<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.

Wróciwszy nazajutrz z rama do siebie na ulicę Saint-Lazare, Filip de Croix-Dieu zastał już nadesłany list z poczty. Za pierwszym rzutem oka poznawszy pismo anonima, rozdarł kopertę z gorączkowym pośpiechem. Oto co wyczytał w tym liście:
„X. Y. Z. zna nazbyt dobrze wysoką inteligencję pana barona, aby pomyśleć mógł na jedną chwilę, iż tenże pragnie schwytać lisa dwa razy na jedną i tęż samą przynętę.
X. Y. Z. jest przekonanym, iż nie ma się czego obawiać. Nie zdobywa się jednak ufności nakazem i mimo wszystko, bacznym on będzie.
Jeżeli wszakże pan baron wiedziony szlachetnością, pragnie unicestwić swą przeszłość i korespondować nadal z X. Y. Z. w interesie tego ostatniego, może pisywać do niego w podwójnej kopercie, adresując zwierzchnią do panny Anity, ulica des Saussaies, poste-restante.“
Croix-Dieu po odczytaniu listu odetchnął z ulgą, poszeptując:

— Odpisał! To właśnie czego pragnąłem, teraz jestem już prawie zupełnie spokojny.

∗             ∗

Pozostawiliśmy Oktawiusza Gavard, zatopionego w pracy nad układaniem rymów na cześć Diny Bluet, młodej debiutantki w „Aspazjach.“
Młodzieniec, ułożywszy z trudem cztery wiersze, odczytał je głośno, przyznając z zadowoleniem, iż łatwiej niż wielu innych mógłby pozyskać sławę na literackiej arenie.
— Na honor! to zdumiewające! zawołał, wczytując się w ową poezję.
Skopiował to najpiękniejszem o ile mógł pismem, kupił olbrzymi bukiet, i udał się w stronę teatru.
Posłaniec sowicie opłacony, otrzymał polecenie zaniesienia kwiatów i poezji do loży Diny Bluet, sam zaś Oktawiusz uzbrojony dwoma innemi bukietami, które postanowił rzucić do stóp naiwnej, zajął miejsce w parterowej loży na kwadrans przed podniesieniem zasłony.
Dinah Bluet, od chwili ukazania się na scenie rozwinęła bardziej niż w dniu poprzedzającym cały powab swego młodzieńczego talentu, otrzymawszy prawdziwą owację.
Kilka rzuconych bezinteresownie bukietów, połączywszy się z miłosną wiązanką kwiatów Oktawiusza Gavard, upadły pod stopy uszczęśliwionej debiutantki, zdumionej tak wielkiem powodzeniem.
Natychmiast po zapuszczeniu zasłony po ostatnim akcie, Oktawiusz pobiegł jak poprzedniego wieczora do bocznych drzwi, któremi wychodzili artyści.
— Ach! gdyby ona wyszła sama, pomyślał, jakże bym był szczęśliwym! Bezzwłocznie powiedziałbym jej, że jestem autorem tych wierszy.
Nieszczęściem jednak los nie posłużył mu w tym razie.
Jednocześnie z ukazaniem się we drzwiach Diny Bluet, otulonej w swój skromny szal tartanowy, z główką okrytą flanelowym błękitnym kapturkiem, dźwigającej cały stos bukietów, między któremi Oktawiusz dostrzegł i swoje, stara ciotka dziewczęcia szła tuż za nią.
Niepodobna było przystąpić do Diny, bez ściągnięcia gradu złorzeczeń ze strony jej nadzorczyni. Młodzieniec nie próbował nawet tego uczynić i szedł za obiema kobietami w pewnej odległości do chwili, w której zniknęły w bramie wysokiego starego domu przy ulicy Marais-Saini-Martin.
— Do czarta! wyszepnął, to nie może trwać tak dłużej! Muszę wynaleźć sposób pomówienia sam na sam z tą małą! Tak! napiszę sztukę teatralną w której przeznaczę jej główną rolę. Czyż to trudno wynaleść temat do pięknego melodramatu? Jestem pewien, iż utworzę rzecz wstrząsającą do głębi nerwami słuchaczów.
Z poprzedzającej rozmowy Oktawiusza z panem Croix-Dieu, wiemy, iż odźwierny z ulicy Marais-Saint-Martin. był nieprzystępnym gburem.
Przyszły spadkobierca milionów papy Gravarda przybył nazajutrz dla porozmawiania z nim i wtajemniczył go bez trudu w swoje zamiary za pomocą wsuniętego mu w dłoń luidora.
Dowiedział się, że Dinah-Bluet nigdy nie wychodziła z domu bez swojej ciotki. Stara ta kobieta towarzyszyła jej na próby, powracała z nią i odprowadzała wieczorem do teatru, jak również ztamtąd ją przyprowadzała. Po ukończonych próbach, dziewczę większą część dnia spędzało w swojem mieszkaniu.
Odźwierny również powiadomił Oktawiusza, że owa ciotka, panna Melania Perdreau, porzucała niekiedy swe obowiązki gorliwej nadzorczym, wychodząc za niezbędnemi sprawunkami do swego małego gospodarstwa, jako i na pogawędkę z sąsiadkami. Korzystać z tej jej nieobecności było koniecznością, dla dobrego jednak zużytkowania jej wiedzieć należało o czasie wyjścia starej panny.
Ułożono przeto, iż Oktawiusz codziennie w godzinach popołudniowych będzie przesiadywał w kawiarni przy ulicy des Marais i że odźwierny przyjdzie go powiadomić natychmiast po wyjściu ciotki Diny.
Przez dwa dni panna Perdreau jakby umyślnie nigdzie nie wychodziła.
Trzeciego dnia, około drugiej w południe, ów odźwierny, krawiec z powołania, posiadający sztukę przerabiania starej na nową garderobę, wpadł jak piorun do kawiarni a zbliżywszy się do stołu, przy którym siedział Gavard, chwycił stojącą tamże butelkę likieru, a napełniwszy kieliszek wychylił go jednym tchem, mówiąc:
— Prędko co żywo, kochany panie. Stara odeszła, młoda jest samą. Spiesz się pan!
Oktawiusz, rzuciwszy sto sous kelnerowi, wybiegł z kawiarni.
— Pan wiesz, mówił odźwierny, spiesząc za nim, na czwartem piętrze, drzwi na wprost schodów. Zadzwonisz pan. Panna Dinah panu otworzy, reszta do pana należy. Nie pozostawaj tam pan jednakże zbyt długo aby nie zostać schwytanym na gorącym uczynku. Gdyby zaś ciotka nadeszła podczas gdy pan tam będziesz, moja żona zaprosi ją do naszej stancyjki i opowiadać jej pocznie, że lokatorowie skarżą się na swąd, jaki sprawia smażąc w swej kuchni lęguminy. Ja to wymyśliłem ów sposób zatrzymania starej. A co? nie jest to zręczne? Podczas gdy moja żona rozmawiać z nią będzie, wbiegnę na czwarte piętro, stukając do drzwi. Pan, zrozumiawszy to, zemkniesz poniżej i zatrzymasz się na trzeciem piętrze, dopóki panna Melania Perdreau nie dowlecze się do swego mieszkania. Zrozumiałeś pan mój zamiar?
— Doskonale! Plan obmyślany w ten sposób tylko ci zaszczyt przynosi!
Ostatnie wyrazy wymienionemi zostały na schodach brudnych, źle oświetlonych, cuchnących.
Odźwierny wrócił do swej stancyjki mieszczącej się na pierwszem piętrze.
Oktawiusz wchodził na górę. Przebiegł szybko jeszcze kilka schodów, poczem bieg zwolnił. Dosięgnąwszy drzwi, jakie dzieliły go od Diny Bluet zatrzymał się chwiejny, pobladły, a jedną rękę wsparłszy na poręczy schodów, drugą przyciskał silnie bijące serce.
Słabo robić mu się poczęło. Czuł, jak gdyby serce pęknąć mu miało. Czyliżby to znaczyło, że ów jedynak pani Blanki Gavard, zmieszał się i zaniepokoił owem mającem wkrótce nastąpić sam na sam z ukochaną?
— Źle, rzekł Oktawiusz, byłem pewny że padnę omdlały, jak kobieta! Chwila widocznie niefortunnie była wybraną!
I przestąpiwszy jeszcze dwa ostatnie stopnie schodów, pociągnął za sznurek od dzwonka, nie zapytawszy siebie w jaki sposób przemawiać będzie do tej młodej dziewczyny, jaką uważał za uczciwą i która w istocie nią była.
Lekkie kroki dały się słyszeć poza ścianą drewnianą, na szaro pomalowaną. We drzwiach otwartych do połowy, ukazała się Dinah Bluet.
Spojrzawszy na przybyłego z wyrazem zdumienia, zapytała swym świeżym, krystalicznym głosem:
— Pan omyliłeś się niezawodnie?!
Oktawiusz rozmawiał zwykle z kobietami w kapeluszu na głowie. Gburowaty ów zwyczaj przypadł do gustu tak jemu, jako i przyjaciołom. Tym razem, zerwawszy z tradycją, powitał Dinę, zbyt może nieco po kawalersku, ale powitał ją z kapeluszem w ręku.
— Pan mylisz się, upewniam! powtórzyło dziewczę, usiłując zamknąć drzwi przed nieznajomym.
— Nie mylę się, bynajmniej, odpowiedział, stawając w ten sposób, ażeby debiutantka zamknąć drzwi nie mogła. Nie mylę się, upewniam; przyszedłem tu, gdzie przyjść pragnąłem.
— Zatem pan przychodzisz do mojej ciotki? Nie ma jej w domu, obecnie wyszła.
— Ach! dobrze wiem, że wyszła. Nie do niej ale do pani przychodzę.
— Ależ ja pana nie znam wcale.
— To być może, lecz ja znam panią i muszę koniecznie z panią pomówić. Tak jest, nieodwołalnie, w nader ważnej sprawie.
— Przyjdź więc pan wtedy, gdy moja ciotka powróci.
— Nie, nigdy! To, o czem chcę panią powiadomić, wymaga najściślejszego sam na sam.
— Ależ ja nie przyjmuję nikogo.
— Dziś jednak uczynisz pani dla mnie wyjątek. Wyjątki wzmacniają regułę, rzecz znana.
Powyższą rozmowę prowadzili w połowie w mieszkaniu dwóch kobiet, w ten sposób Oktawiusz nie pozwalał Dinie zamknąć drzwi całkowicie, jak ona nawzajem otworzyć mu ich ze wszystkiem nie chciała.
Młodzieniec, wsparłszy się ramieniem o te drzwi, odmykał je zwolna, lecz uporczywie, usiłując tym sposobem swój zamiar do skutku doprowadzić.
Roztargnienie dziewczęcia dostrzedz jej nie pozwoliło, iż drzwi się z cicha otwarły, z czego korzystając Oktawiusz wsunął się do wnętrza.
— Panie! co pan czynisz? zawołała Dinah.
— Wchodzę, jak pani widzisz, rzecz nader prosta.
— Ależ ja niechcę żebyś pan wszedł!
— Ja zaś przeciwnie, pragnę tego. Spojrzyj pani na mnie. Wszak nie wyglądam na złoczyńcę, ani mordercę.
— To prawda panie, a jednak...
— Jednak, chcesz pani zmusić mnie bym odszedł, uspokój się i posłuchaj mnie. Odejdę za kilka minut.
— Zgadzam się wreszcie, tem więcej, iż nie mam sposobu, aby nie słuchać pana, odpowiedziała. Pójdź więc pan do pokoju mej ciotki, ale ani sekundy dłużej po nad pięć minut pozostawać tu nie pozwolę!
Mieszkanie kobiet składało się z maleńkiego ciasnego przedpokoju, dwóch pokoików i zakopconego gabinetu, służącego zarazem za kuchnię.
Pokój ciotki Melanii Perdreau był wyklejony szarawem, w niebieskie kwiaty papierowem obiciem. Jedno, jedyne okno przysłaniały zwykłe, tanie muślinowe firanki. Umeblowanie stanowiło łóżko orzechowe, z bardzo cienkim i płaskim materacem, komoda i gerydon, nakryty ceratą, na którym zwykle jadano, cztery wyplatane trzciną krzesła i starożytny fotel mahoniowy pokryty spłowiałym aksamitem. Dwa lichtarze bez świec, wstawione w muszle morskie, dopełniały całej ozdoby kominka.
Wyż wymienione przez nas przedmioty znamionowały nędzę, lecz nędzę schludną, uczciwą. Przyjemna atmosfera panowała w owym pokoju, dzięki olbrzymim bukietom, rzuconym ubiegłego wieczora Dinie przez Oktawiusza, jakie ustawiono na komodzie.
Dinah ubrana w ciemną wełnianą suknię najprostszej formy, z białym perkalowym maleńkim kołnierzykiem na szyi, miała pozór dziewczęcia z jakiegoś arystokratycznego domu, zabłąkanego wypadkowo w to ubogie mieszkanie.
Oktawiusz, olśniony, zmieszany ową promieniejącą pięknością, której uroku w całym blasku zdała dostrzedz dotąd nie zdołał, podziwiał ją w milczeniu do tego stopnia komicznem, iż wywołało to pomimowolny uśmiech na usta dziewczyny.
— Miałeś pan, zaczęła, udzielić mi jakąś ważną wiadomość. Twierdziłeś pan to przed chwilą i tak być musi zapewne, inaczej bowiem nie wszedłbyś tutaj wbrew mej woli, nie mając ku temu powodu, mów więc pan, słucham, ale przedewszystkiem siądź, proszę. Mimo że pańskie niespodziewane odwiedziny mają trwać tylko pięć minut, czemu masz je pan przepędzić, stojąc bez wypoczynku, tem więcej, iż zdajesz się być cierpiącym.
To mówiąc podsunęła Oktawiuszowi fotel, spłowiałym aksamitem pokryty, miejsce zwykłego wypoczynku ciotki Melanii Perdreau, na którym przez długie godziny pochłaniała tomy starych romansów.
Na słowa Diny, wzdrygnął się Oktawiusz.
— Kto? ja cierpiący, zawołał, pani się mylisz. Chcesz pani ażebym usiadł i wypoczywał, dla czego? Jestem zdrów, silny. Posiadam żelazny organizm!
Dinah powtórnie się uśmiechnęła.
— Mów więc pan stojąc, odpowiedziała, skoro tak ci się podoba, ale mów pan prędko bo czas uchodzi. Moja ciotka powrócić może lada chwilę i upewniam pana, iż nie byłaby wcale zadowoloną gdyby cię tutaj zastała.
Słowa te przywiodły Oktawiusza do świadomości obecnego położenia. Trzeba się było spieszyć w rzeczy samej, ażeby nadejście surowej owej nadzorczym nie przecięło nagle rozmowy.
— Panno Dinah, zaczął nieśmiało, jestem pewien że gdybyś pani przypatrzyła mi się lepiej, poznałabyś mnie niezawodnie.
— Sądzisz więc pan, żem cię już gdziekolwiek widziała.
— Tak, widziałaś mnie pani. Widujesz mnie codziennie wieczorem.
Dziewczę zamyśliło się przez chwilę.
— Ach! wiem już, odpowiedziała. To pan, nieprawdaż? od pierwszego przedstawienia „Aspazji“ przychodzisz do teatru, siadając w parterowej loży z lewej strony?
Oktawiusz zapromieniał radością.
— Ja w mojej własnej osobie, odrzekł.
— I to pan rzucasz mi bukiety? dodała przyciszonym głosem.
— Ja, ustawicznie, ja zawsze! I oto dwa moje wczorajsze stoją na komodzie.
Dziewczyna z lekka pokraśniała.
— A zatem panie, wyszepnęła z cicha, korzystam z tej sposobności ażeby ci podziękować, ponieważ pojmujesz pan, jak mi jest przyjemnie odbierać tak piękne kwiaty.
— Przynależą one pani! zawołał Oktawiusz z zapałem.
— Mnie przynależą, dlaczego?
— Ponieważ pani posiadasz niezwykły talent.
— Rzeczywiście ja posiadam talent? Pan tak uważasz? pytała żywo Dinah, podchodząc do przybyłego.
Miłość własna artysty pokonała nieśmiałość dziewczęcia.
— Posiadasz pani talent wspaniały, zawołał Gavard. Wdzięk, młodość, szyk, nic w nim. nie brakuje. Ale nie o to na teraz nam chodzi. Chociażbyś pani wcale talentu nie miała, wszystko mi jedno.
— Jakto? pytała Dinah zdumiona.
— Wytłómaczę to pani. Przystępujmy do rzeczy. Na drugiem wieczornem przedstawieniu „Aspazji“ znalazłaś pani w swej loży bukiet olbrzymi, nieprawdaż?
— Tak panie... Od kogoż on pochodził?
— Winnaś pani odgadnąć, odparł młodzieniec. I gdybyś pani odgadła, cieszyłbym się z tego. Ten bukiet był przysłany przezemnie. W bukiecie była koperta, a w tej kopercie wiersze.
— Bardzo piękne, wyszepnęła Dinah.
— Podobały się one pani? zawołał Oktawiusz z uniesieniem.
— Tak panie. Bardzo mi się one podobały!
Oktawiusz stanąwszy przed nią zadeklamował:

Dziewczę! twego spojrzenia któż ów czar wypowie,
Pozazdrościć ci mogli by go aniołowie!...

Masz pani słuszność że są pięknemi, mówił dalej, widzę, że znasz się dobrze. Serce mi je podyktowało, a serce nigdy nie myli.
— Jakto! pan więc jesteś autorem tych wierszy?
— Ja pani, ja, odrzekł Oktawiusz Gavard i deklamował dalej:

Ty. rzucisz mi mrok śmierci, lub szczęście bez miary,
U sto twych składam losy moje, pełen wiary!

—Otóż co wyraziłem wierszem, mówił z zapałem młodzieniec, powtarzam prozą, z różnicą że poezja toleruje licencje różnego rodzaju, proza zaś do większych ścieśnień obowiązuje. Lecz bądź to wierszem czy prozą to pewna, że kocham cię pani szalenie. Uderzyło to we mnie jak gromem. O niczem nie myślałem, przysięgam na Boga! Wyszłaś na scenę, spojrzałem. Przemówiłaś. Słuchałem oczarowany!
Dinah zarumieniona jak piwonia, patrzyła na Oktawiusza ze zdumieniem i niejaką obawą.
— Lecz panie, wyszepnęła, co mi pan mówisz? Ja źle zrozumiałam bezwątpienia. Wszakże to nie są oświadczyny, o ile sądzę?
— Przeciwnie, odrzekł Oktawiusz, właśnie są one w najściślejszem znaczeniu! Uwielbiam cię Dino! i mam nadzieję że przyjmiesz je odpowiedziawszy przyzwoleniem. Będziemy szczęśliwi, zobaczysz. Przełamiemy wszystkie przeszkody. Przyjmujesz moją propozycję, odpowiedz?
Oktawiusz pochwycił Dinę w objęcia, okrywając ją gorącemi pocałunkami i tuląc namiętnie do siebie.
Dinah wyrwała mu się z głośnym okrzykiem przestrachu i uciekła w kąt pokoju.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.