Tytus Andronikus (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt trzeci

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Tytus Andronikus
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom VIII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT TRZECI.
SCENA I.
Rzym. — Ulica.
(Wchodzą: Sędziowie i Senatorowie, za nimi Markus i Kwintus przechodzą scenę, prowadzeni na śmierć, poprzedza ich Tytus błagając).

Tytus.  Raczcie mnie słuchać, poważni ojcowie,
Wstrzymajcie wyrok przez litość dla starca,
Który swą młodość w krwawych spędził wojnach,
By wam bezpieczny w domu sen zapewnić.
Za krew mą w Rzymu zatargach wylaną,
Za wszystkie mroźne noce przeczuwane,
I za łzy gorzkie, co dziś napełniają
Na twarzy mojej stare moje marszczki,
Bądźcie dla synów skazanych litosni!
Nie tak jak mówią dusze ich popsute.

Dwudziestu i dwóch synów śmierć widziałem
Suchą źrenicą, bom widział ich trupy
Na szczytnem łożu sławy i honoru.

(Rzuca się na ziemię, gdy Sędziowie przechodzą).

Za tych, trybuni, żal serca głęboki
I łzy mej duszy w prochu wypisuję.
Niech łzy me ziemi ugaszą pragnienie,
Ich krew rumieńcem powlecze ją wstydu!

(Wychodzą: Senatorowie, Trybuni i Więźniowie).

Ziemio, bogatszy będzie deszcz dla ciebie,
Który z tych starych dwóch wycieka źródeł
Niż wszystkie kwietnia młodego ulewy;
Będę cię rosił i wśród lata suszy,
A w zimie stopię śniegi łzą gorącą;
Twe łono wieczną wiosną kwitnąć będzie,
Byleś nie chciała pić krwi synów moich.

(Wchodzi Lucyusz z dobytym orężem).

O, dobre starce, poważne trybuny,
Wyrok na moich synów odwołajcie!
Bym ja, co nigdym nie płakał, mógł wyznać,
Że łzy są moje dziś najwymowniejsze.
Lucyusz.  Szlachetny ojcze, skargi twe daremne;
Trybuni wyszli, twych błagań nie słyszą;
Twoje boleści głazom wypowiadasz.
Tytus.  Pozwól mi w synów obronie przemawiać.
Trybuni! jeszcze raz jeden was błagam!
Lucyusz.  Mój ojcze, żaden nie słyszy cię trybun.
Tytus.  Cóż mi to znaczy? Gdyby mnie słyszeli,
Nicbym nie wskórał; gdyby mnie słyszeli,
Nie litowaliby się nad mym losem;
Więc głazom żal mój bezcelny wypowiem;
Choć mym niezdolne skargom odpowiedzieć,
Mniej od trybunów będą mi surowe,
W połowie słów mych mowy mi nie przerwą.
One, gdy płaczę, u stóp mych w pokorze
Zdają się płakać ze mną, łzy me pijąc;
Gdybym je ubrał w togę uroczystą,
Nigdyby lepszych nie miał Rzym trybunów,

Bo jak wosk miękki jest kamień i czuły:
Trybunów serce, twardsze jest niż kamień;
Głaz milczy, milcząc, krzywdy nie wyrządza:
Trybunów język głosi wyrok śmierci.
Lecz czemu stoisz z dobytym orężem?
Lucyusz.  Chciałem mych braci od śmierci ratować,
A w bezowocnych usiłowań pomście
Jestem na wieczne skazany wygnanie.
Tytus.  Szczęśliwy! Jaką dziś świadczą ci łaskę!
Bo czy nie widzisz, szalony Lucyuszu,
Że Rzym jest tylko jaskinią tygrysów?
Za łupem dyszą, a dziś im innego
Rzym dać nie może prócz mnie i prócz moich.
Lecz z kimże brat mój przybliża się do mnie?

(Wchodzą: Markus i Lawinia).

Markus.  Do łez przygotuj szlachetne twe oczy,
Lub od boleści serce twoje pęknie,
Bo nieskończoną przynoszę ci boleść.
Tytus.  Co skończy wszystko? Niech ją więc zobaczę.
Markus.  To była twoja córka.
Tytus.  Czy nią nie jest?
Lucyusz.  Wszechmocny Boże! Widok mnie zabija.
Tytus.  Lękliwe chłopię, wstań i spojrzyj na nią!
Lawinio, powiedz, jaka dłoń przeklęta
Przed oczy ojca bez rąk cię przysyła?
Jakiż szaleniec morzom daje wodę,
Przyrzuca głownię do płonącej Troi?
Nim przyszłaś, ból mój już dosięgnął szczytu,
Teraz bez granic jak Nil się rozlewa.
Daj oręż, moje utnę także ręce,
Bo w Rzymu darmo walczyły obronie,
Tę wykarmiły rozpacz, karmiąc życie,
Do bezowocnych wznosiłem je błagań,
I do jałowej użyłem ich pracy.
Niech mi ostatnią oddadzą usługę:
Niech jedna drugą uciąć mi pomoże.
Lawinio, dziękuj Bogom, że rąk nie masz:
Widzisz, Rzymowi darmo służą ręce.

Lucyusz.  Kto ci te męki, droga siostro zadał?
Markus.  Ach, ten rozkoszny myśli jej instrument,
Co je tak dźwięczną szczebiotał wymową,
Z tej swojej pięknej wyrwany jest klatki,
Gdzie jak ptak śpiewny słodkie nucił pieśni,
Zachwycające swych słuchaczów uszy.
Lucyusz.  Więc powiedz za nią, kto zbrodni jest sprawcą?
Markus.  Tak ją znalazłem po lesie błądzącą,
Aby się ukryć jak lękliwa sarna
Nieuleczoną raną zakrwawiona.
Tytus.  To moja sarna, a ten, co ją ranił,
Dotknął mnie ciosem od śmierci straszniejszym,
Bo stoję teraz jak żeglarz na skale,
Co mórz otoczon pustynią bez końca,
Widzi, jak fala po fali się wzdyma,
Czeka co chwila, aż bałwan ostatni
Słoną, łakomą połknie go gardzielą.
Moi synowie na śmierć szli tą drogą,
Wygnany tułacz tu syn trzeci stoi,
A tam nad moim losem brat płaczący;
Lecz dla mej duszy boleść nad boleści
Jest ma Lawinia, droższa mi nad duszę.
Gdybym twój obraz w takim ujrzał stanie,
Mógłbym oszaleć, cóż więc ze mną będzie,
Kiedy tak widzę żywe twoje ciało?
Nie masz rąk, żeby łzy otrzeć gorące,
Nie masz języka, by mi wypowiedzieć,
Kto jest męczarni wszystkich twoich sprawcą;
Mąż twój zabity, a za jego życie
Już bracia twoi życiem zapłacili.
Spójrz na nią, bracie, spójrz i ty Lucyuszu;
Gdym braci wspomniał, świeżych łez kropelki
Spadły na lica jej jak miodna rosa
Na uszczyknięte, prawie zwiędłe lilie.
Markus.  Może dlatego płacze, że jej męża
Zabili, może, że zna ich niewinność.
Tytus.  Jeśli zabili męża twego, ciesz się!
Surowe prawo śmierć jego pomściło.

Lecz nie, nie oni morderstwa sprawcami,
Żal siostry świadkiem ich jest niewinności.
Twe drogie usta daj mi pocałować,
Lub pokaż, jak ci ulgę przynieść mogę.
Czy chcesz z twym stryjem, z twym bratem i ojcem
Usiąść nad brzegiem krynicy, schylona
Patrzeć na nasze skalane oblicza,
Jak łąka jeszcze z ostatniej powodzi
Nieosuszonym obryzgana mułem?
Czy chcesz tak długo w jej patrzeć zwierciadło,
Aż kryształowa wód jej przeźroczystość
Słodycz swą straci, naszych łez goryczą?
Mamyż, jak twoje ręce, uciąć nasze,
Ugryźć języki i na pantominach
Przepędzić resztę dni naszych bolesnych?
Co mamy począć? My, co mamy język,
Wymyślmy jaki nowy cierpień rodzaj,
Aby pokoleń przyszłych dziwem zostać.
Lucyusz.  Osusz łzy, ojcze, bo patrz, na ich widok
Od łkań nieszczęsna zanosi się siostra.
Markus.  Osusz łzy, bracie! Cierpliwość, Lawinio!

(Ociera łzy Tytusa).

Tytus.  Ach, bracie, bracie! wiem, że twoja chustka
Łez z mojej twarzy wypić nie potrafi,
Boś ją w twych własnych łez umaczał strudze.
Lucyusz.  Droga Lawinio, lica otrę twoje.
Tytus.  Słuchaj mnie, bracie; rozumiem jej znaki,
I gdyby język miała, swemu bratu
Toby wyrzekła, co ja ci mówiłem.
Chustka twa bracie, twoją łzą wilgotna,
Nie zdoła lic mych otrzeć bolejących;
Tak od współczucia dalekie ulżenie,
Jak od dnia raju piekielne są cienie. (Wchodzi Aaron).
Aaron.  Pan mój przez moje ogłasza ci usta,
Że jeśli kochasz synów twych, Tytusie,
Byleś sam albo twój brat lub syn Lucyusz
Odciętą rękę posłał cesarzowi,
Ta ręka zbrodni ich będzie okupem.

Tytus.  O, drogi pośle! Łaskawy cesarzu!
Kiedyż kruk śpiewał jak słodki skowronek,
Blizki wschód słońca zapowiadający?
Z całego serca rękę moją poślę;
Czy chcesz mi w pomoc przyjść, mój Aaronie?
Lucyusz.  Wstrzymaj się, ojcze! Twoja dłoń szlachetna,
Co nieprzyjaciół tylu powaliła,
Nie spadnie dzisiaj; i moja wystarczy;
Więcej krwi wylać może moja młodość,
Moja też ręka braci uratuje.
Markus.  Któraż z rąk waszych nie broniła Rzymu,
Krwawego wojny nie wzniosła topora,
Pisząc zagładę na wrogów puklerzach?
Kosztowne obie, obie są nam drogie.
Lecz moja ręka, ciągle próżnująca,
Niech dziś okupi śmierć moich synowców:
Przynajmniej koniec jej niech będzie godny.
Aaron.  Zgódźcie się tylko, kto ma rękę posłać,
Aby godzina łaski nie minęła.
Markus.  Więc ja.
Lucyusz.  Nie, nigdy, dopóki ja żyję.
Tytus.  Próżne zatargi; zioła, jak to, zwiędłe,
Łaską jest wyrwać; więc ja poślę rękę.
Lucyusz.  Jeśli chcesz, by mnie twym synem świat uznał,
Pozwól mi, ojcze, braci mych okupić.
Markus.  Przez pamięć ojca, a przez miłość matki,
Pozwól mi dowieść mej bratniej miłości.
Tytus.  Więc ustępuję, wy zgódźcie się tylko.
Lucyusz.  Przyniosę topór.
Markus.  Lecz dla mnie on będzie.

(Wychodzą: Lucyusz i Markus).

Tytus.  Oszukam obu; pożycz mi twej ręki,
Mój Aaronie, a ja dam ci moją.
Aaron  (na str.). Jeżeli to się zwać ma oszukaństwem,
Będę uczciwym i jak długo żyję,
Nie chcę na wzór ten ludzi oszukiwać.
Ale ja w inny oszukam cię sposób,
Jak mi to przyznasz sam przed półgodziną.

(Odcina rękę Tytusowi. — Wchodzą: Lucyusz i Markus).

Tytus.  Zakończcie spór wasz; wszystko się spełniło.
Ty moją rękę oddaj cesarzowi,
Mów, żem nią tysiąc odbił niebezpieczeństw
Od jego głowy: niechaj ją pogrzebie;
Choć zasłużyła na więcej, niech raczy
Choć to jej przyznać. W moich synach widzę
Dwa małym kosztem nabyte klejnoty,
A jednak drogie, bom swoje odkupił.
Aaron.  Idę, Tytusie, a za twoją rękę
Za chwilę twoich dwóch powitasz synów.
(Na str.). To jest ich głowy. Jakże to łotrowstwo
Tuczy mnie samą nawet o niem myślą!
Niech innym cnoty smakują słodycze,
Ja chcę mieć duszę czarną jak oblicze (wychodzi).
Tytus.  Tę rękę, niebo, podnoszę do ciebie,
Ku ziemi chylę słabe te ruiny,
I jeśli jakie bóstwo się lituje
Nad łzą niedoli, wznoszę głos do niego.
(Do Lawinii). Co, drogie serce, chcesz uklęknąć ze mną?
Więc klęknij, niebo naszych próśb wysłucha,
Lub westchnieniami zasępimy błękit
I kirem słońce powleczem jak chmury,
Gdy je wilgotnem otulają łonem.
Markus.  Mów o tem, czego człowiek dopiąć może,
A w tę rozpaczy nie rzucaj się przepaść.
Tytus.  Żal mój bezdenny nie jestże przepaścią?
Niechże i rozpacz ma bezdenną będzie.
Markus.  Ale rozumem, bracie, rządź twe skargi.
Tytus.  Gdyby niedolą taką rozum rządził,
I jabym boleść mógł w granicach zamknąć.
Gdy niebo płacze, czy niema wylewów?
Gdy ryczą wiatry, nie szalejeż morze,
Nie grozi niebu wzdętych fal gardzielem?
A ty mą rozpacz chcesz rozumem rządzić?
Ja morzem jestem. Słyszysz jej westchnienia?
Ona płaczącem niebem jest, ja ziemią,
Jej westchnieniami muszę wzdąć me morze,

Zatonąć muszą wszystkie moje ziemie
W potopie gorzkich łez jej nieustannym.
Nie mogą skryć jej cierpień me wnętrzności,
Ale jak pijak muszę je wyrzucić.
Daj mi więc wolność; bo przegrywającym
Wolno gniewowi w gorzkich ulżyć słowach.

(Wchodzi Posłaniec z dwiema głowami i ręką).

Posłaniec.  Źleś zapłacony, dostojny Tytusie,
Za cesarzowi posłaną dłoń dobrą.
Oto są głowy dwóch szlachetnych synów,
Oto twa ręka z wzgardą odesłana;
Z łez się twych śmieją, z męstwa twego szydzą.
Widok twych smutków jest mi boleśniejszy,
Niż pamięć śmierci mojego rodzica (wychodzi).
Markus.  Niech teraz Etna ostygnie w Sycylii,
Serce me piekłem będzie gorejącem:
Znieść tyle nieszczęść nad siły człowieka.
Płakać z płaczącym jest ulgą boleści;
Wyśmiana boleść śmiercią jest podwójną.
Lucyusz.  Możeż ten widok tak głęboko ranić,
A jednak życie nie zgasnąć obrzydłe?
Możeż śmierć życiu imię pozostawić,
Gdy oddech życia jedynym jest skarbem?

(Lawinia całuje Tytusa).

Twój pocałunek nie większą mu ulgą
Od zmarzłej wody głodnemu wężowi.
Tytus.  Kiedyż się straszny ten mój sen zakończy?
Markus.  Żegnaj, pochlebstwo! Konaj, Androniku!
To nie marzenie; patrz na synów głowy,
Twą dłoń waleczną, kalectwo twej córki;
Patrz na wygnańca, z którego oblicza
Straszny ten widok krew całą wygonił;
Patrz na mnie, brata, co stoi przed tobą
Zdrętwiały, zimny, jak posąg z kamienia.
Już twej boleści sprzeciwiać się nie chcę:
Rwij włos twój srebrny, pozostałą rękę
Rozdzieraj zębem, niechaj na ten widok
Oczy się moje zamkną nieszczęśliwe!

To czas na burze; czemuś tak spokojny?
Tytus.  Ha, ha, ha!
Markus.  Jakto? Śmiejesz się, Tytusie?
Nie czas to śmiechu.
Tytus.  Łez już nie mam więcej.
Boleść prócz tego jest nieprzyjacielem,
Coby chciał podbić wilgotne me oczy,
Łzą hołdowniczą chciałby je oślepić,
Aby nie mogły znaleźć grobu zemsty,
A dwie te głowy wołać mi się zdają
Wiecznem przekleństwem, zdają mi się grozić,
Jeżeli wszystkich krzywd tych i tych zbrodni
Nie odwetuję na zbrodniczych gardłach.
Obliczmy teraz nasze powinności;
Wy, nieszczęśliwi, otoczcie mnie kołem,
Niech do każdego zwrócę się koleją,
Krzywd waszych pomstę duszy mej przysięgnę.
Ślub dokonany! — Bracie, weź tę głowę,
A ja tę drugą w ręce mej poniosę,
I ty, Lawinio, miej w orszaku udział,
Tę rękę moją w swoich ponieś zębach.
Ty zaś, mój synu, wygnany tułaczu,
Nie możesz zostać, uciekaj z mych oczu!
Spiesz się do Gotów, rób zaciągi zbrojne,
Jeśli mnie kochasz tak szczerze, jak myślę;
Twym pocałunkiem pozdrów mnie ostatnim,
I leć, bo długa czeka na nas praca.

(Wychodzą: Tytus, Markus i Lawinia).

Lucyusz.  Bądź zdrów, Tytusie, szlachetny mój ojcze!
Nieszczęśliwszego nie znał Rzym od ciebie.
Żegnam cię, dumny Rzymie, do powrotu,
Droższy nad życie zostawiam ci zakład.
Szlachetna siostro, żegnam cię, Lawinio!
Czemuż nie jesteś, czem niedawno byłaś!
Lecz teraz Lucyusz, Lawinia nie żyją,
Tylko w boleściach, tylko w zapomnieniu.
Lecz Lucyusz pomsty krzywd waszych dożyje,
A dumny cesarz z swoją cesarzową

Żebrać u miasta będą bram, jak niegdyś
Pyszny Tarkwiniusz ze swoją królową.
Do Gotów teraz, by na Gotów czele
Mścić się na Rzymie i na Saturninie! (Wychodzi).

SCENA II.
Pokój w domu Tytusa. Zastawiony bankiet.
(Wchodzą: Tytus, Markus, Lawinia i młody Lucyusz, synek Lucyusza).

Tytus.  Tak, tak, siadajcie; niech każdy pożywa
Tylko co trzeba, by zachować siły,
Co mają pomścić gorzkie te cierpienia.
Rozwiąż smutkami zwity węzeł, bracie.
Ja z synowicą twą biedną nie mamy
Rąk, by wyrazić tysiączne boleści
Ich załamaniem. Ta biedna prawica
Na mojej piersi została tyranem,
Bo gdy me serce szalone cierpieniem
Bije w więzieniu pustem mego ciała,
Tak je hamuję. (Uderza się w piersi).
(Do Lawinii). Ale ty obrazie
Wszystkich boleści, co tylko znakami
Przemawiasz do nas o twoich uczuciach,
Gdy serce twoje z gwałtownością bije,
Rąk uderzeniem koić go nie możesz;
Rań je westchnieniem a zabij łkaniami,
Albo zębami uchwyć jaki nożyk
I blizko serca małą wykraj jamę,
W którąby wszystkie biedne łzy twych oczu
Mogły się zlewać i w tem słonem morzu
Lamentujące utop to głupiątko.
Markus.  Wstydź się, mój bracie, własne uczysz dziecko,
Jak dłoń gwałtowną wznieść na swoje życie.
Tytus.  I tobież boleść rozum zamąciła?
Ja tylko jeden szaleć tu mam prawo.
Jakąż dłoń ona wznieść może gwałtowną?

Czemu wyrazem myśl o rękach budzisz?
Chcesz, by Eneasz powtórzył znów powieść
O Troi ogniu i o swej niedoli?
O nie mów, nie mów o rękach nam więcej,
Bo nam przypomnisz, że my rąk nie mamy.
Co ja szalony mówię! Mogliżbyśmy
Zapomnieć kiedy, że już rąk nie mamy,
Gdyby z ust brata wyraz ręka nie spadł? —
Ale siadajmy; jedz to, droga córko.
Niema napitku! Czy słyszysz, co mówi?
Mogę tłómaczyć jej znaki męczeńskie:
Mówi, że tylko swe łzy pije własne
Na swoich licach smutkami warzone.
Myśli twe zbadam, niema skarżycielko,
I w twych milczących będę biegły znakach,
Jak pustelnicy w swych świętych modlitwach.
Nie westchniesz, w górę nie wzniesiesz ramienia,
Nie mrugniesz okiem, głowy nie pochylisz,
Nie ugniesz kolan, ażebym z twych znaków
Nie ukształtował sobie alfabetu.
Który mi twoje wytłómaczy myśli.
Chłopiec.  Daj pokój, dziadziu, twym gorzkim lamentom,
Jaką powiastką rozwesel stryjenkę.
Markus.  Biedne pacholę, wzruszone litością,
Płacze nad dziadka swojego strapieniem.
Tytus.  Ukój się, chłopcze, z łez jesteś lepiony,
We łzach twe życie prędko się rozpłynie.

(Markus uderza nożem w talerz).

Na kogo, bracie, nóż twój wymierzyłeś?
Markus.  Na to, com zabił, Tytusie, na muchę.
Tytus.  Srogi morderco, serce mi zabijasz!
Widok tyranii przesycił mi oczy;
A na niewinnym spełnione zabójstwo
Bratu Tytusa nie przystoi. Precz stąd!
W mem towarzystwie nie dla ciebie miejsce.
Markus.  Ach, panie, pomyśl, tylkom zabił muchę.
Tytus.  A gdy ta mucha ojca ma i matkę?
Jak spuszczą złote, przeźrocze skrzydełka,

Brzękiem rozpaczy powietrze napełnią!
Zabić to biedne, niewinne stworzenie!
Słodkiem brzęczeniem weselić nas przyszło,
A tyś je zabił!
Markus.  O, przebacz mi, bracie,
To było czarne, paskudne muszysko,
Jak murzyn pani; dlategom ją zabił.
Tytus.  O! O! Więc przebacz moje mi wyrzuty,
Bo miłosierny spełniłeś uczynek.
Daj mi nóż, ja też chcę jej trupa zelżyć,
Ciesząc się myślą, że to jest sam murzyn,
Który tu przyszedł, ażeby mnie otruć.
Masz! to dla ciebie, a to dla Tamory.
Ha! łotrze! — Jednak zdaje mi się, bracie,
Że jeszcze nie tak upadliśmy nizko,
Abyśmy we dwóch nie zdołali zabić
Muchy na obraz czarnego murzyna.
Markus.  Biedna, boleścią zamącona głowa
Na rzeczywistość marne zmienia cienie.
Tytus.  Ale czas powstać. Lawinio, chodź ze mną,
W twojej komnacie będę z tobą czytał
Ze starych czasów żałosne powieści.
Chodź i ty, chłopcze; twoje oczy młode,
Ty mnie zastąpisz, gdy wzrok mój zagaśnie.

(Wychodzą).




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.