Właśnie Inka/Rozdział trzeci
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Właśnie Inka |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie R. Wegnera |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Concordia S.A. |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | J. B. |
Tytuł orygin. | Just Patty |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Dość mam już tych Praw Kobiety w piątkowe popołudnia — mówiła Inka z niechęcią. — Wolę wodę sodową.
— Trzeci raz już zabierają nam wolne dla tych głupich odczytów! — mruczała Zuzia, zaglądając Ince przez ramię, aby przeczytać obwieszczenie, napisane pionowym, kaligraficznym charakterem pisma Miss Lord.
Obwieszczenie to podawało pensjonarkom do wiadomości, że zamiast zwykłego czynienia sprawunków w miasteczku, będą miały przyjemność wysłuchać tego popołudnia wykładu profesora Mc Vey’a z uniwersytetu kolumbijskiego. Tematem miał być strajk praczek. Po odczycie miano podać w salonie herbatę z Mirą van Arsdale, Henrjettą Gladden i Inką Wyatt jako gospodyniami.
— To nie moja kolej! — zaprotestowała Inka, spostrzegłszy swe nazwisko wśród gospodyń. — Byłam gospodynią dwa tygodnie temu.
— To skutek tego, żeś napisała pracę o „Ośmiogodzinnym Dniu Roboczym“. Lordunia spodziewa się, że zadasz temu profesorowi jakieś inteligentne pytanie i pokażesz mu w ten sposób, że Zakład św. Urszuli nie jest zwykłą pensją, na której uczy się rzeczy zupełnie niepotrzebnych, lecz w której zagadnienia aktualne —
— A ja tak chciałam zrobić kilka sprawunków! — skarżyła się Inka. — Potrzebuję koniecznie sznurowadeł do bucików. Od tygodnia muszę swoje sznurowadła zawiązywać na węzeł, tak się porwały.
— Idzie Lordunia! — szepnęła Zuzia. — Udajcie bardzo uszczęśliwione, inaczej każe wam przetłumaczyć cały — dzień dobry, Miss Lord! Mówiłyśmy właśnie o odczycie. Zapowiada się bardzo interesująco.
Uśmiechnęły się niezbyt szczerze i poszły za swą nauczycielką na poranną lekcję łaciny.
Miss Lord była w Zakładzie jedyną nauczycielką, skłaniającą się do modernizmu. Wierzyła w bojujące sufrażystki, w związki, bojkoty i strajki i pracowała wytrwale nad wpojeniem w swe małe wychowanki własnych, postępowych poglądów. Musiała jednak walczyć z prawdziwie ciężką bezwładnością. Jej małym wychowankom nic a nic nie zależało na zdobyciu praw w mglistym czasie przyszłości, kiedy skończą dwadzieścia jeden lat, natomiast niemało zależało im na tem, aby nie stracić wolnego popołudnia w czasie teraźniejszym. W piątki popołudniu wolno im było wystawiać czeki na bank szkolny na swoje potrzeby i maszerować parami, z jedną nauczycielką na czele a drugą w tylnej straży, do sklepów w miasteczku, gdzie uzupełniały co tydzień swe zapasy wstążek do włosów, wody sodowej i filmów do aparatów fotograficznych. Nawet te, których sumki, przeznaczone na tygodniowe wydatki, zupełnie zostały pożarte przez grzywny, mimo wszystko maszerowały do miasteczka i tam czekały, podczas gdy szczęśliwsze ich koleżanki wydawały pieniądze. Było to pewnem urozmaiceniem sześciodniowego zamknięcia w murach szkolnych.
— Ale — „trafił swój na swego!“
Miss Lord poprzedziła recytację Wergilego tego poranku dyskusją na temat zapowiedzianej prelekcji. Strajk praczek, mówiła, rozpoczyna epokę w historji przemysłu. Dowodziła mianowicie, że kobiety, podobnie jak i mężczyźni, zdolne są stanąć w szeregu jedna przy drugiej. Solidarność pracy była hasłem, które usiłowała dziewczętom zaszczepić. A dziewczęta słuchały pilnie i uważnie i zadawały chciwie pytania, mające wykazać jak na dłoni, że temat je porywa, skutkiem czego skróciły godzinę recytacji łacińskiej o trzy kwadranse.
Profesor, dobroduszny pan z brodą à la Van Dyck, przyszedł i wygłosił wyczerpujący wykład o stosunku pracodawcy do pracobiorcy. Słuchaczki przysłuchiwały się prelekcji, uśmiechając się uprzejmie i inteligentnie, ale z umysłami pogodnie zaprzątniętemi różnemi innemi sprawami. Wielkie zagadnienia Kapitału i Pracy nawet w połowie nie miały dla nich tego znaczenia, co utrata wolnego popołudnia, smutna konieczność pisania na temat prelekcji wypracowań na jutrzejszą lekcję angielskiego lub myśl, że wieczorem będą lody a potem lekcja tańców. Ale Inka, siedząca w pierwszej ławce, utkwiła w twarzy prelegenta poważne spojrzenie swych szeroko otwartych oczu, widocznie porwana jego wywodami i skrzętnie notująca je dla siebie w umyśle.
Stosownie do zwyczaju nastąpiła herbata. Trzy wybranki przyjmowały swych gości z łatwością oddawna już wyrobionych gospodyń. Fakt, iż poruszały się pod czujnemi oczami wychowawczyń, które w razie potrzeby udzielały im wskazówek, w nieznacznym tylko stopniu krępował swobodę ich ruchów. W sposób niesłychanie drobiazgowy uczono je zachowywać się stosownie do rang społecznych, co później mogło im być potrzebne w szerokim świecie. Henrjetta i Mira siedziały na pierwszem miejscu, nalewając herbatę, podczas gdy Inka bawiła uczonego rozmową. Pan profesor wyraził się później bardzo pochlebnie o rzadko gdzieindziej spotykanem zrozumieniu zagadnień ekonomicznych.
Miss Lord nie bez pewnej dumy odpowiedziała, że stara się, aby jej wychowanki myślały same za siebie. Socjologja nie jest przedmiotem, któregoby można uczyć mechanicznie. Każdy musi wyrobić sobie swój własny pogląd na rzecz i postępować stosownie do niego.
Lody i tańce przywróciły równowagę Zakładu św. Urszuli po umysłowych trudach popołudnia. O wpół do dziesiątej — w dni w których odbywały się tańce, szkoła kładła się spać dopiero o dziesiątej — Inka i Zuzia złożyły swój ukłon pożegnalny na dobranoc, powiedziały grzecznie „Bon soir Mam’selle“ i poszły na górę wcale jeszcze nie śpiące. Zamiast, jak wypadało grzecznym uczennicom, czem prędzej się przygotować do snu, zaczęły ćwiczyć „pas“ nowego tańca hiszpańskiego wzdłuż całej długości Korytarza Południowego. Z ostatnim piruetem dotarły do drzwi Reni Patton.
Renia, wciąż jeszcze w powiewnej, blado-błękitnej sukni do tańca, siedziała ze skrzyżowanemi nogami na kanapce, ze złotemi lokami opadającemi na otwarte kartki Wergilego, z beznadziejną regularnością skrapiając łzami wiersze, które kuła napamięć.
O historji postępów Reni w łacinie wyższych klas — lepiej zamilczeć. Renia bardzo często marzyła — zamiast uważać i skoncentrować się nad gramatyką łacińską — o tej przyszłej szczęśliwości, w której miejsce „gerundium“ i „gerundivum“ zajmą uśmiechy i pocałunki. Była to ładna, niezaradna pieszczotka, niesłychanie dziecinna, jak na wyższe gimnazjum, ale zarazem niezmiernie ujmująca. Wszyscy przekomarzali się z nią, bronili jej i kochali.
— Ty głuptasku zwarjowany! — wykrzyknęła Inka. — Któż ci kazał kuć łacinę w piątek wieczór!
Znalazłszy się jednym skokiem na kanapce u boku Reni wydarła jej książkę.
— Muszę! — łkała Renia. — Jeśli nie zacznę, nigdy nie skończę. Nic z tego wszystkiego nie rozumiem. Nie mogę się nauczyć napamięć osiemdziesięciu wierszy przez dwie godziny. Miss Lord wyrywa mnie zawsze na końcu, bo wie, że końca nigdy nie umiem.
— Czemuż nie zaczynasz od końca? — poddała jej zawsze praktyczna Inka.
— Ależ to byłoby nieładnie, a ja nie mogę się nauczyć tak prędko jak inne. Pracuję przeszło dwie godziny dziennie i nic nie pomaga. Wiem, że nie przejdę.
— Osiemdziesiąt wierszy to sporo! — przyznała Inka.
— Dla was to nic, bo wy znacie słówka, ale —
— Ja wczoraj kułam też przeszło dwie godziny — rzekła Zuzia — i także nie mogłam się nauczyć. Musiałam mieć trochę czasu na geometrję.
— Ja poprostu nie mogę się nauczyć! — jęknęła Renia. — A ona myśli, że ja jestem głupia, dlatego, że nie mogę dorównać Ince.
Wpadła Ludka Wilder.
— Co się stało? — zapytała na widok twarzy Reni, mokrej od łez. — Wypłacz się w poduszkę, dziecinko, nie niszcz sobie sukni.
Wytłumaczono jej sprawę łaciny.
— Istotnie, Lordunia strasznie nas męczy! Onaby chciała, żebyśmy cały dzień ślęczały nad łaciną lub socjologją. Ona —
— Nie myśli ani o tańcach, ani o francuskim, ani choćby o tem, że dobre maniery też są coś warte — łkając wyliczyła Renia trzy przedmioty, w których celowała — a mnie się zdaje, że one mają o wiele więcej sensu niż „conjunctivy“. To jest przynajmniej do czegoś przydatne, a cóż komu przyjdzie z socjologji lub łaciny.
Inka zbudziła się nagle ze swego zamyślenia.
— Łacina istotnie nie na wiele się przyda — przyznała — ale, zdaje mi się, z socjologji można mieć jakiś pożytek. Miss Lord sama mówiła nam, że powinnyśmy stosować ją wobec naszych aktualnych problemów.
Renia odsunęła od siebie tę myśl pogardliwym ruchem.
— Słuchajcie! — wykrzyknęła Inka, skoczywszy na równe nogi i przemierzając pokój szerokiemi krokami. — Mam myśl! To zupełna prawda. Osiemdziesiąt wierszy Wergilego to naprawdę za dużo, aby każda mogła się ich nauczyć — a już zwłaszcza Renia. A wy słyszałyście przecie, co powiedział ten uczony: Nie jest uczciwie opierać zarobek dzienny na wydajności pracy najsilniejszego robotnika. Najsłabszy musi móc dotrzymać mu kroku, inaczej pozostaje w tyle. To a nie co innego ma na myśli Lordunia, mówiąc o solidarności pracy. W każdej gałęzi pracy robotnicy powinni twardo stać w jednym szeregu. Silniejszy powinien osłaniać słabszego. Obowiązkiem całej klasy jest stanąć po stronie Reni.
— Dobrze, ale jak? — zapytała Zuzia, przerywając tyradę.
— Utworzymy „Związek Wergilego“ i zrobimy strajk, którego celem będzie domaganie się sześćdziesięciu wierszy dziennie.
— O! — wykrzyknęła Renia, przerażona śmiałością tego pomysłu.
— Zastrajkujmy! — zawołała Ludka, stając do apelu.
— Myślicie, że potrafimy? — zapytała Zuzia, z wahaniem.
— Co na to powie Miss Lord? — na samą myśl Renia zadrżała.
— Może sobie mówić, co chce! Czyż nie kazała nam słuchać pilnie odczytów i uciekać się do pomocy wskazówek, z nich wynikających?
— Będzie niewątpliwie zachwycona, jak zobaczy, że z nich istotnie korzystamy — oświadczyła Ludka.
— A co zrobimy jeśli nie ustąpi?
— Wezwiemy klasy Cicera i Cezara do strajku na znak solidarności.
— Hurra! — krzyknęła Ludka.
— Lordunia wierzy w związki — zgodziła się Zuzia. — Będzie musiała uznać słuszność ich sprawy.
— Naturalnie, że będzie musiała uznać słuszność ich sprawy! — nastawała Inka. — Jesteśmy przecie w tem samem położeniu co praczki — w położeniu zależnem, i jedynym sposobem zmierzenia swych sił z siłami pracodawcy, jest trzymanie się razem. Gdyby sama Renia domagała się sześćdziesięciu wierszy, dostałaby po nosie, ale jeśli to zrobi cała klasa, Lordunia będzie musiała ustąpić!
— Kto wie, czy cała klasa będzie chciała przyłączyć się do związku! — odezwała się Zuzia.
— Zmusimy je! — odpowiedziała Inka, która, zgodnie z pragnieniem Miss Lord, uświadomiła sobie już kilka podstawowych zasad.
— Musimy się spieszyć! — dodała, patrząc na zegarek. — Zuziu, leć co sił w nogach i wyszukaj Irmę, Florę Hissop i Henrjettę, a ty, Ludko, przyprowadź tu Nancy Lee — siedzi z pewnością w pokoju Eweliny Smith i opowiada jej historje o duchach. Ty, Reniu, przestań beczeć i sprzątnij szmatki z tych krzeseł, tak żeby można na nich siąść.
Zuzia zerwała się posłusznie, ale naraz zatrzymała się w progu.
— A cóż ty będziesz robić? — zapytała, może trochę podejrzliwie.
— Ja? — rzekła Inka. — Ja będę leaderem stronnictwa.
Zwołano miting i Inka, sama siebie obrawszy przewodniczącą, określiła podstawy Związku Wergilego. Sześćdziesiąt wierszy miało stanowić dziennie zadanie. Klasa miała przedstawić sprawę na zwykłej lekcji w poniedziałek rano, przyczem odrzuconoby grzecznie, ale stanowczo dwadzieścia ostatnich wierszy z zadanego ustępu. Gdyby Miss Lord upierała się przy swojem, dziewczęta miały zamknąć książki i wyjść na znak, że rozpoczynają strajk.
Większość klasy, zahipnotyzowana wymową Inki, bez namysłu program przyjęła; jedną tylko Renię, dla ulżenia której Związek specjalnie został założony, trzeba było namawiać, aby akt założenia podpisała. Wreszcie, po wyczerpaniu całego mnóstwa argumentów, niepewną ręką położyła swój podpis, przypieczętowawszy go łzami. Z natury Renia nie miała duszy bojowej; wolała zdobywać swe prawa bardziej kobiecemi metodami.
Drugą, którą trzeba było prawie zmusić do przystąpienia, była Irma Mc Collough. Była to dusza ostrożna, myśląca zawsze o możliwych następstwach. Jedną z najczęściej stosowanych w Zakładzie św. Urszuli kar, było pozbawienie winowajcy deseru. Ten rodzaj kary Irma znosiła z wielką przykrością, skutkiem czego starannie omijała wszystko, co mogłoby ją spowodować. Ale Ludka znalazła argument, któremu Irma nie mogła się oprzeć. Zagroziła jej mianowicie, że powie, iż służąca przemyca dla niej czekoladki — skutkiem czego biedna, steroryzowana Irma, zagrożona podwójną stratą i czekoladek i deseru, z grobową miną położyła swój podpis.
Zadzwoniono na gaszenie świateł. Związek Wergilego zamknął swe pierwsze zgromadzenie i poszedł spać.
Przedpołudniowe lekcje łaciny odbywały się w wyższych klasach na samym ostatku, kiedy wszyscy byli już zmęczeni i głodni. W poniedziałek, po założeniu Związku, klasa Wergilego czekała na korytarzu przed drzwiami z coraz bardziej wzrastającą tremą, jako, że zbliżał się czas bitwy. Inka zagrzała koleżanki krótkiem przemówieniem:
— Głowa do góry, Reniu! Nie bądź płaksą! Pomożemy ci, kiedy na ciebie przyjdzie kolej ostatnich wierszy. I na miłość boską, dziewczęta, nie róbcie tak przerażonych min. Pamiętajcie, że cierpicie nie tylko dla siebie, lecz dla wszystkich pokoleń klas Wergilego, jakie przyjdą po was. Kto się teraz cofnie, będzie tchórzem!
Inka ulokowała się w pierwszej ławce naprzeciw katedry, wprost na linji ognia i już na początku przyszło do lekkiej utarczki. Jej ciężkie trzewiki sportowe zasznurowane były blado-niebieskiemi wstążeczkami, co oko przeciwnika natychmiast dostrzegło.
— Nie zdaje mi się, aby dama z towarzystwa mogła używać tego rodzaju sznurowadeł. Czy mogłabym zapytać, Inko —
— Tamte sznurowadła mi się podarły — tłumaczyła Inka uprzejmie — a ponieważ nie mogłyśmy w piątek załatwić w mieście sprawunków, musiałam wziąć takie, jakie miałam. Mnie samej one się nie podobają! — uznała, wyciągając przed siebie nogę i przyglądając się jej krytycznie.
— Postaraj się o czarne sznurowadła natychmiast po lekcji — rzekła Miss Lord ostro. — Zuziu, przeczytaj pierwszych dziesięć wierszy.
Lekcja odbywała się jak zwykle, z tą tylko różnicą, że w miarę jak każdych dziesięć wierszy się skończyło, dziewczęta uczuwały pewne zaniepokojenie i z naprężeniem czekały, kto dalej zostanie wywołany. Sześćdziesiąt wierszy skończyło się na Ludce. Dalej ani jedna uczennica lekcji nie robiła; od tego miejsca zaczynała się dziewicza puszcza. W tem miejscu miał się Związek zdeklarować i całe brzemię, stosownie do przewidywania, zwaliło się na biedną, drżącą, małą Renię.
Renia rzuciła błagalne spojrzenie w stronę Inki, z miną oczekującą, jak ona się zachowa, zaczęła się jąkać, umilkła i wreszcie zaczęła nieudolnie tłumaczyć bez przygotowania. Wogóle pod tym względem nigdy nie miała szczęścia i nawet po dwóch godzinach cierpliwego mordowania się ze słownikiem, nigdy nie była pewną, co które słowo znaczy. Teraz naślepo brnęła przed siebie wśród powszechnego szmeru — przypisując pobożnemu Eneaszowi mnóstwo zabawnych czynów. Skończyła — i wówczas zaczęły się tortury. Miss Lord przez całe trzy minuty znęcała się nad Renią, poczem te same wiersze kazała przetłumaczyć Irmie Mc Collough.
Irma zaczerpnęła głęboko powietrza — czuła, jak Ludka, dodając jej odwagi, klepie ją po plecach, zaś Inka i Zuzia po obu stronach uparcie trącają ją łokciami. Już otwarła usta, aby wygłosić hasła, któremi nabito jej głowę wieczorem, gdy naraz ujrzała zimny błysk w oczach Miss Lord. Łkania Reni napełniały salę. I Irma — padła. W łacinie była mocna — jej przekład bez przygotowania miał przynajmniej sens i był zrozumiały. Miss Lord poprzestała w tym wypadku tylko na sarkastycznym komentarzu, poczem przeszła do Flory Hissop. W tej chwili panika ogarnęła szeregi. Flora chciała być wierna zaufaniu w niej położonemu, ale instynkt samozachowawczy jest silny. Poszła za przykładem Irmy.
— Proszę przeczytać dziesięć ostatnich wierszy, Inko, i proszę zadać sobie wysiłek wyszukania w nich choćby odrobiny sensu. Nie zapominaj też, że czytamy poemat.
Inka podniosła głowę i spojrzała na swą przełożoną z miną męczennicy z pierwszych wieków Chrześcijaństwa.
— Ja zrobiłam preparację tylko z pierwszych sześćdziesięciu wierszy, Miss Lord.
— Czemu nie zrobiłaś do końca lekcji, którą zadałam? — zapytała Miss Lord ostro.
— Przyszłyśmy do przekonania, że osiemdziesiąt wierszy to więcej, niż jesteśmy w stanie zrobić w jednym dniu. Zabiera nam to zbyt wiele czasu, niezbędnego na inne przedmioty. Sześćdziesiąt wierszy zrobimy z miłą chęcią i to jak najstaranniej, ale więcej brać nie będziemy.
Miss Lord w pierwszej chwili poprostu osłupiała. — Nigdy jeszcze dotychczas nie spotkała się z tak jaskrawym wypadkiem niesubordynacji. A była to tylko niesubordynacja, ponieważ Inka należała do najzdolniejszych uczennic w klasie.
— Co ty mówisz? — wykrztusiła wreszcie.
— Utworzyłyśmy Związek Wergilego — tłumaczyła Inka poważnie. — Pani, Miss Lord, niezawodnie oceni słuszność naszych żądań lepiej, niż którakolwiek inna nauczycielka. Otóż panienki z tej klasy czują, że są przepracowane i pod — co to ja chciałam powiedzieć — to znaczy, sądzą, że zadawane nam przez panią lekcje są za długie.
Inka zaczerpnęła powietrza i znów zaczęła mówić.
— Osiemdziesiąt wierszy dziennie zabiera nam czas rekreacyjny, wobec czego postanowiłyśmy zjednoczyć się i zażądać uznania naszych praw. Stanowisko nasze jest stanowiskiem wykwalifikowanych robotników. Może pani dostać, ile pani tylko zechce dziewcząt do klasy Cezara, lub też do początkujących klas, ale prócz nas nie znajdzie pani tu nikogo, ktoby czytał Wergilego. Jest to zupełnie ta sama historja, co z praczkami. Nie jesteśmy zwykłemi robotnicami od gotowania bielizny i krochmalenia, jesteśmy zawodowemi prasowaczkami bielizny luksusowej. Jeśli pani chce mieć klasę Wergilego, musi pani mieć nas. Nie może pani zmuszać nas do pracy. Ale my nie mamy bynajmniej zamiaru wykorzystywać sytuacji, co byłoby możliwe dzięki naszej przeważającej sile. Mamy jak najlepszą wolę uczciwie wykonać pracę dzienną. Jednakże nie mamy bynajmniej zamiaru pozwalać się — no, jakże to —
Przez chwilę Inka sama ze sobą walczyła o odpowiednie słowo, aż wreszcie zdobyła je i rzuciła triumfalnie:
— Nie możemy pozwolić na to, aby nas eksploatowano. Wzięta zosobna każda z nas pani nie sprosta, jednakże zjednoczone możemy dyktować pani swoje warunki. Dlatego, że dwie lub trzy z nas mogą zrobić postępy, jakich pani od nas wymaga, to jeszcze nie racja, byśmy mogły pozwalać na to, ażeby reszta była przepracowana. Obowiązkiem naszym jest stawiać czoło pracodawcom, ograniczającym nas w naszych prawach. My, kobiety, nie doszłyśmy jeszcze do tego, do czego doszli mężczyźni. Od solidarności robotnic zależy życie Reni. Jeżeli pani odrzuci nasze żądania, klasa Wergilego będzie zmuszona chwycić się strajku.
Inka wygłosiła swe ultimatum i założywszy ręce na piersiach, oparła się o poręcz ławki.
Nastąpiła chwila ciszy. A potem zaczęła mówić Miss Lord. Klasa ugięła się w beznadziejnym, okropnym strachu przed burzą. Lodowaty sarkazm Miss Lord w chwilach gniewu świecił błyskami ognia. Nie napróżno miała w sobie irlandzką krew i czerwone włosy. Jedyna Inka słuchała z podniesioną głową i stalowemi oczami. Czerwona krew męczeńska zabarwiła jej policzki. Walczyła o Sprawę. Słaba, bezsilna mała Renia, becząca obok niej, powinna być uratowana — tchórzostwo koleżanek napiętnowane. Ona, sama jedna, postanowiła walczyć i wygrać.
Nareszcie Miss Lord zabrakło już tchu.
— Klasa zostaje rozpuszczona. Inka zostanie w klasie, dopóki nie przetłumaczy bez błędu ostatnich dwudziestu wierszy. Wypytam ją po obiedzie.
Dziewczęta wstały i zbitą gromadką wysypały się do hallu, podczas gdy Inka zawróciła do pustej klasy. W progu stanęła i rzuciła przez ramię jedno jedyne pogardliwe słowo:
— Tchórze!
Gong, wzywający na obiad, zadzwonił i Inka, siedząca w swej ławce w pustej sali szkolnej, słyszała, jak dziewczęta, śmiejąc się i rozmawiając, zbiegają nadół do jadalni po schodach obitych blachą. Była bardzo zmęczona i bardzo głodna. Od śniadania miała pięć godzin lekcyj z jedną szklanką mleka o jedenastej godzinie. Nawet schlebiające uczucie, że jest prześladowana, niezupełnie uwalniało od męczarni głodu. Obojętnie zaczęła się uczyć lekcji historji Francji na jutro. Było tam drugie męczeństwo. Ludwik IX złożył swe kości na równinach pod Antjochją. Sprawa była wprawdzie trochę inna, ale zasada ta sama. Jeśli nie dadzą jej jeść póki się nie nauczy tych łacińskich wierszy — bardzo dobrze — pozostawi swe kości, bielejące w sali szkolnej Zakładu św. Urszuli.
Uporczywe pukanie odezwało się w oknie. Inka spojrzała z pod oka i zobaczyła Osaki’ego, japońskiego kuchcika, wychylonego daleko z okna swej spiżarni i wyciągającego ku niej półmisek z tłustą nogą indyczą.
— Niech panienka zostawi półmisek w koszu na papier — szepnął zachrypłym głosem.
Inka walczyła przez chwilę z poczuciem godności i męczeństwa, ale głód i zamiłowanie do spisków wzięły górę. Podeszła na palcach do okna i przyjęła ofiarowany posiłek. Nie było noża ani widelca, ale w wypadkach prawdziwego głodu prymitywne metody wystarczają.
Zjadła indyka i ukryła półmisek pod stosem papierów, zapisanych zadaniami algebraicznemi, a ponieważ do Osaki’ego należało wyrzucanie śmieci z koszów, była pewna, że półmisek trafi na odpowiednią półkę.
W chwilę później pod drzwiami rozległy się szybkie kroki i mała wstępniaczka pędem przybiegła do Inki. Konspiracyjnie rzuciwszy przez ramię okiem w stronę drzwi wyciągnęła z swej marynarskiej bluzki dwa rogalki z masłem.
— Bierz prędko! — mówiła zadyszana. — Muszę uciekać, bo inaczej powstanie jakieś podejrzenie. Wyszłam pod pozorem, że idę po chusteczkę do nosa. Nic się nie bój. Nie damy ci umrzeć z głodu. To wspaniałe!
Rzuciła Ince rogalki na kolana i zniknęła.
Świadomość, iż szkoła stoi po jej stronie, dodała Ince ducha. Ponęty męczeństwa stają się silniejsze z świadomością, że mamy widzów swej męki. Prócz tego rogalki były wcale pożądanym dodatkiem do indyka. Jej pięciogodzinny głód nie był jeszcze nasycony. Zjadła jeden rogalek i właśnie rozpoczynała drugi, gdy rozległy się za nią skradające kroki i jedna ze służących wsunęła jej przez ramię papierowe zawiniątko.
— Tu jest kawałek świeżego piernika, Miss Inko. Kucharka mówi —
Tu usłyszawszy trzask zamykanych drzwi drgnęła i uciekła nakształt spłoszonego złodzieja.
Inka włożyła swój drugi rogalek do kosza i właśnie chciała napocząć piernik, gdy naraz z okna dał się słyszeć jakiś szelest. Granatowy kapelusz na mgnienie oka wysunął się nad parapet, właścicielka jego wychyliła się zdołu i czyjaś niepoznana ręka wrzuciła przez okno pomarańczę, która potoczyła się po podłodze. Inka pospiesznie powstrzymała jej bieg i wrzuciła ją też do kosza na papiery. Obiad musiał się lada chwila skończyć, skutkiem czego zagrażała wizyta Miss Lord. Ten dopływ środków żywności stawał się ambarasujący.
Inka usłyszała przybierający strumień rozmów, kiedy dziewczęta wysypały się z jadalni. Wiedziała, że współczujące z nią gromadki obserwują ją przez otwarte drzwi. Sądząc po nieustającym odgłosie kroków, wszystkie uczennice Zakładu św. Urszuli miały jakiś interes, który je prowadził koło drzwi tej sali. Inka ani nawet okiem nie rzuciła za siebie, lecz patrzyła nieruchomo w przestrzeń. Nagle odezwał się szmer nad jej głową. Podniosła zdziwione oczy ku wentylowi, zrobionemu w suficie i ujrzała w nim przestraszoną twarz Irmy Mc Collough, patrzącą przez otwór nadół.
— Całe dnie możesz żyć samemi czekoladkami — odezwał się szept zgóry. — Bardzo mi przykro, że tu jest tylko pół funta. Resztę zjadłam wczoraj w nocy.
Przez podniesioną klapę szybko opuszczało się nadół pudełko na sznurku. Irma była wodzem tchórzów.
— Dziękuję ci, Irmo! — odpowiedziała Inka, wyniosłym scenicznym szeptem. — Nie myślę przyjmować cokolwiek od —
W hallu dał się słyszeć głos Miss Lord.
— Zdaje mi się, panienki, że czas popołudniowej rekreacji powinno się spędzać na powietrzu?
Inka miała jeszcze tyle czasu, że mogła złapać pudełko i położywszy je na kolanach, przykryć otwartą książką. Gdy Miss Lord weszła do sali, twarz Inki miała wyraz cierpiącego stoicyzmu, gdy tak patrzyła przed siebie z głęboką wiarą, iż Irma będzie miała dość rozumu, aby wciągnąć na górę dwa metry dyndającego sznura. Za Miss Lord szedł Osaki z tacą, na której leżały dwie kromki chleba obok szklanki wody.
— Skończyłaś tłumaczenie wierszy, Inko?
— Nie, Miss Lord.
— Dlaczego?
— W godzinach popołudniowych uczę się stale lekcyj na dzień następny.
Ton Inki był pełen szacunku, ale znaczenie jej słów było jasne. Słowa „na dzień następny“ wymówiła z pewnym naciskiem.
— Zrobisz mi tych dwadzieścia wierszy natychmiast.
Wymowne milczenie Inki.
— Słyszysz?
— Tak, Miss Lord.
— Dobrze?
Monosylaba była tak ostra, że mogła zaciąć.
— Obstaję przy swych zasadach — odpowiedziała Inka. — Nie jestem tchórzem.
— Będziesz tu siedziała, dopóki nie skończysz tych dwudziestu wierszy.
— Bardzo dobrze, Miss Lord.
— Nie chcę, abyś cierpiała głód. Oto chleb i woda.
Ruchem ręki wskazała Osaki’emu, aby postawił tacę.
Inka odsunęła ją.
— Nie jestem więźniem! — rzekła z godnością. — Odmawiam wszelkiego jedzenia, póki mi go nie podadzą, jak należy, na stole w jadalni.
Ledwo dostrzegalny uśmiech ożywił na chwilę orjentalną, chłodną obojętność Osaki’ego. Miss Lord postawiła tacę na sąsiedniej ławce i wyszła z kuchcikiem.
Przez cały czas rekreacji i nauki popołudniowej Inka siedziała w swej ławce, z tacą wyraźnie nietkniętego chleba pod ręką. Wreszcie o piątej popołudniu zadzwonił dzwonek, dziewczęta wybiegły z klas i rozbiegły się na wszystkie strony, spiesząc do różnych swych zajęć. Godzina między nauką popołudniową, a dzwonkiem na przebieranie się do kolacji była jedyną godziną w dniu, należącą zupełnie do nich. Inka mogła słyszeć, jak biegały po tylnych schodach i goniły się w korytarzach. Kid Mc Coy toczyła walkę na poduszki w Rajskiej Alei tuż nad jej głową. Gromadki dziewcząt przechodziły koło okna sali z wesołemi okrzykami i śmiechem. Osiodłano i wyprowadzono ze stajni Paprykę i Tobaska, dwa konie wierzchowe. Inka widziała dziewczęta, okrążające galopem owalny plac rekreacyjny, podczas gdy Marcin, nauczyciel jazdy konnej, wymachiwał biczem i popędzał je. Marcin był teraz pogięty i połamany przez reumatyzm, ale w swej dawno zamierzchłej i nieustraszonej młodości był „cowboyem“, a kiedy uczył dziewczęta jazdy konnej, tak mało liczył się z możliwością połamania kości, że nawet zuchwalsze i śmielsze nauczycielki nie mogły na to patrzeć bez strachu. Inka była jego ulubioną uczennicą; prosta jak świeczka siedziała na grzbiecie Papryki bez siodła nawet, tylko na derce. Tylko od czasu do czasu, kiedy Marcin był w dobrym humorze, zdarzało się, że konie siodłano wyłącznie tylko dla zabawy publiczności. Inkę bolało serce na widok Zuzi i Ludki, dwóch najdroższych przyjaciółek, bawiących się w najlepsze bez względu na to, że towarzyszka ich siedzi smutna w karcerze.
Robił się zmierzch. Nikt nie przychodził zapalić światło i Inka siedziała znużona w zapadających ciemnościach, z głową opartą na rękach. Wreszcie usłyszała w hallu kroki i do sali weszła Miss Sallie; wszedłszy, zamknęła drzwi za sobą. Inka zebrała się w sobie. Aby sprostać „Dragonce“, trzeba się było ostro trzymać.
Miss Sallie mówiła z Miss Lord i było skłonna myśleć, że Inka zasłużyła na wielką, surową karę; zwyczajem jej jednak było wysłuchać obie strony. Przystawiła sobie do ławki Inki krzesło i zaczęła wprost:
— Słuchaj, Inko, co znaczy ta cała głupia historja?
Inka z wyrzutem podniosła na nią oczy.
— Głupia historja, Miss Sallie?
— Tak, głupia! Miss Lord mówi, że odmówiłaś wyuczenia się zadanej lekcji i zbuntowałaś dziewczęta. Jesteś jedną z najzdolniejszych uczennic w klasie i twoja odmowa skończenia lekcji nie jest niczem innem, jak tylko uporem. Gdyby to była Renia Patton, no, to mogłoby mieć jeszcze jakiś sens.
— Zdaje mi się, że pani nie rozumie — rzekła Inka uprzejmie.
— Wyszłoby ci niewątpliwie na dobre, gdybyś mi wytłumaczyła — poddała jej Miss Sallie.
— Nie mogę wyrzec się swych zasad.
— Rozumie się! — wykrzyknęła serdecznie Miss Sallie. — Ale jakież są te twoje zasady?
— Obstawać przy sześćdziesięciu wierszach Wergilego. Bynajmniej nie dlatego, abym ja musiała lub potrzebowała strajkować, Miss Sallie. Byłoby znaczniej łatwiej dla mnie zrobić tych osiemdziesiąt wierszy, ale to byłoby nieładnie ze względu na Renię. O dniu pracy nie powinny stanowić siły i zdolności najmocniejszego. Miss Lord będzie wciąż prześladować Renię, jeśli my jej nie pomożemy. Od solidarności robotników zależy indywidualny dobrobyt robotnika. Jest to walka uciśnionego z ograniczeniami, jakie chce mu narzucić —e—e—e— zorganizowana zwierzchność.
— Hm! Patrzcie! Zaczynam naprawdę wierzyć, żeś ty uważnie słuchała tego odczytu.
— Tak jest! Słuchałam — potwierdziła Inka skinieniem głowy. — I muszę powiedzieć, że się strasznie na Miss Lord zawiodłam. Ona kazała nam stosować naszą znajomość socjologji do zagadnień dnia, a kiedy to czynimy, cofa się. W każdym razie zamierzamy strajkować w dalszym ciągu, dopóki nie okaże gotowości uczynić zadość naszym słusznym żądaniom. Ja nie działam z egoistycznych pobudek osobistych, Miss Sallie. Proszę mi wierzyć, że z pewnością wolałabym zjeść coś i pojeździć konno. Walczę za sprawę swych cierpiących sióstr.
Sufit aż się zatrząsł od skoków jej czterech cierpiących sióstr, które przeskakiwały sobie przez głowy, a ściany rozbrzmiewały ich okrzykami i śmiechem.
Wargi Miss Sallie drgnęły, ale opanowała się i zaczęła mówić z uroczystą powagą:
— Bardzo dobrze, Inko! Miło mi słyszeć, że to bezprzykładne zachowanie się spowodowane jest motywami miłości bliźniego. Jestem pewna, że Miss Lord, zrozumiawszy w zupełności, o co właściwie chodzi, będzie bardzo uradowana. Przypuśćmy zatem, że ja podejmę się pośrednictwa i wyłuszczę jej całą tę rzecz? Mogłybyśmy dojść... hm... mogłybyśmy może dojść do jakiegoś kompromisu.
Pół godziny po obiedzie było zwykle poświęcone tańcom w wielkim, kwadratowym hallu, ale tego wieczoru dziewczęta wolały zbierać się w gromadki i rozmawiać szeptem, śląc ukradkowe spojrzenia w stronę sali szkolnej. Odbywała się w niej konferencja. Wdowa, Miss Lord i Miss Sallie zamknęły się w niej wraz z Inką. Kid Mc Coy wróciwszy z Rajskiej Alei, gdzie podsłuchiwała, leżąc wyciągnięta jak długa na podłodze, z twarzą na wentylu, opowiadała, że Inka zemdlała z głodu, że Wdowa doprowadziła ją dopiero do przytomności zapomocą wódki i że jak tylko przyszła do siebie, wzniosła okrzyk na cześć Związku. W opowiadaniu Kid Mc Coy niewątpliwie pewną rolę odgrywała wyobraźnia. Opinja szkoły była, co się tyczy zachowania Inki, podzielona. Tchórze starały się lekceważyć i wyśmiewać jej bohaterski postępek, ale Ludka i Zuzia gorzały entuzjazmem.
Wreszcie drzwi klasy otwarły się i gdy „grono“ wyszło i zamknęło się w kancelarji Wdowy, tańce rozpoczęły się z nowym zapałem. Dziś nikt za żadną cenę nie chciałby być złapany przez Miss Lord na jakichś szeptach w kącie.
Inka wyszła sama. Twarz miała bladą, obwódki ze zmęczenia dokoła oczu, ale w samych oczach blask zwycięstwa.
— Inko!
— Żyjesz jeszcze?
— Jak się to skończyło?
— To było wspaniałe!
— Była zła?
— Co mówiła?
— Poddałyśmy sprawę pod arbitraż i rozstrzygnęłyśmy ją na podstawie kompromisu — odpowiedziała Inka z pełnym godności spokojem. — Od dziś będziemy miały zadane tylko siedemdziesiąt wierszy dziennie. Ogłasza się strajk Wergilego za skończony.
Skupiły się dokoła niej w zbitą gromadkę, ciekawe szczegółów, i odprowadziły ją tak aż do drzwi jadalni. Biła od niej pewna wzniosłość; Inka miała minę kogoś, kto sam wzbił się na wyżyny. Nie była jeszcze usposobiona do poufalenia się z przeciętnemi zjadaczami chleba.
Szkoła zasiadła do wypracowań wieczornych, a Inka do obiadu. Dziewczęta widziały ją po drugiej stronie podwórza przez otwarte okno, jak siedziała uroczyście na pierwszem miejscu przy długim stole. Osaki z jednej strony podawał jej poziomki, a z drugiej strony Małgosia lukrowane ciasteczka. Nagroda za męczeństwo w wypadku Inki, była, co się nazywa, namacalna.