Trzej muszkieterowie (1913)/Tom II/Rozdział XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Trzej muszkieterowie |
Podtytuł | Powieść historyczna z XVII wieku |
Wydawca | Wydawnictwo Najsławniejszych Powieści Świata |
Data wyd. | 1913 |
Druk | Drukarnia Udziałowa |
Miejsce wyd. | Warszawa, Lwów |
Tłumacz | Stanisław Sierosławski |
Tytuł orygin. | Les Trois Mousquetaires |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Tymczasem d’Artagnan, jak mówiliśmy, pomimo wyrzutów sumienia i mądrych rad Atosa, niemal z godziny na godzinę odczuwał coraz większą miłość ku milady. Codziennie też przybywał składać jej swoje hołdy, przekonany, że wcześniej czy później pozyska jej wzajemność.
Pewnego wieczoru, gdy wchodził do pałacu milady z podniesioną w górę głową, z miną człowieka, oczekującego złotego deszczu, spotkał przy zewnętrznej bramie nadobną pokojówkę. Piękna Ketty nie zadowolniła się tym razem otarciem się o niego w przejściu, lecz łagodnie ujęła go za rękę.
— Aha! — pomyślał d’Artagnan, — zapewne ma mi zakomunikować jakieś zlecenie swojej pani, która może chce mi w ten sposób naznaczyć schadzkę, nie śmiejąc uczynić tego osobiście w rozmowie ze mną.
I spojrzał na piękną dziewczynę najbardziej zdobywczem spojrzeniem, do jakiego był zdolny.
— Pragnęłabym powiedzieć panu kilka słów, panie kawalerze... — wyjąkała nieśmiało pokojówka.
— Mów, moje dziecko, mów — rzekł d’Artagnan; — słucham uważnie.
— Nie mogę tego panu powiedzieć tutaj, jest to bowiem zbyt wielka tajemnica i wymaga długiej rozmowy.
— Cóż więc poradzić na to?
— Gdyby pan kawaler zechciał pójść ze mną... — mówiła trwożnie Ketty.
— Pójdę, dokąd zechcesz, piękna dziecino.
— Więc chodźmy.
I nie wypuszczając już ręki d’Artagnana, poprowadziła go Ketty ciemnymi i zawrotnymi schodami na górę. Skoro zaś przeszli kilkanaście stopni, otworzyła małe drzwiczki.
— Wejdź pan, proszą — rzekła. — Będziemy tu sami i możemy pomówić swobodnie.
— Czyjże to pokoik, moja piękna panienko? — pytał d’Artagnan.
— Mój, panie kawalerze, a przez te drzwi łączy się z pokojem mojej pani. Ale bądź pan spokojny; nie usłyszy ona tego, co będziemy mówili, bo nigdy nie udaje się na spoczynek przed północą.
D’Artagnan rozejrzał się dokoła. Mały pokoik urządzony był ze smakiem i nadzwyczaj schludny. Mimowoli jednak oczy młodego człowieka kierowały się w stronę drzwi, wiodących, jak mu powiedziała dziewczyna, do pokoju milady.
Ketty w jednej chwili odgadła, co się dzieje w sercu młodzieńca. Spojrzała mu w oczy, i westchnienie wyrwało się jej z piersi.
— Pan kochasz bardzo moją panią, panie kawalerze? — rzekła.
— Och! słów mi braknie, aby to wypowiedzieć, Ketty! Ja szaleję poprostu!
Dziewczyna westchnęła powtórnie.
— Otóż, panie — rzekła, — niestety, szkoda pańskiego uczucia.
— Cóż złego, u licha, w niem upatrujesz? — pytał d’Artagnan.
— To, panie — mówiła Ketty, — że moja pani nie kocha pana wcale.
— Boże! — zawołał d’Artagnan, — czyżby poleciła ci powiedzieć mi o tem?
— Och, nie! To ja sama przez przyjaźń dla pana postanowiłam powiedzieć mu całą prawdę.
— Dziękuję ci, moja dobra Ketty, za życzliwość dla mnie... chociaż to, co mi wyjawiasz, nie może mi być miłe.
— Innemi słowy: nie wierzysz pan w to, co mu powiedziałam, nieprawdaż?
— Zawsze, moje piękne dziecię, trudno uwierzyć w to, co tak srodze rani miłość własną człowieka.
— Więc nie wierzysz mi pan?
— Wyznają, że póki nie dasz mi jakiegoś dowodu na to, co mówisz, istotnie trudno mi będzie uwierzyć...
— A cóżbyś pan powiedział na to?
I przy tych słowach wyjęła Ketty jakiś bilecik z poza gorsu.
— To dla mnie? — zapytał żywo d’Artagnan, wyciągając rękę, aby uchwycić list.
— Nie, to dla kogoś innego...
— Dla kogo innego?
— Tak jest.
— Jego nazwisko? powiedz mi jego nazwisko! — krzyknął d’Artagnan.
— Oto adres.
— Hrabia de Wardes?...
W tejże chwili wspomnienie sceny w Saint-Germain stanęło z całą dokładnością przed oczyma zarozumiałego Gaskończyka. Ruchem nagłym, jak myśl, rozdarł kopertę, nie bacząc na krzyk, jaki z tego powodu wydała Ketty.
— Na Boga! — zawołała, — na Boga! co pan robisz?
— Nic! nic! — odparł d’Artagnan i szybko przebiegł list oczyma.
Treść jego była następująca:
D’Artagnan zbladł. Jego miłość własna została ciężko zraniona; młody człowiek uważał to za zawód miłosny.
— Biedny, kochany panie d’Artagnan! — zawołała Ketty pocieszającym głosem, ściskając znowu rękę młodzieńca.
— Współczujesz ze mną, poczciwe dziewczę? — rzekł d’Artagnan.
— Och, tak, z całego serca! wiem bowiem sama, niestety, co to jest miłość...
— Wiesz, co to jest miłość? — spytał d’Artagnan, spoglądając po raz pierwszy na dziewczynę z pewnem zajęciem.
— Niestety, wiem.
— A więc, zamiast żałować mnie, uczyniłabyś lepiej, gdybyś mi dopomogła pomścić się na twojej pani...
— A w jaki sposób chcesz się pan pomścić?
— Pragnę tryumfować nad nią... pragnę zastąpić mego rywala...
— Do tego nigdy nie przyłożę ręki — oświadczyła żywo Ketty.
— I dlaczegóż to?
— Z dwóch powodów.
— Z jakich?
— Przedewszystkiem pani moja nie pokocha cię nigdy, panie kawalerze.
— Skąd wiesz o tem?
— Uraziłeś ją pan w samo serce.
— Ja? ja miałbym ją urazić? ja, który od pierwszej chwili poznania wiję się u jej stóp, jak niewolnik? Wytłómacz mi te słowa, dziewczyno! błagam cię!...
— Mogłabym wytłómaczyć je tylko temu człowiekowi, któryby zajrzał w głąb mojego serca.
D’Artagnan spojrzał ponownie na Ketty. Młoda dziewczyna była tak świeża i piękna, że niejedna księżniczka oddałaby koronę za taką urodę.
— Ketty! — rzekł, — będę czytał w twem sercu, jeżeli mi tylko pozwolisz na to; bądź pewna, moje dziecię.
I wycisnął na jej ustach gorący pocałunek, od którego biedna dziewczyna zaczerwieniła się jak wiśnia.
— Nie! nie! — wołała Ketty, — pan mię nie kochasz! pan kochasz moją panią; wszakże sam powiedziałeś to przed chwilą...
— I dlatego nie chcesz mi wyjawić drugiego powodu?
— Drugim powodem — mówiła Ketty, ośmielona zarówno pocałunkiem, jak wyrazem oczu młodego człowieka, — drugim powodem jest to, że w miłości każdy człowiek myśli przedewszystkiem o sobie...
Teraz dopiero przypomniał sobie d’Artagnan owe powłóczyste spojrzenia Ketty, owe spotkania z nią na schodach, w przedpokoju, w krużgankach pałacu, owe mu= śnięcia jej rąk, gdy się przypadkiem znalazł na jej drodze, owe tłumione jej westchnienia... Aż do tej chwili owładnięty pragnieniem spodobania się wielkiej pani, nie zwracał wcale uwagi na pokojówkę; kto poluje na orła, nie baczy na stające mu w drodze wróble.
Teraz jednak zrozumiał nasz Gaskończyk odrazu wszystkie korzyści, jakie mógłby osiągnąć z miłosnego ku niemu uczucia Ketty, z uczucia, objawianego mu w tak naiwny czy śmiały sposób: mógł odtąd przejmować listy, adresowane do hrabiego de Wardes, dowiadywać się o miejscu schadzek, mieć możność wstępu o każdej porze do pokoiku Ketty, przylegającego do sypialni jej pani.
Zdradziecki młodzian, jak widzimy, poświęcał już w myśli nieszczęśliwą dziewczynę, byleby zdobyć milady podstępem czy przemocą.
— Więc chcesz, droga Ketty — rzekł, zwracając się da młodej dziewczyny, — abym ci dał dowód tej miłości, w jaką wątpisz?
— Jakiej miłości? — zapytała młoda dziewczyna.
— Miłości, jaką zaczynam odczuwać ku tobie.
— I jakiż ma być ten dowód?
— Czy chcesz, abym dzisiaj wieczorem spędził z tobą ten czas, który zazwyczaj spędzam z twoją panią?
— Och, tak! tak! — zawołała Ketty, składając ręce; — pragnę tego gorąco.
— A więc, kochana dziecino — rzekł d’Artagnan, zasiadając wygodnie w fotelu, — pozwól mi wyznać ci, że jesteś najpiękniejszą i najmilszą pokojóweczką, jaką widziałem kiedykolwiek na świecie.
I począł jej mówić tyle miłych słów, że biedna dziewczyna, która nie pragnęła nic więcej, jak uwierzyć, uwierzyła we wszystko...
Jednak, ku wielkiemu zdumieniu d’Artagnana, piękna Ketty broniła się z dziwną stanowczością. Że zaś, gdy jedna strona przypuszcza szturm, a druga się broni, czas szybko przemija, więc ani się spostrzegli, jak wybiła północ, a równocześnie prawie odezwał się dzwonek z pokoju milady.
— Ma Boga! — krzyknęła Ketty, — woła mię moja pani! Wychodź pan co prędzej!
D’Artagnan powstał z krzesła, ujął kapelusz, jak gdyby istotnie chciał być posłuszny jej słowom, — ale, zamiast otworzyć drzwi, wiodące na schody, otworzył nagle drzwi wielkiej szafy i ukrył się między suknie i peniuary milady.
— Co pan robisz? — zawołała Ketty.
D’Artagnan, który już poprzednio przygotował sobie klucz, zamknął się w szafie, nie dając wcale odpowiedzi.
I w tejże chwili usłyszał, jak drzwi, łączące oba pokoje, zostały gwałtownie otwarte.
— Cóż, to znaczy? — wołała milady szorstkim głosem. — Spisz, czy też nie słyszysz, że dzwonię?!
— Jestem, proszę pani — wołała Ketty, podbiegając na spotkanie swej pani, — jestem! — poczem obie weszły do sypialni milady.
Ponieważ jednak łączące drzwi pozostały otwarte, d’Artagnan mógł słyszeć, jak milady przez chwilę jeszcze łajała pokojówkę, poczem uspokoiła się, i podczas gdy Ketty rozbierała swą panią, rozmowa zeszła na niego właśnie.
— Nasz Gaskończyk nie pokazał się dziś wieczorem — mówiła milady.
— Jakto? — pytała Ketty, — czyżby uciekał przed własnem szczęściem?
— Och, nie! Prawdopodobnie zatrzymał go pan de Tréville albo pan des Essarts. Poznałam go już dobrze, moja Ketty, i trzymam go mocno...
— I cóż pani z nim zrobi?
— Co zrobię?... Bądź spokojna, Ketty; jest między tym młodzieńcem a mną pewien porachunek, którego on nie domyśla się nawet... Niewiele brakowało, a byłby mię pozbawił zaufania Jego Eminencyi... Och! pomszczę się strasznie!
— Sądziłam, że pani go kocha...
— Kochać go? Nie! Ja go nienawidzę!... tego głupca, który miał w swem ręku życie lorda Wintera i nie zabił go, pozbawiając mię przez to trzystu tysięcy liwrów renty!...
— To prawda — odrzekła Ketty. — Syn pani jest jedynym spadkobiercą swego stryja, i aż do jego pełnoletności władanie majątkiem pozostawałoby w rękach pani.
D’Artagnan, słysząc, jak ta słodka istota niekrępowanym już teraz szorstkim głosem odzywa się o nim gniewnie, że nie zabił człowieka, otaczającego ją przyjaźnią, przejęty był zgrozą.
— Dawno już — mówiła dalej milady — byłabym się pomściła na nim, gdyby nie to, że kardynał nakazał mi go ochraniać.
— Ale zato nie oszczędziła pani przynajmniej tej młodej kobiety, którą tak kochał...
— Ach! tej kupcowej z ulicy Grabarzy? Zdaje mi się, że już zapomniał o jej istnieniu, i zemsta moja przestała być zemstą.
Zimny pot pokrył czoło d’Artagnana: ta kobieta była poprostu potworem!
Chciał podsłuchiwać dalej, ale, na nieszczęście, przebieranie już się skończyło.
— Możesz teraz odejść — rzekła milady. — Jutro rano postaraj się otrzymać odpowiedź na list, który ci dałam.
— List do pana de Wardes? — spytała Ketty.
— Tak jest, do pana hrabiego de Wardes.
— Otóż to! — zauważyła Ketty, — na niego patrzy pani wcale inaczej, aniżeli na tego biednego pana d’Artagnana...
— Możesz odejść — rzekła milady. — Nie lubię uwag.
D’Artagnan usłyszał, jak drzwi od sypialni się zamknęły i jak milady przekręciła dwukrotnie klucz w zamku. Ketty bardzo ostrożnie zamknęła również od swojej strony drzwi na klucz, d’Artagnan zaś wyszedł z szafy.
— Mój Boże! — rzekła do niego szeptem Ketty, — co się z panem dzieje? jesteś pan tak strasznie blady...
— Wstrętna istota! — szepnął d’Artagnan.
— Cicho! cicho! — mówiła Ketty. — Tylko cienka ściana dzieli nas od pokoju milady; słychać tam każde słowo, jakie się tutaj wymawia.
— Właśnie dlatego ani myślę stąd wychodzić — oświadczył d’Artagnan.
— Jakto? — spytała Ketty, oblewając się rumieńcem.
— A raczej wyjdę, ale... nieco później.
I mówiąc to, przycisnął Ketty do piersi. Nie mogła się już dłużej opierać, i zresztą opieranie się spowodowałoby hałas; musiała uledz.
Był to odruch zemsty nad milady, i d’Artagnan pojął, że słusznie nazywa się zemstą rozkoszą bogów. Wszakże, gdyby był miał odrobinę uczucia, byłby się zadowolnił tym nowym podbojem; ale, niestety, pochłonęła go całego ambicya i pycha. Na pochwałą jednak młodego człowieka należy przyznać, że, zdobywszy w ten sposób wpływ na Ketty, pomyślał przedewszystkiem o tem, aby dowiedzieć się, co się stało z panią Bonacieux. Lecz biedna dziewczyna zaklęła się, że nie wie o niczem i że pani nie wyjawiła jej bynajmniej całej tajemnicy. Wyraziła też Ketty przypuszczenie, że pani Bonacieux zostaje przy życiu.
Nie wiedziała również piękna pokojówka, z jakiego powodu milady omal nie straciła zaufania kardynała. Co do tego jednak d’Artagnan nie potrzebował się informować; wystarczyło, gdy sobie przypomniał, że widział milady na pokładzie zatrzymanego statku w chwili, kiedy opuszczał Anglię, i domyślał się teraz, że chodziło tu niewątpliwie o dyamentowe zapinki.
Najoczywistszem wszakże z całego stosunku milady do d’Artagnana było to, że nienawiść jej do niego, nienawiść głęboka i niehamowana, miała swe główne źródło w tem, iż nie zabił jej szwagra.
Nazajutrz d’Artagnan odwiedził znowu milady. Zastał ją w bardzo złym humorze; widocznie spowodował to brak odpowiedzi od pana de Wardes. Wchodzącą Ketty przyjęła milady nader surowo. Pokojówka zaś rzuciła młodzieńcowi spojrzenie, jakgdyby chcąc powiedzieć: „Widzisz, co muszą cierpieć dla ciebie!“
Pod koniec wszakże wieczoru piękna lwica złagodniała nieco; z uśmiechem słuchała czułych słówek d’Artagnana i nawet dała mu ręką do ucałowania.
Wychodząc z jej salonów, d’Artagnan nie wiedział zgoła, co sądzić o wszystkiem. Ponieważ jednak niełatwo można go było wyprowadzić z równowagi umysłu, więc i tym razem jej nie utracił, a zalecając się do milady, układał w głowie pewien mały plan.
Spotkał Ketty przy bramie i tak, jak dnia poprzedniego, poszedł do niej. Tu dowiedział się od pięknej dziewczyny, że milady wyłajała ją surowo, nie mogąc się doczekać listu, i zarzuciła, iż opieszałość jej jest tego powodem, — nie mogła sobie bowiem inaczej wytłómaczyć milczenia hrabiego de Wardes. Wreszcie rozkazała jej jutro rano zanieść do hrabiego trzeci list z rzędu.
D’Artagnan wymógł na Ketty obietnicę, że przyniesie mu ten list; dziewczyna, szalona miłością, przyrzekła kochankowi wszystko.
Pozatem wieczór zeszedł tak samo, jak dnia poprzedniego: d’Artagnan zamknął się w szafie, milady przywołała pokojówkę, przy jej pomocy rozebrała się, poczem odprawiła ją i zamknęła drzwi. I tak samo, jak dnia poprzedniego, d’Artagnan wrócił do domu dopiero o godzinie piątej rano.
Przed południem o jedenastej przyszła do niego Ketty, przynosząc mu list milady. Tym razem biedne dziewczę z całem zaufaniem oddało mu samo list do rąk; duszą i ciałem należało niepodzielnie do pięknego żołnierza.
D’Artagnan otworzył list i przeczytał, co następuje:
D’Artagnan, czytając list, bladł i czerwieniał naprzemian.
— Ach! kochasz ją jeszcze! — rzekła Ketty, która ani na chwilę nie spuszczała z niego oczu.
— Mylisz się, Ketty; nie kocham jej i pragnę się pomścić za jej wzgardę.
— Tak, tak! Znam twój plan; mówiłeś mi już o nim.
— Chyba to ci nie szkodzi, Ketty! Wiesz przecie, że kocham tylko ciebie...
— Skądże mogę o tem wiedzieć?
— Przekona cię o tem obelga, jaką jej wyrządzę.
Ketty westchnęła.
D’Artagnan zaś wziął pióro do ręki i napisał:
Ten, którego uczyniłaś najszczęśliwszym z ludzi,
List ten był fałszerstwem, był pozatem uchybieniem czci niewieściej i nawet, w naszem pojęciu, był czemś niegodnem. Ale w owej epoce (choć i dzisiaj się to zdarza) nie liczono się z tem wcale. D’Artagnan zresztą czuł się w prawie do podobnego postępku wobec stwierdzonej przez samą milady nikczemności jej charakteru, przyczem nie żywił teraz dla niej najmniejszego szacunku, poddając się tylko jeszcze niepokonanej namiętności, nieposkromionemu pożądaniu, zaprawionemu pogardą.
Plan d’Artagnana był prosty: wejść nagle w odpowiedniej chwili przez pokoik Ketty do sypialni jej pani i skorzystać z pierwszej chwili jej zdziwienia, przestrachu, wstydu... Oczywiście plan ten mógł zawieść, ale młody człowiek nie namyślał się długo; za osiem dni rozpoczynała się wojna, musiał wyruszyć w pole i na stopniowe zabiegi miłosne nie miał czasu.
— Ten oto liścik doręczysz milady, jako odpowiedź hrabiego de Wardes — rzekł, oddając Ketty zapieczętowany bilet.
Biedna Ketty zbladła; nie mogła wątpić, co zawiera list.
— Posłuchaj, drogie dziecię — rzekł jej, widząc to, d‘Artagnan. — Pojmujesz, że sprawa ta musi się zakończyć w ten lub inny sposób. Milady wykryje w końcu, że pierwszy jej bilet oddałaś mojemu służącemu, zamiast służącemu hrabiego de Wardes, i że to ja otworzyłem inne jej listy, chociaż były przeznaczone dla hrabiego. A wtedy pani twoja wypędzi cię, i... wiesz sama doskonale, jak strasznie umie się mścić ta kobieta.
— Boże mój! Boże! — zawołała Ketty. — I dla kogoż to ja naraziłam się tak okropnie?!
— Dla mnie, najdroższa; wiem o tem dobrze — odparł młody człowiek. — Ale przysięgam, że nie zawiedziesz się, licząc na moją wdzięczność.
— Powiedz mi przynajmniej, co zawiera ten list...
— Powie ci to milady.
— Och! ty mnie jednak nie kochasz! — wołała Ketty. — Jestem nieszczęśliwa!...
Na zarzut podobny jest tylko jedna odpowiedź, która po wszystkie wieki wprowadza w błąd kobiety. D’Artagnan odpowiedział właśnie w ten sposób.
Mimo to biedna Ketty długo zalewała się łzami, nie mogąc się zdecydować na oddanie listu milady, i długo d’Artagnan zmuszony był przekonywać ją, zanim przyrzekła spełnić to jego żądanie. Przyobiecał też jej, że wieczorem wyjdzie od milady wcześniej i zajdzie do niej.
Obietnica ta pocieszyła ostatecznie biedną Ketty.