Tragedje Paryża/Tom IV/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tragedje Paryża |
Podtytuł | Romans w siedmiu tomach |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1903 |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tytuł orygin. | Tragédies de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wobec tak niespodziewanego rezultatu Oktawiusz stanął osłupiały, zmieszany.
Wielekroć razy, gdy pozwalał sobie czegoś podobnego z jaką ładną kobietą z półświatka, przywoływanym bywał do porządku, uderzeniem wachlarza po ręku, lecz nigdy dotąd nie widział jeszcze podobnie szczerego wrażenia przestrachu jakie się malowało na obliczu tej młodej dziewczyny.
— Za zbyt daleko się posunąłem, pomyślał. Głupstwo zrobiłem. Trzeba tę rzecz naprawić.
Dinah drżąc czerwieniała i bladła na przemiany.
— Zawiniłem pani, to pewna, wyszepnął nieśmiało, ale, nie moja w tem wina. Nabrałem złych obyczajów. Gdybym był wiedział, że pani przykrość to sprawi, nigdy byłbym tego nie uczynił. Pięknością swoją oczarowałaś mnie pani. Działałem jak bezprzytomny. Należy mi wybaczyć moją nierozwagę. Powiedz pani, że mi wybaczasz, a nigdy nie odważę się do czegoś podobnego bez twego zezwolenia.
— Odejdź pan, wyjąknęło dziewczę, odejdź proszę. Ja się obawiam.
— Mnie, obawiasz się pani? pytał Oktawiusz ze zdumieniem.
— Tak, obawiam się.
— Ależ ja jestem łagodny jak baranek, muchy nawet zabić bym się nie odważył. Patrz pani jak jestem zmartwiony i pomieszany. Ach! to nie litościwie chować do kogoś urazę! Posłuchaj mnie pani.
— Nie! nie, słuchać nie będę! za zbyt już wiele słuchałam. Nie powinnam była pozwolić panu wejść do mieszkania. Wyglądałeś na uczciwego człowieka, uległam więc twym prośbom i ciężko za to jestem ukaraną. Odejdź pan, odejdź pan. odejdź!
— Natychmiast spełnię rozkaz pani, lecz jedno słowo, jedno, jedyne i odejdę. Odkąd przestąpiłem próg tego mieszkania, popełniam niedorzeczności to prawda Trzeba mi było przedewszystkiem treściwie wytłómaczyć, byłoby to lepiej, bo w takim razie zrozumielibyśmy się wzajemnie. Stało się jednak! przebacz mi pani! Panno Dino, wszak pani wiesz, że cię uwielbiam, powiedziałem ci to przed chwilą. Uważasz mnie może za niedorostka, widząc tak młodym i zdaje ci się może, że jestem dependentem od adwokata, lub jakim ajentem giełdowym. Otóż upewniam, że jest inaczej. Mam niezależne własne utrzymanie, jestem poważnym, bardzo poważnym. Zapytaj się pani kogokolwiekbądź o mnie a odpowiedzą ci: Oktawiusz Gavard, to człowiek szyku, sportsmen, klubista, wytworny wielkoświatowiec. Dzienniki zajmują się nim. Zamieściły jego karykaturę. Posiada on trzydzieści sześć tysięcy franków rocznej pensji, a za dziesięć miesięcy zostanie spadkobiercą sześciu milionów po zmarłym swym papie Gavard. Nie jest to ogołocony uwodziciel. Ach! nie, nie pani! Oto co ci powiedzą o Oktawiuszu Gavard. Cóż pani mówisz na moje objaśnienia?
Dinah Bluet stojąc nieruchoma w kącie pokoju, nie okazała najmniejszem poruszeniem, iż słyszy opowiadanie Oktawiusza. Była bladą jak marmur, głowę opuściła na piersi.
Spadkobierca milionów papy Gavard mówił dalej:
— Powiadomiono mnie, że pani jesteś uczciwą kobietą, nie prowadzącą z nikim romansów, co w pani zawodzie jest rzeczą rzadką i godną pochwały. Pojmujesz jednak pani, że długo to trwać nie może, stąpać po różach, rzecz bardzo przyjemna, lecz z drugiej strony i ciężka gdy się nie posiada pieniędzy. Kiedyś, jestem pewny, pani się zgodzisz na to moje zdanie, wołałbym jednak byś się zgodziła na nie teraz. Proponuję więc pani śliczny apartament, powóz Wiktorja, dwa konie, toalety od pierwszej modystki, trzech służących i pięćdziesiąt luidorów miesięcznie do twojej kieszonki, a to wszystko ma się rozumieć tylko tymczasowo. Za dziesięć miesięcy, będziesz miała pałac, sześć koni na stajni i sto tysięcy franków rocznego dochodu. Sądzę, iż podobną propozycję przyjąć można bez wachania. Nie odmawiaj mi więc pani. Uczynię cię szczęśliwą, gdyż kocham cię szalenie! Zresztą, czyż mogłabyś coś lepszego znaleźć?
Dinah ukrywszy twarz w dłoniach stała w milczeniu, pierś tylko jej podnosiła się przyśpieszonem tchnieniem.
Oktawiusz zbliżył się ku niej z miną tryumfującą.
Dziewczę, podniósłszy głowę, załamało ręce. Jej blada twarz była zalaną łzami. Wybuchnęła łkaniem. Gwałtowne spazmy miotać poczęły jej szczupłą, giętką postacią.
Nie jesteśmy w stanie wyrazić osłupienia Oktawiusza na widok tego, przekonanego dotąd, iż mistrzowsko rzecz całą poprowadził.
Wobec tej ciężkiej boleści, całkiem niezrozumiałej dla siebie, a której uczuwał się być winnym, stał oniemiały z otwartemi ustami w prawdziwie komicznej postawie.
— Co to jest? zawołał nareszcie, ja nie pojmuję o co pani na mnie się gniewasz. Panno Dino, powiedz mi, proszę, w czem przewiniłem?
Dziewczę uciskane łkaniem, nie było w stanie zaraz odpowiedzieć. Uspokoiwszy się nieco wyjąknęła:
— Ileż pogardy spotkało mnie, ile wstydu, o Boże! Och! ów zawód sceniczny, ten teatr, gdzie spodziewałam się zapewnić sobie przyszłość za pomocą pracy, talentu, powodzenia, jakże go teraz nienawidzę! Gdybym nie była komedjantką, czyżby kto poważył się zobelżać mnie w podobny sposób, tak okrutny nikczemny!
— Ja panią zobelżać, ja? wołał Oktawiusz. Ach! wielki Boże, stokroć raczej umrzeć bym wołał! Posłuchaj mnie, pozwól się wytłómaczyć.
— Nie! odpowiedziała Dinah, dość tego! Wszystko zniosę oprócz pogardy. Pracą rąk moich będę zarabiała na życie. Umiem szyć, haftować. Jeśli zapłata będzie niedostateczną i głód nawet znieść jestem gotową. Zostanę robotnicą, służącą nawet, gdyby było trzeba, aktorką nigdy już więcej! Tym sposobem uniknę obelgi!
Biedny Oktawiusz zaczął się z cicha usprawiedliwiać.
Dinah mówić mu nie pozwoliła, a zbliżywszy się wyniosła, nakazująca:
— Przebaczam panu, wyrzekła, i będę się starała zapomnieć iż ową wielką a pierwszą boleść w mem życiu, pan mi zadałeś, pan, którego nie znam i któremu nigdy nie uczyniłam nic złego. Nie staraj się pan więcej widywać ze mną, bo wtedy przypomniałabym sobie o owej ciężkiej obeldze. Żegnam pana na zawsze!
Oktawiusz spojrzał na dziewczę błagalnym załzawionym wzrokiem, wyczytawszy jednak w jej oczach niezłomne postanowienie zrozumiał, iż wszystko było skończone zanim się rozpoczęło i wyrzucał sobie, iż z własnej winy odepchnął od siebie tę, którą tyle ukochał.
Owo wzruszenie było za zbyt srogiem na jego osłabiony organizm. Omdlenie, podobne temu, jakiego doświadczył wchodząc na schody domu, ogarniać go poczęło. Obciął się ukłonić i odejść, ale zaledwie postąpił parę kroków, zachwiał się i upadł na fotel, stojący w pobliżu. Usiłował pochwycić powietrze, ale nadaremnie. Żyły wyprężyły mu się na skroniach, złowrogie czerwone, plamy ukazały się na jego bladych policzkach. Przyłożył chustkę do ust i odjął ją pełną krwi.
Dinah krzyknęła przerażona.
— Boże! mój Boże! wołała, pochylając się nad nim. Co panu jest?
— Nic, nic! Umieram, ot! wszystko, wyszepnął. Jeżeli przykrość pani pomimowolną sprawiłem, oddałaś mi ją nawzajem. W każdym razie winniejszy jestem od ciebie, ponieważ pani mnie nie kochasz a ja cię uwielbiani!
Nie mógł mówić więcej. Krew rzuciła mu się ustami powtórnie, pochylił głowę na poręcz krzesła, pozostając bez ruchu i bez przytomności prawie.
— Boże! to prawda, on umiera! wyjąknęła Dinah z przestrachem. Nie mogę dozwolić mu tak umrzeć. Co począć?
Wszystkie prawie młode dziewczęta mają w sobie silnie rozwinięte uczucie litości, serce Diny Bluet do tych wyjątków nie należało. Widząc Oktawiusza w niebezpieczeństwie, dziewczę zapomniało o wszelkiej do niego urazie. Pobiegła do przyległego pokoju szukać octu i świeżej wody, którą maczała z lekka czoło i skronie młodzieńca, przykładając mu do nosa chustkę w occie zmoczoną.
Omdlenie niezręcznego rozkochanego ustępowało, mimo że Oktawiusz pragnął jak najdłużej czuć dotknięcie drobnych paluszków Diny, po nad sobą jej oddech i muśnięcie włosów, zachował jednak milczenie, siedział, bez ruchu, nie okazując polepszenia.
Mimo to, dziewczę wprędce spostrzegło, że oddychanie młodzieńca regularniejszem być poczynało i że cały nacisk cierpienia ustępował. Przerwawszy więc swoje starania, cofnęła się nieco, a przekonana, iż Oktawiusz widzieć jej nie mógł, przypatrywać mu się zaczęła z uwagą, czego nie czyniła podczas całego trwania rozmowy.
Korzystnem musiało być zapewne wrażenie, otrzymane przez Dinę Bluet, gdyż po kilku minutowym egzaminie westchnęła, wyszepnąwszy te słowa:
— Jaka szkoda! Biedny młodzieniec.
Jakkolwiekbądź cicho one wymówionemi zostały, Oktawiusz dosłyszał je i zadrżał.
— Dinah uczuwa dla mnie współczucie, pomyślał, a więc nie chowa urazy do mnie, ani nienawiści, może więc jeszcze mnie kochać.
Tu poruszył się lekko, następnie uniósł się na krześle, jak człowiek, ze snu zbudzony.
Dziewczę zbliżyło się ku niemu.
— Jakże pan czujesz się teraz? zapytała.
— Znacznie lepiej, dzięki tobie pani, tobie aniołowi miłosierdzia, który za złe, dobrem oddajesz!
Dinah się uśmiechnęła.
— Dobrem za złe? powtórzyła, inaczej pan mówiłeś przed chwilą.
— Byłem naówczas szalonym.
— Szalonym? a teraz?
— Teraz wróciłem do rozumu.
— Ależ nie panie. Widocznie jeszcze doń niepowróciłeś! Co pan robisz? wołała.
Oktawiusz ukląkł przed nią na kolanach.
— Przebacz im pani, wyszepnął młodzieniec wzruszonym głosem, ale wysłuchać mnie musisz. Upewniam, że to koniecznie potrzebne. Każesz mi wyjść później, jeśli zechcesz, jak to już uczyniłaś i wyjdę bez oporu, przyrzekam, ażebyś tylko nie powzięła przekonania że jestem ostatnim z nędzników. Wyznałem ci wszystko, co czułem w mem sercu.
Duszność piersiowa tamowała mu wyrazy, pokonawszy ją, mówił dalej:
— To prawda, przyznaję i rumienię się wstydem żem postąpił dwukrotnie jak nikczemnik, gorzej po nad to, jak głupiec, całując cię wbrew twojej woli, a następnie czyniąc ci podobną propozycję, ach! jakimż idjotą ja byłem. Czyż miłość kupuje się za pieniądze? Lecz jestem bardzo młody, mam lat zaledwie dwadzieścia. Znałem jedynie kobiety rozrzutne, lekkich obyczajów. Owóż straciwszy rozum, poważyłem się tobie ofiarować czego one nie odrzucają nigdy. Nie mówię tego dla usprawiedliwienia się, ach nigdy! Winienem był zrozumieć patrząc na ciebie, że należysz do zupełnie innej klasy kobiet. Co tamte pociąga, ciebie oburza. Teraz to wszystko pojmuję. Pieniądze, tobie ofiarować pieniądze! A! niech one będą przeklętemu Co chcesz jednakże? Widzę płaszczących się ludzi przedemną skuttkiem miljonów mego zmarłego ojca, zkąd wyobraziłem sobie że za pieniądze wszystko nabyć można. Czyliż moja wina że jestem bogatym? Wierzaj, iż chciałbym być ubogim. Obciąłbym zarabiać pracą na życie i złożyć ci tylko moje serce, które już jest twojem. Wtedy, mógłbym mieć przynajmniej nadzieję, iż mnie ukochasz kiedyś.
Tu przerwał. Głos świszczał ran w ściśniętem gardle, wyrazy jego zaledwie zrozumiałemi się stawały. Po upływie chwili, mówił dalej:
— Niekiedy, usiłuję się łudzić że jestem zdrów i silny, czynię to dla własnego oszołomienia. W głębi albowiem jestem przekonany że to nie prawda. Zabiło mnie to życie bez jutra, życie zabaw i rozkoszy. Zycie którego celem użycie. Pozostał ze mnie cień tylko! Kiedybądźkolwiek powiedzą: „Znałeś Oktawiusza Gavard? On umarł!“ i nikt mnie nie pożałuje, nawet własna moja matka. Ach! to smutne, bardzo smutne! Tak, uczuwam potrzebę tkliwości, w jakim małym ukrytym zakątku. Jestem przekonanym, iż kobieta kochająca zdołałaby mnie jeszcze ocalić. O! gdybyś zechciała być tą kobietą! lecz niepodobna mi o tem marzyć, po moim brutalnem postąpieniu. Obraziłem cię, znieważyłem, a mimo wszystko kocham cię, uwielbiam! Och Dino przebacz mi, nie wypędzaj mnie od siebie! błagam, zaklinam!
Oktawiusz wyciągnął ku dziewczęciu ręce błagalnie, wstrząsane nerwowem drżeniem. Grube łzy spadały na jego twarz bladą.
Głęboka litość zawładnęła Diną.
— Panie Oktawiuszu, wyrzekła, podnieś się proszę.
—Nie wstanę dopóki mi pani nie przebaczysz!
— Przebaczam więc panu.
— Z głębi serca?
— Tak, z całego serca!
— I zapomnisz pani o wszystkiem?
— Już zapomniałam. Uraza zniknęła z mojej pamięci.
— I nie wypędzisz mnie pani?
— Czyż się wypędza przyjaciela? wyrzekło dziewczę z uśmiechem, podając, rękę młodzieńcowi.
— Przyjaciela, tak! najszczerszego twego przyjaciela. Jakże ta nazwa jest słodką, ile ona dobrego mi czyni! zawołał z radością Oktawiusz, chwytając drobną rączkę Diny, sobie podaną. Obciął ją ponieść do ust, ale zatrzymał się nagle. Widzisz pani, wyszepnął, nie chcę nadużywać twej dobrotliwości.
Nowy uśmiech dziewczęcia stał mu się za to nagrodą.
— A teraz, wyrzekła Dinah, musisz pan odejść.
— Tak prędko?
— Zostać ci niepodobna. Moja ciotka wyszła od dawna. Jej nieobecność zwykle trwa krótko. Lada chwilę może powrócić, a gdyby pana ta zastała, w jaki sposób twoje przybycie usprawiedliwić?
— Ciotka więc pani jest bardzo srogą?
Dina westchnęła, co Oktawiusz wytłómaczył sobie jako potwierdzającą odpowiedź.
— Możnaby, rzekł, odnaleźć jakiś zręczny powód.
— Jaki! ciekawam!
— A gdybym powiedział że jestem autorem i że przyszedłem pomówić z panią o roli, jaką ci przeznaczam w mej sztuce — Nie uwierzy. Będzie chciała dokładnie wiedzieć kto pan jesteś.
— No, to będzie wiedziała, jeśli o to chodzi. Zdaje mi się, że moja obecność nie skompromituje jej domu. Jestem w ogóle dobrze uważanym.
— Ach! zawołało dziewczę, największem nieszczęściem byłoby, gdyby moja ciotka dowiedziała się o pańskiem nazwisku i majątku.
— Dla czego? powiedz mi pani.
Dinah zarumieniła się, nic nie odpowiadając. Zdawała się być wzruszoną, niespokojną, i wyszepnęła po chwili milczenia.
— Zaklinam pana — odejdź!
— Dobrze, będę posłusznym, odchodzę, lecz pani pozwolisz mi widywać się z sobą?
— Cóż mogę panu na to odpowiedzieć? i gdzie moglibyśmy się widywać?
— Tu, w pani mieszkaniu.
— To niepodobna! Moja ciotka rzadko kiedy wychodzi. Zresztą w jaki sposób mógłbyś się pan dowiadywać o jej nieobecności? Dziś, traf panu posłużył, lecz czy na przyszłość będzie tak samo?
— Traf, nie miał tu żadnego udziału, odparł żywo Oktawiusz, ja starałem się sam o tem dowiedzieć. Pozwól mi pani korzystać i nadal z tej sposobności, upewniam bowiem panią, że gdybyś mi wzbroniła zbliżyć się ku sobie, mówić z tobą, słyszeć cię, umarłbym! Mówię to na serjo, wierzaj mi pani. Wszakże przed chwilą widziałaś, co ze mną się działo. Małej rzeczy potrzeba, by mnie wyekspedjowano na cmentarz Père-Lachaise, zkąd się nie wraca już nigdy.
— Dobrze więc, wyszepnęła Dinah. Przychodź pan, skoro się dowiesz, że jesieni sama, ale ostrzegam, żadnej nieroztropności, i gdyby wypadkiem moja ciotka pana spotkała, niech nigdy nie wie twojego nazwiska.
— Będę się starał zastosować do poleceń pani.
— Odchodź pan prędko.
— Uciekam. Wkrótce do widzenia, a przedewszystkiem dziś w wieczór, w teatrze. Będę tam, jak wczoraj. przedwczoraj, i jutro zarówno. Wszak pani na to pozwolisz?
— Nie mam prawa zabraniać panu pójścia na widowisko.
— I dasz mi pani jakiś znak mały, maleńki, dla powiadomienia, że pani mnie widzisz, i że jesteśmy dobrymi przyjaciółmi?
— Dobrze.
— I podniesiesz pani moje bukiety?
— Wszakże co wieczór je zbieram.
— Tak, lecz miedzy niemi są i inne. Pani mój tylko podniesiesz, wszak prawda?
— Czy wiele panu na tem zależy?
— Bardzo wiele, nadzwyczaj wiele!
— Zatem przyrzekam, że podejmę tylko pańskie bukiety.
Dinah, wymówiwszy te słowa, zbladła, i nagle zadrżała.
Parokrotnie stuknięcie do drzwi mieszkania wywarło na niej ów przestrach.
— Boże, mój Boże! zawołała, co to jest?
Oktawiusz pochwycił żywo kapelusz.
— Nie obawiaj się pani, rzekł, to znak umówiony. Te trzy stuknięcia oznajmiają, że ciotka pani znajduje się w stancyjce odźwiernego, i że ją tam zabawiają. Zbiegnę o piętro niżej i zaczekam, dopóki poważna ta osoba nie wejdzie do mieszkania. Pomysł się udał. Dino, ukochana Dino, podaj mi swą rączkę.
Milcząca odpowiedź dziewczęcia oznajmiła przyzwolenie.
— Mogęż ją ucałować? pytał z przymileniem.
Rączka maleńka sama się do ust młodzieńca przytknęła.
— Ach! jak ja cię kocham!... jak ja cię kocham! zawołał, wybiegając, jak jestem szczęśliwy!
Zamknął drzwi cicho, zbiegł ze schodów na trzecie piętro, i pochyliwszy się na poręczy, oczekiwał.
Kilka minut upłynęło, poczem dał się słyszeć chód ciężki i kaszlanie. Była to panna Melania Perdreau, która wszedłszy o piętro wyżej, weszła do swego mieszkania.
Ciotka Diny, nigdy nie wychodziła bez wielkiej skurzanej torby w ręku, okutej, na rogach miedzią. W worku tym mieściły się jej okulary, tom jakiegoś starego romansu, źwierciadelko, flaszeczka z anyżówką, do której w kulisach teatralnych często zaglądała.
W chwili, gdy weszła do pokoju, niezwykły wyraz zadowolenia promieniał na jej twarzy. Złożywszy swój worek na stoliku z taką ostrożnością, jak gdyby on w sobie zawierał najdroższe skarby świata, panna Melania zbliżyła się do swej siostrzenicy, pochwyciła ją w objęcia, przycisnęła do serca, i złożyła trzy głośne pocałunki na jej policzkach.
— Widzę, żeś bardzo wesołą, moja ciotko, wyrzekła Dinah zdziwiona temi objawami niezwykłej czułości.
— To prawda, że jestem wesołą, powtórzyła Melania. Los nam sprzyjać zaczyna! Ha! dość długo na to oczekiwałyśmy. W każdym razie lepiej późno, niż wcale! Otóż nareszcie skończy się nasza bieda!
— W jaki sposób?
— Ach! jest to cała historja do opowiadania, lecz najprzód zobacz no, zobacz!
Tu otworzywszy worek, wydostała zeń ostrożnie trzy butelki, owinięte w szarą bibułę, i mały pakiecik.
— Zkąd przynosisz to ciotko? pytała Dinah.
— Opowiem ci, zaczekaj!
Odejmując papier z butelek, mówiła dalej:
— Oto Madera, prawdziwa Madera, jakiej nie znajdziesz w żadnym ze sklepów Paryża. Kosztowałam ją. Nigdy powiadam ci nie widziałam, nie piłam czegoś podobnie wytwornego! A to jest Bordeaux, Chateau-Margot uważaj. Marka jest na butelce. Flaszka tego kosztuje piętnaście franków!
— Lecz moja ciotko!... wołało dziewczę.
— Zaczekajże trochę, odparła niecierpliwie Melania, odwiązując sznurek pakieciku. Patrz to pieczona pularda. Ach! jaka pularda! Tłusta, jak pozłacana! A to, homary. Powąchaj jak świeże! No! i cóż mówisz na to wszystko? Będziemy miały dziś obiad książęcy!... Pierwszorzędne przysmaki, i wino milionerów! Spodziewam się, że jesteś zadowoloną?
— Zadowoloną być muszę, ponieważ ty ciotko nią jesteś, odpowiedziała Dinah, wydałaś jednakże na to z pięćdziesiąt franków, a wiesz, że nie mamy funduszu na takie koszta.
— Ach! jesteś szaloną! Nic nie wydałam prócz zapłacenia dwóch kursów omnibusu, ogółem sześćdziesięciu centymów, których nie żałuję wcale.
— Wytłómacz mi więc to jaśniej.
— Otóż tak się rzecz miała. Dziś z rana, jak ci wiadomo, list otrzymałam. Pochodził on od pewnej damy, mieszkającej w jednym z najwspanialszych okręgów Paryża, przy ulicy de Saussaie, która prosiła ranie by jej uczynić „zaszczyt!“ odwiedzenia jej w mieszkaniu. Słyszysz mnie „zaszczyt! z jak wysoką grzecznością było to napisane!
— I byłaś ciotko u owej damy?
— Rzecz naturalna! Gdybyś wiedziała jaka to przyjemna osoba! Dom na wysoką stopę prowadzony. Lokaje galonowani, złocone salony! A jaki przepych w meblach, kobiercach! Zwierciadła sięgają aż do sufitu! Ach! jakże szczęśliwą jest kobieta posiadająca w ręku profesję, z której takie zyski osiągać może.
— Jakąż jest profesja tej damy?
— Utrzymuje ona agencję małżeństw. Jest to kobieta z bardzo wysokiego szlachetnego rodu, pokazywała mi swoje familijne legitymacje. Trudni się stręczeniem małżeństw w wielkim świecie Paryża. Książęta, markizy, hrabiowie, zapisują się u niej dla zaślubienia dziedziczek milionowych. Jeżeli nie posiadasz posagu co najmniej 500,000 franków, nie pokazuj się u niej. Nie zwróci na ciebie uwagi. Pojmujesz to, pojmujesz?
— W zupełności. Lecz nie rozumiem co own dama mogła ci mieć ciotko do powiedzenia?
— Trochę cierpliwości, a i o tem się dowiesz. Ta pani nazwiskiem de Saint-Angot, wdowa po admirale zabitym w Afryce, którego portret z licznemi dekoracjami ma w swoim salonie, przyjęła mnie jak najuprzejmiej, i ze względu na ciebie wypowiedziała mi mnóstwo komplementów.
— Jakto? mówiła ci o mnie? zapytała Dinah.
— Bezustannie, przez cały ciąg mojej wizyty.
— Zna mnie więc?
— Była na pierwszem przedstawieniu „Aspazji“. Podziwia twój talent, i uznaje, że z takiem uzdolnieniem i powabna jak twoja postacią, można osiągnąć świetne stanowisko i zobowiązuje się w tem dopomódz.
— W jaki sposób Czyż ona posiada stosunki z teatrainymi dyrektorami?
— Więcej po nad to. Wydaje u siebie wspaniałe przyjęcia, na które zbierają, się książęta i hrabiowie. Wszystko to jej klienci, dziedzice miljonów. Bywają także u niej i głośni autorowie, redaktorowie dzienników, wszystko ludzie sławni. Starają się o jej zaproszenia. otaczają ją grzecznościami. Nie wejdzie tani lada kto.
— Lecz cóż mnie to może obchodzić?
— Posłuchaj dalej. Pani de Saint-Angot zapraszała na swoje wieczory dotąd jedynie śpiewaków różnego rodzaju, opłacając ich na wagę złota. Obecnie chce do koncertów dołączyć i przedstawienia teatralne. Bedą u niej grywali na małej scence, ślicznie urządzonej, sztuki z trzech lub czterech osób złożone z repertuaru Komedji Francuskiej i Gymnase, a ponieważ owi aktorowie będą się musieli produkować przed nielada znawcami, potrzeba na to wybierać osobistości prawdziwym obdarzone talentem. Otóż, czy uwierzysz moje dziecko?... Pani de Saint-Angot pomyślała o tobie. Liczy na pewno iż zechcesz należeć do owego towarzystwa. Przyrzekłam jej to. Przynoszę ci książeczkę. Jest to komedyjka pod tytułem „Fortepian Berty.“ Zabierz się natychmiast do wyuczenia tej roli. Próby wkrótce się rozpoczną we wspaniałych apartamentach przy ulicy die Saussaie, a wieczorem przedstawienia nastąpią zaraz skoro „ Aspazje“ zejdą z afiszy. Cóż na to mówisz?
— Cóż ja mam mówić? Zdaje mi się, że sąd publiczności mojego teatru i jej oklaski, wystarczają mi w zupełności do zjednania sobie wyższego stanowiska, jeżeli nań zasługuję.
— Paplesz, jak papuga. Tu chodzi o rzecz inną zupełnie. Sądzisz więc, że takie osobistości jak książęta, hrabiowie, markizy, pójdą chętnie zasiąść przez pięć godzin z rzędu na niewygodnych fotelach lub w pudłach od sardynek nazwanych lożami, w twoim tekturowym teatrze? Nigdy, nigdy w życiu! A z tem wszystkiem moje drogie dziecko, łączy się kwestja pieniężna. Zdaje mi się, iż najważniejsza to kwestja. I cóż ci daje ten twój nędzny dyrektor? Sto franków miesięcznie na rok pierwszy!
— W Belle-ville pobierałam tylko sześćdziesiąt, wyszepnęło dziewczę.
— O czterdzieści więcej tu bierzesz, świetne posunięcie! Zaledwie wystarczy to na chleb i wodę niefiltrowaną. Pani de Saint-Angot inaczej ocenia tę pracę. Oznacza ściśle sumę na pięćset; to jest, daje trzysta franków za próby, a dwieście za przedstawienia, i własnym kosztem dostarcza toaletę. Tak, to rozumiem. Znać zaraz dystyngowaną kobietę. Pięć luidorów wręczyła mi jako zadatek, mam je w kieszeni. Uczęstowała mnie Maderą i wsunęła mi do worka te trzy butelki i pulardę, pozostałą od śniadania, a oprócz tego i morskie homary. Ach! ta kobieta żywi się wspaniale! Wzdragałam się, niechcąc przyjąć tego, pojmujesz bowiem, że tak wypadało. Słuchać wszelako nie chciała. Zabrawszy więc wszystko w moją torbę, wsiadłam do omnibusu i otóż jestem. Czemu się nie cieszysz wraz ze mną? i stoisz jak posąg nieruchoma?
Dinah opuściła głowę w milczeniu.
— Co ci jest? pytała panna Melania. Powiedz mi co ci się stało
— Chciałabym opuścić teatr, wyszepnęła Dinah.
Stara panna cofnęła się zdumiona wołając:
— Porzucić teatr? żartujesz?
— Nie, moja ciotko... mówię na serjo.
— Ależ ty szalenie teatr lubiłaś. Wszystko tam ci się podobało, aż do suflera.
— Teraz nie lubię tego wszystkiego.
— Odkądże to? z jakiej przyczyny? chciałabym wiedzieć?
— Odtąd, gdym nad tem głębiej się rozmyśliła. Widzę żem rozminęła się z mojem powołaniem. Wątpię o sobie. Niewiem czyli posiadam jakikolwiek bądź talent — Talent? ach! masz go w całej osobie, w każdym swym palcu! a nawet gdybyś go nie posiadała, nabędziesz przecie wprawy. Młoda, inteligentna i ładna, jak ty dziewczyna, poznać się dać powinna. Toruje to drogę do wszystkiego. Niezadługo przekonasz się, iż miałam słuszność i dziękować mi będziesz. Porzucić teatr. Jakaż myśl szalona! Zresztą powiedz mi, gdybyś opuściła teatr, co poczniesz wtedy? Z czego żyć będziesz?
— Będę robiła to, co robią inne dziewczęta w moim wieku. Będę pracowała.
— Zarabiać chcesz szyciem, lub haftem?
— Tak, ciotko.
— Trzydzieści sous dziennie, nieprawdaż? Taki jest twój zamiar?
— Co począć? Gdy się jest ubogim, biednie żyć trzeba. To nie przynosi wstydu nikomu.
Melania Perdreau wydłużyła swą chudą postać, popoprawiła nad czołem perukę, a podniósłszy w górę kościste ręce, zawołała patetycznie.
— Poświęć tu ciało i duszę dla wychowania dziecka! Odmawiaj sobie wszystkiego ażeby jemu na niczem nie zbywało. Zastąp mu matkę, jaką ja byłam dla ciebie od lat niemowlęcych, a gdy nadejdzie chwila w której spodziewasz się otrzymać nagrodę za tyle trudów i starań, za tyle ofiar z twej strony, spostrzegasz, że wyniańczyłaś i ogrzałaś na swojem łonie niewdzięcznego węża! Dino! sprawiasz mi boleść niewysłowioną! Marzyłam o spokojnej mojej przy tobie starości, o wygodnem mieszkaniu, smacznej kuchni, dobrej kawie, no! i nieco okazalszej niż mam obecnie toalecie.
— I to wszystko spodziewałaś się ciotko otrzymać odemnie, pytało dziewczę.
— Ma się rozumieć.
— Z mojej pensji teatralnej?
— Z teatralnej, lub innej, wszystko mi jedno. Rzecz główna ażebym to miała. I oto naraz niszczysz moje marzenia, wpychasz mnie w nędzę, z jakiej wydobyłam się zaledwie. Dość już mam takiego życia! Wolę rzucić się oknem na dół z czwartego piętra!
Mówiąc te słowa przerywanym głosem, z jak najlepiej udanemi gestami dramatycznemi, Melania Perdreau pobiegła ku oknu i otworzyć je usiłowała.
Jakkolwiek bądź nieprawdopodobną zdawała się być myśl samobójstwa starej panny, Dinah Bluet wylękła się bardzo, a pochwyciwszy ciotkę za ramiona, usiłowała ja odprowadzić na środek pokoju, prosząc ażeby się uspokoiła.
Melania opierała się powtarzając:
— Nie! nie zatrzymuj mnie! Takie jest moje postanowienie. Ponieważ widzę, że nie masz serca, ponieważ niweczysz moje nadzieje i każesz mi głód cierpieć przy sobie, wolę odrazu zakończyć życie. Gdy twoją biedną ciotkę schowają w mogiłę, nie będziesz miała potrzeby myśleć o niej więcej. Jest to ostatnia moja dla ciebie ofiara!
Łatwo odgadnąć zakończenie tej małej sceny rodzinnej.
Melania Perdreau przyrzekła nie odbierać sobie życia. pod warunkiem, ze siostrzenica nie opuści teatru gdzie ją oczekiwała tak świetna przyszłość i że się przygotuje do odegrania komedji na małej scenie teatrzyku u pani Saint-Angot, co mogło wiele dopomódz do urzeczywistnienia widoków owej świetnej przyszłości.
Dosięgnąwszy celu, Melania przybrała zwykłą swą fizjonomię, położyła nakrycia na stoliku, odkorkowała butelki, rozkrajała pulardę, ułożyła na talerzu homary, i z niepowściągliwym apetytem pochłaniała sama trzecią część prowiantów, zakrapiając je winem, przyniesionem w butelkach.
— Otóż cokolwiek się pokrzepiłam, wyrzekła wstając od stołu. Bierz szal, kapturek, moje dziecko, i spieszmy do teatru.
Rodzice Diny Bluet, właściciele małego sklepu, zmarli oboje, gdy dziewczę poczynało czwarty rok życia, ztąd Dinah nie pamiętała ich wcale. Jedyna krewna, Melania Perdreau, siostra jej matki, trudniła się robotą pasmanteryjną, a wieczorami otwierała loże w teatrze Dèlassement-Comique.
— Gdy Dinah wyrośnie na ładną dziewczynę, stworzę z niej aktorkę, a skoro zostanie komedjantką, potrafię w ten sposób rzecz poprowadzić, by mi w starości na niczem nie zbywało, myślała Melania.
Dinah stała się piękną w rzeczy samej. Ciotka naówczas zamiast ją oddać do szwalni, prowadziła z sobą co wieczór na widowiska, by w niej zaszczepić upodobania teatralne.
Zamiłowanie to, rozwijając się w dziewczęciu od lat młodocianych, przybrało cechę powołania. Wkrótce Dinah marzyła już tylko o scenie, a postarawszy się o stare broszury, spędzała dnie całe na uczeniu się ról pierwszych naiwnych. Jej artystyczne instynkta pociągały ją ku teatrowi serjo, to jest ku dramatowi i komedji. Melania Perdreau była przeciwnego zdania. Według niej kostjumy w sztukach tak zwanych feèries, korzystniej uwydatniały plastyczne wdzięki młodej osoby, trzeba było jednak zastosować się do woli dziewczęcia, co też i uczyniła.
W szesnastym roku życia, Dinah Bluet debiutowała w Bellevile z ogromnem powodzeniem. Przez ciąg jednego roku grała ze dwadzieścia ról, obeznała się ze sceną i została zaangażowaną przez dyrektora bulwarowego teatru dla wystąpienia w „Aspazjach.“
Reszta jest nam wiadomą, i obecnie z łatwością wytłumaczą sobie czytelnicy gorliwość, z jaką ta stara panna towarzyszyła swej siostrzenicy na próby i przedstawienia, odprowadzając ją, przyprowadzając, nie pozostawiając jej ani na chwilę samej, tak za kulisami jak i w loży.
Jak pies, stróżujący zaciekle, tak ciotka Perdreau czuwała nad Diną, nie w poczuciu jednak moralności, bynajmniej, ale z haniebnego na przyszłość wyrachowania.
Szanowna ta ciotka niedozwalała zbliżyć się do Diny żadnemu z autorów, któryby nie miał skończonych lat pięćdziesięciu, ani żadnemu z młodych dziennikarzów, nie odtwarzającemu role pierwszorzędnych amantów. Posiadała ona zbyt wiele przeświadczenia paryzkich obyczajów, aby za pierwszym nie odgadła podejrzanego znaczenia owej agencji małżeństw przy ulicy de Saussaie.
Po kilko minutowej rozmowie oceniła wartość moralną pani de Saint-Angot, jak również i pani Saint-Angot wiedziała, co sądzić ma o przybyłej.
Te obie, tak wspólne sobie natury, jak gdyby utworzone do wzajemnego porozumienia się, postanowiły korzystać z siebie i jednocześnie oszukać jedna drugą.
Go stanie się z biedną Dimą? pozostawioną miedzy temi dwiema nędznicami?