo, z tego cośmy tu powiedzieli, za obręb tych ścian nie wyjdzie. Oto proszę tak w interesie mego zacnego przyjaciela, jak również w interesie pułkownika Crawley, który najniesprawiedliwiej zawsze mnie jak swego nieprzyjaciela traktuje.
— Sądzę że lord Steyne nie ma zamiaru rozgłaszać tego co się stało — rzekł kapitan Macmurdo — co do nas, to nie mamy w tem podobnież najmniejszego interesu. Jest to w każdym razie sprawa bardzo nieprzyjemna, a im mniej o tem mówić się będzie, tem lepiej. Ponieważ jesteście stroną obrażoną, jak tylko oświadczacie że nie macie żadnej pretensji, to nie widzę dla czego mybyśmy szukać jej mieli?
Tu pan Wenham wziął pośpiesznie za kapelusz, a kapitan Macmurdo odprowadził go na korytarz, zostawiając Rawdona w najwyższym przystępie tłumionej złości. Gdy się znaleźli sami, kapitan zmierzył pogardliwym wzrokiem posła margrabiego Steyne’a i rzekł:
— Pan jesteś bardzo zręczny w zmyślaniu bajeczek, panie Wenham.
— Pochlebiasz mi, panie Kapitanie — odpowiedział Wenham z uśmiechem — honorem i sumieniem zaręczam panu że mistress Crawley prosiła nas do siebie na wieczerzę po teatrze.
— Widzisz pan jak migrena mistress Wenham nie w porę wypadła i wszystko popsuła... Ale, ale... mam do oddania panu — za jego pokwitowaniem — bilet na tysiąc funtów zawarty w tej oto kopercie, zaadresowanej do lorda Steyne. Powiedz mu pan żeby się uspokoił zupełnie, bo bić się nie będzie, co zaś do jego pieniędzy, to my ich wcale nie chcemy...
— W całej tej sprawie — kochany panie — jest tylko nieporozumienie i nic więcej, wierz mi pan — powiedział Wenham przybierając minę niewiniątka.
Kapitan Macmurdo pożegnał ostatecznie Wenham’a na dole w chwili kiedy sir Pitt Crawley wstępował na schody. Ci panowie znali się już trochę. Kapitan wprowadził baroneta do pokoju, gdzie się Rawdon znajdował a po drodze powiedział mu że sprawę z lordem Steyne ukończył w sposób zupełnie zadowalniający.
Baronet przyjął tę wiadomość z wielkiem zadowoleniem, winszował bratu spokojnego załatwienia sprawy i dodał kilka okolicznościowych uwag co do niemoralnej strony pojedynku i smutnych skutków, jakie za sobą zwykle pociąga.
Po tem kazaniu sir Pitt użył wszelkich zasobów swojej wymowy ażeby brata z żoną pogodzić. Przedstawił rzecz całą w takiem świetle, w jakiem Becky mu wszystko przedstawić chciała, popierał prawdziwość jej argumentów i oświadczył że wierzy najmocniej w niewinność bratowej. Rawdon nie chciał tego ani słuchać.
— Oto już dziesięć lat — odpowiedział — jak zbiera tajemnie pieniądze. Wczoraj jeszcze przysięgała mi uroczyście że nie miała pieniędzy i nic od lorda Steyne nie wzięła. Myślała że nie znajdę jej skarbu. Nie, Pitt, nie broń jej. Przyznaj sam że gdyby nawet występną nie była, to sam już egoizm jest nie do darowania; nie, nie chcę jej widzieć, wszystko między nami zerwane, to pewna że już jej nigdy nie zobaczę.
To mówiąc Rawdon zwiesił głowę na piersi i zostawał tak przez kilka chwil jakby przywalony ciężarem boleści.
— Biedny człowiek! szepnął sam do siebie Macmurdo potrząsając smutnie głową.
Rawdon Crawley wzdrygał się z początku na samą myśl przyjęcia posady, którąby zawdzięczać musiał nienawistnemu projektorowi. Chciał on nawet syna odebrać ze szkoły otworzonej mu kredytem lorda Steyne. Po długich naleganiach ze strony brata i kapitana ledwie dał się nakłonić do tego żeby się żadnych nie zrzekać korzyści. Macmurdo odniósł nad pułkownikiem ostateczne zwycięstwo przedstawiając wściekły gniew lorda Steyne na tę myśl że sam się głównie do wyniesienia swego nieprzyjaciela przyczynił.
Wkrótce potem, kiedy lord Steyne zaczął po swoim nieszczęśliwym wypadku przyjmować, sekretarz jeneralny wydziału kolonji przyszedł dziękować lordowi za uposażenie administracji tak zdolnym urzędnikiem, który nie jedną krajowi usługę odda.
Trudno sobie wyobrazić ile te powinszowania sprawiły przyjemności lordowi!
Wniosek Wenhama utrzymał się bez żadnej poprawki, i całą tę historję głębokiem pokryto milczeniem, co nie przeszkodziło że tego samego wieczora opowiadano już w kilkudziesięciu domach londyńskich całą awanturę, która przez miesiąc prawie obiegała wszystkie salony i służyła za osnowę wielu dowcipnych konwersacji. Dzięki połączonym staraniom panów Wagga i Wenhama zagraniczne dzienniki ani słowa o tem nie wspomniały.
Komisarze rządowi zabrali wszystko, co było w domu biednego Raggles’a, przy Curzon Street. Cóż się stało z boginią tej świątyni? Kto miał o niej staranie? Kto o jej los się troszczył? Kto dochodził czy była winną lub nie? Wiadomo zresztą że ludzie zawsze są skłonni do uwierzenia temu, co jest wątpliwe. Jedni mówili, że Rebeka pojechała do Neapolu goniąc za lordem Steyne, który dowiedziawszy się o jej przybyciu schronił się do Palermo; inni że udała się do Boulogne, a byli tacy, którzy upewiali że jest w jakiejś pensji w Cheltenham.
Rawdon zapewnił jej stały i dostateczny dochód, a wiemy już z doświadczenia że mając nie wiele nawet umiała żyć dobrze. Rawdon byłby chętnie przed wyjazdem z Anglji długi jej popłacił, gdyby towarzystwo ubezpieczeń na życie zgodziło się było skapitalizować część rocznych jego przychodów, ale klimat na wyspie Coventry złej używał reputacji, co zamykało drogę do wszelkich układów.
Pomimo to Rawdon przesyłał regularnie część swoich dochodów na ręce brata, i przy każdej sposobności pisywał do syna. Kapitanowi Macmurdo dosyłał cygara i pieprzne przyprawy; bratowej zaś konfitury, owoce suszone i inne kolonjane produkta. Bratu wyprawiał Gazetę Swamptowńską, wynoszącą pod niebiosa szumnemi pochwałami nowego gubernatora, gdy przeciwnie Dziennik Swamptowński nazywał Jego ekscelencję tyranem, obok którego Neron byłby dobroczyńcą ludzkości. Prawda że Rawdon nie zaprosił żony głównego redaktora na przyjęcia do gubernatorskiego pałacu! Mały Rawdy był uszczęśliwiony ile razy mógł coś o Jego ekscelencji w gazecie przeczytać.
Matka nie starała się nigdy obaczyć małego Raw dona, przepędzającego niedziele i święta u swojej stryjenki. Nie było ani jednego gniazdeczka w parku w Crawley, któregoby nie znał doskonale. Często wyjeżdżał konno z całą psiarnią sir Huddleston’a która w czasie pierwszej jego bytności w Hampshire wprawiła go w najwyższe zachwycenie.
Młody Osborne prowadził życie książęce w domu swego dziadka w Russel Square. Przyszły spadkobierca znacznego majątku zajmował dawny pokój swego ojca. Powierzchowność Żorza, pańska postawa, skłonność do elegancji zjednały mu sympatje dziadka. Pan Osborne z dumą spoglądał na wnuka, jak niegdyś patrzał na syna.
Jerzy rósł otoczony zbytkiem, o jakim rodzice jego nigdy nie mieli nawet wyobrażenia. Interesa handlowe pana Osborn’a coraz świetniejsze przynosiły zyski, a stąd znaczenie jego i kredyt w City wzrastał z każdym rokiem. Z początku był bardzo kontent że mógł umieścić wnuka w jednym z lepszych Zakładów, dziś już to mu nie wystarczało i kupił dla młodego Żorza stopień wojskowy. Ale główną myślą staruszka, marzeniem, do któregoby wzdychał, było widzieć wnuka prawdziwym dżentelmenem. Tworząc projekta, sięgające w przyszłość Zorza, widział go już nieraz wpływowym członkiem parlamentu, kto wie... baronem może. Widzieć wnuka, jeszcze przed śmiercią, na drodze zaszczytów, było najgorętszem pana Osborn’a życzeniem.
Przed kilku laty jeszcze często odzywał się z pogardą o tych gryzipiórach i molach książkowych, o tych pedantach, ogłupiających młodzież greką i łaciną, o tych pseudo-mędrcach, których pierwszy lepszy kupiec angielski mógłby zakupić tuzinami; dziś już zupełnie inaczej mówił; wychwalał szumnie studja klasyczne i patetycznie utyskiwał na brak starannego wychowania, jakie za jego czasów młodzieży dawano.
Przy objedzie dziadek zwykle zapytywał wnuka oto, co w ciągu dnia uczył się lub czytał. Żywo się zajmował wszystkiem, cokolwiek malec prawił mu o naukach, starał sie zawsze okazać że nic mu obcem nie było, i zdradzał się nieraz grubą niewiadomością, co w oczach wnuka nie dodawało dziadkowi powagi i nie podnosiło szacunku dziecka dla niego. — Z przenikliwością dzieciom właściwą Żorż prędko osądził, że dziadunio jest wielkim osłem; ujeździł go też łatwo tak że robił z nim co mu się podobało, i nie miał dla niego zbyt wiele szacunku; bo jakkolwiek skromne było pierwotne wychowanie Żorża, rozwinęło ono w nim pewność siebie i pogardliwe lekceważenie drugich, daleko więcej aniżeli tego dokazaćby mogły marzenia i plany jego dziadka. Bo czyż nie był on wychowany przez czułą i kochającą matkę, której całe życie było zaparciem się samej siebie, poświęceniem wszystkiego egoistycznym zachciankom syna?
Jeżeli łatwo było dziecku zawładnąć matką, obdarzoną z natury słodkim charakterem i dla wszystkich uległą, tem snadniej mu poszło z ociężałym dorobkowiczem, którego próżność tylko głupocie jego dorównać mogła. Żorż prędko zrozumiał że może tu despotycznie panować i wszystkiem rządzić, bo gdyby się był nawet na tronie urodził, to nie umianoby mu więcej pochlebiać i staranniej zarozumiałości w nim rozwijać.
Podczas kiedy biedna matka tęskniła i opłakiwała ciężkie rozłączenie z dzieckiem, malec wśród rozrywek i przyjemności nie czuł bynajmniej braku matki. Jeśli się wam kiedykolwiek zdarzy widzieć płaczące dzieci, przy oddawaniu ich do szkół, nie przypisujcie tych łez jakiemuś smutkowi i tkliwej tęsknocie, moji łaskawi czytelnicy, ale raczej obawie nudów i pracy.
Tak więc mały Źorż upojony był zbytkiem i przyjemnościami, jakich mu duma i pieniądze pana Osborn’a dostarczać nie przestawały. Stangret miał rozkaz kupienia dla panicza najpiękniejszego kucyka, nie zważając zupełnie na cenę. Żorż prędko nauczył się jeździć konno, a kiedy był pewny siebie, trzymał się mocno na siodle i umiał śmiało sadzić przez rowy i barjery, harcował w Regent’s-Parku i Hyde Parku, mając za sobą grooma Marcina. Stary Osborne coraz rzadziej bywał w City; zostawiając kierownictwo interesów młodszym swoim wspólnikom, wyjeżdżał często z córką tam, gdzie cały świat modny używa świeżego powietrza a wskazując na Żorża, który z miną dżentelmena kłusował obok powozu, mówił do córki:
— Patrz no, proszę cię!
Potem uśmiechał się, czerwieniał z zadowolenia i wychylał rękę przez okno powozu żeby przyklaskiwać zręczności małego jeźdźca. Mistress Fryderyk Bullok, druga ciotka Żorża, wyjeżdżała tam codzień swoim powozem z malowanemi na drzwiczkach herbami. Z okien powozu wyglądały trzy jakby kauczukowe główki małych Bullocków, najeżone mnóstwem piór i wstążek, w głębi siedziała matka rzucając pełne nienawiści spojrzenia na synowca, obok nich przejeżdżającego w kapeluszu na bakier, z miną pyszną jak gdyby już był członkiem parlamentu.
Żorż miał zaledwie jedenaście lat a już nosił buty z wykładanemi cholewami jak dorosły mężczyzna. Ostrogi miał pozłacane, szpicrutę z takąż rękojeścią, szalik przypięty djamentową szpilką i kozłowe rękawiczki z najlepszej fabryki londyńskiej pochodzące. Matka dała mu dwa gustowne szaliki na szyję i poszyła mu bardzo ładnie koszule jego cyfrą oznaczone; ale kiedy nasz mały elegant przyszedł odwidzić biedną wdowę, miał na sobie o wiele cieńsze od tamtych i piękniejsze koszule, z dużemi brylantowemi spinkami na przodzie. Żeby się pozbyć co prędzej skromnego upominku matki, miss Osborne darowała go stajennemu chłopakowi. Amelja usiłowała wmówić w siebie że ta zamiana była jej przyjemną, ale jakże mogło być inaczej? Czyż Żorżowi nie było z tem lepiej?
Amelja miała małą sylwetkę syna, za szylinga zrobioną, którą powiesiła nad swojem łóżkiem obok znanego już nam portretu. Pewnego dnia, kiedy tentent galopującego konia zaciekawił mieszkańców ulicy Brompton, podziwiających kostjum i postawę jeźdźca, Żorż, dumny sprawionem przez siebie wrażeniem, wszedł do mieszkania matki, wyjął z kieszeni piękne safjanowe pudełko i położył przed nią.
— Ja sam kupiłem to za swoje pieniądze, kochana mamo — powiedział — bo myślałem że ci to zrobi przyjemność.
Amelja otworzyła pudełko i wydała okrzyk podziwu i radości. Objęła głowę syna obu rękami i obsypała go czułemi pocałunkami. Była to misternie wykonana miniatura Zorża, która jednakże w przekonaniu matki o wiele gorszą była od oryginału. Dziadek chciał koniecznie mieć portret wnuka swego, zrobiony pędzlem artysty, którego wystawione u kupca obrazy zwróciły jego uwagę. Zorż mając zawsze pełne kieszenie poniędzy, zapytał malarza o cenę drugiego portretu na upominek dla matki, za coby własnemi zapłacił pieniądzmi. Artysta, ujęty szlachetną myślą dziecka, zrobił mu kopję za bardzo przystępną cenę. Stary Osborne dowiedziawszy się o tem, był w takiem uniesieniu dla wnuczka, że dał mu dwa razy tyle pieniędzy co minjatura kosztowała.
Ale to uniesienie dziadka było niczem w porównaniu z szczęściem Amelji. Ten dowód przywiązania synowskiego napełnił ją przekonaniem że nie ma dziecka któreby dobrocią serca synowi jej dorównać mogło. Już myśl ta sama dała jej kilka tygodni szczęścia. Wieczorem zasypiała kładąc minjaturę pod poduszkę; a któż policzy łzy, któremi ją codzień skrapiała, modlitwy i westchnienia, które do nieba zasyłała trzymając ukochany wizerunek w ręku. Jakże mało było potrzeba do obudzenia w jej sercu wdzięczności dla tych, których kochała! Od chwili rozłączenia się z synem nigdy jeszcze Amelja nie doznawała takiego szczęścia, tak żywej radości!
W krótkim przeciągu czasu Zorż nabrał manjer prawdziwego dżentelmena: przy objedzie nalewał wina swoim sąsiadkom, a sam wychylał kieliszki szampana z takim animuszem, że dziadek był w zachwyceniu patrząc na niego.
— Czy widziałeś pan kiedy podobnego chłopca? — mówił stary trącając łokciem swego sąsiada. — Na honor nie brak mu nic więcej jak brzytwy i faworytów; wszakże to skończony dżentelmen.
Przyjaciele pana Osborne nie byli może tak jak on zachwyceni sprytem i przymiotami chłopca. Pan Coffin me bardzo był kontent z nagłego przerywania mu opowiadań w najefektowniejszych miejscach przez małego Żorża. Pułkownik Fogny, rozmarzony winem i chwiejący się na nogach, nie znajdował żadnej przyjemności kiedy Żorż potrącał go silnie i zmuszał do chwytanią się za stoły lub inne sprzęty. Mistress Toffy nie była również zbyt wdzięczną małemu, kiedy trącając ją w łokieć wylewał cały kieliszek czerwonego wina na żółtą atłasową suknię, i zanosił się potem od śmiechu na widok plam jakie wystąpiły na atłasie. Najwięcej darować mu nie mogła że obił jej trzeciego synka, rokiem od siebie starszego, który w dzień jakiegoś święta przyszedł z matką do Russel-Square. Pan Osborne przeciwnie, był bardzo dumny z tego zwycięstwa; dał nawet dwie gwineje wnukowi, obiecując mu tyleż za każde obicie starszego od siebie przeciwnika. Nie potrafilibyśmy określić dokładnie co pan Osborne widział tak chlubnego w tych walkach na kułaki, zdawało mu się jednak — sam dobrze nie wiedział dla czego — że dzieci nabierają tym sposobem śmiałości, i że jednym z głównych celów wychowania jest nauczyć młodzieńca zmuszać drugich do uległości i do poddania się jego woli. W takim to duchu — ze smutkiem wyznać potrzeba — wychowywano zawsze młodzież w Anglji.
Zachęcony pochwałami po zwycięstwie odniesionem nad małym Toffy, Żorż starał się częściej o nowe trofea. Razu jednego chłopiec piekarza wyśmiewał się z niego kiedy wystrojony podług ostatniej mody przechadzał się z widoczną chęcią zwrócenia na siebie powszechnej uwagi. Nasz mały elegant zdejmuje z siebie natychmiast piękne ubranie, oddaje je synowi pana Todd, jednego ze wspólników Osborn’a i występuje do walki. Na nieszczęście los mu tym razem nie dopisał wcale, bo dostał okropne cięgi, i wrócił do domu z podbitem okiem, z nosem zakrwawionym i w całkiem podartej koszuli. Potem powiedział dziadkowi że walczył z olbrzymem, a biedną matkę strasznie przeraził przesadnem opowiadaniem szczegółów tej bitwy.
Młody Todd był wielkim przyjacielem Żorża, dla którego przejęty był głębokiem uwielbieniem. Obadwa mieli jednakowe upodobania w przewracaniu koziołków, w figlach, łakociach; niezmiernie lubili przy tem chodzić do teatru z Rawsonem, służącym pana Żorża, a ztamtąd wstępować na lody do pobliskiej cukierni.
Wszystkie teatra londyńskie a nawet imiona aktorek znali doskonale; na drugi dzień po każdem teatralnem przedstawieniu powtarzali toż samo widowisko swoim towarzyszom. Często się zdarzało że Rawson, człowiek wzniosłej duszy, częstował swoich paniczów po teatrze kilkoma tuzinami ostryg i kieliszkiem jakiegoś likieru, żeby panicze lepiej spali. Wprawdzie Rawson nie tylko nic na tem nie tracił, ale nawet zyskiwał cokolwiek, dzięki wspaniałomyślności swego młodego pana.
Najpierwszy krawiec, używany przez całą arystokratyczną młodzież, miał zaszczyt ubierania od stóp do głów pana Jerzego; pan Osborne mógł sam przestawać na tych miejskich partaczach — jak ich nazywał — ale nie chciał ich dla swego wnuka używać. Oświadczono zatem wielkiemu krawcowi żeby nie zważał na cenę, byleby wszystko było w najlepszym gatunku i doskonale zrobione. W jednej chwili napełniły się szafy garderobą pana Jerzego; nic tam nie brakowało: białe kamizelki pikowe i kaszmirowe na bale i wieczory, czarne aksamitne na objady, szlafrok kaszmirowy na rano etc. Żorż przychodził codzień na objad wystrojony jak prawdziwy dżentelmen, według wyrażenia pana Osborn’a. Służący, wyłącznie jemu oddany, pomagał mu ubierać się, leciał spiesznie na każdy odgłos dzwonka, i przynosił mu listy na srebrnej tacy.
Po śniadaniu Żorż leżał więcej niż siedział w fotelu w jadalnej sali i czytał Morning Posta jak człowiek zupełnie skończony.
— Ależ co klnie to klnie; jak rąbnie to jakby siekierą; mówili słudzy do siebie, podziwiając tak wcześnie nabytą wprawę młodego panicza.
Ci, którzy pamiętali ojca jego, mówili że zupełnie był do niego podobny. Żywy i lubiący rozkazywać, młody Żorż trząsł całym domem.
Wychowanie młodego Osborn’a było powierzone pedantowi, utrzymującemu w pobliżu „Zakład gdzie młodzież z szlacheckich rodzin przygotowywano do uniwersytetów, do parlamentu i innych wyższych zawodów; gdzie kary cielesne, poniżające naturę ludzką i używane jeszcze w Zakładach wychowawczych według dawnego systemu urządzonych, były zupełnie zniesione; oprócz tego młodzi ludzie znajdowali w rzeczonym Zakładzie troskliwą opiekę, jaką tylko w rodzinie znaleść można.“ Oto był system, według którego wielebny Lawrerce Veal Bloomsbury, kapelan hrabiego Bereacres, wspólnie z swoją małżonką, wychowywali młodzież ich pieczy powierzoną.
Po wielu zabiegach i ogłoszeniach, kapelan i jego dostojna połowica znaleźli jednego czy dwóch uczniów; cena pensji była bardzo wysoka, wszyscy więc przypuszczali że wygody, jakiemi ich otaczano, były odpowiednie. Był tam młody Indjanin miedzianej cery z kędziorami podobniejszemi do kądzieli jak do włosów, zawsze starannie ubrany, chociaż nikt nie przychodził nigdy go odwidzać. Moglibyśmy także wymienić dwudziesto trzy letniego niedźwiadka, zaniedbanego zupełnie, powierzonego państwu Veal do okrzesania dostatecznego, ażeby mógł wejść na salony wielkiego świata. Byli tam jeszcze dwaj synowie pułkownika Rangles, zostającego w służbie czynnej w Indjach. Taki był skład młodzieży zostającej w Zakładzie pana, Veal kiedy Żorż powiększył to szczupłe grono.
Młody Osborne przepędzał dzień tylko na pensji. Rano przychodził pod eskortą swego przyjaciela Rawsona, po południu zaś — jeżeli była pogoda — groom przyprowadzał mu konia wierzchowego. Dziadek Żorża był uważany na pensji jakby drugi Krezus; posądzano go o posiadanie olbrzymiej fortuny, Pan Veal nie opuszczał żadnej zręcznyści żeby o tem często nie nadmieniać Żorżowi, który — jak mówił — jest przeznaczony do zajęcia wysokiego w świecie stanowiska, a tem samem powinien uległością i posłuszeństwem sposobić się do pełnienia w przyszłości ciężkich obowiązków względem społeczeństwa. Posłuszeństwo bowiem w młodości — mówił pan Veal najlepiej może uzdolnić człowieka do rozkazywania w wieku dojrzalszym, dla tego właśnie pan Veal prosił na wszystko Żorża żeby nie przynosił już więcej na pensję pierników, działających szkodliwie na żołądki braci Rangles, którzy mają dostateczne pożywienie przy stole mistress Veal, w zdrowe pokarmy obfitującym.
Pod względem naukowym, Tarcza Minerwy (pan Veal tak nazwał swój Zakład), był najdoskolnalszą kombinacją zabawy i pożytku. Wszystkie nauki były tam wykładane z najgłębszemi poglądami wyczerpującemi całą skarbnicę wiedzy ludzkiej. Pan Veal miał demonstracyjny przyrząd do uzmysłowienia ruchu ciał niebieskich, wieżę do robienia spostrzeżeń astronomicznych, machinę elektryczną, laboratorjum chemiczne, bibljotekę złożoną z najlepszych dzieł starożytnych autorów, oprócz tego teatr i inne zabawy, urządzone dla młodych ludzi kształcących się w Zakładzie, Pan Veal prowadził często młodzież do British Muzeum, gdzie przy zabytkach starożytności lub przy okazach historji naturalnej wysypywał taki zasób wiadomości naukowych, że cała publiczność ciekawie gromadziła się — jak mówił — około niego, a w samym Bloomsbury uważano go za niewyczerpane źródło mądrości.
Kiedy mówił, co się panu Veal bardzo często zdarzało — używał najwyszukańszych wyrażeń, których nie każdy nawet dykcjonarz dostarczyć może. Bo pan Veal trzymał się tej zasady że dźwięczne, wspaniałe i szumne epitety nie kosztują więcej jak najpospolitsze i zużyte wyrazy.
Kiedy Żorż z domu na pensję przychodził, pan Veal przemawiał do niego temi słowy naprzykład:
— Uważałem wracając do mego domowego ogniska z konferencji, na której starałem się skierować władze intuicyjne mojej inteligencji do exegezy scjentyficznej u mego dostojnego przyjaciela doktora Rokail, znakomitego archeologa, uważałem — powiadam — że z okien pomieszkania czcigodnego dziadka pańskiego tryskały świateł strumienie, zdradzające uroczystość dnia świątecznego. Czy wolno mi, nie oddalając się od prawdy wnosić z tych objawów że pan Osborne dnia wczorajszego zgromadził, pod wspaniałem sklepieniem swoich salonów, najprzedniejsze kwiaty genjalnych umysłów naszej epoki?
Żorż umiejąc dosyć zręcznie naśladować sposób mówienia pana Veal, odpowiedział że przenikliwość strumieni światła, jakiem pan Veal był od natury obdarzony nie pozwalała mu nigdy oddalać się od prawdy.
— Pewny jestem że zaproszeni, którzy mieli zaszczyt łamać chleb gościnności przy stole pana Osborn’a byli nasyceni obfitością, wykwintem i przewybornym smakiem mile łechtającego podniebienie jadła. Ja mam prawo mówić o tem, ja, który również podobnego dostąpiłem raz honoru. Jednakże, panie Osborne, pan przybywasz dziś cokolwiek za późno, i to już nie pierwszy raz naraziłeś się pan na tę wymówkę. Otóż powiedziałem, moi panowie, że pan Osborne nie osądził mnie niegodnym uczestniczenia we wspaniałej uczcie, jakkolwiek w gronie amfitrjonów miałem szczęście zbliżyć się do najszlachetniejszych mężów kuli ziemskiej. Mógłbym w tej liczbie wymienić mego przyjaciela i pana czcigodnego Jerzego, hrabiego Bareacres, a otwarcie wyznać mogę że uginające się od srebra, jadła i napojów stoły angielskiego kupca niemniej świetny przedstawiały widok dla oka, jak bogato zastawione stoły najszlachetniejszego z lordów, bo nic nie może wyrównać sutemu przyjęciu i nieograniczonej gościnności szanownego dziadka pańskiego. Panie Bluck, chciej pan objaśniać dalej ustęp Futropjusza, którego tłumaczenie zostało przerwane przybyciem wielmożnego Osborn’a.
Oto ów wielki człowiek, któremu powierzono wychowanie młodego Żorża. Amelja nie rozumiała ani słowa z górnolotnych jego frazesów, ale miała wysokie wyobrażenie o jego rozumie i nauce. Biedna wdowa starała się zaprzyjaźnić jak najprędzej z panią Veal; nie było dla niej większego szczęścia jak być na pensji kiedy Zorż przychodził, albo odebrać mały różowy bilecik z napisem Athene, zapraszający uczniów, rodziców i przyjaciół na tak zwane conversazioni mistress Veal, które raz na miesiąc odbywały się przy cienkiej i jasnej herbacie, obok głębokich i ciemnym poglądów naukowych światłej prelegentki.
Amelja skwapliwie korzystała z każdego różowego biletu, nie zważając nigdy na deszcz i słotę, bo widok syna wszystko jej sowicie wynagradzał. Nieraz wychodząc od mistress Veal rzucała się jej na szyję ze łzami w oczach, tak była przejęta wdzięcznością za chwilę pełnego szczęścia w domu pani Veal spędzone. Kiedy już młody Żorż znikł pod skrzydłami swego stróża Rawsona, biedna wdowa udawała się dopiero aż do swego oddalonego domku w Brompton.
Pod kierunkiem tak wszechstronnie uczonego człowieka umysł Żorża musiał się szybko rozwijać i potężnieć, jeżeli sądzić mamy z zaświadczeń tygodniowych, regularnie panu Osborn’owi udzielanych. Przy każdym z dwudziestu szumnie nazwanych odłamów wiedzy ludzkiej, oznaczony był stopień ucznia na wymienionem przez nas świadectwie. Z greckiego naprzykład Jerzy był wykazany aristos, z łaciny optimus, z francuskiego trés bien; i tak dalej w innych przedmiotach. Przy końcu roku szkolnego Jerzy otrzymywał w nagrodę pilności i postępu w naukach książeczkę ze złoconemi brzegami i sakramentalnym wyrazem Athene na okładce i z napisem łacińskim kompozycji profesora. Wprawdzie tego zaszczytu dostąpił każdy z kolegów Żorża, zacząwszy od młodego Szwartz’a, kreola z wełniastą czupryną, i szwagra szanownego pana Mac Mull, aż do niezdolnego Bluck’a, a nawet wyżej wspomnianego ucznia imieniem Todd.
Ojciec Todd był niejako wasalem rodziny Osborn’ów. Dawniej komisant, później wspólnik pana Osborna, słusznie za kreaturę tego ostatniego był uważany. Stary Osborne trzymał do chrztu małego Todd, który przyjął później nazwisko Osborne Todd i zasłynął jako lew modnych salonów. Miss Osborne była matką chrzestną Marji Todd, której dawała co roku książki do nabożeństwa, broszury, wiersze pobożne i inne równie szacowne upominki. Od czasu do czasu miss Osborne zabierała do swego powozu dzieci Todd i wywoziła je na spacer, a kiedy były chore, to posyłała im z Russel-Square galarety, konfitury i inne łakocie. Mistress Todd posiadała piękny talent wycinania papierowych ozdób, rodzaju frendzli do obwijania kości w kotletach lub w baraniej pieczeni, umiała przytem wyrzynać różności z marchwi, brukwi i buraków róże i inne kwiaty, mile bawiące oko. Tak uposażona od natury pani Todd poświęcała swoje zdolności na usługi miss Osborne w dni wielkich proszonych objadów, ale nigdy do głowy jej nawet nie przyszło upomnieć się o miejsce przy festynowym stole. Jeżeli zdarzyło się czasem że ktoś z zaproszonych nie przyszedł i było miejsce próżne, to już w ostatniej chwili pan Todd służył na pewno do zapełnienia tej luki.
Wieczorem mistress Todd i córka jej Marja, ubrane o ile mogły najstrojniej, zwykle czekały już w salonie ukazania się miss Osborne na czele żeńskiego legionu, poczem Marja Todd siadała do fortepianu i bawiła część towarzystwa aż do powrotu panów z sali jadalnej. Biedna Marja Todd! Ile trudów, ile mozolnej pracy kosztowały ją owe sonaty i warjacje, nim przed publicznością popisywać się niemi mogła!
Zdawało się że Żorż wszystkich ujarzmił, bo krewni, przyjaciele i słudzy ulegali ślepo woli małego tyrana. Rola nie przykrzyła się dziecku tak jak nie dolega i wielu starszym osobom: Żorż lubił bardzo rozkazywać; ale któż wiedzieć może czy to nie była wada dziedziczna?
W Russel-Square każdy był najniższym sługą pana Osborn’a, a pan Osborne był najniższym sługą Żorża. Swobodne manjery chłopca, pewność siebie w sądzeniu dzieł naukowej treści, podobieństwo uderzające do ojca, to wszystko jednem słowem przejmowało dziadka jakiemś wypowiedzianem uczuciem strachu a wnuczkowi zapewniało samowładne panowanie nad całym domem. Starzec uczuł nieraz zimny dreszcz wywołany bądź ruchem, bądź tonem Żorża, który mu się wydawał żywym obrazem syna. Pobłażliwość dla wnuka zatarła w nim zupełnie nieubłaganą surowość dla syna. Nie było rzeczy którejby Żorż z łatwością od dziadka nie otrzymał. Pan Osborne wylewał swoją żółć na na biedną córkę, która już weszła niezaprzeczenie w stadjum starej panny: dla Żorża, przeciwnie miał zawsze uśmiech na ustach, nawet kiedy się chłopiec na śniadanie spóźnił.
Z ciotką Żorż nie miał również żadnej trudności; czy mu chodziło o wydobycie słoika konfitur z szafy szczelnie zamkniętej, czy o posiadanie jakiejś farby trzymanej w pudełku — za pomocą której miss Osborne zachować chciała taką samą świeżość jak za owych czasów kiedy brała lekcje malarstwa u pana Smee — Żorż umiał sobie zawsze poradzić, a jak tylko raz miał żądamy przedmiot w ręku, nie myślał więcej o ciotce.
Z przyjaciół Żorż miał dawnego przełożonego pensji, który mu dosyć pochlebiał i kolegę starszego od siebie, ale któremu można było ciosać kołki na głowie. Mistress Todd zostawiała go zawsze samego z piękną ośmioletnią córeczką, Różą Jemima i mawiała często:
— Oni są dla siebie stworzeni, bo to byłaby śliczna para! A kto wie co jeszcze z tego być może?
Te uwagi pogrążały w głębokie marzenia zapobiegliwą matkę, o tyle przytem ostrożną, że nigdy z niczem podobnem nie odezwała się w Russel-Square.
Drugi dziadek Żorża, ojciec jego matki, starzec nieszczęściami złamany, poddawał się podobnie despotyzmowi wnuczka; bo jakże tu nie uszanować młodego dżentelmana tak pięknie wystrojonego i mającego groom’a na swoje rozkazy. Zresztą ucho Żorża było już dobrze oswojone z najzjadliwszemi sarkazmami miotanemi przez p. Osborn’a na John’a Sedleja, którego tamten był zawziętym nieprzyjacielem. Pan Osborne mówiąc o Sedleju nazywał go bankrutem, starym obdartusem, kominiarzem; nie można zatem dziwić się że młody Żorż nie miał szacunku dla człowieka, o którym w tak pogardliwy sposób przy nim się odzywano. W kilka miesięcy po zamieszkaniu Żorża w domu ojczystego dziadka, mistress Sedley umarła. Stosunek pomiędzy babką i wnukiem nie był nigdy zbyt czuły, strata więc ta nie dotknęła młodego chłopca. Ubrany w nowe żałobne suknie, przyszedł do matki żaląc się że nie może być w teatrze, dokądby z wielką poszedł ochotą.
Amelja jak zwykle tak i w ostatniej chorobie matki dawała dowody zapomnienia o sobie — poświęcenia dla drugich. Potrzeba być kobietą żeby w całej pełni zrozumieć z jakich boleści i z jakich poświęceń składa się życie kobiety! Przy naszej mniemanej wyższości umysłowej my mężczyźni nie wytrzymalibyśmy setnej części ciężkich prób, przez jakie te anioły z rezygnacją przechodzą. Uległość ciągła i wyrzeczenie się siebie bez oczekiwania nagrody, dobroć i łagodność niezachwiana w obec nieugiętej surowości, cierpliwość, przywiązanie i troskliwe starania około tych, przez których najwięcej cierpią — oto są ciche przymioty, które grubą niewdzięcznością tym nieszczęśliwym istotom najczęściej dopłacamy. Ileż to razy spokój pozorny, a nawet uśmiech wymuszony, pokrywa serce krwawą boleścią rozdarte!
Przez cały czas choroby matki Amelja nie odstępowała jej chyba tylko dla zobaczenia Żorża; ale i te krótkie chwile nieobecności gorżko chora wyrzucała jej. Biedna staruszka była za dni szczęśliwych czułą i wyrozumiałą matką; dziś niedostatek i nieszczęścia zmieniły jej usposobienie; ale ani zły humor, ani cierpkość i niecierpliwość nie zmniejszały przywiązania i poświęcenia Amelji. Przykrości, doznawane od chorej matki, odrywały niejako myśl Amelji od innych cierpień które jej dolegały. Na wszystkie skargi lub niecierpliwe narzekania chorej Amelja miała zawsze słowo pociechy, które tylko w czystem i kochającem sercu znaleść można. Co chwila podnosiła matkę, poprawiała poduszki zawsze źle dla chorej ułożone, i przyjmowała niezasłużone wymówki z niczem niezrównaną słodyczą. Nakoniec zamknęła matce oczy które przez tyle lat z taką czułością na nią patrzyły.
Teraz biedna Amelja przelała swoje najtkliwsze u czucia na osieroconego ojca, który już został sam jeden na świecie. Żona, dobre imię, majątek — wszystko było już dla niego bezpowrotnie stracone, Jedyną podporą upadającego na duchu i siłach starca, była córka, która otaczając go najczulszemi staraniami, ani na chwilę nie odstępowała. Zbytecznem sądzimy opisywać jej troskliwość i poświęcenie: ci, co kochać umieją, zapełnią w wyobraźni niedostatki naszego obrazu.
Pewnego dnia, kiedy uczniowie pana Veal znajdowali się w klasie, a kapelan hr. Bereacres gubił się w zawikłanych okresach swojej wymowy, piękny powóz zatrzymał się przed bramą obok znanego nam posągu Athene. Posługacz miejski opuścił stopień i otworzył drzwiczki powozu, z którego dwóch panów wysiadło. Bracia Rangles poskoczyli do okna, myśląc że może pana z Bombay przyjechał; dwudziesto kilko letni uczeń — który się właśnie pocił nad ustępem Eutropiusza — pobiegł przyłożyć nos swój do jednej z szyb w oknie mówiąc do kolegi:
— Patrz no, patrz; jeden tłusty a drugi chudy.
Młotek ruchomy do drzwi przytwierdzony wstrząsł ścianami domu, wydając huk do grzmotu podobny. Nowoprzybyli wzniecili ogromną ciekawość w całej klasie; nawet kapelan starał się odgadnąć czyby to nie byli ojcowie nowych uczniów; co zaś do naszego Żorża, ten był uszczęśliwiony że miał jakikolwiek pretekst do zamknięcia książki.
Służący szkolny miał rozkaz nie otwierania drzwi inaczej jak w liberji; kilka minut zatem minęło nim przywdział wytarty surdut z mosiężnemi czerwonego koloru guzikami, i wszedł do klasy oznajmując że jacyś panowie chcą widzieć pana Osborna. Profesor był od rana zagniewany na Żorża, którego strofował za strzelanie w klasie pukawkami z prochem, ale niespodziewana wizyta nieznajomych gości wróciła mu dobry humor i pogodny wyraz twarzy.
— Panie Osborne — powiedział uroczyście — pozwalam panu wyjść do tych panów, którzy przyjechali tu powozem. Oświadczysz pan im wyrazy głębokiego uszanowania odemnie jak również od mistress Veal.
Żorż wyszedł do pokoju, w którym przyjmowano gości, i swoim zwyczajem zmierzył nowoprzybyłych od stóp do głów, nie czując się bynajmniej zmieszanym. Jeden z nich był otyły i nosił sumiaste wąsy; drugi chudy i wysoki, z twarzą ogorzałą od słońca i szpakowatemi włosami, miał na sobie błękitne ubranie.
— Co za uderzające podobieństwo! powiedział ostatni z zadziwieniem. No, Jerzy, czy poznajesz nas?
Chłopiec poczerwieniał, a oczy jego ożywiły się i nabrały blasku: widocznie był wzruszony.
— Nie znam tamtego — powiedział — ale pana poznaję; zdaje mi się że to major Dobbin.
Rzeczywiście był to on. Uradowany że go chłopiec poznał, przycisnął go szczerze do piersi.
— To mama ci mówiła czasem o mnie? zapytał.
— O! nawet bardzo często! odpowiedział Żorż.
Stary Osborne, jak każdy dumny egoista, patrzył z uczuciem miłego tryumfu na nieszczęścia i upokorzenie pana Sedley’a: dawny jego dobroczyńca musiał dziś przyjmować pomoc pieniężną z rąk swego rywala i zawziętego nieprzyjaciela. Wręczając Żorżowi pieniądze, przeznaczone dla jego matki, Osborne nie zaniedbywał nigdy dać do zrozumienia wnukowi, że John Sedley jest nędznym niedołęgą, bankrutem, z łaski przez niego samego utrzymywanym. Żorż powtarzał te wyrazy matce, a często i nieszczęśliwemu starcowi, którego pozwalał sobie protekcyjnie traktować.
Może nie jeden z czytelników obwini Amelję że kosztem takiego upokorzenia przyjmowała wsparcie od śmiertelnego swego wroga. Ale czy ta kochająca drugich istota umiała kochać siebie, czy znała uczucie miłości własnej? O! nie, serce jej było zbyt proste a umysł mało swojem ja zajęty. Od kiedy została żoną Jerzego Osborn’a cóż było jej udziałem jeżeli nie ubóstwo, upokorzenie, odmawianie sobie wszystkiego, poświęcenie bez granic i cierpkie wyrazy w nagrodę zaparcia się siebie? Zawsze muszą być ubodzy i bogaci — mówią z puharem w ręku ci, którym się szczęście w życiu uśmiecha. Prawda niezaprzeczona! Ależ nie zgłębiając tajemnych wyroków sprawiedliwości boskiej pomyślcie niekiedy że Opatrzność, otaczając was dostatkiem i bogactwy, nakazuje wam miłosierdzie względem tych, którzy w nędzy żyć muszą.
Amelja z wdzięcznością przyjmowała okruchy ze stołu teścia, żeby ojca od głodu zabezpieczyć. Nie tylko się na to nie skarżyła, ale skłonna do poświęceń dla drogich sobie istot, uważała tę ofiarę jako święty obowiązek, przed którym cofać się byłoby grzechem. Dawniej kiedy Żorż był jeszcze przy niej, ileż to nocy bezsennych strawiła pracując dla dziecka, które ani podziękować jej nie mogło! Ile niewygód, umartwień i niedostatków przenieść musiała ażeby rodziców życie wygodniejszem uczynić! Wśród tych poświęceń, o których nikt oprócz niej nie wiedział, Amelja nie myślała wcale o oszczędzaniu swojej miłości własnej, tak jak i drudzy o to się nie troszczyli; zawsze była przekonaną, że los jej lepszy jest daleko od tego, na jaki zasługuje.
Tak więc pierwsze chwile życia Amelji zdawały się zapowiadać swobodniejszą przyszłość od tej, jaka ją czekała. Któżby był wówczas o tak smutnej rzeczywistości pomyślał! A jednak ani niedostatek, ani upokorzenia bolesne żadnej z tej piersi skargi nie wyrwały. Odwiedziny Żorża złociły jej więzienie promieniami nadziei. Russell Square to była jej ziemia obiecana; jeżeli miała parę chwil wolnych, tam swoje kroki zwracała, tam był cel jej przechadzek — krótkich, niestety! — bo inne obowiązki trzymały ją przy łóżku chorych życie, goryczą zatrute, czyniło niezdolnymi do ocenienia czystego i ciągłego poświęcenia.
Matka Amelji została pochowaną na cmentarzu w Brompton. Pogrzeb odbył się w dzień słotny i mglisty przypominający Amelji dzień jej ślubu. Żorż w pięknem żałobnem ubraniu siedział przy matce, która trzymając jego rękę, cofnęła się myślą wstecz i żałowała że nie jest na miejscu tej... Ale nie, zawstydzona natychmiast swoim egoizmem, prosiła Boga o siły i o wytrwanie do końca na drodze obowiązku.
Teraz Amelja postanowiła sobie zwrócíć wszystkie swoje myśli do jednego tylko celu a tym było otoczenie starego ojca najczulszą opieką, ażeby mu przynajmniej ostatnie chwile jego życia osłodzić. Nie odstępowała go ani na chwilę, siedziała przy nim z robotą, śpiewała mu, grała w tric-trac żeby go rozerwać, czytała głośno gazetę, przyrządzała na objad ulubione ojca potrawy, i towarzyszyła mu na przechadzkę do Kensington-Garden.
W parku słuchała uważanie opowiadań skarg i zażaleń staruszka. W około niej dzieci w alejach parku biegały; niejeden z tych chłopczyków przypominał jej małego Jerzego.
— Wydarto mi go — myślała sobie — tamtego... śmierć mi wydarła! Smutno być samej, to prawda; ale czyż niesłusznie jestem ukaraną za przywiązanie egoistyczne, jakie dla nich obu żywiłam w sercu?
Po śmierci żony Sedley przywiązał się jeszcze więcej do córki, co osładzało jej trudy i poświęcenia.
Nakoniec po tylu latach ciężkiej niedoli, może już lepsze dni dla dwojga tych serc zabłysną. Wszakże dobrobyt materjalny szczęściem powszechnie w świecie nazywają. Czytelnik domyślał się zapewne że ów otyły jegomość, co w towarzystwie majora Dobbin’a odwidził Żorża na pensji, był dawnym naszym znajomym, którego powrót do Anglji powinien wpłynąć na polepszenie losu rodziny Sedley’ów.
Major Dobbin łatwo od swego zacnego komendanta urlop otrzymał. Nie tracąc czasu udał się natychmiast do Madras, skąd miał popłynąć do Europy, gdzie go ważne interesa powoływały. W drodze dostał tak silnej gorączki, że zaniesiony do domu jednego z swoich przyjaciół, musiał tam jakiś czas przeleżeć. Stan chorego kazał przypuszczać że podróż swoją skończy na cmentarzu w Madras, gdzie tylu dzielnych żołnierzy zdala od ojczyzny spoczywa.
Ci, którzy czuwali przy łóżku chorego, słyszeli ciągle imię Amelji, wymawiane przez majora wśród innych niezrozumiałych wyrazów. Po ciężkich napadach maligny, chory odzyskiwał chwilowo przytomność, ale zupełnie upadał na duchu, myśląc że już Amelji nigdy nie zobaczy. Zajmował się jednak uporządkowaniem swoich interesów, rozporządził majątkiem na korzyść tych, których najwięcej kochał, i wezwał przyjaciela, w którego domu leżał, żeby się na testamencie jako świadek podpisał. Prosił żeby go pochowano z plecionką włosów, które nosił przy sobie. Powinniśmy tu dodać że major dostał był włosy te przez pannę służącą Amelji wówczas, kiedy ta po śmierci męża dostała silnej gorączki w Brukseli, a lekarze kazali jej ostrzydz włosy.
Silny organizm majora pokonał jednak chorobę wtenczas właśnie kiedy „Rachmünder,“ statek wschodnio indyjskiej kompanji, idący z Kalkuty, zawinął do Madras. Biedny Dobbin bezsilny, wycieńczony, podobny był raczej do szkieletu ludzkiego, wsiadając na statek. Przyjaciel, który pielęgnował majora w czasie jego choroby smutnem przeczuciem wiedziony przepowiadał majorowi ze będą musieli zapakować go w hamak i wrzucić ze statku do morza, razem z relikwiami, które nosił zawsze na sercu. Wbrew jednak tym przepowiedniom, Dobbin z dniem każdym czuł się silniejszym, i dzięki może zbawiennym wpływom morskiego powietrza, a pewniej jeszcze nadziei, która go podtrzymywała, zupełnie wrócił do zdrowia nim statek do Przylądka dopłynął.
— Tym razem — mówił śmiejąc się — Kirk nie dostanie jeszcze epoletów majora; spodziewał się je otrzymać zaraz po przybyciu do Londynu z swoim pułkiem: zawcześnie liczył na nie, bo mu się wymknęły.
Wiedzieć należy że kiedy major ze zbytniego pośpiechu i forsownej podróży zachorował w Madras, pułk jego otrzymał rozkaz powrócenia do kraju; gdyby więc Dobbin miał cierpliwości trochę, mógłby był wrócić z swymi kolegami do Anglji.
Może w tym stanie osłabienia, w jakim się znajdował, polityka zaczepna Glorwiny wydawała mu się niebezpieczną.
— Radbym wiedzieć — mówił major śmiejąc się do swego towarzysza podróży — co też miss O’Dowd zrobiłaby ze mną, gdyby mnie widziała odpływającego w dalekie strony. Ręczę ci, mój stary Józefie, że rzuciłaby się na ciebie i uniosłaby cię w tryumfie.
Towarzyszem majora na statku „Ramchunder“ nie był w samej rzeczy nikt inny jak nasz dawny znajomy, zawsze gruby i krągły Józef Sedley, który po dziesięcioletnim pobycie w Bengalu powracał. Dobre objady, ciastka wina rum i wódka tak wzmocniły organizm Józefa, który i bez tego nigdy wątłym nie był, że podróż do Europy hygjenicznie okazała mu się konieczną. Wysłużywszy czas oznaczony w Indjach, Józef potrafił złożyć sobie okrągły kapitał i miał prawo do pobierania dosyć znacznej pensji nawet po wyjściu ze służby, jeżeliby nie chciał już korzystać ze swego stanowiska, na którem wysokie zdolności i położone zasługi otwierały mu drogę do coraz większych dostojeństw.
Józef nabrał w ruchach i chodzie więcej majestatycznej powagi aniżeli miał wówczas, kiedy się tak dzielnie pod Waterloo odznaczył; wąsy mu wspaniałe od tej pory urosły, brylantowych szpilek, pierścionków i błyszczących breloków nosił na sobie co nie miara. W aksamitnym kapeluszu ze złotemi frędzlami przechadzał się na pokładzie statku i miał minę znakomitego dygnitarza. Rano kazał sobie przynosić śniadanie do swojej kajuty, potem stroił się jak gdyby miał wyjść na jedną z najmodniejszych przechadzek Kalkuty, a kosmetyków więcej aniżeli dobrze podżyła kobieta używał. Do usługi i do nakładania fajki miał z sobą Indjanina. To nieszczęśliwe dziecko wschodu, smutne pędziło życie pod twardym despotyzmem Józefa.
Młodzi podróżni dla zapełnienia czasu gromadzili się około Józefa, prosząc go o opowiadanie im bohaterskich czynów, dokonanych przez niego w walce przeciw tygrysom i Napoleonowi. Sedley przeszedł samego siebie w Longwood kiedy na grobie cesarza opowiedział wszystkim podróżnym bitwę pod Walerloo, (jeden tylko major Dobbin pozostał na statku), i dowiódł im — jak dwa razy dwa cztery — że gdyby nie on, Józef Sedley, Napoleon nigdyby bitwy nie przegrał, i naturalnie — nie byłby wygnańcem świętej Heleny.
Kiedy statek odbił od brzegu św. Heleny, Józef z prawdziwie królewską hojnością częstował wszystkich winem, rozmaitemi konserwami i wodą gazową; bo przygotował był sobie na drogę obfite zapasy dla uprzejemnienia podróży. Ponieważ dam na statku nie było, a major ustępował praw swoich cywilnemu urzędnikowi przeto Józef zasiadał na pierwszem miejscu przy stole; zbytecznem byłoby dodawać że kapitan statku „Ramchunber“ i wszyscy oficerowie otaczali Józefa najwyższemi względami, do czego zajmowane przez niego stanowisko dawało mu prawo. Parę dni burzy na morzu wytrzymało Józefa Sedley’a w jego kajucie. Bawił się czytaniem „Praczki z Finckley Common“, tej pięknej książki, zostawionej na statku przez szanowną lady Emilję Cornemiuz, żonę wielebnego Silas’a Cornemiuz, która na Przylądku Dobrej Nadziei wysiadła. Jozef miał przytem wiele romansów, komedji i dramatów, których udzielał do czytania innym podróżnym, bo dzięki swej miłej uprzejmości był z wszystkimi w najlepszych stosunkach.
Zdarzało się często że podczas księżycowych nocy letnich Sedley z fajką a major z cygarem siedzieli na pokładzie obok siebie, gawędząc o kraju rodzinnym. Major umiał zawsze naprowadzić zręcznie rozmowę na nieszczęścia Amelji niepewną przyszłość jej syna i smutną starość ojca. Józef nie zbyt oszczędzał ojca, mówiąc swobodnie o podatku, jaki rodzice na niego nakładali. Major starał się obudzić w swoim towarzyszu więcej trochę współczucia dla rodziny ciężkiemi klęskami dotkniętej, i przekonywał go niezbitemi dowodami że Józef Sedley, przyzwyczajony do wygodnego i wykwintnego życia, nie potrafi zejść do skromnej pozycji rodziców i do towarzystwa, w jakiem oni, przy niewystarczających środkach, żyć obecnie muszą. Józef w tem miejscu kiwnął głową twierdząco, a major przedstawiał mu że kawalerowi niepodobna postawić dom swój na przyzwoitej stopie, jeżeli nie ma siostry, która by się urządzeniem i porządkiem w domu zajęła. Nikt — według majora — nie potrafiłby lepiej odpowiedzieć temu zadaniu jak Amelja, która jest uosobieniem porządku, dobroci — jednem słowem doskonałością pod wszystkiemi względami, cenioną i uwielbianą powszechnie przez tych, co ją dawniej w najlepszych towarzystwach Londynu i Brukselli poznać mogli. Major dowodził następnie że prawdziwy dżentelmen miałby sobie za pierwszy obowiązek zająć się synem siostry, umieścić go w najlepszym Zakładzie publicznym, bo matka i jej rodzice mogą być nadto słabi, co najwięcej psuje dziecko i wychowanie jego zwichnąć może. Wysypawszy wszystkie zasoby swojej wymowy, major doszedł do celu, bo Józef dał mu słowo że siostry nie opuści i synem jej się zajmie. Dobbin nic nie wiedział jeszcze o zmianach, jakie zaszły nie dawno w rodzinie Amelji. Zajęty wyłącznie myślą polepszenia jej losu, był dla swego towarzysza niezmiernie uprzejmym, uprzedzającym, i nie przestawał dogadzać mu i schlebiać jego miłości własnej. Józef nie umiał odgadnąć przyczyny tej niezwykłej dla niego czułości ale czytelnicy nasi, którzy mają siostry lub córki, łatwiej potrafią wytłómaczyć sobie niewinną hipokryzję majora.
Mówiliśmy już że stan zdrowia majora w pierwszych chwilach podróży, kiedy go na statek przyniesiono — był zatrważający i zaczął się dopiero poprawiać widocznie po pierwszej rozmowie z panem Sedley’em, dawnym przyjacielem. Major mówił mu wtenczas że musi się zgodzić z swojem przeznaczeniem, że zupełnie jest przygotowany do rozstania się z tym światem, i że testamentem zapewnił fundusz chrzestnemu synowi. Potem niby od niechcenia wyraził nadzieję że mistress Osborne zachowa dla niego życzliwą pamięć i że będzie szczęśliwą w powtórnych związkach małżeńskich, które ma zawrzeć wkrótce.
— Jakie związki? zawołał Józef; ale ona ani myśli o tem, nigdy mi o małżeństwie w żadnym liście swoim nie wspomniała; pisał mi tylko że major Dobbin się żeni i że życzy mu żeby był szczęśliwy.
Ale jaka data była na liście? Sedley zaczął szukać, i okazało się że list był o dwa miesiące późniejszy od tego, który major otrzymał.
Od tego dnia chirurg okrętowy nie mógł się dosyć wychwalić, zbawiennego skutku jego lekarstw na chorym, którego przyniesiono na statek w opłakanym stanie po nietrafnej kuracji lekarzy w Madras. W samej rzeczy major z dniem każdym miał się lepiej, aż nakoniec przyszedł do siebie i dawne siły odzyskał. I w ten to sposób epolety majora wymknęły się z rąk kapitanowi Kirk.
Towarzysze majora dziwili się nagłej zmianie jego humoru: ze zdrowiem wróciła wesołość i swoboda myśli; Dobbin żartował z oficerami, swawolił z majtkami, biegał po linach i śpiewał wesołe piosneczki ku wielkiemu zadowoleniu podróżnych, wychylających szklanki mocnego groku. Możnaby powiedzieć że majorowi dziesiątek lat ubyło; sam kapitan okrętu, który dosyć nisko cenił majora, wyznał nakoniec że widzi w nim wiele nauki i zdolności.
— Nie ma on bardzo dystyngowanej manjery — mówił kapitan do swego pomocnika — i nie wiem jakby wyglądał w pałacu gebernatora, gdzie lady Williams i sam gubernator raczyli mnie zaszczycić swoją atencją: gubernator, naprzykład, wziął mnie za rękę przy wszystkich i zaprosił na szklankę piwa przy głównodowodzącym i przy całej kompanji. No, ale chociaż mu brakuje manjery, za to ten człowiek ma głowę.
Kapitan chciał widocznie dowieść że tajemnice natury ludzkiej nie mniej są mu znane jak niezgłębione nurty oceanu.
Na odległość dziesięciu dni drogi od brzegów Anglji wiatr ucichł zupełnie i statek musiał się zatrzymać. Major Dobbin niecierpliwił się, złożeczył i oddawał się napadom złego humoru z taką gwałtownością, że towarzysze jego nie mogli wyjść z podziwienia patrząc na tego człowieka, którego dobrocią i wesołością wczoraj jeszcze się zachwycali. Nareszcie powiał znowu wiatr upragniony, nasz major skakał z radości jak dziecko; a kiedy dojrzał na horyzoncie dwie wieże Southamptońskie, jakże mu serce biło gwałtownie, jakże ogromną wydawała mu się przestrzeń, która go od lądu dzieliła!
Dobbin stał się tak popularnym że w chwili kiedy wsiadał z Sedley’em do łódki, która miała ich na ląd wysadzić, donośne „hurra“ rozległo się na statku. Chór ten mieścił w sobie wszystkich głosy, zacząwszy od kapitana statku i oficerów, aż do majtków i posługaczy okrętowych. Major poczerwieniał, i skinął głową na znak podziękowania za to sympatyczne pożegnanie. Józef przekonany że owacja była na jego cześć urządzona, zdjął z głowy swój kapelusz ze złotemi frendzlami i kłaniał się uroczyście na wszystkie strony. Kilka uderzeń wiosła i nasi podróżni znaleźli się na lądzie, a w parę minut potem w hotelu pod królem Jerzym.
Ani wyborny rostbeef, ani pieniący się porter, czekający na podróżnych we wspaniałych salach hotelu, nie zwabiły majora i nie zatrzymały w Sauthampton; zaledwie wszedł do hotelu posłał natychmiast po konie pocztowe i jednej chwili stracić nie chciał. Józef nie pozwolił sobie nawet mówić o tak nagłym wyjeździe z tej nowej Kapuy.
— Po co się trząść całą noc w dyliżansie — mówił. — Czy nie dosyć być przykutym tyle czasu do łoża Prokustowego w kajucie, żeby sobie odmawiać teraz przespania się wygodnie na puchowych poduszkach.
Józef nie pojmował żeby można było puszczać się w dalszą drogę bez przebrania się i kąpieli.
Major zmuszony był uledz i zanocować w hotelu, oznajmiwszy listownie swojej rodzinie że powraca do Londynu. Prosił on towarzysza, żeby również swoich uwiadomił; Józef obiecał, ale nie dotrzymał. Kapitan okrętu, chirurg i jeden z podróżnych przyszli do hotelu zjeść obiad z naszymi znajomymi, Józef dysponował potrawy, popisując się z swojemi gastronomicznemi wiadomościami, i obiecywał że nazajutrz pojedzie z majorem do Londynu. Gospodarz hotelu zachwycał się widokiem pana Sedley, delektującego się pierwszym kuflem piwa z taką rozkoszą, jakiej doznawać powinien każdy prawy syn Anglji, wracający po długiej nieobecności na łono ojczyzny.
Nazajutrz o świcie major Dobbin był już na nogach ogolony, ubrany i wybrany. Nikt jeszcze w hotelu nie myślał o wstawaniu, z wyjątkiem butopuca, istoty, dla której sen jest jakby mytem nieznanym. Major błąkał się po samotnych korytarzach hotelu, dokąd go dochodziły chóralne chrapania. Czyścibut, którego oczy nie zamykają się nigdy, był zajęty rozmieszczaniem pod każdemi drzwiami najrozmaitszej formy butów z cholewami, z kamaszami, butynków, trzewików etc. etc. Indjanin Sedley’a ocknął się nareszcie, nałożył swemu panu fajkę i ustawił straszne baterje toaletowych przyborów. Pokojówki zaczęły pomału schodzić z górnych swoich kryjówek, a spotykając czarnego Indjanina, cofały się z przestrachu w przekonaniu że djabła zobaczyły. Major i murzyn o mało nie przewrócili się kilka razy, zawadzając o wiadra z wodą, stojące wszędzie i przygotowane do mycia podłogi. Nakoniec jeden z kelnerów odsunął rygle i drzwi wchodowe otworzył. Major myślał że chwila wyjazdu nadeszła i posłał natychmiast po konie pocztowe.
Potem udał się do pokoju towarzysza podróży, uchylił firanki ogromnego łóżka, na którem Józef chrapał potężnie i zawołał:
— Wstawaj, wstawaj prędzej! Za pół godziny konie będą już zaprzężone; pora nam jechać.
Józef zaczął się rzucać, mruczał coś nieukontentowany i o godzinę zapytał. Major nasz kłamać nie umiał chociażby mu o największe chodziło korzyści; gdy więc rumieniąc się prawdę wyznać musiał, Józef wysypał cały szereg przekleństw i strasznych złorzeczeń które tu opuścić musimy. Zakończył litanję odsyłając majora do piekła, polecając go wszystkim tego miejsca mieszkańcom i zrobił uwagę że przerywać sen uczciwych ludzi jest nie tylko nieprzyzwoitością, ale nawet okrucieństwem. Nie było sposobu, major cofnąć się musiał a Józef jeszcze silniej zaczął chrapać.
Tymczasem konie pocztowe stały już przed hotelem, major wsiadł do powozu i pojechał. Gdyby nasz przyjaciel był wielkim angielskim magnatem i parem, prędzejby nie jeździł jak teraz. To pewna że pocztyljoni sądząc z dawanych im tryngeldów brali majora za przebranego księcia, który podróżuje incognito.
Jakże miło było majorowi patrzyć na te zielone łąki, na wioski wesołe i ożywione miasteczka które mu szybko przesuwały się przed oczyma. Jak błyskawica przelatywał on obok willi, uśmiechniętych parków, starych kościółków chatami otoczonych, obok oberży, przy których stały wozy i wózki, a konie i ludzie odpoczywali krzepiąc pokarmem znużone siły do dalszej podróży. Cóż może dorównać radości jakiej się doznaje oddychając ojczystem powietrzem, stąpając po rodzinnej ziemi po latach długiego oddalenia? Powracającemu wszystko wydaje się wesołe, uśmiechnięte, jakby go witać miało ciesząc się jego powrotem. Z tem wszystkiem major nic prawie nie widział oprócz zmniejszającej się liczby drogoskazów mierzących przestrzeń z Southamptonu do Londynu. Temu się dziwić nie można: czekał zapewne z upragnieniem chwili kiedy zobaczy rodzinę, kiedy matkę i siostry uściska!
Wjeżdżając na Piccadilly rachował już nie minuty, ale sekundy, które go od dawnego mieszkania u Slaughter’a dzieliły, a nie chciał okazać się niestałym i dawne zapominającym stosunki. Dziesięć lat minęło od ostatniej jego tu bytności, od owych śniadań, które tu z Jerzym Osbornem wyprawiali; obadwa byli jeszcze młodzi i weseli. Dziś major patrzył już na starego kawalera, włosy jego jakby po pierwszych przymrozkach już trochę pobielały.
Major zastał stojącego we drzwiach dawnego numerowego, tylko o dziesięć lat starszego, w tem samem co i kiedyś dobrze zasmolonem ubraniu, z tą samą jak dawniej ilością pieczątek przy zegarku. Trzymając ręce jak zwykle w kieszeni, machinalnie przebierał palcami pieniądze, i przyjął majora jakby po tygodniowej niebytności w domu.
— Rzeczy pana majora zanieść do numeru 23 — powiedział John, nie okazując na widok gościa najmniejszego zadziwienia — to pokój który pan major zawsze zajmuje. Co pan major jeść będzie? Możeby kurczęta pieczone? Pan major już pewno żonaty?... U nas tu już dawno o tem mówili że pan major się ożenił... Od kogo to ja słyszałem... ha — felczer pułkowy... nie, to kapitan Humby z 33-go pułku, co stał z pańskim pułkiem w Unjee, mówił to... Czy pan major każe grogu?... Czy dyliżans nie przywiózłby tak samo pana majora, żeby aż brać konie pocztowe?...
Tak rozprawiając wierny John na którym dziesiątek lat nie zrobił więcej jak dzień jeden śladu, John, który nie zapominał żadnego z wojskowych bywających w domu i wiedział co się komu należy, zaprowadził gościa do zajmowanego dawniej przez niego pokoju. Major znalazł tu swoje szerokie łóżko z firankami wypłowiałemi, dywan więcej jeszcze jak dawniej różnemi kawałkami pozszywany i dawne meble na czarno pobejcowane, zawsze tą samą wełnianą materją ciemnego koloru pokryte.
Nic się tu nie zmieniło, a wszystko żywe w majorze budziło wspomnienia. Zdawało mu się że widzi Jerzego w przeddzień ślubu, jak przygryzając paznogcie chodził po pokoju, hałasował i przysięgał że jeżeli ojciec zmiękczyć się nie da, to się tak potrafi urządzić że się i bez niego obejdzie. Najdrobniejsze okoliczności przychodziły mu na myśl tak jasno i wyraźnie, jakby to wszystko działo się wczoraj.
— Ale pan major nie odmłodniał — powiedział John, przypatrując się dawnemu znajomemu gościowi.
Dobbin nie uśmiechnął.
— Ej, mój kochany, jeżeli myślisz że jeden dziesiątek lat i gorączka odmłodzić mogą, to się grubo, mylisz. Ale ty, John, zawsze jesteś młody, albo raczej — zawsze jesteś stary.
— A cóż się stało, proszę pana majora, z wdową po kapitanie Osbornie — zapytał znowu John — dobry to był pan — pieniędzy nie liczył. Od dnia kiedy ztąd pojechał żenić się, już go nie widziałem więcej. A został mi nawet winien trzy gwineje. Ot niech pan major zobaczy, jeszcze zapisano w mojej książce: 10. kwietnia 1815, kapitan Osborne, trzy funty sterlingów. Już tego to chyba od jego ojca nigdy nie odbiorę; gdzieby on tam chciał zapłacić.
Mówiąc to John włożył napowrót do kieszeni stary skórzany pugilares, w którym na zabrudzonej i wymiętej karcie figurował dług kapitana Osborn’a pomiędzy innemi notatkami kredytu udzielanego stałym klijentom, dobrze przez Johna widzianym.
John zainstalował gościa w jego numerze i odszedł z miną człowieka, którego spokoju nic zakłócić nie zdoła. Major, z uśmiechem jeszcze gadatliwością Johna wywołanym, otworzył walizę i wyjął ubranie cywilne, najpiękniejsze jakie w swojej garderobie posiadał. Spojrzał w lustro, a na widok ogorzałej twarzy i siwiejących włosów nie mógł się wstrzymać od śmiechu.
— Dobra wróżba — myślał sobie — że stary John przypomniał mnie sobie; może i ona mnie pozna.
Wziąwszy kapelusz major wyszedł z hotelu i podążył jak za dawnych czasów, znaną mu dobrze drogą w kierunku Brompton.
W drodze przychodziły mu na myśl najdrobniejsze okoliczności tej chwili kiedy po raz ostatni widział Amelję. Łuk tryumfalny wzniesiony na Piccadilly po jego wyjeździe i posąg Achillesa nie zwracał nawet jego uwagi. Ale kiedy wschodził na ulicę Brompton był drżący i blady, jakkolwiek sam przed sobą chciał ukryć to wzruszenie. Może Amelja była już po ślubie? myślał sobie. Cóż jej powiedzieć jeżeliby ją z Żorżem spotkał? Z daleka dostrzegł jakąś kobietę z małym chłopczykiem; może to ona? zapytywał w duchu sam siebie. Kiedy nakoniec stanął już przed domem, ujął za dzwonek i zatrzymał się chwilę. Serce mu biło tak gwałtownie że mógł wyraźnie uderzenia jego słyszeć.
— Cokolwiek było — mówił w duchu do siebie — niech ją Bóg zawsze błogosławi... Może jej nie ma w domu...
Ta myśl dodała mu odwagi do wejścia. W pokoju, w którem zwykle przesiadywała, nie było nikogo. Przez okno otwarte major dostrzegł fortepian i obraz nad fortepianem w tem samem miejscu co i dawniej. Znowu jakiś niepokój go ogarnął. Blacha mosiężna z nazwiskiem pana Clapp na drzwiach wchodowych usuwała wszelką wątpliwość. Major zadzwonił.
Młoda szesnastoletnia dziewczynka o rumianych jagodach, z figlarnym wyrazem twarzy, wybiegła na odgłos dzwonka i patrzyła przenikliwie na majora opartego o ścianę jak człowiek, którego siły zupełnie już opuszczają. Blady jak śmierć Dobbin zaledwie wymówić zdołał:
— Czy mistress Osborne tu jeszcze mieszka?
Dziewczynka wpatrując się coraz pilniej, pobladła i zawołała:
— Ach! mój Boże! Major Dobbin! Pan mnie sobie nie przypomina — dodała podajac mu rękę — zawsze pana nazywałam cukrowym majorem.
Major w uniesieniu radości, jakiej może po raz pierwszy w swojem życiu doznał, uściskał szczerze dziewczynkę, która zaczęła skakać z ukontentowania, śmiać się i wołać na cały głos rodziców. Małżonkowie wnet się ukazali oboje z otwartemi ze ździwienia ustami, bo już przez okno dostrzegli córeczkę w objęciach ogromnego drągala w białych spodniach i granatowym surducie.
— Nie poznajecie dawnego waszego znajomego? powiedział major czerwieniąc się lekko. A ja pamiętam dotąd te wyborne ciastka, które pani przyrządzałaś mi do herbaty. No, panie Clapp, przypatrz mi się dobrze, czyżbyś sobie nie przypomniał chrzestnego ojca Żorża? Przybywam prosto z Indji.
Tu dopiero nastąpiły czułe uściśnienia, mistress Clapp była silnie wzruszona i różnych świętych wzywała na świadków swojej radości.
Małżonkowie zaprowadzili majora do mieszkania pana Sedley’a. Nic się tu nie zmieniło. Dobbin poznał dawny wysłużony fortepian, a wzrok jego padał co chwila na jakiś dobrze znany mu przedmiot; nawet alabastrowe pudełeczko ze złotym zegarkiem pana Sedley’a stało na swojem miejscu. Major usiadł w fotelu starego swego przyjaciela, a ojciec Clapp z matką i córką uprzedzali się w opowiadaniu gościowi wypadków i zmian zaszłych w jego nieobecności, przerywając to opowiadanie patetycznemi wykrzyknikami. Major dowiedział się od nich o śmierci pani Sedley, o umieszczeniu małego Żorża na pensji, o bolesnem rozłączeniu się matki z dzieckiem i o innych szczegółach tyczących się Amelji.
Parę razy major chciał już zapytać o powtórny związek małżeński Amelji, ale pytanie na ustach mu zamarło; obawiał się zdradzić przed ludźmi i wydać im najgłębszą tajemnicę, jaką od dawna w sercu nosił. Dowiedział się nakoniec że mistress Osborne wyszła z ojcem do Kensington Garden gdzie zawsze towarzyszyła upadłemu na siłach starcowi, którego była prawdziwym aniołem opiekuńczym.
— Bardzo mam mało czasu — powiedział znowu major — wieczór mam także zajęcie ważnemi interesami, a jednak chciałbym mistress Osborne zobaczyć. Możeby miss Polly zechciała mi wskazać drogę...
Miss Polly przyjęła tę propozycję z prawdziwem zadowoleniem. Znała ona dobrze nie tylko drogę, ale nawet i ławkę ulubioną starego, na której odpoczywał, bo nieraz towarzyszyła mu w tych przechadzkach zastępując Amelję gdy ta do Russel Square wychodziła. Polly pobiegła prędko na górę, a po kilku chwilach zeszła w kapeluszu używanym tylko na uroczyste święta, włożyła przytem żółty szal i broszkę matki ze szkła kolorowego, żeby się przy majorze dobrze wydawać i wstydu mu nie zrobić.
Major w granatowym surducie — jak już mówiliśmy i w rękawiczkach z łosiowej skóry, podał rękę młodej dziewczynce i oboje wyszli spiesznie na ulicę. Miss Polly była zasypaną tysiącami pytań o Amelji, a major czuł się przy swojej towarzysce wolniejszym od trwogi, jaka go przejmowała na samą myśl widzenia się z Amelją. Poczciwy Dobbin strapiony był wiadomością że biedna matka musiała się z dzieckiem rozłączyć. Zapytywał ciągle czy Amelja bardzo silnie ten cios uczuła, czy mogła często dziecko swoje widywać, czy pan Sedley miał dostateczne środki do zaspokojenia wygód jakich wiek podeszły wymaga? etc... etc... Polly starała się na każde z tych zapytań dać majorowi zadowalniającą odpowiedź.
Tak więc wśród ożywionej postępując rozmowy, major i miss Polly spotkali młodego człowieka bladej twarzy, o rzadkich bokobrodach, w białej dosyć sztywnej chusteczce na szyi. Pan pastor (bo to był on) wyglądał jak Sandwiczanin; prowadził bowiem pod ręce dwie niewiasty, z których jedna w średnim wieku chuda i wrysoka — zupełnie do niego z rysów, postawy i ruchów podobna — druga maleńka, wynędzniała, w nowym kapeluszu, białemi wstążkami najeżonym, była owinięta elegancką salopą tak zręcznie że zegarek złoty, wiszący na piersiach, nie był wcale zakryty. Oprócz dwóch dam wspierających się na nim, pastor niósł jeszcze parasol, szal i koszyk, które go zupełnie swobody rąk pozbawiały. Nie mogąc zdjęciem kapelusza odpowiedzieć na ukłon miss Polly Clapp, pastor uprzejmie wykręcił głowę, podczas gdy panie odkłoniły się zimno i protekcyjnie, przeszywając surowym i podejrzliwym wzrokiem dziewczynkę, wspartą na ramieniu towarzysza w brunatnym surducie i z laską bambusową w ręku.
— Cóż to są za jedni? — zapytał major, któremu to trio dosyć się komicznem wydało.
Mary spojrzała na niego figlarnie.
— To jest nasz pastor wielebny Binney (major zadrżał na te słowa) z swoją siostrą miss Binney — odrzekła Polly Clapp. Oh, dosyć ona nas wynudziła swoją szkółką niedzielną, a ta druga mała kobietka, z pięknym zegarkiem na brzuchu — mówiła dalej Polly — to mistress Binney, z domu miss Grits. Ojciec jej miał handel korzenny pod „Złotym Dzwonem,“ w Kensington-Grawel. W przeszłym miesiącu pobrali się, a teraz wracają z Margate. Ona ma pięćset funtów dochodu, ale już się poróżniła z miss Binney, która to małżeństwo sama skojarzyła.
Major ledwie zdołał się wstrzymać żeby nie podskoczyć z radości; ale uderzył laską o ziemię w tak dziwny sposób, że miss Clapp parsknęła śmiechem; odwrócił się jeszcze, patrząc z otwartemi ustami na oddalającą się parę, a miss Polly coraz to nowych udzielała mu szczegółów o nowożeńcach; ale major nie słyszał nic więcej nad to, że pastor kogo innego a nie Amelję poślubił, i to mu wystarczało zupełnie.
— Otóż jesteśmy w Kensington Grardens — powiedziała miss Polly kiedy przyspieszonym krokiem dochodzili oboje do bramy ogrodu. Te słowa jak prąd elektryczny wywołały w majorze silne wstrząśnienie, które się o rękę jego towarzyszki odbiło. Miss Clapp wiedziała co to znaczy, bo młody jej umysł zachował pewne wspomnienia, przy pomocy których wszystko się teraz zrozumiałem wydało.
— Niech panienka idzie naprzód — powiedział major — żeby ją uprzedzić.
Polly pobiegła z chyżością wiatru, który z jej szalem igrał swobodnie.
Stary Sedley siedział na ławce, a obok niego leżała chustka do nosa. Opowiadał swoim zwyczajem po setny raz jakąś historję z czasów młodości. Amelja umiała to wszystko na pamięć, ale słuchała z rezygnacją i z ułożonym machinalnie uśmiechem, myśląc zupełnie o czem innem. Na widok Polly Clapp, biegnącej z niezwyczajnym pośpiechem, Amelja zerwała się z ławki, przerażona myślą że jakieś nieszczęście może spotkało Żorża; ale promieniejąca radością postać dziewczynki rozwiała obawy zaniepokojonej na chwilę matki.
— Dobra wiadomość, dobra wiadomość! — wolała przewodniczka majora. — On przyjechał! przyjechał!
— Kto przyjechał? — zapytała Emmy, myśląc zawsze o synie.
— Niech pani patrzy! — odpowiedziała miss Clapp obracając się na jednej nodze i wyciągając rękę w odpowiednim kierunku.
Amelja dostrzegła wówczas bladą postać majora i ogromny cień jego, padający na trawnik zielony. Zadrżała, silny rumieniec na twarz jej wystąpił i łzy potoczyły się strumieniem.
Major zatrzymał wzrok swój na Amelji, która mu się wydała prawie taką samą jak była przed laty, tylko twarz jej trochę wypełniała i podbladła; w oczach został zawsze wyraz słodyczy i dobroci. Kilka srebrzystych nici wplątało się do jej czarnych włosów. Uśmiechała się z oczami pełnemi łez, i serdecznie wyciągnęła do majora ręce, które ten długo ściskał w milczeniu. Czemuż nie ukląkł przed nią? Czemu nie przysiągł że nigdy odtąd jej nie opuści? W chwili tak rzewnego wzruszenia czyż miałaby siłę odmówić?
— Przyszedłem... przyszedłem pani oznajmić przybycie...
— Pani Dobbin? — podchwyciła żywo Amelja.
O! jakże boleśnie słowa te majora ubodły! Była to jednak chwila, w której mógł powiedzieć Amelji wszystko co mu ciężyło na sercu.
— Nie, nie! zawołał puszczając rękę Amelji; któż to mógł coś podobnego wymyśleć? Przybyłem do Anglji na jednym statku z bratem pani, który powraca żeby zapewnić spokój i pomyślność swojej rodziny.
— Mój ojcze! mój ojcze! czy słyszysz? zawołała Emmy; Józef jest już w Anglji i będzie przy tobie. Oto major Dobbin.
Pan Sedley podniósł głowę, jak człowiek który zagadniony niespodziewanie, usiłuje zebrać myśli; potem pozdrowił majora staroświeckim ukłonem i zapytał o zdrowie jego szanownego ojca, sir Wiljama, dodając że w tych dniach właśnie wybierał się oddać mu wizytę. W samej rzeczy sir Willjam odwidzał biednego starca, ale od ostatniej jego wizyty ośm lat już minęło.
— Mój ojciec nie ma już pamięci — szepnęła Emmy majorowi kiedy ten ściskał życzliwie ręce starca.
Pomimo ważnych zatrudnień, któremi się przed panią Clapp wymawiał, major przyjął jednak zaproszenie pana Sedley’a na herbatę do Brompton. Amelja podała rękę młodej dziewczynie a pan Sedley dostał się za towarzysza naszemu majorowi. Starzec bardzo wolnym postępował krokiem, korzystał więc z czasu żeby opowiedzieć swemu towarzyszowi mnóstwo zdarzeń z swej młodości, wiele też mówił o ukochanej żonie, którą Bóg mu zabrał, o dawnym dobrobycie i nakoniec o ostatecznej ruinie majątkowej.
Wspomnienia jego — jak to zwykle bywa w starości kiedy pamięć słabnie — odnosiły się, po większej części do pierwszych lat życia; późniejsza zaś przeszłość zamykała się jedynie w smutnej katastrofie materjalnego upadku. Major nie przerywał wcale opowiadań starego. Gdzie błądził myślą?... nie wiemy... to wszakże pewna że oczy jego nie opuszczały ani na chwilę Amelji, zwolna przed nimi o parę kroków idącej.
Przez cały wieczór radość i szczęście jaśniały na twarzy Amelji. Trudnoby obowiązki gospodyni wypełnić z większą jak Emmy uprzejmością, z bardziej porywającym wdziękiem. Takie przynajmniej było przekonanie majora, który jej z oka nie spuszczał. Ileż to razy pod skwarem palącego słońca Indji poczciwy Dobbin wywołał w swojej wyobraźni czarowny obraz tego anioła pociechy w starości i kalectwie rodziców, znoszącego niedostatek i nieszczęścia z takim spokojem, z taką godnością! Tym razem rzeczywistość według niego nie ustępywała marzeniom.
Dawno już major nie pił takiego nektaru jak herbata z rąk Amelji, która, jakby dla zabawy, podawała bez końca filiżanki jednę po drugiej. Uprzejma gospodyni nie domyślała się nawet że Dobbin nie jadł jeszcze objadu, który czekał na niego u Slaughetera w tem samem miejscu, gdzie kiedyś przed laty major nie jedną godzinę spędził wesoło przy stole, w towarzystwie Jerzego, kiedy Amelja była jeszcze dzieckiem i zaledwie z pensji od miss Pinkerton wróciła.
Jak tylko przyszli do domu Amelja pobiegła natychmiast do swego pokoju i przyniosła minjaturę Żorża dla pokazania jej majorowi. Dziecko ukochane było naturalnie daleko piękniejsze od portretu, ale czyż to nie dowodziło wymownie szlachetnego serca chłopczyka że najpierw pomyślał o zrobieniu matce przyjemności? Aż do chwili kiedy pan Sedley udał się na spoczynek, Amelja nie wiele o synie mówiła; imię pana Osborn’a z Russel-Square bolesne obudziłoby uczucia w sercu staruszka, który nie odgadywał wcale że już od kilku miesięcy prawie żył z łaski swego rywala.
Dobbin opowiedział Amelji wszystko go zaszło na statku „Ramchunder,“ przedstawiając usposobienie jej brata dla starego ojca w lepszem świetle niż było rzeczywiście.
To pewna że major usiłował przedstawić swemu towarzyszowi podróży całą doniosłość jego obowiązków względem ojca i że udało mu się wyrwać obietnicę że Józef nigdy nie zapomni o siostrze i o siostrzeńcu. Był on jeszcze mocno na ojca oburzony za wystawianie weksli na niego, ale Dobbin potrafił go ułagodzić, malując wymownie obraz niedostatku, w jakim się stary ojciec znajdował. Nakoniec Józef, z którym słodyczą i schlebianiem można było wszystko zrobić, został lepiej usposobiony dla rodziny; nie tyle jednak żeby powracał do Europy umyślnie dla widzenia ojca, jak to poczciwy major pozwolił sobie twierdzić dla dogodzenia sercu biednego ojca.
Kiedy pan Sedley zaczął o zwykłej swojej godzinie chrapać w fotelu, Amelja mogła dopiero rozmawiać z całą swobodą o tem, co jej najwięcej leżało na sercu. Łatwo się domyśleć że głównym przedmiotem rozmowy był Żorż i zawsze Żorż. O cierpieniu nad rozłączeniem się z dzieckiem i wzmianki nie było: rana ta zawsze była otwarta i ciężka do zagojenia; ale Amelja wyrzucała to sobie jako rzecz naganną, nigdy więc o tem, co ją prawdziwie bolało, nie mówiła. Zresztą tyle miała do powiedzenia o przymiotach, talentach i przyszłości ukochanego dziecka!
W krótkich wyrazach odmalowała piękność syna i przytacza potem tysiące dowodów jego wielkiej duszy i szlachetnego serca. Kiedyś jedna z księżniczek krwi zatrzymała go w Kessington Gardens, gdzie był z matką, żeby się jego pięknym rysom przypatrzeć. Teraz opływa w dostatki, a nawet i zbytkiem jest otoczony; ma konia swego, grooma i nie zbywa mu na niczem, co tylko życie uprzyjemnić może. Dowcip, uprzejmość, żywość tego chłopca z niczem porównać się nie da, jak również nauka jego przełożonego, wielebnego Lawrence Weal, niezmiernie miłego w towarzystwie człowieka.
— On wszystko umie — mówiła Amelja — nic mu nie jest obce. Zebrania u nich są nadzwyczajnie przyjemne i zajmujące. Przy pańskiem wykształceniu, przy wiadomościach naukowych, jakie pan posiadasz, przy tej wyższości umysłu... o! możesz pan kręcić głową i zaprzeczać temu... on mi to nieraz mówił.., zaręczam panu że znalazłbyś pan prawdziwą przyjemność na zebraniach u pana Veal, które przypadają zawsze w ostatni wtorek każdego miesiąca. Pan Veal zaręcza że nie ma posady w zawodzie prawniczym, a nawet administracyjnym lub politycznym, którejby Żorż zajmować nie mógł. Ot, niech pan to przeczyta.
To mówiąc Amelja wysunęła szufladę ze stolika i podała majorowi próbkę literackich zdolności Żorża. Oto jest odpis tego arcydzieła, które dotąd jeszcze znajduje się przechowane u matki autora:
Z wszystkich występków, poniżających naturę ludzką, najokropniejszym, najwięcej godnym pogardy jest, bez zaprzeczenia, egoizm. Miłość zbyteczna siebie samego prowadzi do najczarniejszych zbrodni, i największe ściąga nieszczęście nie tylko na pojedyncze rodziny, ale i na całe narody. Człowiek samolub gotów jest zubożyć i zgubić własną rodzinę, tak samo jak monarcha powodowany Egoizmem prowadzi naród do wojny i popycha go do upadku.
Nie zbywa nam na przykładach; egoizm Achillesa, jak to Homer powiada, ściągnął na Greków nieobrachowane nieszczęścia. Egoizm Napoleona Bonapartego zbroczył krwią całą Europę i zapędził go na odludną wyspę oceanu, gdzie ów groźny ciemięca nędznie zginąć musiał.
Te przykłady uczą nas że nie powinniśmy iść za popędem próżnej dumy lub osobistych widoków, ale przedewszystkiem interes i dobro ogółu mieć na celu.
— A co! Cóż pan powiesz o tym stylu i o tych cytacjach greckich w tym wieku? mówiła matka w uniesieniu radości. Oh! Wiljamie — dodała, biorąc za rękę majora, niebo w tem dziecku wielki skarb mi zesłało. To całe moje szczęście, to żywy obraz tego... którego już nie ma na świecie.
— Czyż mogę mieć jej za złe wierność dla najlepszego z moich przyjaciół, który już w grobie spoczywa? pomyślał sobie major. Możnaż się dziwić temu że takie serce jak Amelji, zdolne jest wieczną pielęgnować miłość? O! Jerzy, Jerzy, nie wiedziałeś nigdy jaki skarb posiadałeś!
Te myśli przeleciały w głowie naszego majora daleko prędzej aniżeliśmy je tu wypisać mogli, Dobbin trzymał rękę Amelji, która chustkę do oczu podniosła mówiąc:
— Mój dobry przyjacielu, byłeś zawsze dla mnie z poświęceniem niezrównanem... Ah! oto ojciec się budzi. Pójdziesz pan jutro zobaczyć Żorża, nieprawdaż?
— Jutro nie będę mógł — odpowiedział major — jutro mam bardzo wiele zajęcia.
Dobbin nie chciał się przyznać że jeszcze nikogo z swojej rodziny nie widział. Pożegnał więc Amelję, zostawiając swój adres do oddania bratu którego już można było spodziewać się co chwila.
Gdy major wrócił do Slaughtera, zastał swoje pieczyste zupełnie zimne; ale zjadł je nie zwracając na to najmniejszej uwagi. Spojrzał na zegarek; pora już była dosyć spóźniona; a że wszyscy w jego rodzinie na spoczynek się udawali, postanowił już ich nie budzić i poszedł do teatru Hajmarket, gdzie musiał zapewne przyjemnie zakończyć wieczór.
Odwidziny majora silne sprawiły wrażenie na ojcu Amelji, która napróżno uspokoić go usiłowała. Stary wyciągał wszystkie szuflady, otwierał teki, przerzucał i układał papiery, przepatrywał dawne rachunki żeby wszystko było w porządku na przybycie syna. Korespondencje, sprawozdania i inne dokumenta, tyczące się spółki zawiązanej do podniesienia uprawy wina, zebrane porządnie, dowodziły że Towarzystwo miało przed sobą bardzo świetną przyszłość, jakkolwiek upadło w skutek niewiadomych powodów. Ogłoszenia kompanji eksploatacji węgla najwymowniej przekonywały że interes ten przedstawiał ogromne zyski, ale upadł tylko dla braku kapitałów. Staruszek, rozbudzony ze zwykłej swojej drzemki w fotelu, zwijał się do późnej nocy, klasyfikował papiery i przechodził z pokoju do pokoju trzymając drżącą ręką światło na wpół zagasłe. Kiedy już miał wiązki papierów, osobne do interesów win, węgli, patentu na wynalazek, przyrządu do kruszenia piasku dla piszących, etc... etc..., odezwał się do córki z widocznem zadowoleniem:
— Teraz mnie zastanie w porządku, nie prawdaż, Emmy...
— Ja myślę, mój ojcze, że Józef nie będzie tych papierów przepatrywał, odpowiedziała Amelja z lekkim uśmiechem.
— Ale ty nic nie rozumiesz, moja kochana, odrzekł poważnie ojciec pokręcając głową.
W samej rzeczy Emmy nie miała pojęcia o interesach, kiedy, na nieszczęście pana Sedley’a, inni aż nadto dobrze te wszystkie kombinacje pojmowali. Tak ułożone szpargały — przydatne tylko na obwijanie towarów w handlu korzennym — pan Sedley przykrył starannie chustką kolorową, przysłaną mu z Indji w upominku przez majora, i wszystkim w domu przekazał uroczyście żeby broń Boże nie ruszano tych papierów, uporządkowanych na przyjazd pana Józefa Sedley’a z Wschodnio-Indyjskiej kompanji z prowincji Bengalu!
Nazajutrz rano Amelja zastała już ojca na nogach, w niezwykłej ruchliwości ciała i umysłu.
— Nie mogłem usnąć wcale, moja kochana Emmy — mówił do córki — całą noc myślałem o mojej drogiej Bessy. Gdyby się była doczekała przynajmniej tej chwili kiedy Józef powraca, jakżeby jej było przyjemnie przejechać się ze mną w powozie syna! Kiedyś miała swój własny, i dobrze się w nim wydawała... ty może tego już nie pamiętasz...
Krople łez, zwiększające się stopniowo na rzęsach starca, potoczyły się zwolna po zapadłych policzkach. Amelja otarła je i uściskała ojca serdecznie, potem zawiązała mu szalik na szyi i zapięła złotą szpilką, smutny zabytek dawnej świetności. Wystrojony w niedzielne ubranie staruszek siedział w fotelu od szóstej godziny z rana, czekając na przybycie syna.
Przy szerokiej ulicy Southampton wystawa w magazynie ubiorów męskich zatrzymuje i Zachwyca przechodniów elegancją kroju i świeżością mody: aksamit, jedwab, złoto i atłas odbijają się w licznych źwierciadłach, walcząc o połysk pomiędzy sobą i przyciągają kupujących. Na rycinach mód, przewyższających pięknością wszystko, co tylko w rzeczywistości zobaczyć można — wystrojeni dandysi, ze szkiełkiem w oku, trzymają za rękę małe dzieci, pięknie ubrane, a wszystkie z puklami kręcących się włosów i z wielkiemi szafirowemi lub czarnemi oczami; na innych zaś piękne amazonki cwałują galopem około posągu Achillesa w Apsley-House. Józef miał świetną garderobę, w którą się zaopatrzył u najpierwszych krawców Kalkuty; ale zdawało mu się że nie mógł jeszcze pokazać się w stolicy tak jak przystoi człowiekowi, zajmującemu wyższe w społeczeństwie stanowisko. Wybrał więc jedną kamizelkę atłasową ze złotemi motylami na czerwonem tle, drugą zaś aksamitną pąsową w białe duże kraty, z sutemi wyłogami i nakoniec kupił sobie niebieski szalik ze szpilką złotą, przedstawiającą dżentelmena z różowej emalji, skaczącego przez barjerę. Załatwiwszy te ważne sprawunki Józef osądził dopiero że może się godnie w wielkiej stolicy pokazać. Dawna niezgrabność jego i skłonność do łatwych rumieńców zostały pokryte przeświadczeniem osobistej wartości wielkiego męża. Czasem wprawdzie spojrzenia dam na balach u gubernatora budziły w nim jakieś uczucie nieopisanej trwogi, wywoływały nawet lekką na policzkach czerwoność, a nieraz zmuszały go do odwrotu, ale pochodziło to raczej z obawy żeby nie rozdmuchać silnych płomieni w sercach niewieścich, co byłoby niepotrzebnym dla niego kłopotem przy stałem postanowieniu nie szukania sobie towarzyszki życia, pomimo że nikt nie był więcej pożądaną partją w Kalkucie jak Józef Waterloo Sedley. On to miał dom najwspanialej urządzony, on dawał najlepsze kawalerskie śniadania, on miał najwykwintniejszą kuchnię i najwyborniejsze wina.
Do zrobienia pewnych artykułów ubrania dla człowieka takiej jak Józef budowy i okrągłości, krawiec potrzebował co najmniej dnia jednego. Sedley użył tego czasu na wyszukanie człowieka do usługi dla siebie samego i dla murzyna i odebrania jego rzeczy, pakunków z konserwami i książkami, któreby można do tejże samej kategorji zaliczyć, bo nigdy ich nie czytał — z szalami, które jeszcze dla nikogo przeznaczone nie były — i nakoniec z wszystkiemi jego indyjskiemi bogactwami, które z sobą do Europy przywoził.
Trzeciego dnia Józef był już gotów i wyruszył do Londynu. Murzyn w lekkiem południowem ubraniu siedział na koźle obok służącego Europejczyka i dzwonił zębami z zimna. Józef palił ciągle cygara i puszczał kłęby dymu przez okna powozu. Postawa jego była tak uroczysta i wspaniała, że paupry uliczne zbiegały się żeby zobaczyć z bliska tego, którego brali zapewne za gubernatora jeneralnego Indji Wschodnich. Nasz podróżny nie odrzucił zaproszenia ani jednego oberżysty; wszędzie się zatrzymywał po drodze i wszędzie się posilał, lub gasił nieustanne pragnienie.
Przez ostrożność, godną pochwały, Józef przed wyjazdem z Southampton jadł na śniadanie rybę, ryż i omlet; dzięki tej przezorności mógł spokojnie dojechać do Winchester, gdzie kieliszek kseresu zdawał mu się nieodbicie potrzebnym. W Alton zatrzymał się dla skosztowania piwa słynnego w całej okolicy. W Farnham należało zwidzić pałac biskupi i przyjąć skromny posiłek złożony z węgorza, kotletów, fasoli i butelki wina bordeaux. Kiedy dojeżdżał do Bagshot, uczuł trochę zimna na widok skurczonego murzyna, dzwoniącego coraz więcej zębami, dla ogrzania się więc musiał szklankę groku wychylić; wjeżdżając zatem do Londynu miał w żołądku takie zapasy wina, piwa, mięsa, ryby i dymu, że czasem cała spiżarnia parowego statku przy końcu podróży więcej nie mieści. Dobrze już się zmierzchało kiedy obładowany powóz zatrzymał się z hukiem grzmotu przed małym domkiem przy ulicy Brompton, gdzie Józef chciał się zatrzymać dla dania nowego dowodu synowskiego przywiązania, pomimo że major Dobbin musiał zapewne dla niego mieszkanie u Slaughtera zamówić.
Wszyscy prawie mieszkańcy sąsiednich domów zbiegli się do okien; pani i panna Clapp wyglądały także z kuchni. Józef wysiadł z powozu i szedł ze swoją świtą przez ogródek tak pompatycznie, że piasek ze żwirem skrzypiał pod jego stopami. Po krótkiej chwili mistress i miss Clapp wyszły z swego ukrycia, żeby lepiej słyszeć pode drzwiami co się w salonie mówi, ale cofnęły się obie przerażone: Loll Jewab, drżący z zimna jęczał wyciągnięty na ławce; twarz jego koloru nie zbyt mlecznej kawy uwydatniała białość źrenic i zębów, co wszystko razem wzięte niemiłe na paniach Clapp sprawiło wrażenie.
Zamknęliśmy drzwi za nowoprzybyłym gościem, żeby mu dać czas ochłonąć z pierwszego wzruszenia, które zapewne mu się udzielić mogło, bo ojciec i córka byli mocno rozczuleni. Czyż jest tak zatwardziały egoista żeby wspomnienia przeszłości i widok rodziny po dziesięcioletniem rozłączeniu żadnego na nim nie wyrwał wrażenia? Oddalenie — jak wiemy — zmacnia i utrwala przywiązanie i sympatje młodego wieku. Wspomnienia minionych uciech i radości zacierają w umyśle pamięć przykrych chwil, które kiedyś to ubiegłe szczęście zakłócały. Pomimo więc pewnych zajść handlowych, które oziębiły stosunki syna z ojcem, Józef uczuł coś nakształt przyjemności ściskając rękę starego ojca i patrząc na siostrę, której zmartwienia i troski uśmiechu z twarzy spędzić nie zdołały. Józef nie miał jeszcze czasu dostrzedz głębokich śladów, jakie wiek, niedostatek i nieszczęścia wryły na twarzy starca. Emmy pobiegła do drzwi na powitanie brata i szepnęła mu kilka słów na ucho, żeby go uprzedzić o śmierci matki i zalecić unikanie tego bolesnego przedmiotu w rozmowie z ojcem. Ale napróżno serce córki chciało oszczędzić ojcu boleści; pierwsze jego słowa o ciężkiej dla niego stracie zostały obfitemi łzami przerwane. Wzruszenie jest zaraźliwe, więc sam urzędnik kompanji indyjskiej spostrzegł się nawet że dawno już nie był w tak poważnem jak obecnie usposobieniu.
Kiedy Józef wsiadł do powozu i do hotelu odjechał, Emmy uściskała ojca zapytując go z tryumfem czy nie miała słuszności twierdzić że brat jej zachował serce poczciwe.
W samej rzeczy, młody Sedley dotknięty niedostatkiem rodziny, idąc za popędem pierwszego uczucia, oświadczył że nigdy ojca i siostry nie opuści, wszystko co ma z niemi dzielić będzie i dom swój ofiaruje do pokąd Amelja nie zostanie sama gospodynią w swoim własnym domu.
Na te słowa biedna Emmy opuściła głowę na piersi i rzewnemi zalała się łzami. Po rozmowie z młodą swoją powiernicą miss Mary, w dzień przybycia majora Amelja zrozumiała znaczenie tych wyrazów. Szczebiotliwa Polly nie mogła zatrzymać przy sobie odgadnionej tajemnicy, i opowiedziała Amelji jak major zadrżał na widok wielebnego Binney’a, i jak później nie umiał ukryć swej radości kiedy się dowiedział że pastor już żonaty.
— Czyż pani nie uważała — mówiła Polly do Emmy — co się z nim działo kiedy go pani zapytała czy już żonaty; z jakiem oburzeniem zawołał: Któż to śmiał coś podobnego myśleć? Trzeba było widzieć jak on patrzył na panią, jak przez jedną chwilę oka z pani nie spuścił. On, ja jestem przekonaną że włosy mu pobielały dla tego tylko że myślał ciągle o pani.
Amelja podniosła głowę, spojrzała na zawieszone nad łóżkiem portrety męża i syna, i rozkazała stanowczo swojej protegowanej żeby jej nigdy a nigdy o tem nie wspominała. Major Dobbin był najlepszym przyjacielem jej męża, życzliwym jej i syna opiekunem, zdolnym do największych poświęceń; kochała go zatem jak brata, ale kobieta która miała takiego jak ona męża (tu znowu oczy jej szukały wizerunku na ścianie), nie może nigdy pomyśleć o powtórnych związkach.
Biedna Polly westchnęła: przypomniała sobie młodego chirurga Tom’a Kins, który dotąd rzucał na nią ogniste spojrzenia w kościele, aż podbił ostatecznie jej serce. Polly obawiała się suchot dla niego, bo był bardzo szczupły i miał rumieńce na policzkach jakby wypieczone; ale na wypadek gdyby śmierć zabrać go chciała, Polly była już zdecydowaną co do dalszych swoich projektów.
Wiadomość o uczuciu, jakie major żywił dla Emmy, nie obudziła w niej ani wstrętu, ani pogardy. Bo i któraż z kobiet mogłaby się gniewać za tak szlachetne, wzniosłe i szczere przywiązanie? Nie ośmielając swego wielbiciela, Amelja mogła zachować dla niego szacunek i prawdziwą przyjaźń, na jaką zasługiwało tak piękne i stałe poświęcenie; byleby to uczucie głęboko było ukryte i niczem się nie zdradzało... o! wówczas znalazłby on zawsze u niej szczere i serdeczne przyjęcie. Ale jeżeliby kiedykolwiek zechciał przed nią serce swoje otworzyć, wtenczas mu powie żeby nie żywił nadziei, które nigdy urzeczywistnić się nie mogą.
Po tej rozmowie z miss Polly, Amelja uczuła jakąś wewnętrzną radość, dawno już jej nieznaną.
— Chwała Bogu — myślała sobie — że on się nie żeni z miss O’Dowd. Siostra pułkownika O’Dowd nie ma tej delikatności uczuć, jakąby żona majora Willjama mieć powinna.
Z wszystkich znajomych panien Emmy nie znalazła w myśli ani jednej, któraby wartą była Willjama; miss Binney — zła i stara; mała Polly — za młoda i niewyrobiona, słowem każdej miała coś do zarzucenia.
Zainstalowany wygodnie u Slaghtera, blisko wszystkich teatrów, Józef byłby tam spędził zapewne całe lata błogiego żywota z fajką; kturej nie opuszczał ani na chwilę, gdyby major nie dokuczał mu przypominaniem obietnic, i gdyby go nie naglił do zabrania ojca i siostry do siebie, Józef był miękki jak wosk; wszystko z nim zrobić można było; Dobbin zaś — jak wiemy — więcej brał do serca interesa przyjaciół aniżeli swoje własne. Wysoki dygnitarz cywilny został bardzo prędko ślepym narzędziem w ręku majora, który swej władzy, oddajmy mu tę sprawiedliwość — do najlepszych tylko celów używał. Józef nie stawił najmniejszego oporu przyjacielowi swemu, gdy ten kazał mu to lub owo kupić, sprzedać lub darować. Indjanin Loll Jewab stał się przedmiotem naigrawań ulicznej gawiedzi, został więc natychmiast — za poradą majora — odesłany do Kalkuty; przed wyjazdem wszakże nauczył swego pana nakładać fajkę i różne indyjskie naboje przyrządzać. Najulubniejszem zajęciem Józefa było pilnować wykończenia powozu, zamówionego wspólnie z majorem u sąsiedniego karetnika. Tymczasem najął inny powóz, kupił parę koni, odwidzał swoich znajomych z Indji i często przejeżdżał się z Amelją w parku. Wówczas to i nasz major chętny brał udział w spacerach. Niekiedy też Amelja wyjeżdżała z ojcem zabierając z sobą miss Clapp, uszczęśliwioną że mogła się pokazać młodemu chirurgowi w tak pięknym powozie, a zawsze żółtym owinięta szalem.
Nie długo po pierwszej wizycie Józefa w Brompton, tkliwa i rorzewniająca scena zaszła w skromnym domku gdzie rodzina Sedleyów dziesięć lat życia spędziła. Pewnego poranku najęty powóz Józefa zatrzymał się przededrzwiami dla zabrania ojca i córki z domu, do którego wracać już nie mieli. Potoki łez wylane przez gospodynię domu i jej córkę należą bez wątpienia do najszczerszych, jakieśmy w ciągu tego opowiadania widzieli. Dziwić się temu nie można wiedząc że przez tak długi czas ścisłych i codziennych stosunków nikt w domu nie słyszał jednego niemiłego słowa z ust Amelji. Zawsze ta sama cierpliwość, słodycz i wyrozumiałość dla drugich, nawet wtenczas kiedy mistress Clapp ostro się dopominała o pieniądze należne jej za pomieszkanie. W obecnej właśnie chwili pani Clapp wyrzucała sobie cierpkość swoją dla tak łagodnej, anielskiej jak Amelja istoty, i szczerze zalewała się łzami kiedy na zamkniętej okiennicy przylepiała za pomocą opłatków napis z oznajmieniem że małe pokoiki są do wynajęcia. „Nigdy — myślała sobie — nie będę już miała takich lokatorów.“ Przeczucia jej sprawdziły się, niestety! Mistress Clapp nieraz oburzała się później na uczciwość swoich lokatorów; szukała nawet odwetu okładając ich kontrybucjami za herbaty, szynki i pieczyste; różnie potem było; jedni krzywili się i burczeli, drudzy nie płacili wcale, a wszyscy co prędziej się wynosili. W każdej pogodnej okoliczności pani Clapp z żalem wspominała dawnych swoich lokatorów.
Co zaś do miss Mary, to smutek tej dziewczyny przy odjeździe Amelji był tak ciężki, że go opisywać nie mamy odwagi. Od swego dzieciństwa nigdy jednego dnia nawet nie było bez Amelji i silnie się do niej była przywiązała. Kiedy powiedziano że powóz zajechał żeby mistress Osborne zabrać, biedna Polly rzuciła się w objęcia Amelji i zemdlała. Amelja kochała miss Mary jak córkę; przez jedenaście lat prawie powierzała jej wszystkie swoje myśli i zmartwienia, pożegnanie zatem musiało być dla stron obu smutne. W końcu stanęło na tem że Mary będzie często odwidzać Amelję w obszernem mieszkaniu, które teraz zajmować miała, gdzie — według twierdzenia miss Clapp — nigdy nie będzie tak szczęśliwą jak w małym domku przy ulicy Brompton.
Życzylibyśmy sobie żeby miss Clapp myliła się tym razem, bo w tem skromnem mieszkaniu Amelja bardzo nie wiele chwil szczęścia i spokoju przeżyła: przeciwnie, możnaby powiedzieć że los zawzięcie ją tam prześladował. Jeżeli więc teraz wypadło jej czasem wejść do tego domu, to jakże boleśnie ściskało się jej serce! Jakże niemiły musiał być dla niej widok kobiety, od której nieraz znosiła tyle nieprzyjemnych wymówek, zrzędzeń prostackich, lub grubej poufałości, niemniej przykrej zapewne jak same obelgi. Dziś z polepszeniem losu Amelji, głos pani Clapp coraz więcej nabierał słodyczy w oświadczeniach gotowości do usług lub w przypomnieniach oddanych dawniej niby dowodów życzliwości, ale i ta zmiana nie robiła Amelji zbyt wiele przyjemności, Mistress Clapp nie miała dosyć słów na wyrażenia swego zachwycenia pięknością domu i umeblowania. Każdą suknię Amelji brała w rękę, próbowała gatunek materji i oznaczała cenę, zapewniając że dla mistress Osborne nie ma nic dosyć pięknego i nic nadto kosztownego, czegoby sobie odmówić powinna. Słuchając tych płaskich pochlebstw, Emmy mimowolnie przypomniała sobie że z tych samych ust słyszała bardzo często obelżywe i boleśne wyrazy, że ta sama pani Clapp najgorzej ją przyjmowała kiedy Amelja zmuszoną była prosić o odroczenie terminu wypłaty; że ta sama kobieta — nakoniec — dotkliwie wyrzucała jej marnotrawstwo, ile razy biedna wdowa kupiła jakieś łagodzące pastylki dla chorej matki lub ojca.
Ile ciężkich boleści wypełniało życie Amelji tego nigdy zapewne nikt wiedzieć nie będzie; żadne bowiem cierpienie skargi z jej ust wyrwać nie zdołało. Jakże niewinnych nieraz używała wybiegów żeby oddalić każdą okoliczność, któraby przypomnieć mogła jej ojcu że on jest główną przyczyną nieszczęść jakie ich dotykały.
Słusznie utrzymują że nie ma złego coby na dobre wyszło. W samej rzeczy biedna miss Mary tak silnie uczuła rozstanie się z przyjaciółką, że musiano wezwać do niej młodego chirurga, którego starania pozwoliły chorej przyjść prędko do siebie. Emmy opuszczając Brompton zostawiła Polly na pamiątkę wszystkie sprzęty swego mieszkania, z wyjątkiem portretów wrzących nad jej łóżkiem i starego fortepianu, który miał dla niej pamiątkową wartość, pomimo brzęczących dźwięków, jakie z trudnością wydawał, na tym to fortepianie, Amelja brała w dzieciństwie pierwsze lekcje muzyki, zresztą, był to zawsze drogi dla niej dar rodziców, jedyny sprzęt ocalony z domowego rozbicia i prawie ofiarowany jej powtórnie.
Major pomagał właśnie przyjacielowi w urządzaniu nowego pomieszkania, kiedy zobaczył z żywem zadowoleniem dobrze mu znany fortepian niesiony przez tragarzy. Amelja kazała postawić go w swoim pokoju, przyległym do pokoju ojca, gdzie staruszek całe wieczory przepędzał. Widząc to major nie mógł się powstrzymać żeby nie przemówić do Amelji tonem trochę sentymentalnym.
— Jestem niezmiernie szczęśliwy że pani tak starannie ten fortepian zachowałaś. Obawiałem się właśnie że pani zupełnie o niego dbać już nie będzie.
— To jest może jedna z najdroższych dla mnie pamiątek na świecie, odpowiedziała mistress Osborne.
— Czy doprawdy? — zapytał Dobin.
Jakkolwiek major niegdy nie mówił o tem że fortepian był przez niego kupiony, zdawało mu się jednak że Amelja nie mogła nie wiedzieć komu zawdzięcza zachowanie tej pamiątki.
Już chciał rzucić pytanie, które miał tyle razy na ustach, kiedy Amelja dodała:
— Cóż w tem dziwnego; czyż nie on dał mi ten fortepian?
— Ah! nie wiedziałem — odrzekł major widocznie zmieszany.
Emmy nie zauważyła z początku ani zmieszania majora, ani dziwnego wyrazu, jaki twarz jego przybrała; ale kiedy później przypomniała sobie to wszystko, po krótkiej rozwadze przyszła do smutnego przekonania, że to nie Jerzy — jak sobie wyobrażała zawsze — ale Willjam ofiarował jej fortepian. Więc to, co przez tyle lat było dla niej najdroższym skarbem, jedyną po Jerzym spuścizną, nie pochodziło od tego, kogo nad życie kochała. Ileż to razy fortepian ten odzywał się do niej smutno, żałośnie, kiedy z myślą o Jerzym i ze łzami w oczach siadała przy nim ażeby dźwiękami wskrzesić umarłą dla niej przeszłość. Pamiątka, wczoraj jeszcze dla niej tak droga, dziś już w jej oczach nie miała żadnej wartości. W parę dni po tem smutnem odkryciu ojciec Amelji prosił ją żeby zagrała, ale Amelja wymówiła się bolem głowy, dodając że fortepian zupełnie jest zrujnowany i grać na nim prawie niepodobna, tak jest brzęczący i fałszywy.
Nie długo potem Amelja wyrzucała sobie egoizm i grubą niewdzięczność, której się dopuściła, nie względem Willjama wprawdzie, ale względem jego fortepianu. Żal jej było majora, postanowiła więc błąd swój naprawić.
Wieczorem kiedy byli zebrani w salonie, a Józef wierny swemu zwyczajowi chrapał w fotelu, Amelja rzekła nieśmiało do majora:
— Winnam pana przeprosić.
— Jakto? Za co? zapytał Dobbin.
— Ale... za ten fortepian... nigdy nawet nie podziękowałam panu, chociaż już tyle lat minęło jak mi go dałeś... jeszcze przed moim ślubem... zawsze myślałam że go mam od kogo innego... Dziękuję panu serdecznie, panie Willjamie.
Kończąc te słowa podała majorowi rękę; biedna kobieta była tak wzruszona że oczy jej łez były pełne.
Dobbin nie mógł już dłużej ukrywać tego co mu na sercu ciężyło.
— Ameljo, Ameljo! — powiedział — kiedy ci ofiarowałem ten fortepian, kochałem cię tak, jak cię dziś jeszcze kocham, bo muszę ci to wyznać nakoniec. Uczucie to obudziło się we mnie w chwili kiedym cię pierwszy raz zobaczył, kiedy Jerzy zaprowadził mnie do twoich rodziców, żeby mnie swojej narzeczonej przedstawić. Pamiętam jak dziś tę młodą dziewczynkę w białej sukience z rozpuszczonemi włosami, wbiegającą do pokoju z piosnką na ustach. Wieczorem byliśmy wszyscy w Wauxhalu; odtąd o jednej tylko myślałem kobiecie. O! tak, w ciągu dwunastu lat nie było ani jednej godziny żebym o niej nie myślał. Wyjeżdżając do Indji przyszedłem jej to wyznać, ale znalazłem taki chłód, taką obojętność, że odwagi mi brakło. Widziałem dobrze że ani moja obecność ani wyjazd nie mogły cię zupełnie obchodzić.
— O! ja byłam niewdzięczną, to prawda! — odpowiedziała Amelja.
— Nie, nie; ale obojętną! — mówił major tonem rozpaczliwym. Jakież zresztą miałem prawo marzyć o wzajemnem uczuciu? Dziś wiem już dobrze co mi pozostaje. Rozumiem że pani masz serce zranione, dowiedziawszy się od kogo fortepian pochodzi. Teraz tylko proszę żebyś mi przebaczyć chciała chwilę zapomnienia; nigdybym się nie ośmielił do tego wyznania, gdybym był nie sądził że stałość i tyloletnie poświęcenie mają jakąkolwiek wartość i za mną przemówić mogą.
— To pan jesteś teraz okrutny i niesprawiedliwy, kiedy możesz mie tak boleśnie dotykać — odezwała się Amelja coraz więcej się ożywiając. — Jerzy był moim mężem na ziemi i jest nim dziś, chociaż go na tym świecie już nie ma. Jakżebym mogła kochać kogo innego, kiedy należę zawsze do niego tak dziś, jak i wtenczas, kiedy pan mnie pierwszy raz widziałeś, panie Willjamie. On mnie nauczył cenić twoją szlachetność i kochać cię jak brata. Bo czyż nie byłeś pan prawdziwym moim przyjacielem i opiekunem mego dziecka? Nie było ofiary, przed którąbyś się pan cofnął dla nas! O! mój najlepszy przyjacielu, gdybyś był wrócił tu o kilka miesięcy pierwej, możebyś mi oszczędził ciężkiej boleści rozłączenia się z moim synem. Mój Boże! myślałam że tego przeżyć nie potrafię; modliłam się, wzywałam cię myślą kiedy mnie dziecko zabierano. O! kochany panie Williamie, Żorż ma czystą i szlachetną duszę; kochaj go i bądź jego i moim przyjacielem!...
Amelja umilkła, wzruszenie nie dozwoliło jej mówić; oparła głowę o ramię majora który objął ją jak dziecko i pocałował w czoło.
— Możesz być pewna, Ameljo że nigdy się dla was nie zmienię! — powiedział. — Nie żądam w zamian nic więcej, oprócz życzliwości. Pozwól mi tylko żebym mógł tu pozostać i często cię widywać!
— O tak! — odpowiedziała Amelja.
Zacny major cieszył się że wolno mu będzie ją widywać, a może i marzyć o lepszej przyszłości, jak mały uczeń, kiedy nie mając grosza w kieszeni, może wzdychać i przypatrywać się do woli ciastkom przy oknie piekarza.
Po tylu ciężkich próbach i przeciwnościach, los Amelji zaczął się nakoniec polepszać. Zobaczymy ją teraz w innym świecie od tego w którym dokąd żyła: nie będzie to zapewne towarzystwo wielkiego tonu i wyszukanej ogłady, do którego mistress Becky tak zręcznie umiała się wcisnąć, ale mniejsze kółko, któremu przecież nie zbywa na pretensji do form arystokratycznych i tego smaku, co się modą zowie. Józef miał najwięcej znajomych pomiędzy byłymi urzędnikami trzech namiestnictw indyjskich, najął więc apartament w części miasta anglo indyjskiej, której środkiem jest Moira Place. Dochody jego nie były tak znaczne żeby mógł na samym placu zamieszkać.
Drugo lub trzeciorzędny dom przy ulicy Gilliespie-Street odpowiedział wymaganiom Józefa Sedley. Dzięki publicznej sprzedaży remanentów jakiegoś nieszczęśliwego mieszkańca, przywiedzionego do nędzy bankructwem zbiegłego bankiera, Józef mógł zakupić mnóstwo pięknych dywanów, luster wspaniałych i mebli prawie nowych zupełnie. Imię ogołoconego z swoich sprzętów biedaka ukazało się na czwartej stronie dziennika i utonęło na zawsze w zapomnienia fali. Dostawcy zaś jego i kredytorowie, zapłaceni co do szeląga, przedstawili się nowemu nabywcy prosząc żeby ich raczył zaszczycać swojemi względami. Kuchciki w białych czapkach i kurtkach przyrządzali odtąd dla pana Sedley’a obiady, jak niegdyś dla dawnego pana. Handlarz owoców i bakalji, mleczarka, rzeźnik i inni przychodzili polecić się nowemu mieszkańcowi, nie wyłączając nawet małego groom’a w liberji naszywanej sznurkami i guzikami, którego obowiązkiem było towarzyszyć Amelji wszędzie gdzieby się jej pojechać podobało.
Zresztą nie widać było w domu zbytków, ani wystawy, wszystko na skromną było urządzone stopę. Nawet rządca domu, spełniający razem obowiązki służącego, nie upijał się nigdy więcej, jakby przystało na rządcę przyzwoitego i dobrze utrzymanego domu.
Emmy miała pannę służącą pochodzącą z posiadłości starego Dobbin’a, ojca majora. Pokora i usłużność tej dziewczyny rozbroiły Amelję, przerażoną z początku myślą pokojówki, wyłącznie jej tylko oddanej. Była to, jak się okazało później, istota, bardzo użyteczna, pilnująca sumiennie starego Sedley’a, który nie wychodził prawie ze swego pokoju i nie brał nigdy udziału w liczniejszych zebraniach i przyjęciach gości.
Mistress Osborne dosyć odbierała wizyt. Lady Dobbin i jej córki pospieszyły z powinszowaniami polepszenia losu Amelji i były dla niej więcej niż zwykle grzeczne i uprzejme. Miss Osborne nawet przyjechała z wizytą w swoim powozie z herbami. Głoszono powszechnie, że Józef posiada ogromne bogactwa; stary zaś Osborne uważał wnuka swego naturalnym spadkobiercą bogatego wuja.
— Cóż, do licha! mówił, dlaczegożby Żorż nie miał zostać wysokim dygnitarzem w przyszłości? Jeszcze póki ja żyję Żorż musi wejść koniecznie do parlamentu od tego za nic nie odstąpię. Możesz jego matkę odwidzić — mówił do córki — co do mnie, postanowiłem już nigdy się z nią nie spotykać.
Emmy była niezmiernie uradowana z wizyty miss Osborne, bo to zbliżenie dawało jej nadzieję że częściej Żorża widywać będzie. W samej rzeczy Żorż dwa lub trzy razy na tydzień przychodził na obiad do domu, gdzie tak samowładnie jak w Russel-Square panował i wszystkiem rządził.
Obecność jednakże majora wstrzymywała w karbach młodzieńca który lubił bardzo swego przyjaciela, ale się go obawiał. Żorż nie znajdował nikogo, ktoby według niego, posiadał przymioty majora. Zamiłowanie prawdy, sprawiedliwość, spokój, prostota przy różnostronnem wykształceniu i jednostajność humoru podnosiła majora do wzoru doskonałości w oczach młodego chłopca który uwielbiał swego chrzestnego ojca i na krok go nie odstępował. Nie było dla niego większej przyjemności jak iść z majorem na spacer i słuchać jego opowiadań zawsze zajmujących. Willjam mówił dziecku o ojcu jego, o Indjach, o Waterloo — jednem słowem — o wszystkiem, tylko nie o sobie. Kiedy Żorż pozwalał sobie kaprysić lub gniewać się, major wyśmiewał się z niego w sposób który się zawsze matce zbyt ostrym wydawał. Pewnego dnia Dobbin przyszedł zabrać malca do teatru. Przy wejściu Żorż nie chciał iść na parter, mówiąc że to miejsce dobre jest dla motłochu. Major wprowadził go do loży a sam poszedł na parter, ale nie przeszło kilka minut jak uczuł że go ktoś bierze pod ramię i drobną rączką w eleganckiej rękawiczce rękę jego ściska. Zorż spostrzegł śmieszną stronę swego postępku i przyszedł zająć miejsce obok majora który spojrzał łagodnie i z życzliwym uśmiechem przyjął marnotrawnego syna. Dobbin kochał Żorża jak kochał wszystko co było bliskiem Amelji, która była prawdziwie uszczęśliwioną kiedy jej major opowiadał o tem co zaszło w teatrze. Wówczas patrzyła na Willjama z nieznaną mu dotąd czułością.
Żorż nie miał dosyć słów rozwodząc się przed matką z pochwałami dla majora.
— Kocham go bardzo, moja mamo — mówił — bo on o wszystkiem mówi zajmująco, nie tak jak stary Veal, który się tylko sam wychwala i nudzi okresami dłuższemi jak pół mili. Na pensji nazywamy go bełkotem. To ja mu dałem ten piękny przydomek; nie prawdaż, mateczko, że dosyć stosownie go nazwałem. Willjam czyta i rozumie po łacinie i po francusku jak po angielsku, a nigdy wychodzimy razem, to mi opowiada o ojcu moim a nigdy o sobie. A jednak pułkownik Buckler kiedy był u dziadunia, mówił — sam to słyszałem — że Dobbin był z najdzielniejszych oficerów armji i że się nawet nieraz bardzo odznaczył. A dziadunio zdziwił się na to i powiedział: „Jakto? Czy to być może? Ten niezdara? Jakbym myślał że już nie ma większego niedołęgi na całym świecie, to zmokła kura!“ Ale to nieprawda? jak ci się zdaje mamo?
Emmy zaczęła się śmiać. Dzieliła ona zdanie swego syna że Dobbin nie jest zmokłą kurą.
Stosunek serdeczny i wzajemny pomiędzy Żorżem a majorem wzrastał z dniem każdym i był daleko czulszy jak między siostrzeńcem a wujem. Żorż nauczył się doskonale naśladować ruchy i ton wuja; kiedy chciał rozśmieszyć wszystkich, wkładał ręce w kieszenie nadymał policzki i przemawiał z tak wiernym akcentem do sług, że ci nie mogli wstrzymać się od śmiechu. Sam major nawet z trudnością zachowywał swoją powagę, gromił jednak malca, a Amelja na wszystko go zaklinała żeby się od tej swawoli powstrzymał; inaczej Żorż nie krępowałby się nawet obecnością wujaszka.
Nasz wysoki dygnitarz spostrzegł doskonale że jest przedmiotem żartów siostrzeńca, i dlatego był zawsze przy nim jak okradziony; żeby zaś pokryć to zmieszanie, przybierał dziwnie imponującą powagę, która go o wiele zabawniejszym, niż był przedtem, czyniła. Jeżeli mógł się naprzód dowiedzieć kiedy Żorż ma być w domu, to można było liczyć na pewno że miał niby jakąś partję w klubie na ten dzień ułożoną. Nikt się tem, o ile wiemy, nie smucił a nawet w dnie tylko stary Sedley wychodził z swego pokoju i zostawał z wszystkimi w salonie, gdzie rozmowa toczyła się swobodnie w kółku rodzinnem, do którego i major Dobbin zdawał się należeć, a mówiąc nawiasem, pełne miał do tego prawo. Nie byłże on prawdziwym przyjacielem, a tem samem niejako członkiem rodziny?
— Mógłby był zostać sobie w Madras — mawiała miss Anna o swoim bracie — nie warto było wracać po to żeby nigdy w domu nie siedzieć.
— Ależ szanowna miss Anno, major cię do ołtarza prowadzić nie myśli!
Józef Sedley prowadził żywot szlachecko próżniacki jak to znakomitemu dygnitarzowi przystało. Najpierwszem jego staraniem było uzyskać wstęp do Wschodniego klubu, gdzie większą część dnia przepędzał w towarzystwie swoich znajomych z Indji, jadł z nimi obiad i prowadził ich na wieczór do siebie.
Amelja miała włożony na siebie obowiązek bawienia żon tych panów i trudnienia się przyjęciem gości. Przy obiadach mówiono zawsze o Indjach, ale niech czytelnik nie myśli żeby sposób traktowania tego przedstawiał coś nowego lub zajmującego — nie, bynajmniej ludzie grają zawsze i wszędzie jednę i tęż samą komedję!
Wkrótce już Amelja musiała zaopatrzyć się w książeczkę do zapisywania wizyt i przejeździć większą część dnia, odwidzając damy, których mężowie piastowali wysokie godności w Bombay, w Kalkucie lub w Madras. Każdy przyzwyczaja się łatwo do zmian, jakie w życiu jego zachodzą: Amelja też bardzo prędko z tym nowym dla niej obeznała się trybem. Codzień wyjeżdżała powozem na zwykłą wycieczkę, a mały groom w liberji zeskakiwał i wsiadał ciągle na kozioł, zostawiając w każdym domu bilety wizytowe Amelji i jej brata. Czasem Emmy podjeżdżała do klubu, gdzie Józef wsiadał do powozu dla użycia świeżego powietrza, albo też zabierała ojca, żeby go zawieść do Regent-Park. Niedługo potem oswoiła się tak łatwo z panną służącą, groomem, powozem i wizytami, jak kiedyś przywykła do cichego i skromnego życia w Brompton; zarówno tem jaki tamtem zadowoloną była; a gdyby przypadkiem los jej przeznaczył książęcą koronę, to ani wątpić można, że ją by nosić dobrze umiała.
Każda z tych pań zgadzała się na to że Amelja nie mając nic nadzwyczajnego w sobie, była niezmiernie ujmującą i wszystkim się podobać musiała.
Mężczyźni bez wyjątku zachwycali się jej dobrocią, wdziękiem, otwartością i swobodą naturalną. Złota młodzież, dandysi z wypielęgnowanemi wąsikami, z błyszczącemi na brzuchu łańcuszkami, rozrzuceni w powozach, bywający w najpierwszych arystokratycznych salonach, harcowali konno obok jej powozu w parku i składali jej wizyty rano. Swankey, oficer gwardji, najniepezpieczniejszy z Don Żuanów i największy pędziwiatr w armji, zostawał raz sam jeden w towarzystwie Amelji i opowiadał jej różne przygody w czasie polowania na dziki, kiedy nadszedł major Dobbin. Od tej chwili Swankey wyplatał niestworzone rzeczy na chudego i długiego mefistolesa wojsk królewskich, który nie znosił dowcipu w konwersacji.
Kto inny na miejscu majora byłby już może zazdrośny, a co najmniej zaniepokojony widokiem kapitana z Bengalu; ale Dobbin miał charakter prosty, szlachetny, i nigdy w świecie nie byłby zdolny podejrzywać taką jak Amelja istotę. Hołdy, jakie jej składano, pochwały, jakie wszyscy jej oddawali, czyniły go szczęśliwym. Bo czyż nie dosyć już prześladowań cierpiała? Czyż dotąd umiano ją kiedykolwiek należycie ocenić?
Józef postarał się żeby być u dworu przedstawionym, jak to każdy wierny poddany Jego królewskiej Mości zrobić powinien. Udał się przedtem w galowym stroju do klubu, gdzie major w starym i wytartym uniformie przyszedł po niego. Józef wyznawał dotąd liberalne zasady, ale od tej chwili został zapamiętałym torysem, i nie uspokoił się dopokąd siostry u dworu nie przedstawił. Zdawało mu się, że w tem tylko prawdziwe szczęście dla kraju i dla monarchy, żeby Józef Sedley ze swoją rodziną zajął miejsce na stopniach tronu.
Myśl ta nie mało bawiła Amelję.
— Czy mam włożyć na siebie familijne klejnoty? śmiejąc się, zapytała brata.
— Klejnoty? myślał sobie major; o! gdybym tylko miał prawo ci je ofiarować, przekonałbym cię, że nie ma tak świetnych, którychbyś posiadać nie mogła.
Zaledwie kończyła się żałoba po pani Sedley, i Józef zrzucił z siebie czarne suknie a zaczął przywdziewać jaskrawe kolory, w których najwięcej gustował, kiedy zdrowie starego Sedley’a zaczęło wzniecać obawy w tych, co go otaczali. Łatwo było przewidzieć że staruszek połączy się wkrótce z towarzyszką, która go w ostatecznej wyprzedziła pielgrzymce.
— Stan mego ojca — mawiał Józef w klubie — nie pozwala mi przyjmować was tak jakbym sobie życzył, a przynajmniej zmusza mnie odłożyć to na rok następny: ale przychodźcie do mnie, moi panowie, o wpół do siódmej wieczorem, jak tylko możecie, a zrobicie mi tem prawdziwą przyjemność. Będziecie tylko musieli poprzestać na tem co zastaniecie, z góry was uprzedzam, wybaczcie.
Tym sposobem Józef wypróżniał butelki Bordeaux w gronie kilku przyjaciół, cicho i bez hałasu, podczas gdy na górnem piętrze ojciec jego gasnął powoli. Po objedzie zasiadano do zielonego stolika, major czasem brał także karty do ręki, a mistress Osborne ukazywała się na chwilę niekiedy, jeżeli chory, którego pilnowała ciągle, usnął tym lekkim snem, jaki nawiedza zwykle ludzi starych kiedy już życie ucieka.
Starzec nieustannie pytał o córkę i wtenczas tylko czuł się szczęśliwym i spokojnym kiedy widział Amelję przy sobie. Od nikogo nie chciał przyjąć lekarstwa ani posiłku tylko od córki, której jedną myślą było osłodzić ostatnie chwile drogiego dla niej życia. Postawiła łóżko swoje obok drzwi prowadzących do pokoju ojca i przybiegała do niego jak tylko się poruszył; ale złamany chorobą i cierpieniem starzec nie jedną bezsenną godzinę nieruchomie przepędził, żeby nie przerywać spoczynku swego opiekuńczego Anioła.
Nigdy jeszcze Sedley nie czuł tak żywego dla córki przywiązania, jak teraz na widok cichego, ale ciągłego poświęcenia, które wypełniało całe życie tej kochającej i rzadkiej istoty.
— Nie jest że to promień słońca wchodzący do pokoju chorego? — mówił do siebie Dobbin widząc Amelję spieszącą do biednego starca.
— O! trzeba być ślepym lub zimnym jak lód żeby nie dostrzedz wyrazu miłości i współczucia na twarzy kobiety karmiącej dziecię, lub siedzącej przy łóżku chorego! Amelja, otaczając tysiącznemi staraniami swojego ojca, jaśniała tą słodyczą i dobrocią, która — można powiedzieć — wiele piękność przewyższa.
Wtenczas dopiero w sercu starego ojca zagoiła się bolesna rana, którą przez kilka lat starannie ukrywał; wtenczas dopiero zapomniał wszystko co mu tak długo na sercu ciężyło, kiedy nieraz podczas nocy bezsennych razem z żoną oskarżał córkę o oddanie się szalonej miłości dla syna i nierozsądnemu smutkowi po rozstaniu się że była obojętną na niedolę starych nad grobem stojących rodziców. Kiedy się chwila ostatnia zbliżała, stary Stedley uczuł dopiero niesprawiedliwość tych wyrzutów, znoszonych zawsze z cierpliwością i rezygnacją. Pewnego wieczora Emmy weszła jak zwykle na palcach do pokoju ojca. Starzec nie spał: pilno mu było zrzucić ciężar z serca; wyciągnął do niej zimną rękę i rzekł:
— Ach! Emmy przebacz, byłem bardzo niewdzięczny i niesprawiedliwy względem ciebie.
Amelja klęczała modląc się przy łóżku chorego, który podobnież modlił się myślą i ściskał ciągle rękę córki. Obyśmy, miły czytelniku, w podobnej chwili znaleźli również tak czyste serce, któreby swoje modlitwy z naszemi łączyło!
Cała przeszłość może stanęła mu wówczas przed oczyma i powodzenie w początku karjery, następnie świetne czasy dostatków, a w końcu ruina i upadek na ostatnie lata bez żadnej innej nadziei jak śmierć, która niebawem zabrać go miała. Nie było już czasu myśleć o przełamaniu nieubłaganego losu, który zniweczył wszystkie nadzieje i dał w udziele niedostatek i hańbę. Za sobą zostawiał zawody i cierpienia, przed nim... śmierć. Powiedz mi, łaskawy czytelniku, jaki los wydaje ci się znośniejszym: umrzeć wśród szczęścia i chwały, czy zakończyć życie w nędzy i upokorzeniu? Opływać w dostatki i uledz ogólnemu prawu natury, czy też zejść z tego świata kiedy się bitwę przegrało? Jakże dziwnego uczucia musi doznawać ten, który doczekał chwili, kiedy sobie powiedzieć może: Jutrzejsze zwycięstwo lub porażka mało już mnie obchodzi! Jutro słońce wschodzić będzie jak zwykle, ludzie tysiącami spieszyć będą tam, gdzie ich obowiązek lub zabawa powołuje, i nikt nawet nie spostrzeże że mnie już nie ma w szeregach.
Jakoż rzeczywiście nadszedł dzień kiedy każdy z ludzi, porwany prądem zabawy lub interesów, szedł naprzód, nie zważając nawet że starego Sedley’a w tłumie brakowało. Był już wolny od walki z losem i nie potrzebował żadnych tworzyć planów, ani żywić nadziei. Nie pozostawało mu nic więcej jak zająć miejsce w cichem ustroniu cmentarza w Brompton, obok swej wiernej towarzyszki.
Józef, major Dobbin i Żorż odprowadzili zwłoki starca na miejsce wiecznego spoczynku. Józef przybył na pogrzeb umyślnie z Hotelu Podwiązki w Richmond, gdzie kilka dni po zgonie ojca przepędził; nie chciał bowiem po tak smutnym wypadku zostawać w domu. Emmy pełniła swoje obowiązki do końca. W smutku jej było coś dziwnie uroczystego, ale duch nie upadał. Myśląc że i na nią kiedyś kolej przyjdzie, pragnęła tylko umierać z takim spokojem, z taką pogodą w duszy, jak ojciec, którego ostatnie chwile tchnęły wiarą, rezygnacją i poddaniem się wyrokom Opatrzności.
Stary Sedley trzymał rękę córki w tej uroczystej chwili, a jeżeli wspominał o boleściach minionych, to życia nie żałował, zapewne i śmierci się nie lękał.
Gdybyśmy się w tym samym czasie do Russel Square przenieśli, usłyszelibyśmy tam starego Osborn’a mówiącego do Żorża te słowa:
— Chcesz wiedzieć co może praca, zasługa, zdrowe zapatrywanie się na rzeczy i wprawa w prowadzeniu interesów? Patrz na mnie! Porównaj co ja zrobiłem żeby dojść do kredytu, jaki mam wszędzie, z pięknemi spekulacjami pana Sedley’a, które go do brakunctwa przywiodły. A jednak przed dwudziestu laty jego finansowa pozycja była lepsza od mojej, bo miał o dziesięć tysięcy funtów szterlingów więcej odemnie.
Miss Osborne i rodzina Clapp odwidzili Amelję po stracie, jaką poniosła, ale nikt więcej nie wspomniał o panu Sedley, a świat zapomniał że kiedyś żył człowiek tego imienia.
Pochwały oddawane majorowi Dobbin przez pułkownika Buckler’a wywoływały — jak już z opowiadania Żorża wiemy — uśmiech pogardy i niedowierzania na ustach starego Osborn’a. Później jednak pochwały te były wygłaszane przez inne wiarogodne osoby, a kiedy nakoniec imię majora znalazło się na liście osób przyjmowanych w salonach arystokratycznych stolicy, stary nasz arystokrata z Russel-Square musiał odtąd majora wyżej w opinji swojej postawić, i usposobienie swoje, pomimo pierwotnego wstrętu, znacznie złagodzić.
Obowiązki majora, jako opiekuna Żorża, wprowadziły go w bliższe stosunki że starym Osbornem. Ztąd wynikało że ci panowie musieli się od czasu do czasu widywać. Pewnego dnia, kiedy major zdawał Osbornowi rachunki z wydatków Amelji i jej syna, stary dopatrzył się, nie bez wewnętrznego zadowolenia, że Dobbin większą część funduszów, obróconych na życie wdowy i jej syna, wyjął z własnej kieszeni.
Zmuszony do dania dokładniejszych wyjaśnień, nie umiejący kłamać major, czerwienił się, plątał się w mowie i nakoniec — prawdę wyznał.
— To małżeństwo — mówił on — było, mogę powiedzieć, mojem dziełem. Tu Osborne zmarszczył brwi a major tak ciągnął dalej: — zdawało mi się że mój przyjaciel za daleko był zaszedł żeby się mógł cofać bez ujmy honoru; zresztą mistress Osborne tegoby nie przeżyła. Nic zatem naturalniejszego nad to, że kiedy żona mego przyjaciela znalazła się w krytycznem położeniu, miałem sobie za święty obowiązek przyjść jej z pomocą.
— Majorze — odpowiedział Osborne czerwieniejąc i marszcząc brwi znowu — zrobiłeś mi wiele złego, ale pozwól mi uściskać swoją rękę i powiedzieć że jesteś zacnym i uczciwym człowiekiem. Bóg mi świadkiem że nigdy mi na myśl nie przyszło żeby mój wnuk i żona mego syna żyli z twojej łaski.
Dobbin, zmieszany że jego niewinne podstępy na jaw wyszły, ścisnął podaną mu rękę, i starał się zatrzeć w umyśle starego uprzedzenia względem syna przez tyle lat żywione.
— Jerzy — mówił major — miał piękną, i szlachetną duszę. Wszyscyśmy go w pułku kochali, i wszystkobyśmy dla niego zrobić byli gotowi. Dumny byłem jego przyjaźnią, nieraz będąc z nim na przechadzce, czułem się więcej zaszczycony jak gdybym był razem z głównodowodzącym armją naszą. Nie zdarzyło mi się spotkać nikogo ktoby mu dorównał w zimnej krwi i odwadze. Jednem słowem, Jerzy posiadał wszystkie przymioty dzielnego żołnierza.
Opowiedziawszy starcowi niektóre wypadki z życia syna dla uwydatnienia jego wysokiej wartości, major temi słowy zakończył:
— Żorż jest żywym portretem swego ojca.
— Ale do tego stopnia — dodał dziadek — że czasem mimo woli dreszcz mnie przebiega.
Major był zaproszony parę razy na objad do pana Osborna’a, a było to jeszcze w czasie choroby biednego Sedley’a. Po objedzie rozmowa toczyła się przez cały wieczór o poległym bohaterze, o jego zasługach i doskonałościach. Pan Osborne podnosił męstwo syna i wychwalał jego czyny, które okrywały blaskiem chwały całą jego rodzinę. Nigdy jeszcze stary nie był tak dobrze usposobiony dla syna; major cieszył się serdecznie, bo to zdawało się zapowiadać przebaczenie i zapomnienie wszystkiego. Osborne zaczął nawet nazywać majora po imieniu, tak jak to dawniej bywało kiedy Jerzy i Dobbin kolegowali z sobą. Major był uszczęśliwiony i liczył już z pewnością na bliskie pojednanie.
Nazajutrz przy śniadaniu miss Osborne zaczęła robić złośliwe uwagi — z cierpkością jej wiekowi właściwą o powierzchowności, układzie i ruchach majora. Pan Osborne przerwał jej mowę:
— Ej, moja kochana — odrzekł — przyznaj się że nie odrzuciłabyś go, gdyby ci tylko słowo powiedział, ale to są winogrona zielone, jak mi się zdaje. A potem: major nie jest tak brzydki jakby można było myśleć słysząc to, co mówią.
— Doskonale, wybornie, mój dziaduniu, odezwał się Żorż z miną aprobującą zdanie Osborn’a.
Potem zbliżył się do dziadka figlarnie, spojrzał na niego z uśmiechem i ściskał go serdecznie. Wieczorem Żorż opowiedział to zajście matce, która przyznała mu że bardzo dobrze zrobił.
— Baz wątpienia — mówiła do syna — jest to człowiek z sercem pełnem poświęcenia i najdelikatniejszych uczuć; ojciec twój niezmiernie go cenił.
Nadejście majora wywołało na twarz Amelji lekki rumieniec. Mały trzpiot powiększył zmieszanie matki opowiadaniem majorowi całej przygody, zaczynając od końca.
— Ależ pan nic nie wiesz o tem — prawił dalej — że ja znam jedną panienkę, któraby z chęcią majorową została. A panienka taka jakich mało: cera i płeć prześliczna, czoło wysokie, i od rana do wieczora zajęta łajaniem sług i zrzędzeniem na wszystko i na wszystkich.
— Któż to jest? — zapytał Dobbin.
— Moja ciotka Osborne, dziadunio sam jej to posiedział. To będzie wyborne, Dob, jak ja będę cię wujem nazywał.
Słaby głos chorego Sedley’a, który z sąsiedniego pokoju wołał Amelji, przerwał ten żart małego Żorża.
Nie ulegało najmniejszej wątpliwości że w usposobieniu starego Osborna wielka zachodziła zmiana. Często zapytywał Żorża o zdrowie wuja i śmiał się kiedy malec naśladował głos jego i pospiech łapczywy z jakim Józef zupę zwykle jadał. Nieraz zaś kończył tą uwagą:
— Przestań Żorż, to nie dobrze żeby dzieci wyśmiewały swoich krewnych. — Potem zwracając się do córki: — Miss Osborne, proszę cię, jak wyjedziesz na przechadzkę, wyrzucisz mój bilet wizytowy panu Sedley; nie byliśmy nigdy źle z sobą.
Po wspólnej wymianie biletów Józef i major odebrali zaproszenie na najwystawniejszy i najnudniejszy objad, jaki kiedykolwiek był dany przez pana Osborne. Wszystkie srebra stołowe z szaf powyjmowano, towarzystwo najlepsze sproszono. Józef prowadził do stołu miss Osborne, która wracając do salonu bardzo uprzejmie z nim rozmawiała, rzuciwszy zaledwie parę słów majorowi, chociaż ten przy objedzie siedział między nią i jej ojcem i mocno był przez cały ten czas zmieszany. Józef oświadczył głosem uroczystym że nigdy w życiu nie jadł lepszej żółwiej zupy, i zapytywał pana Osborna zkąd ma tak dobrą maderę.
— To wino kupione na licytacji po panu Sedley, szepnął z cicha lokaj gospodarzowi domu.
— Mam już to wino od dawna w mojej piwnicy, odpowiedział Osborne — dosyć mnie to drogo kosztuje! — Jednocześnie schylił się do sąsiada swego z drugiej strony i powiedział mu na ucho: — Wino to pochodzi z piwnicy jego szanownego ojca.
Osborne zapytywał kilka razy majora o swoją synowę. Czytelnik łatwo się domyśli że major zawsze miał coś do powiedzenia w tym przedmiocie. Mówił szeroko o przywiązaniu Amelji dla męża, o czci, z jaką zawsze pamięć o nim zachowuje, o poświęceniu dla starych i chorych rodziców, rezygnacji w znoszeniu cierpień, i nakoniec — o szlachetnych popędach serca, któremi zwykle się kieruje w wszystkich okolicznościach życia.
— O! pan nie zdołasz wyobrazić sobie męczarni jakie ta kobieta przetrwała w swem życiu, mówił Dobbin drżącym głosem; co do mnie, jestem mocno przekonany że pan się wyleczysz z swoich niesłusznych uprzedzeń. Jeżeli mistress Osborne zabrała panu syna, to w zamian oddała mu swego, a mogę panu upewnić że jakkolwiek pan kochałeś swego Jerzego, to jednak nie ma przywiązania, któreby dorównać mogło temu, jakie ona ma dla swego dziecka.
— Panie Willjamie, jesteś pan z gruntu poczciwym człowiekiem, powiedział Osborne.
Dotąd nigdy na myśl Osbornowi nie przyszło że Amelja mogła cierpieć rozłączając się z dzieckiem, chociaż wiedziała że mu na niczem nie zbywa i że los jego zupełnie jest zapewniony. Teraz więc pojednanie stawało się coraz więcej prawdopodobnem; serce Amelji biło gwałtownie na samą myśl spotkania się z ojcem Jerzego; biedna kobieta obawiała się ogromnie tej chwili, która jenakże nie nastąpiła z powodu choroby, a później śmierci pana Sedley’a. Ten ostatni wypadek silne zrobił wrażenie na umyśle pana Osborna, u którego upadek sił fizycznych i moralnych z każdym dniem prawie stawał się widoczniejszym. Lekarz, widząc go cierpiącym znacznie i zmienionym, oświadczył że puszczenie krwi i podróż morska są choremu nieodbicie potrzebne; ale pan Osborne rady tej nie przyjął, oba proponowane środki odrzucił i sprowadził prawników dla zrobienia może pewnych zmian w testamencie.
Jednego poranku pan Osborne nie przychodził na śniadanie dłużej niż zwykle. Służący wszedł do pokoju pana i znalazł go leżącego na podłodze. Uwiadomiono natychmiast o tem miss Osborne i sprowadzono lekarzy. Postawienie baniek wróciło w części przytomność choremu, który pomimo ratunku czwartego dnia skończył życie. Lekarze ustąpili miejsca czarnym przedsiębiorcom obrzędów pogrzebowych. Wszystkie okiennice od ulicy były pozamykane. Bullock przyleciał z miasta w największym pośpiechu.
— Ileż zostawił temu małemu błaznowi — pytał Bullock sam siebie; nie może być żeby mu zapisał połowę majątku; musiał całą fortunę na trzy równe części podzielić.
Nie jednemu ze znajomych nasuwało się inne jeszcze pytanie: Co nieboszczyk chciał powiedzieć przed śmiercią, kiedy napróżno mówić usiłował? Może chciał zobaczyć Amelję i schodząc ze świata pojednać się z tą, która jego syna tak gorąco kochała. Przypuszczenie to nabiera tem więcej prawdopodobieństwa, że w testamencie nie było śladu tej nienawiści, która tak długo serce jego napełniała.
Po śmierci pana Osborn’a znaleziono w kieszeni jego szlafroka list z wielką czerwoną pieczęcią, pisany do ojca przez Jerzego w przeddzień bitwy pod Waterloo. Widać że stary przejrzał także i inne papiery odnoszące się do tej sprawy, bo klucz od szkatułki, w której schowane były, znajdował się jeszcze w jego kieszeni, i pieczęcie na kopertach świeżo złamane były. Możnaby przypuszczać że to się stało w nocy poprzedzającej atak apoplektyczny, kiedy służący przynosząc mu herbatę, zastał go nad otwartą księgą Pisma świętego, w czerwony safjan oprawną.
Po otworzeniu testamentu okazało się że połowa fortuny była przeznaczona dla wnuka; resztą zaś dwie siostry podzielić się miały. Pan Bullock mógł dalej prowadzić interesa na wspólne imię wszystkich spadkobierców, albo — gdyby mu się podobało — wycofać z obrotów handlowych część kapitału, na jego żonę przypadającą. Ze schedy Żorża był zapewniony dożywotni roczny dochód pięciuset gwinei na korzyść jego matki: „wdowy po moim ukochanym synu Jerzym“, jak się starzec w testamencie wyraził. Amelja przytem na mocy ostatniej woli zmarłego, w tymże dokumencie wyrażonej, miała prawo zabrać syna do siebie.
Egzekutorem testamentu naznaczony był major Dobbin: „przyjaciel mego ukochanego syna“. „Jako dowód wdzięczności za szlachetną pomoc z własnych funduszów niesioną, proszę go o przyjęcie sumy odpowiedniej na kupienie stopnia pułkownika, jeżeli nie zechce obrócić jej na inny użytek.“
Amelja dowiedziawszy się że ojciec jej męża umarł nie zachowując do niej żadnego żalu, była przejęta najżywszą dla zmarłego teścia wdzięcznością; ale uczucie to granic nie miało kiedy jej powiedziano że może zabrać syna do siebie i że to głównie majorowi zawdzięcza. Amelja teraz dopiero dowiedziała się także o pomocy niesionej przez Willjama w chwilach ciężkich prób, jakie przechodziła walcząc z niedostatkiem, z nędzą prawie. Wówczas to, upadłszy na kolana, jakże gorąco błagała niebios o błogosławieństwo dla tak szlachetnego i wiernego przyjaciela!
Czy nie miała nic więcej oprócz wdzięczności do odpłacenia tak bezinteresownego, tak szczytnego poświęcenia? Zaledwie jakieś cieplejsze uczucie obudziło się czasem w jej sercu, kiedy zdawało się jej natychmiast że widzi postać Jerzego, jak wstaje z grobu i mówi do niej: „Ameljo! do mnie należysz, do mnie jednego tylko, i na wieki.“ Willjam, niestety! znał dobrze najdelikatniejsze odcienia uczuć w tem sercu, które od tylu już lat trafnie odgadywać umiał.
Zadziwiający naprawdę był widok zmiany zaszłej nagle w stosunkach otaczających Amelję, kiedy testament p. Osborna był już wszystkim wiadomy. Widząc podwojoną lub potrojoną uprzejmość okazywaną jej przez dalszych i bliższych znajomych, można było przyjść do wniosku że papiery mistress Osborne poszły znacznie w górę. Nawet słudzy Józefa, którzy dotąd nie spieszyli się z wykonaniem rozkazów Amelji a często odpowiadali jej: „Trzeba się pana zapytać“, ci sami słudzy byli dziś gotowi biedz na każdy odgłos dzwonka pani Osborne, bez szemrania i bez złorzeczeń jak to dawniej bywało. Kucharka przestała żartować z starych wypłowiałych sukni mistress Osborne, woźnica przestał mówić że konie dostaną dychawicy jeżeli codzień będą musiały ciągnąć powóz, a raczej szpital na kołach z panią Osborne i jej chorym ojcem. Teraz przeciwnie, nie tylko że zawsze był gotów zaprządz konie do powozu Amelji, ale się obawiał żeby stangret Józefa Sedley’a go nie uprzedził, i upewniał zawsze że stangreci z Russel-Square nie znają dobrze miasta i źle wyglądają na koźle powozu, w którym szlachetna lady siedzi.
Znajomi obojga płci i przyjaciele Józefa tak stali się łaskawi na Amelję — na którą dotąd nie zwracali uwagi, że po dwóch dniach stosy biletów i listów kondolecyjnych wznosiły się na jej stole. Sam Józef nawet, który dotąd lekceważył siostrę i karmił ją z łaski, jakby dla dopełnienia ciężkiego obowiązku, zaczął ją zupełnie inaczej traktować niż przedtem. Zajęty myślą żeby coraz to nowe wynajdywał dla niej rozrywki, mawiał często że chciałby wynagrodzić „temu kochanemu dziecku“ przeszłe nieszczęścia i cierpienia. Teraz czuły braciszek nie spóźniał się nigdy na objad lub śniadanie „żeby siostra na niego nie czekała“, i zapytywał ją codzień jakie ma projekta na wieczór.
Jako opiekunka Żorża, Amelja, za zgodą majora, prosiła pannę Osborne żeby ta zostawała w Russel-Square jak długo zechce; ale miss Osborne grzecznie podziękowawszy bratowej, oświadczyła że smutnoby jej było mieszkać samej w tym domu, wyniosła się do Cheltenham, i zabrała z sobą dwóch służących, odprawiając resztę służby z hojnemi gratyfikacjami. Mistress Osborne zatrzymałaby chętnie starego lokaja, ale ten wolał założyć z swoich oszczędności mały hotelik na swoją rękę. Szczęść mu Boże.
Amelja, po długim namyśle, postanowiła że teraz jeszcze nie zamieszka domu teścia swego. Piękne meble z różanego drzewa, dywany, kandelabry, lustra weneckie i inne sprzęty, zostały starannie opakowane; srebra zaś stołowe u bankiera złożone; dom zamknięty. Wszystko tak zostać miało do czasu kiedy Żorż będzie pełnoletnim.
Pewnego dnia Amelja weszła z synem do tego pustego domu, w którym była po raz ostatni na długo jeszcze przed swoim ślubem. W dziedzińcu leżały resztki słomy od pakowania i obwijania mebli; pokoje były zupełnie puste; ściany nagie; gwoździe tylko świadczyły że kiedyś lustra i obrazy zawieszone tu były. Matka z synem poszli na górę, do pokoju, gdzie — jak Żorż na ucho matce powiedział — dziadunio umarł. Wszędzie pusto i ponuro. Udali się na wyższe piętro i weszli do pokoju ojca Żorża. Te same pustki i grobowe milczenie. Dziecko tuliło się do matki, która w tej chwili o kim innym myślała.
Zbliżyła się do okna, w które nieraz miała długo wzrok utkwiony, żeby zobaczyć syna kiedy po bolesnem z nim rozstaniu przesiadywała godziny całe na ławeczce naprzeciw domu Osbornów. Oczy jej odszukały teraz ponad drzewami Russel-Square stary dom rodziców, gdzie jej tak dobrze było, gdzie wiek dziecinny w błogim przeszedł spokoju. Cała przeszłość stanęła jej żywo w pamięci; gdzież są te dni świąt wesołych, te twarze zawsze uśmiechnięte i radośne, te chwile szczęścia i spokoju, zburzone tak wcześnie troskami i niedolą? Wśród tych drogich wspomnień znalazł także miejsce obraz człowieka, który był jej podporą w nieszczęściu, jedynym przyjacielem i opiekunem.
— Patrz mamo, przemówił Żorż, te litery J. O. wyrznięte brylantem na oknie; nigdy dotąd tego nie zauważałem, bo to nie ja zrobiłem.
— To był pokój twego ojca, przedtem jeszcze nim byłeś na świecie, moje dziecko — odpowiedziała zarumieniona Amelja ściskając syna.
Wracając z Russel Square na Richmond, gdzie dom dla siebie najęła, Emmy nie mówiła ani słowa. W nowo najętym domu Amelja musiała codzień przyjmować adwokatów i różnego rodzaju prawników, którzy znosili wiązki papierów, stosy dokumentów i podawali zapewne okrągłe rachunki za swoje odwiedziny. Pokój osobny był przeznaczony dla majora, przepędzającego tam wiele czasu nad rozpatrzeniem i urządzeniem interesów swego pupila.
Z powodu śmierci dziadka odebrano Żorża z pensji na czas nieograniczony, a pan Veal podjął się ułożyć napis grobowy do umieszczenia poniżej pomnika kapitana Jerzego Osborna w kaplicy Znalezionych Dzieci.
Mistress Bullock, ciotka Żorża, oburzona na małego potwora, który ją pozbawił większej części spodziewago spadku, okazywała w tem wszystkiem najlepsze usposobienie dla bratowej i synowca, pierwsza zbliżyła się do nich, przywożąc jednego dnia do Richmond swoje chorowite dzieci w powozie herbami okrytym. Rodzina Bullocków weszła do ogrodu gdzie Amelja czytała, Józef nalewał wódkę na maliny, a Żorż skakał przez majora stojącego na czworaku i przewróciwszy koziołka, potoczył się pod nogi wchodzących gości. Dzieci miały na sobie ubrania z czarnego aksamitu, oraz kity z piór czarnych przy kapeluszach, i szły obok matki ubranej także w grubą żałobę.
— Wiek jego zupełnie stosowny dla Rózi — pomyślała troskliwa matka, rzuciwszy okiem na siedmioletnią dziewczynkę, poczem głośno się do niej odezwała.
— Róziu, uściskajże swego kuzynka; jakże się masz, mój kochany Żorży? Nie poznajesz mnie, moje dziecko? Wszak jestem twoją ciocią!
— O! bardzo dobrze poznaję, ale nie chcę być ściskanym — odpowiedział Żorż, i uciekł co prędzej wymknąwszy się zręcznie z otwartych już objęć posłusznej kuzynki.
— Czekaj, mały figlarzu, zaprowadź mnie do mamy — wołała mistress Bullock.
Pierwszy to raz od piętnastu lat Amelja spotkała siostrę swego męża, która nie pomyślała nigdy odwidzić bratowej kiedy ta żyła w biedzie i niedostatku.
Wielu innych w tenże sam postąpiło sposób, a między tymi i nasza dawna znajoma, z domu miss Schwartz, przyjechała z mężem i z lokajami w żółtej liberji żeby odwidzić Amelję, dla której dawne w sercu obudziła uczucia. Schwartz zapewne nie przystałaby nigdy kochać Amelji, gdyby ją była ciągle widywała — bo należy oddać jej tę sprawiedliwość — ale jakże chcecie, mili czytelnicy, Londyn jest miastem ogromnem, czy podobna więc znaleść czas na odwidzanie znajomych i przyjaciół? Jeżeli ten lub ów znika ze sfery towarzyskiej, w której żyjemy, to zmuszeni zostać na swojem miejscu, nie możemy się zajmować jego losem i dochodzić tego co się z nim stać mogło. Czyżby inaczej na Targowisku Próżności być powinno?
Zaledwie minął czas naznaczony zwyczajami towarzyskiemi do opłakiwania strat drogich osób, mistress Osborne znalazła się otoczoną osobami dobrego tonu ze świata mody elegancji, niepojmującemi prawie, że mogą być ludzie nieszczęśliwi. Każda z tych dam miała przynajmniej jednego para w swoim rodzie, chociaż mężowie ich zwijali się w City z pustym woreczkiem żeby złapać trochę grosza. Niektóre z nich były bardzo uczone, inne zaś surowe dewotki protestantyzmu i gorliwe zwolenniczki wybrannych przez nie pastorów. Emmy czuła się zupełnie obcą w tem otoczeniu: parę razy zmuszona przyjąć zaproszenie pani Bullock, była tem niezmiernie umęczoną.
Mistress Frydryk Bullock przywłaszczyła sobie prawo protegowania Amelji i obeznania jej z formami wielkiego świata. Narzuciła Amelji swoje szwaczki i magazynierki, przepisała sposób urządzenia domu i niemal jej swobodę osobistą ścieśniała konwencjonalnemi prawidłami. Powóz z herbami Bullocków toczył się ciągle po drodze z Rochampton do Richmond i napowrót. Tym sposobem Amelja odbierała dokładne sprawozdania ploteczek miejskich i intryg dworskich, które ją bardzo mało obchodziły. Józef słuchał tego gadulstwa z wielkiem zajęciem, ale major wynosił się prędko, mrucząc coś do siebie jak tylko tę damę lub jej powóz herbowy z daleka zobaczył.
W nadzei że Amelja odbierze kapitały umieszczone u p. Rawdy, jej bankiera, i złoży je u swego szwagra, państwo Bullock dali świetny obiad dla bratowej, po którym major usnął spokojnie w fotelu. Amelja, obca polityce nie oburzała się chwiejnością pana Peel w sprawie bilu tyczącego się emancypacji katolików, a nawet nie powiedziała kto redagował ostatnią kronikę w Edymburgskim Przeglądzie, nie miała zatem wiele do powiedzenia w prześwietnem kole dam zebranych w wielkim salonie. Wzrok jej błądził po zielonych trawnikach i żwirem wysypanych alejach parku, aż się zatrzymał na oszklonej oranżerji, bogato blaskiem zachodzącego słońca oświeconej.
— Bardzo to dobra osoba, ale... dosyć ubogiej inteligencji — mówiła jedna z tych pań. — Major nadzwyczajnie jest nią zajęty.
— Gdyby jeszcze w dzieciństwie zwracano więcej uwagi na jej ogładę, możeby się było udało trochę ją wyrobić, ale dziś to już zapóźno — dodała druga dama.
— Niech panie zechcą być dla niej pobłażliwe — odezwała się mistres Bullock — jest to wdowa po moim bracie, i dlatego tylko wstawiam się za nią, jakkolwiek żaden w tem interes mną nie powoduje.
— Mistress Bullock jest prawdziwie nieumęczona w swoich zabiegach; zawsze ma jakąś intrygę do przeprowadzenia — mówił Rawdy do swego wspólnika kiedy do domu wracali. Widzę że się bardzo do bratowej umizga, a wszystko to dlatego żeby fundusze pani Osborne od nas do ich kasy przeszły. A potem czy może być coś śmieszniejszego jak to nadskakiwanie małemu Żorżowi, którego zawsze obok swojej wymokłej Rózi sadza.
To interesowane, pełne fałszu i egoizmu towarzystwo, pomimo błyszczącego poloru i pewnej wytrwałości, nie mogło niczem naszej Amelji ku sobie pociągnąć; wielka też była radość Emmy kiedy jej zaproponowano podróż za granicę.
Kilka tygodni minęło od wypadków, któreśmy w poprzedzającym rozdziele opisali.
Po zamknięciu sesji parlamentu, kiedy wszystko co należy do wyższego towarzystwa rozpierzcha się w różne strony dla szukania zdrowia lub rozrywki, statek wypływał z portu unosząc ku Holandji dystyngowanych mieszkańców wielkiego miasta. Tłum podróżnych, rozsypanych na pokładzie statku, świetny i różnobarwny przedstawiał widok: pulchne i rumiane dzieci z hałaśliwemi mamkami, damy w letnich sukniach i różowych kapeluszach, mężczyźni w płóciennych kostjumach i podróżnych czapkach, młodzieńcy z pielęgnowanemi forsownie wąsikami i wygładzonemi szczotką kapeluszami, w których się przejrzeć można, dodajmy do tego starych emerytów z wysoko stojącemi i nakrochmalonemi kołnierzami, a będziemy mieli mniej więcej dokładne wyobrażenie tych synów i cór Albionu roznoszących echo narodowego goddam po wszystkich stolicach cywilizowanego świata.
Również imponujący był widok kufrów, waliz i pudełek od kapeluszy, z których możnaby silną barykadę utworzyć. Studenci z Cambridge w towarzystwie swoich guwernerów jadą zwidzać uniwersytety niemieckie. Młodzi Irlandczycy, z twarzą w piękne faworyty ujętą, z brylantowemi pierścieniami, mile i uprzejmie przemawiają do dam, od których studenci z Cambridge z dziewiczą uciekają niezgrabnością. Spotkać tu można dandysów z Pall.Mall, udających się do Ems lub Wiesbaden dla poprawienia krwi zimowemi obiadami zanieczyszczonej, lub dla wstrząśnienia ruletą osłabionego temperamentu. Pomiędzy nimi widać starego Matuzalema w towarzystwie młodej żony, za którą oficer od gwardji parasolik nosi.
W tłumie poznajemy szlachetną rodzinę Bereakrów, którzy nie robiąc ceremonji lornetują wszystkich i nie mówią do nikogo. Pomiędzy kilkunastu powozami, stojącemi na przedzie pomostu, kareta z ich herbem i koroną piętrzy się dumnie, dźwigając kilka kufrów podróżnych na wierzchu. W drugiej klasie za owemi powozami podróżni niższego gatunku cisną się jak śledzie. Synowie Judy i Izraela mają obok siebie worki i koszyki z żywnością, chociaż każdy z nich tak jest bogaty że mógłby wszystkich podróżnych pierwszej klasy zakupić.
Lokaje, ulokowawszy swoich panów w kajutach lub na pokładzie, zaczynają rozmawiać i puszczać kłęby dymu; żydzi zbliżają się do nich przypatrując się uważnie powozom. Arkę milorda Matuzalema łatwo od innych powozów odróżnić, stoi bowiem obok lando, bryczki i furgony, alias tarantasa milorda Ranauer’a, który gotów byłby w każdej chwili owe ekwipaże wymieniać na pieniądze. Zkąd i na jakich warunkach milord dostał potrzebnych mu na tę podróż funduszów? O tem możnaby się tylko od synów Izraela dowiedzieć, bo ci znają dokładnie co do grosza stan kieszeni milorda. Jeden jeszcze powóz, świeży, lśniący i wygodny, zwracał powszechną uwagę i do zapytań ciekawych pobudzał:
— Czyj to powóz? zagadnął jeden z lokajów z kólczykiem w uchu.
— A to pewno Kirscha, bo wiedziałem go że jadł „butersznity“ w powozie — odpowiedział zagadniony złamanym francusko niemieckim akcentem.
Kirsch, który w tej chwili wysypywał różne języczne przekleństwa na ludzi zrzucających nieporządnie bagaże, zbliżył się do swoich kolegów żeby zaspokoić ich ciekawość. Oznajmił on że piękny powóz jest własnością jakiegoś miljonowego naboba z Kalkuty czy z Jamajki, który go przyjął do służby na czas podróży. W tej chwili młody chłopczyk przeskoczywszy zręcznie przez barykady waliz i kufrów, wylazł na powóz Matuzalema, przebiegł po wierzchu innych i wlazł przez drzwiczki do swego powozu, ku wielkiemu zadowoleniu przyklaskujących spektatorów.
— Nous allonn afoar iun fort bel fojaż, mosie Żorż — (będziemy mieli piękną podróż) powiedział Kirsch wykrzywiając się i gniotąc w rękach swój galonowany kapelusz.
— Idźże do djabła ze swoją francusczyzną — odparł młodzieniec — powiedz mi raczej gdzie są sucharki?
Na to energiczne wezwanie Kirsch odpowiedział narzeczem, niby do angielskiej mowy podobnem, bo chociaż mówił wszystkiemi językami żadnym nie wyrażał się łatwo i poprawnie.
Ten młodzieniec, umiejący rozkazywać a zgłodniały pomimo dobrego śniadania, które jadł w Richmond, był to dobry nasz znajomy Żorż Osborne, miał on odbyć letnią podróż razem z matką, wujem i innym jeszcze mężczyzną, który ich ani na krok nie odstępował. Wszyscy byli w tej chwili na pokładzie.
Józef siedział pod wzniesionym dla siebie namiotem, naprzeciw hrabiego Bareacres i jego szanownej rodziny, śledząc każdy ich ruch z najżywszem zajęciem. W oczach naszego bohatera z pod Waterloo hrabiowska para odmłodniała znacznie od pamiętnego roku pańskiego 1815 kiedy ich widział w Brukseli, raz jeden wprawdzie, ale mówił już odtąd o nich jak o najlepszych swoich znajomych.
Krucze włosy starej markizy Carabas zmieniły się teraz na swoje własnej blondynki, olśniewające oko a piękne, niegdyś czerwone faworyty margrabiego mieniły się przybierając wszystkie odcienia czarnego koloru z świetnym połyskiem. Pomimo tych zmian przezacna para pociągała wzrok i uwagę Józefa, który nie widział nigdy co się w około niego dzieje, jeżeli kiedykolwiek los przyjazny lorda naprzeciw niego umieścił.
— Osoby te podobno cię nie mało interesują — powiedział żartobliwie major. Amelja uśmiechnęła się.
Mistress Osborne miała na sobie suknię żałobną i słomkowy kapelusz podpięty czarnemi wstążkami. Nowe widoki i myśl podróży rozpruszyły smutne wspomnienia i rozlały na jej twarzy wyraz spokoju i zadowolenia.
— Prześliczne niebo! powiedziała Emmy wzruszonym głosem. Spodziewam się że morze będzie spokojne.
Józef rzucił okiem w stronę szlachetnej rodziny hrabiów i rzekł uroczyście:
— Gdybyś odbyła takie jak my podróże nie troszczyłabyś się pewnie o pogodę.
Zahartowanie do podróży, którem Józef chciał się pochwalić, nie ochroniło go od morskiej choroby; całą noc przeleżał w powozie, dokąd służący ciągle mu grok przynosił, ale i to nie wiele pomagało.
Statek zatrzymał się szczęśliwie w Rotterdamie, zkąd nasi podróżni udali się do Kolonji. Józef był uszczęśliwiony kiedy pomiędzy nowoprzybyłymi, których imiona zamieszczają w dzienniku, wyczytał: JW. Lord de Sedley.
Na wszelki wypadek wziął z sobą uniform dworski i zaklinał majora żeby zabrał także swoje dekoracje i mundur wojskowy. Zamiarem nieodwołalnym Sedley’a było przedstawiać się na dworach zagranicznych i składać hołdy panującym wszystkich krajów, które miał swoją obecnością zaszczycić.
Gdzie tylko nasza karawana się zatrzymała Józef spieszył z zaniesieniem karty swojej i majora konsulowi angielskiemu. W wolnem mieście Judenstandt, gdzie nasi podróżni byli na objad przez konsula zaproszeni, Józef gniewał się kiedy mu odradzano żeby nie brał stosowanego kapelusza.
Głównem zajęciem Sedley’a w podróży było utrzymywanie dziennika, w którym zapisywał z najściślejszą dokładnością wygody i niewygody wszystkich hotelow, jak również spis potraw każdego objadu.
Emmy czuła się swobodną i szczęśliwą. Dobbin nosił jej stołek składany i album, i nie przestawał zachwycać się jej rysunkami. Była to nieznana nowość dla Amelji, nieprzyzwyczajonej dotąd do pochwał i budzenia w drugich zachwytu. Siedząc na pokładzie statku Emmy kreśliła szkice skalistych wybrzeży lub zameczków, ukazujących się po obu stronach rzeki. W miejscach, gdzie się zatrzymywali, zwidzała na osiołku ruiny fortec okolicznych w towarzystwie swoich dwóch adjutantów: Żorża i majora. Z tego ostatniego śmiała się serdecznie, bo długie nogi Dobbin’a włóczyły się po ziemi. Major znał dobrze język niemiecki, mógł więc służyć za tłumacza całej kompanji. Żorż przysłuchiwał się opowiadaniom majora o wyprawie nadreńskiej, i gawędził czasem na koźle powozu z mein Herr Kirsch’em, przez co tak się wprawił w języku niemieckim, że mógł się łatwo z kelnerami i pocztyljonami rozmówić, ku wielkiemu zadowoleniu matki i opiekuna.
Podczas tych wycieczek Józef po dobrym objedzie krzepił znużone członki snem spokojnym, albo ogrzewał promieniami słońca, siedząc na ławeczce wśród zieleni hotelowego ogrodu. O! jakże tu błogo oprzeć wzrok swój na szczytach gór ozłoconych blaskiem słońca i kąpiących podnóża w nurtach szlachetnej rzeki. Ktokolwiek raz tylko poił swe oczy tym cudownym widokiem, uniesie ztąd miłe, nigdy niestarte wspomnienie.
Odłóżmy na chwilę pióro i oddajmy się marzeniom, wspomnieniami Renu wywołanym. Wieczór nadchodzi. Trzody krów opuszczają wzgórza, a echo roznosi daleko ich głosy przeciągłe, pomieszane z dzwonkami. W oddaleniu widać jakieś stare miasto, otoczone wałem usypanym i najeżone feodalnemi basztami. Zewnątrz okopów aleje kasztanami wysadzane rzucają na trawę cień niepewny, pomarszczona powierzchnia wody odbija ostatnie połyski ginącego światła. Blady księżyc wznosi się na horyzoncie, walcząc ze słabym blaskiem słońca, kryjącego się za góry zasiane obronnemi zameczkami. Zmrok coraz więcej zapada, niebo i rzeka pokryte już ciemną zasłoną nocy, gdzieniegdzie zapalają się migocące światełka, jak błędne ogniki po obu stronach rzeki.
Nieczuły na te piękności natury, z głową zawiniętą fularem, Józef spi głęboko, albo przebiega oczyma krajowe wiadomości w dzienniku Galignani, chciwie czytanym przez wszystkich Anglików podróżujących na kontynencie, od ziemi rodzinnej oddalonym. Dodajmy tu nawiasem że czy Józef spi lub nie, nasi podróżni nie spostrzegali prawie jego nieobecności.
Dopiero w czasie tej podróży Emmy zaczęła kosztować nieznanych jej dotąd roskoszy: tu po raz pierwszy weszła w czarowny świat melodji Mozarta i Cimarosy. Mieliśmy już sposobność mówić tu o zamiłowaniu majora do muzyki i jego ulubionym flecie; dziś największej doznawał on rozkoszy na widok zachwycenia Amelji, w jakie ją wprawiało piękne wykonanie mistrzowskich prawdziwie utworów. Nowy świat harmonji odkrywał się przed nią. Bo czyż jej dusza, tak wzniosła i poetyczna, mogła pozostać obojętną na wiekopomne arcydzieła nieśmiertelnego Mozarta? Rozkołysana cudnemi melodjami z Don Żuana, Amelja skruszona w modlitwie wyrzucała sobie przyjemne wzruszenia wywołane muzyką jak gdyby wielkim grzechem obciążyła sumienie. Niedowierzając sobie zasiągnęła rady i wiadomości teologicznych majora w tej okoliczności. Willjam powiedział jej że chwile szczęścia, które zawdzięcza zamiłowaniu piękna w naturze i sztuce, budzą w nim wdzięczność dla Stwórcy, że, nakoniec, słuchanie pięknej muzyki sprawiało mu przyjemność tego rodzaju jak podziwianie harmonji ciał niebieskich lub zjawisk cudownych roślinnego świata.
Czytelnik mógł zauważać że wszystkie szlachetne popędy Amelji, że istynktowo poczute potrzeby wyższego umysłowego pokarmu, spotykały zawsze obojętność albo uśmiech pogardy. Ale niestety! mało która z kobiet losu tego uniknąć potrafi: liczne grono współzawodniczek zawsze będzie z udaną litością nazywać naiwność — głupotą, a skromność — niezręcznością. W takich przynajmniej warunkach żyła Amelja aż do powrotu majora, który był — jak wiemy — człowiekiem prawym, szlachetnym, i posiadał oprócz tych przymiotów zdrowy rozsądek i wykształcony umysł. Rzadki to okaz w dzisiejszem społeczeństwie: zastępy salonówców wystrojonych podług ostatniej mody mnożą się z dniem każdym; ale ludzie serca i rozumu, ludzie obdarzeni prostotą która się intrygami brzydzi, są tak nieliczni, że możnaby ich na palcach porachować. Co do mnie, nie wahałbym się poczciwego majora na ich czele umieścić. Ma on żółtą cerę, usta zbyt wąskie, nogi zbyt długie, co robi go powierzchownie trochę śmiesznym, to prawda; ale za to ma charakter prawy, serce poczciwe i do poświęceń skłonne, a sumienie czyste, bo żywot jego niczem nie skalany. Układ i ruchy majora nieraz do żartów pobudziły Jerzego ojca i syna, może to nawet trzymało czasem umysł Amelji w niepewności co do ocenienia przymiotów i zasług wiernego przyjaciela; ale... któż z nas się nigdy nie omylił? Kto się zawahał i nie zmienił czasem opinji o tym nawet kogo później za wzór doskonałości uważał? Emmy w tych dniach spokoju i niczem niezakłóconego szczęścia, jakiego teraz używała, czuła że wyobrażenia jej o majorze znacznej uległy zmianie.
Epoka, z której notujemy wypadki, była może najszczęśliwszą w życiu Amelji. Ale któż z nas potrafi jej szczęście dokładnie zrozumieć? Kto z nas może sobie powiedzieć; „Jestem zupełnie szczęśliwy; nic więcej nie żądam, bo osiągnąłem wszystko, co tylko do szczęścia prawdziwego jest potrzebne.“ A jednak możemy czytelnika upewnić że żadna para z tych, co w tym roku opuściły Anglję, nie czuła się tak szczęśliwą jak nasi podróżni. Żorż był ciągle z nimi, ale sam tylko major nosił szal Emmy i pamiętał o wszystkiem w tych zajmujących wycieczkach, podczas kiedy młody trzpiot biegał ciągle i wyłaził na drzewa lub na rozwaliny starych zameczków. Nasi spokojni turyści zasiadali na trawie, major palił z zimną krwią swoje cygara, a Emmy, z ołówkiem w ręku, przenosiła na papier otaczające ich krajobrazy. W tej to właśnie podróży autor niniejszej powieści miał poznać zręczność bohaterów.
Mała karawana przybyła do pięknej stolicy wielkiego księstwa Pupernikel, gdzie sir Pitt Crawley rozpoczął tak świetnie swój zawód dyplomatyczny.
Towarzystwo zatrzymało się w „Hotelu książęcym“, bo ten był najlepszy w całem mieście. Przy objedzie mina poważna i wspaniała, z jaką Józef rozsmakowywał się w Johanisbergu, którego sobie podać rozkazał zwracała powszechną uwagę. Niemniej ciekawie przypatrywano się jak Żorż z dobrym apetytem zmiatał rosbeefy, kotlety, kurczęta, poddyngi, sałaty, sery i rozmaite słodkie przysmaki. Posiliwszy się dostateczną ilością każdej z kilkunastu potraw, zakończył na łakociach, któremi przez oględność kieszenie sobie naładował. Ta szczera naturalność tak się podobała sąsiadom Żorża przy stole, że sami pomagali mu do ściągania z talerzy makaroników które gryzł potem w teatrze, gdzie poważni potomkowie Germanów wszystkie wieczory przepędzali. Amelja, zawsze w żałobie, uśmiechała się lub rumieniła z powodu figlów syna w czasie objadu, ale się na niego nigdy nie gniewała. Pułkownik zaś bo nasz przyjaciel Dobbin otrzymał w tym czasie stopień pułkownika — żartował sobie z chłopca, zachęcając go żeby się posilił, i podsuwając mu ciągle świeże półmiski.
Tego wieczora było w teatrze Jego książęcej Mości w Pupernikel dworskie przedstawienie z wyższego rozporządzenia. Pani Schroeder Devrient, w całym blasku piękności i talentu, miała sobie powierzoną główną rolę w opierze Fideljo. Nasi podróżni zajmowali łożę, którą właściciel „Hotelu książęcego“ zamawiał zawsze dla bogatszych turystów zatrzymujących się u niego. Mistress Osborne była widocznie pod wrażeniem czarującej medolji i mistrzowskiego oddania scen patetycznych przez znakomitą artystkę. Twarz jej jaśniała wyrazem takiego zachwytu i szczęścia, że mały Fripps z ambasady zawołał przesadnie po francusku:
— Vai Dieu, cela fait plaisi de voâ une femme dans de paeils tanspots d’essaltation![15]
Na drugi dzień przedstawiono znowu operę Beethowena: „Die Schlacht bei Vittoria“ (bitwa pod Wiktorją). Wśród chaotycznego brzęku trąb i waltorni, huku dział i bębnów, wśród jęków umierających, Marlborough występuje na scenę; zamieszanie i hałas instrumentalny dochodzą do najwyższego stopnia, a wszystko kończy się tryumfalnie hymnem narodowym God save the King.
W teatrze znajdowało się ze dwudziestu Anglików, którzy na pierwszy odgłos hymnu napełnili salę grzmotem oklasków. Młodzi artyści orkiestralni, sir John i lady Bullminster osiedleni w Pupernikel dla edukacji dziewięciorga dzieci; jakiś gruby węsal, major w białych spodniach, dziecko, na które ów major bardzo łaskawie spoglądał, dama czarno ubrana, sam Kirsch nawet, powstali zelektryzowani hymnem, jakby dla okazania że są gotowi poświęcić się dla ukochanej ojczyzny. Pan Tapworm, sekretarz ambasady, siostrzeniec i spadkobierca marszałka Tiptoff — którego imię zapisane w naszej powieści — pan Tapform wylazł na ławkę i zaczął kłaniać się na wszystkie strony, w przekonaniu że on jest uosobieniem Wielkiej Brytanji. Tiptoff był — jak wiemy — pułkownikiem jeszcze przed bitwą pod Waterloo, major Dobbin służył kapitanem w jego pułku. W tym samym roku kiedy Tiptoff ranami pokryty umarł z niestrawności, łaska monarsza wyniosła sir Michała O’Dowd do godności dowódcy pułku, który niejednokrotnie pod jego rozkazami blaskiem męstwa i sławy zajaśniał.
Tapeworm spotykał pułkownika Dobbina u św. pam. swego wuja marszałka. Zaraz więc go poznał i poszedł uścisnąć publicznie jego rękę z uprzejmością, jaką się popularny minister odznaczał.
— Dobrze — mruczał Fripps pod nosem śledząc oczyma swego zwierzchnika — ten przeklęty Tapeworm byle zobaczył piękną twarzyczkę już się koło niej kręci, już mu ta ładna dama w żałobie wpadła w oko.
Ależ, na prawdę, zacny panie Fripps, do czegożby się więcej dyplomaci przydać mogli?
— Czy nie z mistress Dobbin mam zaszczyt mówić? zapytał sekretarz ambasady wykrzywiając się jak mógł najmilej.
— Wybornie! dobrze mu się odgadnąć udało! — mówił do siebie Żorż dusząc się od śmiechu.
Twarz Emmy oblała się rumieńcem, pułkownik poczerwieniał także. Niech czytelnik nie zapomina żeśmy się znajdowali w krzesłach parterowych na przeciw loży, o której mowa; z naszego więc stanowisko łatwo mogliśmy widzieć wszystko; żaden ruch nie uszedł naszej uwagi.
— To jest mistress Osborne, odpowiedział pułkownik, a to jest brat, pan Józef Sedley, jeden z najdystygowańszych urzędników kompanji bengalskiej; chciej mi pan pozwolić żebym go przedstawił.
Milord raczył się uśmiechnąć tak łaskawie, że Józef zaledwie nie omdlał z nadmiaru szczęścia i wzruszenia.
— Jakże długo będziemy mieli przyjemność posiadać tak dostojnych gości w państwie Pupernikel? zapytał dyplomata. Życie tu trochę jednostajne, wielki brak towarzystwa czuć się nam daje, ale będziemy się starać wszelkimi siłami żeby pobyt państwa u nas o ile można uprzyjemnić. Pani!... panie!... będę miał zaszczyt jutro złożyć państwu moje uszanowanie.
Po tych słowach wyniósł się ciskając po za siebie spojrzenie, którego był więcej pewny aniżeli Part spuszczający strzałę z łuku w kierunku swojej zdobyczy. Sekretarz, zepsuty powodzeniem, nie mógł powątpiewać że serce i osoba mistress Osborne do niego już należały.
Po skończonem przedstawieniu młodzi ludzie zaczęli przebiegać korytarze wszerz i wzdłuż, żeby się lepiej wychodzącym damom przypatrzeć. Księżna matka, eskortowana przez dwie honorowe damy stare i zmarszczkami pokryte, wsiadła do roztrzęsionego ze starości powozu. Jakiś podżyły dygnitarz czekał ją w sieni w postawie wyrażającej najgłębsze uszanowanie; miał on na sobie bronzowe spodnie, kamizelkę zieloną, a piersi jego pokryte dekoracjami, pomiędzy któremi wyróżniały się gwiazda i wielki order Pupernikel świętego Michała, co ściągało powszechną uwagę. Uderzono w bębny, straż stanęła pod bronią i powóz odjechał do zamku.
Potem wyszedł książę z rodziną, otoczony dygnitarzami dworu swego i państwa. Przechodząc kłaniał się wszystkim z odpowiednią majestatowi godnością. Podczas gdy straż prezentowała broń przed monarchą, lokaje w pąsowej liberji niosąc zapalone pochodnie, szli naprzód przed powozami, które wjeżdżały w dziedziniec książącego zamku, wznoszącego się dumnie nad miastem z swemi wysmukłemi wieżyczkami i z licznemi krużgankami. W Pupernikiel wszyscy się znają; żaden więc cudzoziemiec nie potrafi długo incognito zachować, sam bowiem minister spraw zagranicznych lub inny jaki wysoki urzędnik zachodzi do „książącego hotelu„ dla zapisania imion nowo przybyłych gości.
Z naszego stanowiska obserwacyjnego mogliśmy dokładnie zauważyć wszystkie okoliczności przy wyjściu i defiladzie teatralnej. Tapeworm wyszedł owinięty płaszczem, rzuconym mu na ramionia przez olbrzymiego strzelca, którego obowiązkiem było nosić ów płaszcz wszędzie, gdziekolwiek sekretarz się obróci. Tapeworm w swoim płaszczu przypomniał nam Don Żuana. Żona ministra wsiadła do lektyki, podczas kiedy jej córka, piękna i nadobna Ida, brała na siebie swój szal i wkładała kalosze. Dostrzegliśmy także majora, a raczej pułkownika, okrywającego starannie szalem panią Osborne. Pan Sedley wspaniale wyglądał w stosowanym kapeluszu z galonami, ukrywając jedną rękę na piersi pod szeroką białą kamizelką, podczas gdy drugą w tył założoną trzymał rękawiczki.
Powóz sprowadzony przez Kirsch’a odwiózł naszych podróżnych do hotelu. Józef tylko wolał pójść sam, piechotą, paląc cygaro. Kirsch niósł całą paczkę cygar za swoim panem.
Ponieważ mieliśmy również ochotę wrócić pieszo do hotelu, zbliżyliśmy się do pana Sedley’a i rozmawialiśmy w drodze o prawdziwych przyjemnościach, jakie Państwo Pupernikel dostarcza przybywającym tu Anglikom. Polowania, przechadzki, tańce, mogły aż nadto pobyt w tem mieście uprzyjemnić, bo i sam dwór nie szczędził gościnności i rozrywek żeby jak najwięcej cudzoziemców ściągnąć i jak najdłużej w tej błogiej krainie zatrzymać. W samej rzeczy towarzystwo tu było dobrane, teatr doskonały życie dosyć tanie, czegoż więcej można było żądać?
— Nasz ambasador zrobił na mnie wrażenie człowieka niezmiernie przystępnego i bardzo miłego, mówił mi nowy mój znajomy. — Mając dom tak gościnny i zacny, a przytem dobrego miejscowego lekarza, pobyt w tem mieście może być bardzo przyjemny. Życzę panom dobrej nocy.
To powiedziawszy Józef udał się do swego pokoju, skrzypiąc butami po schodach. Kirsch szedł przed nim ze świecą zapaloną w ręku. I my usnęliśmy w nadziei że ta piękna dama zgodzi się może na dłuższy pobyt w państwie Pupernikel.
Nadskakująca grzeczność lorda Tapeworm bardzo korzystne na umyśle Józefa sprawiła wrażenie. Nazajutrz przy śniadaniu oświadczył on że Pupernikel jest najprzyjemniejszem miejscem w świecie. Potem dodał kilka wiadomości genealogicznych o rodzinie Tapeworm i parę szczegółów o zamku tegoż imienia. Józef przybrał wówczas powagę człowieka, który wie co mówi, ale wybiegi jego zawsze były łatwe do odgadnienia i Dobbin uśmiechał się słysząc go rozprawiającego z taką pewnością, bo miał w tem oczywisty dowód że godny jego towarzysz wstał raniej jak zwykle, żeby mieć czas zaglądnąć do Dykcjonarza Parów, który go nigdy nawet w podróży nie opuszczał. Józef utrzymywał już że widział hrabiego Bagwig, ojca hrabiego... na przyjęciu dworskim... lub też kiedyś na rannem posłuchaniu... tylko sobie teraz dokładnie przypomnieć nie mógł.
Dyplomata, wierny danej obietnicy, złożył podróżnym wizytę i ujął sobie Sedleja głębokiemi ukłonami, jakie mu oddawał.
Zaraz po przybyciu Jego Ekscelencji Józef mrugnął na Kirsch’a, ten uprzedzony pierwej, zastawił stół zimnemi przekąskami. Nalegał tak silnie, że szlachetny gość nie mógł się wymówić i do stołu zbliżyć się musiał.
Tapeworm nie opuszczał żadnej sposobności okazania swego uwielbienia dla pięknych oczu mistress Osborne; chętnie też przyjmował każde zaproszenie Sedley’a żeby kilka godzin w towarzystwie jego siostry przepędzić. W samej rzeczy świeżość i piękność Amelji z każdym niemal dniem nowego nabierały blasku. Tapeworm zrobił Sedley’owi parę śmiałych zapytań o pięknościach i boginiach indyjskich; zadziwił Amelję winszując jej powodzenia w teatrze, zapytywał ją czy była matką pięknego chłopczyka który był z nią razem; i nakoniec prawił majorowi o czynach wojennych dokonanych w Belgji, o posiłkach dostarczonych przez państwo Pupernikel i o tej walecznej armji zostającej wówczas pod rozkazami księcia następcy tronu, a dziś szczęśliwie panującego księcia de Pupernikel.
Wszyscy członkowie rodziny Tapeworm byli wielbicielami płci pięknej. Wierny familijnym tradycjom, dzisiejszy przedstawiciel tego szlachetnego rodu był przekonany głęboko że kobieta, na którą raz tylko spojrzał, do niego już należała. Żegnając Amelję po pierwszej wizycie nie wątpił ani trochę że ją zupełnie oczarował wyższością swego umysłu i urokiem, któremu — według niego — nic oprzeć się nie zdoła. Emmy dosyć obojętnie przyjmowała pochwały; z początku była jakby odurzona gadulstwem, naperfumowaną chustką, przewracaniem oczu i wysokiemi lakierowanemi butami, ale w końcu dostała migreny. Wyszukane komplementa były dla niej po większej części niezrozumiałe. Mało znając świat, nie rozumiała nawet znaczenia jakie przywiązują zwykle do wyrazów niebezpieczny lub szczęśliwy, kiedy się mówi o mężczyznach z powodzeniem. Zresztą milord wydawał się jej więcej ciekawym aniżeli zajmującym, dziwił ją wprawdzie, ale nie zachwycał wcale. Za to Józef był nim najzupełniej oczarowany.
— Otóż to mi prawdziwie, pańska osobistość, mówił. — A co to za grzeczność, jaka uprzejmość! Jego Ekscelencja raczyła mi nawet ofiarować swego lekarza. Kirsch, zaniesiesz natychmiast nasze bilety hrabiemu Schlüsselbach; chciałbym jak najprędzej złożyć mu moje uszanowanie; sądzę że i major nie inaczej postąpi. Kirsch, przygotuj mi mój uniform... nasze uniformy, chcę mówić, musimy je przywdziać na tę wizytę, cóż robić! Żaden Anglik nie powinien i nie może ubliżać ani panującemu, którego jest gościem, ani przedstawicielowi swojego narodu.
Doktor lorda Tapeworm, Von Glauber, lekarz nadworny Jego książęcej Wysokości nie dawał długo czekać na siebie, i upewnił Józefa że powietrze i wody mineralne w Pupernikel powrócą dygnitarzowi Bengalu rumieniec i siły młodzieńcze. Von Glauber nie mówił po angielsku, ale posiłkował się narzeczem Gallów z tymi, którym mowa niemiecka obcą była.
— Il est arifé ici — mówił doktor — l’an ternier, le chénéral Bulkeley, un chénéral anglais teux foa cros comme fou. En pien, mosié, au pou de troa moa, che l’ai renfoyé tout á fait maigre, et au pou de teux moa, il afé pu tanser afec la paronne de Glauber.
To miało znaczyć że w roku ubiegłym generał angielski Bulueley, dwa razy grubszy od Pana Sedley’a przybył do Pupernikel, gdzie po dwóch miesiącach mógł już tańczyć z baronową Glauber, a po trzech miesiącach wyjechał chudy jak deska.
Czy podobna było jeszcze się wahać? Nie zaiste! Zbawienne źródła, doktor znakomity, dwór, ambasodor, wszystko to najwymowniej przemawiało za tem żeby się całą jesień w tem Eldorado zatrzymać, na co Józef stanowczo się nie zdecydował. Wierny danemu słowu ambasador przedstawił jego i majora J. ks. Mości Wiktorowi Aureljuszowi XVII. Hrabia de Schlüsselbach, mistrz ceremonji, wprowadzał naszych podróżnych na posłuchanie u panującego.
Wkrótce nasi podróżni otrzymali zaproszenie na objad do dworu, potem posypały się wizyty najznakomitszych dam z towarzystwa, które odwidzały mistress Osborne; ponieważ zaś każda z nich, choćby najuboższa, miała co najmniej tytuł baronowej, Józef zatem był w siódmem niebie. Pisał on do jednego ze swoich znajomych w klubie że w niemczech umieją poznać się na ludziach i mają należne względy i poważanie dla kompanji Indyjskiej. Dodawał nadto że obiecał hrabiemu Sahlüsselbach nauczyć go polowania na dziki tak jak się to w Indjach odbywa, i zakończył tem że nigdy w życiu nie zdarzyło mu się spotkać tak miłych i ugrzecznionych ludzi jak dostojni przyjaciele jego: JJ. WW. książę i księżna.
Emmy była także przedstawioną u dworu, gdzie swojemi wdziękami zachwyciła nietylko JJ. ks. Moście, ale i całe ich otoczenie. Wsparta na ramieniu brata, prześlicznie wyglądała w sukni z krepy różowej i w djamentach, żałoba bowiem sprzeciwia się dworskiej etykiecie, o zachwycie majora byłoby zbytecznem. Nie widział on nigdy Amelji w strojach balowych, nic więc dziwnego jeżeli przysięgał że Emmy nie wygląda więcej jak na lat dwadzieścia pięć.
Amelja tańczyła polonesa z pułkownikiem Dobbin, Józef miał zaszczyt służyć do tańca pani hrabinie Schlüselbach. Była to stara kobieta z szynjonem puszystemi piórami pokrytym, ale licząca w swoim rodzie szesnaście szlachetnych pokoleń i koligacje z wszystkiemi prawie panującemi rodzinami w Niemczech.
Pupernikel leży w pięknej dolinie, użyźnionej wodami rzeki Rump, która w tysiącznych płynie zakrętach i wpada do Renu; miejsca tego dokładnie wskazać nie możemy, nie mając mapy geograficznej przed sobą. W kilku miejscach nurty rzeki są dosyć silne żeby łódkę unosić, a niekiedy nawet i młyn obracać. W samem Pupernikel wielki i potężny Wiktor Aureljusz XIV kazał postawić most wspaniały, na którym wynosi się jego posąg otoczony Najadami, unoszącemi nad jego głową emblemata zwycięstwa, rogi obfitości i gałązkę oliwną. Książę trzymając jedną nogę na głowie Turka, pełzającego przed władcą, uśmiecha się łaskawie do przechodzących i mieczem wskazuje plac Aureljusza, gdzie rozpoczęto budowę książęcego pałacu. Gmach ten byłby zapewne do cudów świata zaliczony, gdyby prześwietny książę miał potrzebne do tego pieniądze w gotówce. Park i ogród, zaniedbane dzisiaj, rozciągały się na przestrzeni mogącej pomieścić wygodnie dziesięć dworów i tyluż panujących takich książąt Puperniklu.
W ogrodach znajdują się terasy, fontanny i figury allegoryczne, nieustępujące bynajmniej wartością wersalskim; ogrody te z wodotryskami stałyby się niezawodnie przedmiotem podziwu cudzoziemców, gdyby nie ciągle reparacje wodociągów.
Rząd, dla dobra i szczęścia swoich poddanych, jest despotyczny, ale złagodzony Izbą, powstałą, jeżeli się podoba, z wyborów obywateli lub korony. Przez cały czas mego pobytu w Puperniklu nie słyszałem nigdy żeby izba na obrady zebrała się była. Armja składa się z bardzo świetnego sztabu i z małej niezmiernie liczby żołnierzy; w kawalerji zawsze jest najmniej trzech lub czterech jeźdźców do przesyłki depesz; każdy kawalerzysta ma naturalnie inny uniform, stosownie do służby, w jakiej zostaje.
Arystokracja oddaje sobie ciągłe wizyty. Każda markiza, hrabina lub baronowa ma swój dzień w tygodniu kiedy przyjmuje; tym sposobem szczęśliwy śmiertelnik, mający wstęp na salony wysokich sfer towarzyskich w Puperniklu, ma cały tydzień zapełniony.
Stolica tego niezbyt rozległego państwa nie jest jednakże tak spokojną jakby się na pozór zdawało. Umysły są tam w najwyższym stopniu roznamiętnione polityką; stronnictwa walczą z sobą zażarcie i nieraz silne w Puperniklu sprowadzają burze. Z wybitniejszych odcieni politycznych dwa są najpotężniejsze stronnictwa, jedno z nich jest po stronie pani Strumpff, drugie zaś walczy pod sztandarem pani Lederburg. Jedno jest podtrzymywane przez ministra angielskiego, drugie przez posła francuskiego, pana Macabau. Od chwili kiedy nasz reprezentant oświadczył się głośno za panią Strumpff — która jest o wiele lepszą od tamtej spiewaczką, bo ma o trzy tony szerszą skalę głosu — nie trzeba było niczego więcej żeby minister francuski rzucił się do innego obozu i stanął w opozycji z naszym.
Każdy mieszkaniec miasta musiał się przyłączyć do jednego z dwóch obozów.
Nasze stronnictwo liczyło w swojem łonie mistrza ceremonji dworu książęcego, pierwszego koniuszego, sekretarza JKs. Mości i nauczyciela następcy tronu. Francuzi zaś mieli za sobą ministra spraw zagranicznych, żonę jenerała głównodowodzącego armją, który służył pod Napoleonem, marszałka dworu i jego żonę, wielką zwolenniczkę mód paryskich, niecierpliwie czekającą zawsze depeszy odbieranych przez ambasadę, bo pan Macabau był tak grzeczny że służył tej damie za pośrednika z magazynami mód w Paryżu. Zapomnieliśmy wymienić tu jeszcze pana de Grignac, sekretarza kancelarji; mała ta figurka posiadała złośliwość szatańską; nie było jednego albumu w miasteczku, na którymby de Grignac nie narysował karykatury pana Tapeworm.
Główna kwatera i restauracja francuskiego stronnictwa była w hotelu pod Słoniem; jedyny to zakład tego rodzaju, w Puperniklu, oprócz hotelu, który już poznaliśmy. Przeciwnicy nie szczędzili sobie złośliwych epigramatów i kąsali się wzajemnie, ale zawsze w granicach konwencjonalnej przyzwoitości. Wszystkie depesze i raporta urzędowe panów Tapeworm i Macabau nosiły wybitny charakter antagoizmu. Oto co pisał nasz ambasador w nocie rządowej z dnia ***:
„Interesa i honor Wielkiej Brytanji będą w tym kraju — jak i w całych Niemczech — na szwank wystawione tak długo jak długo poseł francuski przy tutejszym dworze utrzymywać się będzie na swojem stanowisku. Jest to człowiek nikczemny, ohydny, który się nie cofnie przed żadną podłością, który największe zbrodnie popełnić gotów, byleby dójść do zamierzonego celu. Niskiemi podstępami, obrzydliwemi intrygami stara się on wpłynąć na usposobienie dworu względem reprezentantów Wielkiej Brytanji, i usiłuje przedstawić postępowanie naszego rządu w najfałszywszem i najhaniebniejszem świetle, a na nieszczęście znajduje poparcie u ministra, którego gruba nieświadomość i ograniczony umysł czyni wpływ jego fatalnym.“
Pan de Macabau z swej strony tak się wyraża w korespondencji z rządem którego interesa były mu powierzone:
„Pan de Tapeworm nic nie stracił z swojej brytańskiej arogancji, i do śmieszności prawie posuwa chęć poniżenia najpotężniejszego i największego narodu na kuli ziemskiej. Kilka dni temu pochwycono go jak się zbyt lekko o dworze francuskim wyrażał, a wczoraj ośmielił się bezczelnie twierdzić że JKr. Wysokość książę Orleański, znający tak dobrze swoje obowiązki względem rodziny i siebie, spiskuje przeciwko Najjaśniejszemu Panu. Tam gdzie nie może nic dokazać oszczerstwem, rzuca pełnemi garściami złoto. Niskiemi wybiegami udało mu się zjednać sobie dosyć liczny zastęp figur dworskich. W takim stanie rzeczy Pupernikel i Niemcy całe, napróżno będą oczekiwać spokoju; ale i Francja nie może używać tej czci, jaka się jej niezaprzeczenie od całej Europy należy, aż do chwili kiedy głowa tej jadowitej hydry startą nie zostanie.“
W tym tonie i stylu wszystkie depesze pisane były, a chociaż na kopercie znajdował się zawsze napis „poufne,“ żadna jednak z tych tajemnic nie została długo ukryta.
Z nadejściem zimowego sezonu Emmy wybrała dzień w tygodniu do przyjmowania znajomych. Nie zbywało jej na obejściu ujmującem, ani na uprzejmości naturalnej, z jaką robiła honory domu swoim gościom. Nauczyciel francuskiego języka, zamówiony przez nią, nie mógł się odchwalić czystości jej akcentu, i łatwości w stosowaniu prawideł gramatycznych, co się łatwo da wytłumaczyć nam, którzy wiemy że Amelja wiele pracowała wówczas kiedy sama zmuszoną była synowi pomagać. Pani Strumpff dawała jej lekcje śpiewu, które szły tak dobrze, że major otwierał okna swego pokoju żeby ani jednej nuty nie stracić. Niemieckie damy, flegmatyczne i spokojne, tak sobie upodobały Amelję, że nie mówiły do niej inaczej jak „kochana przyjaciółko“. Nie pomijamy tych szczegółów, które się może nie jednemu z łaskawych czytelników zbyt drobiazgowemi wydadzą, dla tego że się odnoszą do chwil szczęśliwych, których Amelja tak mało w życiu swojem doznała. Major zaś został prawie korepetytorem Żorża; tłumaczył z nim „Cezara“ i przygotowywał go do lekcji matematyki, udzielanych mu przez miejscowego profesora. Co dzień wieczorem Dobbin i Żorż jechali na spacer konno obok powozu Emmy, podczas kiedy Józef krzepił snem błogim znużone członki.
Józef rozniecił iskrę miłości w sercu czułej hrabianki Fanny de Butterbrod, której pargaminowe dyplomy dawały prawo do tytułów hrabianki i kanoniczki, ale która nie miała więcej jak 250 funtów rocznego dochodu. Fanny mówiła każdemu że gorąco błaga niebios o jedno tylko... żeby zostać siostrą Amelji, co byłoby dla niej największem szczęściem. Tym sposobem Józef mógłby koronę hrabiowską i tarczę herbową umieścić na swoich srebrach i powozie.
Wśród tych marzeń i projektów przypadły wielkie zabawy i uczty z powodu zaślubin księcia następcy tronu w Pupernikel z księżniczką Amelją Homburg Schlippen-Schloppen. Okazałość tych festynów przypomniała świetne czasy Wiktora XIV. Książęta, księżniczki i znakomici dygnitarze byli zaproszeni do wzięcia udziału w uroczystościach. Łóżka w hotelach doszły do ceny bajecznej w Pupernikel, bo żądano talara za noc od osoby. Armja zaledwie wystarczyć była w stanie na szyldwachy, które należało stawiać przy drzwiach Ekscelencji i książęcych Wysokości zjeżdżających się ze wszystkich stron na dzień naznaczony. Akt ślubny odbył się w rezydencji ojca księżnej, gdzie hrabia Schlüsselbach reprezentował następcę tronu przy ślubnej uroczystości. Jubiler dworski mówił mi że na upominki zakupiono u niego znaczną ilość tabakierek, które w kilka dni potem wróciły do niego pojedyńczo odprzedawane. Wszyscy dygnitarze dworu panny młodej zostali zaszczyceni orderem św. Michała Pupernikla, gdy tymczasem na piersiach znakomitych mężów Puperniklu błyszczały wstęgi i krzyże św. Katarzyny de Schlippen Schloppen. Pełnomocnik francuski otrzymał obie dekoracje.
— Macabau pokryty wstęgami jak koń zaprzężony do karawanu; przy nim wstęgi, przy nas zwycięstwo! — mówił Tapeworm, któremu prawa krajowe nie pozwalały przyjmować cudzoziemskich orderów.
Nie ulega wątpliwości że stronnictwo brytańskie było górą. Partja francuska starała się ożenić następcę tronu z księżniczką z domu Potztausend Donnerwerter, a partja angielska poruszyła natychmiast wszystkie sprężyny żeby inny aljans ułożyć.
Jak powiedzieliśmy mnóstwo ludzi zjechało na tę uroczystość. Łuki tryumfalne i wieńce z kwiatów zdobiły drogę, którą księżniczka przejeżdżać miała. Na placu św. Michała wielka fontanna tryskała winem porządnie kwaśnem, na placu Broni lały się potoki piwa, wszystkie wodotryski były otwarte. W parku i w ogrodach urządzono gry ludowe; na wierzchołkach giętkich palów drzewa, zegarki, sztućce srebrne i kiełbaski, różowemi wstążeczkami związane, wyzywały amatorów w zapasy. Żorż wydrapał się przez swawolę na jeden z takich palów i spuścił się lotem błyskawicy na ziemię przy hucznych oklaskach widzów; ale wyprawa ta była przedsięwzięta dla chwały tylko, a nie dla interesu, bo Żorż oddał swoje kiełbaski jakiemuś wieśniakowi, zmartwionemu że jego próby nie zostały uwieńczone tak pomyślnym skutkiem.
Kancelarja francuska miała sześć latarni więcej, jak legacja angielska, ale ta ostatnia zawiesiła wspaniały transparent, przedstawiający wjazd młodej pary i ucieczkę Niezgody, która to postać alegorycznie była żywym portretem francuskiego posła. Francja zatem zupełnie była pokonaną; co do nas przynajmniej widocznem jest jak słońce, że awans Tapeworm’a i krzyż kawalerski były nagrodą za urządzenie tej świetnej manifestacji.
Zjazd cudzoziemców był ogromny, w ich liczbie nie mało anglików. Na balach nie zbywało wcale, zabawie pomyślano nawet o stołach zielonych do rulety, ale to tylko przez tydzień trwania uroczystości.
Żorż, mający zawsze pełne kieszenie pieniędzy, udał się z panem Kirsch, tłumaczem swego wuja, na jeden z takich balów miejskich, podczas kiedy reszta towarzystwa była zaproszona na bal do dworu. Żorż był już raz w sali gry w Badenie, ale będąc w towarzystwie majora, mógł być tylko w roli prostego widza; bardzo mu się więc uśmiechała swoboda, z jaką mu teraz było wolno kręcić się pomiędzy krupierami i grającymi. Przy stole gry siedziały także i kobiety, ale twarze ich były maskami zakryte, co tylko w te dni powszechnej wesołości dozwolonem było.
Jedna z tych dam, jasna blondynka, w pomiętej i wypłowiałej sukni, z błyszczącemi dziwnie pod maską oczyma, śledziła pilnie grę, notując na karcie kolor lub wypadłe numera z najściślejszą dokładnością. Jeżeli długa serja jednego koloru pozwalała rachować na kolor przeciwny, wtenczas dopiero dama stawiała pieniądze. Widok tej kobiety sprawiał na wszystkich jakieś niewypowiedziane wrażenie.
Pomimo obliczań i ciągłej uwagi tej damy, los był dla niej tak nieubłagany, że ostatnia jej złotówka została przez krupiera ściągniętą. Dama westchnęła, wzruszyła białemi ramionami za nadto może na zewnącz sukni wychylonemi i zaczęła szpilką przekalać kilkakrotnie kartę z gorączkową niecierpliwością. Wzrok jej w tej chwili zatrzymał się na poczciwej twarzyczce Żorża, który przypatrywał się ruchliwej damie z pewnem zadziwieniem.
— Pan nie gra? — zapytała po francusku, dosięgając chłopczyka przez otwory swojej maski spojrzeniem żmii, gotowej rzucić się na swoją zdobycz.
— Nie, pani, odpowiedział Żorż w tymże języku. Dama łatwo poznała angielską wymowę, i również cudzoziemskim dodała akcentem:
— Jakto? I nigdy pan nie grałeś? W takim razie oddaj mi pan małą przysługę.
— Jaką? — zapytał rumieniąc się Żorż.
Kirsch był w tym momencie tak swoją grą zajęty, że nie myślał bynajmniej o tem, co się z jego paniczem dzieje.
— Graj pan za mnie i postaw ten pieniądz na pierwszy lepszy numer, jaki panu na myśl przyjdzie.
To mówiąc wyjęła z kieszeni woreczek, z woreczka jedyną sztukę złotą, jąka jej została, i wsunęła ją w rękę chłopca, który usłuchał i wygrał.
— Merci, mówiła przysuwając do siebie pieniądze; merci. Jak się pan nazywasz?
— Nazywam się Osborne — odpowiedział Żorż.
Jednocześni sięgnął do kieszeni, wyjął pieniądze i gotował się już próbować szczęścia na własne ryzyko, gdy major w uniformie z Józefem jak markiz wyelegantowanym weszli do sali. Przedtem już wiele osób, znudzonych etykietą dworską, opuściło podwoje książęce żeby się swobodniej w sali gry zabawić. Co zaś do majora i jego towarzystwa, ci zapewne wrócili do domu ale zaniepokojeni nieobecnością Żorża wyszli żeby go odszukać. Major zbliżył się do Żorża, ujął go silnie za rękę i pociągnął ku sobie w chwili kiedy dziecko ulegając pokusie kładło pieniądze na stole. Kirsch — jak wiemy — mocno był grą zajęty; Dobbin podszedł ku niemu i zapytał go jakiem prawem ośmielił się zaprowadzić Żorża w podobne miejsce.
— Daj mi pan pokój, odparł Kirsch podniecony grą i winem; każdy musi się zabawić! A zresztą czy to ja u pana służę?
Widząc w jakim stanie Kirsch się znajdował, major uważał za stosowne nie wdawać się z nim w żadne dyskusje i wyprowadzić co prędzej młodego chłopca.
Józef siedział obok zamaskowanej damy, której szczęście znowu uśmiechać się zaczęło, i z wielkiem zajęciem jej grze się przypatrywał.
— Chodźmy, Józefie — odezwał się do niego major. — Nic lepszego zrobić nie możesz nad to, żeby ze mną i z Żorżem razem do domu wrócić.
— Zaraz, zaraz, wrócę z tym błaznem — odpowiedział Józef wskazując palcem w stronę gdzie Kirsch siedział.
Przez szacunek dla drugich major powstrzymał się od uwag, jakie miał ochotę zrobić towarzyszowi, i zostawił go uprowadzając z sobą młodego Żorża.
— Czy grałeś? zapytał major chłopczyka kiedy opuścili salę.
— Nie, odpowiedział Żorż.
— Daj mi słowo że nigdy w życiu grać nie będziesz.
— A dla czego? Mnie się to wydało bardzo zabawne.
Major przedstawił dziecku, z energją jaką daje silne przekonanie, całe niebezpieczeństwo i następstwa gry. Gdyby go nie wstrzymała godna pochwały cześć dla pamięci przyjaciela, mógłby był poprzeć swoje zdanie smutnym przykładem ojca Żorża, który tyle razy doznawał zgubnych skutków tej nieszczęśliwej namiętności. Po powrocie do domu major widział przez okno jak światło w pokoju Żorża, a zaraz potem w przyległym pokoju Amelji zagasło; wszędzie zaległa ciemność i milczenie. Major — jak widzimy — miał umysł spostrzegawczy i widział co się w około niego działo.
Ale wróćmy do Józefa Sedley, którego zostawiliśmy koło zielonego stołu, jak wspólnie z innymi widzami swego rodzaju spostrzeżenia robił. Nie był on z natury graczem, ale nie gardził wrażeniami, jakich mu ta zabawa dostarczyć niekiedy mogła. W kieszeni wspaniałej kamizelki, którą dał poznać u dworu, znajdowało się kilka napoleonów. Wyciągnąwszy rękę po nad białem gorsem zamaskowanej sąsiadki, rzucił jedną sztukę złota i wygrał. Dama zabrała fałdziste draperje swojej sukni i opróżniła tym sposobem najblizsze krzesło mówiąc:
— Siadaj pan, może mi szczęście przyniesiesz.
Te słowa były wymówione z cudzoziemskim akcentem, wcale różnym od tej czystości wymowy, jaką się odznaczały pierwsze podziękowania do młodego Żorża zwrócone. Majestatyczny swoją otyłością Józef obejrzał się w około siebie, jakby dla upewnienia się czy kto na niego nie patrzy, i siadając obok pięknej nieznajomej, rzekł do niej półgłosem:
— Prawdziwie, jest mi tu bardzo dobrze... na honor... rzeczywiście, mam dosyć szansy, to i pani szczęście przyniosę. Tu wysypał kilka niezrozumiałych komplementów, które mu się nie zbyt gładko kleiły.
— Czy pan nie puszczasz się na wielką grę? — zapytała znajoma.
— Postawię parę napoleonów, powiedział chełpliwie, rzucając na stół złoto.
— To bardzo naturalne, łatwiej panu jest rzucić napoleona, aniżeli nie jednemu szylinga, rzekła maseczka z wyrazem takiej pewności, że Józef osłupiał. O tak! wiem dobrze że pan również jak i ja nie grasz dla zysku i nie szukasz wygranej — dodała znowu głosikiem wprost do serca idącym — ja gram dlatego tylko żeby się odurzyć, żeby zapomnieć wszystko... ale to łatwo nie przychodzi. Trudno zagłuszyć wspomnienia przeszłości, trudno je zatrzeć w pamięci i... w sercu... Ale siostrzeniec pański to żywy portret swego ojca, a pan... pan się nic nie zmieniłeś... ale nie, źle mówię; wszyscy się tu zmieniają... wszyscy zapominają... Czyjeż serce...
— Na Boga, pani — szepnął Józef w najwyższem zadziwieniu — z kimże mam zaszczyt mówić?
— Jakto! pan mnie nie poznajesz, panie Józefie Sedley? powiedziała melancholicznie dama podnosząc maskę i przeszywając Józefa przenikliwym wzrokiem. Widzę że i pan mnie już zapomniałeś!
— Wielki Boże! mistress Crawley! zawołał Józef nie mogąc ochłonąć z podziwienia.
— Tak jest, Rebeka, rzekła dama biorąc go za rękę.
Trzymając go siłą swego wzroku, Rebeka nie przestawała śledzić biegu gry.
— Ja mieszkam w hotelu pod Słoniem — mówiła — zapytaj pan o panią Rawdon. Widziałam dziś drogą Amelję, chociaż z daleka, zawsze ładna; wydała mi się przytem swobodna i szczęśliwa. A pan, panie Józefie? Niestety! kochany panie Sedley, zdaje się że łzy i boleść są moim wyłącznie udziałem.
To mówiąc przesunęła niby machinalnie swoje pieniądze z czarnego na czerwone i otarła oczy chustką obszytą kawałkami podartej koronki.
Wygrana padła na czarny kolor i Rebeka przegrała znowu ostatnią stawkę.
— Wyjdźmy ztąd; powiedziała — podaj mi pan rękę, i odprowadź mnie do mego hotelu. Wszakże jesteśmy dawni znajomi, nieprawdaż? kochany panie Sedley.
Kirsch, który nie więcej w grze był szczęśliwym i wszystko co miał przy sobie przegrał, postępował smutnie za swoim panem, przy srebrzystym blasku księżyca walczącego z drżącemi połyskami gasnących już świateł.
Pewne powody zmuszają nas do rzucenia zasłony na ostatni okres życia mistress Rebeki Crawley. Nie jedna z czytelniczek wdzięczną by nam za to być winna. Ustępstwo to należy się słusznie ludziom pewnej temperatury moralnej, którzy nie toczą wprawdzie zaciętych bojów z występkiem, ale mają nieprzełamaną odrazę do imion, jakiemi niektóre występki nazywamy. Na Targowisku Próżności wiele się robi rzeczy, o których wszyscy wiedzą, nigdy tylko o nich nie mówią, na wzór wyznawców Arymana, którzy zezwalają na cześć szatana, ale pod warunkiem żeby tego imienia nie wymawiać nigdy. Ludzie z ogładą towarzyską, obdarzeni nadto uczuciem delikatności, nie mogą bez grozy przenieść obrazu występku w całej jej ohydnej nagości, tak jak ucho Amerykanki lub Angielki, w surowych wychowanej zasadach, będzie srogo zranione wyrazem spodnie: a jednak, moje szanowne panie, widujecie co dzień tę część ubrania, która oczów waszych bynajmniej nie razi. Cóżby to było naprawdę gdyby widok podobny za każdym razem rumieniec wywoływał; szczęściem wstydliwość wówczas tylko jest obrażona, kiedy nazwa przedmiotu wymówioną zostanie.
Autor niniejszej powieści chce tę zwyczajową drażliwość uwzględnić i będzie się starał przedstawić zepsucie z powabnej tylko strony, żeby niczyjej delikatności nie urazić. Nikt z łaskawych czytelników nie zechce zapewne rzucać kamieniem na Rebekę, która może że nie jest niezdobytą cnoty warownią, ale nigdy — o ile nam się zdaje — wymaganym warunkom przyzwoitości i konwenansów nie uchybiła. Możemy też śmiało zapytać czytelnika czyśmy choćby raz tylko przeciw konwenansom zgrzeszyli w opisie czarodziejskiej syreny o zwodniczym uśmiechu i porywającym uroku? Nie; nic sobie pod tym względem wyrzucać nie możemy. Wiemy że są ludzie skłonni wzrokiem przeniknąć spokojną powierzchnię morza, by nurzać się w mętach cuchnących, zarażonych wyziewami trupów gnijących na dnie oceanu. Najprzewrotniejszy z Tartufów Targowiska Próżności nie wskaże w naszej powieści jednego skandalu, od któregoby twarz zarumienioną z oburzeniem odwrócić wypadało.
Bo i cóż tu się w samej rzeczy stało? Syrena zanurza się w głębiach oceanu, gdzie najbystrzejsze oko działań jej tajemniczych nie dostrzeże. Tem lepiej dla nas jeżeli tych ewolucji podwodnych widzieć nie będziemy. Nie mamy więc powodu żałować że Becky na jakiś czas z oczu nam zniknęła.
Gdybyśmy chcieli opisać dokładnie życie Rebeki podczas dwóch lat po znanej nam katastrofie przy Curzon-Street, nie jeden może z czytelników zarzucałby nam brak przyzwoitego tonu; bo trzeba wiedzieć że Becky ściągnęła na siebie podejrzenia, jakim ulegają zwykle osoby, u których próżność zagłuszyła wszystkie szlachetne popędy serca, głos sumienia i obowiązku. Czy można zresztą narzekać na niesprawiedliwość tych podejrzeń i zarzutów jeżeli obwiniona jest osobą bez zasad, bez czci i wiary, bez serca, Co do nas, sądzimy że Becky, niedostępna wyrzutom sumienia, oddała się dzikiej rozpaczy, a czując wstręt do siebie, nie troszczyła się ani o dobre imię ani o ludzką opinję.
Nikt jeszcze nigdy nie zleciał od razu w przepaść występku i infamji; do największego poniżenia dochodzi się stopniowo, pomimo wysileń żeby się na pochyłości zatrzymać. Jest to historja rozbitka, który szukając ocalenia chwyta się szczątków okrętu, ale siły jego słabną... upuszcza z rąk jedyny środek ratunku... i ginie w bezdennej przepaści.
Becky błądziła tu i owdzie po Londynie, podczas gdy mąż jej gotował się do podróży, żeby się udać na swoją nową posadę. Starała się ona nieraz zobaczyć ze szwagrem, w celu odzyskania może straconych wpływów. Pewnego dnia kiedy sir Pitt w towarzystwie pana Wenham’a szedł do izby deputowanych, ten ostatni dostrzegł mistress Rawdon, która czarnym szalem zakryta czatowała około parlamentu. Zaledwie ujrzała Wenham’a, prześliznęła się w inną stronę, jak gadzina; tym razem więc zabiegi jej musiały spełznąć na niczem.
Kto wie czy i Joanna do tego się poniekąd nie przyczyniła. Mówiono nam że baronet niezmiernie był zadziwiony energją żony i jej śmiałem wystąpieniem przeciwko bratowej. Joanna uprosiła Rawdona żeby w ich domu zostawał aż do swego wyjazdu do Coventry-Island. Zdawało się jej że obecność takiego gościa będzie najlepszą tarczą przed natręctwem Rebeki, która wtenczas tylko nie będzie miała odwagi próg ich domu przestąpić. Wszystkie listy od męża nadsyłane, przechodziły przez ręce żony, która uważnie przypatrywała się adresom, szukając pisma Becky, czego się obawiała.
To pewna że nie zaniechano niczego żeby baroneta źle do bratowej uprzedzić i dotychczasowe jego dla niej usposobienie zmienić. Zaraz po owym pamiętnym wypadku Wenham miał długą konferencję z baronetem któremu udzielił obszernych wiadomości bjograficznych, tyczących się Rebeki, ku wielkiemu zdziwieniu deputowanego z Crawley-la-Reine. Wenham wiedział doskonale kto był ojcem Rebeki, w którym roku matka jej wystąpiła po raz pierwszy w operze, jednem słowem nie było najdrobniejszych szczegółów z życia Rebeki przed ślubem i po ślubie, któreby mu obce były. Nie będziemy tu jednak tego wszystkiego powtarzać, w przekonaniu że ludzie złośliwi wiele rzeczy fałszywych wymyśleć mogą; ale nie ulega żadnej wątpliwości że Becky dosyć nisko upadła w opinji swego szanownego powinowatego, który dawniej bardzo łaskawie patrzył na nią.
Jakkolwiek płaca gubernatora w Coventry-Island nie była zbyt wysoką, Jego Ekscelencja pomimo wielkich i nieuniknionych wydatków, do tej posady przywiązanych, zdołał niektóre długi popłacić, a nawet zapewnić sobie niewielki dochód dożywotni, złożeniem pewnego na ten cel funduszu. Uregulowawszy budżet domowy, Rawdon przeznaczył żonie trzysta funtów szterlingów, pod warunkiem że nigdy o niej słyszeć nie będzie. W przeciwnym razie był zdecydowany nie cofnąć się nawet przed skandalem i przedsięwziąć kroki w celu uzyskania seperacji prawnej. Wiemy wszakże, że nie tylko Rawdon, ale i lord Steyne i Wenham silnie byli w całej tej sprawie zainteresowani: wiele im na tem zależało żeby się wszystko zatarło, a do tego potrzeba było koniecznie tej kobiecie wyjazd z kraju ułatwić.
Zapewne więc z powodu kłopotliwych z adwokatami układów, Becky nie znalazła czasu żeby syna odwidzić i pożegnać. Dziecko to zostało pod opieką stryja i stryjanki, która jego zaufanie i serce całkowicie dawniej jeszcze pozyskała. Rebeka napisała do syna z Boulogne, oznajmiając mu że będzie zwidzać Europę; zachęcała go żeby się brał do pracy i upewniała że nieraz jeszcze pisać do niego będzie. Rok przeszło potem upłynął bez żadnego listu; aż dopiero po śmierci chorowitego synka baroneta, młody Rawdon, dziedzic obszernego majątku Crawley, otrzymał najczulszy list od swojej matki. Pisała ona że jedna myśl tylko zmniejsza jej niepokój o ukochanego syna: dobra i nieoceniona stryjenka, która już przedtem była dla niego prawdziwą matką, przeleje teraz na niego to przywiązanie, tę miłość, jaką żywiła dla dziecka, które podobało się Bogu zabrać do siebie.
Rawdonek Crawley był już słusznym i pięknym chłopczykiem. Po przeczytaniu listu Rebeki poczerwieniał i powiedział do Joanny!
— Moja stryjanko, przecież ty jesteś moją prawdziwą matką, ale... nie ona.
Zaraz po odebraniu pisma matki mały Rawdon zredagował list pełen uszanowania i przesłał go do Florencji, gdzie się podówczas Rebeka znajdować miała. Ale nie uprzedzajmy wypadków.
Pierwszy polot naszej interesującej heroiny nie uniósł jej zbyt daleko od Londynu. Przeprawiwszy się przez cieśninę kaletańską, Becky zatrzymała się w Boulogne, najęła dwa pokoje w hotelu, wzięła służącę i pędziła życie dosyć przyjemne uchodząc za wdowę. Przy stole zjednała sobie wszystkich miłą uprzejmością i opowiadała swoim objadowym sąsiadom wiele zajmujących rzeczy o swoim bracie, baronecie Pitt i o innych znakomitych osobach znanych jej dobrze w Londynie. Rebece nie brakło tej wymowy, która silne zostawia wrażenie na ludziach, należących do niższych sfer towarzyskich; tym więc sposobem wszyscy uważali ją jako damę, której nie można traktować na równi z innemi osobami tego drugorzędnego towarzystwa.
Becky zapraszała znajomych na herbatę do swego pokoju, ale przytem umiała być popularną i wspólnie z wszystkimi używała rozrywek, jakich to miasto dostarczyć mogło a mianowicie: spacery powozowe, przechadzki nad brzegiem morza, kąpiele i teatra.
Mistress Burjoice, żona drukarza, bawiły całe lato w hotelu, gdzie jej małżonek przyjeżdżał co tydzień z soboty na niedzielę dla zabawienia się razem w dzień świąteczny. Pani Burjoice nie umiała znaleść z początku dosyć słów na pochwałę Rebeki, ale nagle umilkła widząc że zachwycenie pana Burjoice Rebeką i jego uprzedzająca dla niej grzeczność zaczęła być za wielką. Naturalnie że mistress Burjoice nie miała słuszności, bo jakże można zrażać się do kobiety za to, że ta w obejściu się z płcią piękną umie być miłą, grzeczną, ujmującą?...
Było to w tej pięknej porze roku kiedy wszyscy Anglicy, jakby na dane hasło, pierzchają w różne strony kontynentu. Becky miała zatem nie mało sposobności żeby się przekonać z jakiej strony wyższe londyńskie towarzystwo zapatrywało się na jej postępowanie. W jednej z swoich przechadzek Rebeka spotkała oko w oko lady Tartlet z córkami, które patrzyły na blade kontury brzegów Albjonu rysujące się w oddaleniu. Lady Tartlet zakryła się parasolką, zebrała około siebie bataljon swoich córek, uszykowany dwójkami i zakomenderowała co prędzej do odwrotu rzucając z daleka piorunujące spojrzenie w stronę gdzie biedna Becky osamotniona została.
Innego dnia, po dosyć burzliwej nocy, Becky poszła do portu żeby się przypatrzeć wybladłym twarzom podróżnych, morską chorobą zmęczonych. Chwila do obserwacyi dobrze była wybrana: wichr igrał z falami Oceanu, i statek właśnie miał przybyć do lądu. Lady Hingstone znajdowała się w liczbie ofiar, które najwięcej ucierpiały; siły ją opuściły tak dalece, że chwiejąc się na nogach zaledwie zdołała przejść po desce położonej od statku do usypanej grobli. Na widok Rebeki, szyderczo uśmiechniętej, szlachetna dama odzyskała całą swoją energję, cisnęła ku niej pełne pogardy spojrzenie i doszła o własnych siłach do komory cłowej. Becky udawała że się śmieje, ale nie śmielibyśmy zaręczać czy rzeczywiście była tak kontenta. Odepchnięta od wszystkich, spoglądała z daleka na wybrzeża Anglji i zrozumiała wówczas że jej tam wracać nie wolno.
Zachowanie się znajomych dawniej mężczyzn względem Rebeki znacznej także uległo zmianie. Gringstone śmiał się z niej w oczy i traktował ją z pewną poufałością, która się nazbyt podobać jej nie mogła. Mały Bob Suckling, który przed trzema miesiącami jeszcze mówiąc do Rebeki trzymał w ręku kapelusz, i gotów był w deszcz ulewny biedz milę drogi żeby ją spotkać tylko — mały ten Bob rozmawiał razu jednego z młodym gwardzistą Fitzoof’em, podczas gdy Becky przechodziła koło nich, i wiecie co zrobił? Oto kiwnął jej od niechcenia głową, i nie przerwał nawet swojej rozmowy. Tom Raikes jeszcze więcej sobie pozwolił, bo z zapalonem cygarem w ustach chciał wejść do pokoju Becky, która mu wprawdzie drzwi przed nosem zatrzasnęła, żałując tylko że nie udało się jej przymknąć drzwiami palców tego impertynenta. Bądź co bądź, widocznem już było że wszyscy dawni znajomi Rebeki stronili od niej albo ją z lekceważeniem traktowali.
— Grdyby on tu był — mówiła do siebie Becky — żaden z tych nędzników nie śmiałby mnie ubliżyć.
Tak rozmyślając zaczęła żałować tego, który był uczciwym człowiekiem, wiernym małżonkiem, uległym sługą i zawsze gotowym wszystko dla niej poświęcić. Te rozpamiętywania i żale musiały zapewne kończyć się płaczem, bo często można było widzieć u niej oczy bardzo czerwone, kiedy przychodziła na objad do sali jadalnej.
Zniewagi, wyrządzane Rebece przez pyszne córki Ewy, mniej były dla niej dotkliwe, aniżeli dowody sympatji i współczucia kobiet, na które kiedyś patrzeć nie chciała w Londynie. Dwie damy z tej właśnie kategorji, przejeżdżając przez Boulogne, odwiedziły ją, traktując protekcyjnie dawną znajomą i ubolewając nad jej losem. Becky nie posiadała się ze złości. Nakoniec panie te uściskały Rebekę i wyszły od niej z uśmiechem. Kiedy już były na schodach Becky usłyszała głośne wybuchy śmiechu pułkownika Hornby, asystującego tym damom. Powód i znaczenie tak swobodnej wesołości zbyt jasne i zrozumiałe były dla Rebeki.
Po tej wizycie Becky, która regularnie co tydzień rachunek hotelowy płaciła, która z uprzedzającą była grzecznością dla właścicielki hotelu, która wszelkiemi sposobami skarbiła sobie nawet względy służących, Becky odebrała od gospodarza wezwanie żeby sobie szukała innego mieszkania, bo w hotelu, gdzie się zatrzymują uczciwe matki z córkami, miejsca dla niej nie ma. Biedna Becky musiała wynieść się z hotelu i szukać innego przytułku, gdzie czuła się więcej jeszcze opuszczoną. To położenie stawało się dla niej tak ciężkie do zniesienia, że dziwić się nie powinniśmy jeżeli Becky nowych sposobów do wyjścia z niego szukać musiała. Zaczęła co dzień chodzić do kościoła gdzie głośniej od wszystkich śpiewała, nadto stanęła na czele kilku miłosiernych przedsięwzięć, zajęła się energicznie losem wdów i sierót marynarzy, którzy śmierć na dnie oceanu znaleźli i stali się pastwą rekinów, dawała hafty i rysunki na korzyść misjonarzy w Quashyboo, jednem słowem, stała się duszą wszystkich dobrych uczynków i przestała zupełnie tańczyć walca. Becky tak ściśle zachowywała wszelkie pozory przyzwoitości, że teraz możemy śmiało opisywać dokładnie tę epokę jej życia: tej swobody nie zawsze dotąd używać nam było wolno. Ale pomimo tego ani uśmiechy złośliwe jednych, ani spojrzenia pogardliwe drugich nie mogły ujść czujnej uwagi Rebeki, chociaż z jej twarzy niktby nie odgadł tego, co się w jej wnętrzu (żeby nie powiedzieć w sercu) działo w każdej chwili.
Życie zresztą naszej heroiny było teraz tajemnicą okryte. Różni różnie o tem mówili. Pomiędzy ludźmi, którzy się lubią innymi zajmować — a na tych nie zbywa nigdy — jedni obwiniali Rebekę, drudzy zaś utrzymywali że jest niewinna jak baranek, a potępiali jej męża, któremu całą winę przypisywali. Becky nie mało serc sobie ujęła obfitością łez wylanych, kiedy mówiła o swojem ukochanym dziecku, i nadmiarem wezbranej boleści w chwilach, kiedy ktoś wspomniał imię jej syna, lub okazał jej choćby najlżejsze współczucie. Takiemi to sposobami Becky wdarła się do serca tkliwej nad wyraz misstress Alderney, która wiodła rej w całem angielskiem towarzystwie zebranem w Boulogne; berło to słusznie należało się tej damie, która więcej dawała objadów i balów aniżeli wszystkie władze miejscowe razem wzięte. Serce mistress Alderney było tak miękkie, że Becky mogła je podbić nie wielką nawet ilością łez, wylanych za każdym razem kiedy mały Alderney przychodził z pensji doktora Swishtail, żeby dnie świąteczne razem z matką przepędzić.
— Mój Rawdonek jest w tym samym wieku, zdaje mi się że patrzę na niego — mówiła Becky z głębokiem westchnieniem.
W samej rzeczy było tylko pięć lat różnicy wieku tych dwóch chłopczyków; przytem Rawdonek nie mniej był podobny do małego Alderney’a jak miły czytelnik do swego najniższego sługi, kreślącego te wyrazy. Nieszczęście chciało że Wenham udając się do miejsca pobytu lorda Steyne, zatrzymał się w Boulogne i zburzył misterne roboty Rebeki, na kłamstwie oparte. On to upewnił mistress Alderney że Rawdonek, nienawidzony przez matkę — o czem wszyscy widzieli — miał dziewięć lat dopiero i był blondyn a nie brunet jak mały Alderney. Nadto Wenham mógł śmiało i sumiennie zaręczyć że Becky swego ukochanego syna nigdy nie widywała; te wszystkie zaś objaśnienia sprawiły, że mistress Alderney mocno żałowała sympatji i uczuć przyjaznych — tych najdroższych pereł serca — tak źle umieszczonych, jak się już sama o tem przekonać teraz mogła.
Nieszczęśliwa Becky nie była daleką od rozpaczy. Jakże tu nie stracić odwagi? Ile razy po ciężkiej pracy i mozolnym udawaniu zdobyła sobie czyją przychylność, zjawiał się natychmiast jakiś zły genjuszek, który jednem słowem pozbawiał ją wywalczonych zdobyczy i na nowe skazywał trudy. Na prawdę smutna to egzystencja!
Znalazła się inna jeszcze dama, mistress Newbright, która przez długi czas wrytrwale broniła Rebeki. Spiew naszej heroiny w kościele otworzył dla niej serce mistress Newbright, oczarowanej zresztą głębokim poglądem na wyższe zdania o celach i przeznaczeniu człowieka — poglądem, który Becky wyrobiła w sobie w czasie pierwszego pobytu swego w Crawley. Becky rzeczywiście nie tylko czytała, ale nawet umiała na pamięć wiele ustępów z broszur dogmatycznych: nie dosyć na tem, szyła kaftaniki flanelowe dla dzikich z Quashyboo i czapeczki wełniane dla Indjan z Cocoa nut; malowała ekramy na dochód Towarzystwa założonego w celu nawracania żydów i papieża, a oprócz tego nie opuściła ani jednego kazania, ani jednego nabożeństwa. Ale niestety! cała gorliwość na nic się nie przydała, i wszystkie zabiegi żadnego nie przyniosły owocu. Mistress Newbright była w korespondencji z hrabiną Southdown, w interesach nowego Towarzystwa mającego na celu nawrócenie mieszkańców wyspy Freejoe. W jednym liście rozpisała się szeroko z pochwałami dla swojej przyjaciółki, mistress Rawdon Crawley, a hrabina matka, nie dając długo czekać na odpowiedź, udzieliła swojej korespontce takich o nowej przyjaciółce wiadomości, że stosunki pomiędzy paniami Newbright i Crawley zostały zupełnie przerwane. Od tej chwili wszystkie pobożne damy uciekały od Rebeki jak od zapowietrzonej kobiety.
Nowe usiłowania Rebeki nie były szczęśliwsze. Z Boulogne udała się do Dieppe, potem do Caen, następnie do Tours, wszędzie starała się wyrobić sobie pewne stanowisko i szacunek pozyskać, ale zewsząd musiała uciekać przed złośliwemi językami, sprzysiężonemi na jej zgubę.
W czasie tych awanturniczych wycieczek Becky poznała mistress Hook Eagles, posiadającą nieskazitelną opinję w świecie i ładny dom w Portman-Square. Obie damy widziały się po raz pierwszy na morzu, a potem znalazły się znowu obok siebie przy objedzie w jednym z hotelów. Dieppe Mistress Eagles słyszała o przejściach z lordem Steyne, bo w swoim czasie wiele o tem mówiono. Wszakże po jednej rozmowie z Rebeką mistress Eagles odzywała się głośno że mistress Crawley jest aniołem dobroci, że mąż jej łotr ostatni, że lord Steyne stary rozpustnik bez czci i wiary, znany zresztą z tej strony całemu światu — że cała ta sprawa jest szatańską intrygą, uknutą przez tego nikczemnika Wenham’a, który zastawił sidła na niewinność i cnotę biednej mistress Crawley.
— Gdybyś miał za trzy grosze serca — mówiła mistress Eagles do męża — to wymierzyłbyś porządny policzek temu nędznikowi przy pierwszem spotkaniu w klubie.
Ale pan Eagles, człowiek nie pierwszej młodości i niezbyt wojowniczych usposobień, był z profesji małżonkiem, z powołania geologiem, a przytem nie miał tak piramidalnej budowy, żeby się rzucać skwapliwie na drugich i samemu głowę na guzy narażać.
Mistress Eagles zabrała swoją protegowaną z sobą do Paryża i mocno była oburzona na żonę ambasadora która nie chciała mistress Crawley przyjmować u siebie.
Becky zachowywała przez pewien czas pozory bardzo przyzwoitej i szanującej się osoby, nic jej zarzucić nie można było; ale wkrótce to niewolnicze stosowanie się do form konwencjonalnych niezmiernie się jej przykrzyć zaczęło. Dni upływały jedne po drugich z najnudniejszą jednostajnością: zegarkowy porządek — w tem nawet co do wygody i uprzyjemnienia życia się przyczyniało — stał się już dla niej nieznośnem; zawsze taż sama o jednej godzinie przejażdżka do lasku Bulońskiego, to samo towarzystwo wieczorem, też same kazania w niedzielę i święta, jednem słowem: to samo przedstawienie teatralne, powtarzające się bez żadnej zmiany i bez przestanku. Becky upadała już pod ciężarem tak nudnego życia. Szczęściem młody Eagles przyjechał z Cambridge; ale niestety! i to długo nie trwało; mistress Eagles dostrzegła że młoda jej przyjaciółka silne na umyśle syna sprawia wrażenie, pospieszyła zatem oświadczyć Rebece że — już jej dłużej zatrzymać nie śmie.
Becky zamieszkała z inną osobą swojej płci, ale czas im upływał na kłótniach lub na robieniu długów. Następnie próbowała mieszkać na jednej z tak zwanych pension bourgeoise, i wybrała znany i słynny dom pani de Saint Amour, rue Royaly w Paryżu. Becky lubiła towarzystwo i obejść się bez niego nie mogła, również jak palący opium bez fajki obejść się nie potrafi. Zaczęła więc i w tem kółku czarować swemi wdziękami przekwitłych dandysów, bywających na salonach pani Saint Amour. Rebeka mile w tym domu czas przepędzała i była z swego tam pobytu zupełnie zadowolona.
Przez pewien czas Becky miała wielkie powodzenie w salonach jakiejś hrabiny nawet; ale dawni jej wierzyciele z 1815 roku dowiedzieli się o jej mieszkaniu w Paryżu, i biedna ta istota, którą los nieubłagany wszędzie jakoby ścigał, zaledwie miała czas szukać ratunku w ucieczce i udać się do Brukseli.
Becky zachowała dokładnie to miasto w swojej pamięci; widok dawnego mieszkania wywołał na jej twarzy uśmiech zadowolenia, bo przypomniała sobie że ztamtąd właśnie widziała rodzinę Bereakrów wołającą błagalnemi głosy o konia do ucieczki, podczas gdy powóz stał przy bramie. Zwidzając Waterloo i Lacken, Becky odszukała grobowiec, wzniesiony Jerzemu Osborne i zdjęła szkic pomnika.
— Nieszczęśliwy Kupidyn! — mówiła Becky do siebie — kochał mnie na zabój. Była to głowa szalona trochę. A ta biedna Emmy, co się też z nią dzieje? Czy jest jeszcze na tym świecie? Nie złe to było stworzenie. Ale nie zapomnę nigdy jej brata; mam jeszcze — zdaje mi się — gdzieś między papierami karykaturę tego grubasa. W gruncie byli to dosyć uczciwi ludzie, tylko trochę naiwni.
Becky przybyła do Brukseli zaopatrzona listem polecającym pani de Saint Amour do jej przyjaciółki, hrabiny Borodino, wdowy po generale napoleońskim, któremu wielki jego protektor nie zostawił innych środków do życia jak restaurację i ekarte. Podszarzani eleganci, dandysi drugiego lub trzeciego rzędu, wdowy — które nigdy mężów nie miały, Anglicy — którzy z wrodzoną prostotą ducha wierząc że w tych salonach zbiera się najpierwsze towarzystwo z całej Europy, hojnie sypali pieniędzmi — oto byli ludzie z których się składa publiczność zasiadająca około stołu pani Borodino. Niedoświadczone i oszukane młokosy podejmowali całe towarzystwo winem szampańskiem, najmowali dla dam loże w operze a powozy na spacery do lasku, i pochyleni nad białemi jak śnieg ramionami dam, trzymali grube zakłady przy grających w ekarte mężach, a potem chlubili się w listach pisanych do rodziców i do krewnych, że wyrobili sobie wstęp do najpierwszych domów w stolicy.
W Brukselli, podobnie jak i w Paryżu, Becky była duszą tych zabaw; wszędzie też ją z radością witano; wszędzie przyjmowała szampan, powozy loże i bukiety; ale nad wszystko przenosiła grę i oddawała się tej rozrywce z szaloną śmiałością. Z początku stawiała zwykle na kartę bardzo nie wiele, potem występowała z pięciofrankówką, następnie szły napoleony, a w końcu bilety bankowe. Jeżeli czasem trudno jej było zapłacić miesięczną należność za stół i mieszkanie, udawała się wówczas do któregokolwiek z młodych ludzi o pożyczenie pieniędzy. Zawsze można było poznać że woreczek jej nie był próżny, bo pozwalała sobie wtenczas traktować z lekceważeniem i zuchwale tę samą mistress Borodino, dla której dniem przedtem nie znajdowała dosyć pochlebstw i uprzejmości. Były dni kiedy nie mogła na zielonym stole więcej jak franka położyć ale zdarzało się nieraz że całe swoje dochody stawiła na kartę okazując przytem gotowość zapłacenia pani Borodino wszystkiego co się jej należało. W takich chwilach Becky miała niezachwianą wiarę w swoją gwiazdę i w swój genjusz: zdawało się jej że najzręczniejszych oszustów w świecie łatwo sprzedaćby mogła.
Jednego pięknego poranku Becky znikła bez śladu, uciekając z Brukseli przed... — musimy szczerą wyznać prawdę — przed kwartalnym rachunkiem pani Borodino, która przez zemstę opowiadała wszystkim u niej bywającym Anglikom niestworzone rzeczy o swoim zbiegu. Według niej Rebeka lubiła namiętnie grę i napoje; umiała tysiącznemi sposobami wyciągać pieniądze z kieszeni pastora Muff i udzielała szczególnych w swoim pokoju audjencji milordowi Noodle, synowi pana Noodle a uczniowi pastora Muff, jednem słowem pani Borodino o wszystkiem wiedziała i z niczego przed nikim nie robiła tajemnicy.
Widzimy więc że nasza podróżna wszędzie prędko namiot swój zwijała, przenosząc się po całej Europie — jak żyd wieczny tułacz — z miejsca na miejsce. W takich warunkach wrodzone do intryg zdolności bujnie się rozwijały, a nasza heroina stała się prawdziwą cyganką, w całem znaczeniu tego wyrazu, i wchodziła w stosunki tylko z ludźmi dosyć podejrzanej cnoty i uczciwości.
Nie ma prawie znaczniejszego miasta w Europie, gdzieby nie można było spotkać na różnych ogłoszeniach i afiszach imion angielskich przemysłowców i przedsiębiorców. Są to nieraz młodzi ludzie dobrego urodzenia, odepchnięci od rodziny, którzy tu i owdzie zakładają estaminety, urządzają wyścigi konne, otwierają domy gry, etc... etc. Takimi to po większej części ludźmi zapełniają się więzienia za długi. Oni to lubią wino, burdy i pojedynki, oni to znikają bez wieści nie zapłaciwszy hotelowych i innych rachunków. Oni to w grze mają sobie za obowiązek szachrować ile tylko można, a kiedy jaki niewinny gołąbek wpadnie im w rękę i da się z piórek oskubać, wówczas spotkać ich można w Baden Baden, w świetnych powozach wygodnie rozwalonych. Kiedy zaś mają pustki w kieszeni, przesuwają się smutnie w wytartych sukniach około zielonych stołów w domach gry, aż do chwili kiedy im się uda złapać jakiego chciwego żyda i wsunąć mu weksel fałszowany, albo obedrzeć ze skóry jakąś niewinną owieczkę. Dziwne to życie nagłych przejść z nędzy do bogactwa i odwrotnie, dałoby się do ustawicznej febry porównać, ale z tem wszystkiem najlepiej usposobieniu Becky odpowiadało. Włóczyła się ona z miasta do miasta, szukając wszędzie towarzystwa szulerów, oszustów i awanturników. We wszystkich niemal domach gry w Niemczech szalone szczęście pani Rawdon poszło już w przysłowie. Zawiązawszy współkę z panią de Cruche Cassée, Becky założyła dom gry we Florencji, a jeden z moich znajomych, pan Fryderyk Pigeon, opowiadał mi że był raz w Lozannie na kolacji u pani Rawdon, gdzie za wiele wina wypił i tegoż wieczora przegrał u niej zakładając się przeciw szanownemu Deuccace i majorowi Loder przeszło ośmset napoleondorów. Zmuszeni jesteśmy skreślić choćby tylko pobieżny życiorys Rebeki, ale z przytoczonych już wyżej szczegółów czytelnik sam zapewne osądzi że im mniej się w tej materji powie, tem mniej się na tem straci.
W trudnych okolicznościach, kiedy szczęście zaczynało opuszczać Rebekę, uciekała się do koncertów i do lekcji muzyki, żeby się od biedy ratować. Wiemy z pewnością że pani Rawdon, ze współudziałem pana Spoft, pierwszego pianisty hospodara Wołoskiego, urządziła poranek muzykalny w Wildbad. Mój młody przyjaciel, pan Eaves, który cały świat zna, bo wszędzie podróżował, upewniał mnie że w 1830 roku był na przedstawieniu Białej Damy w Strasburgu, gdzie Madame Rebecque występowała po raz pierwszy przed publicznością i że ten występ ogromną sprowadził burzę. Artystka była nielitościwie wygwizdaną, w części dla braku wprawy i nieoswojenia się ze sceną, w części zaś z powodu niezręcznie objawionej sympatji dla śpiewaczki ze strony kilku oficerów, siedzących w pierwszych rzędach krzeseł. Eaves jest przekonany że tą nieszczęśliwą debiutantką nie był kto inny jak tylko mistress Rawdon Crawley.
Tym sposobem Becky zeszła do rzędu tych istot, które żyją z dnia na dzień, nie cofając się przed żadnym środkiem do zdobycia pieniędzy. Kiedy wpłynęło co do woreczka, próbowała szczęścia w grze; jeżeli zaś nie miała ani grosza, szukała ratunku w swoim przemyśle. Widziano ją przez jakiś czas w Petersburgu, ale policja ją z tamtąd wyprawiła, co dowodzi najlepiej fałszywości pogłosek jakoby później przebywała w Wiedniu i w Cieplicach w roli moskiewskiego politycznego ajenta. Opowiadano mi także jak Becky spotkała w Paryżu swoją babkę macierzystą, która wcale nie pochodziła z familji Montmorency’ch, ale zajmowała skromne stanowisko dozorczyni lóż jednego z najpodrzędniejszych przedmiejskich teatrów.
Naoczni świadkowie utrzymują że powitanie babki z wnuczką było bardzo tkliwe i patetyczne; jednak szczegóły te — jako niepochodzące z bardzo wiarygodnego źródła — pominiemy.
Zdarzyło się raz że mistress Rawdon odbierała swoją półroczną pensję w Rzymie, przez jednego z głównych tego miasta bankierów. Był to prawdziwy książę lichwiarzy, ale umiał być wspaniałomyślnym, bo ktokolwiek z jego klijentów odbierał za jego pośrednictwem sumę pięćset skudów przenoszącą, otrzymywał zaproszenie na bal doroczny, zwykle w zimowych miesiącach dawany. Becky była zaproszoną i ukazała się na świetnych księcia i księżny pokojach. Księżna była z rodziny Pompili’ch pochodzącej w prostej linji od Numy, drugiego króla Rzymian, i Egerji, księżniczki z Olimpijskiego domu. Dziadek księcia Aleksandra sprzedawał mydło, pachnidła, tytoń i chustki do nosa, oraz podejmował się za wynagrodzeniem najdrażliwszych komisów, i wypożyczał pieniądze na krótkie termina. Najwyższe sfery rzymskiego towarzystwa cisnęły się w salonach księstwa. Starzy i młodzi ludzie, artyści, hrabiowie, baronowie i książęta zapełniali wspaniałe podwoje rzęsistem oświecone światłem. U głównego wnijścia błyszczała złota korona wielkich rozmiarów, nad tarczą herbową księcia. Ogromny grzyb złoty i wodotrysk srebrny figurowały wszędzie gdzie tylko herby rodziny Pompili’ch umieścić należało, a mianowicie nad drzwiami, na złoconych snycerskich ozdobach, pokrywających ściany i nad baldachimem wzniesionym na ogromnej estradzie, przeznaczonej dla papieży i cesarzów. Na ścianach portyków i galerji wisiały malowidła celniejszych mistrzów, nieco podejrzanej autentyczności.
Becky przybyła dyliżansem z Florencji i zatrzymała się w hotelu bardzo skromnej powierzchowności. Panna służąca pomogła jej ubrać się z wielkiem staraniem a Becky, upewniwszy się w lustrze że toaleta jej w zupełnym jest porządku, podała rękę majorowi Loder, z którym podróżowała obecnie, i udała się na bal do księstwa. Major Loder był to właśnie ten sam bohater co w rok później zabił w pojedynku księcia Rawioli w Neapolu, i w tymże czasie został sam ciężko obity laską pana John Buckskin, za to że grając w ekarte miał w swoim kapeluszu — przez omyłkę zapewne — cztery króle oprócz tych, które w grze już były. Becky poznała na balu wiele znanych sobie osób, w szczęśliwszych dla niej czasach spotykanych, w czasach kiedy nasza heroina nie żyła cnotliwiej jak dziś, ale przynajmniej w opinji pozorną czystością zasłonięta była. Major Loder również spotkał tu wiele figur dwuznacznej powierzchowności, z zakręconemi do góry wąsikami, z wypłowiałemi i zmiętemi wstążeczkami czerwonemi przy pętlicy fraka i ubranemi w taki sposób, żeby jak najmniej bielizny widać było. Anglicy po większej części odwracali się od majora. Pomiędzy damami znajomemi Rebece były wdowy francuskie i wątpliwe hrabiny włoskie, ofiary — jak zwykle — tyrańskiej przemocy mężów.
Co do nas, którzy uczęszczamy w najlepsze towarzystwo Targowiska Próżności, uciekajmy ztąd co prędzej, zostawmy ten brudny stek nieczystości jakie ten świat w sobie zawiera. Siadajmy zresztą do zielonego stolika, jeżeli to nam przyjemność sprawić może; ale grajmy przynajmniej czystemi a nie tłustemi kartami. Lecz niestety! Ktokolwiek podróżował w swoim życiu nie mógł się nie spotkać z tymi oszustami, którzy prawnie i przyzwoicie — jak ludzie dobrze wychowani — obdzierają zdobycz co im w ręce wpadnie, w przekonaniu że uczciwie wywiązują się z swego rzemiosła.
Becky wsparta na ramieniu majora Loder’a, przebiegła salony księcia Alexandra a nawet odznaczyła się zaszczytnie w kilkakrotnym szturmie, urządzanym przez nieregularną armję zgłodniałych i spragnionych gości okołu stołu, zastawionego jadłem i butelkami szampańskiego wina. Posiliwszy się dostatecznie, szanowna para weszła do małego saloniku; obitego różowym aksamitem, kończącego szereg wspaniałych książęcych komnat. W środku pokoju stał piękny posąg Wenery, odbijający się nieskończenie w rozlicznych weneckich zwierciadłach. Książę kazał podać w tym saloniku kolację, z wyrafinowanym wykwintem urządzoną, tylko dla gości, których szczególnemi obdarzał względami. W liczbie wyborowych gości, siedzących przy uprzywilejowanym stole, Becky od razu lorda Steyne poznała.
Na białem i połyskującem czole lorda łatwo można było dostrzedz czerwonawą bliznę, broszą Rebeki wyżłobioną. Jasno żółtawe faworyty znacznie pociemniały, co więcej jeszcze bladość oblicza uwydatniało. Lord miał na sobie order podwiązki, błękitną wstęgę i wiele innych dekoracji. Była to najważniejsza figura tego zebrania, uświetnionego jednakże obecnością jednego panującego książęcia i jednej królewskiej Wysokości. Obok lorda siedziała piękna hrabina de Belladona, której mąż, hrabia Paolo della Belladona, znany z swoich zbiorów entomologicznych, znajdował się obecnie w misji nadzwyczajnej przy cesarzu Marokańskim.
Becky spostrzegłszy dostojnego gościa, którego widok budził w niej tyle rozmaitych wspomnień, niemile uderzoną była ordynaryjną postacią majora Lodera, i zabijającym zapachem tytoniu, jakim kapitan Rook silnie jej powonienie drażnił. Rebeka starała się natychmiast przybrać ruchy i pozory damy, należącej do wielkiego świata, co się jej z takiem udawało powodzeniem w małym nawet domku May-Fair.
— Ta kobieta musi być głupia i kapryśnica — pomyślała Rebeka, przypatrując się hrabinie de Beladona — już widzę że go zabawić nie umie; na twarzy jego widoczne znudzenie, co się mu nigdy ze mną nie przytrafiało!
Jakaś obawa, nadzieja, a może i wspomnienia dodały nowego blasku oczom Becky, blasku podniesionego różem, okrywającym policzki. Z bijącym podobno serduszkiem Becky wpatrywała się w majestatyczną postawę lorda, umiejącego nosić z godnością pierś gęsto orderami zakrytą. Ach! bo też to był typ prawdziwego pana, z całym urokiem dowcipnej rozmowy, dystyngowanych manierów i tej poufałości w obejściu, która nakazuje szacunek, i najśmielszym nawet charakterom imponuje. Cóż to za porównanie do sąsiada Rebeki, do kapitana Rook; okurzonego cygarami, cuchnącego wódką! Jeżeli mówił, co tylko o koniach, wyścigach i innych w tym rodzaju przedmiotach, a dowcipy jego trąciły silnie koszarami wojskowemi lub stajnią.
— Ciekawa jestem czy mnie pozna? pomyślała sobie Rebeka.
W tej samej chwili lord Steyne, rozmawiający z swoją znakomitą sąsiadką, podniósł oczy i spotkał wzrok Rebeki. Dreszcz przebiegł po ciele naszej heroiny, która miała jednakże tyle mocy nad sobą że uśmiechając się mile, przesłała lordowi bojaźliwe i błagalne kiwnięcie główką, Lord Steyne patrzył na nią przez chwilę osłupiałym wzrokiem. Z otwartemi ustami — jak Makbeth przerażony widmem Banka, zostałby może długo w tym stanie, gdyby major Loder nie uprowadził Rebeki w inną stronę mówiąc:
— Chodźmy i my do stołu; ci wielcy panowie tak smacznie zajadają że i człowiekowi apetyt się budzi. Spieszmy tylko, to może tam jeszcze parę kieliszków szampańskiego i dla nas się znajdzie?
Becky znajdowała że major za nadto się rozgadał.
Nazajutrz Rebeka przechadzała się po Corso, gdzie wszystkich próżniaków rzymskich i zamiejscowych spotkać można. Napróżno patrzyła w około; lorda Steyn’a nie było. Dostrzegła wszakże pana Fenouil, powiernika lorda, który zbliżył się do niej i po dosyć poufałem powitaniu odezwał się w te słowa:
— Wiedziałem że panią tu spotkam, i właśnie dla tego szedłem w jej ślady odkąd pani wyszłaś z hotelu. Mam pani coś powiedzieć... co dla niej obojętnem nie będzie.
— Od margrabiego Steyne? podchwyciła Becky usiłując niezręcznie pokryć swoje wzruszenie postawą imponującej godności. Uczucia trwogi i nadziei na przemian nią miotały.
— Mylisz się pani — odrzekł pan Fenouil; mam coś powiedzieć od siebie. Klimat tutejszy bardzo jest niezdrowy.
— Oh! ale to jeszcze nie teraz, panie Fenouil; mamy czasu dosyć możemy spokojnie do Wielkiej nocy czekać.
— Powtarzam pani że są osoby, dla których powietrze tutejsze w żadnej porze roku nie służy; wiecznie tu panująca mal’aria liczne ofiary ustawicznie pochłania. Miałem panią zawsze za bardzo zacną kobietę i — na honor — byłoby mi niezmiernie przykro gdyby tu panią jakie nieszczęście spotkało. Chciałem tylko ostrzedz panią w jej własnym interesie, żebyś pani co prędzej wyjechała z Rzymu, jeżeli życie nie jest pani ciężarem.
Becky zmuszała się do śmiechu, ale nie posiadała się ze złości i gniewu.
— Pan sobie żartujesz — panie Fenouil... Któżby miał czyhać na życie bezbronnej i niewinnej kobiety; to już wygląda na jakiś dramatyczny romans... doprawdy... Czy lord Steyne ma już najętych sztyletników? Otóż powiadam panu że nie wyjadę i zostaję! Rozumiesz pan? Chociażby dla tego tylko żeby go do szalonego przyprowadzić gniewu. Zresztą, mam ja nie jednego obrońcę.
Pan Fenouil zaśmiał się.
— Obrońcę! powtórzył — A kogoż to? Czy nie majora, albo kapitana? Wszyscy ci rycerze zielonego pola, którzy orszak pani składają, podjęliby się chętnie za sto napoleonów wyzwolić panią z więzów tego świata. Wiemy my dobrze kto jest major Loder; mówiąc między nami jest on takim majorem jak ja markizem; znamy go tak dobrze że moglibyśmy w razie potrzeby ułatwić mu drogę na galery nawet. Wszędzie mamy przyjaciół, więc o wszystkiem dokładnie jesteśmy poinformowani. Ha! pani myślisz że my nie wiemy co pani robiłaś w Paryżu, i kogo tam z swoich krewnych spotkałaś? Panią to dziwi, nieprawdaż? A jednakże to wszystko jest czystą prawdą. Dla czegoż żaden z ambasadorów nie chciał nigdzie pani przyjąć? Bo pani obraziłaś kogoś, a ten ktoś nigdy pani nie przebaczy, i na sam widok pani w gniew szalony wpada. Wczoraj naprzykład, wróciwszy do siebie milord był w takim stanie, że tracił przytomność; pani de Belladonna zrobiła mu taką scenę z powodu pani, że nigdy jeszcze nie widziano go w przystępie takiego szaleństwa.
— To więc w interesie pani de Belladonna przedsięwziąłeś pan tę rolę — powiedziała Becky odzyskując pomału zimną krew i opanowując pierwotne wzruszenie.
— Bynajmniej; pani de Belladonna nic na to nie wpływa. Zazdrość jest to jej stan normalny wprawdzie, ale — jeżeli mam pani wyznać otwarcie — jestem do tego kroku upoważniony przez samego lorda. Wielkibyś pani błąd popełniła starając się go spotkać; a wierz mi pani że zostając tu mogłabyś bardzo tego żałować. Pamiętaj pani że ci to szczerze radzę; żeby potem nie było za późno, jedź pani jak możesz najprędzej. Ale otoż i powóz milorda...
Jednocześnie Fenouil uchwycił silnie rękę Rebeki i pociągnął ją w przeciwną stronę, podczas kiedy świetny powóz, pysznemi końmi ciągniony i okryty herbami Steynów, przeleciał jak uragan przez ulicę. Pani Belladonna z pochmurnem wejrzeniem trzymała na kolanach małego pieska z gatunku King Charles’ów i zakrywała się białym jak śnieg parasolikiem. Obok niej leżał prawie wyciągnięty lord Steyne; cerę miał oliwkową, a oczy martwe, bez życia. Nienawiść, gniew, żądza mogły im jeszcze trochę blasku przywrócić, ale inaczej zagasły już one na zawsze dla świata, z którego stary ten rozpustnik wyczerpał wszystkie źródła uciech i roskoszy.
— Jego Ekscelencja jeszcze nie przyszedł do siebie po paroksyzmie nerwowym zeszłej nocy — szepnął Fenouil do ucha Rebece w chwili kiedy powóz znikał im z oczu w kłębach wzniesionej kurzawy.
— Tem lepiej — pomyślała sobie Becky wychodząc dopiero z za krzaków, które ją zakrywały przed oczyma szlachetnego lorda.
Czy milord rzeczywiście żywił zamiary mordercze przeciw Rebece, czy też chciał ją przestrachem zmusić do wyjazdu z Rzymu, gdzie myślał całą zimę zabawić i spotykać jej nie miał ochoty — to nigdy wyjaśnione nie zostało. Dowiedzieliśmy się tylko później że zaufany jego powiernik, pan Fenouil, po śmierci swego protektora wrócił do rodzinnego kraju, gdzie znany pod nazwiskiem barona Finelli (kupił bowiem tytuł od swego monarchy) był do końca żywota swego otoczony powszechnym szacunkiem. Jeżeli lordowi Steyne chodziło tylko o pozbycie się tej awanturnicy, to pogróżki jego pomyślnym zostały uwieńczone skutkiem. Co zaś do Jego Ekscelencji, to każdemu wiadomy jest smutny koniec tego męża, zgasłego w Neapolu we dwa miesiące po rewolucji 1830 roku. Oto wzmianka o jego śmierci, którą z dzienników wyjmujemy: „Jego Ekscelencja Jerzy Gustaw, margrabia de Steyne, hrabia de Gaunt Castle, par Irlandji, wicehrabia Hellborough, baron Pitobley i Grilleby, kawaler orderów: angielskiego, podwiązki, hiszpańskiego złotego runa, rossyjskiego św. Mikołaja pierwszej klasy, tureckiego księżyca; pierwszy lord gabinetu prochu, zwyczajny kamerdyner Jego Królewskiej Mości, dowódca pułku Gaut, konserwator brytańskiego muzeum, administrator kolegjum Trójcy św., gubernator Grey-Friars, zakończył żywot z boleści jaką mu sprawił tryumf orleanistowskiego stronnictwa.“
Po tak wymownem wyliczeniu tytułów, przez wszystkie dzienniki powtórzonem, nastąpiły w długim szeregu pochwały wzniosłych cnót, wysokich zdolności, oraz talentów i niezliczonych dobrych uczynków, świadczących o szlachetnym charakterze zmarłego. Ciało jego zostało pogrzebane w Neapolu, a serce, które tylko dla pięknych i szczytnych idei biło, bo nic nad nie nie ukochało, złożone w srebrnej urnie, po Castle Gaunt przeniesione zostało.
— Sztuki piękne i nieszczęśliwi, pisał p. Wagg, tracą w nim światłego opiekuna, społeczeństwo traci najpiękniejszą chlubę, Anglja — największego z swoich obywateli!
Testament nieboszczyka podał powód do licznych zawikłań. Pani Belladonna miała do zniesienia wiele szykan i przykrości; chciano ją zmusić do oddania prześlicznego djamentowego pierścienia, który ś. p. lord nosił zawsze na małym palcu, oskarżano bowiem panią Belladonnę, o przywłaszczenie sobie tej pamiątki po nieodżałowanej śmierci lorda Steyne. Ale powiernik zmarłego, pan Fenouil, dowiódł że ten pierścień, również jak i inne klejnoty, bilety bankowe, papiery publiczne francuskie i neapolitańskie były przez lorda ofiarowane pani Belladonnie, na dwa dni przed zgonem dawcy. Tym sposobem okazało się że zarzuty czynione pani Belladonnie, jakoby zaraz po śmierci Jego Ekscelencji powyjmowała wyżej wymienione przedmioty z jego biórka, były tak niesłuszne jak uwłaczające zacnej i szlachetnej damie, którą sukcesorowie lorda Steyne nie wstydzili się pozywać o zwrot zabranych kosztowności.
Nazajutrz po spotkaniu się Józefa Sedley’a z Rebeką — o czem wspominaliśmy — ubrał się rano z wyszukaną elegancją, i nie uprzedzając reszty towarzystwa tak o spotkaniu wczorajszem jak i o projektach dzisiejszych, wyszedł na ulicę. W kilka chwil potem widziano go w hotelu pod słoniem, jak się odźwiernego coś rozpytywał. Uroczystości dworskie ściągnęły mnóstwo przyjezdnych: zewnątrz restauracji i piwiarni amatorowie piwa siedzą przy stołach, palą i zwilżają gardła wypróżniając kufle jeden po drugim; wewnątrz zaś nic widzieć nie można, wszystko zdaje się ginąć w dymie. Józef Sedley ukazał się ze zwykłą sobie uroczystą miną, powziął wiadomości o osobie, której szukał, i udał się w najwyższe strefy budynku sięgające poddasza. Tu, w jednym z małych pokoików zaludnionych przez koczujące plemiona studentów, komisantów handlowych, kupców i ludzi różnych stanów, przebywała obecnie Rebeka, a można powiedzieć że była tu w swoim żywiole. Ta atmosfera skoczków, graczy, awanturników i studentów najlepiej odpowiadała cygańskiemu usposobieniu, jakie Becky po rodzicach odziedziczyła. Podobne otoczenie przedstawiało jej niewyczerpane resursa: kiedy nie mogła rozmawiać z lordem, to gawędka z lokajem nie mniejszą była dla niej rozrywką. Ruch, wrzawa, zapach fajek i wina, piosnki studenckie, sztuki kuglarskie, złamana żydowska mowa, jednem słowem hałaśliwy nieład i nieprzewidziane zmiany takiego życia miały dziwnie pociągający urok dla tej kobiety nawet wteczas kiedy los kapryśny pozbawiał ją środków do zapłacenia hotelowego rachunku. Teraz zaś kiedy szczęście Żorża napełniło złotem pusty już jej woreczek, nowy zapał do gwarliwej i awanturniczej egzystencji obudził się od wczoraj w Rebece.
Wstąpiwszy na schód ostatni, Józef zadyszany zatrzymał się chwilę i zaczął szukać 92go numeru, kiedy przeze drzwi na wpół otwarte przyległego pokoiku następny przedstawiał się widok: na brudnem łóżku leżał z fajką student w butach z wysokiemi cholewami i w dobrze zabłoconym paltocie; podczas kiedy koleżka jego, z rozrzuconemi blond włosami, w wytartym i zaperzonym surduciku, klęcząc na jednem kolanie, z z głową jakby przyklejoną do dziurki we drzwiach 92go numeru, błagalne do sąsiada czy sąsiadki zasyłał prośby.
— Daj mi pan teraz pokój — odezwał się głos niewieści, na który nasz barczysty przyjaciel silnie zadrżał. — Zostaw mnie pan teraz samą, czekam na kogoś mój dziadek ma przyjść do mnie, a nie chciałabym żeby pana tu zastał.
— Ależ aniele, bóstwo Erinu — ciągnął dalej jasnowłosy student z kolczykiem w uchu — zmiłuj się nad nami, wysłuchaj prośby naszej i chodź ze mną i z Fritzem na śniadanie lub na objad do restauracji w parku. Będziemy mieli pieczyste z bażantów, sałatę, plum pudding, piwo angielskie i wino francuskie. Nie odmawiaj nam, na Boga, jeżeli nie chcesz naszej śmierci.
— Tak, naszej śmierci! powtórzył drugi student nie wstając z łóżka.
Józef słyszał tę rozmowę, ale nic z niej nie zrozumiał, dla tej prostej przyczyny że nie zadawał sobie nigdy tyle pracy żeby dochodzić jakim językiem mówią około niego.
— Nioumero quatre.ven.doze, si vous plait? przemówił Józef, czując że mu już siły wracały i pierwsze wrażenie minęło.
— Quouatre fan touss! powtórzył student, schwytując się z łóżka i zamykając drzwi przed nosem Józefa, do którego jednocześnie dochodziły wybuchy nietłumionego śmiechu dwóch kolegów.
Ex dygnitarz Bengalu. mocno zmieszany tem przyjęciem, nie wiedział co ma z sobą robić, kiedy przez drzwi uchylone 92 numeru ukazała się główka Rebeki z figlarnym nieco szyderczym uśmiechem.
— Ach! to pan Józef! O! gdybyś pan wiedział z jaką niecierpliwością czekałam na niego! Ale... zaczekaj pan... chwileczkę tylko, mój panie Józefie,... zaraz pan będziesz mógł wejść.
Ta chwileczka była użyta na to, żeby wsunąć pod kołdrę puszkę z różem, butelkę z wódką i talerz z resztkami pasztetu. Potem Becky ułożyła trochę włosy grzebieniem, i wprowadziła gościa do pokoju.
Stare i poplamione pomadą różowe domino służyło jej za szlafroczek ranny, z którego jednak wychodziły śnieżnej białości aż po ramiona obnażone ręce; skąpe draperje okrycia pozwalały się domyślać piękności wdzięcznie na wpół rysujących się kształtów.
— Wejdź pan — mówiła wciągając gościa na poddasze — wejdź pan, pogawędzimy trochę. Bierz pan krzesło, panie Józefie.
To mówiąc szarpnęła go z taką gościnnością że Józef rad nie rad upadł na jedyne krzesło jakie się znajdowało w pokoju. Sama zaś usiadła na łóżku, uważając wszakże żeby nie rozgnieść talerza i ukrytej butelki, co Józef zrobiłby niezawodnie gdyby mu była pozwoliła zająć to miejsce. Po tej instalacji Becky tak zaczęła rozmowę z dawnym swoim wielbicielem:
— Lata ubiegłe żadnego na panu, jak widzę — nie zostawiają śladu — rzekła patrząc na niego z czułością. Wszędzie poznałabym pana natychmiast, choćbym na końcu świata pana spotkała. Ach! panie Józefie, jakie to szczęście znaleść się na obczyźnie obok szlachetnego i wiernego przyjaciela, na którego liczyć można!
Wyraz twarzy szlachetnego i wiernego przyjaciela nie zdawał się usprawiedliwiać tych dwóch epitetów: oprócz zakłopotania i głębokiego zadziwienia, fizjonomja Józefa nie zdradzała nic więcej. Rzucał on w około siebie ciekawe spojrzenia i z zdziwieniem prawie rozglądał się w pomieszkaniu dawnego swego bóstwa. Jedna suknia Rebeki leżała powieszona na poręczu łóżka, druga zaś wisiała na ćwieku obok drzwi wychodzących na korytarz. Kapelusz, zaczepiony na wstążce zakrywał do połowy rozbite lustro, obok którego stały na stoliku zgrabne branzowego koloru butynki. Na szafce małej przy łóżku leżała otwarta książka z bibljoteki romansów francuskich, i kawałeczek niedopalonej świecy bez lichtarza. Becky chciała świecę schować także pod kołdrę, ale w pośpiechu zapomniała o tem.
— O! tak; mówiła dalej — poznałabym pana wszędzie od razu. Są rzeczy, których kobieta nie zapomina nigdy, a pan właśnie jesteś pierwszym mężczyzną... który zwrócił moją uwagę.
— Doprawdy? zagadnął Józef — Na honor, nigdy mi pani o tem nic nie powiedziałaś.
— Kiedy z siostrą pana opuściłam Chiswick, byłam jeszcze dzieckiem prawie... Ale, ale, jakże się ma ta ukochana moja Amelja?... Biedaczka! dostała bardzo niedobrego męża, i naturalnie na mnie patrzała zazdrosnem okiem, jak jak gdyby on mnie był w głowie, wtenczas kiedy dla mnie na świecie był ktoś inny... Ale, niestety! nie odgrzebujmy przeszłości.
Tu Becky otarła niby oczy chustką, obszytą podartą koronkową szlarką.
— Pan się dziwisz zapewne — mówiła do niego — widząc mnie tu, nieprawdaż? Bo też rzeczywiście jestem teraz w świecie zupełnie różnym od tego w jakim dawniej żyłam, i do jakiego byłam zawsze przyzwyczajona. O! gdybyś pan wiedział ile ja zmartwień przeniosłam, ile przecierpieć musiałam! Wiesz pan że kto inny na mojem miejscu mógłby z pewnością oszaleć, gdyby mu tyle przeboleć przyszło. Teraz jakiś wewnętrzny niepokój pędzi mnie po wszystkich krajach, ale napróżno, spokoju nigdzie nie znajdę, bo wśród burz i nieszczęść mojego żywota zawsze boleść za mną goni, zawsze tęsknota i smutek mnie zawzięcie prześladuje, Wszyscy przyjaciele moi zdradzili mnie, wszyscy co do jednego! Czy pan mnie dobrze rozumiesz? O! tak, na całej kuli ziemskiej nie ma ani jednego człowieka honoru, nie, nie! Jedna myśl tylko dodaje mi siły: to że moje sumienie nic nie wyrzuca. Bo jeżeli wyszłam za mego męża... to było tylko pod wpływem rozczarowania, a nawet powiem... złości kiedy widziałam że inny, dla któregobym... ale dajmy temu pokój. W całem mojem życiu trzymałam się tylko zasad honoru i prawości, a za to odpłacono mi pogardą i opuszczeniem. Zraniono mnie boleśnie w najdrażliwszą stronę serca, bo pogwałcono macierzyńskie uczucia, bo najświętsze prawa matki zostały zdeptane: jedyna moja pociecha w życiu i nadzieja, jedyny skarb, o zachowanie którego codzień gorące modły do nieba zanoszę, to ukochane dziecko moje zostało mi przemocą prawie wydarte! Oh! to okropne, okropne!
Słowom tym towarzyszyły oznaki najgwałtowniejszej rozpaczy; Becky miotała się na wszystkie strony, to chwytając się ręką za serce, to uderzając głową o poduszkę. Zabłąkana w tej okolicy butelka z wódką, spotkała się z talerzem i wydała dźwięk żałośny, zdolny twarde nawet zmiękczyć serce. Widok tak głębokiej boleści zapewne głazy poruszyć musiał. Max i Fritz byli pode drzwiami, mocno zdziwieni słysząc że mistress Becky jęczała i zanosiła się od płaczu. Józef z wzruszeniem i z przestrachem patrzył na stan dziwnej egzaltacji, w jakiej się przedmiot dawnych jego afektów znajdował. Rebeka zatem postanowiła skorzystać ze współczucia sztucznie wywołanego w jej gościu i zaczęła mu opowiadać wszystkie swoje przejścia z prostotą i naiwnością, wdzierającą się przebojem do serca. Jakże po tak szczerem wyznaniu nie widzieć w niej anioła, który zstąpił z nieba na padół płaczu, żeby tu paść niewinną ofiarą piekielnych sideł, zastawianych przez szatanów, którymi świat ten jest przepełniony? O! tak, niezawodnie, ta kobieta, którą Józef widział siedzącą na łóżku obok butelki z wódką, była istotą czystą, bez skazy, niewinnie prześladowaną męczennicą.
Rozmowa ich długo się jeszcze ciągnęła z wyrazem wzrastającej czułości i wzajemnego zaufania. W tych tkliwych wyznaniach, robionych z całą delikatnością, żeby nie urazić wrodzonej Józefowi skromności — dowiedział się dopiero że jego czarująca osoba roznieciła w sercu młodej Rebeki pierwszą iskrę miłości. On to pierwszy odkrył przed nią nieznany jej dotąd świat roskosznych ułud i rozdzierających katuszy. Daremnie Jerzy Osborne ubiegał się o jej względy, budząc zazdrość Amelji i psując ich stosunek — czego mu Becky nigdy darować nie mogła — daremnie nieszczęśliwy oficer szukał śmierci, nie mogąc żyć bez tej, którą ukochał. Becky nigdy go nie ośmieliła do żywienia choćby najsłabszej nadziei, bo jej serce biło tylko dla Józefa od chwili kiedy go po raz pierwszy ujrzała. Prawda że nieraz obowiązki żony ciężyły jej niezmiernie, nigdy się jednak ani na chwilę nie zachwiała na tej trudnej drodze, i chciałaby wiernie obowiązki swoje wypełnić aż do chwili, kiedy zgubny klimat, pod wpływem którego kapitan Crawley żyje, uwolni ją od srogiego jarzma i od ciężkich a nieznośnych jej kajdan.
Józef wyszedł przekonany głęboko że na świecie niema milszej i cnotliwszej kobiety jak mistress Crawley, W drodze przychodziło mu do głowy mnóstwo myśli natchnionych czułą życzliwością i szlachetną chęcią wynagrodzenia — o ile to od niego zależało — niesprawiedliwości, jakiemi los dotknął tę kobietę. Dosyć już niesłusznie cierpiała — myślał sobie Józef — czas już żeby jej męczarnie się nareszcie skończyły i żeby znów zajęła należne sobie stanowisko w świecie, którego przez tak długi czas była prawdziwą ozdobą. Józef wiedział już co mu należało zrobić. Najpierwej potrzeba było wyrwać Rebekę z tego nędznego poddasza i znaleść dla niej stosowniejsze pomieszkanie. W tym celu miał prosić Amelję, żeby się podjęła tej drażliwej negocjacji i żeby odwidziła dawną swoją przyjaciółkę z tem samem sercem, jakie miała kiedyś dla niej; oprócz tego miał natychmiast porozumieć się z majorem w tymże przedmiocie. Rebeka rozczulona nie mogła powstrzymać łez wdzięczności i mocno ściskała rękę Józefa kiedy ten na jej rączce gorący pocałunek składał. Ostatni ukłon Rebeki był tak wdzięczny, tak pełen elegancji, jak gdyby przyjmowała gościa w świetnym pałacu a nie na poddaszu.
Kiedy nasz gruby jegomość znikł z wyżyn hotelu dostał się na dół schodów, Hans i Fritz, z fajeczkami w ustach przyszli do pokoju sąsiadki, która ich zabawiła doskonale przedstawieniem karykatury Józefa. Chwilowe wzruszenie i łzy wylane przez Rebekę nie odjęły jej apetytu, bo z widocznem zadowoleniem wyjęła z kryjówki pasztet i butelkę.
Józef tymczasem poszedł wprost do pokoju Dobbin’a i uroczyście, z powagą opowiedział mu tkliwą historję Rebeki, zamilczając wszakże przygodę zeszłego wieczora i awanturnicze spotkanie tej interesującej osoby przy rulecie. Podczas kiedy dwaj przyjaciele walną mieli naradę nad tem co należało zrobić dla ratowania nieszczęśliwej, Becky kończyła spokojnie swoje śniadanie a la fourchette, przerwane nagle wizytą Józefa.
Jak sobie wytłómaczyć obecność Rebeki w tem mieście, jej włóczenie się po świecie i to osamotnienie, w jakiem się dziś znajdowała, jeżeli nie wierszem poety: Facilis descensus Averni. Rzućmy lepiej zasłonę na tę część życia naszej heroiny, która jeżeli teraz więcej zepsutą była jak w czasach swego wyniesienia, to może właśnie dla tego że los ją zepchnął za nisko.
Znamy już Amelję z tej strony że dobroć jej staje się niemal słabością. Dosyć jej było dowiedzieć się że ktoś jest nieszczęśliwy, a już się tak jego położeniem przejmowała, że całem sercem chciałaby nieba przychylić by rany zagoić. Myśl sama o nieszczęściu drugich była dla niej ciężką do zniesienia: Według jej pragnień należałoby znieść kodeks karny, więzienia, kajdany, kary cielesne, choroby, głód i nędzę. W tem sercu były tak nieprzebrane zasoby dobroci, że łatwo jej przychodziło zapomnieć najcięższą krzywdę, śmiertelną urazę.
Co zaś do majora, to możemy powiedzieć że sentymentalna przygoda Józefa niemiłe na jego umyśle sprawiła wrażenie, a nawet wywołała w nim wcale różne usposobienie od tego, jakiego doznał eksdygnitarz Bengalu dla swojej protegowanej.
— Znowu ta awanturnica na wierzch wypływa, powiedział Dobbin gdy Józef skończył opowiadania.
Major nie miał nigdy najmniejszej sympatji dla Rebeki: przeciwnie, spojrzenia umiejętnie przez tę intrygantkę do niego wymierzane obudziły w nim wielką do tej kobiety nieufność.
— To przeklęte stworzenie wszędzie nieszczęście z sobą przynosi — powiedział major — kto może wiedzieć co ona robiła od czasu kiedy nam znikła z oczu? Zkąd się tu znalazła, sama jedna, w kraju zupełnie obcym? Te wszystkie zmyślone historje męczarni i prześladowań dobre są dla ludzi bardzo naiwnych. Uczciwa kobieta znajdzie wszędzie współczucie, i nigdy swojej rodziny nie opuści. Dla czegoż porzuciła męża? Ja wiem że to człowiek nie wielkiej wartości i że zasługuje na taką opinję jakiej używa; pamiętam dobrze na jakie puszczał się wybiegi żeby podejść i oszukać biednego Jerzego. A zresztą, coś mi się zdaje że słyszałem o jakichś skandalach, które miały być powodem że się to małżeństwo rozeszło? Już nie pamiętam dobrze, ale wiem że wiele o tem mówiono.
Przypominając sobie postępowanie i intrygi Rebeki, major coraz więcej przeciw niej się zapalał, gdy tymczasem Józef usiłował dowieść że Becky jest tylko nieszczęśliwą ofiarą, ale najcnotliwszą z kobiet i najgodniejszą szacunku.
— A zresztą, może być że masz słuszność — powiedział dyplomatycznie major — poradzimy się jeszcze mistress Amelji. Przyznasz sam że nie można wybrać lepszego sędziego; chodźmy.
Ba! Emmy! wybąknął Józef nie objawiając w tej chwili wielkiego entuzjazmu dla siostry.
— No i cóż? odparł żywo major, któż zaprzeczy że ta kobieta ma więcej zdrowego rozsądku aniżeli wszystkie damy, któreśmy obadwa kiedykolwiek znali? Idźmy powiadam ci, natychmiast do twojej siostry, zapytajmy ją co ona myśli o zbliżeniu się do tej kobiety, a ja przyrzekam ci z góry że się bezwarunkowo na jej sąd zgadzam.
Dobbin był przekonany że mu się ten podstęp uda. Pamiętał on doskonale że Emmy miała dawniej słuszne powody do zazdrości, że nigdy bez zgrozy nie mogła wymówić imienia Becky, i liczył nakoniec na to że kobieta zazdrośna nie przebacza nigdy. W różnem więc usposobieniu przyszli oba do mistress Osborne w chwili kiedy ta próbowała siły swego głosu pod światłym pani Strumpff kierunkiem. Po wyjściu nauczycielki śpiewu Jóżef zabrał głos z właściwą sobie powagą i tak przemówił:
— Kochana Ameljo, na honor, nie możesz sobie wyobrazić co za dziwny, tak, dziwny... nadzwyczajny traf dozwolił mi spotkać jedną z twoich dawnych i najlepszych przyjaciółek, która tu przybyła; bardzobym życzył sobie żebyś ją odwidziła.
— Żebym odwidziła? kogoż to? zapytała Amelja. Ach! panie Willjamie — rzekła zwracając się do majora — złamiesz mi pan nożyczki.
Major w samej rzeczy uchwycił nożyczki Amelji i tak silnie męczyć zaczął, że Emmy była zaniepokojona losem tak nieodbicie potrzebnego do roboty narzędzia.
— Jest to kobieta, której znosić nie mogę — powiedział major opryskliwie — i nie sądzę żebyś pani miała powody lubić ją bardzo.
— To pewnie Rebeka, nie prawdaż? zapytała z widocznem wzruszeniem Amelja, której twarz pokryła się rumieńcem.
— Odgadłaś pani; to właśnie ona — odpowiedział Dobbin.
— Nie wymagaj, Józefie, żebym ją odwidzała — rzekła Emmy — to mi jest niepodobne... nie mogę.
— Mówiłem ci od razu, rzekł major zwracając się do Józefa.
— Ach! Emmy! Żebyś wiedziała jak ona jest nieszczęśliwą, mówił nalegając Józef. Wszyscy ją opuścili, jest w największym niedostatku, była chora bez nadziei życia a ten łotr obrzydliwy śmiał porzucić żonę.
Amelja westchnęła.
— Dziś nie ma nikogo ktoby jej przyszedł z pomocą — ciągnął dalej Józef z zręcznością, która w nim zadziwić mogła. — Wiesz Ameljo co mi wyznała? Oto że ostatnią nadzieję w tobie jedynie pokłada. Oh! nieszczęśliwa to kobieta, co ona przecierpiała! Teraz jeszcze boleść do szaleństwa ją przyprowadza. Przysięgam wam na honor, że nigdy nie widziałem tak zrezygnowanej, jak ona, ofiary. Rodzina jej męża okazała się dla niej nieludzką, okrutną.
— Biedne stworzenie! — szepnęła Amelja.
— I jeżeli nie znajdzie nikogo, ktoby jej podał rękę — kończył Józef drżącym od wzruszenia głosem — to mówi że nic jej nie pozostaje więcej jak śmierć. Wszak to musicie wiedzieć że ona chciała sobie odebrać życie! Zawsze ma przy sobie truciznę, całą butelkę laudanum ma w swoim pokoiku... a jaki to nędzny pokoik!... Co za dom okropny!... bo biedaczka mieszka „pod Słoniem...“ i to na poddaszu.. sam chodziłem tam umyślnie.
Ten ostatni argument najsłabsze, zdaje się, zrobił na Amelji wrażenie; uśmiechnęła się nawet nieznacznie. Może wyobraziła sobie jak Józef zadyszany wyłaził na kilko piętrowe schody.
— Ona nie ma nikogo, opuszczona od wszystkich w swojej niedoli! — dodał znowu Józef. — Serce pęka słysząc co ona przenieść musiała. Ma synka w wieku Żorża.
— W samej rzeczy, przypominam sobie; więc cóż?
— Najpiękniejszy aniołek w świecie — mówił Józef rozczulając się coraz więcej — dziecko to ubóstwiało matkę, a ci oprawcy z największem okrucieństwem wyrwali je z rąk biednej matki i nie pozwolili jej nigdy obaczyć syna.
— Kochany Józefie! — zawołała Emmy, tłumiąc łzy — chodźmy prędzej do niej!
W parę minut potem Amelja wyszła z swego pokoju w kapeluszu i z szalem na ręku przewieszonym, prosząc majora żeby jej towarzyszył. Dobbin zrozumiał że nic mu nie pozostawało oprócz posłuszeństwa; narzucił więc na ramiona Amelji biały kaszmir indyjski, który kiedyś był przysłał, i podał jej rękę.
— Dziewięćdziesiąty drugi numer, na czwartem piętrze! — wołał Józef, nie mający ochoty wznosić się drugi raz w te wyżyny. Zadowolony powodzeniem stanął w oknie salonu, zkąd plac i hotel pod Słoniem widać było jak na dłoni, i patrzył na siostrę i majora dążących do hotelu. Becky żartując i śmiejąc się z dwoma studentami, którzy jej dziadunia nie oszczędzali także, dostrzegła szczęściem przez okienko w dachu idących do niej gości. Wyprawiła natychmiast studentów i zaledwie miała czas uprzątnąć trochę w swoim apartamencie, kiedy właściciel hotelu drzwi jej pokoju otworzył. Wiedząc że mistress Osborne jest bardzo dobrze widzianą na dworze wielkiego księcia, gospodarz hotelu pospieszył sam pokazać Amelji szukany numer pokoju, kłaniał się ciągle i przepraszał mistress Osborne za zbyt strome i wysokie schody.
— Niech lady zechce łaskawie otworzyć — rzekł stukając do drzwi Rebeki, do której zwykle mówił „pani,“ a najczęściej jeżeli nie szorstkim, to dosyć suchym tonem.
— Cóż to? — zapytała Becky z zadziwieniem, wychylając głowę; ale natychmiast wydała okrzyk żywej, chociaż tłumionej niby radości.
Przed nią stała Emmy cała drżąca, i major na swej lasce oparty, śledząc ciekawie co dalej będzie? Emmy powitała Rebekę z otwartemi rękoma, i uścisnęła ją serdecznie, przebaczając, zapominając wszystko. Biedna, skalana istoto, jakże dawno nie byłaś przedmiotem tak czystych, tak świętych uścisków!
Jakkolwiek Becky przewrotną była, nie mogła jednak zostać nieczułą na widok takiej dobroci. Serdeczność Amelji wywołała coś nakształt wdzięczności i wzruszenia, które jeżeli nie było trwałe — w tej chwili przynajmniej — zdawać się mogło szczere. Zręczne kłamstwo obrazem przedstawiającym syna wydzieranego z objęć matki, wróciło Rebece serce Amelji. Był to naturalnie pierwszy przedmiot rozmowy pomiędzy dwiema przyjaciółkami.
— Więc zabrali ci twoje ukochane dziecko — mówiła przez łzy zbyt naiwna Emmy. — Ach Rebeko rozumiem ja dobrze co to jest nie być razem z dzieckiem, wiem doskonale ile to kosztuje; zupełnie też podzielam boleść matek, które są w tak nieszczęśliwym położeniu. Ale Bóg łaskaw, czuwa nad nami. On ci odda dziecko tak jak i mnie moje powrócił.
— Moje dziecko, mego syna?... Ach, doprawdy, że serce pęka z żalu — odrzekła Becky dręczona może tajemnym wyrzutem sumienia.
Becky czuła jakieś niezadowolenie, jakiś niesmak, była jakby skrępowana własnemi kłamstwami w obec niezrównanej prostoty i szczerości; zwykły to los tych wszystkich co raz już zboczyli z drogi prawdy. Jeden fałsz idzie za drugim, wszystko się coraz więcej wikła i plącze, manowce się krzyżują, obawa światła i prawdy wzrasta ustawicznie.
— Moje katusze były straszne kiedy mi syna porwano — rzekła znowu Becky. (Szkoda że w tej chwili dźwięk butelki nie wtórował jej żałośnym lamentom). Byłam już umierającą: miałam okropne uderzenie na mózg, doktorowie już mnie byli na śmierć skazali. Ale niestety! odzyskałam życie, żeby jeszcze walczyć z niedostatkiem i męczyć się w zupełnem osieroceniu.
— Ile on ma lat? — zapytała Emmy.
— Jedenaście — odpowiedziała Becky.
— Jedenaście! — powtórzyła Amelja zdziwiona; ale on, zdaje mi się, jest w wieku mego Zorża, który ma...
— Ach! co też ja mówię? — zawołała Becky, wcale niepamiętając dobrze wieku Rawdonka. — Oh! żebyś wiedziała, droga Ameljo, jak to wszystko w głowie się miesza pod ciężarem strasznej boleści! Ah! ja nie jestem już tem czem byłam kiedyś; doprawdy, sama siebie nie poznaję; a są chwile kiedy od przytomności odchodzę i nic nie pamiętam. Rawdy miał jedenaście lat kiedy mi go wydarli; a był piękny jak anioł, bo miał prawdziwie coś nadziemskiego w twarzy. O! Boże mój Boże! zlituj się nademną. czy ja go jeszcze kiedy zobaczę?
— Czy miał jasne czy ciemne włosy? — zapytała niewyleczona z naiwności Amelja. — Musiałaś zachować jego włosy; pokaż mi je proszę cię.
Becky miała ochotę zaśmiać się z tak świętej prostoty ducha.
— Innym razem, moja droga, chętnie ci je pokażę, jak tylko moje rzeczy, które zostawiłam w Lipsku, tu nadejdą. Mam także jego minjaturę w medaljonie! kazałam ją zrobić niestety! w szczęśliwszych jeszcze czasach.
— Biedna Becky! mówiła Emmy; jakże ja powinnam być wdzięczną Bogu! Tu Amelja zaczęła mówić o piękności, zdolnościach i przymiotach swego syna, któremu według niej żadne dziecko dorównać nie mogło. — Ja ci go pokażę to sama osądzisz.
W jej przekonaniu nic nie mogło więcej nad to pocieszyć Rebekę, jeżeli jeszcze cośkolwiek pocieszyć ją mogło.
Długo jeszcze rozmawiały z sobą; Becky skorzystała z tego żeby opowiedzieć przyjaciółce wszystkie wypadki swego życia od chwili kiedy się z sobą rozłączyły. Zaczęła od tego że ożenienie się Rawdona zaszczepiło w jego rodzinie najzawziętszą dla niej nieprzyjażń; do tego stopnia że bratowa kobieta przewrotna i namiętna takim jadem zatruła serce Rawdona dla żony, że pożycie ich zepsute przeniewierzaniem się Rawdona, zostało w końcu zerwane przez tego ostatniego, który porzucił żonę. Długi czas Rebeka znosiła niedostatek, pogardę i obojętność człowieka, którego nad wszystko kochała, bo miłość dla syna dodawała jej siły do tych ofiar ale zniewagi jej wyrządzane doszły tak daleko, że zmuszona była żądać separacji! Dosyć powiedzieć, iż mąż jej był tyle nikczemny że dla otrzymania korzystnej posady przez wpływy potężne starego rozpustnika, margrabiego Steyne, ośmielił się wymagać od żony frymarczenia tem, co jej było najdroższe... bo honorem!
Becky opowiedziała ten dramatyczny epizod z wyrazem obrażonej wstydliwości i cnotliwego oburzenia. Po tej zniewadze Becky zmuszona była ostatecznie dom męża opuścić, ale nienawiść i zemsta tego potwora, który jej syna porwał prześladowały ją wszędzie i na życie jej nawet czyhały. Oto dla czego Becky była biedna, opuszczona, złamana!
Emmy wierzyła wszystkim zmyślonym historjom Rebeki: Trzęsła się z oburzenia na ohydne postępowanie Rawdona i nikczemnego Steyne’a, ale oczy jej były pełne sympatji dla Rebeki ile razy ta o wycierpianych przez siebie prześladowaniach wspomniała. Becky nie mówiła nic złego o swoich prześladowcach, to jest o mężu i jego rodzinie; ale w jej słowach było wiele boleści, chociaż nie było gniewu. Kochała ona szalenie Rawdona, może nazbyt namiętnie żeby mu brak wierności małżeńskiej przebaczyć; ale zawsze jednak był to ojciec jej dziecka. Kiedy Becky opowiadała scenę porwania jej syna, Emmy wyjęła chustkę z kieszeni żeby sobie łzy obetrzeć nieznacznie, a nasza artystka dramatyczna z dumą i zadowoleniem dostrzegła głębokie wrażenie przez siebie wywołane.
Major znudzony czekaniem na korytarzu, gdzie było wąsko i nisko tak że kapeluszem zaczepiał o sufit a rękami o ściany, zszedł na dół do sali wspólnej wszystkim lokatorom, nie chciał bowiem tym paniom przerywać rozmowy. Dym jak mgła wznosi się w sali, w której nie jeden kufel piwa w ciągu dnia się wypróżni Na tłustym i poplamionym stole stoją lichtarze z łojowemi świecami, nad stołem zaś rząd ćwieków z kluczami od pokojów zajętych przez podróżnych. Emmy rumieniła się przechodząc, a raczej przebijając się przez kłęby gęstego dymu, otaczającego mnóstwo najróżnorodniejszych postaci: roznosiciele drobnych towarów namawiają każdego do kupna, studenci zajadają butersznity, próżniacy przy kartach lub domino, ścierając rękami porozlewane piwo na stołach, nakoniec kuglarze koczujący krzepią swoje siły w przerwach wolnych od przedstawień. Oto jest publiczność zapełniająca wszystkie oberże niemieckie w niedziele i święta wśród zgiełku i wrzawy. Kelner przyniósł kufel piwa majorowi, który zapalił wyjęte z kieszeni cygaro, wziął jakiś dziennik do ręki i czekał cierpliwie chwili kiedy będzie powołany do pełnienia obowiązków kawalera asystującego damom.
Hans i Fritz weszli do sali brzęcząc ostrogami po płytach kamiennej posadzki. W ustach mieli ozdobne pjankowe fajeczki z pięknemi figurkami, kapelusz spadający na ucho, miny najdzielniejszych burszów. Zawiesili klucz pod numerem 90, kazali sobie podać masła, szynki i piwa, usiedli obok majora i zaczęli rozmawiać o pojedynkach i o zakładach kto kogo przebije między młodzieżą uniwersytetu w Schoppenhausen. Wszechnica ta słynęła już od dawna w Niemczech kwitnącym stanem nauk, ztamtąd promienie światła rozchodziły się po całym kraju, a nawet po Europie, ztamtąd także przybyli do Pupernikel dwaj młodzi akademicy z Rebeką dla przypatrzenia się uroczystościom z powodu zaślubin wielkiego księcia.
— La petite fierge d’Erin barait edre en bays de gonnaissance — powiedział Hans, który miał pretensje do francuskiego języka — quand le Grand baba s’est en allé il est venu une bètite combadriote a elle, et je les ai entendues pavardez et chacasser ensemble[16].
— Trzeba będzie wziąć bilety na jej koncert. Masz ty pieniądze, Hans?
— Co? na jej koncert? Ten koncert z wiatrem chyba przebrzmi, bo Max mi mówił że tak samo było w Lipsku: ogłosiła koncert, rozprzedała bilety i wyjechała szczęśliwie. Wczoraj mówiła mi w powozie że akompanjator jej zachorował w Dreznie. Zresztą nikt mnie nie przekona żeby ona mogła śpiewać; wiecznie jest zachrypnięta zupełnie tak jak ty, który przecież uchodzisz w Niemczech za beczkę piwa, jako najsławniejszy bibuła.
— Ale co ty pleciesz! zachrypnięta! Kiedy ja sam słyszałem jak w swojem oknie nuciła śliczną balladę angielską: „Róża na balkonie,“ i wcale nie dostrzegłem żadnego ochrypnięcia w jej głosie.
— He, daj sobie pokój, mój kochany. Wiesz dobrze że bibosze i śpiewacy chodzą temi samemi drzwiami — powiedział Fritz, którego nos czerwony wymownie dowodził że trudniejby mu było parę dźwięków wydobyć z gardła, aniżeli wlać tam parę kufli piwa — Ergo — mówił dalej — lepiej zrobisz jak biletów brać nie będziesz. Zresztą ona i bez tego świetne wczoraj zrobiła interesa na rulecie; widziałem jak mały jakiś chłopiec grał za nią i wygrywał. Wolimy wydać nasze pieniądze inaczej: pójdziemy z nią do teatru, uczęstujemy ją francuskiem winem i koniakiem w ogrodzie Aureljusza; ale żeby kupować jej bilety, hm... zato bardzo ci dziękuję. Czy nie jesteś mego zdania, co? Kelner! zmienić kufle!...
Zwilżywszy kilkakrotnie jasne wąsiki w białej piance miłego napoju i zakręciwszy je dziarsko do góry, młodzi akademicy wyszli na plac i zmieszali się z gawiedzią, tłumnie targ zalegającą.
Major, który z ich rozmowy ani słowa nie stracił i widział klucz wieszany pod 90-tym numerem, z łatwością się domyślał że ową dziewicą Erinu nie był nikt inny, jak tylko Rebeka.
— A to z piekła kobieta! — pomyślał sobie. — Znowu zaczyna dokazywać.
Przypominając sobie dawne umizgi Rebeki żeby serce Józefa podbić, major uśmiechnął się. Nieraz szczerze z tego się uśmiał razem z Jerzym Osborne’m, aż do chwili kiedy ten wpadł sam w sidła małej Circe w kilka tygodni po swojem ożenieniu. Wiljam podejrzywał przyjaciela, ale nie chciał nigdy wglądać w stosunki tajemnicą okryte; wolał nie wiedzieć o tem czego się wstydził i nad czem nie mało nawet wycierpiał. Jerzy nieraz zaczynał sam o tem rozmowę; zdawało się że chciał ciężar jakiś z serca zrzucić, że mu coś na sumieniu leżało. W wigilję bitwy pod Waterloo, kiedy dwaj młodzi oficerowie na czele swoich kompanji maszerowali w deszcz ulewny w kierunku armji francuskiej, Jerzy rzekł do Willjama:
— Bardzo się cieszę że otrzymaliśmy rozkaz do wymarszu, bo wplątałem się w najgłupszą w świecie intrygę z tą kobietą. Jeżeli polegnę, mam nadzieję że Emmy nigdy o tem wiedzieć nie będzie. Bądź co bądź, nie ma nic czegobym dziś nie oddał żeby to się dało cofnąć i żeby tego wszystkiego nigdy nie było!
Willjam czuł się szczęśliwym że nie raz mógł był osłodzić żal biednej wdowy, upewniając ją że Jerzy na krótki czas przed śmiercią często z największą czcią o żonie i o ojcu wspominał.
W rozmowach ze starym Osborn’em major również często dotykał tego przedmiotu, i tem się nie mało przyczynił do pogodzenia upartego starca z pamięcią syna i z pozostałą po nim wdową.
— O! tak — mówił do siebie Dobbin — ten potwór w postaci kobiety znowu nam jakiego piwa nawarzy i siecią intryg oplącze. Chciałbym żeby tysiące mil ją od nas dzieliły. Ona zawsze za sobą wlecze nieszczęście!...
Kiedy pogrążony w niepokojących przypuszczeniach major trzymał w ręku dziennik, będący organem rządowym w Pupernikel, uczuł że ktoś parasolikiem trąca go w ramie: odwrócił się i ujrzał przed sobą Amelję.
Najsłabsze nawet stworzenia muszą mieć zawsze jakąś ofiarę: Emmy tak dobrze umiała uczynić majora ślepo uległym swej woli, że rozkazywała mu, posyłała go wszędzie nie spotykając nigdy najmniejszego oporu z jego strony. Żaden piesek nie mógł być lepiej od niego do posłuszeństwa ułożony, a gdyby Amelji przyszła fantazja rzucić co do wody i powiedzieć: „Dobbin, szukaj!“ skoczyłby niewątpliwie na dany sobie rozkaz.
— No i cóż! powiedziała, żartobliwie kiwając główką, to tak czekałeś pan żeby mnie ze schodów sprowadzić?
— Nie mogłem się wyprostować w tym korytarzu — odrzekł major z miną zabawnie zafrasowaną.
To mówiąc zerwał się, kontent zapewne że może podać rękę Amelji i wyjść z tej duszącej, przesiąkłej dymem atmosfery. Zapomniał nawet zapłacić kelnerowi który dopędził go we drzwiach i prosił o pieniądze za nietknięte piwo. Emmy zaczęła śmiać się, mówiąc że major od dłużników ucieka i płacić nie lubi. Nigdy jeszcze Amelja nie była tak wesołą i ożywioną; chciała biedz co prędzej żeby natychmiast brata zobaczyć. Major żartował także z tej nagłej czułości dla brata, bo — mówiąc prawdę — nie widział jej nigdy spieszącej z taką skwapliwością do miłego Józefa.
Przez czas kiedy Emmy rozmawiała z przyjaciółką, a major wybijał palcami jakiegoś marsza na mokrym stole piwiarni, eks-dygnitarz Bengalu przechadzał się szerokim krokiem po pokoju, ogryzał paznogcie i stawał co chwila w oknie, patrząc czy nie idzie kto z hotelu pod Słoniem. Jeżeli mistress Amelji pilno było zobaczyć się z bratem, to możemy powiedzieć że pragnienie to obie strony podzielały.
— No i cóż? zapytał Józef siostrę jak tylko ją z daleka zobaczył.
— O! bardzo biedna! odpowiedziała Emmy, wiele, bardzo wiele przecierpieć musiała.
— Na honor, bardzo wiele, powtórzył Józef, którego policzki trzęsły się jak galareta zaprawiona arakiem.
— Możnaby jej dać pokój panny Paym — zagadnęła Emmy — a Paym może spać na drugiem piętrze.
Paym była to niemłoda angielka, służąca mistress Osborne. Kirsch był dla niej pełen grzeczności, bo miał sobie za obowiązek umizgać się go niej. Żorż bardzo lubił ją straszyć opowiadaniem o duchach, upiorach i zbójcach. Paym przepędzała całe dnie na łajaniu i burczeniu pod nosem, rano zaś czesała swoją panią i codzień oświadczała jej nieodwołalne postanowienie wrócenia do Clapham, swojej rodzinnej wioski.
— Becky zajmie pokój p. Paym — powtórzyła Emmy.
— Jakto! czy chciałabyś pani zamieszkać z tą kobietą pod jednym dachem? zawołał major trącając o krzesło.
— A naturalnie — rzekła Emmy z wyrazem najszczerszej naiwności — ale nie ma za co się gniewać, majorze, i gniew na niewinne sprzęty wywierać, dodała uśmiechając się. Cóż naturalniejszego że ją do siebie zabierzemy?
— Cóż naturalniejszego, mój kochany? powtórzył z kolei Józef.
— Biedaczka przeszła przez ciężkie próby! mówiła dalej Emmy: Jej bankier ogłasza bankructwo i ucieka; nikczemny mąż, ten istny potwór, opuszcza ją i wybiera jej dziecko — to mówiąc Emmy podniosła tak stanowczo pięść groźnie zaciśniętą, że entuzjazm jej udzielił się majorowi — nakoniec ta nieszczęśliwa zmuszona jest dawać lekcje śpiewu żeby tylko z głodu nie umrzeć, a mybyśmy mieli być tak okrutni żebyśmy jej do domu przyjąć nie chcieli?...
— Bierz pani od niej lekcje spiewu ile się pani podoba — odparł żywo major; — ale błagam panią na wszystko nie wpuszczaj tej kobiety do swego domu.
— Ba! odezwał się Józef wzruszając ramionami.
— Jakto! pan taki dobry, zawsze gotów poświęcić się dla drugich... Nie, panie Willjamie, ja pana nie rozumiem — mówiła coraz żywiej Amelja. Czyż to nie jest właśnie stosowna chwila żeby jej podać rękę, podczas kiedy nieszczęście ją przygniata. Przecież to najdawniejsza z moich przyjaciółek, i zdaje mi się że...
— Przepraszam panią, ona nie zawsze była pani przyjaciółką, odpowiedział Dobbin rozdrażniony żywym oporem Amelji.
To przemówienie było dosyć drażliwe; Emmy odpowiedziała majorowi spojrzeniem pełnem godności a po chwili dodała:
— To nie dobrze, to bardzo nie dobrze co pan robisz.
To rzekłszy poszła pewnym krokiem do swego pokoju, żeby tam ukryć obrazę, jaka ją dotknęła.
— Wywołać tak dotkliwe dla mnie wspomnienie! rzekła do siebie samej zamknąwszy drzwi pokoju; to już jest okrucieństwem żeby otwierać na nowo ranę która mi tyle bolu zadała. Ah! to nie dobrze z jego strony! Jeżeli ja o tem już zapomniałam, czyż jemu wypada mnie to przypominać? O! nie, nie.
Potem spojrzała na portret męża, zawieszony jak zwykle nad łóżkiem i nad minjaturą syna, i tak do siebie znowu mówiła:
— Pamiętam jakby to było wczoraj kiedy sam usiłował mnie przekonać że moja zazdrość w błąd mnie wprowadziła, że moje podejrzenia były niesłuszne, i że ty który z nieba teraz patrzysz na mnie, byłeś wyższym nad wszystkie zarzuty!
Miotana oburzeniem Emmy chodziła prędko po pokoju, aż w końcu stanęła opierając się o poręcz łóżka, nad którym wisiała mała minjatura jej męża w dawnych czasach robiona. Utkwiła wzrok swój w wizerunek Jerzego, i długo zostawała nieruchoma jak posąg. Im więcej się wpatrywała w oczy męża, tem była pewniejszą że w oczach tych dostrzega wyraz gorżkiego wyrzutu. Wszystkie wspomnienia pierwszej miłości cisnęły się w jej myśli i rana zaledwie zabliźniona otworzyła się na nowo. Amelja czuła że nie ma dosyć siły do zniesienia słusznych według niej zarzutów, które jej wyobraźnia w oczach portretu tworzyła.
Biedny Willjamie! Jeden wyraz zburzył całą twą pracę i rozbił gmach oparty na tyloletniem poświęceniu, na niezachwianej stałości; jeden niebaczny wyraz rozprószył twoje nadzieje i odebrał ci serce, które miało ci nagrodzić całe życie zaparcia się samego siebie.
Jakkolwiek Willjam odgadywał z oczu Amelji że stanowcza chwila nastąpić miała, nie przestawał jednak pracować nad Józefem, żeby ten miał się na ostrożności z przewrotną jak Rebeka kobietą i żeby sprzeciwił się wprowadzeniu jej do domu. Opowiedział mu wszystko co dawniej jeszcze słyszał o Rebece jak również i o tem co się teraz o niej dowiedział, a mianowicie że żyje zawsze otoczona graczami i wszelkiego rodzaju podejrzanymi ludźmi. Któż więcej jeżeli nie ona zmężem przyczynili się do zguby biednego Jerzego? Sama zresztą przyznaje się że się rozeszła z mężem, ale kto może być pewnym że powody przez nią samą przytaczane są prawdziwe? Zważywszy to wszystko, towarzystwo takiej kobiety było — według majora — zupełnie niewłaściwe dla siostry Józefa, która nie miała zbyt wielkiej znajomości świata. Jednem słowem major błagał Józefa żeby zamknął drzwi swego domu przed tą kobietą.
Gdyby nalegania majora były więcej zręczne a mniej natarczywe, przyniosłyby może pożądany skutek; ale dygnitarz cywilny czuł sie trochę upokorzony przewagą wojskową, jakiej major nad nim używał. To usposobienie Józefa znacznie zostało wzmocnione wpływem jego lokaja, Kirsch’a, bardzo niechętnego majorowi za kontrolę wydatków przez tegoż Kirsch’a robionych. Po długiej zatem przemowie majora Józef odpowiedział energicznie że on sam lepiej niż kto inny potrafi bronić swego honoru i że życzyłby sobie żeby się nikt w jego sprawy nie mieszał, gdyż on sam wie dobrze co robi, i potrafi się obejść bez rady i opieki. Rozprawę tę dosyć długą i burzliwą, zakończyło zjawienie się mistress Becky i posługacza, który przyniósł za nią jej rzeczy z hotelu pod Słoniem.
Becky miała dla Józefa obfity zapas wyrazów wdzięczności i podziękowań, ale spojrzała na majora z niedowierzaniem, kłaniając mu się grzecznie, przeczuwała bowiem że ma w nim nieprzyjaciela, który przeciw niej głosował na radzie familijnej. Usłyszawszy głos Becky Amelja przybiegła natychmiast do salonu i uściskała serdecznie swoją protegowaną, nie zważając na majora, któremu tylko rzuciła gniewne spojrzenie. Pierwszy to raz może w życiu Amelji widać było na jej twarzy wyraz nieusprawiedliwionej pogardy, ale dla wiadomych sobie powodów chciała okazać majorowi swoje niezadowolenie. Dobbin urażony tą niesprawidliwością więcej aniżeli niełaską, ukłonił się chłodno — na co mu równie chłodnym odpowiedziano ukłonem — i wyszedł.
Uwolniona od jego obecności Amelja swobodnie obsypywała Rebekę czułemi pieszczotami i z niezwykłym jej zapałem zajęła się instalacją przyjaciółki w pokoju dla niej przeznaczonym. Ile razy osoba dobra ale chwiejnego i nieśmiałego usposobienia ma jakąś niesprawiedliwość popełnić, radaby zawsze przyspieszyć — o ile można — wykonanie swego postanowienia, bo niepewność jest w takim razie bardzo uciążliwą. Amelji zdawało się że tym postępkiem oddała cześć pamięci Jerzego, i dała dowód wielkiej siły charakteru.
Żorż wrócił z przechadzki na objad, i zastał — jak zwykle — stół na cztery osoby nakryty, ale miejsce majora było przez jakąś damę zajęte.
— A Dobbin? zapytał chłopiec z właściwą swemu wiekowi żywością.
— Major zapewne jest na objedzie w mieście — odpowiedziała matka, przytulając syna do piersi i ściskając go serdecznie. Potem, uchylając włosy, które mu na czoło spadały, przedstawiła go mistress Rebece Crawley.
— Oto mój syn, Rebeko, rzekła.
To jedno słowo w ustach mistress Osborne zdawało się oznaczać: szukajcie na całym świecie a podobnej doskonałości nie znajdziecie.
Becky patrzyła na Żorża z wyrazem największego uwielbienia i z uczuciem rękę jego ścisnęła.
— Kochane dziecko — powiedziała głośno — jakże on podobny do...
Wzruszenie nie pozwoliło Rebece myśli zaczętej dokończyć, ale Amelja zrozumiała ją dobrze: Widok Żorża przypomniał zapewne biednej matce dziecko jej wydarte. Szczęściem, radość doznana przy spotkaniu dawnej przyjaciółki musiała boleść Rebeki znacznie osłodzić bo apetyt mistress Crawley nie zostawiał nic do życzenia.
W ciągu obiadu Becky była dosyć mowną; ile razy się odezwała Żorż słuchał jej zawsze ze szczególną uwagą. Po obiedzie Emmy wyszła dla wydania sługom niektórych rozporządzeń, Józef chrapał w fotelu trzymając w ręku gazetę Galignani, a Żorż siedząc koło nowoprzybyłej, przypatrywał się jej uważnie, jak gdyby sobie przypominał że ją widział kiedyś.
— Założyłbym się... — powiedział z miną człowieka który znalazł to czego szukał.
— O cóżbyś się założył? — rzekła Becky śmiejąc się.
— Że ta dama, którą widziałem wczoraj przy rulecie... to byłaś pani.
— Cicho, miły swawolniku — mówiła Becky biorąc jego rękę i okrywając ją pocałunkami — wujaszek był tam także, a mama nic o tem wiedzieć nie powinna.
— Niech pani będzie spokojna — powiedział chłopczyk.
— Widzisz jakeśmy się już dobrze poznali i zaprzyjaźnili — odezwała się Becky do wchodzącej właśnie Amelji.
Wyznajmy tu nawiasem że otwierając gościnnie dom swój, mistress Osborne lepszego wyboru zrobićby nie mogła.
Willjam, oburzony do najwyższego stopnia — chociaż ani się domyślał jeszcze katastrofy jaką był zagrożony — przebiegał ulice miasta, nieprzytomny prawie, spotkał nakoniec pana Tapeworm’a, sekretarza legacji, a ten go zaprosił na obiad. Przy stole major tak poprowadził rozmowę, że mógł najnaturalniej zapytać dyplomatę czy ten nie słyszał wypadkiem o jakiejś mistress Rawdon Crawley, która była przez pewien czas — podobno — dosyć głośną w Londynie. Tapeworm znał doskonale ploteczki londyńskie, a że był przytem z rodziny lady Gaunt spowinowacony, był tedy w stanie udzielić majorowi dokładnych wiadomości o Rebece. Imiona Tufto i Steyne często przychodziły w tej historji zbyt mało budującej, jeżeli wnosić można z rumieńców wstydliwych, oblewających aż po same uszy policzki majora. Kiedy Dobbin oświadczył panu Tapeworm że Rebeka zamieszkała w domu misstress Osborne i Józefa Sedley’a, dyplomata parsknął tak szczerym śmiechem, że nasz major zdziwiony otworzył usta. Według pana Tapeworm lepiej było sprowadzić do siebie jednego z więźniów z ogoloną głową, z tych co łańcuchami po dwóch sprzężeni zamiatają ulice w Pupernikel, bezpieczniej było ofiarować mu gościnność i powierzyć Żorża, aniżeli wpuścić do domu taką intrygantkę.
Major, silnie zaniepokojony, postanowił przywdziać uniform galowy i udać się wieczorem na bal dworski, na którym i Amelja znajdować sie miała, co było ułożone jeszcze przed widzeniem się z Rebeką. Chciał on powiedzieć Amelji wszystko co się o mistress Crawley dowiedział, ale smutnego doznał zawodu, bo Amelja nie ukazała się wcale. Wrócił do siebie, ale w oknach apartamentu zajmowanego przez Sedley’ów światła już nie było; należało więc czekać do jutra, żeby się z Amelją rozmówić, a godziny wlokły się powoli, bo major ani oka nie zmrużył.
Nazajutrz rano posłał służącego z bilecikiem do Amelji prosząc ją żeby mu naznaczyła godzinę, kiedy mógłby się z nią rozmówić: odpowiedziano posłanemu że mistress Osborne niezdrowa i cały dzień z pokoju swego nie wyjdzie.
Emmy przepędziła także noc bezsenną. W nieustannej walce sama z sobą, kilka razy już była skłonną uledz; ale jakaś niepojęta siła wzmacniała znowu jej opór, zacierając w umyśle wszelkie względy wdzięczności za tyle poświęceń, przyjaźni i niezachwianej stałości: żadne uwagi zaślepienia jej zwyciężyć nie mogły.
Po południu major uzyskał nakoniec audjęcję, ale zamiast szczerego powitania, jak dawniej, otrzymał zimny i ceremonjalny ukłon, a mała rączka obciągnęta rękawiczką wysunęła mu się prędko z jego ręki.
Rebeka znajdowała się w tym samym pokoju; zbliżyła się do majora i ze słodziutkim uśmiechem podała mu rękę, ale Dobbin cofnął się nie umiejąc opanować swego wzruszenia.
— Przepraszam panią — powiedział do niej major — ale pozwól mi pani oświadczyć sobie że jeżeli tu przychodzę, to nie przyjaźń dla pani mnie tutaj sprowadza.
— Cóż znowu do djabła, zostawmy to — zawołał Józef chcąc zażegnać grożącą scenę.
— Nie rozumiem wcale co major Dobbin ma do powiedzenia przeciwko Rebece? — rzekła Amelja stanowczym, chociaż zdradzającym wzruszenie głosem. To mówiąc spojrzała na niego surowo.
— Ja sobie nie życzę żeby te rozprawy odbywały się w moim domu, rozumiesz majorze? — odezwał się znowu Józef. — Proszę cię bardzo zostaw rzeczy tak jak są.
Potem spojrzawszy w około Józef westchnął, poczerwieniał, i cały drżący zbliżył się do drzwi swego pokoju.
— Moja droga Ameljo — rzekła Rebeka z słodyczą prawdziwie angielską — zaklinam cię, wysłuchaj wszystkich oskarżeń, jakie major Dobbin ma przeciw mnie...
— Co do mnie — przemówił cienkim głosem Józef — nie chcę słyszeć ani słowa.
Tu zawinął się okolistym szlafrokiem i wyszedł z pokoju.
— Teraz kiedy pan masz same kobiety przed sobą — rzekła Amelja — nic pana zatrzymywać nie powinno; słuchamy.
— Ameljo — odpowiedział obrażony major — czy słusznem jest mówić w ten sposób do człowieka, który przez całe swoje życie ani razu nie uchybił żadnej kobiecie? Jeżeli przychodzę tu dzisiaj, to nie w innym celu jak tylko dla dopełnienia obowiązku.
— W takim razie, chciej się pan pospieszyć — powiedziała Amelja coraz więcej się zapalając.
Na te słowa rozkazującym wymówione tonem, twarz majora przybrała wyraz ostry i surowy.
— Dobrze więc; przychodzę powiedzieć... — o! pani możesz zostać, mistress Crawley, bo wszystko co mówię, mogę powiedzieć przy pani, — mam właśnie oświadczyć że znajduję zupełnie niewłaściwem żeby rodzina, którą szanuję, dawała przytułek kobiecie poróżnionej z mężem, podróżującej pod przybranem nazwiskiem i uczęszczającej do domów gry...
— Ja byłam na balu, zawołała Becky.
— Sądzę więc że to nie jest stosowne towarzystwo dla mistress Osborne i dla syna. Dodam tu jeszcze — mówił major zwracając się do Rebeki — że spotkałem teraz właśnie ludzi, którzy znają panią doskonale, i proszę mi wierzyć że nie miałbym odwagi powtórzyć w obecności mistress Osborne wszystkiego co o pani słyszałem.
— Majorze — rzekła Rebeka — umiarkowanie i względy delikatności w rzucaniu potwarzy są równie zręczną jak skuteczną bronią; bo nic tak nie cięży na obwinionych jak tajemnicze oskarżenia, z któremi otwarcie wystąpić nie ma się odwagi. Jeżeli pan chcesz mi zarzucać przeniewierzenie się memu mężowi, to śmiało cały świat wezwać mogę, jak również i pana do poparcia tego zarzutu jakimkolwiek dowodem. Sumienie moje spokojne, bo honor nienaruszony. Możesz więc pan wyrzucać mi moją niedolę, niedostatek, biedę, osamotnienie; prawda, są to występki, które ciężą na mnie i za które srodze, boleśnie pokutuję. A dobrze, więc nie chcę wam zawadzać, odchodzę od was, ale cię na wszystko proszę, moja droga Emmy, nie sądź mnie niewinną dziś, tak jak i dawniej winną nie byłam. Te kilka godzin szczęścia zostaną dla mnie jak sen ułudny; wezmę znowu mój kij pielgrzymi i pójdę naprzód nie oglądając się po za siebie. Pamiętasz Emmy, tę piosnkę, którąśmy kiedyś razem śpiewały? Chwile te, niestety! na zawsze minęły. Odtąd moje życie ciężką pielgrzymką, wśród której spotykałam tylko wzgardę zawsze i wszędzie. Odpychano mnie, bo byłam biedną; znieważano mnie, bo byłam sama jedna i opuszczona. Bądź zdrowa, kochana Ameljo, zostać tu nie mogę, kiedy mój pobyt krzyżuje widocznie plany twego przyjaciela.
— Nic też więcej nie pozostaje pani do zrobienia — odrzekł major — i w samej rzeczy, jeżeli mam jakieś prawa w tym domu...
— Prawa? pan nie masz żadnych! zawołała Amelja w najwyższem oburzeniu. Becky, zostaniesz ze mną o! nie obawiaj się, ja cię nie opuszczę, dla tego że cię prześladują i znieważają... dla tego że majorowi podoba się zrobić ci scenę. Chodź, moja droga, chodź ze mną.
Obie poszły ku drzwiom, Willjam pospieszył żeby im otworzyć, a w chwili kiedy miały wyjść, wziął rękę Amelji i rzekł:
— Zostań pani na chwilę, błagam cię; mam tylko kilka słów powiedzieć.
— Żeby módz swobodnie mówić przeciw mnie w mojej nieobecności; rzekła Becky przybierając minę nieszcześliwej ofiary.
Amelja za całą odpowiedź ścisnęła jej rękę.
— Ręczę słowem honoru że o pani mówić wcale nie myślę — rzekł znowu Dobbin. — Ameljo, zostań pani proszę.
Amelja została, a major ukłonił się głęboko Rebece, która zamykała drzwi wychodząc. Blada, wsparta o kominek, Amelja patrzała na majora w milczeniu.
— Winienem panią przeprosić — odezwał się major — za niestosowne wyrażenie... nie powinienem był odwoływać się do praw.
— Ah! dobrze przynajmniej że pan to uznajesz, odpowiedziała Amelja drżąca z gniewu i oburzenia.
— Sądzę że wolno mi będzie wytłumaczyć się, dodał znowu major.
— To bardzo zręczny sposób przypomnienia mi obowiązków wdzięczności, jakie mam dla pana, rzekła Amelja.
— Prawa, o których wspomniałem, są te jakie mi przekazał ojciec Żorża.
— Nie dawniej jak wczoraj jeszcze umiałeś pan ubliżyć jego pamięci; pan dobrze wiesz o czem ja mówię; ale może pan być pewnym że mu tego nigdy nie zapomnę — nie, nigdy.
Amelja wymówiła te wyrazy z jakiemś konwulsyjnem drżeniem, zdradzającem gniew i wzruszenie.
— Czy tak Ameljo? powiedział ze smutkiem Dobbin; a więc słowa wymówione pod wpływem gniewu i uniesienia zdolne są zatrzeć pamięć poświęcenia całego życia? Postępowanie moje pamięci Jerzego nigdy ubliżyć nie mogło; jeżeliby kto kiedykolwiek miał prawo do robienia mi wyrzutów, to sumiennie powiedzieć mogę że ani syn Jerzego, ani jego żona. Pomyśl pani spokojnie nad tym; a jestem przekonany że musisz mnie uznać niewinnym, w tej chwili nawet może już brakłoby pani odwagi żeby mnie potępić.
Amelja schyliła głowę na piersi.
— Nie, Ameljo, moje słowa nie mogły cię dotknąć były one pozorem tylko. Przez lat piętnaście żyłem tylko dla ciebie, czuwałem nad tobą, kochałem cię nad wszystko; mogłem więc nauczyć się czytać w twojem sercu, i poznać dobrze do czego to serce jest zdolne. Może ono przywiązać się szczerze i pozostać wierne wspomnieniom, ale odpowiedzieć silnem uczuciem przywiązaniu, jakie ja mam dla ciebie... nie, nigdy! Szalony byłem żywiąc w mem sercu próżne nadzieje. Pragnąc zamienić silną, głęboką miłość na słabą iskierkę przywiązania jakąś mi ofiarować mogła. Dziś widzę, że nie jesteś mojej miłości godną, że cel, za którym goniłem, nie wart jest olbrzymich wysileń jakie dotąd podejmowałem — dziś wyrzekam się moich marzeń i odchodzę, lecz ani żalu do ciebie nie zachowam, ani wyrzutów robić ci nie będę. O! nie, Ameljo; dobroci odmówić ci nie mogę, ale żeby się wznieść do tego uczucia, o jakiem mówię... potrzeba mieć większe serce. Bądź zdrowa Ameljo; czas już przerwać tę walkę, do której sił już nam obojgu nie staje.
Amelja milcząca i złamana, słuchała Willjama, który zrywał nagle łańcuch, jaki go przykuwał do niej, żeby odzyskać niezależność i swobodę, których się dobrowolnie od tylu lat wyrzec dla niej umiał. Emmy zapewne nie przewidywała żeby major miał odwagę zrzucić jarzmo z siebie; nie mając zamiaru wyjść za niego, trzymała go u nóg swoich; to wszystko co mu w zamian za jego miłość ofiarować chciała. Często też w życiu spotykamy podobne temu przykłady.
Zajęcie przez majora nowego względem niej stanowiska zastało Amelję zupełnie nieprzygotowaną, zdziwiona, więcej już o odwrocie aniżeli o zaczepnej roli myślała.
— Jeżeli dobrze pana zrozumiałam, to pan odjeżdżasz, panie Willjamie, rzekła:
Willjam uśmiechnął się smutnie.
— Wszakże już kiedyś panią pożegnałem, wróciłem znowu po latach dwunastu, ale wówczas byliśmy młodzi; z nadzieją żartować bezkarnie nie można; życie zużywa się prędko.
Podczas tej rozmowy Becky stała podedrzwiami, które zręcznie uchylić umiała, zbytecznem więc byłoby mówić że ani jeden wyraz nie był dla niej stracony.
— On ma szlachetne serce — myślała sobie — ta kobieta nie powinnaby robić z niego igraszki.
Przyznajmy również że bezstronność, z jaką Becky oddała sprawiedliwość otwartemu swemu przeciwnikowi, niemniej była szlachetną.
— Ach! — myślała znowu — gdybym była takiego męża znalazła, któryby łączył, jak on, rozum i serce, nie zważałabym na jego długie i niezgrabne nogi.
Becky poszła do swego pokoju, gdzie po chwilowym namyśle napisała kilka słów do majora, prosząc go żeby się wstrzymał kilka dni z wyjazdem i obiecując mu że będzie się starać wpłynąć na Amelję i zrobić dla niego wszystko, co tylko będzie w jej mocy.
Dobbin tymczasem pożegnał Amelję i wyszedł. Becky główna tej burzy przyczyna, została panią sytuacji i mogła teraz namyśleć się swobodnie w jaki sposób największą korzyść da się ze zwycięstwa osiągnąć.
Żorż wracając ze zwykłej przechadzki na obiad do domu, nie zastał swego starego przyjaciela. Głuche milczenie panowało przy stole. Józef nie stracił nic a nic apetytu, ale Emmy nie jadła wcale.
Po obiedzie Żorż wyciągnął się na kanapie pod oknem, a widząc ruch niezwykły na placu zawołał:
— Cóż to znaczy? — Powóz majora wytaczają przed ganek.
Był to w samej rzeczy powozik przez majora za sześć funtów kupiony; niewyczerpany przedmiot żartów wszystkich znajomych majora.
Emmy zajęta niby robotą, zadrżała na słowa syna, ale mu nic nie odpowiedziała.
— He! he! otóż i Franciszek z płaszczem majora! mówił dalej Żorż — i ślepy Kunz, pocztyljon, z swojemi trzema szkapami, w odwiecznej żółtej kamizelce. — Czy kto ma jechać gdzie? Ale zaprzęgają do powozu majora; czy Dobbin odjeżdża?
— Tak — rzekła — odjeżdża.
— Odjeżdża? A kiedyż powróci?
— Nigdy, odpowiedziała Emmy.
— Nie, to być nie może! On nie pojedzie! — wołał Żorż rzucając się z kanapy.
— Cicho mi siedź! — krzyknął Józef Sedley.
— Zabraniam ci wychodzić, Żorż! — rzekła smutnie matka.
Chłopiec zatrzymał się, tupnął nogą, i zaczął się znowu na kanapie niecierpliwie rzucać.
Konie były już zaprzężona, rzeczy upakowane w powozie; Franciszek przyniósł pałasz, laskę i parasol swego pana, związał to wszystko razem, położył przy sobie na koźle, obok pudełka z stosowanym kapeluszem, i wyniósł nakoniec stary płaszcz granatowy z czerwoną podszewką, który od piętnastu lat nie opuszczał swego właściciela; pod Waterloo był on zupełnie nowy, a nazajutrz po bitwie przy Quatre-Bras służył do okrycia się w nocy obu przyjaciołom, których śmierć rozdzielić miała.
Właściciel hotelu przyszedł także przypatrzeć się powozowi, a kiedy wszystko już upakowane było, Dobbin ukazał się gotów zupełnie do drogi. Gospodarz płakał żegnając gościa, bo major był powszechnie lubiony przez tych, którzy go bliżej znali.
— Ja chcę go pożegnać — wołał Zorż, stukając nogą o posadzkę.
— Oddaj mu to, proszę cię — rzekła ze wzruszeniem Becky, wtykając bilecik chłopcu do ręki.
Zorż zbiegł ze schodów i przeleciał ulicę z szybkością błyskawicy. Willjam był już w powozie, pocztyljon zacinał konie, ale malec wyskoczył na stopień powozu i rzucił się majorowi na szyję. Widać było przez okno jak go zasypywał pytaniami i jak w końcu oddał mu bilecik. Major uchwycił papier drżącą ręką, ale spojrzawszy na pismo, zmienił nagle wyraz twarzy, podarł bilecik na drobne kawałki, które wyrzucił przez okno powozu i uściskał raz jeszcze Zorża. Biedny chłopiec przy pomocy Franciszka zlazł ze stopnia powozu i tarł sobie oczy patrząc na powóz, Franciszek usiadł na koźle, pocztyljon klasnął z bicza i konie ruszyły. Dobbin zwiesił głowę na piersi i nie patrzył nawet kiedy powóz toczył się pod oknami Amelji. Zorż został na ulicy zanosząc się od płaczu, wśród ludzi, którzy mu się ciekawie przypatrywali.
Służąca Amelji słyszała płacz Zorża przez całą noc, nosiła mu cukierki i słowa pociechy ale napróżno! Dziecko było niepocieszone.
A Emmy? Emmy uważała że spełniła to, co było świętym jej obowiązkiem. Zresztą czyżby wizerunek Jerzego nie mógł chmur na jej czole rozprószyć?
Pomimo silnego postanowienia żeby serce biednego majora od rozbicia ocalić, Rebeka osądziła że ostrożność nakazywała jej najściślejsze milczenie. Dla niej interes osobisty był na pierwszym planie; ztąd naturalnie wynikało że wszystko co los i szczęście majora zapewnić mogło, musiało czekać zaspokojenia tych względów, które się do jej własnej odnosiły osoby.
Zbiegiem wiadomych nam wypadków Becky znalazła się niespodzianie wśród wygód i dostatku, otoczona ludźmi prostego serca i przyjaźnie dla niej uspososobionymi. Wiemy już że od dawna w podobnem nie żyła towarzystwie; nic więc dziwnego że pomimo nawyknienia i skłonności do włóczęgostwa zdawało się tej awanturnicy że życie spokojne nie jest bez powabu. Tak Arab przebiegłszy pustynie na grzbiecie dromadera, lubi spocząć u stóp palmowego drzewa i ochłodzić się u źródła, chociaż później tęskni znowu do ludnych bazarów, łaźni publicznych i meczetów nim pełne niebezpieczeństw przedsięweźmie wyprawy. Namiot Józefa Sedley’a podobał się naszej Izmaelitce; używała więc gościnności i spoczynku, dla nabrania siły do dalszych zapasów z burzliwym i niespokojnem oceanem awanturniczego życia.
Zadowolona z chwilowej egzystencji Becky nie zaniedbała niczego żeby swój pobyt przyjemnym uczynić dla tych, co ją otaczali. Kilka chwil spędzonych z Józefem na poddaszu pod Słoniem wystarczyło jej do wzmocnienia płomieni zagasłego wulkanu. Po upływie tygodnia eks dygnitarz bengalski był najuleglejszym jej niewolnikiem, jak również najzapaleńszym wielbicielem, jednem słowem, należał do niej; był jej własnością. Po obiedzie, naprzykład, nie kładł się zaraz spać — jak czynił jeżeli zostawał tylko w towarzystwie spokojnem siostry — ale wyjeżdżał na spacer z Rebeką w okrytym powozie, i wymyślał najrozmaitsze rozrywki żeby ją zabawić. Tapeworm, sekretarz legacji, który — jak słyszeliśmy pierwej — nie oszczędzał Rebeki, był na obiedzie u Józefa i od tej pory składał zawsze wizyty Rebece Crawley.
Biedna Emmy — która nigdy zbyt ożywioną nie była a wyjazdu majora stała się jeszcze więcej milczącą — znalazła się teraz na drugim planie: z przybyciem Rebeki rola jej stała się podrzędną, nie zważano też na nią, pozwalając jej żyć w odosobnieniu. Minister francuski przewyższał swego rywala w entuzjazmie dla mistress Crawley. Niemki, zwykle surowe co do zasad moralności a jeszcze surowsze w sądach o Angielkach, potraciły głowy dla zachwycającej przyjaciółki mistress Osborne. Chociaż Becky nie starała się jeszcze być przedstawioną u dworu, ale Ich książęce Wysokości, słysząc szumne pochwały o damie należącej do jednej z dawniejszych rodzin angielskich, raczyły objawić, że życzeniem JJ. WW. ks. jest poznać dostojną damę. Jak tylko po mieście rozeszła się pogłoska że Becky pochodzi z szlachetnego rodu, że mąż jej jest pułkownikiem w gwardji i gubernatorem jakiejś wyspy, że nie żyją z sobą z powodu fatalnej, nic nieznaczącej sprzeczki i t. d., wszystkie najniedostępniejsze salony Puperniklu otworzyły się dla naszej heroiny; najdystyngowańsze damy mówiły do niej „ma chère“ i poprzysięgły jej tak jak pierwej Amelji — wieczną i dozgonną przyjaźń. Naiwni Germanie mają pojęcia zupełnie różne od naszych o miłości i wolności: w ich miastach będących ogniskami cywilizacji i filozofji, kobiety mogą się kilkakrotnie z mężami rozwodzić, bez narażenia na szwank swej sławy; wszędzie dobrze są przyjmowane i nie mniejszej jak przedtem używają konsyderacji. Dom Józefa Sedley’a zyskał bardzo wiele powabów z przybyciem osoby tak miłej w towarzystwie, jak mistres Crawley, która grała, spiewała, mówiła biegle dwoma czy trzema językami, posuwała wesołość do szaleństwa, przyciągała liczne tłumy na salony pana Sedley a, i kazała mu wierzyć że on to właśnie swoim rozumem i talentami wszystkich ku sobie nęci i wszystkich zachwyca.
Emmy, której rola jako gospodyni ograniczała się teraz na płaceniu rachunków domowych — Emmy była jak wszyscy pod wpływem zręcznej Rebeki. Ta ostatnia mówiła zawsze z wielkiem uwielbieniem o szlachetnem sercu majora, żałowała mocno że interesa Willjama nie pozwalały mu zostawać z nimi i wyrzucała często Amelji jej nieczułość dla tego poczciwego człowieka. Emmy słabo się od tych zarzutów broniła, dowodząc przyjaciółce że jej postępowanie względem majora pochodziło z poczucia najświętszych dla niej obowiązków, bo według Emmy, kobieta, która miała szczęście, tak jak ona, spotkać anioła na ziemi, zawsze do niego, nawet za grobem, należeć powinna. Zresztą Amelja uznawała całkowicie słuszność pochwał, jakie Rebeka dla majora wygłaszała, a nawet sama bardzo chętnie i często naprowadzała na ten temat rozmowę.
Becky nie miała wiele trudności żeby pozyskać sobie sympatję sług i Zorża. Panna służąca Amelji sprzyjała bardzo majorowi i krzywo z początku patrzała na Rebekę, jako na główną przyczynę wyjazdu majora; ale prędko się pogodziła z mistress Crawley, widząc jej uwielbienie dla Willjama, które z nieudanym zapałem przy każdej sposobności objawiała. — W poufnych rozmowach dwóch przyjaciółek, kiedy z balów wracały, miss Paym, zawijając w papiloty jasne zwoje włosów jednej i ciemne drugiej, umiała zawsze umieścić słówko na korzyść majora, co Amelja słuchała nie z większą przykrością jak i pochwały Rebeki.
Emmy przypominała często synowi żeby do majora pisywał i kazała mu zawsze dodawać w post-sciriptum że mama przesyła majorowi najżyczliwsze wyrazy. Potem kiedy patrzała na portret Jerzego to zdawało się jej że nie miał tego ostrego wyrazu twarzy, jaki dostrzegła po odjeździe Willjama, kiedy w oczach męża dostrzegła coś nakształt wyrzutu za niesprawiedliwość wiernemu przyjacielowi wyrządzoną.
Tak więc heroiczne poświęcenie Amelji nie dawało jej szczęścia: nigdy jej nie widziano tak drażliwą, nie spokojną, z samej siebie niezadowoloną i obraźliwą. Często cierpiąca i blada, ciągle nuciła romanse Webera które major najwięcej lubił; nieraz szarą godziną w salonie uczuła się przerażona prawie temi melodjami; wtenczas chroniła się do swego pokoju, jak gdyby portret Jerzego był jej tarczą obronną.
Po wyjeździe Willjama zostało kilka książek z jego podpisem. Emmy położyła je na swoim stoliku obok biblji, książki do nabożeństwa i koszyka z robotą, poniżej portretów ojca i syna. Major zapomniał także wyjeżdżając swoje rękawiczki; niezadługo potem Zorż przewracając w szufladach biórka matki, znalazł w osobnej kryjówce starannie zawinięte rękawiczki majora.
Emmy nie lubiła zabaw światowych, które ją zwykle nudziły; największą dla niej przyjemnością były dalekie przechadzki z Zorżem, bo Rebeka zostawała w domu żeby pana Józefa nie zostawiać samego. Matka i syn rozmawiali często o Willjamie, a sposób w jaki się o nim odzywała Amelja, wywołał nie raz uśmiech na ustach Zorża. Amelja mawiała zawsze że nie zdarzyło się jej nigdy spotkać równie zacnego, miłego a pomimo to skromnego jak Willjam człowieka. Przytem powtarzała ciągle synowi że to co dziś mają, winni są i opiece tego nieocenionego przyjaciela, który ich nigdy nie opuszczał, wtenczas szczególnie kiedy byli w największym niedostatku, zapomnieni przez wszystkich. Towarzysze broni Willjama uwielbiali w nim męstwo i odwagę, chociaż on sam nigdy o sobie i swoich czynach mówić nie lubił; nakoniec był on najbliższym przyjacielem ojca Zorża, który mu również niezachwianą odpłacał przyjaźnią.
— Ojciec twój — mówiła Emmy do Żorża — zawsze mi opowiadał jak Willjam stanął szlachetnie w jego obronie przeciwko małemu tyranowi, który był z nimi razem na pensji i prześladował twego ojca; od tej pory zawiązała się pomiędzy twoim ojcem i Willjamem przyjaźń, którą śmierć tylko rozerwać mogła.
— Dobbin pewnie zabił tego człowieka co zabił papę? zapytał Zorży. — Nie prawdaż mamo? A przynajmniej pewnieby go zabił gdyby go tylko złapał. O! jak będę w wojsku, to wszystkich Francuzów pozabijam, zobaczy mama.
Takie rozmowy wypełniały większą część czasu, który matka i syn przepędzali razem z sobą. Naiwna Emmy nie spostrzegła nawet jak Żorzy został jej powiernikiem; prawda że z wszystkich znajomych Willjama Żorży kochał go najwięcej.
Mistress Becky nie chciała ustąpić swej przyjaciółce pod względem czułej tkliwości serca; miała i ona swoją minjaturę, zawieszoną w pokoju ku wielkiemu zdziwieniu niektórych osób, a ku większemu zadowoleniu samego oryginału tej cenionej przez nią minjatury: pierwowzorem tego portretu był nasz dobry znajomy... Józef Sedley. Wprowadzając się do domu Sedley’a Becky czuła się nieco upokorzona szczupłością swoich pakunków, i mówiła przy każdej niemal zręczności o rzeczach, mających lada dzień nadejść z Lipska. Niech to będzie przestrogą dla ciebie, miły czytelniku, żeby nie zbyt dowierzać podróżnemu, który nie ma nic więcej nad to, co gdzieś w drodze zostawił: zdarza się to najczęściej oszustom.
Ta wielka prawda na nieszczęście nieznaną była Amelji i jej bratu. Mało im zależało na tem że Becky miała świetne stroje w niewidzialnych walizach, to jedno tylko niemile ich uderzało że suknie Rebeki były bardzo nieświeże i znoszone. Z tego powodu Emmy pojechała z przyjaciółką do najlepszej modniarki i zamówiła dla Rebeki całą garderobę. Odtąd nie widać już było na Rebece podartych szalików i jedwabnych poplamionych sukni, które jej ramion nawet zakryć nie mogły, tak stały się wąskie przez ciągłe zaszywania miejsc podartych.
Zmiana w ubiorze sprowadziła zmiany w sposobie życia: słoik z różem stał gdzieś w kącie opuszczony; flakon ze specyfikiem, w którym Becky szukała pociechy i siły w smutku, poszedł także na stronę: teraz jeżeli doń zaglądała, to chyba w rzadkich wypadkach jakiejś samotnej medytacji, albo gdy Józef przymusił ją czasem wieczorem do ochłodzenia się z nim razem wodą, zaprawioną tym płynem, podczas kiedy Emmy z Żorżem byli na przechadzce.
Nakoniec oczekiwane pakunki z Lipska nadeszły. Składały się one z dwóch lub trzech pudełek, niezawierających ani śladu tych świetnych strojów, o których Becky tyle mówiła. Jeden z pakietów był pełen papierów i gratów, tych samych z pomiędzy których Rawdon wyciągnął owej pamiętnej nocy bilety bankowe i jakieś klejnociki. Becky z wyrazem naiwnej radości wyjęła z pudełka rysunek ołówkiem zrobiony i zawiesiła go w swoim pokoju. Rysunek ów przedstawiał jakiegoś jegomościa o czerwonych policzkach, wyjeżdżającego na słoniu z pomiędzy egzotycznych roślin. Krajobraz przedstawiał Indje zapewne, bo wgłębi było widać pogodę indyjską.
— Na honor, to mój portret — zawołał Józef na widok obrazu, który Becky trzymała mu przed oczyma.
W samej rzeczy był to on w całym blasku swej piękności i młodych lat, w nankinowem ubraniu, według mody 1804 roku zrobionem. Przed laty ten sam rysunek zdobił ściany znanego nam domu przy Russell-Square.
— Kupiłam ten obraz — rzekła Becky głosem drzącym ze wzruszenia — w chwili kiedy przemyśliwałam nad wyrządzeniem jakiejkolwiek w miarę moich środków, przysługi najlepszym i najdroższym moim przyjaciołom. Od tej pory nigdy się z tą pamiątką ani na chwilę nie rozdzielałam.
— Czy tak? — zawołał Józef w najwyższem uniesieniu — więc rzeczywiście pani dla mojej osoby taką cenę do tego obrazu przywiązujesz?
— Niestety! — zawołała Becky — pan to wiesz tak dobrze jak i ja; ale na cóż się dziś zdały próżne żale i słowa? Po cóż wywoływać te wspomnienia, które dziś tylko mi serce krwawią? Teraz już za późno!
Józef był upojony tą rozmową. Emmy wróciła z przechadzki zmęczona i cierpiąca, poszła więc do siebie zostawiając swego brata sam na sam z wdzięczną i uroczą towarzyszką, która mu śpiewała romanse z 1815 roku. Amelja słyszała te śpiewy, bo długo w noc usnąć nie mogła; ale co więcej dziwne to to, że Józef Sedley również dręczony był bezsenością kiedy się do łóżka później niż zwykle położył.
Było to w miesiącu czerwcu, to jest w najświetniejszym sezonie mody i elegancji londyńskiej. Józef nie mógł się ani jednego dnia obejść bez czytania Galignami, tego nieoszacowanego dziennika, który stęsknionemu tułaczowi na obcej ziemi ojczyznę ukochaną powraca. Przy śniadaniu dzielił się z swojemi towarzyszkami wiadomościami z tej gazety, która zamieszcza w swoich kolumnach tygodniowe sprawozdania, tyczące się rzeczy wojennych, jak ruchy wojsk, awanse w armji etc... Człowiek, zajmujący w swoim czasie tak ważne stanowisko w służbie czynnej jak Józef Sedley, nie mógł być na sprawy publiczne w swoim kraju obojętnym. Oto co w jednym z numerów tego pisma wyczytał:
„Powrót XXXgo pułku.“
„Ramchander, statek należący do Wschodnio-indyjskiej kompanji, przybił pospiesznie dziś rano do portu, z czternastoma oficerami i stu trzydziestu dwoma żołnierzami, mającymi zaszczyt należeć do pułku znanego z męstwa i waleczności. Po czternastoletniej nieobecności w kraju, pułk ten wraca nakoniec okryty chwałą, na jaką zasłużył w wojnie z Birmanami. Pułkownik O’Dowd, kawaler orderów, wysiadł na ląd z żoną i siostrą, w towarzystwie kapitanów Posky, Stubble, MacRaw i Malony, oraz poruczników Smith, Jones, Thompson i Fr. Thompson, i chorążych Hicks i Grady. Muzyka przygrywała hymn narodowy przy radośnych okrzykach tłumnie zebranego ludu, podczas kiedy dzielni obrońcy ojczyzny wchodzili do hotelu Wayte’a, gdzie ich suta czekała uczta, bo pan Wayte usiłował przewyższyć samego siebie w przyrządzeniu potraw i w obfitości jadła. Tłum zebrany przed hotelem wydawał pełne entuzjazmu okrzyki; lady O’Dowd i pułkownik zmuszeni byli ukazać się na balkonie i wypić zdrowie rodaków najlepszem winem, w jakie piwnice Wayte’a zaopatrzone były.“
W kilka dni potem taż sama gazeta donosiła że major Dobbin przybył do swego pułku w Chatham, również zamieszczała sprawozdanie z przedstawienia się u dworu pułkownika Michała O’Dowd, kawalera orderów, jego żony, lady O’Dowd, i siostry miss Glorwiny O’Dowd. Potem następowały nazwiska nowo mianowanych pułkowników; w tej liczbie znajdował się nasz znajomy, Wiljam Dobbin. Stary marszałek Tiptoff zakończył życie na statku, w drodze z Madras do Anglji, a monarcha najmiłościwiej pułkownika Michała O’Dowd na tę godność wynieść raczył, zostawiając mu prawo do honorowego stopnia dowódcy pułku, któremu przez długie lata z największą chwałą sir O’Dowd przewodniczył.
Amelja wiedziała o tem wszystkiem, bo Żorż był w ciągłej korespondencji z swoim opiekunem. Z listów Willjama wiał taki chłód, że biedna Emmy nie mogła już wątpić że Dobbin nic od niej już nie wymagał, ale i sam zupełnie się z pod jej wpływu oswobodził. To osamotnienie boleśnie Amelji czuć się teraz dawało; nie mogła ona zapomnieć poświęceń majora i dowodów najtkliwszego dla niej uczucia; pamięć doznanych od niego dobrodziejstw męczyła biedną kobietę w dzień i w nocy. Jakże gorżko żałowała dziś swojej względem niego niesprawiedliwości, jak boleśnie wyrzucała sobie że mając rzadki skarb w ręku, tak małą doń przywiązywała cenę i robiła z niego igraszkę!
Tak więc wszystko już stracone. Willjam nie mógł już tak kochać jak dawniej kochał, bo długoletnie poświęcenie i niezachwianą wierność odpłacono mu pogardą. Tak sobie myślała Emmy; ale w sercu majora miłość dla Amelji głębokie zostawiła blizny, które się zagoić nie chciały. Napróżno mała rączka nieubłaganej despotki zawzięcie wyrywała z serca majora najpiękniejsze kwiaty pielęgnowane dla niej: myśl Wiljama wracała zawsze do przedmiotu, który nad wszystko ukochał.
— Ja to sam winien temu jestem — mówił często do siebie — łudziłem się nadziejami, bo mi z tem dobrze było. Gdyby ona godną była miłości, jaką miałem dla niej, dawnoby mi podobnem odpowiedziała uczuciem. Zamykałem oczy dobrowolnie, żeby się utrzymać w błędzie, żeby nie rozwiać miłych dla mnie marzeń. Eh! mój Boże! czyż życie całe nie upływa nam w marzeniach? Kto wie czy związek mój z nią nie przyniósłby mi jeszcze boleśniejszego rozczarowania? Pocóż więc mam narzekać lub wstydzić się odniesionej porażki?
Im więcej major nad tem rozmyślał, tem jaśniej widział bezzasadność swoich mrzonek.
— Pójdę dalej drogą, na której podobało się Opatrzności mnie umieścić — mówił sobie, wracając zawsze do tegoż samego przedmiotu — będę pełnić moje obowiązki; przepędzę resztę życia na sprawdzaniu rachunków moich sierżantów i na opatrywaniu guzików u moich podwładnych. Będę siadał do wspólnego z oficerami stołu, będę słuchać po sto razy opowiadań chirurga, a kiedy siły mnie opuszczą, wezmę dymisję i będę znosić cierpliwie gderania moich sióstr aż do chwili kiedy ostatnia dla mnie wybije godzina. Zapłać rachunek, Franciszku, i przynieś mi cygaro; pójdziesz potem zobaczyć co dają dziś w teatrze. Jutro przepłyniemy morze na pokładzie „Batawa.“
Franciszek słyszał tylko dwa ostatnie frazesa przemowy, jaką jego pan wystosował sam do siebie w porcie Rotterdamskim. Statek wspomniany był tak blisko, że major mógł dokładnie odszukać wzrokiem to samo miejsce, na którem siedział obok Emmy kiedy podróż swoją zaczynali. Ale o tem wszystkiem należało już zapomnieć; jutro major miał wylądować w Anglji i natychmiast wejść napowrót do służby.
Z końcem czerwca dwór księstwa Pupernikel i całe prześwietne towarzystwo tej stolicy rozsypywało się na wszystkie strony świata, by zaczerpnąć sił i zdrowia u życiodajnych źródeł, rozerwać się nieco, próbując szczęścia w niewinnej ruletce, użyć gastromonicznych rozkoszy w towarzystwie niemniej kosmopolitycznem jak i wyborowem, i nakoniec przepędzić lato w miłej bezczynności.
Przedstawiciele dyplomacji angielskiej w Puperniklu udali się w części do Cieplic, w części zaś do Kissingen, a ich rywale, dyplomaci francuscy, zamknąwszy podwójnym obrotem klucza drzwi swojej kancelarji, pociągnęli ku Ostendzie. Członkowie panującej w Puperniklu rodziny również jak skromni śmiertelnicy do wód wyjeżdżali, albo szukali spokoju na ustroniu, w jednej z swoich letnich rezydencji. Ktokolwiek zresztą miał choćby najsłabsze pretensje do dobrego tonu musiał wyjeżdżać jak inni; więc i doktor Glauber, nadworny książęcy lekarz, uległ wespół z panią baronową ogólnemu prądowi. Wprawdzie pora kąpielowej kuracji była dosyć nawet korzystną dla doktora Glauber’a, który umiał połączyć przyjemność z interesem. Najulubieńszem polem jego działań była Ostenda, miejsce zboru wszystkich prawowiernych synów Germanji.
Interesujący Józef, jeden z pacjentów doktora, był dla niego prawdziwą krówką dojną. Dał się przekonać łatwo że organizm jego wymaga koniecznie wzmocnienia, i że Ostenda jest dla niego najstosowniejszem miejscem pobytu. Co do Amelji, której stan zdrowia mógł wzniecać pewne obawy, mało jej na tem zależało gdzie lato przepędzi; ale Żorż skakał z radości na samą myśl zmiany miejsca. Mistress Becky miała dla siebie przeznaczone czwarte miejsce w pysznym powozie, umyślnie przez Józefa na tę podróż kupionym. Nie było to może zbyt roztropnie ze strony Rebeki narażać się na spotkanie osób, które jej przeszłość znały; ba! ale czy nasza heroina nie miała dosyć odwagi żeby się lękać opinji lub złych języków? Trzymała ona zresztą tak zręcznie pana Józefa w sidłach, że mogła stawić mężnie czoło nieprzyjacielskim napadom. Komedja odegrana z obrazem zapewniła przewrotnej intrygantce berło wszechwładztwa nad człowiekiem, którego portret ze słoniem starannie opakowany został w pudełku, danem Rebece przez Amelję dosyć już dawno, za lepszych jeszcze czasów. Emmy zabrała z sobą swoje skarby, dwa medaljony, i mała kolonja osiadła w drogim i niewygodnym hotelu Ostendy.
Amelja zaczęła brać kąpiele, które zbawiennie na jej zdrowie działały. Znajomi Rebeki odwracali się od niej dosyć widocznie; ale mistress Osborne nie spostrzegała tego, nie znając nikogo w Ostendzie, a jej przyjaciółka uważała za rzecz zbyteczną dawać jakieś objaśnienia w tym względzie.
Mistress Rawdon Crawley spotkała jednak w Ostendzie niektóre osoby stałe w swoich dla niej uczuciach; ale tych, niestety! uwolniłaby chętnie od owej stałości. Takimi byli major Loder, uwolniony ze służby, i kapitan Rook: niepodobna było nie spotykać ich co chwila bo przechadzali się ciągle z cygarem w ustach, i odważnie zaglądali damom pod kapelusze. Nie trudno im było wkręcić się do domu Józefa Sedley’a i zasiąść przy jego gościnnym stole. Nie byli to ludzie którzyby się zamknięciem drzwi zrazić mieli; bynajmniej, wchodzili śmiało do pokoju, nie pytając czy są przyjęci; a jeżeli nie zastali Rebeki, zasiadali w salonie mistress Osborne, puszczali kłęby dymu nazywali Józefa starym drabem, wpadali do domu w czasie objadu, i przepędzali długie godziny śmiejąc się głośno i zwilżając gardło.
Żorż, który ich wyrażeń nie rozumiał wcale, odezwał się raz do matki:
— Co to znaczy, mamo? Wczoraj major mówił do mistress Crawley: „Nie, nie, tak dalej być nie może; pani zabrałaś sobie całkiem starego draba dla samej siebie; przecież i nam się coś należy; bo inaczej, do kaduka, narobimy bigosu.“
— Major?... Nie nazywaj go tak, proszę cię; odpowiedziała matka. — Mogę cię zapewnić, moje dziecko, że zupełnie tych słów nie rozumiem.
Obecność tych dwóch ludzi napełniała Amelję strachem i obrzydzeniem. Przy śniadaniu, lub objedzie zasypywali ją szorstkiemi komplementami, albo śmieli się z niej w oczy. Kapitan wyplatał niestworzone rzeczy chcąc jej niby przyjemnym dowcipem dokuczać, do tego stopnia, że Amelja starała się zawsze kiedy ci panowie przychodzili mieć Zorża przy sobie.
Tu należy oddać sprawiedliwość Rebece że bacznie pilnowała żeby żaden z tych panów nie zostawał nigdy sam na sam z Amelją. Major, który mógł rozsądzać swoją osobą, przysięgał że ta mała gąska do niego należeć musi. Obadwa nikczemnicy sprzeczali się o tę czystą i niewinną istotę, i nie wahali się przy jej stole nawet — zakładać się o to który z nich ją posiadać będzie. Emmy nie mogła odgadnąć ich niecnych zamiarów; ale widok tych nędzników przejmował ją trwogą i niepokojem.
Amelja błagała brata aby wracali do Anglji, ale ten ani słyszeć nie chciał żeby się oddalać od swego doktora; był to węzeł mocny, a może i nie jedyny — który Józefa trzymał po za obrębem kraju, możemy dodać przytem że mistress Becky nie miała najmniejszej ochoty wracać do ojczyzny.
Nakoniec Emmy zdobyła się na energiczne postanowienie: napisała do kogoś z swoich znajomych w Anglji, i dla większej pewności sama list na pocztę zaniosła nie mówiąc nikomu o tem. Wróciwszy do domu do późnej nocy rozmawiała z Żorżem, i zdawało się że była trochę wzruszona; odtąd nie wychodziła prawie z swego pokoju, a Becky zaczęła wówczas myśleć że to major i kapitan budzą w niej jakiś strach nieprzezwyciężony.
— To głupiutkie stworzenie zostać tu nie może — mówiła Becky do siebie — niechżeby sobie jechała; potrzeba koniecznie ją z tąd wyprawić. Czy widział kto kiedy takie nierozsądne żale po mężu, co od piętnastu lat już nie żyje! I to po jakim jeszcze mężu! A Bóg to wie czy zasłużył on na to żeby go tak zawzięcie żałować. Że nie wyjdzie za żadnego z tych łotrusów — temu nie ma się co dziwić: cóżby robiła z takim naprzykład Looder’em albo Rook’iem? Nie, chyba wyjdzie za swego drągala i ja to muszę dziś jeszcze urządzić.
Pod pretekstem zaniesienia herbaty Becky poszła do pokoju Amelji, i zastała ją w największem rozdrażnieniu nerwowem, przed portretami męża i syna.
Becky postawiła przed nią filiżankę herbaty.
— Dziękuję! powiedziała Amelja.
— Posłuchaj mnie, Ameljo — rzekła Becky przechadzając się po pokoju i przypatrując się jej pilnie. — Mam do pomówienia z tobą; ty zostawać tu dłużej nie możesz; bo po co miałabyś się narażać na impertynencje tych dwóch ludzi? Nie chciałabym wcale życie ci zatruwać, i zawsze się obawiam dla ciebie jakiejś zniewagi z ich strony; bo jeśli ci mam powiedzieć otwarcie co o nich myślę, to ludzie ci warci są szubienicy — a co najmniej — ciężkich robót. Mało cię to obchodzić powinno jakim sposobem ich znam, dosyć ci wiedzieć że jestem w stanie ocenić ich tak jak na to zasługują. Józef nie może cię zasłonić; on jest tak ociężały i tak słabego charakteru, że sam raczej potrzebuje opieki; jego więc protekcja bardzo jest niewystarczająca. Ty, moja kochana, nie jesteś stworzona do tego żeby żyć z takimi ludźmi, nie! Jeżeli nie chcesz zguby swojej i dziecka, to powinnaś wyjść za mąż. Tak, moja duszko, potrzeba ci męża, rozumiesz? Za nadto słabą jesteś roślinką żebyś się mogła obejść bez podpory. Właśnie taki człowiek, jakiego ci potrzeba, chciał zostać twoim mężem; a ty, nierozsądna niewdzięcznico, odepchnęłaś go!
— Robiłam wszystko, Rebeko! wszystko co było w mej mocy — odpowiedziała Emmy błagalnym tonem — ale... nie mogłam zapomnieć...
Zamiast dokończyć myśl swoją, Emmy spojrzała na portret.
— Zapomnieć... kogo? Jego?.. — zawołała Becky — ten, uosobiony egoizm tę próżną lalkę fryzyjerską, człowieka bez rozumu i bez serca! Naprawdę pomiędzy nim a majorem nie większe zachodzi podobieństwo jak między tobą a królową Elżbietą. Ależ ten człowiek był już tobą znudzony, i dziesięć razy pewnie byłby ciebie porzucił, gdyby go major nie był zmuszał do pozostania wiernym przysiędze. Oto co mi sam codzień zeznawał, powtarzając że zupełnie nie dba o ciebie: jeżeli mi kiedy mówił o tobie, to zawsze z szyderczym uśmiechem; zresztą, był zaledwie od tygodnia twoim mężem, kiedy się już o moje względy ubiegał.
— To fałsz! To fałsz! Rebeko — zawołała Amelja zrywając się z miejsca.
— Zobacz-że — i przekonaj się kiedy jesteś tak szalona że mi nie chcesz uwierzyć, mówiła Becky z nieubłaganą wesołością, wyjmując z zanadrza zmięty bilecik i podając go Amelji.
— Czy poznajesz to pismo? dodała, to jego ręka, nie prawdaż? No, przeczytaj ten list, który mi podał w twojej obecności. Przeczytaj czy nie proponował mi żebym z nim uciekała? Teraz spodziewam się, że wątpić nie będziesz. Pisał ten list na dzień przed tem kiedy został zabity, to mi już go wykraść nie mógł, mówiła dalej Becky.
Ale Emmy miała wzrok do listu przykuty i nic już nie słyszała. W samej rzeczy Becky tym razem mówiła prawdę; Jerzy proponował jej ucieczkę w liście wsuniętym w bukiet, który ofiarował Rebece na balu u księżny Richemond.
Głowa Amelji opadła na piersi. Płakała gorżkiem łzami: ale łzy te są już ostatnie, jakie u niej w ciągu tej historji widzieć będziemy. Emmy zakryła twarz rękoma i była pod wrażeniem najcięższej boleści. Becky — zdawało się — przypatrywała się obojętnie tej scenie. Czy łzy Amelji były dla niej ulgą, czy też jak kamień na serce padały? Tego podobno żaden z badaczy tajników serca ludzkiego odgadnąć nie potrafi. Może jej żal było tych ułudnych marzeń, które jej życie promieniem słońca złociły, może dusza jej oburzona była na myśl pogardy, jaką jej miłość odpłacano, może — nakoniec — cieszyła się z obalenia jedynej zapory, tamującej nowe i szczere przywiązanie,.. zapory wynikającej z wrodzonego jej poczucia obowiązku?...
— Żadne węzły mnie teraz nie krępują — mówiła do siebie w myśli. — Mogę go teraz kochać z całą mojego serca swobodą; byleby mi tylko przebaczyć zechciał.
Zdaje się ten wzgląd ostatni przytłumił i opanował w tej chwili wszystkie uczucia tej nieśmiałej i tkliwej istoty, miotanej obecnie trwogą i niepokojem. Wybuch jej boleści był mniej gwałtowny jak się tego spodziewała Becky, która ujęła rękoma głowę swej przyjaciółki i na jej czole pocałunek złożyła. Pięknie to było ze strony mistress Becky — nieprawdaż?
— Teraz, Ameljo — mówiła — nie masz ani chwili do stracenia; siadaj i pisz, spiesz się.
— Napisałam już do niego dziś rano, odpowiedziała Emmy, której twarz pokryła się rumieńcem.
Becky przyjęła to wyznanie głośnym wybuchem śmiechu i zaczęła nucić głosem, rozlegającym się ostro w całym domu słowa, Rozyny z „Cyrulika Sewilskiego“: Un Biglietto ecclo qua!
Dwa dni po tej scenie minęło; czas był dżdżysty, niebo pochmurne. Amelja spędziła noc całą słuchając szumu fal wzburzonego oceanu, i litując się nad podróżnymi, którzy w tej chwili mogliby się znajdować na morzu. Zaledwie świtać zaczęło Emmy zbudziła Zorża i wyszła z nim przechadzać się nad morzem. Deszcz, silnie wiatrem pędzony, od czasu do czasu zaglądał im w oczy; ale Amelja miała wzrok jak przykuty do linji czarnej, tworzącej na horyzoncie niby granicę morza, albo — patrząc na fale, które się z łoskotem o brzeg rozbijały — odpowiadała na serdeczne wyrazy swego młodego protektora.
— Spodziewam się że w taki czas nie puściłby się na morze, rzekła Emmy.
— A ja założyłbym się nie wiem o co że tak — odezwał się malec. — Patrz mateczko, w tę stronę, czy widzisz tę smugę czarną? To statek dym za sobą zostawia.
Żorż się nie mylił; ale kto mógł zapewnić czy Dobbin był na tym statku, czy list odebrał, i czy — nakoniec — pospieszyłby stawić się natychmiast na wezwanie? Tysiące niepokojących przypuszczeń cisnęło się w umyśle biednej Amelji, ustępując miejsca coraz to nowym, równie męczącym myślom jak fale wyburzone, rozbijające się o kamienie w drobną i białą pjanę.
Parowiec rysował się coraz wyraźniej. Żorż, z lunetą w ręku, wyglądał jak doświadczony marynarz robiący ważne spostrzeżenia. Wiatr igrał z flagą wywieszoną w porcie, jako sygnał oznajmujący zbliżenie się angielskiego statku. Serce Amelji gwałtownie biło.
Emmy chciała także potrzeć przez teleskop oparty na ramieniu Żorża; ale nic zobaczyć wyraźnie nie mogła oprócz punktu czarnego, który to wznosił się, to opadał. Żorż jednak zaledwie przełożył znowu oko do lunety, rozpoznał od razu okręt.
— Jakże się oni kołyszą — mówił. — Oprócz majtków, widzę tylko dwie osoby na pokładzie; jeden z nich leży, a drugi stoi; ma na sobie... kapelusz... płaszcz... i... eh! to Dobbin!
To mówiąc rzucił i zostawił swoje optyczne narzędzie, podbiegł do matki i ujął ją silnie w objęcie. Nie potrafimy lepiej stanu Amelji opisać jak słowami poety: Dakrysen gelasasa[17]. Była ona już pewną że Willjam jest na statku. Wyrażając przed chwilą życzenie żeby Dobbin nie puszczał się w drogę, Amelja nie była szczerą.
Parowiec zbliżał się coraz więcej; w chwili kiedy dobijał do brzegu Emmy była tak drżąca, że stać nie miała siły i mimowolnie uklękła, przesyłając do nieba dziękczynną modlitwę. Myślała sobie że życia jej za mało zostaje żeby mogła całą wdzięczność swoją wyrazić Opatrzności!
Czas był tak brzydki że nikt prawie nie miał ochoty wychylić się z domu i przyjść do portu, żeby się na przybywających popatrzeć; zaledwie można było znaleść posługacza do zabrania rzeczy podróżnych ze statku. Mały Żorż nawet znikł gdzieś na chwilę, tak że kiedy podróżny w płaszczu z czerwona podszewką stanął na lądzie, nie było nikogo więcej oprócz kobiety w białym kapeluszu i w szalu, która wyciągnąwszy ręce padła w jego objęcia.
— Przebacz mi, Willjamie, przebacz dobry mój przyjacielu! — mówiła cichym głosem patrząc na niego z niewypowiedzianą czułością. W oczach Willjama Amelja wyczytała miłość, poświęcenie bez granic i może... zasłużony wyrzut. Tak się jej przynajmniej zdawało. Spuściła w milczeniu głowę na piersi, a Willjam rzekł do niej.
— O! wierz mi, Ameljo, czas już było żebyś mi pozwoliła powrócić.
— Więc nigdybyś nie powrócił, Willjamie?
— Nigdy! — odpowiedział nasz przyjaciel, przyciskając do ust jej rękę.
Kiedy oboje wychodzili z biura celnej rewizji, spotkali Zorża z lunetą przy oku. Nie potrzebujemy mówić że przywitanie malca z Willjamem było serdeczne. Zorż z radości skakał i tańczył około nich przez całą drogę aż do samego domu. Józef był jeszcze w łóżku. Becky również nie była jeszcze widzialną chociaż przez szczeliny żaluzji u okien dostrzegła ich z daleka. Żorż pobiegł do kuchni dowiedzieć się czy śniadanie już gotowe. Emmy spotkała w przedpokoju mistress Paym, oddała jej swój szal i kapelusz i pobiegła do majora żeby go od ciężkiego płaszcza uwolnić, a... a my — jeżeli czytelnik nie ma nic przeciw temu — pójdziemy z Zorżem do kuchni... może śniadanie dla pułkownika prędzej będzie gotowe.
Synogarliczka nakoniec wleciała do klatki i z ufnością na ramieniu swego przyjaciela spoczywa; spiewa i grucha tylko dla niego i trzepie skrzydełkami z radości. Jakże szczęśliwym być musi ten co posiada już skarb upragniony, cel ośmnasto-letnich marzeń, powód do niezliczonych trosk, niepokojów i westchnień! Wszystkie jego nadzieje i gorące życzenia już nakoniec spełnione! Zatrzymujemy więc pióro nasze, bo doszliśmy do ostatniej kartki naszego opowiadania. Bywaj zdrów pułkowniku, niech Opatrzność czuwa nad tobą szlachetny i dzielny Wilijamie! Bądź zdrowa, dobra i tkliwa Ameljo!
Rebeka pojechała do Brukselli, niby dla interesów osobistych: nie chciała może zakłócać szczęścia tej która tak odważnie stanęła w jej obronie; a może nie lubiła widoku zbyt czułych scen — nie lubiąc sama bawić się w sentymenta — albo też spotykać się z majorem nie miała ochoty. Na ślubie Amelji był tylko Żorż z wujem. Zorż odjechał z matką i zamieszkał w domu ojczyma. Mistress Becky po kilku dniach wróciła dla towarzystwa i pociechy Józefa, którego stan kawalerski skazywał na ciężkie osamotnienie. Józef podziękował siostrze i szwagrowi, którzy go zapraszali żeby nimi zamieszkał z tłómaczył się tem że życie na kontynencie więcej odpowiada jego usposobieniom.
Emmy była bardzo rada z tego że napisała do Willjama nie wiedząc jeszcze o ostatnim liście Jerzego do Rebeki.
— Wiem dobrze o tem wszystkiem — powiedział do żony Dobbin — ale nie mogłem użyć broni uwłaszczającej pamięci najlepszego przyjaciela. O! nie potrafisz nigdy odgadnąć ile cierpiałem wtenczas właśnie kiedy...
— Nie mówmy o tem nigdy — zawołała Emmy z wyrazem tak wdzięcznej i pokornej prośby, że Willjam zaczął natychmiast mówić o nadobnej Glorwinie i o miłej Peggy O’Dowd, u których się znajdował w chwili kiedy list ostatni Amelji odebrał.
— Gdybyś nie była napisała — dodał Willjam — kto wie jakie nazwisko nosiłaby dziś nadobna Glorwina?
Teraz Glorwina nazywa się panią majorową Posky, i jest drugą żoną pana majora. Glorwina miała silne postanowienie nie szukać męża po za obrębem pułku, i dla tego zostawiła mu wiele czasu do opłakiwania nieboszczki. Lady O’Dowd, nie mniej przywiązana do tego pułku, zawsze powtarza że gdyby podobało się Opatrzności zesłać jakie nieszczęście na jej poczciwego Mick’a, nie szukałaby nowego męża nigdzie więcej pomiędzy oficerami tego samego pułku. Ale, dzięki Bogu, pułkownik obdarzony od natury silną budową ciała — żyje jak wielki pan w O’Dowd’s Town, wśród licznej zgrai psów różnego gatunku. Lady O’Dowd nie przestaje tańczyć z za miłowaniem gawota i wiele innych solowych tańców. Na ostatnim balu u generała, gdzie zapamiętale oddawała się tańcom, lady O’Dowd wspólnie z Glorwiną powstawały zawzięcie na majora Dobbina, skarżąc się przed wszystkimi na jego niegodziwie postępowanie. Szczęściem, nowy szlafroczek, nadesłany z Paryża, ułagodził gniew pierwszej, a major Posky osłodził zawiedzione nadzieje drugiej.
Pułkownik Dobbin zaraz po swojem ożenieniu podał się do dymisji i zamieszkał z żoną i z pasierbem w pięknym wiejskim domka w Hampshire, niedaleko Crawley, gdzie od wejścia w wykonanie bilu reformy sir Pitt i żona jego stale się osiedlili.
Wszystkie pretensje baroneta do Izby Parów, jak dym się rozwiały; utracił on krzesło w parlamencie i większą część fortuny, a te gorżkie zawody umysł jego i zdrowie bardzo silnie wstrząsnęły. Baronet o niczem więcej teraz nie mówił jak tylko o bliskim i nieuniknionym upadku połączonych Królestw Wielkiej Bretanji; po za te proroctwa myśl jego nie sięgała.
Lady Joanna i mistress Dobbin serdecznie zaprzyjaźniły się z sobą. Pomiędzy Crawley i Ever Greens, rezydencją pułkownika, ruch powozów był nieustający. Lady Joanna trzymała do chrztu dziecko mistress Amelji Dobbin i dała mu swoje imie. Akt chrztu dopełnił wielebny James Crawley, który po swoim ojcu odziedziczył prebendę. Najściślejsza przyjaźń zawiązała się pomiędzy Żorżem a młodym Rawdonem, którzy weszli jednocześnie do kolegjum w Cambridge i razem polowali zawsze w czasie wakacji. Miłość obudwóch do córki lady Joanny zamieniła młodych przyjaciół w rywali. Obie matki od dawna już marzyły o związku Żorża z młodą dziewczynką, ale serce tej biło podobno żywiej do kuzyna.
Nazwiska mistress Crawley nigdy nie wymawiano w tych dwóch rodzinach: Przyczyny tego łatwo dadzą się odgadnąć. Rebeka nie opuszczała Józefa Sedley’a i wszędzie za nim jeździła, ten zaś został jej uniżonym sługą. Ludzie zajmujący się interesami pułkownika ostrzegali go że szwagier jego powikłał swoje fundusze niebezpiecznemi układami, w tym zapewne celu żeby być w stanie długi znaczne pospłacać. Józef wielką część swojej fortuny umieścił na przeżycie i prosił kompanji Wschodnio Indyjskiej o przedłużenie urlopu; wiedziano przytem że na siłach i zdrowiu z każdem dniem upadał.
Amelja temi wieściami zaniepokojona, uprosiła męża żeby pojechał do Brukselli, gdzie Józef wówczas się znajdował. Pułkownik z wielką niechęcią przychylił się do prośby żony; nie był bowiem zupełnie spokojny o zdrowie córeczki, która po silnej odrze dopiero przychodzić do siebie zaczęła; przytem musiał przerwać zaczętą pracę nad historją Punjab’u, którą dotąd jeszcze mocno jest zajęty. Pojechał jednaże i zastał szwagra w najwykwintniejszym hotelu Brukselli, gdzie mistress Crawley zajmowała osobny chociaż pod tym samym dachem apartament, trzymała powóz i konie, żyła otoczona zbytkami i przepychem i dom prowadziła otwarty.
Pułkownik nie miał najmniejszej ochoty widzieć się z tą damą. Przyjechawszy więc do Brukselli, posłał natychmiast służącego do Józefa z tem, że chce się z nim widzieć. Józef prosił pułkownika do siebie; a że mistress Becky dawała tego wieczora świetne przyjęcie, szwagrowie mogli zatem swobodnie pomówić. Willjam poznał od razu że stan zdrowia Józefa dosyć jest zatrważający. Pomimo pochwał, jakiemi obsypywał Rebekę, widać było że się jej strasznie obawiał. Ona go — jak mówiła — z największem poświęceniem pilnowała w niezliczonych chorobach, z których jedna dziwniejszą była od drugiej; najlepsza córka nie mogłaby być o ojca troskliwszą. — Ale na miłość Boga, dodał nieszczęśliwy Józef — przenieście się do Brukseli, nie zostawiajcie mnie samego; a przynajmniej odwidzajcie mnie często.
Pułkownik zachmurzony tą prośbą, odrzekł:
— To jest niepodobieństwem, Józefie; w obecnym stanie rzeczy Amelja u ciebie być nie może.
— Przysięgam ci! Przysięgam na świętą biblję! — mówił Józef błagalnie, przykładając księgę go ust, ta kobieta jest tak czysta jak Emmy, a tak niewinna jak dziecko.
— Chciałbym temu wierzyć — odpowiedział smutnie pułkownik — ale Emmy nie może cię odwidzić. Bądź mężnym, Józefie, miej odwagę zerwać zgubne stosunki z tą kobietą i wracaj do nas, a przyjmiemy cię z otwartemi rękoma. Słyszałem że twoje interesa są w złym stanie...
— W złym stanie? zawołał Józef. Któż się ośmielił podobne rzucać kalumnje? Wszystkie kapitały są najkorzystniej poumieszczane. Mistress Crawley... to jest... moje fundusze przynoszą mi ogromne zyski.
— A te długi, o których mi mówiono? A to ubezpieczenie twego życia?
— Bo widzisz... mnie się zdawało... że jej się coś przecie odemnie należy, w razie jakiego nieszczęścia namnie... ja mam tak wątłe zdrowie... to tylko przez wdzięczność... bo zresztą, wam chcę cały majątek zostawić... rozrządzam tylko czystym zyskiem z korzystnego umieszczenia kapitałów.
Pułkownik przedstawił zgubne następstwa, i nalegał na zerwanie wszelkich z Rebeką stosunków i prosił szwagra żeby już raczej wracał do Indji, dokąd Becky jechać za nim nie zechce.
Józef załamał ręce nakoniec i zawołał że z chęcią wróci do Indji i że na wszystko przystanie; ale do tego potrzeba mu czasu, a najwięcej błaga o to żeby nic o tem nie mówić mistress Rebece Crawley.
— Ona zabiłaby mnie, gdyby się dowiedziała co my tu mówimy — zawołał znowu nieszczęśliwy Józef. — Ach! ty nie wiesz co to za straszna kobieta!
— No, to jedź ze mną! powiedział Willjam.
Józef nie miał odwagi zdobyć się na jakiekolwiek przedsięwzięcie. Obiecał szwagrowi że nazajutrz rano będzie u niego, zaklinał go tylko żeby nikomu o ich widzeniu się ani słowa nie mówił; teraz zaś Dobbin musiał się co prędzej wynosić, bo już Rebeka co chwila nadejść mogła, Willjam pożegnał Józefa, wynosząc ztamtąd najsmutniejsze przeczucia. Jakoż rzeczywiście już go więcej nie zobaczył.
W trzy miesiące potem Józef Sedley umarł w Akwizgranie. Cała jego fortuna rozpłynęła się — jak się okazało — w niebezpiecznych i niepewnych spekulacjach; oprócz papierów i akcji, niemających żadnej wartości, zostało tylko dwa tysiące funtów szterlingów, wypłaconych przez Towarzystwo ubezpieczeń życia, która to suma miała być podzielona na dwie równe części: pierwsza przypadła według testamentu ukochanej siostrze zmarłego Amelji, żonie... etc, drugą zaś połowę przeznaczył szlachetnej przyjaciółce, która z niezrównanem poświęceniem pielęgnowała go w czasie choroby, Rebece, żonie pułkownika Crawleja, kawalera orderów etc... Ta ostatnia była egzekutorką jego ostatniej woli.
Rada nadzorcza kompanji ubezpieczeń uchwaliła na ogólnem zebraniu, że ma powody uważać tę sprawę za bardzo podejrzaną, i że wstrzymuje wypłatę ubezpieczonej sumy aż do chwili kiedy komisja wysłana do Akwizgranu zbada na miejscu okoliczności, w jakich śmierć Jósefa Sedley’a nastąpić miała. Ale mistress, a raczej lady Crawley (bo tak się kazała nazywać), udała się osobiście do Londynu, gdzie dotąd naradzała się z adwokatami, dotąd narzekała na nikczemne intrygi, których przez całe życie była ofiarą, dopokąd nie wygrała procesu z kompanją. Kapitał został wypłacony, a Becky tem samem oczyściła się z zarzutów, jakie na niej ciężyły, i wyszła z całej tej sprawy zwycięsko, czysto i niewinna jak baranek. Ale pułkownik Dobbin odesłał jej schedę swojej żony i nie chciał mieć żadnych na przyszłość stosunków z Rebeką Crawley.
Pomimo uporczywej chęci żeby ją nazywano lady, Becky nie nabyła nigdy praw do tego tytułu. Jego Ekscelencja pułkownik Rawdon umarł na żółtą febrę w Coventry Island, powszechnie przez mieszkańców tej wyspy żałowany. Sir Pitt uprzedził brata i skończył życie na kilka tygodni przed jego śmiercią. Ponieważ nie zostawił po sobie potomka płci męskiej, majorat przeszedł na młodego Rawdona Crawley, dzisiejszego baroneta, który nie chciał nigdy widzieć się z matką, wypłacając jej tylko regularnie roczną pensję. Zresztą możemy upewnić czytelnika że stan fortuny mistress Rebeki jest zupełnie zaspokajający. Młody baronet został w wiejskiem ustroniu w Crawley, z lady Joanną i jej córką, Rebeka zaś, albo lady Crawley — jeśli się komu podoba — wybrała jako pole swoich działań Bath i Cheltenham, gdzie uchodzi za nieszczęśliwą i niesłusznie prześladowaną ofiarę. Ma wiele nieprzyjaciół, któż nie ma ich na tym świecie? Życie jej teraźniejsze najlepiej o jej niewinności świadczy. Cała oddana miłosierdziu i nabożeństwu, codzień bywa w kościele i nie wychodzi nigdy bez służącego. Imie jej znajduje się na wszystkich spisach składek na dobroczynne cele. Opuszczone kwieciarki, wypędzone praczki i wszelkiego rodzaju nieszczęśliwe ofiary, znajdują w niej wspaniałomyślną protektorkę. Na przedstawienia benefisowe dla tych biedaków zawsze kilka miejsc, co najmniej, bierze.
Emmy z dziećmi, pułkownik przyjeżdżają czasem do Londynu, i na jednem z takich przedstawień w teatrze znaleźli się naprzeciw Rebeki która skromnie spuściła oczy i gorzko się uśmiechnęła kiedy ci odwrócili się od niej; Emmy nachyliła się do Żorża, słusznego już i pięknego młodzieńca, a pułkownik wziął rączkę swojej małej Joasi, którą kocha nad wszystko w świecie, więcej nawet jak swoją historję Pendjabu.
— Ja myślę że on ją więcej jeszcze aniżeli mnie kocha — mawiała czasem Emmy z westchnieniem.
Pułkownik jest zresztą pełen względów i uprzejmości dla swojej żony, której myśli zgaduje i wszystkie życzenia uprzedza.
A teraz zawołajmy głośno: Vanitas vanitatum! Któż z nas jest szczęśliwym na tym świecie? Kto może powiedzieć że wszystkie jego życzenia spełnione, że niczego nie pragnie i że jest zadowolony zupełnie? Bywaj zdrów, łaskawy czytelniku, wracaj teraz do życia rzeczywistego, a historja, którąśmy tu opisali, powtórzy się może przed twemi oczyma.
- ↑ W ostatnich czasach pojęcia o wychowaniu znacznie się zmieniły. Z wyjątkiem szkół jezuickich, gdzie nadużycia tego rodzaju nie są rzadkie możemy z radością powiedzieć że kary cielesne powszechnie już są w zasadzie potępione i że ten barbarzyński środek zepsucia i upodlenia natury ludzkiej, wyszedł już z użycia ze szkół publicznych w krajach cywilizowanych.
- ↑ Urzędnik municypalny.
- ↑ Michaś.
- ↑ Szkockie pułki — górale.
- ↑ Piwo brukselskie.
- ↑ Przedmieście, rezydencja królewska.
- ↑ Anglicyzm oznaczający męża lub kochanka.
- ↑ Nazwa konia.
- ↑ Jim, zdrobniałe: James, jak u nas np. Kubuś.
- ↑ Teraz winem rozpraszajcie troski, jutro na niezmierzone puścimy się głębie.
- ↑ Faworytem nazywają konia, który według ogólnego mniemania najwięcej ma szans przy wyścigach, i o którego wszyscy najchętniej zakładają się z tego powodu.
- ↑ Błąd składu: Brak fragmentu tekstu
- ↑ „The best„ — najlepsze — więc „śmietanka“ towarzystwa.
- ↑ 14,0 14,1 W tomie III są dwa rozdziały o numerze XIV.
- ↑ O! Boże! jak to przyjemnie widzieć w takiem uniesieniu kobietę!
- ↑ Dziewica Erinu ciągle spotyka znajomych gdy dziadek jej odszedł, przyszła znowu jej współrodaczka i gawędzą i bawią się razem.
- ↑ Przez łzy się uśmiechała. (Homer). Pożegnanie Hektora i Admoraki