Trzy twarze Józefa Światły/W terenie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Paczkowski
Tytuł Trzy twarze Józefa Światły
Podtytuł Przyczynek do historii komunizmu w Polsce
Rozdział W terenie
Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o.
Data wyd. 2009
Druk Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
W terenie

Kiedy 3 maja 1945 r. Sierow otrzymał nominację na nowe stanowisko w okupowanych Niemczech, Roman Romkowski, formalnie dyrektor I Departamentu MBP a faktycznie główna postać w bezpiece, własnoręcznie skreślił na ministerialnym blankiecie krótkie pismo do Mikołaja Orechwy, szefa kadr ministerstwa: „Proszę załatwić wszystkie formalności kpt. [a jednak!] Światło, który rozkazem Radkiewicza jest przeniesiony z MO do Warszawskiego Urzędu BP i skierowanie go do Dominika w charakterze pomocnika Kierownika Urzędu”. Nie ma lekko: trzeba było nie tylko znów pisać życiorys (trochę dłuższy, bo uzupełniony o wzmiankę o wyczynach pod dowództwem Lichaczowa, Michajłowa i Nikołaszkina), ale przede wszystkim wypełnić 12-stronicową Ankietę specjalną, przy której poprzednia dla MO wyglądała jak świstek papieru. Nowa zawierała nie tylko pytania o żonę, o rodziców i teściów czy własne rodzeństwo, ale też i rodzeństwo żony oraz ogólnie o „krewnych ze strony ojca, matki, żony (męża), kuzynach i kuzynkach”. Pierwszy, ale nie ostatni raz Światło musiał coś takiego wypełnić. W 1954 r. te wszystkie ankiety i życiorysy były skrupulatnie porównywane, a niezgodności szczegółowo notowane. Zapewne odejście do WUBP oznaczało też konieczność spakowania manatek i wyniesienia się z „sowieckiej zony” na ul. Strzeleckiej.
Teren województwa warszawskiego należał, z punktu widzenia PPR i bezpieki, do najtrudniejszych w kraju. Najpierw Praga i jej okolice, potem południowe obrzeża miasta, a wreszcie sama Warszawa, gdy została już częściowo zasiedlona, były obszarem, na którym kwitło życie konspiracyjne, znajdowały się centralne ośrodki większości partii niepodległościowych, władze Polski Podziemnej, wojskowe centra konspiracji. Do tego trzeba dodać legalnie działające partie opozycyjne (jak PSL) czy instytucje kościelne, których należało pilnować, oraz dziesiątki instytucji państwowych, które trzeba było chronić. Wprawdzie w samej Warszawie podziemie właściwie nie podejmowało działalności zbrojnej (raz tylko, jeszcze w kwietniu, zaatakowano sowiecki obiekt na Pradze), ale wokół stolicy bezpieka miała pełne ręce roboty. Tym bardziej, że spora część województwa należała do ówczesnej „ściany wschodniej”, czyli szerokiego pasa ciągnącego się od Bieszczad po Suwałki, w którym działało parę setek oddziałów partyzanckich. Według Atlasu polskiego podziemia niepodległościowego tylko w 1945 r. na terenie województwa warszawskiego istniało niemal 50 oddziałów i grup partyzanckich, a część z nich miała spore możliwości mobilizacyjne. Na niektórych zachowanych zdjęciach widzimy kolumny żołnierzy w pełnym umundurowaniu, w czapkach rogatywkach (ale rzadko w hełmach), z pepeszami przez plecy, z erkaemami na piersiach, dowódców na koniach, solidnie wyglądające podwody. Jednostki, mające macierzyste lokum na Białostocczyźnie czy na Lubelszczyźnie dosyć często robiły wypady na teren województwa. Działające tu oddziały „Orlika” czy „Młota” należały do najbardziej aktywnych w całym antykomunistycznym podziemiu. Znalazły się tu przejściowo również jednostki V i VI wileńskich brygad AK. Niewątpliwie najbardziej spektakularną akcją podziemia było uwolnienie w nocy z 20 na 21 maja prawie 700 żołnierzy różnych formacji niepodległościowych przetrzymywanych w obozie w Rembertowie. Partyzanci dwukrotnie atakowali obiekty UB w Węgrowie, Makowie Mazowieckim, Ostrołęce i Dęblinie, zdarzało się, że na parę godzin opanowywali jakieś miasto powiatowe. Nie licząc akcji w Rembertowie, z aresztów ubeckich uwolniono kilkadziesiąt osób. Stoczono ponad 30 potyczek, z tego ponad połowę — wiosną i wczesnym latem: „lasy się zapełniły”, jak mówiono wówczas, a stało się tak nie tylko dlatego, że nadeszła dobra dla partyzantów pora roku, ale i dlatego, że wielomilionowa Armia Czerwona, która rozdeptywała Polskę „lubelską”, odpłynęła na zachód. Szczyt aktywności partyzantów miał jednak nadejść w 1946 r.
Warszawski WUBP tworzony był od połowy listopada 1944 r. i właściwie dopiero parę tygodni później działały wszystkie urzędy powiatowe w prawobrzeżnym odcinku województwa. W części zachodniej powstawały — co oczywiste — od drugiej połowy stycznia 1945 r. Nieco wcześniej i szybciej organizowano instancje MO, a w maju 1945 r. zaczęto ostatecznie formować Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego (KBW), czyli odpowiednik wojsk wewnętrznych NKWD. W chwili, gdy Światło zaczynał „pracę”, urząd był już ukształtowany, liczył kilkuset pracowników, a po okresie częstych zmian sytuacja kadrowa w kierownictwie na pewien czas się ustabilizowała. Od początku kwietnia stanowisko p.o. kierownika urzędu piastował Władysław Dominik, jeden z pierwszych funkcjonariuszy bezpieki, który rozpoczął działalność w resorcie już 8 sierpnia 1944 r. (zajmował się m.in. pionem inwigilacji). Dominik, łódzki robotnik, starszy od Światły o dziesięć lat, od 1925 r. działał w ruchu komunistycznym, m.in. w komórce wojskowej, odbył roczne szkolenie w Moskwie (1929-1930), wielokrotnie był więziony, ale w 1934 r. właściwie zawiesił aktywność w KPP. W 1939 r. przedostał się na Wschód, pracował jako górnik w Donbasie i na Uralu, w 1943 r. zmobilizowano go do Armii Czerwonej, ale wkrótce trafił do wojsk gen. Berlinga i został oficerem polityczno-wychowawczym w 2 DP. Pod wieloma względami był więc „starszym towarzyszem”, nawet jeśli chodzi o staż w bezpiece. Wyróżniający się funkcjonariusze, którzy zrobili kariery w MBP tacy jak Józef Czaplicki, Mieczysław Broniatowski, Grzegorz Łanin czy Jan Frey-Bielecki, należący do zespołu operacyjnego tworzącego urząd, w maju 1945 r. byli już na placówkach poza województwem warszawskim. Od lutego WUBP mieścił się w budynku zasekwestrowanym cerkwi przy ul. Cyryla i Metodego na Pradze. Światło początkowo zamieszkał niedaleko, przy ul. Stalowej, a po pewnym czasie przeniósł się do centrum Warszawy, na ul. Jaworzyńską. Były to, oczywiście, mieszkania służbowe.
Nieopublikowano do tej pory ani monografii, ani nawet wstępnego opracowania o warszawskim WUBP, a stan dokumentów z 1945 r., które zostały po tym urzędzie jest, można powiedzieć, katastrofalny, nie udało mi się zatem znaleźć informacji o aktywności Światły. Nie wiem więc nie tylko, czy brał udział w akcjach „w terenie”, w pościgach czy obławach, jakie dochodzenia prowadził lub nadzorował, ale nawet jaki miał wyznaczony zakres odpowiedzialności, tzn. które piony urzędu mu podlegały. Dominik miał już od marca zastępcę, Jana Kwiatkowskiego, który we wrześniu 1945 r. został przeniesiony do centrali na stanowisko zastępcy kierownika Wydziału do Walki z Bandytyzmem (w istocie z podziemiem). Możliwe więc, że to on właśnie już w WUBP zajmował się tym, kluczowym wówczas, pionem. Na przełomie listopada i grudnia 1945 r., odbyła się odprawa kierowników WUBP podczas której składali oni sprawozdania z działalności podległych im urzędów, a funkcjonariusze oddelegowani z ministerstwa przedstawiali swoje opinie po przeprowadzonych kontrolach. W protokole z tej odprawy zarówno wypowiedzi Dominika, jak i „recenzenta” (był nim Henryk Piasecki, późniejszy kolega Światły z X Departamentu), są bardzo skrótowe i chaotyczne. Ze sprawozdania szefa urzędu wynika tyle, że „szereg powiatów nie jest pod kontrolą rządu i UBP” i że „były próby obsadzenia tych powiatów (...), ale nasi pracownicy zostali wymordowani”, że zdarzają się trudności we współpracy z MO, a za najgroźniejszego przeciwnika należy uważać konspirację środowisk narodowych. Piasecki z kolei zwracał uwagę, że nagminne jest bicie aresztowanych („na 56 aresztantów 15 skarżyło się, że straż ich bije”), że w sprawach agenturalnych zgromadzono wiele materiałów „nie zasługujących na opracowanie”, a kadry są „nieumiejętnie wykorzystywane”. Z uznaniem natomiast wypowiadał się o sekcji śledczej, która „pracuje najlepiej” i „prowadzi ważne sprawy”. Nic jednak z tych wypowiedzi nie wynika, jeśli chodzi o działalność Światły. Ponieważ właśnie tego okresu dotyczą wspomniane niepokoje Justyny Światło, można przyjąć, iż był on aktywny i podejmował zadania budzące szczególną abominację społeczną. Może to właśnie on nadzorował chwalony przez Piaseckiego pion śledczy?
W połowie września, z nieznanych mi powodów, kpt. Światło został przeniesiony „do dyspozycji” MBP. W dokumentach nie natrafiłem na żadne informacje dotyczące tego, co robił — lub miał robić — w nowej sytuacji. Możliwe, że przeniesienie wynikało z jakiegoś konfliktu z przełożonym, choć wówczas powinien zostać jakiś ślad w teczce personalnej. Możliwe też, że posłuchał opinii żony, która radziła mu, aby „zmienił teren”. Zresztą sam mógł się czuć zagrożony: wedle relacji siostry Marii „otrzymał od reakcji wyrok śmierci”, zorganizowano też napad na chroniony przez żołnierzy budynek przy Jaworzyńskiej, w którym mieszkali. Nie wiadomo jednak, czy to oni byli celem zamachu. Kapitan równie dobrze mógł zostać skierowany do centrali do wykonania jakiegoś specjalnego zadania. Bardzo ważnym problemem dla bezpieki była wówczas np. amnestia i ujawnianie się członków organizacji podziemnych. Kierownictwo resortu miało wiele zastrzeżeń do przebiegu tej akcji, a przede wszystkim do tego, że urzędy terenowe nie przygotowały się należycie, aby wykorzystać ją do rozbudowy sieci agenturalnej i rozpracowywania tych, którzy nie zdecydowali się na ujawnienie. Być może Światło znalazł się w jakiejś powołanej ad hoc komórce, która zajmowała się sprawą świeżo powstałego Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, którego pierwsze kierownictwo zostało stosunkowo szybko zdekonspirowane. Mogło zresztą chodzić o jakieś inne zlecenia. Ale to tylko przypuszczenia. Nie znalazłem też żadnych śladów, aby w tym okresie np. wyjeżdżał na szkolenie do Związku Sowieckiego. Zresztą, aż do 1953 r. takich szkoleń nie przeprowadzano.
Jeszcze w ankiecie z 3 maja Światło pisał, że trzy siostry zostały wywiezione do Oświęcimia, a ich „miejsce pobytu [jest mu] nieznane”. Odnaleźli się za to z Cylą. Jednak Maria, Róża i Sara, które po wyzwoleniu obozu pojechały do Krakowa, dowiedziały się od sąsiadów, że brat był u nich i zostawił swój warszawski adres. Już w połowie maja zjawiły się w Warszawie, gdzie przez kilka miesięcy mieszkały u brata (Sara chyba dłużej), zanim załatwił im swoje poprzednie, praskie, mieszkanie na okres przejściowy. Wówczas zapewne, choć niewykluczone, że nieco później, zmieniły nazwisko. Nowo wybrane jest raczej zaskakujące, od tej pory nazywały się Obozowicz! Nie wiem czy decyzja o zmianie nazwiska była poleceniem partyjnym, co było wówczas bardzo częste, czy wynikała z własnego wyboru, co mogłoby świadczyć o chęci „odcięcia” się od żydowskości. Maria i Róża szybko, a z racji posiadanego wykształcenia i komunistycznej przeszłości chyba też bez kłopotów, znalazły pracę, Sara (zmieniła imię na Krystyna) równocześnie ze studiami w Akademii Nauk Politycznych rozpoczęła działalność polityczną, zaś Cyla z mężem mieszkali w Krakowie. Także najbliższa rodzina Justyny była prawie w komplecie — matka i jeden z braci mieszkali w Wałbrzychu, drugi brat w Warszawie, siostra była wciąż w Związku Sowieckim, ale utrzymywano z nią kontakt. Jak na żydowską rodzinę była to sytuacja wyjątkowa, a w każdym razie rzadko spotykana. Jeśli dodać, że 16 lipca urodziła się Światle córka, której dano imiona Krystyna Ryszarda, i przyjąć, że to, co robił w bezpiece dawało mu satysfakcję (a wszystko na to wskazuje), można powiedzieć: człowiek zadowolony, choć żyjący w morzu pamięci o świeżej hekatombie i wśród nowych ludzkich dramatów, do których częściowo sam się przyczyniał.
W końcu grudnia 1945 r. kpt. Światło rzeczywiście „zmienił teren”: został bowiem skierowany do Olsztyna, na stanowisko zastępcy kierownika UBP na Okręg Mazurski, czyli późniejsze województwo olsztyńskie. Przeniesienie to nie oznaczało degradacji, ale z punktu widzenia prestiżu było „krokiem wstecz”: z centrali do regionalnej agendy, ze stolicy na prowincję, a w dodatku na takim samym stanowisku, jakie już zajmował w warszawskim WUBP. Kiepską osłodą było odznaczenie go, przyznanym w samą Wigilię, srebrnym Medalem Zasługi na Polu Chwały, ledwo o „oczko” wyższym niż po bitwie pod Lenino. Wraz z nim do Olsztyna przybyła większa grupa funkcjonariuszy, ponieważ zachodziła konieczność wzmocnienia urzędu.
Mazury — a ściślej mówiąc Warmia i Mazury — były niemiecką prowincją Prusy Wschodnie, więc siłą rzeczy nie istniało tam wcześniej żadne polskie podziemie i dopiero napływ polskich osadników (z Białostocczyzny, Mazowsza i Kresów) stworzył grunt do zorganizowania konspiracji. Od maja 1945 r., gdy utworzono bezpiekę i MO, tylko sporadycznie pojawiały się grupy zbrojne z pogranicznych województw. Niemniej w końcu 1945 r. struktury UB — wojewódzka i powiatowe — były już zorganizowane na bazie kolejnych grup operacyjnych przysyłanych z centralnej Polski. Szefem urzędu był Henryk Palka. Starszy o siedem lat od Światły, podobnie jak on przedwojenny komunista, parokrotnie więziony, w chwili wybuchu wojny mieszkał we Lwowie. Przeszedł zwykłą dla komunistów drogę: zajmował „za pierwszego Sowieta” mało znaczące stanowiska, po wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej był w Armii Czerwonej, później w dywizji „kościuszkowskiej”. Wiosną 1944 r. znalazł się gronie „studentów” kujbyszewskiej szkoły NKWD, a 1 sierpnia objął stanowisko kierownika UBP na Lublin i województwo, które z uwagi na „stołeczne” funkcje Lublina było wówczas jednym z najważniejszych w strukturach bezpieki. Stamtąd, wraz z grupą około 50 ubeków, absolwentów 3-miesięcznej Centralnej Szkoły MBP w Łodzi, został skierowany do Olsztyna. Nową funkcję objął 15 czerwca 1945 r., zastępując Michała Natana, któremu zarzucano nieudolność. Palka chyba dosyć energicznie zabrał się do pracy, w każdym razie w styczniu 1946 r. miał już do dyspozycji około 310 pracowników (w tym 170 operacyjnych), a w kwietniu około 480.
Rozbudowa olsztyńskiej bezpieki była konieczna zarówno z uwagi na nasilające się ruchy ludności, w tym wysiedlanie Niemców, oraz konflikty między osiedleńcami a Mazurami, jak i coraz częstsze przejawy propagandy antykomunistycznej oraz pojawianie się oddziałów partyzanckich, choć wciąż nie było większych zgrupowań, dla których Mazury byłyby terenem macierzystym. Autorzy Atlasu polskiego podziemia niepodległościowego podają, że w ciągu 1946 r. na obszarze tym działały dwie placówki WiN oraz kilkanaście oddziałów zbrojnych, w tym większość — należąca do NZW i Ruchu Oporu Armii Krajowej (ROAK) — na stale rozlokowana była na północnym Mazowszu i na Białostocczyźnie. Lokalnych, stosunkowo niewielkich grup, było zaledwie kilka, a najpoważniejsze problemy stwarzała zapewne obecność dwóch silnych i bitnych zgrupowań wileńskiej AK (brygady V i VI), które wcześniej operowały poza terenem województwa. Wedle Atlasu... większość ważniejszych starć, do których doszło w 1946 r., dotyczyła właśnie oddziałów wileńskich. Od wiosny 1946 r. zasadniczą rolę w walce z oddziałami partyzanckimi odgrywała obecność wojska. Była to 15 DP pod dowództwem gen. Konstantyna Kontryma, sowieckiego oficera polskiego pochodzenia. To właśnie wojsko, uzupełnione żołnierzami KBW, prowadziło w czerwcu i lipcu najszerzej zakrojoną operację przeciwko „bandom Łupaszki”. Bezpieka skarżyła się na trudności we współpracy z wojskiem, które częściowo wynikały z niechętnego lub nawet wrogiego stosunku do UB: „Urzędu waszego nie będę strzegł — miał powiedzieć pewien porucznik WP w czerwcu 1946 r. — i [nie będę strzegł] tych, którzy mają grzechy na sumieniu i boją się zemsty ludu”.
Światło był jedynym zastępcą szefa urzędu, toteż podlegała mu większość pionów operacyjnych, a jak można wnosić z niektórych dokumentów na pewno wydział śledczy. Nie udało mi się ustalić, jak często brał udział w operacjach przeciwko oddziałom „leśnym” bądź w akcjach poza Olsztynem, ale co najmniej kilka razy w nich uczestniczył. Zaledwie parę instrukcji wydanych przez WUBP nosi podpis Światły, większość — jak również sprawozdania do ministerstwa — podpisywał osobiście Palka. Jednak Światło z całą pewnością brał udział w podejmowaniu najważniejszych decyzji oraz w nadzorze nad realizacją zaleceń i nakazów przysyłanych z centrali. Urząd prowadził liczne dochodzenia, w tym kilkanaście „o zabarwieniu AK”, przy czym jedno z nich dotyczyło osób z KW MO i prokuratury. Interesowano się lokalnymi ogniwami PPS, a szczególnie PSL, które starano się (z niemałym sukcesem) infiltrować. Jednak również — jak pisał Palka w raporcie za drugą dekadę marca — w ramach działalności kontrwywiadowczej „zakłada się teczki na obiekty mające łączność z zagranicą, jak Czerwony Krzyż, UNR[R]A itp., a także brane są na ewidencję osoby przybyłe ze strefy okupacyjnej [zapewne brytyjskiej] i z Zachodu”. Niewątpliwie największą operacją polityczno-ubecką, którą przeprowadzono w czasie urzędowania Światły w Olsztynie było Referendum Ludowe z 30 czerwca. Do „ochrony” głosowania przygotowywano się starannie, choć z opóźnieniem. Zgodnie z zarządzeniem szefa urzędu jednostki powiatowe otrzymały m.in. polecenie „filtracji elementu podejrzanego” i zastosowanie wobec najbardziej niepewnych „aresztu prewencyjnego do dnia 3 VII włącznie”. W innym, całkowicie tajnym trybie — ale też nieomal w ostatniej chwili — przygotowano sfałszowanie wyników, było oczywiste, iż PPR i jej satelici (tzw. Blok Demokratyczny) mają bardzo ograniczone poparcie. W tym celu przyjechała do Warszawy specjalna ekipa z Moskwy, ale nie zdołałem stwierdzić, czy któryś z jej członków dotarł także do Olsztyna. Prawdopodobnie fałszerstwo zostało tu dokonane przy użyciu sił własnych, przy pomocy specjalnych wysłanników z MBR którzy nadzorowali przygotowania do referendum i jego przebieg. Może wspomagał ich też sowietnik urzędujący w WUBP.
W województwie olsztyńskim referendum odbyło się bez poważniejszych zakłóceń i incydentów (np. w rzeszowskim podziemie zabiło około 30 osób z ochrony i z samych komisji liczących głosy), a wyniki odbiegały nieco od średniej krajowej. Wedle dość wiarygodnych, bo gromadzonych poufnie, a do 1990 r. utajnionych danych, zebranych w KC PPR, w całym kraju niezgodnie z wezwaniami peperowskiego bloku głosowało około 73% osób, na Warmii i Mazurach zaś około 68%. Oczywiście wyniki podane oficjalnie różniły się od rzeczywistych. Właściwie były ich odwrotnością: zgodnie z życzeniem komunistów „trzy razy tak” miało głosować w skali kraju 68%, a w woj. olsztyńskim 64%. Na zewnątrz kierownictwo PPR występowało jako bardzo zadowolone z rezultatów opublikowanych przez Państwową Komisję Głosowania Ludowego, a więc i z siebie, głosząc wszem i wobec, że „polska demokracja” odniosła zwycięstwo. Było to o tyle prawdziwe, że zmuszenie Polaków i świata zachodniego do uznania fait accompli w postaci sfałszowanych wyników referendum spowodowało znaczący odpływ nadziei na odsunięcie komunistów od władzy. Być może właśnie w związku z tą, udaną w sumie, operacją został doceniony także i Światło: z okazji święta 22 lipca otrzymał awans na stopień majora oraz srebrny Krzyż Zasługi. Dwa miesiące później został ponownie odznaczony. Tym razem Orderem Odrodzenia Polski IV klasy. W hierarchii wyróżnień to już było coś.
O ile do olsztyńskiego epizodu w biografii Światły — podobnie jak warszawskiego — znalazłem bardzo mało dokumentów potwierdzających jego działalność „zawodową”, o tyle istnieje kilka świadectw mówiących trochę o jego osobowości i sposobie bycia. Obraz, który się w nich rysuje jest właściwie jednoznacznie negatywny. Kierownik wydziału, którego po paromiesięcznej służbie Światło usunął ze stanowiska, w oświadczeniu skierowanym 2 sierpnia 1946 r. do ministra, oskarżył swego zwierzchnika, że wraz z innym oficerem z 8,5 kg złota i biżuterii, które przywieziono jako zdobyczne z PUBP w Braniewie, do sejfu zdali tylko „2 kg i 43 deko” (na głowę przypadałoby więc 3 kg ukradzionych kosztowności) i że nie był to jedyny przypadek malwersacji dóbr konfiskowanych w czasie rewizji. Ponieważ w teczce personalnej Światły nie ma żadnych materiałów wskazujących, iż w ministerstwie zarzuty te potraktowano poważnie, można sądzić, że były one nieprawdziwe. Co nie znaczy, że ani Światło, ani inni funkcjonariusze nie kradli „zdobycznych” przedmiotów. Skarżący wypominał też Światłe, zajmującym 6-pokojowe mieszkanie, że jemu zaproponował zaledwie 2-pokojowe, w którym okna wychodziły „na północ, na gruzy których ja nabaczył [sic] się za 5 lat wojny”. Sądząc po tym, jak owo oświadczenie było napisane, można sądzić, iż ów funkcjonariusz w stopniu porucznika, był prymitywem kiepsko władającym piórem, a pewnie i mało sprawnym w słowie, choć nie pozbawionym chytrości: Światło „robi mi zarzut, że ja u siebie w biurze odkrył [tzn. otworzyłem] charem [sic]”, a przecież — pisze porucznik — „ja nie jestem dzieckiem żeby biuro, do którego zawsze dżwi [sic] są otwarte przerobić na coś podobnego”. Inna negatywna opinia pochodzi z października 1954 r., a więc należy traktować ją ostrożnie, niemniej wydaje się dosyć wiarygodna. Pochodzi od funkcjonariusza, który w 1946 r. zajmował stanowisko „młodszego referenta”, toteż obserwował Światłę z pewnego oddalenia. „Jako zwierzchnik — pisał — nie był lubiany (...) za swój opryskliwy stosunek, zgryźliwość (...) chęć poniżenia podwładnego”. Zwracał też uwagę, że „Światło i jego żona (...) lubili bardzo elegancko się ubierać (...) wykupywali duże ilości towarów przydziałowych z Konsumu po cenach reglamentowanych”, a potem krawcy zatrudnieni w Konsumie — czyli sieci sklepów i punktów usługowych dla funkcjonariuszy bezpieki i innych uprzywilejowanych — „tylko dla niego szyli”. Zarzucał zastępcy szefa urzędu, że tolerował pijaństwo i rozpustę: niektórzy pracownicy „w gabinetach służbowych (...) odbywali stosunki z kobietami”. Wszakże bez aluzji, iż Światło uczestniczył w tych bachanaliach. Kolejny informator, goniec Światły, dodawał, że zarówno major, jak i jego żona „byli bardzo skąpi”, „robili duże zapasy żywności i odzieży”. Zwróciło też jego uwagę, że w domu Światłów „częściowo zaprowadzano nastroje świąteczne w piątki i soboty”. Jednak — oceniał — charakter „miał dobry w życiu prywatnym”. Przynajmniej niektóre z tych opinii potwierdzała Justyna: w Olsztynie „zachowywał się głośno, tupetliwie, nowobogacko”, miał „cyniczny stosunek do kobiet [mówił, że] każdą kobietę można kupić”. Zdawałam sobie sprawę — pisała — że, „jest fałszywie ambitny”, unikał ludzi, gdyż miał do nich pogardliwy stosunek, w rezultacie „towarzyskich stosunków nie utrzymywaliśmy w zasadzie z nikim”. Wobec szefa urzędu „czuł swoją przewagę w operatywnych przedsięwzięciach, a z drugiej strony zazdrościł mu wiedzy ogólnej”. Można więc chyba powiedzieć, że służba w bezpiece pogłębiała negatywne cechy charakteru Światły, które zauważalne były — jeśli wierzyć relacjom — co najmniej od czasu pobytu w punkcie obozowym nr 23. Miał zapewne dosyć silne poczucie niższości wynikające z braku wykształcenia, a jak wynika z relacji żony, chyba ciążył na nim również jakiś kompleks po rozpadzie małżeństwa z Frydą. Prawdopodobnie wpływało to na jego zachowanie, a przede wszystkim na brutalność i wykorzystywanie przewagi nad innymi: osobami, które rozpracowywał, aresztował czy przesłuchiwał, a także — choć w inny, rzecz jasna, sposób — tymi, którymi zarządzał.
Rodzinie powodziło się z pewnością dobrze lub — jak na ówczesne standardy — bardzo dobrze: Światło miał dosyć wysokie uposażenie, żona przez pewien czas pracowała jako pielęgniarka („starsza siostra”) w poliklinice WUBR oboje zatem mieli prawo do korzystania z nieźle zaopatrzonych, dotowanych sklepów i usług oraz całej, szybko rozbudowywanej przez MBP sfery socjalnej (żłobki, wczasy, lecznictwo) i kulturalnej (kino). Korzystali na własne potrzeby z warsztatów urzędu i więzienia w Barczewie, mieli służbowy samochód z kierowcą, duże, służbowe mieszkanie, na pewno dobrze wyposażone. Chyba z oknami na południe i z lepszym widokiem niż na gruzy. Z racji zajmowanego stanowiska Światło należał do lokalnej elity. Został członkiem Komitetu Wojewódzkiego PPR, uczestniczył w akademiach i uroczystościach, być może zasiadał nawet od czasu do czasu w prezydium. W sierpniu przyjechała do nich i mieszkała razem z nimi przez parę lat Leokadia, młodsza siostra Justyny, która od lata 1940 r., przez ponad rok, miała wątpliwy zaszczyt pracować „w przemyśle drzewnym” Autonomicznej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej Komi, tej właśnie, w której znajdowała się linia kolejowa Workuta-Leningrad wsławiona antysowiecką piosenką z lat 50. Po amnestii przeniosła się pod Ural, gdzie do maja 1946 r. pracowała w fabryce. Razem z nią na krótko przyjechała z Wałbrzycha, ich matka, Sara (Sabina) Światło. To właśnie z jej pobytem związane były piątkowo-sobotnie „nastroje świąteczne”.
Jesienią 1946 r., z nieznanych mi powodów, mjr Światło został ponownie przeniesiony. Justyna uważała, że wysyłają go na najbardziej niebezpieczne odcinki. Na pewno miał już opinię sprawnego „operatywnika” i człowieka bez skrupułów, ale, prawdę mówiąc, w tamtym czasie mało było w Polsce bezpiecznych miejsc. Nawet dla ubeków, a niektóre miejsca były niebezpieczne zwłaszcza dla nich. Tak czy inaczej z dniem 25 października objął stanowisko zastępcy szefa WUBP w Krakowie, gdzie z racji znajomości miasta mógł się czuć lepiej niż w zupełnie obcym Olsztynie czy nawet w Warszawie, w której przecież po raz pierwszy pojawił się dopiero we wrześniu 1944 r. Lepiej — to znaczy „pewniej”, bo nie wiem czy pobyt tam, gdzie zginęło lub zmarło troje najbliższych mu osób oraz sporo przyjaciół, był przyjemny.
Kraków, a zwłaszcza województwo krakowskie, należały rzeczywiście do terenów bardzo trudnych dla nowej władzy, która przecież jeszcze nie całkiem pewnie siedziała w siodle, a nieuchronnie zbliżała się jedna z najważniejszych operacji w historii aparatu bezpieczeństwa: wybory do Sejmu. Krakowskie — z Krakowem włącznie — było matecznikiem ruchu ludowego i PSL miał tu rzeczywiście potężne wpływy. Ostoją oporu duchowego był Kościół, na czele którego stał abp Adam Sapieha, „książę Kościoła”, jedna z najbardziej szanowanych osobistości w Polsce. Kraków, jako miasto oszczędzone przez wojnę (jeśli nie liczyć ludności żydowskiej!) miał liczną, mocno zakorzenioną inteligencję, której duża część była nastawiona tradycjonalistycznie, a więc siłą rzeczy pozostawała w niezgodzie z „nowym porządkiem”, i równie osadzone w tradycji mieszczaństwo. W opinii komunistów uchodził — właściwie do końca istnienia PRL — za miasto „klerykalne”, „reakcyjne”, „wsteczne”, „kołtuńskie”. Właśnie Kraków był epicentrum młodzieżowych manifestacji i zamieszek, które wydarzyły się 3 maja 1946 r. W terenie działało co najmniej 40 oddziałów partyzanckich różnej proweniencji od WiN do NSZ, choć większość nie wykazywała sprecyzowanych poglądów politycznych poza jednym — walki z komuną. Józef Kuraś, czyli słynny „Ogień”, którego od jesieni 1945 r. zaciekle ścigało UB, KBW i wojsko, był prawdziwym „królem Podhala”. Wedle Macieja Korkucia w latach 1945-1946 odnotowano 126 ataków na siedziby UB, posterunki MO i więzienia, także w miastach (m.in. Tarnów, Miechów, Nowy Targ, Limanowa, Zakopane), a nawet, co było ewenementem, podziemie uwolniło ponad 60 aresztowanych z więzienia św. Michała znajdującego się w centrum Krakowa. Tego samego, w którym „za sanacji” siedział Izak Fleischfarb. Krakowskie stało też — na równi z sąsiednim rzeszowskim — na czele tych województw, w których ludność w czasie referendum najbardziej spektakularnie powiedziała komunistom, co o nich myśli: wedle danych KC PPR tylko 13,5% mieszkańców głosowało „3 razy tak”. A więc równo dwa razy mniej niż wynosiła średnia krajowa.
Przeprowadzka do „jaskini reakcji” zapewne nie nastręczyła problemów, choć nie wiem czy nowe mieszkanie było równie duże jak olsztyńskie. Natomiast okna na pewno nie wychodziły na ruiny. Rodzina, wraz z Leokadią, zamieszkała w solidnej, mieszczańsko-urzędniczej kamienicy przy ul. Julisza Leo, opodal siedziby bezpieki, która mieściła się przy ul. Pomorskiej. W tym rejonie na potrzeby funkcjonariuszy UB (także aparatczyków z KW i KM PPR oraz wojskowych) zajęto kilka innych kamienic, w większości chronionych przez uzbrojonych wartowników. Justyna, która już w Olsztynie zwolniła się z pracy z konieczności opieki nad córką i ze względu na słabe zdrowie, w grudniu 1947 r. ponownie zaczęła pracować, wciąż jako „starsza siostra” w szpitalu WUBP. Leokadia najpierw pracowała w Okręgu Krakowskim Zjednoczenia Energetyki, ale w lipcu 1947 r. została skierowana przez Komitet Miejski PPR do pracy w aparacie bezpieczeństwa, którą rozpoczęła na stanowisku młodszego referenta w Wydziale „B”. Pion ten zajmował się wówczas perlustracją korespondencji, a więc praca w nim nie miała charakteru operacyjnego sensu stricto, aczkolwiek siłą rzeczy musiano werbować do współpracy niektórych pracowników poczty. Tak więc od pewnego momentu tworzyli „bezpieczniacką rodzinę”.
Światło natychmiast rzucił się w wir roboty. Krótko po przyjeździe zwołał odprawę „w sprawie uaktywnienia werbunków i pracy agentów”, ponieważ uznał, że ten obszar działalności jest źle prowadzony. Jeszcze w listopadzie został szefem siedmioosobowego Sztabu Wyborczego WUBP Wedle pochodzącego z 1954 r. świadectwa por. Władysława Franasia, zastępcy szefa urzędu ds. gospodarczych, Światło szybko „stał się faktycznym szefem urzędu, który całą pracę operacyjną skupiał w swoich rękach”. Opinia ta znajduje potwierdzenie w raporcie o przebiegu wyborów, sporządzonym przez pełnomocnika MBP na województwo krakowskie, ppłk Stefana Sobczaka, inspektora w Gabinecie Ministra. O szefie WUBR mjr. Janie Olkowskim, Sobczak pisał bowiem: „Nie posiada autorytetu u swojego aktywu, a to dlatego, że w sytuacji zaistniałej orientuje się słabo, nie zna pracy operatywnej, naczelnicy wydziałów nie otrzymują od niego konkretnej pomocy, której on nie jest w stanie im udzielić”. Nie wiem, czy miał to być komplement, czy wręcz odwrotnie, ale Sobczak napisał też, że „na zewnątrz u społeczeństwa uchodzi za dobrego, z którym można dogadać się i znaleźć wspólny język”. Jednym słowem: mięczak. To dziwne, ponieważ Jan Olkowski, będący wówczas już blisko czterdziestki, pochodzący z rodziny ukraińskiej (nazwisko rodowe Hrycaniuk) z okolic Chełma Lubelskiego, miał bojową przeszłość. Nie tylko deklarował przedwojenną działalność w ruchu komunistycznym i pobyt w więzieniu, ale podawał w ankietach, że po przedostaniu się do okupowanego przez Sowietów Lwowa i rocznej pracy jako cieśla w Donbasie, w 1941 r. zgłosił się do Armii Czerwonej, w której ukończył kurs podoficerski saperów. Walczył później pod Leningradem, dostał się do niewoli niemieckiej, z której uciekł, a gdy w marcu 1944 r. dotarł na rodzinne ziemie, wstąpił do oddziału GL, którym dowodził Grzegorz Korczyński. Potem był krótko w MO i pracował jako sekretarz KP PPR w Radzyniu, a nawet jako jeden z sekretarzy KW PPR w Lublinie. W marcu 1946 r., w ramach kolejnego „zaciągu” zaufanych towarzyszy, partia skierowała go do bezpieki. Karierę zaczął od wysokich stanowisk: był szefem WUBP w Warszawie, a w końcu maja tegoż roku został przeniesiony do Krakowa, najpierw jako zastępca, a potem p.o. szefa na miejsce urlopowanego Jana Freya-Bieleckiego. Miał więc doświadczenie zarówno polityczne i organizacyjne, jak i do pewnego stopnia operacyjne. Sobczak był chyba w ogóle dosyć krytycznie ustosunkowany do kadr bezpieki. W tym samym raporcie pisał o kilku szefach PUBR że na zajmowane stanowiska „absolutnie nie nadają się — dzięki swym upośledzeniom — tępota”. Ni mniej ni więcej. Każdy, kto poczyta choć trochę raportów i meldunków, które w tamtym czasie powstawały na niższych szczeblach ubeckiej hierarchii, z pewnością uzna, że Sobczak nie był malkontentem, ale realistą.
Przy wyborach była naprawdę ciężka praca, bezpieka musiała podjąć wiele najrozmaitszych czynności, a choć pierwsze instrukcje i polecenia „z góry” pochodziły już z miesięcy letnich, to działania nie mogły być podjęte przedwcześnie, a większość można było wprowadzić dopiero w ostatnich tygodniach przed wyborami, których termin — 19 stycznia 1947 r. — władze PPR i PPS ustaliły w połowie października. Światło, jako szef sztabu, zgodnie z zaleceniami ministerstwa często wysyłał do Warszawy raporty, toteż można dobrze określić charakter i zasięg tych działań. Nie ma sensu, oczywiście, pisać tu o szczegółach, po które mogę odesłać do cennej pracy Czesława Osękowskiego Wybory do sejmu z 19 stycznia 1947 roku w Polsce, w której znajduje się aneks z kopiami dokumentów krakowskiej bezpieki. Mówiąc w wielkim skrócie: dla ograniczenia elektoratu PSL przygotowano listy osób, którym powinno być odebrane prawo głosu, ostatecznie dotknęło to około 68 tys. obywateli, z czego 15 tys. w samym Krakowie; zbierano materiały pomocne przy unieważnianiu okręgowych list wyborczych — w województwie krakowskim listy PSL unieważniono w dwóch okręgach zamieszkanych łącznie przez prawie 1,3 mln osób, tj. 62% mieszkańców; na wszystkie obwody (w województwie było ich 525) zakładano „teczki informacyjne” prowadzone w PUBP w których na wzór WUBP również powołano lokalne „sztaby wyborcze”; nad każdym okręgiem wyborczym pieczę sprawował pełnomocnik WUBP; w miarę powoływania członków komisji obwodowych przystępowano do ich werbowania — na 3675 osób zwerbowano 1771, namówiono do współpracy również 5 członków z 4 komisji okręgowych. Równie ważne było uderzenie w PSL, wobec którego „prowadzono akcje nękające” polegające na rewizjach — od 1 grudnia do 17 stycznia przeprowadzono ich 4097; aresztowaniach — zatrzymano 2262 osoby, w tym 15 kandydatów na posłów; groźbach i wymuszaniu wystąpienia z PSL — legitymacje partyjne oddało około 7,3 tys. osób, „samorozwiązaniu” uległy cztery zarządy powiatowe i ponad 400 kół. Należy do tego dodać inne szykany jak całkowite zablokowanie lokalu Zarządu Wojewódzkiego PSL w Krakowie przez kilka dni, usuwanie członków PSL z administracji, rozwiązywanie zgromadzeń, konfiskowanie wydawnictw, nakładanie grzywien, obecność funkcjonariuszy UB w lokalach wyborczych i w ich otoczeniu, wywieranie przez nich nacisku na jawne i demonstracyjne głosowanie na listę Bloku Demokratycznego. Listę tę można znacznie wydłużyć. Jednak tym razem, jak się wydaje, bezpieka nie była bezpośrednio zaangażowana w fałszowanie wyników tak, jak to było w referendum, operacja ta odbywała się w zasadzie na poziomie komisji obwodowych, których członkowie — zwerbowani i partyjni — otrzymali odpowiednie „ściągawki”, a reszty dokonywano w komisjach okręgowych. PSL udało się ustalić wyniki tylko w niespełna 1/5 obwodów, w których listy partii Mikołajczyka uzyskały 69% głosów. Niezależnie od tego jak było naprawdę, władze ogłosiły to, co chciały, czyli swój wielki tryumf: na listy Bloku miało paść 80% głosów. Współautorami tego sukcesu byli, w liczącym się wymiarze mjr Światło i jego ludzie. Trud ich został doceniony — płk Sobczak wnioskował o odznaczenie aż 31 funkcjonariuszy UB (oraz 4 z MO) złotymi i srebrnymi Krzyżami Zasługi. Światło odebrał swój zloty krzyż 10 lipca.
Zapewne major nie odpoczywał po trudach „kampanii wyborczej”, ale nie wziął udziału w jednej z najbardziej spektakularnych akcji aparatu represji tamtych lat, a mianowicie ujęciu „Ognia”, który się śmiertelnie postrzelił podczas ataku na jego kryjówkę. Działo się to 21 lutego 1947 r. Zaznaczyć trzeba, iż jeśli chodzi o walkę z „reakcyjnym podziemiem”, Światło, przenosząc się do Krakowa, właściwie przyszedł na gotowe. Jak pisze Maciej Korkuć, autor szczegółowej monografii partyzantki niepodległościowej w krakowskim, już na przełomie grudnia 1946 r. i stycznia 1947 r. znajdowała się ona „u progu trwałej dekompozycji”. 22 lutego, kilkanaście godzin po śmierci „Ognia”, nowo wybrany sejm uchwalił amnestię, na podstawie której przeprowadzono znacznie większą od poprzedniej (z września 1945 r.) akcję ujawniania się żołnierzy podziemia. W województwie krakowskim swój udział w konspiracji z czasów wojny i powojennej zgłosiło około 5,5 tys. żołnierzy różnych formacji, tj. 10% ujawniających się w całym kraju (w 1945 r. było to 8,9 tys. osób). Tym razem bezpieka lepiej się przygotowała i poświęciła wiele czasu i trudu, aby należycie rozpracować wychodzących z konspiracji żołnierzy, zakładając odpowiednie teczki oraz werbując tajnych współpracowników. Sądzę, że w krakowskim kierował tymi działaniami mjr Światło.
Jakkolwiek konspiracja została w znacznym stopniu rozbita, to resztki, które z niej zostały (a było to wciąż niemało) próbowały odbudować się po zadanych ciosach. Krakowski WUBP nie próżnował więc i prowadził, teraz głównie przy pomocy agentury i inwigilacji, kolejne rozpracowania. Jedną z jego ofiar stał się Leon Lech Beynar, znany bardziej jako Paweł Jasienica, do lata 1945 r. oficer w V Brygadzie Wileńskiej AK, który — choć już nie działał w konspiracji od trzech lat — został aresztowany w „kotle” w Krakowie 2 lipca 1948 r. Wyłapywano też pojedyncze osoby lub małe grupy aktywne w podziemiu, m.in. 9 kwietnia 1948 r. aresztowano Mieczysława Huchlę, ostatniego prezesa Okręgu Krakowskiego WiN, co definitywnie zakończyło działalność tej formacji w Małopolsce. Siłą rzeczy głównym, choć nie jedynym, przeciwnikiem stał się PSL. Istotnym wydarzeniem w walce z PSL było przeprowadzenie właśnie w Krakowie jednego z najważniejszych procesów pokazowych tamtych lat. Chociaż stery procesu dzierżyli bonzowie z centrali (m.in. Józef Różański, dyrektor pionu śledczego MBP), akt oskarżenia, a przynajmniej część „ideologiczną”, napisał czołowy komunistyczny propagandzista Roman Werfel, a przed Wojskowym Sądem Rejonowym przedstawił go zastępca Naczelnego Prokuratora Wojskowego, Stanisław Zarako-Zarakowski, to jednak znaczną część śledztwa prowadziły komórki WUBR one też — zresztą jeszcze w 1946 r., przed przyjazdem Światły — dokonały pierwszych aresztowań. Proces trwał niemal miesiąc (11 sierpnia-10 września 1947 r.), a jego zadaniem było połączenie na ławie oskarżonych ludzi z niepodległościowej konspiracji i działaczy PSL. Tak więc obok 12 członków WiN, w tym drugiego z kolei komendanta Zarządu Głównego, płk Franciszka Niepokólczyckiego, stanęło przed sądem pięciu działaczy PSL, w tym Stanisław Mierzwa, jeden z bliższych współpracowników Witosa, przewodniczący krakowskiego Zarządu Wojewódzkiego i zastępca sekretarza generalnego PSL. W trakcie procesu Światło zatwierdził i skierował do realizacji plan „Akcji A-Z”, której celem było — jak to sformułowała na jednej z odpraw w MBP Julia Brystygierowa, dyrektor V Departamentu – „złamać kręgosłup reakcji peeselowskiej”. Krakowski Wojskowy Sąd Rejonowy, dzięki aktywności bezpieki, był zawalony sprawami: w 1947 r. za „przestępstwa szczególne”, czyli polityczne (w tym także zbrojne), skazał ponad 1,4 tys. osób, a w 1948 r. ponad 900. W tych latach współpraca między WUBP a Wojskową Prokuraturą Rejonową układała się dobrze, może dlatego, że na jej czele stał znajomy Światły z więzienia św. Michała, starszy nieco od niego Oskar Karliner, niedoszły (z powodu aresztowania) prawnik z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Być może kolega ze studiów Marii Fleischfarb.
Jak ustalono w 1954 r., Światło w Krakowie był w osobistym kontakcie zaledwie z paroma tajnymi współpracownikami, w tym z jednym z PPS, i jednym „ze środowiska poakowskiego”, ale w zasadzie wszystkie lub większość ważniejszych działań operacyjnych i agenturalnych przechodziła przez jego ręce w trybie nadzoru. Wiadomo też z tych samych ustaleń i z dokumentów WUBR że co najmniej kilkakrotnie sam kierował aresztowaniami i rozpoczynał przesłuchania, które później przechodziły w ręce pionu śledczego. Ważnym obszarem działalności Światły było szkolenie i prowadzenie odpraw. Nie później niż w ostatnim kwartale 1947 r. zainicjował m.in. „szkolenie zawodowo-seminaryjne”, które miało objąć prawie 200 funkcjonariuszy WUBP i 400 z PUBP. Latem 1948 r. przeprowadzono rozległą akcję szkolenia ideologicznego, po której przeegzaminowano niemal 850 osób (91 otrzymało stopień „bardzo dobry”, a 80 „niedostateczny”). Na comiesięcznych naradach pracowników operacyjnych zajmujących stanowiska kierownicze w PUBP, które trwały zazwyczaj 2-3 dni, Olkowski i Światło (czasem jakiś kierownik wydziału lub przedstawiciel KW PPR) wygłaszali referaty, a uczestnicy pisali sprawdziany. W programie kursów znajdowało się też „ukulturalnianie” ubeków, m.in. wspólne wyjścia do teatru (niestety, nie wiem, na jakie sztuki chodzili). Na kursach tych Światło najczęściej omawiał sprawy związane z agenturą, która wobec coraz mniejszego znaczenia akcji „w polu”, kiedy prym wiodło wojsko i KBW stawała się kluczowa dla funkcjonowania bezpieki. Od czasu werbunków podejmowanych w ramach „kampanii wyborczej” sieć agenturalna miała charakter masowy: latem 1948 r. w województwie krakowskim zarejestrowanych było około 200 agentów i około 5,5 tys. informatorów. Stan ten nie był zasługą Światły, większość została zwerbowana przed jego przyjazdem do Krakowa, a on sam w trakcie szkoleń kładł nacisk na „jakość”, a nie na ilość. Światło wprowadził zwyczaj cotygodniowych (w soboty przed południem) odpraw z naczelnikami i zastępcami naczelników wydziałów, które miały charakter — jak byśmy dziś powiedzieli — interaktywny: na każdej odprawie któryś z naczelników referował działalność swojej komórki, po czym odbywała się dyskusja. Być może zdradzał więc talenty dydaktyczne.
Nie obyło się, rzecz jasna, bez wpadek. Najbardziej znana, dzięki temu, iż pozostawiła ślad w aktach personalnych Światły, przytrafiła się w lutym 1947 r., kiedy w siedzibie Izby Lekarskiej w Warszawie, w trakcie posiedzenia Sekcji Szpitalnej Państwowej Rady Zdrowia, aresztowano dr Jana W. Adamskiego, dyrektora Departamentu Lecznictwa Ministerstwa Zdrowia. Minister zdrowia wszczął raban, w wyniku którego lekarza przewieziono do siedziby V Departamentu MBP (służba zdrowia podlegała jego „ochronie”). Okazało się, że zatrzymanie nastąpiło na skutek telefonogramu wysłanego z krakowskiego WUBP do jego warszawskiego odpowiednika, a przybyły po dwóch dniach (!) szeregowy funkcjonariusz z Krakowa „nie przywiózł żadnego materiału obciążającego”. Trzeba więc było „po przeproszeniu za przykre nieporozumienie” zwolnić dr Adamskiego. Dokonując tego aresztowania, złamano szereg resortowych przepisów wewnętrznych, m.in. o właściwości terytorialnej działania urzędów wojewódzkich (w przypadku działań poza własnym terenem konieczne było powiadomienie MBP), o trybie aresztowań wyższych urzędników państwowych (które można było przeprowadzić tylko po uzyskaniu zgody odpowiedniego departamentu), o konieczności posiadania w chwili aresztu wystarczających materiałów obciążających, a wreszcie — o zakazie dokonywania w Warszawie aresztów podczas zgromadzeń i zebrań. Summa summarum Olkowski i Światło, a także ich stołeczni współpracownicy, otrzymali nagany (z wpisaniem do akt), co zostało podane do wiadomości wszystkich wysokich funkcjonariuszy MBP. Jak widać w tym przypadku min. Radkiewicz surowo przestrzegał zasad „ludowej sprawiedliwości”, gdyż takie reprymendy były, jak sądzę, konieczne, aby nawet dyrektorzy i naczelnicy czuli, że to nie oni stoją najwyżej.
W oświadczeniach składanych przez funkcjonariuszy krakowskiego WUBP w 1954 r. pojawiają się liczne negatywne opinie na temat Światły, podobne do tych, które złożyli jego podwładni z Olsztyna. Trzeba wprawdzie ostrożnie podchodzić do tych informacji, ale częściowo znajdują one potwierdzenie w świadectwach Justyny i sióstr. A więc miał mieć „pogardliwy i dyktatorski stosunek do ludzi”, „rządził Urzędem w sposób dowolny i często niesprawiedliwy”, „był despotyczny”, obrzucał podwładnych „wulgarnymi i obelżywymi wyrażeniami”. Szwagierka stwierdzała wprawdzie, że w Krakowie stosunki między nimi układały się dobrze, lepiej niż w Olsztynie, ale zachowanie Światły utrudniało jej życie towarzyskie (a może i uczuciowe). Kazał jej np. opowiadać życiorysy znajomych, których chciała zaprosić do domu. Także Justyna pisała, że właściwie stosunków towarzyskich nie utrzymywali, a do swojego zwierzchnika miał stosunek podobny jak w Olsztynie — „czuł pełną przewagę nad nim”. Zaledwie parę osób z urzędu, w tym znajomy z KZM Maurycy Hoffman i Marian Kozłowski, naczelnik V Wydziału, bywali u nich w domu. Zapewne bezwzględność i rzeczowy, a raczej przedmiotowy stosunek do ludzi, zwłaszcza podwładnych, obniżały jego wartość jako kierownika, ale czyniły zeń twardego egzekutora poleceń. Nie miał też zahamowań o charakterze „kumoterskim”. W życiorysie składanym w MBP w 1949 r. pisał, że jeden ze znajomych z KZM, który „okazał się prowokatorem (...) został przeze mnie posadzony w Krakowie”.
Podobnie jak w Olsztynie, jego mocna pozycja w bezpiece w Krakowie miała z pewnością niższą rangę poza organami represji, co wynikało z wielkości i charakteru królewskiego miasta. Niewątpliwie jednak postać i osoba mjr Światły były dosyć szeroko znane zarówno wśród wciąż jeszcze „mieszanej”, polityczno — urzędniczej elity rekrutującej się z PPR i PPS, jak i wśród ludzi z konspiracji oraz w środowiskach kościelnych i inteligenckich. Może nie bywał na premierach teatralnych i na koncertach, ale w końcu zajmował się prawie tymi wszystkimi, którzy na nie chodzili. Lata 1947-1948 odznaczały się bowiem tym, iż w działalności bezpieki — która, oczywiście, postępowała zgodnie z wytycznymi PPR — pojawiły się na skalę znacznie szerszą niż poprzednio takie problemy, jak „oczyszczanie” PPS z „elementów prawicowych”, rugowanie „reakcji” z nauczycielstwa i kręgów akademickich, a jesienią 1947 r. ruszyły poważniejsze przygotowania operacyjne do ataku na Kościół. Toteż działalność bezpieki wykraczała coraz dalej (i śmielej) poza środowiska podejmujące czynną działalność przeciwko nowemu ustrojowi, stawała się dolegliwa i wręcz groźna także dla osób, które wyrażały swój sprzeciw w innych formach, czy nawet w ogóle były bierne. Wiele osób wiedziało lub domyślało się, że to właśnie Światło aresztuje i przesłuchuje, „nasadza agenturę”, przeprowadza „rozmowy ostrzegawcze” (np. z działaczami PPS), pojawia się w lokalach instancji wojewódzkich i miejskich PPR.
Z prawie dwuletnim pobytem w Krakowie wiąże się epizod będący świadectwem pewnego wewnętrznego niepokoju, jaki pociągała za sobą służba w bezpiece, a jeszcze bardziej poczucie narodowe i postrzeganie Światły jako Żyda. W początku lipca 1947 r. mjr Światło, powołując się na jakąś rozmowę, którą odbył z wiceministrem Romkowskim, zwrócił się z raportem do min. Radkiewicza o „zdjęcie z kierowniczego stanowiska” w aparacie bezpieczeństwa. W piśmie tym podał dwa powody. Najpierw pisał, że „trzy lata operatywnej pracy zżarło doszczętnie moje nerwy, wyczerpało moją żywotność i energię”, a „będąc impulsywnym i niepodzielnym w robocie z trudem znoszę niewspółmierność moich współpracowników, a stan wyczerpania nerwowego naraża mnie na konflikty z nimi, co nie jest zdrowym dla pracy”. Jako drugi powód podał „brak odpowiedniego wykształcenia” oraz fakt, że zaangażowanie w działania operacyjne uniemożliwiało mu „pracę nad sobą dla podniesienia swojego poziomu intelektualnego”, a nawet zauważył, iż „cofnął się o lata wstecz”. Konkludując, stwierdził, że „nie czuje się na siłach” pozostać na dotychczasowym stanowisku i prosi o zdjęcie z funkcji zastępcy szefa urzędu oraz „odkomenderowanie do pracy nie operatywnej, chociażby na przeciąg jednego roku”, aby „uzdrowić nerwy” i „dokształcić się”. Raport ten, drogą służbową, został wysłany do Warszawy przez Olkowskiego 9 lipca, z jednoczesną prośbą o pozostawienie jednak Światły na stanowisku zastępcy szefa, ponieważ „pracuje b. dobrze, operatywnie jest mocny” oraz że współpraca układa się „bez najmniejszych zgrzytów”. Olkowski potwierdza zarazem, że mjr Światło „jest wyczerpany nerwowo”, ponieważ ze względu „na słaby aparat b. dużo pracuje”. Ponadto, informując ministra, że żona jego zastępcy „często zapada na różne choroby”, a niedawno ciężko chorowała 2-letnia córka, wnosi o udzielenie Światłe pomocy materialnej. 29 lipca na raport odpowiedział szef kadr MBP, Orechwa, powiadamiając, że sprawa zwolnienia ze stanowiska „będzie omawiana”, a póki co, została mu przyznana zapomoga w kwocie 20 tys. zł., co nie było sumą imponującą. Cztery miesiące po pierwszym raporcie Światło wystąpił do ministra z następnym, w którym ponownie zwracał się o zwolnienie z funkcji, a poza motywami podanymi uprzednio, dodał także, że „czynnik narodowościowy nie pozwala pozostawać dłużej na kierowniczym stanowisku”.
Brak, niestety, innych dokumentów w tej sprawie, w tym notatek Romkowskiego z rozmowy (lub rozmów) ze Światłą. Relacja Justyny, złożona w 1954 r., potwierdza te motywy. Pisała ona, że wracał do domu „wypompowany”, że zdawał sobie sprawę z braków w wykształceniu oraz że wystąpił „cały szereg incydentów o charakterze antysemickim (...) ze strony niektórych pracowników urzędu”, otrzymał również szereg antysemickich anonimów. Zatem „doszedł do przekonania, że właściwie w warunkach wzmożonej fali antysemityzmu nie powinien jako Żyd zajmować tak eksponowanego stanowiska”. Nie udało mi się ustalić, o jakie incydenty chodziło, bo pojawianie się anonimów tego rodzaju zbytnio nie dziwi. Być może poszło o jakąś wypowiedź szefa Wojskowego Sądu Rejonowego w Krakowie, płk. Antoniego Łukasika, który w sierpniu 1947 r. został odwołany i aresztowany (a w 1949 r. skazany na 5 lat więzienia) za „przekręty” finansowe oraz za nakłanianie sędziów, aby „w sprawach, w których występują obrońcy pochodzenia żydowskiego, wydawali wyroki surowe”, a na obrońców z urzędu wyznaczali „adwokatów pochodzenia aryjskiego, z pominięciem adwokatów pochodzenia żydowskiego”. Oskarżono go też o „rozpowszechnianie fałszywych wiadomości” dotyczących osób zajmujących wysokie stanowiska w sądownictwie i prokuraturze wojskowej oraz o Józefie Różańskim, szefie Departamentu Śledczego MBE. Jakkolwiek zarzuty te wyglądają na przesadne, to jednak jest wielce prawdopodobne, że pik Łukasik — absolwent Wydziału Prawa Uniwersytetu im. Stefana Batorego w Wilnie (podobnie zresztą jak prokurator Zarakowski) i przedwojenny oficer WP — miał antysemickie poglądy. Mógł więc powiedzieć coś niestosownego samemu Światłe lub o nim do kogoś innego. Pełniąc te stanowiska latem 1947 r., mieli ze sobą dosyć częste kontakty.
Żaden z argumentów podanych przez Światłę nie mógł być, oczywiście, zaakceptowany przez zwierzchników. Chyba każdy w bezpiece uważał, że haruje jak wół (lub osioł, zależnie od stopnia samokrytycyzmu). Mało kto z wyższych (o niższych nie mówiąc) funkcjonariuszy miał przygotowanie zawodowe, np. prawnicze, i wykształcenie ogólne, choć wśród ubeckich dygnitarzy znajdowały się osoby po studiach (jak Julia Brystygierowa czy Józef Różański, który przed wojną ukończył prawo na Uniwersytecie Warszawskim). No i wreszcie, gdyby wszyscy funkcjonariusze pochodzenia żydowskiego uważali, że szkodzą w ten sposób służbie, na którą ich partia wysłała, gabinety by opustoszały i nie miałby kto zarządzać tym wszystkim. Na pewno niewielu było takich, którzy nie tylko zdawali sobie sprawę z sytuacji, ale próbowali wyciągnąć z tego wnioski. Można uznać za paradoks, że Władysław Gomułka, którego za parę lat Światło aresztuje, m.in. z tego powodu wszedł w konflikt z kolegami z kierownictwa PPR, iż uważał, że zbyt znacząca obecność „towarzyszy pochodzenia żydowskiego” utrudnia życie partii.
Światło wyraźnie miał kłopoty ze swoim żydostwem. Przejawiały się one w różnych incydentach, anonimach, w antysemityzmie, który rok wcześniej wybuchł z wielką siłą w Kielcach, a w różnej formie obecny był nieomal wszędzie. Z sądownictwem wojskowym włącznie. Nie było przecież kwestią przypadku, że systematycznie wpisywał w ankietach narodowość żydowską, co — o ile mogłem sprawdzić na kilkunastu przykładach podobnych ankiet — należało do wyjątków. Choć zapewne nie odzywała się w nim syjonistyczna przeszłość, to można zauważyć, iż Cyla, która mieszkała w Krakowie, właśnie w 1947 r. wraz z mężem wyemigrowała do Palestyny. Nie wiem, czy Światło zarejestrował się w krakowskim Wojewódzkim Komitecie Żydowskim, ale w 1947 r. komitet ten miał w swoich rejestrach około 50 funkcjonariuszy UB i MO, spora część bezpośrednich podwładnych Światły była pochodzenia żydowskiego, niektórzy z nich zaś byli także przedwojennymi komunistami. Jak wynika z relacji Justyny, właściwie tylko oni odwiedzali ich (rzadko) w domu. Mógł więc mieć — jak przed wojną — poczucie życia w podwójnej izolacji: tym razem jako Żyd i jako ubek.
5 października 1954 r. izraelski dziennik „Maariv”, przedstawiając sylwetkę Światły, napisał, iż mimo służby komunizmowi, miał „gorące żydowskie serce”, co wyrażało się w tym, że „nie raz pomagał uwolnić z więzienia kierowników Brejchy, a także innych Żydów”, że pomógł odzyskać kilkoro dzieci żydowskich, które przeżyły Holokaust w polskich rodzinach, a te odmawiały oddania ich, oraz że uratował grupę chasydów, którzy przybyli nielegalnie ze Związku Sowieckiego i mieli być odesłani z powrotem. W październiku 1954 r. informacje te zostały częściowo potwierdzone w oświadczeniach dla MBP składanych wówczas m.in. przez wspomnianego już Kozłowskiego (który miał także „niesłuszne” pochodzenie) i Marcelego Morgena, który w krakowskim WUBP zajmował się „sprawami żydowskimi”. Odnoszę jednak wrażenie, że byli oni przepytywani przez funkcjonariuszy MBP o te sprawy, o których pisał „Maariv”, więc ich odpowiedzi mogły być jakoś ukierunkowane. W sprawozdaniu z przebiegu sprawy zatrzymanych chasydów, które powstało w marcu 1947 r. i które sporządził funkcjonariusz specjalnie oddelegowany z Warszawy, nazwisko Światły w ogóle się nie pojawia, a jako osoby, które opowiadały się za uwolnieniem zatrzymanych wymienieni są Olkowski i tenże Kozłowski. Może określenie „gorące żydowskie serce” jest zbyt emfatyczne i zbyt daleko idące, ale najpewniej Światło rzeczywiście sprzyjał organizacjom żydowskim czy też poszczególnym osobom. Mogło go więc jakoś „uwierać” bycie żydowskim komunistą w polskiej bezpiece, ale myślę, że gdyby wówczas rzeczywiście chciał wyjechać do Palestyny, zapewne potrafiłby to załatwić. A może nawet partia sama by go tam skierowała?
Nikt jednak nie kierował mjr Światły na emigrację, a ministerialni zwierzchnicy albo jakoś go przekonali, żeby pozostał w służbie, albo może po prostu zamknęli raporty do szuflady i nie wracali do nich. Nie wracał też do nich, o ile mi wiadomo, sam Światło. Próbował nawet nadrobić braki w wykształceniu, zapewne pod wpływem żony. Zgłosił się więc do Kuratorium Okręgu Szkolnego Krakowskiego, w którym Komisja Weryfikacyjno-Kwalifikacyjna dla Kandydatów do Szkół Wyższych bez Matury wydała mu (z datą 15 grudnia 1947 r.) zaświadczenie, iż „na podstawie przedłożonych dokumentów (...) uzyskał prawo wstępu na pierwszy rok studiów w szkołach wyższych na wydziale prawa”. Nie mogłem sprawdzić, czy dokument ten był wydany lege artis, czy może pod jakimś naciskiem. Nie ma to znaczenia, gdyż nic mi nie wiadomo, aby skorzystał z tego „papieru”, choć jakieś działania samokształceniowe podjął, np. zaczął uczyć się niemieckiego. Ale ubeckie życie toczyło się dalej.
17 lipca 1948 r. odbyła się w Krakowie kolejna odprawa z udziałem pracowników funkcyjnych z WUBP i PUBP (także komendantów powiatowych MO). Tym razem miała jednak nadzwyczajny charakter. Referaty wygłosili Stanisław Łapot, I sekretarz KW PPR, wiceminister Romkowski oraz Olkowski. Przedmiotem ich wystąpień był przebieg odbytego w dniach 6-7 lipca posiedzenia plenarnego KC PPR, które zwykle nazywane bywa „plenum gomułkowskim”, ponieważ wtedy — zresztą pod nieobecność Gomułki — zostały postawione zarzuty, które niebawem nazwano „odchyleniem prawicowo-nacjonalistycznym”. Łapot przedstawił uchwały podjęte na posiedzeniu, Romkowski omówił wynikające z tych uchwał „wnioski z punktu widzenia naszego aparatu”, Olkowski zaś przedstawił stanowisko — zaadaptowane do sytuacji lokalnej — w sprawie sieci agenturalnej, które na odprawie z szefami WUBP zaprezentował min. Radkiewicz. Odbyła się ona 13 lipca i dotyczyła nauk wynikających z plenum KC. W notatce o odprawie nie ma informacji, czy odbyła się dyskusja, a więc nie wiem, czy Światło miał okazję zabrać głos. Natomiast 26 i 27 sierpnia — na parę dni przed posiedzeniem KC PPR, kiedy definitywnie i jednoznacznie potępiono Gomułkę — prowadził normalne zajęcia z szefami PUBP i szczegółowo omówił wytyczne w sprawie sieci agenturalnej, akcentując sprawę umocnienia agentury i nielikwidowania pochopnie sieci. Następne zajęcia odbyły się w końcu września, ale Światło w nich nie uczestniczył. Zapewne był już wówczas w Warszawie, albo się pakował przed wyjazdem do stolicy: zaczynał decydujący etap w swoim marszu ku elicie władzy.



Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.