Troilus i Kressyda (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt trzeci
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Troilus i Kressyda |
Pochodzenie | Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom VII |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1895 |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Leon Ulrich |
Tytuł orygin. | Troilus and Cressida |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pandarus. Hola, przyjacielu, proszę cię, jedno słowo. Czy nie jesteś z orszaku młodego Parysa?
Sługa. Jestem, kiedy za nim idę.
Pandarus. Chciałem się pytać, czy mu służysz?
Sługa. Służę panu.
Pandarus. Szlachetnemu służysz panu; trudno go nie chwalić.
Sługa. Więc chwała panu!
Pandarus. Wszak znasz mnie, nieprawda?
Sługa. Tak jest, panie, z widzenia.
Pandarus. Przyjacielu, poznaj mnie lepiej, jestem pan Pandarus.
Sługa. Spodziewam się, że poznam waszą dostojność lepiej.
Pandarus. Pragnę tego.
Sługa. Wielka wasza łaskawość. (Słychać muzykę za sceną).
Pandarus. Łaskawość? Nie, przyjacielu, jestem tylko dostojny i
jaśnie oświecony. Co to za muzyka?
Sługa. Znam ją tylko po części; jest to muzyka instrumentalna.
Pandarus. Czy znasz muzykantów?
Sługa. Bardzo dobrze.
Pandarus. Komu grają?
Sługa. Słuchaczom, panie.
Pandarus. Dla czyjej przyjemności, przyjacielu?
Sługa. Dla mojej, panie, i dla przyjemności amatorów muzyki.
Pandarus. Widzę przyjacielu, że się nie rozumiemy; ja nazbyt dworski, a ty nazbyt bystry. Na czyje żądanie ludzie ci grają?
Sługa. Teraz przynajmniej wiem, o co idzie, panie. Otóż ludzie ci grają na żądanie mojego pana, Parysa, który jest tu osobiście, a z nim śmiertelna Wenus, kwintessencya piękności, niewidoma dusza miłości.
Pandarus. Kto, synowicą moja, Kressyda?
Sługa. Nie, panie, Helena. Czy nie mogłeś się domyślić z przypisanych jej przymiotów?
Pandarus. Zdawałoby się przyjacielu, że nie widziałeś Kressydy. Przychodzę rozmówić się z Parysem w interesie księcia Troila. Wpadnę na niego bez ceremonii, bo interes gorący.
Sługa. Interes gorący! co za frazes niedowarzony!
Pandarus. Piękne pozdrowienie, tobie, pani, i całej tej pięknej kompanii; niech piękne życzenia prowadzą was pięknie, w pięknej mierze do pięknego celu, a przedewszystkiem dla ciebie, piękna królowo, niech piękne myśli pięknem będą wezgłowiem!
Helena. Drogi panie, jak widzę, jesteś pięknych słów pełen.
Pandarus. Mówisz, słodka królowo, jak twoja piękna wola. Piękny książę, doskonała muzyka ucięta.
Parys. A ty ją uciąłeś, kuzynie; musisz ją teraz naprawić, musisz ją nadsztukować własną sztuką. Helko, to człowiek pełen harmonii.
Pandarus. Nie, pani, bynajmniej, na uczciwość.
Helena. O panie —
Pandarus. Głos mój przykry, możesz mi wierzyć, bardzo przykry.
Parys. Doskonale! Wiemy, że tak mówisz czasami przez kaprys.
Pandarus. Mam interes do księcia, droga królowo. Czy pozwolisz mi, mości książę, słowo jedno powiedzieć?
Helena. Nie, nie, tak się nam nie wywiniesz, musisz nam co zaśpiewać, musisz koniecznie.
Pandarus. Bardzo dobrze, słodka królowo, zbyt jesteś dla mnie łaskawa. Otóż, mości książę, drogi pan mój i najszacowniejszy przyjaciel, a brat twój, Troilus —
Helena. Panie Pandarus, miodopłynny panie —
Pandarus. Dalej, słodka królowo, dalej! Polecam się uprzejmym twoim względom.
Helena. Nie wykpisz się z naszej melodyi; albo inaczej, niech nasza melancholia spadnie na twoją głowę!
Pandarus. Słodka królowo! Słodka królowo! Co to za słodka królowa, na honor!
Helena. A słodką damę zasmucić, co za kwaśna obraza!
Pandarus. Nie, nie, na nic się to nie przyda, na nic, możesz mi wierzyć, na nic; na takie słowa nie zważam wcale, nie, bynajmniej! Otóż pan mój prosi cię, żebyś raczył go wytłómaczyć, jeśli się przypadkiem zapyta król o niego przy wieczerzy.
Helena. Panie Pandarus —
Pandarus. Co rozkaże moja słodka królowa, moja naj-najsłodsza królowa?
Parys. Jakąż to wyprawę układa? Gdzie wieczerza tej nocy?
Helena. Ale tylko, mój panie —
Pandarus. Co mówi moja słodka królowa? Moja synowica pogniewa się z tobą, panie. Nie należy ci wiedzieć, gdzie tej nocy wieczerza.
Parys. Zakładam się o głowę, że u mojej pięknej nieprzyjaciołki Kressydy.
Pandarus. Nie, nie, nic podobnego; o sto mil jesteś od prawdy. Twoja nieprzyjaciołka dziś chora.
Parys. Więc dobrze, wytłómaczę go.
Pandarus. Wybornie, łaskawy panie. Ale skąd przyszła ci myśl wymówić nazwisko Kressydy? Ach, nie, biedna twoja nieprzyjaciołka jest chora.
Parys. Domyślam się —
Pandarus. Domyślasz się? Czego się domyślasz? Dalej, dajcie mi lutnię; jestem na twoje rozkazy, piękna królowo.
Helena. To mi się nazywa być uprzejmym.
Pandarus. Synowica moja szalenie jest zakochana w pewnej rzeczy, którą posiadasz, słodka królowo.
Helena. Dostanie ją, byle to nie był mąż mój, Parys.
Pandarus. Parys? Nie pragnie go wcale. On i ona, to dwoje.
Helena. Nie trudno, żeby z takich dwojga zrobiło się troje.
Pandarus. Ani chcę więcej o tem słuchać. Wolę wam zaśpiewać moją piosneczkę.
Helena. I owszem, prosimy. Na uczciwość, słodki panie, piękne masz czoło.
Pandarus. Wolne żarty, wolne żarty!
Helena. Niech treścią twojej piosneczki będzie miłość; ta miłość zgubi nas wszystkich. O Kupidynie! Kupidynie! Kupidynie!
Pandarus. Miłość? O, tak jest, miłość zgubi nas wszystkich.
Parys. Miłość! Miłość! Nie żądam nic prócz miłości.
Pandarus. Na uczciwość, tak właśnie zaczyna się moja piosneczka:
Miłość! Miłość! a więcej nic nie chcę,
Bo strzała miłości
Przeszywa do kości
Wszystko, co żyje;
Choć nie zabije,
Lecz ranę wciąż ostrzem swem łechce.
Gdy woła kochanek oh! oh! oh! i mdleje,
Ta go rana nie zabije,
To oh! oh! na ha! ha! niedługo przeleje,
Tak miłość mdlejąca wciąż żyje;
Wprzód było oh! oh! oh! teraz jest ha! ha! ha!
Niedługo oh! oh! oh! znów będzie z ha! ha! ha!
Hoc! hoc!
Helena. Prawda, zakochany po uszy.
Parys. Je tylko same gołębie, kochanko, a taka strawa wyrabia krew gorącą; a gorąca krew rodzi gorące myśli, a gorące myśli rodzą gorące czyny, a gorące czyny, to miłość.
Pandarus. Czy to jest rodowód miłości? Gorąca krew, gorące myśli i gorące czyny? Toć to żmije; czy więc miłość jest żmij plemieniem? — Słodki panie, kto dziś do boju wystąpił?
Parys. Hektor, Deifobus, Helenus, Antenor i całe rycerstwo trojańskie. I ja miałem ochotę zbroję dziś przywdziać, ale moja Helka ani chciała na to zezwolić. A brat mój Troilus dlaczego w domu został?
Helena. Dąsa się na coś. Ty wiesz o wszystkiem, panie Pandarus.
Pandarus. Ja? miodosłodka królowo, ja nie wiem o niczem. Pragnąłbym wiedzieć, jak im się dziś powiodło. Nie zapomnisz, książę, o wytłómaczeniu twojego brata?
Parys. Co do włoska.
Pandarus. Żegnam cię, słodka królowo.
Helena. Poleć mnie twojej synowicy.
Pandarus. Nie omieszkam, słodka królowo.
Parys. Wracają. Idźmy do królewskiej sali
Witać rycerzy. Ty, słodka Heleno,
Pomóż nam, proszę, rozbroić Hektora.
Uporne sprzączki prędzej usłuchają
Tknięć czarodziejskich twoich białych palców
Niż ostrza mieczów, albo greckich ramion:
Prędzej rozbroisz wielkiego Hektora
Niźli wysp królów połączone wojska.
Helena. Parysie, z dumą sługą jego będę,
A poważania naszego oznaki
Piękności naszej blask nowy przydadzą.
Parys. Słodka Heleno, nad wszystko cię kocham.
Pandarus. Co tam nowego? Gdzie pan twój? U mojej synowicy Kressydy?
Sługa. Nie, panie; czeka na pana, żebyś go tam poprowadził.
Pandarus. Otóż i on nadchodzi. Co tam nowego? co tam nowego?
Troilus. Ruszaj stąd, pachołku. (Wychodzi Sługa).
Pandarus. Czy widziałeś moją synowicę?
Troilus. Nie; przed jej drzwiami domu się wałęsam,
Jak biedna dusza nad Styxu brzegami,
Na przewoźnika barkę czekająca.
Bądź mym Charonem, prowadź mnie co prędzej
Na błogie pola zasłane liliami,
Po których wolno zasłudze się tarzać!
Drogi Pandarze, malowane skrzydła
Z kupidynowych wyrwij dzisiaj ramion
I do Kressydy leć ze mną!
Pandarus. W ogrodzie
Przechodź się chwilę; wraz ją przyprowadę.
Troilus. Oczekiwanie głowę mi zawraca.
Rozkosz tak słodka w samej wyobraźni,
Że wszystkie moje zmysły już zachwyca,
A cóż to będzie, kiedy podniebienie
W rzeczywistości skosztuje nektaru
Przez słodką miłość dystylowanego?
Chyba śmierć, chyba w omdleniu zagłada,
Lub radość nazbyt silna, zbyt subtelna,
Zbyt delikatna dla mych grubych zmysłów.
Lękam się bardzo; a lękam się także,
By rozkosz zmysłów mych nie pomieszała,
Jak gdy śród boju zwycięskie szwadrony
Gromadnie rąbią pierzchających tłumy.
Pandarus. Gotuje się, przyjdzie za chwilę; teraz musisz cały twój dowcip pokazać. Tak się rumieni i oddech ma tak prędki, jakby się jej jaki duch pokazał. Przyprowadzę ją. Nie było jeszcze piękniejszej hultajki. Oddech ma tak prędki, jak dopiero co złapany wróbel.
Troilus. Tę samą w piersiach mych gwałtowność czuję.
Serce me bije gorączkowym pulsem,
Cala ma istność władze swoje traci
Jak wasal, kiedy niespodzianie spotka
Monarchy oko.
Pandarus. Tylko śmiało! Na co się przyda rumieniec? Wstyd jest niemowlęciem. Masz ją teraz przed sobą. Powtórz teraz jej samej przysięgi, które mi recytowałeś. Co? Znowu się wymykasz? Czy trzeba cię pilnować, nim się ułaskawisz? Czy trzeba? Jeśli tak cofać się będziesz, wprzężemy cię do hołobli. Czemu do niej nie mówisz? Dalej! Podnieś tę zasłonę i pokaż nam twój obrazek. Ach, biedne to światło dzienne! jak się lękacie je obrazić! Gdyby było ciemno, zbliżylibyście się prędzej. Tak, tak właśnie; całuj a dobrze przyciskaj. Co? Czy to pocałunek na wieczną dzierżawę? Tu buduj, cieślo, miłe tu powietrze! Do ostatka sobie wytrzęsiecie dusze, nim was rozłączę. Sokół będzie miał swoją sokolicę mimo wszystkich kaczek na rzece. Tylko śmiało!
Troilus. Zabrałaś mi wszystkie słowa, pani.
Pandarus. Słowa nie płacą długów; płać uczynkiem. Ale podobno i wszystkie twoje uczynki zabierze, byle twoją czynność wzięła na próbę. Co? Znowu cmokanie? Więc słuchajcie: „a na świadectwo, obie strony“ — wejdźcie, wejdźcie tylko. Idę wam ogień przyrządzić.
Kressyda. Czy chcesz wejść, panie?
Troilus. O, Kressydo! Ileż to razy być tam pragnąłem!
Kressyda. Pragnąłeś, panie? Daj to Boże! O, panie!
Troilus. Co daj Boże! Co znaczy ta piękna przerwa? Co za dziwne męty piękna moja kochanka ujrzała na dnie źródła naszej miłości?
Kressyda. Więcej mętów niż wody, jeśli moja obawa ma oczy.
Troilus. Obawa przemienia cherubinów na dyabłów; obawa nie widzi nigdy prawdy.
Kressyda. Ślepa obawa, gdy kieruje widzącym rozumem, bezpieczniej stawia nogę niż ślepy rozum, potykający się bez obawy. Lękać się najgorszego, jest często najgorsze wyleczyć.
Troilus. O, niech pani moja będzie bez obawy; w żadnym dramacie Kupidyna nie występują potwory.
Kressyda. I nic potwornego?
Troilus. Nic oprócz naszych przedsięwzięć, gdy przysięgamy wylewać łez morze, żyć w płomieniach, pożerać skały ugłaskiwać tygrysy; gdy nam się zdaje, iż trudniej będzie kochankom naszym wymyślić nowe próby niż nam pokonać nałożone trudności. To jedynie jest potwornością w miłości, moja pani, że wola jest nieskończona a siły ograniczone, że żądza jest bez granic, a działalność jest granic niewolnikiem.
Kressyda. Powiadają, że wszyscy kochankowie przysięgają więcej, niż mogą wykonać, a trzymają w odwodzie siły, których nie używają nigdy; ślubują więcej niż dziesięć, a wykonywają mniej niż dziesiątą część jednego. Kto jak lew ryczy, a działa jak zając, czy nie jest potworą?
Troilus. A czy są tacy na ziemi? Ja przynajmniej do liczby ich nie należę. Chwal mnie wedle tego, co zobaczysz; oceń mnie po próbie; z odkrytą zostanę głową, póki nie zasłużę na koronę; nie domagam się nagrody dzisiaj za czyn, który mam dokonać jutro, nie mówmy o zasłudze przed jej urodzeniem, a i po urodzeniu mówmy o niej skromnie. Prawdziwa wierność nie potrzebuje słów wielu. Troilus takim będzie dla Kressydy, że co najgorszego zdoła powiedzieć potwarz, będzie szyderstwem jego szczerości, a co najszczerszego powie prawda, nie będzie szczerszem od Troila.
Kressyda. Czy chcesz wejść, panie? (Wchodzi Pandarus).
Pandarus. Co? Jeszcze rumieńce? Jeszczeście nie skończyli gadaniny?
Kressyda. Pamiętaj, stryju, że jeśli popełnię jakie szaleństwo, tobie je przypiszę.
Pandarus. Dziękuję; więc jeśli pan mój będzie miał z tobą chłopca, to mnie go przypiszesz? Bądź mu wierną, a jeśli on się zmieni, mnie rób za to wyrzuty.
Troilus. Znasz teraz twoich zakładników: słowo twojego stryja i moją niezachwianą wiarę.
Pandarus. I za nią także daję moje słowo: jeśli w naszej familii długiego trzeba czasu, żeby nas zyskać, jesteśmy za to wierni raz zyskani: jesteśmy jak łopuch, możesz mi wierzyć; przyczepiamy się, gdzie nas rzucą.
Kressyda. Śmiałość nakoniec dodaje mi serca:
Przez ile długich, bolesnych miesięcy,
Chociaż milcząca, kochałam cię, książę!
Troilus. Czemuż tak długo byłaś mi uporną?
Kressyda. Z pozoru tylko, bo już mnie podbiłeś
Pierwszem spojrzeniem; przebacz, bo jeżeli
Zbyt wiele wyznam, będziesz mi tyranem.
Kocham cię teraz, jednakże, aż dotąd
Mogłam panować nad moją miłością —
Lecz nie, nie, kłamię, miłość moja była
Jak są rozpustne dzieci, zbyt uporne
Dla swojej matki. Patrz na me szaleństwo,
Po co szczebiocę? Gdy sama się zdradzam,
Jakże na innych liczyć mogę wiarę?
Lecz zakochana nie stroiłam zalot,
Chociaż, wyznaję, chciałam być mężczyzną,
Chciałam, by mężczyzn przywilej nam służył,
By i nam było pierwszym wolno mówić.
Każ mi, mój drogi, każ mi usta zamknąć,
Bo w uniesieniu powiem niewątpliwie,
Czego w przyszłości gorzko pożałuję.
Patrz, twe milczenie, patrz, jak chytrze nieme
Z głębin mi duszy ciągnie tajemnice.
Zamknij mi usta.
Troilus. Woli twej dopełniam,
Choć słodka płynie z twoich ust wymowa.
Pandarus. Ślicznie, na honor!
Kressyda. O, przebacz mi, panie,
Nie miałam myśli o całunek prosić.
Wstyd mi, o Boże, co ja tu zrobiłam!
Na teraz, panie, muszę cię pożegnać.
Troilus. Pożegnać, droga?
Pandarus. Jeśli go pożegnasz,
Nim jutro rano —
Kressyda. O, błagam cię, pozwól!
Troilus. Cóż cię to razi?
Kressyda. Moja bytność tutaj.
Troilus. Nie możesz sama przed sobą uciekać.
Kressyda. Pozwól przynajmniej odejść i spróbować.
Coś nakształt siebie z tobą tu zostawię;
Coś tak niedobre, że się samo zdradza,
Chętnie innego robi mnie igraszką.
Lecz gdzie mój rozum? Muszę, muszę odejść.
Nie wiem, co mówię.
Troilus. Kto tak mądrze mówi,
Ten wie, co mówi.
Kressyda. Więc może przypuszczasz,
Że więcej we mnie sztuki niż miłości;
Że mych oświadczeń tajnym było celem,
Jakby na wędkę myśli twoje chwytać.
Ale kto mądry, ten nie zakochany;
Rozum i miłość są nad ludzkie siły,
To tylko bogom w niebie dozwolone.
Troilus. O, gdybym myślał, że może kobieta —
A jeśli może, to ty jedna tylko —
Na wieki płomień swej miłości karmić,
W wiecznej młodości swą utrzymać wiarę,
Trwalszą od wdzięków zewnętrznej urody
Potęgą myśli, co prędzej odmładnia,
Niż krew starzeje; o, gdybym mógł wierzyć,
Że moja szczera, a niezmienna miłość
Znajdzie w odpłacie taką czystość uczuć,
Jakże wysoko duchby mój uleciał!
Lecz ach! jam wierny jak wiary prostota,
A prostszy niźli wiara jest dziecięcia.
Kressyda. W tem z tobą walczyć będę o pierwszeństwo.
Troilus. Walka cnotliwa, gdy prawość z prawością
W prawości uczuć o pierwszeństwo walczy!
W późnej przyszłości, wierni kochankowie
Będą przysięgać wierność na Troila;
Gdy ich poezyi pełnej strasznych przysiąg,
Wielkich oświadczeń, nie stanie porównań,
Kiedy już stare znudzą ich przysięgi:
Wierny jak kwiaty wierne księżycowi,
Jak dniowi słońce, gołąb’ gołębicy,
Środkowi ziemia, a stal magnesowi,
Jeszcze po wszystkich wiary porównaniach
Na przysiąg swoich ostatnie stwierdzenie
Dołożą w końcu: wierny jak Troilus,
I tem nazwiskiem słowo swe uświęcą.
Kressyda. Bądź mi prorokiem! Jeśli ja cię zdradzę,
Na włosek jeden wiary mej odstąpię,
Gdy czas starzejąc zapomni o sobie,
Kropelki deszczu stopią Troi mury;
Gdy zapomnienie pożre wielkie miasta,
Potężne państwa bez śladu pogrzebie
W prochu nicości, niechaj ludzka pamięć
I wtedy jeszcze, wśród niewiernych dziewic,
Moją niewierność piętnuje przekleństwem;
I gdy powiedzą: niewierna jak woda,
Jak wiatr, powietrze, jak pustyni piasek,
Jak lis jagnięciu, jak wilk jałowicy,
Jak tygrys łani, macocha pasierbom,
Niechaj dodadzą, aby w samo serce
Ugodzić zdradę: zdradna jak Kressyda.
Pandarus. Zgoda; handel dobity; przypieczętujcie przysięgi, a ja będę świadkiem. Tu trzymam twoją rękę, tu rękę mojej synowicy. Jeśli wzajemnie wiary sobie nie dotrzymacie, gdy tyle zadałem sobie kłopotów, aby was połączyć, niech odtąd wszystkie biedne rajfury nazywają się aż do końca świata od mojego nazwiska: Pandarami; niech wszyscy wierni kochankowie nazywają się: Troilus, wszystkie fałszywe kobiety: Kressyda, a wszystkie rajfury: Pandarus! Dodajcie: Amen.
Troilus. Amen.
Kressyda. Amen.
Pandarus. Amen. — A teraz pokażę wam izbę; żeby łóżko nie wygadało waszych pięknych utarczek, uduście je; a teraz, marsz!
Każdej tu niemej dziewce, czy młoda czy stara,
Niech Kupido da izbę, łoże i Pandara! (Wychodzą).
Kalchas. Za waszej sprawie oddane usługi
Okoliczności zmuszają mnie dzisiaj
Nagrody żądać. Pomnijcie, książęta,
Że przenikając wzrokiem moim przyszłość,
Me posiadłości, Troję opuściłem,
Zyskałem zdrajcy imię nienawistne,
I dla wątpliwej zrzekłem się fortuny
Korzyści pewnych i już posiadanych.
Wszystko, co sercu memu było drogie
Przez czas, stosunki i przyzwyczajenie,
Wszystkom opuścił, wszystkiegom się wyrzekł;
Dla waszej służby sam wśród obcych żyję,
Jakbym się nowo dla świata narodził.
Błagam was teraz, dajcie mi skosztować
Choć drobną cząstkę bogatych obietnic,
Które w przyszłości czekać mają na mnie.
Agamemn. Powiedz nam, czego żądasz, Trojańczyku.
Kalchas. W wczorajszym boju jeńcem waszym został
Antenor, drogi wódz swojemu miastu.
Nieraz już — za co me składam wam dzięki —
Chcieliście moją wymienić Kressydę;
Do dzisiaj Troja odrzucała wnioski;
Lecz spraw ich takim Antenor jest kluczem,
Że się rokowań ich budowa zwali,
Gdy jej nie wesprze swoją obecnością.
Za niego dadzą syna krwi królewskiej.
Dajcie mu wolność, dostojni książęta,
Bo jego powrót wykupi mą córkę,
A jej przytomność z lichwą mi zapłaci
Wszystkie usługi, które wam oddałem.
Agamemn. Niech Diomedes z Antenorem idzie,
Niech nam Kressydę przyprowadzi w zamian;
Kalchas otrzyma, czego od nas żąda.
Idź, Diomedzie, a pełniąc zlecenie,
Dowiedz się razem, czy Hektor w wyzwaniu
Niezmienny dotrwał; gotowy jest Ajax.
Diomedes. Idę rozkazy twoje spełnić, królu.
Włożony ciężar z dumą podejmuję.
Ulisses. Stoi Achilles przy wejściu namiotu;
Racz go wyminąć, wodzu, obojętnie,
Jakbyś go nie znał; niech wszyscy książęta
Niedbałe oko rzucą nań z niechcenia.
Przyjdę ostatni; pewno mnie zapyta,
Co miały znaczyć te wzgardliwe oczy?
Mam w pogotowiu leczące szyderstwo,
Stawię je między waszą oziębłością
A jego dumą; nie wątpię na chwilę,
Że sam lekarstwa mego zechce zażyć;
Może się przydać: jedynem zwierciadłem
Dla dumnych tylko duma innych ludzi;
Pyszałków strawą są gibkie kolana,
Dla dumy dumnych płaca obiecana.
Agamemn. Pójdziemy za twą radą, Ulissesie;
Idąc, przywdziejem oziębłości pozór.
Niech mu z nas żaden nie da pozdrowienia,
Lub da z pogardą, co nim silniej wstrząśnie,
Niż gdyby żaden na niego nie spojrzał.
Ja pierwszy idę.
Achilles. Czy wódz nasz przychodzi,
By mówić ze mną? Znacie moje myśli:
Nie mam ochoty przeciw Troi walczyć.
Agamemn. Co tam Achilles mówi? czego żąda?
Nestor (do Achill.). Czy chcesz o sprawie jakiej mówić z królem?
Achilles. Nie.
Nestor (do Agam.). Nie, królu.
Agamemn. Tem lepiej. (Wychodzą: Agamemnon i Nestor).
Achilles. Dzień dobry! dzień dobry!
Menelaus. Jak się masz? jak się masz? (Wychodzi).
Achilles. Co? i ten rogal mną gardzi?
Ajax. Co tam nowego, Patroklu?
Achilles. Dzień dobry, Ajaxie.
Ajax. Hę?
Achilles. Dzień dobry.
Ajax. Dzień dobry dziś i dzień dobry jutro. (Wychodzi).
Achilles. Co się to znaczy? Nie znają Achilla?
Patroklus. Skąd ta oziębłość? Zwyczajem ich było
Zginać kolana, zdala już uśmiechy,
Jak pośredników, słać Achillesowi,
Z taką do niego zbliżać się pokorą,
Z jaką do świętych zbliża się ołtarzy.
Achilles. Czy do ubóstwa w tych czasach przyszedłem?
Wiem, że z fortuną rozbratana wielkość
Przychodzi także z ludźmi do rozbratu.
Czem jest, upadły równie jasno czyta
W spojrzeniach ludzi jak w upadku własnym.
Człowiek, to motyl: skrzydła swe pierzyste
Letniemu tylko pokazuje słońcu.
Żaden tu człowiek w swej ludzkiej godności
Czci nie odbiera; ludzie czczą honory,
Które istoty jego nie są treścią,
Urzędy, skarby, albo królów łaskę,
Choć je przypadek równie często daje
Jak i zasługa; ślizka to podstawa,
Ledwo upadnie, ciągnie też za sobą
Opartą na niej miłość równie ślizką:
Co żyło razem, razem też umiera.
Ale dziś ze mną tak źle jeszcze nie jest;
Fortuna jeszcze mą jest przyjaciółką;
Co posiadałem, w pełni dziś posiadam,
Oprócz pochlebnych ludzi tych uśmiechów.
Rzekłbyś, że nagle odkryli coś we mnie,
Co mnie tych względów zrobiło niegodnym,
Które tak często wprzód mi oddawali.
Widzę Ulissa; przerwę mu czytanie.
Witaj, Ulissie!
Ulisses. Witaj mi, Tetydy
Potężny synu!
Achilles. Co takiego czytasz?
Ulisses. Dziwny to pisarz; toć on mnie tu uczy,
Że człek, jakkolwiek bogato posażny
Czy w duszy wielkość, czy w urodę ciała,
Ze skarbów swoich chełpić się nie może,
Czucia ich nie ma tylko przez odbicie,
Gdy cnoty jego promienistem ciepłem
Innych ogrzeją, a ci znów od siebie
Pierwszemu dawcy ciepło odsyłają.
Achilles. Nic w tem dziwnego niema, Ulissesie,
Piękności twarzy nie widzi posiadacz;
Jej blask dla innych tylko świeci źrenic.
Zmysłowych wrażeń najczystszy pośrednik,
Oko, nie może z swej jamy wyskoczyć,
Samo się widzieć; w innem tylko oku
Może się własnym pozdrowić obrazem.
Wzrok się nie może ku sobie obrócić,
Błąkać się musi, aż zwierciadło znajdzie,
W którem nakoniec może się zobaczyć.
Nic w tem dziwnego.
Ulisses. Nie zdanie mnie dziwi
Nic w niem nowego — lecz pisarza wnioski,
Który chce dowieść, że żaden śmiertelny
Nic nie posiada, jakkolwiek bogaty
W złoto lub cnoty, jeżeli poprzednio
Z drugimi skarbem swym się nie podzieli,
Że sam przez siebie nie wie nawet o nich,
Póki nie ujrzy ich w oklasku bliźnich,
Co je rozwija, jak sklepienie murów
Głos potęguje, jak brama stalowa
Bierze od słońca i słońcu odsyła
Twarz jego jasną i jego upały.
To mnie zajęło, i zaraz do myśli
Przyszedł mi Ajax, światu dziś nieznany.
Cóż to za człowiek! Boże, to koń czysty,
Co ma, sam nie wie. Ileż to jest rzeczy
Podłych z pozoru, kosztownych w użyciu!
A ile znowu drogich sądem ludzi,
A bez wartości! Jutro może ujrzym
Jak czyn, przypadkiem w rękę mu rzucony,
Wsławi Ajaxa. Czemu jedni robią
To, czego inni zrobić zaniedbali?
Czemu się jedni wczołgać potrafili
Do świątyń zmiennej Fortuny, gdy inni
Pod jej oczyma głupców grają rolę?
Jak jeden dumą drugiego się karmi,
Kiedy się pyszny w własnej tarza dumie!
Czy widzisz Greków? Patrz, jak po ramieniu
Klepią w zawody niezgrabę Ajaxa,
Jakby już deptał po Hektora piersiach,
Jakby już mury trojańskie rozwalał.
Achilles. Bardzo ci wierzę; minęli mnie właśnie
Jak bogacz dumny żebraka wymija.
Dobrego słowa żaden nie powiedział,
Nie spojrzał żaden. Czy już zapomnieli
Mych czynów przeszłych?
Ulisses. Alboż nie wiedziałeś,
Że czas na grzbiecie swoim torbę nosi,
W którą jałmużny wkłada zapomniane,
Czas, ten olbrzymi potwór niewdzięczności,
Drań ta, to dobre uczynki minione,
Pożarte w samej chwili urodzenia,
I zapomniane ledwo dokonane.
Wytrwałość tylko chowa jasny honor;
Wychodzą z mody minione usługi,
Jak zardzewiała zbroja na szyderstwo
Na monumencie starym zawieszona.
Nie zwlekaj chwili; bo honor wędruje
Po ciasnej ścieżce, na której zaledwo
Jeden się zmieści; nie opuszczaj ścieżki,
Bo mnogich synów ma współubieganie,
A wszyscy tłumnie cisną się za tobą,
I byleś stanął albo z drogi zeszedł,
Jak przystęp morza, niewstrzymaną falą
Wszyscy cię miną i w tyle zostawią.
Jak dzielny rumak, poległy na czele,
Dla pogardliwej tylnej będziesz straży
Z obojętnością deptanym pomostem.
Obecne czyny, choć niższe zasługą
Od twoich przeszłych, górują nad nimi,
Bo czas, zwyczajem modnych gospodarzy
Z niechcenia ściska odchodzących rękę,
A nowych gości do serca przytula
Silnem ramieniem, jakby chcieli uciec.
Zawsze witanie uśmiech ma na twarzy,
A pożegnanie z westchnieniem odchodzi.
Darmo się cnota domaga zapłaty
Za to, czem była, za minione czyny,
Bo piękność, dowcip, ród, siła, zasługa,
Miłość i przyjaźń, wszystko niewolnikiem
Zazdrości czasu i jego potwarzy.
Wspólny znak jeden wszystkich ludzi krewni:
Wszyscy bez miary nowe cacka wielbią,
Chociaż ze starych ulepione cacek,
I proch przenoszą trochę pozłocony
Nad przypruszone lekkim pyłem złoto.
Obecne oczy chwalą rzecz obecną.
Nie dziw się przeto, mężu niezrównany,
Jeśli Ajaxa czcić zaczęli Grecy,
Rzecz bowiem w ruchu przyciąga wzrok łatwiej
Niż rzecz w spoczynku. Był czas, gdy Hellenów
Krzyk cię pozdrawiał; ten czas może wrócić,
Byleś się żywcem nie chciał sam pogrzebać,
W własnym namiocie chwały twojej zamknąć,
Mężu, którego śmiałe niegdyś czyny,
Na tych trojańskich dokonane polach,
Budziły zazdrość w bogach nawet samych,
I buntowały Marsa.
Achilles. Oddalenia
I samotności ważne mam powody.
Ulisses. Ale ważniejsze, lecz heroiczniejsze
Znajdziesz powody przeciw oddaleniu.
Rzecz to wiadoma, Achillu, że kochasz
Jedną z Pryama córek.
Achilles. Rzecz wiadoma?
Ulisses. Czy cię to dziwi? Czujne rządu oko
Zna każde ziarnko w Plutusa skarbnicy,
Dno niezgłębionych przepaści nurtuje,
Ulata z mysią, i prawie jak bóstwo
Odsłania myśli w niemej ich kolebce.
Są tajemnice (których się historya
Nie waży dotknąć), w głębiach rządów duszy
Których działanie tak szybkie, tak boskie,
Że nie wypowie ich pióro ni język.
Achillu, wszystkie twe stosunki z Troją
Tak nam wiadome jak tobie samemu.
Może godniejszem byłoby Achilla
Nie Polixenę, lecz Hektora podbić.
Serce Pirrusa zakrwawi się młode,
Gdy wieść po naszych otrąbi wybrzeżach,
Gdy greckie dziewki tańcząc zaśpiewają:
„Hektora siostrę zwyciężył Achilles,
Lecz wielki Ajax Hektora powalił“.
Bądź zdrów; mówiłem jak szczery przyjaciel.
Po tym się lodzie głupiec ślizga śmiało,
Który się tobie strzaskać należało. (Wychodzi).
Patroklus. To było zawsze rad mych wszystkich treścią.
Bezwstydna dziewka, w męża przedzierzgnięta,
Od zniewieściałych nie szpetniejsza mężów
W godzinie czynu. Na mnie spada wina;
Mówią, że mała ma do bitw pochopność,
A wielkie twoje do mnie przywiązanie
Było powodem twojej bezczynności.
Ocknij się, drogi, a wietrzny Kupido
Miłości łańcuch z twej szyi odwiąże;
Jak kropla rosy z grzywy lwa strząśnięta
W nic się rozpłynie.
Achilles. Więc Ajax z Hektorem
Mierzyć się będzie?
Patroklus. I może w tej walce
Chwałą się okryć.
Achilles. Widzę zagrożone
Me dobre imię: sława ma blednieje.
Patroklus. Bądź baczny; trudno ta się leczy rana,
Którą zadajem własną sobie ręką.
Kto konieczności nie pełni rozkazów,
Niebezpieczeństwo sam sobie kupuje;
Niebezpieczeństwo, jak subtelna febra,
Chwyta nas, chociaż na słońcu się grzejem.
Achilles. Idź, mój Patroklu, przywołaj Tersyta,
Wyprawię błazna z prośbą do Ajaxa,
Aby po bitwie sprosił do mnie Trojan;
Kobiecą bowiem uczułem zachciankę
Ujrzeć Hektora w odzieży pokoju,
Mówić z nim, jego oblicza widokiem
Wzrok mój nasycać. Lecz otóż Tersytes.
Tersytes. Cud!
Achilles. Jaki?
Tersytes. Ajax biega tam i sam po polu, szukając samego siebie.
Achilles. Jakto?
Tersytes. Jutro ma się mierzyć sam na sam z Hektorem, a w proroczej dumie heroicznych cięgów plecie trzy po trzy, nic nie mówiąc.
Achilles. Jakto być może?
Tersytes. Stąpa jak paw’ nadęty; krok jeden i pauza; zamyśla się jak gospodyni, która za całą arytmetykę ma tylko głowę, żeby uregulować swój rachunek; gryzie sobie wargi z ogromnie mądrem spojrzeniem, jakby mówił: siedzi w tej głowie dowcip, byle chciał wyleźć; i wielka w tem prawda, tylko że ten dowcip tak zimno tam spowity jak iskra w krzemieniu; żeby ją wywołać, trzeba wprzód dobrze krzesać. Zgubiony to człowiek na wieczne czasy; bo jeśli mu Hektor nie skręci karku w pojedynku, to on go sam sobie skręci w próżności. Nie poznał mnie; gdy mu „dzień dobry, Ajaxie“, powiedziałem, on mi odrzekł: „dziękuję, Agamemnonie“. Co myślisz o człowieku, który mnie bierze za wodza? Zmienił się w rybę lądową, bezjęzyczną potworę. Bodaj przepadło dobre u ludzi imię! Można je nosić na lice i na nice, jak skórzany kaftan.
Achilles. Musisz być moim do niego posłem, Tersycie.
Tersytes. Kto? Ja? Nie odpowie nikomu. Nie jego rzemiosłem odpowiadać. Mówić, to dobre dla żebraków; u niego język w pięści. Odegram wam jego rolę; niech mnie pyta Patroklus, przedstawię wam Ajaxa.
Achilles. Przemów do niego, Patroklu. Powiedz mu, że błagam pokornie walecznego Ajaxa, aby zaprosił do mojego namiotu najdzielniejszego Hektora, bez zbroi; aby wyrobił dla niego list żelazny u wielkomyślnego, najjaśniejszego, sześć lub siedm razy dostojnego naczelnika greckiej armii, Agamemnona, i t. d. Zaczynaj.
Patroklus. Błogosław, Jowiszu, wielkiemu Ajaxowi!
Tersytes. Humf!
Patroklus. Przychodzę w imieniu zacnego Achillesa.
Tersytes. Hę?
Patroklus. Który błaga cię pokornie, abyś raczył zaprosić Hektora do jego namiotu.
Tersytes. Humf!
Patroklus. Abyś wyrobił dla niego list żelazny u Agamemnona.
Tersytes. Agamemnona?
Patroklus. Tak jest, panie.
Tersytes. Ha!
Patroklus. Co na to odpowiadasz?
Tersytes. Bóg z tobą, z całego serca.
Patroklus. Co odpowiadasz, panie?
Tersytes. Jeśli będzie jutro pogoda, o jedenastej godzinie rzecz się tak lub owak rozstrzygnie: bądźcobądź, drogo zapłaci, nim mnie złapie.
Patroklus. Ale co odpowiadasz, panie?
Tersytes. Bądź zdrów, z całego serca.
Achilles. Czy tylko naprawdę tak nastrojony?
Tersytes. Nie tak nastrojony ale tak rozstrojony. Jaką wyda muzykę, gdy mu Hektor rozpłata czaszkę, nie wiem; ale jestem pewny, że nie wyda żadnej, chyba że skrzypek Apollo z jego żył porobi struny.
Achilles. Pójdziesz do niego natychmiast z listem.
Tersytes. To daj mi drugi do jego konia, bo to z dwóch rozumniejsze stworzenie.
Achilles. Umysł mój mętny jak zmącona woda,
I sam nie mogę dna jego zobaczyć.
Tersytes. Bodaj źródło twoich myśli ustało się i znowu było czyste, bym mógł w niem osła napoić! Wolałbym być barana świerzbowcem niż takim walecznym nieukiem. (Wychodzi).