Targowisko próżności/Tom I/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Targowisko próżności
Tom I
Rozdział Miss Rebeka Sharp do miss Amelji Sedley
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1914
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz Brunon Dobrowolski
Tytuł orygin. Vanity Fair: A Novel without a Hero
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII.
Miss Rebeka Sharp do miss Amelji Sedley.

„Moja najdroższa Amelko!
„Z uczuciem radości biorę pióro do ręki, żeby pomówić z tobą, a jednak serce moje nie jest wolne od smutku. Jaka zmiana od wczoraj! Dziś jestem sama oddalona od jedynej jaką miałam w życiu przyjaciółki, kiedy wczoraj jeszcze byłam w gronie jak gdyby mojej własnej rodziny i cieszyłam się tkliwem przywiązaniem siostry, której nigdy kochać nie przestanę!
„Nie będę ci mówić o łzach wylanych w nocy bezsennej przepędzonej daleko od ciebie, mój aniele. Po cóż miałabym cię zasmucać? Myślałam o tobie z rozkoszą, wiedząc że właśnie w tej chwili uśmiechnięta i szczęśliwa, w towarzystwie matki i młodego narzeczonego, byłaś na balu u pp. Perkins. Wyobraźnią przedstawiałam sobie ciebie w tańcu, piękną jak anioł; bo jestem przekonaną że byłaś najpiękniejszą z wszystkich królową balu.
„Woźnica wasz zawiózł mnie starym powozem do domu pana Pitt Crawley, nie szczędząc mi w drodze obelg i impertynencji. Bo i czegoż, niestety, mógł się obawiać, urągając ubóstwu i niedoli? Sir Pitt umieścił mnie w niezmiernie ponurym i opuszczonym pokoju; musiałam dzielić łóżko z jakąś straszną kobietą, która pilnuje domu. Przez całą noc nie zamknęłam oczu.
„Sir Pitt w niczem nie podobny do tych baronów o których stworzyłyśmy sobie pojęcie z romansów czytanych ukradkiem w Chiswick-Mall. Wyobraź sobie małą niepokaźną figurkę, w łatanych i poplamionych sukniach, z obrzydliwą fajką w ustach, zajętą gotowaniem wieczerzy, niezbyt — jak się domyślasz — zachęcającej do jedzenia. Mówi jakiemś góralskiem narzeczem, wymyśla klucznicy i złorzeczy woźnicy, nie dobierając bynajmniej wyrażeń. Przyznaj sama że to nie typ Lowelasa.
„Stara ochmistrzyni obudziła mnie o świcie. Przybywszy na stację omnibusów, zajęłam miejsce wewnątrz powozu, ale zaledwie dojechaliśmy do Mudbury, gdzie właśnie deszcz ulewny zaczął padać, musiałam się przesiąść na miejsce odkryte i ustąpić jakiemuś znajomemu pana Pitt, który jest jednym ze współwłaścicieli omnibusa. Gdyby nie uprzejmość mojego sąsiada, studenta z Cambridge, który mnie okrył płaszczem, byłabym przemokła do nitki.
„Ten młody człowiek i konduktor żartowali ciągle z pana Pitt, którego, zdaje mi się, dobrze znają. To co o jego skąpstwie i chciwości mówili, przechodzi wszelkie wyobrażenie. Na dwóch ostatnich stacjach sir Pitt usiadł na koźle obok konduktora, a to dla tego żeby pomału jechać i oszczędzać koni, które na tej przestrzeni do niego należą.
„Młody student odgrażał się że nie będzie żałować bata jak usiądzie na koźle w Squashmore. Spisek knowany z konduktorem przeciw grzbietom końskim — żeby się zemścić na baronie, który według nich, nigdy nikomu nic nie dał — bawił mnie nie mało.
„Na stacji w Leakington, położonej o cztery mile od Crawley la Reine, cztery piękne konie i powóz z herbami barona czekały już na nas. Przejechaliśmy cały park i długą aleję ciągnącą się milę przynajmniej, i zatrzymaliśmy się przed wielką bramą, której kolumny są ozdobione rzeźbami przedstawiającemi węża i gołębicę na tarczy herbowej. Są to, jak mi mówiono, rodowe godła Crawlejów. Przypomniała sobie nienawistną mi bramę żelazną w Chiswick bardzo do tej podobną. Kobieta, która ją otwierała, oddała nam z dzięsięć ukłonów, jeden niższy od drugiego.
„Aleja mająca milę długości! zawołał sirr Pitt. Szereg tych drzew przedstawia ni mniej ni więcej jak sześć tysięcy funtów szterlingów dobrego budulcu! To nie źle; co?
„Zapomniałam ci powiedzieć że sir Pitt wziął do swego powozu w Laekington jakiegoś strasznego oryginała, pana Hodson, z którym rozmawiał ciągle o licytacjach, dzierżawach, irrygacjach, publicznych sprzedażach i t. d. czego zupełnie zrozumieć nie mogłam. Była tam mowa o jakimś Samuelu Miles, złapanym kiedy polował w lesie pana Pitt, to znowu o Piotrze Bailey odesłanym do domu przytułku dla ubogich; musiał to być jakiś dzierżawca nie będący w stanie wypłacić należytości, bo sir Pitt mówił:
— Tem lepiej że się już raz pozbyłem tej rodziny szachrajów. A co to było zawsze z nimi kłopotu jak przyszedł termin wypłaty!
„Nie daleko od drogi zobaczyłam wysmukłą dzwonnicę, zakrytą w części staremi dębami a tuż przy niej na pięknej zielonej łące wznosił się stary czerwony dom, którego dach i kominy były pokryte, prawie gęstym bluszczem i powojem a okna jasno błyszczały od promieni słonecznych.
— To zapewne musi być kościół? — zapytałam.
— Tak, to pudełko na... stare szpargały! — odpowiedział mi sir Pitt. A propos, Hodson, jak się ma stary osioł? Ja tak nazywam mego brata Bute, który tu jest pastorem. Ha! ha! ha!
Hodson śmiał się także, ale przybierając nagle wyraz poważny, odpowiedział potrząsając głową:
— To prawdziwe utrapienie jak ten człowiek trzyma się dobrze. Wczoraj, na przykład objeżdżał pole konno.
— Musiał odbierać przytem zaległe wypłaty — powiedział sir Pitt, a potem dodał: Niech go dj... wezmą! to silna bes... że go i kijem nie dobijesz. To drugi... jakże on się nazywał ten stary... Matuzalem.
Hodson trzymał się za boki od śmiechu, w końcu uspokoił się i tak dalej mówił:
— Chłopcy są teraz na wakacjach, napadli wczoraj na biednego John’a Scrogins i tak go zbili, że ledwo żywy wrócił.
— Jakto! mojego leśniczego? krzyczał ze złością sir Pitt.
— Za to że go złapali na grancie należącym do plebanji — dodał Hodson.
Sir Pitt trzęsąc się z gniewu przysięgał że jeżeli wpadną mu w ręce w jego lesie to sam szatan nie zasłoni ich od jego zemsty. Nakoniec tak się odezwał:
— Sprzedałem, jak wiesz, prezentę na probostwo i ręczę ci Hodson, że żaden z członków tej rodziny nigdy się tam nie utrzyma?
Pan Hodson znajdował że sir Pitt jest w swojem prawie, a ja widzę ztąd że bracia są z sobą jak pies z kotem, co zresztą nieraz i między siostrami bywa. Pamiętasz w Chiswick-Mall dwie siostry Scratchley? Zawsze toczyły z sobą zawziętą walkę, w której Marja Box wymierzała Luizie dotkliwe razy.
Zbliżając się do domu spostrzegliśmy dwóch chłopczyków zbierających suche gałęzie w parku. Powóz zatrzymał się a pan Hodson rzucił się na dzieci z rozkazu pana Crawley.
— Ściągnij ich dobrze po plecach — wołał tenże — a nie wypuszczaj tylko tych małych łotrów! Ja im pokażę, jeżeli nie wiedzą, gdzie jest więziennie, jakem sir Pitt Crawley.
Jednocześnie słychać było uderzenia, spadające na grzbiet biednych dzieci, zalewających się łzami. Sir Pitt widząc że złoczyńcy są w dobrym ręku, kazał woźnicy dojechać do domu.
Wszyscy słudzy czekali już przed gankiem na nasze przybycie i ..............

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„W tem miejscu gwałtowne stukanie do moich drzwi wczorajszej nocy, zmusiło mnie przerwać to pismo. Czy domyślasz się ktoby to był w tak niezwykłej porze? Oto nikt inny, jak tylko sir Pitt Crawley. W szafroku i w nocnej czapeczce, nie zważając na mój krzyk, zbliżył się do mnie i zabierając świecę rzekł:
— O jedenastej godzinie w nocy wszystkie światła w domu powinny być pogaszone. A teraz, miss Becky, możesz się rozebrać bez świecy. Jeżeli nie chcesz, mała figlarko (tak mnie zawsze nazywa) żebym przychodził co wieczór gasić świecę, to staraj się zawsze położyć jak tylko jedenasta wybije.
— Ma się rozumieć że na przyszłość tak się urządzę żeby nowych odwiedzin uniknąć. Wyszedłszy ztąd poszedł spuścić z łańcucha dwa ogromne buldogi, których szczekanie przez całą noc nie ustawało.
„Obszerna sala, przeznaczona do wielkich uroczystości, zajmuje środek domu, a raczej ogromnej stodoły z czerwonych cegieł, z wysokim dachem i z piętrzącemi się kominami. Sala ta, z wyjściem na tarasę, smutniejsza jest niewątpliwie od tej, której opis czytaliśmy w Tajemnicach Udolfa. Ognisko komina tak wielkie, że możnaby w niem połowę panienek z pensji miss Pinkerton wygodnie ustawić. Rożen zaś tak potężnych rozmiarów, że możnaby śmiało całego wołu upiec. Na ścianach wiszą portrety przodków pana Pitt Crawley jedni z brodami, drudzy w perukach, kobiety w wąskich opiętych sukniach, sztywne jak wieże, z lokami spadającemi na szyję. Gorsetów nie widziałam wcale.
„W jednym końcu sali wznoszą się czarne, dębowe dziwnie niezgrabne schody, z przeciwnej strony wielkie drzwi, ozdobione głowami jeleniem, prowadzą do sali bilardowej, do bibljoteki, do wielkiego salonu z żółtem obiciem i do pomniejszych pokojów mieszkalnych. Na pierwszem piętrze naliczyłam do dwudziestu sypialnych pokojów; w jednym z nich pokazują jeszcze łóżko, na którem spała królowa Elżbieta.
„Moje uczennice oprowadzały mnie wszędzie. Okna szczelnie pozamykane, a ztąd brak światła, nadaje temu domowi tak ponurą fizjonomję, że przy każdem otwarciu wewnętrznych okiennic spodziewałam się jakieś widmo zobaczyć.
„Mój pokój znajduje się na drugiem piętrze i z jednej strony dotyka do sypialnego pokoju moich uczennic, a z drugiej do gabinetu, w którym się lekcje odbywają. Dalej jest apartament starszego z synów pana Pitt, którego nazywają zwykle sir Crawley, a następnie są pokoje młodszego syna, pana Rawdon Crawley. Ten ostatni jest wojskowym, (tak jak ktoś z naszych dobrych znajomych) i jest obecnie przy swoim pułku. Możnaby tu wygodnie pomieścić wszystkich mieszkańców z Russell Square i jeszcze zostałoby wiele wolnego miejsca.
„W pół godziny po naszem przybyciu zadzwoniono na obiad. Moje uczennice towarzyszyły mi do sali. Są to małe jeszcze dziewczynki; jedna z nich ma dziesięć lat, a druga ośm zaledwie. Miałam na sobie muślinową sukienkę, którą od ciebie dostałam, czego mi niegodziwa Pinner darować nie może. W powszednie dnie uważają mnie tu jako osobę należącą do rodziny, a kiedy są goście na proszonym obiedzie, to ja i moje uczennice jadamy u siebie.
„Dzwonek, jak ci powiedziałam, oznajmił że obiad na stole. Wszyscy zebrali się w małym saloniku lady Crawley, drugiej żony pana Pitt i matki moich uczennic. Jest ona córką kupca i ma tę wadę że nie może zapomnieć swoich minionych wdzięków. Zawsze blada chuda, ramiona wysokie, a mówi tak niewyraźnie, że zaledwie otwiera usta. Jej pasierb, Crawley, znajdował się tam także. Postawa jego zanadto poważna, ubranie nadzwyczaj staranne ale zresztą uporczywie milczący, brzydki, nogi długie i cienkie jak zapałki, faworyty koloru zgniłego siana, włosy blado żółte; słowem, istny portret matki śp. Gryzeldy ze starożytnego domu Binkie której wizerunek oprawiony wisi nad kominkiem.
„Lady Crawley wzięła mnie za rękę i rzekła do swego pasierba:
— „Oto jest guwernantka moich dzieci, miss Sharp.
— „Oh? — powiedział pan Crawley, czytając broszurę, która go widać żywo zajmowała.
— „Polecam pani moje córki i proszę o pobłażliwość dla nich — rzekła do mnie lady Crawley.
„Od razu poznałam że tej kobiety nie ma co się obawiać.
„Lokaj z wykrochmalonemi żabotami otworzył drzwi do sali jadalnej. Lady podała poważnie rękę panu Crawley, moje uczennice wzięły mnie za ręce i przeszliśmy do sali. Sirr Pitt Crawley siedział już przy stole, przy nim stał mały dzbanek srebrny. Stół był zastawiony wazami, półmiskami i solniczkami srebrnemi tak obficie jak w magazynie wyrobów złotniczych. Dwóch czerwono włosych w kanarkowej liberji lokajów stało po obu końcach stołu.
„Pan Crawley odmówił bardzo długą modlitwę, sir Pitt odpowiedział „Amen“, i natychmiast pozdejmowano nakrywy z półmisków.
— „Co będziemy mieli na obiad, Betty? — zapytał sir Pitt.
— „Buljon z baraniny, jeśli się nie mylę — odrzekła lady Crawley.
— „Barania pieczeń z kalarepą — dodał uroczyście kamerdyner — buljon z baraniny po szkocku, kartofle i kalafiory na jarzynę.
— „Baranina zawsze jest baraniną — rzekł baronet — Niech mnie cholera nawiedzi, jeżeli znam lepszą potrawę. Jaki to baran i kiedyście go zabili, Horrocks?
— „To czarny baran szkocki, proszę pana, zabiliśmy go we czwartek.
— „Czy wziął kto więcej z tej sztuki?
— „Rzeźnik z Mudbury wziął czomber, proszę pana ale skarży się że stracił na tem, bo baran był bardzo młody.
— „A cóż się stało z nogami baraniemi? — zapytał znowu sir Pitt.
— „Zdaje się że w kuchni je zjedli — odpowiedziała nie śmiało milardy.
— „Tak jest, milardy — potwierdził Horrocks.
— A ten mały wieprz czarny — ciągnął dalej sir Pitt — musiał znacznie potłuścieć?
— „Nie bardzo mu to spieszno, proszę pana — powiedział poważnie Horrocks.
„Oto masz treść rozmowy przy obiedzie.
„Wstaliśmy od stołu. Milady wyjęła jakąś ogromną szydełkową robotę, a dziewczynki zaczęły się bawić staremi, dobrze zużytemi kartami. Jedna tylko świeca paliła się na stole, ale za to w starożytnym srebrnym lichtarzu. Milady pozwoliła mi wybrać do czytania jedną z dwóch książek leżącą na stole: była to broszura o uprawie roli, którą z takiem zajęciem czytał pan Crawley, i zbiór kazań na niedziele i główniejsze święta doroczne.
„Siedzieliśmy całą godzinę w milczeniu. Odgłos kroków zmierzających do salonu dał się słyszeć w sąsiednim pokoju.
„Schowajcie karty, moje dzieci — zawołała milady z przerażeniem — a potem obracając się do mnie: „Miss Sharp, proszę te karty przykryć książkami.“
„Zaledwie mieliśmy czas wypełnić te rozkazy kiedy drzwi się otworzyły i pan Crawley wszedł do pokoju.
„Zaczniemy nasze czytanie — mówił — od miejsca na którem zatrzymaliśmy się wczoraj. Każda z panienek będzie czytać z kolei, tym sposobem miss... miss Chart będzie mogła was słyszeć.“
Biedne dziewczynki zaczęły jąkać długie i niesłychanie nudne kazanie, wygłoszone w kaplicy Bethesda w Liwerpool, o pracach missjonarskich w krajach, gdzie światło wiary nie rozsypało jeszcze swoich dobrodziejstw. Dobry sposób przepędzenia przyjemnie wieczoru!
„Wybiła dziesiąta. Posłano służącego żeby oznajmił panu Pitt i wszystkim domownikom że godzina modlitwy wieczornej nadeszła. Sir Pitt przybiegł najpierwszy, jak człowiek któremu pilno odejść; po nim wszedł Horrocks, następnie lokaje w kanarkowej liberji, za nimi kamerdyner pana Crawley, potem jeszcze trzech barczystych ludzi, otoczonych silnym stajennym zapachem, a nakoniec zamykały orszak cztery kobiety, z których jedna wyfiokowana i pełna pretensji, rzuciła na mnie pogardliwe spojrzenie i uklękła ociężale ze stukiem na posadzkę.
„Pan Crawley odczytał patetycznym głosem modlitwy wieczorne, poczem dano każdemu świecę i całe towarzystwo się rozeszło. Wtenczas to niespodziewana wizyta pana Pitt, o której ci wspominałam, zmusiła mnie przerwać moje pismo.
„Sciskam cię po tysiąc razy, moja kochana, moja najdroższa Ameljo! Dobra noc mój aniele!
Sobota. Dziś rano o piątej godzinie słyszałam kwiczenie małego czarnego wieprza; byłam mu wczoraj jeszcze prezentowaną przez Różę i Violettę, które mnie oprowadzały po wszystkich kurnikach, oborach i karmnikach. Te małe psotnice złapały młode kurczę i chciały je upiec dla mnie, ale groom wyleciał z krzykiem i moje uczennice uciekły przed dokonaniem zbrodni na biednem kurczęciu. Pobiegły potem do ogrodnika prosić o trochę owoców dla mnie: ogrodnik pochwycił się za głowę, mówiąc że straciłby miejsce natychmiast, gdyby sir Pitt usłyszał że pozwala sobie robić podobną propozycję.
„Lady Crawley ani na chwilę nie wypuszcza z rąk szydełkowej roboty. Sir Pitt i jego wierny Horrocks znajdują się każdego wieczora w stanie miłego rozmarzenia, podnieconego, jak się zdaje, alkoholem. Pan Crawley zamyka się na większą część dnia w swoim gabinecie a wieczorem czyta nam kazania.
„Ucałuj ręce twojej kochanej mamy i przypomnij mnie pamięci twego dobrego ojca. Czy twój brat przyszedł już do siebie po owym nieszczęsnym rack-pączu? Oh! moja kochana Ameljo, jakże mężczyzni powinniby unikać skutków tego okropnego napoju!
„Twoja do zgonuRebeka.“
Zastanowiwszy się trochę głębiej nad przeczytaną korespondencją nie należy się smucić że czysta i niewinna Amelja Sedley nie znajduje się w towarzystwie Rebeki. I w samej rzeczy, uwagi o tej damie, która opłakuje utracone wdzięki, o tym żółto-włosym panu z faworytami koloru zgniłego siana, zdradzają zbyt wczesną znajomość świata w autorce listu. Zresztą każdy przyzna że klęcząc przy modlitwie można zająć myśl czem innem jak wstążkami pretensjonalnej miss Horrocks. Ale łaskawy czytelnik raczy przypomnieć sobie tytuł naszej powieści, który uprzedza już że na każdej niemal stronnicy możemy znaleść słabostki ludzkie, zepsucie, fałsz i próżność, wystawione na widok jak towary publicznego bazaru. Miłość prawdy wkłada nie zawsze łatwy do spełnienia obowiązek odkrywania ran społeczeństwa w całej brzydocie i nagości. Czyż nie ma ludzi, którzy na wzór naszej bohaterki, zdolni są uchylić czoła tylko przed wielkością i bogactwem, i nie umieją uwielbiać nic — oprócz powodzenia?




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Makepeace Thackeray i tłumacza: Brunon Dobrowolski.