Troilus i Kressyda (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt czwarty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Troilus i Kressyda |
Pochodzenie | Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom VII |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1895 |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Leon Ulrich |
Tytuł orygin. | Troilus and Cressida |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Parys. Hola! kto idzie?
Deifobus. Eneasz.
Eneasz. Co widzę?
I Parys? Książę, gdybym miał powody
Ważne, jak twoje, do długiego spania,
Chyba niebieskie mogłoby poselstwo
Od towarzyszki łoża mnie oderwać.
Diomedes. I ja tak myślę. — Witaj, Eneaszu!
Parys. Ściśnij dłoń jego, bo Grek to waleczny;
Sam to przyznałeś, gdyś nam opowiadał,
Jak Diomedes dzień w dzień, tydzień cały
Gonił za tobą.
Eneasz. Zdrowie ci, rycerzu!
Póki nam służy słodki czas rozejmu;
Ale w dniu bitwy, tak czarne wyzwanie,
Jak może serce w swych głębiach wymyślić,
A dzielność spełnić.
Diomedes. Przyjmuje Diomed
Jedno i drugie. Póki krew spokojna
W żyłach mych płynie, zdrowie, Eneaszu!
Lecz gdy bój zawre, a pora posłuży,
Na twoje życie strzelcem mnie zobaczysz,
Z całą chytrością i zapałem strzelca.
Eneasz. Będziesz polował lwa, który się cofa
Twarzą do łowca. Z całą uprzejmością
Witaj nam w Troi! Na Anchiza życie,
Witaj! Przysięgam na rękę Wenery,
Nikt szczerzej kochać nie może ode mnie
Męża, którego z duszy pragnie zabić.
Diomedes. Jest w nas sympatya. Niech żyje Eneasz
Lat tysiąc, jeśli dla mego oręża
Śmierć jego nie jest chwałą przeznaczoną;
Lecz dla mej sławy niechaj jutro zginie,
Niech ciało jego jedną będzie raną.
Eneasz. Znamy się dobrze.
Diomedes. Prawda, a pragniemy
Poznać się gorzej.
Parys. Jest to powitanie
Najzawistniejszej pełne serdeczności,
Nienawidząca najpiękniejsza miłość,
O jakiej dotąd dało się nam słyszeć. —
Co cię tak wcześnie z domu wywołało?
Eneasz. Królewski rozkaz; lecz nie wiem powodu.
Parys. Dowiesz się teraz: królewską jest wolą,
Byś Greka tego do domu Kalchasa
Powiódł i piękną Kressydę mu wydał
Za Antenora. Bądź nam towarzyszem,
Lub, jeśli pragniesz, wyprzedź nas na chwilę;
Przypuszczam bowiem, jestem raczej pewny,
Brat mój Troilus na tę noc tam gościem.
Zbudź go i donieś o naszem przybyciu,
O jego celu; tylko mi się zdaje,
Że nas nie bardzo powita serdecznie.
Eneasz. Chętniej do Greków poniesioną Troję,
Niż wyniesioną z Troi swą Kressydę
Ujrzałby Troil.
Parys. Lecz niema ratunku;
Taka przeznaczeń jego dola gorzka.
Spieszym za tobą.
Eneasz. Więc żegnam was wszystkich.
Parys. Teraz szlachetny powiedz Diomedzie
Z całą szczerością dobrego kolegi:
Kto, zdaniem twojem, godniejszy Heleny,
Ja czy Menelaj?
Diomedes. Równie godni oba:
On, że jej szuka z taką wytrwałością,
(Na jej honoru plamę obojętny,)
Przez tyle trudów i cierpień piekielnych;
Ty, że jej bronisz (nie czując goryczy,
Jaką zaprawna Heleny niesława)
Tak wielkim kosztem skarbów i przyjaciół.
On, jak skomlący i płaczliwy rogal,
Wywietrzałego wina chce pić męty;
Ty, jak rozpustnik, z wszetecznego łona
Pragniesz szczęśliwy sukcesorów dostać.
Ważycie równo: kto ją z was posiędzie,
O ladaszczycę tylko cięższy będzie.
Parys. Dla współziemianki jesteś za surowy.
Diomedes. Ona surowszą dla swojej jest ziemi.
Słuchaj, za każdą fałszywej krwi kroplę,
Która po żyłach cieknie jej wszetecznych,
Grek jeden zginął, a za każdy skrupuł
Jej nieczystego, splamionego ścierwa,
Jeden Trojańczyk swem zapłacił życiem.
Ode dnia, w którym otworzyła usta,
Do dzisiaj z ust tych mniej słów uleciało,
Niż dla niej Greków i Trojan skonało.
Parys. Przekupnia, widzę, naśladujesz przykład,
Bo ganisz towar, który pragniesz nabyć.
Ja na przymioty jej zostanę niemy:
Nie chwalim, czego sprzedać nie myślemy.
To droga nasza. (Wychodzą).
Troilus. Nie wychodź, droga, bo zimny poranek.
Kressyda. A więc zawołam stryja mego, panie,
On ci otworzy.
Troilus. Zostaw go w pokoju.
Idź, niech sen twoje piękne zamknie oczy,
Tak ukołysze łagodnie twe zmysły,
Jak dziecko, żadnej troski nie znające.
Kressyda. A więc dzień dobry.
Troilus. Proszę, wróć do łóżka.
Kressyda. Czy cię już nudzę?
Troilus. Gdyby dzień kłopotny,
Śpiewem skowronka do życia zbudzony,
Wron nie wywołał rozpustnych na pola,
Gdyby nas dłużej noc słoniła senna,
Nigdy komnaty twejbym nie opuścił.
Kressyda. Noc była krótka.
Troilus. Szpetna czarownica!
Jak piekło wiernie służy truciznikom,
A od kochanków ucieka uścisku
Skrzydłem lotniejszem od człowieka myśli!
Lecz się zaziębisz: kląć mnie potem będziesz.
Kressyda. Czekaj; mężczyźni nigdy czekać nie chcą.
Ach! gdybym dłuższy stawiła ci opór,
Zostałbyś jeszcze. Cicho! ktoś się zbliża.
Pandarus (za sceną). Cóż to? Wszystkie drzwi stoją otworem?
Troilus. To stryj twój. (Wchodzi Pandarus).
Kressyda. Bodaj dżumy padł ofiarą!
Zacznie szyderstwa; biedne moje życie!
Pandarus. Ha? ha? Co tam nowego? Co tam za wiadomości od dziewictwa. To ty, moja dziewico? Gdzie moja synowica Kressyda?
Kressyda. Bodajeś przepadł, stryju mój, szyderco!
Naprzód podmawiasz, urągasz się potem.
Pandarus. Podmawiam? a do czego? Niech powie, do czego. Do czego cię podmawiałem?
Kressyda. Skończ tylko, proszę, bo sam nieuczciwy,
Nie możesz ścierpieć uczciwości innych.
Pandarus. Ha! ha! nieboraczko! Biedne głupiątko! Nie spałaś tej nocy? Czy ten niedobrego oka ci zmrużyć nie pozwolił? Bierz go licho! (Słychać stukanie).
Kressyda. Czy nie mówiłam? Bodaj tak stukano
Po jego czaszce! Kto tam, zobacz stryju.
Wejdź ze mną, panie, do mojej komnaty.
Śmiejesz się, jakbym złą myśl jaką miała.
Troilus. Ha! ha!
Kressyda. Mylisz się; ani marzę o tem. (Stukanie).
Coraz gwałtowniej. Za pół Troi nie chcę,
Aby cię ludzkie ujrzały tu oczy.
Pandarus (idąc ku drzwiom). Kto tam? Czego żądasz? Czy drzwi chcesz wysadzić? Co się to znaczy? Czego żądasz?
Eneasz. Dzień dobry.
Pandarus. Kto to? Eneasz, na honor;
Jaka cię sprawa tak rano sprowadza?
Eneasz. Czy jest tu Troil?
Pandarus. A cóżby tu robił?
Eneasz. Wiem, że jest tutaj; darmo się zapierasz.
Ważną dla niego przynoszę wiadomość.
Pandarus. Mówisz, że tu jest? To przysięgam, więcej wiesz ode mnie. Prawda, że późno wróciłem do domu; ale cóżby i tu robił?
Eneasz. Co? Przypuśćmy, że nic. Tylko chcąc mu służyć, szkodzisz mu i zdradzasz go przez zbytek wierności. Nie wiedz sobie nic o nim, ale idź i przyprowadź go do mnie. (Gdy Pandarus zamierza wyjść, wchodzi Troilus).
Troilus. Więc czego żądasz?
Eneasz. Witać czasu nie mam,
Tak jest naglące moje tu poselstwo.
Za chwilę przyjdą: Parys, Deifobus,
Grek Diomedes, a z nimi Antenor
Dziś nam wrócony, a w zamian za niego
Musim natychmiast, nim pierwsze ofiary
W świątyniach złożym, Diomedesowi
Kressydę wydać.
Troilus. Takie są układy?
Eneasz. Już potwierdzone przez króla i radę;
Zwłoki nie cierpi żadnej wykonanie.
Troilus. Jakże mi szczęście moje się urąga!
Idę ich przyjąć. A wiesz, Eneaszu,
Żeśmy przypadkiem spotkali się tutaj,
Żeś mnie nie znalazł w tym domu.
Eneasz. O, zgoda,
Bo tajemnica natury ode mnie
Nie więcej niema. (Wychodzą: Troilus i Eneasz).
Pandarus. Czy to być może? Ledwo zyskana, a już stracona? Bodaj dyabeł porwał Antenora! Młody książę gotów zwaryować. Zaraza na Antenora! Ach! czemu też nie złamali sobie karków! (Wchodzi Kressyda).
Kressyda. Kto tu był stryju, jakie wiadomości?
Pandarus. Ach! ach!
Kressyda. O, powiedz, czemu wzdychasz tak głęboko?
Gdzie pan mój? powiedz drogi, drogi stryju.
Co się to znaczy?
Pandarus. Chciałbym tak być głęboko pod ziemią, jak jestem wysoko na ziemi.
Kressyda. O Boże! Boże! i cóż się tu stało?
Pandarus. Proszę cię, wróć do twojej komnaty. Bodajeś się była nigdy nie rodziła! Wiedziałem, że będziesz przyczyną jego śmierci. O, biedny książę! Zaraza na Antenora!
Kressyda. Dobry mój stryju, błagam cię, na kolanach błagam cię, powiedz, co tu zaszło?
Pandarus. Musisz nas opuścić, dziewko, musisz nas opuścić; wymieniono cię za Antenora. Musisz pójść do twojego ojca, a porzucić Troila. To go zabije, to go otruje, nie zniesie tego.
Kressyda. O wielki Boże! Nie opuszczę Troi.
Pandarus. Musisz.
Kressyda. Nie, stryju, nie chcę; zapomniałam ojca;
Nie czuję żadnych pokrewieństwa natchnień.
Niema rodziców, miłości, krwi, duszy
Tak sercu blizkich jak mój słodki Troil.
Potężne bogi, z imienia Kressydy
Zróbcie koronę i fałszu i zdrady,
Jeśli mojego Troila opuszczę!
Niech czas i przemoc i śmierć nawet sama
Zabiorą ciało moje na ofiarę;
Miłości bowiem mojej podwaliny
Tak są potężne jak środek jest ziemi,
Przyciągający wszystko, co stworzone.
Do mej komnaty płakać teraz idę —
Pandarus. Idź, idź!
Kressyda. Rwać jasne włosy, piękne lica drapać,
Głos westchnieniami mój czysty ochrzypiać.
Z ostatnim krzykiem: drogi mój Troilu!
Niechaj w mych piersiach serce moje pęknie!
Nie, nigdy, nigdy Troi nie opuszczę! (Wychodzą).
Parys. Już późne rano; zbliża się godzina,
W której dzielnemu wydać ją Grekowi
Trzeba nam będzie. Bracie mój, Troilu,
Idź ją uprzedzić, odjazd jej przyspieszyć.
Troilus. Wejdźcie do domu; oddam ją Grekowi;
A w chwili, w której dotknie jej swą dłonią,
Pomyśl, że widzisz zbudowany ołtarz,
Na którym kapłan, a twój brat, Troilus
Składa w ofierze własne swoje serce.
Parys. Wiem, co jest miłość. Ach! gdybym ci, bracie,
Jak się litować mogę, tak mógł pomódz!
Raczcie panowie wejść ze mną do domu. (Wychodzą).
Pandarus. Miarkuj się, miarkuj!
Kressyda. O umiarkowaniu
Na co mi mówisz? Boleść w mojem sercu,
Jak jej przyczyna, wielka jest i pełna;
Jakżebym mogła siłę jej miarkować?
Oj gdybym mogła zatłumić uczucie,
Lub je osłabić, albo je ostudzić,
Mogłabym także boleść mą łagodzić;
Ale jak granic w mej niema miłości,
Tak i po stracie niema ich w żałości.
Pandarus. Patrz, patrz, patrz, to on przychodzi. Biedne kurczątko!
Kressyda. O, Troilu, Troilu!
Pandarus. Cóż to za widowisko! Niechże i ja was uściskam. Serce, jak to pięknie mówi piosneczka:
Serce wzdychasz jawnie, skrycie,
Czemu nie pękniesz z westchnieniem?
A na to odpowiedź:
Bo ran serca nie zgoicie
Ni gadaniem, ni milczeniem.
Nie było prawdziwszych nad te rymów. Nie rzucajmy niczego na świecie, bo możemy dożyć dnia, w którym te wiersze mogą się nam przydać; widzimy to teraz, widzimy. Jakże wam teraz na sercu, baranki?
Troilus. Kressydo, tak cię czystem kocham sercem,
Że bogi, jakby na mą gniewne miłość.
Stokroć gorętszą od pobożnych myśli,
Przez usta zimne słanych do ich bóstwa,
Z moich cię objęć wyrywają mściwie.
Kressyda. Jakto? Czy bóstwo może być zazdrosne?
Pandarus. Że może, mamy tego teraz dowód.
Kressyda. Prawdaż, że Troję muszę dziś opuścić?
Troilus. Okrutna prawda!
Kressyda. I mego Troila?
Troilus. Musisz opuścić Troję i Troila.
Kressyda. Byćże to może?
Troilus. Opuścić natychmiast.
Los nam zawistny pożegnać się broni,
Jednej ubogiej odmawia nam chwili,
Usta odrywa od ust bez litości,
Na jeden uścisk nawet nie pozwala,
Morduje śluby, wprzód, nim je do życia
Westchnienie z głębin serca wyprowadzi.
My, cośmy siebie tylu westchnień kosztem
Kupili wzajem, musim się dziś sprzedać
Za jęk ubogi, ledwo dosłyszany;
Bo z rozbójnika pośpiechem czas srogi
Bogatą kradzież, sam nie wie, jak grabi,
I pożegnania, bez liczby jak gwiazdy,
Każde osobnym znaczone całunkiem,
Wszystkie na jedno zimne „bądź zdrów!“ składa,
Ledwo na jeden przyzwala całunek
Głodny, łez naszych zaprawny goryczą.
Eneasz (za sceną). Książę, czy dama gotowa do drogi?
Troilus. Czy słyszysz? Mówią, że Geniusz „przyjdź!“ woła
Na tych, co nagłą zginąć mają śmiercią.
Idź do nich, powiedz, że przyjdę za chwilę.
Pandarus. Gdzie są łzy moje? Deszczu mi trzeba, żeby ten wicher uciszyć, inaczej wyrwie mi serce z korzeniem.
Kressyda. Jakto? Iść muszę do greckich namiotów?
Troilus. Niema lekarstwa.
Kressyda. Płacząca Kressyda
Między tłum Greków szczęśliwych, wesołych?
Ujrzym się znowu?
Troilus. Słuchaj mnie, kochanko,
Bądź tylko wierną —
Kressyda. Ja wierną? Przez Boga!
Co za myśl grzeszna —
Troilus. Daj pokój wyrzutom,
Bo to ostatnia chwila pożegnania.
Jeśli mówiłem „bądź mi tylko wierną,“
To nie przez trwogę o duszy twej stałość,
Bom gotów śmierci rzucić rękawicę,
Że plamki niema na twem czystem sercu;
Jeśli mówiłem „bądź mi tylko wierną,“
To żeby dodać: a znów się zobaczym.
Kressyda. Na jak okrutne przyjdziesz się narażać
Niebezpieczeństwa! Ale będę wierną.
Troilus. A ja pokocham się w niebezpieczeństwach.
Weź ten rękawek.
Kressyda. Ty tę rękawiczkę.
Kiedyż cię ujrzę?
Troilus. Straż grecką przekupię,
Co noc do ciebie przyjdę w odwiedziny.
Bądź tylko wierną!
Kressyda. I znowu: bądź wierną!
Troilus. Słuchaj mnie, droga, dlaczego tak mówię:
Młódź grecka wielkich pełna jest przymiotów;
Urok przez łaskę natury jej dany
Urósł w potęgę sztuką i ćwiczeniem,
Wpływu nowości, przymiotów, urody,
Zazdrosnych przeczuć bolesnem natchnieniem —
Które cnotliwym nazwij, proszę, grzechem —
Lękam się, droga.
Kressyda. Ach! ty mnie nie kochasz.
Troilus. To niechaj umrę wzgardzony od ludzi!
Nie twoją wierność mam ja w podejrzeniu,
Lecz me zasługi. Ja śpiewać nie umiem,
Ni w tańcu krążyć, ani słów cukrować,
Ni gier subtelnym zaostrzać dowcipem;
U Greków wszystkie znajdziesz te przymioty;
Wierzaj mi tylko, że w każdym z tych wdzięków
Ukryty dyabeł na zasadzce siedzi,
I kusi cnotę. O, nie daj się skusić!
Kressyda. Alboż przypuszczasz, że mam chęć po temu?
Troilus. Nie, ale często i to stać się może,
Czego nie chcemy; i często jesteśmy
Sami dla siebie dyabłem kusicielem,
Kiedy zbyt ufni w sił naszych potęgę,
Na słabość naszą liczymy za wiele.
Eneasz (za sceną). Książę, czas nagli.
Troilus. Raz jeszcze pocałuj
I bądź mi zdrowa!
Parys (za sceną). Bracie mój Troilu!
Troilus. Wejdź dobry bracie, wejdź, przyprowadź z sobą
I Eneasza i greckiego posła.
Kressyda. Będziesz mi wierny?
Troilus. Ja? To mym jest grzechem.
Gdy inny goni za chwałą fortelem,
Ja, wiernem sercem, za prostotą gonię;
Kiedy miedzianą inny swą koronę
Chytrością złoci, ja, w ducha prostocie
I w prawdzie serca, moją jak jest noszę.
Nie bój się o mnie: wiara i prostota,
To cała mojej natury istota.
Oto dziewica, którą, Diomedzie,
Za Antenora w zamian ci dajemy;
Przy miasta bramach oddam ci ją w ręce,
A czem jest, wszystko w drodze ci opowiem.
Bądź dla niej dobry, a na moją duszę,
Jeśli przez zmienne wojny przeznaczenia
Na miecza mego będziesz kiedy łasce,
Nazwij Kressydę, a życie twe będzie
Bezpieczne, jak jest Pryam w Ilionie.
Diomedes. Piękna Kressydo, oszczędź podziękowań,
Na które książę ten zdaje się czekać.
Oczu twych ogień i lic twoich niebo
Dosyć wymownie twojej bronią sprawy.
Diomedesa odtąd jesteś panią,
A twoja wola rozkazem mi będzie.
Troilus. Prawa grzeczności gwałcisz ze mną, Greku
Jej pochwałami mych próśb niszcząc skutek;
Lecz nad pochwały twe tak ona wyższa
Jak ty niegodny jej się mienić sługą.
Bądź dla niej dobry, to moja jest wola,
Jeśli nie będziesz, klnę się na Plutona,
Choćby Achilles swą cię słonił tarczą,
Z mej ręki zginiesz.
Diomedes. Uspokój się, książę;
Lecz korzystając z posła przywilejów,
Powiem, co myślę: za murami miasta
Tylko mej woli natchnień będę słuchał.
Wiedz, że mi dotąd nikt nie rozkazywał.
Będę ją cenił wedle jej wartości;
Ilekroć powiesz: tak chcę, niech tak będzie,
Krzyknę: nie! mając honor mój na względzie.
Troilus. Idźmy! Lecz wierzaj, za podobną mowę,
Przed wrogiem schować musisz nieraz głowę. —
Daj mi twą rękę; nim dobiegniem bramy,
Jeszcze ostatni raz się pożegnamy.
Parys. Trąbka Hektora.
Eneasz. Jak nam przeszedł ranek!
O brak czujności słusznie mnie posądzi,
Gdy mu przysiągłem pierwszy w polu stanąć.
Parys. Nie jest w tem nasza lecz Troila wina.
Deifobus. Więc śpieszmy za nim.
Eneasz. Lotem oblubieńca
Na płac spotkania gońmy za Hektorem.
Byt swój i chwałę Troja dziś powierza
Sercu i dłoni jednego rycerza.
Agamemn. Przed umówioną stanąłeś godziną,
Zbrojny, gotowy. Teraz niech twa trąbka
Głośne wyzwanie pośle Trojańczykom,
Niech przestraszone uderzy powietrze
Hektora ucho, niechaj go wywoła.
Ajax. Weź tę sakiewkę a dmij, aż ci pękną
I płuca twoje i trąbka śpiżowa,
Dmij, chamie, póki pyzy twe nie przejdą
Pucułowatej gęby Akwilonu;
Wydmij twe piersi, niech krew z ócz ci tryska,
Bo na Hektora trąbisz. (Trębacz trąbi).
Ulisses. Wszystko głucho.
Achilles. Zbyt jeszcze rano.
Agamemn. Czy to nie Diomed
Z Kalchasa córką?
Ulisses. Tak jest, to on, królu,
Znam go po chodzie, na palcach on stąpa,
Bo go od ziemi duch jego odrywa.
Agamemn. Czy to Kressyda?
Diomedes. Tak jest.
Agamemn. Piękna pani,
W greckim obozie tysiąc witaj razy!
Nestor. Nasz wódz cię, pani, wita pocałunkiem.
Ulisses. To jest jednego tylko pozdrowienie,
Kolejno będzie lepiej gościa witać.
Nestor. Piękna to rada: ode mnie początek —
To Nestor daje.
Achilles. Z twych ust, piękna pani,
Zimę tę zgarnę. Achilles cię wita.
Menelaus. Całować niegdyś dobry miałem powód.
Patroklus. Lecz to nie powód, byś teraz całował;
Zuchwały Parys tak niegdyś wystrzelił,
I od powodów tak cię twych rozdzielił.
Ulisses. Śmiertelna żałość! Losie, losie srogi!
My głowy tracim, by mu złocić rogi.
Patroklus. Pierwszy całunek był Menelausa,
Drugi mój własny. Patroklus cię wita.
Menelaus. Bardzo dowcipnie; konceptu winszuję.
Patroklus. Śladem Parysa w zastępstwie całuję.
Menelaus. Muszę mieć jednak me pocałowanie.
Kressyda. Całując, bierzesz czyli dajesz, panie?
Menelaus. Biorę i daję.
Kressyda. Wzięty pocałunek
Od oddanego większy ma szacunek;
Nie mam zwyczaju ze stratą handlować,
Więc przebacz, ale nie myślę całować.
Menelaus. Dam trzy za jeden.
Kressyda. Myśli mej nie zmienię;
Nie znasz się, widzę, na towaru cenie.
Menelaus. Nie znam? Któż lepiej znać się może na niem?
Kressyda. Kto? pytasz, Parys; bo każdego zdaniem,
Lepiej on kupił niżeliś ty sprzedał.
Menelaus. Lepszego szczutka nikt mi w głowę nie dał.
Kressyda. Nie miałam chęci.
Ulisses. Toćby oszalała,
Gdyby paznokciem bić się z rogiem chciała. —
Czy mogę, pani, o całunek prosić?
Kressyda. Możesz.
Ulisses. Więc proszę.
Kressyda. Więc proś, ale długo.
Ulisses. Dasz go, gdy będzie Helena dziewicą
I Menelaja znów oblubienicą.
Kressyda. Dług mój na termin zapłacić przyrzekam.
Ulisses. Ja też terminu i całunku czekam.
Diomedes. Czas już, do twego ojca idźmy, pani.
Nestor. Dowcipna dziewka.
Ulisses. A bodaj przepadła!
Jest język w oczach, licach jej i ustach,
Jej nogach nawet, a duch jej namiętny
Z każdego ruchu jej ciała wygląda.
O, te świegotki, co gładkim językiem
Każdemu dają pierwsze pozdrowienie,
Pierwsze swych myśli otwierają księgę
Rozpustnym oczom wszystkich czytelników!
Łup to skalany pierwszej sposobności,
Córki — rozpusty. (Słychać za sceną trąbkę).
Wszyscy. To trąbka trojańska.
Agamemn. Widzicie? Zastęp ich zbliża się ku nam.
Eneasz. Witam was, wszyscy Greków dostojnicy,
Jaka nagroda na zwycięzcę czeka?
Czy w dwóch obozach ma być ogłoszony?
Czy ma być walka, póki stanie życia,
Czy też rycerze mają się rozdzielić
Na pierwsze słowo kierownika szranków?
Hektor was pyta.
Agamemn. Czego Hektor pragnie?
Eneasz. Hektor na wszystkie zgadza się warunki.
Achilles. Odpowiedź godna Hektora, jednakże
Trochę za dumna, upokarzająca
Dla drugiej strony rycerza.
Eneasz. Mój panie,
Jakie twe imię, jeśliś nie Achilles?
Achilles. Nie jestem niczem, jeślim nie Achilles.
Eneasz. A więc Achilles. Lecz ktokolwiek jesteś,
Wiedz, że odwaga Hektora i duma
Są granicami dwóch ostateczności:
Co nieskończenie wielkie i co małe.
Jego odwaga jak świat nie ma granic,
A jego duma jak nic, niedojrzana.
Rozważ, a co ci dumą się wydaje,
Jest uprzejmością. Ajax z krwi Hektora
Na pół zlepiony; przez krwi własnej miłość
W domu została Hektora połowa.
Pół tylko ręki i pół serca czeka,
Na pół Trojana a połowę Greka.
Achilles. Rozumiem; niby dwóch dziewic spotkanie.
Agamemn. Przychodzisz w porę, dzielny Diomedzie
Idź i bądź świadkiem naszego Ajaxa.
Warunki, jakie przyjmiesz z Eneaszem,
I my przyjmujem; czy to na śmierć walka,
Czy do krwi pierwszej. Z jednej krwi zrodzeni
Przed pierwszym ciosem pół są rozbrojeni.
Ulisses. Już sobie w oczy spojrzeli rycerze.
Agamemn. Co za Trojańczyk z tą posępną twarzą?
Ulisses. To syn najmłodszy Pryama, to żołnierz
Nieporównany, chociaż niedojrzały;
Wymowny czynem, bezczynny językiem;
Trudny w zaczepce, lecz raz zaczepiony,
Trudno ukojny; dłoń jego i serce
Z równą szczodrotą dla wszystkich otwarte;
Co ma, to daje, co myśli, objawia,
Lecz podarunkiem sąd zdrowy kieruje,
A od ust myśli odpędza niegodne;
Mężny jak Hektor lecz niebezpieczniejszy,
Bo Hektor w gniewie słuchać jeszcze może
Natchnień litości, gdy on, zapalony,
Od zazdrosnego mściwszy jest kochanka;
Zwą go Troilem; na nim to spoczywa
Druga nadzieja po dzielnym Hektorze.
To Eneasza sąd, który młodziana
Na wskroś przeniknął; taki jego obraz
Wśród poufałej skreślił mi rozmowy.
Agamemn. Walczą.
Nestor. Ajaxie, pokaż twoją dzielność!
Troilus. Ty śpisz, Hektorze, zbudź się!
Agamemn. Jego ciosy
Dobrze zadane. Tak, o tak, Ajaxie!
Diomedes. Przestańcie! (Cichną trąby).
Eneasz. Tak jest, dość tego, książęta.
Ajax. Jeszcze gorąca nie czuję, więc walczmy.
Diomedes. Jak Hektor zechce.
Hektor. Więc przestańmy na tem.
Mojego ojca siostry synem jesteś;
Gdy krew Pryama w twoich żyłach cieknie,
Krew nam zabrania śmiertelnego boju.
Gdyby się w tobie dwie narodowości
Tak pomieszały, żebyś mógł powiedzieć:
„Ręka ta grecka, a ta jest trojańska,
Nogi tej żyły wszystkie są heleńskie,
A tej frygijskie; wszystka krew mej matki
Prawe me lice rumieni, a lewe
Krwią ojca bije“, wtedy, na Jowisza,
Nimbyś stąd odszedł, każdy grecki członek
Mieczaby mego piętno uniósł krwawe,
Jako pamiątkę naszej nienawiści.
Dzisiaj mi bogów sprawiedliwych prawo
Zabrania przelać jednej krwi kropelki,
Którą od świętej wziąłeś twojej matki.
Więc pozwól, niech cię uściskam, Ajaxie;
Ha, na Jowisza, ramiona twe silne!
Hektor się chętnie tak im objąć daje.
Cześć ci, mój bracie!
Ajax. Dzięki ci, Hektorze!
Nazbyt szlachetny, zbyt jesteś łagodny.
Myślą mą było zabić cię, bratanku,
A twoją śmiercią chwałę mą podwoić.
Hektor. Nie, Neoptolem nawet niezrównany,
Którego szyszak do walczących woła:
„To on!“ daremną myśląby się łudził,
Że Hektor nowej chwały da mu żniwo.
Eneasz. Na objaw woli twej czekają wszyscy.
Hektor. Łatwa odpowiedź: uścisk skończy wszystko.
Bądź zdrów, Ajaxie!
Ajax. Jeśli mogę prosić —
A rzadka tego zdarza się sposobność —
Prosiłbym, żeby mój brat raczył ze mną
Greckie namioty na chwilę odwiedzić.
Diomedes. To jest życzenie i Agamemnona;
Wielki Achilles także pragnie z duszy
Rozbrojonego zobaczyć Hektora.
Hektor. Idź, Eneaszu, przywołaj Troila,
A czekającym na mnie Trojańczykom
O tem uprzejmem donieś zaproszeniu,
Powiedz, niech wrócą. — Daj rękę, bratanku,
Do uczty waszej przy tobie zasiędę,
Waszym rycerzom przypatrzę się z bliska.
Ajax. Zbliża się do nas wielki Agamemnon.
Hektor. Daj mi nazwiska waszych dostojników;
Lecz Achillesa oko me ciekawe
Bez słów rozpozna przez groźną postawę.
Agamemn. Przyjmij, rycerzu, takie pozdrowienie,
Jakie dać zdolny człowiek, który pragnie
Takiego wroga pozbyć się na zawsze.
Lecz nie, to żadne nie jest pozdrowienie;
Więc powiem jaśniej: niech przeszłość i przyszłość
Znikną na chwilę w prochu zapomnienia.
Tu teraz tylko serdeczność i wiara,
Wolne od wszelkiej chytrości podstępów,
Z boską prawością, z głębi mego serca,
Wielki Hektorze, witaj nam! powtarza.
Hektor. Potężny królu, przyjmij moje dzięki!
Agamemn. (do Troila). I ciebie także witam, dzielny książę.
Menelaus. Królewskim brata pozdrowieniom wtórzę:
Paro walecznych braci, witaj u nas!
Hektor. Za pozdrowienie komu mam dziękować?
Eneasz. Menelajowi szlachetnemu.
Hektor. Królu,
Dzięki! na Marsa rękawicę, dzięki!
Niech cię nie dziwi przysięga niezwykła.
Quondam twa żona dziś jeszcze przysięga
Na rękawiczkę Wenery, a zawsze
Zdrowa i piękna; lecz mi nie kazała
Pamięci twojej polecić się, królu.
Menelaus. Nie mów mi o niej; śmiertelny to przedmiot.
Hektor. O przebacz, jeślim niechcący obraził.
Nestor. Częstom cię widział, Trojańczyku dzielny,
Spełniającego przeznaczeń wyroki,
Po krwawej drodze Grekami zasłanej;
Widziałem, jakeś z ogniem Perseusza
Spinał twojego frygijskiego konia;
Jak, gardząc łupem bez niebezpieczeństwa,
Miecz na powietrzu trzymałeś wiszący,
Nie chcąc, by upadł na upadających;
A na ten widok mówiłem do swoich:
„Patrzcie, to Jowisz rozdający życie!“
Widziałem, jak się zatrzymałeś chwilę,
Aby odetchnąć, gdy cię Greków koło,
Niby szermierze igrzysk olimpijskich,
Zewsząd owiło: widziałem to nieraz,
Lecz zawsze stalą odziane oblicze
Dziś po raz pierwszy widzę. Twego dziada
Znałem, a nawet raz z nim i walczyłem;
Dzielny był żołnierz, lecz, klnę się na Marsa.
Wspólnego wszystkich mężów naczelnika,
Daleko, żeby mógł się z tobą równać.
Pozwól, niech stary uściska cię żołnierz,
Niech cię powita wśród greckich namiotów.
Eneasz. To stary Nestor.
Hektor. Niechże cię uściskam,
Uczciwa, stara kroniko; dłoń w dłoni
Tak długo z czasem krążąca po ziemi.
Rad cię pozdrawiam, poważny Nestorze.
Nestor. Chciałbym ci zrównać potęgą ramienia,
Jakem ci teraz równy uprzejmością.
Hektor. I jabym pragnął.
Nestor. Na tę białą brodę,
Jutrobym z tobą orężem się zmierzył.
Lecz mniejsza; witaj! I ja swój czas miałem.
Ulisses. Dziwna, że mury jeszcze stoją całe,
Gdy ich fundament i kolumna u nas.
Hektor. Znam dobrze twoje rysy, Ulissesie;
Ach! iluż Greków i Trojan upadło
Od czasu, kiedyś przybył z Diomedem
Jak grecki poseł w mury Ilionu!
Ulisses. Przepowiedziałem wtedy, co się stanie;
Pół tylko drogi uszło me proroctwo,
Bo i te mury, dziś jeszcze tak dumne,
Bo i te wieże chmury trącające,
Swe muszą własne pocałować nogi.
Hektor. Nie chcę ci wierzyć. Jeszcze stoją całe,
A niech mi wolno będzie dodać skromnie,
Za każdy kamyk z murów tych wypadły
Krwi greckiej kropla musi wprzód zapłacić.
Czas wszystko wieńczy; stary wspólny sędzia,
Czas, w swojej porze, wszystko to rozstrzygnie.
Ulisses. A więc zostawmy wszystko to czasowi,
A teraz, dzielny, szlachetny Hektorze,
Witaj! Po królu i mnie racz odwiedzić,
Na chwilę gościem mego bądź namiotu.
Achilles. Ja cię uprzedzić muszę, Ulissesie.
Hektorze, oczy me tobą napasłem,
Wszystkie twe członki uważną źrenicą
Bacznie zmierzyłem.
Hektor. Czy to jest Achilles?
Achilles. Jestem Achilles.
Hektor. Stań, proszę, na chwilę,
Niech ci się przyjrzę.
Achilles. Napatrz się do sytu.
Hektor. Widziałem dosyć.
Achilles. Nazbyt się spieszyłeś;
Ja, po raz drugi, jakbym cię chciał kupić,
Członek po członku wezmę na uwagę.
Hektor. Chcesz mnie jak książkę zabawną przeczytać;
Jest we mnie więcej, niż możesz zrozumieć.
Czemuś łakomy wzrok we mnie utopił?
Achilles. Powiedz mi, Boże, w której ciała części
Zabić go mogę; tu, tam, czy gdzieindziej?
Abym miejscowe imię mógł dać ranie,
Pokazać wyłom, przez który uleci
Duch jego wielki. Odpowiedz mi, Boże!
Hektor. Byłoby krzywdą bogom, dumny mężu,
Dać ci odpowiedź na takie pytanie.
Czy sądem twoim, tak ci łatwo będzie
Wydrzeć mi życie, że z góry zapowiesz,
Gdzie mi śmiertelny zadasz cios?
Achilles. Tak myślę.
Hektor. Gdybyś wyrocznią był i prorokował,
Jeszczebym słowu twemu nie dał wiary.
Bądź odtąd baczny! Ja cię nie zabiję
Tu ni tam, ale na kuźnię Wulkana,
W której był kuty boga Marsa szyszak,
Ja cię zabiję wszędzie, tak jest, wszędzie!
Junackiej mowie przebaczcie, książęta,
Lecz jego pycha do ust mi przyniosła
Szalone słowa; mem usiłowaniem
Będzie czynami mowę moją sprawdzić,
Albo, niech nigdy —
Ajax. Uspokój się, bracie.
Ty, Achillesie, odłóż twoje groźby,
Aż ci przypadek, albo wolna wola
Dobrą nadarzy do czynu sposobność;
Codziennie dosyć będziesz miał Hektora,
Byleś chciał tylko, choć bardzo się lękam,
Żeby nie łatwo greckiej było radzie
Do tej z Hektorem skłonić cię rozprawy.
Hektor. Pokaż się, proszę, na bojowem polu.
Odkąd przestałeś w Greków walczyć wojnie,
Tylkośmy drobne widzieli utarczki.
Achilles. Chcesz tego? dobrze. Jutro więc, Hektorze,
Jak śmierć okrutny spotkam cię z orężem.
Dziś, przyjaciele.
Hektor. Zgoda! Daj mi rękę.
Agamemn. Naprzód do mego zapraszam namiotu,
Gdzie już na wszystkich wodzów uczta czeka;
Później, niech każdy wedle swej szczodroty
Przyjmie Hektora, ile czas pozwoli.
Uderzcie w trąby, niech słyszą Trojanie,
Jakie tu Hektor znalazł powitanie.
Troilus. Powiedz mi, błagam, królu Ulissesie,
Kalchasa namiot w której leży stronie?
Ulisses. Menelausa dotyka namiotu;
Tam Diomedes ucztuje tej nocy,
Tam on na niebo nie patrzy ni w ziemię,
Bo swoich spojrzeń miłosnych potęgę
Na piękne lica Kressydy wymierzył.
Troilus. Wolnoż mi prosić, ażebyś mnie raczył
Tam poprowadzić, gdy Agamemnona
Opuścim ucztę?
Ulisses. Jestem na rozkazy.
A teraz racz mi powiedzieć w odwecie,
W jakiem Kressyda była poważaniu?
Czy zostawiła po sobie kochanka,
Który łzy leje w jej nieobecności!
Troilus. Szyderstwa tylko, królu, ci są godni,
Co pokazują szramy swe chełpliwie.
Idźmy! kochała i była kochaną,
Jak jest kochaną teraz i jak kocha.
Ale wiesz, że to odwieczne jest prawo,
Że miłość zębów fortuny jest strawą.