Władysław Herman i jego dwór/XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Władysław Herman i jego dwór
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wyd. 1912
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XVII.
Wierna mężowi! lecz taka wierność
prowadzi do grobu.
Szekspir.

Łzy płynące po anielskich licach księżnej, zatrzymały się na chwilę, kiedy Zbigniew oczy pierwszy raz otworzył i osłabionym wzrokiem spojrzał na otaczające przedmioty. Utrata krwi uszłej tyloma ranami tak go osłabiła, że nie mógł z początku ani słowa wyrzec, ale w niemem ściśnieniu ręki poznała Hanna całą, miłość ukochanego męża. Mestwin ponuro patrzał na to porozumienie się dwóch serc przywiązaniem tchnacych, a tymczasem Abraham z zwyczajną powagą zaczął opatrywać księcia. Z początku nic nie mówił, a cierpienia i srogie księżnej oczekiwanie odbijało się w każdym rysie nadobnej twarzy, w każdem smętnem spojrzeniu, w każdej łzie co się z niebieskich oczu sączyła. Nareszcie ozwał się lekarz:
Trzeba czasu, ale ręczę, że nie zginie.
Radość zabłysła na twarz Hanny jak promień słońca, migający między chmurami, rozjaśniło się czoło posępnego Mestwina i z wyrazem zadowolenia pocichu powtórzył:
Trzeba czasu.
Następnie książe drżącym głosem powitał powiernika i żonę, a kiedy się dowiedział, jakim sposobem uratował go rycerz niemiecki, jak najczulej mu podziękował.
— Nie wiem — rzekł po chwili — czego mam się spodziewać, czy życia, czy zgonu? ale to wnet roztrzygnę. Mestwinie podaj mi pałasz.
Z zadziwieniem rycerz niemiecki taki rozkaz usłyszał; natychmiast jednak broń żądaną złożył w ręce księcia.
— Teraz — rzekł Zbigniew — postaw na ziemi przed moim łożem ten szyszak stalowy.
Również i to, Mestwin wypełnił. Abraham śledził z uwagą najmniejsze księcia poruszenia, a do zdumienia Hanny mieszała się jakaś bojaźń zarówno do opisania, jak do wytłómaczenia trudna.
Wtenczas Zbigniew z trudnością się podniósł i lewą ręką oparłszy się o łoże, dźwignął miecz swój ogromny w górę, pomimo największych boleści, zatrzymał go przez chwilę w powietrzu, a stamtąd spuścił na hełm z twardej wyrobiony stali, a choć słabsze było to uderzenie od zwyczajnych bohatera ciosów, rozpadł się szyszak z łoskotem na dwoje przecięty.
— Nie zginę! — zawołał książe i opadł na łoże, dręczony pomnożonym przez te wysilenia bólem, nadzieję znać było jednak w żywszych jego oczach, a choć chwilowy rumieniec bledniejące lica opuścił, zostawił na nich ślady życia. Wtem Abraham z Hamburga głos zabrał i oświadczył, że spokojności nadewszystko księciu potrzeba, i że bez niej, nigdy go nie potrafi pomimo najlepszych chęci i największych usiłowań z tak niebezpiecznego wyprowadzić położenia.
Zapewnie uczuł prawdę tego rozumowania Zbigniew, bo obróciwszy się do żony, rzekł:
— Hanno, wróć do swoich komnat, nie ścierpię by widok moich boleści nieustannie cię dręczył, byś przy chorym przepędzała dnie młodości rozkoszom i uciechom przeznaczone, wróć do siebie, moje kochanie.
— I gdzież mi lepiej niż tutaj będzie, drogi Zbigniewie! z radością każde twoje e słowo słyszę, z uniesieniem patrzę na męża wracającego do życia. Nie posyłaj mnie na wygnanie do tych komnat tak bogatych wprawdzie, ale już tak dawno twoją, przytomnością, nieożywionych.
— Księżno i pani moja, — przerwał lekarz — twój widok księcia porusza, niespokojnym go czyni, podwaja natężenie umysłu, wlewa ogień w osłabione żyły, a to wszystko jest niebezpiecznem. Jutro, za kilka dni, dłużej będziesz mogła przy nim zabawić, ale dzisiaj zaklinam, oddal się pani, jeśli drogie ci są dnie księcia Zbigniewa, za których całość ręczę teraz, jeśli Bóg dwunastu pokoleń pobłogosławi mojej nauce i sztuce.
— Hanno, — rzekł książe — myśl, że każdy jęk wydarty z moich piersi przez ciężkie bole, twoje serce zasmuca, jest najgorszą dla mnie męczarnią.
Nie mogła się już dłużej opierać. Rzuciła się więc w męża objęcia, i uroniwszy łez kilka na rozdartem jego łonie, spojrzawszy jeszcze raz na ulubionego, wyszła z Mestwinem, któremu Zbigniew kazał odprowadzić żonę do jej pokojów, a potem zebrać ludzi, rozstawić ich po wieżach i wszystko przygotować do wojny, w której miał dowodzić, aż do wyzdrowienia księcia. Zalecił mu także Zbigniew, żeby miał staranie o dzielnym rycerzu z Gozdowa, którego niedawno bez zmysłów wniesiono do zamku.
Drżąca Hanna przebiegła lekką stopą liczne kurytarze i manowce dzielące ją od pysznych pokojów, a ile razy przy wstępowaniu lub schodzeniu z natrafiających się schodów, chciał jej podać rękę rycerz niemiecki, odpierała jego usłużność spojrzeniem malującem pogardę i największe oburzenie. Nakoniec przybywszy do swojego mieszkania, stanęła na progu.
— Tu kończy się twoja droga, — rzekła do Mestwina — uchodź więc z moich oczu — i wstąpiła do komnaty, lecz wkrótce potem obróciwszy się, ujrzała z gniewem, z bojaźnią pomieszanym, stojącego za sobą, Mestwina. Chciała zawołać na Katarzynę, ale rycerz z Wilderthalu nie dał jej czasu wymówić i słowa. Zbliżył się śmiało, porwał za rękę i cichym wyrzekł głosem:
Milczenie!... niewiasto, pamiętaj na straszną przysięgę.
Ach! jakżem nieszczęśliwa — zawołała księżna. — Nierozważna przysięga każe mi ukrywać występki tego zbrodniarza i słuchać miłosnych oświadczeń tego potworu, kiedy może w tej chwili mój Zbigniew umiera.
— Potwór i zbrodniarz — przerwał Mestwin — stojący przed tobą, naraził dziś życie dla człowieka tak kochanego od ciebie, i uniósł go wśród grożącej zewsząd śmierci Z tłumu zażartych wrogów.
— Tembardziej żałuję, — odparła Hanna — że Zbigniew winien zato jakąkolwiek wdzięczność takiemu jak ty zbrodniarzowi.
— Czyż zawsze — zawołał Mestwin — zaślepiona lecieć będziesz w otwartą przepaść? Czyż zawsze związana przesądami, nie wzniesiesz umysłu nad ciemności wieku i nie wzgardzisz stosunkami towarzystwa i niewolą od nich narzuconą? Możesz zostać najszczęśliwszą na ziemi istotą, a dla kilku słów przez człowieka równego tobie, przy stosie kamieni, który zowiecie ołtarzem, wymówionych, uzbrajasz zabójczemi, grotami rękę, którejby tak miłem było przyciskać cię do piersi. Hanno, obudź się ze snu, odpędź mary cnoty i powinności, oddal mylące cię złudzenie, bo wierzaj mi, pani, że już Zbigniew nie kocha ciebie.
Z trudnością córka Wszebora zatrzymała łzę, temi słowy wydartą jej boskim oczom i ze wzgardą odpowiedziała:
— Precz stąd, precz żmijo, twój jad nie wciśnie się do mojego serca, bo Zbigniew kocha mnie i kochać nie przestanie, a choćby zapomniał o Hannie, ona mu wiecznie zaprzysiężonej wiary dochowa.
— Nie, nie dochowa, — przerwał ponuro Mestwin — bo wtenczas najdoskonalszy utwór Boga, musiałby zniknąć z tego świata.
Wzdrygnęła się Hanna i po chwili z rozczuleniem wyrzekła:
— O Zbigniewie! gdybyś usłyszał obelgi, któremi twój powiernik mnie pokrywa, gdybyś poznał udaną przyjaźń i fałsz pokryty barwą szczerości, czyżbyś nie porwał się z łoża cierpień, nie przybiegł na pomoc twojej Hannie? Czyżbyś go nie orężem, ale już samym wzrokiem stąd nie oddalił?
— Niema siły na świecie, — krzyknął Mestwin — któraby mogła mnie stąd oddalić, kiedy widzę przed sobą postać ulubionej.
— A więc — ciągnęła dalej księżna — trzeba pożegnać się ze złotemi chwilami młodości, z rajem w wyobraźni utworzonym. Kwiaty strojące drogę życia, więdną przed mojemi kroki, zamiast Zbigniewa, zamiast opiekuńczego anioła, duch piekielny się zjawił, i zatruwając szczęście, czarnemi smutkami, powlókł me życie, zaćmił tak czystą, tak jasną dawniej przyszłość moję.
— Hanno, napróżno narzekasz. Nie znajdziesz litości w mojem sercu, dopóki nie zezwolisz na moje żądania: wtenczas dopiero poznasz nieznane dotąd szczęście, dopiero uczujesz wdzięk panowania nad wszystkimi; niech cię nie trwoży odległa ojczyzna i ojciec, ja nową, piękniejszą ojczyznę ci wskażę. Ujrzysz czarujące Niemiec okolice; twoje oko spocznie na miłych łąkach, na srebrzystych strumieniach, lub jeśli wzniosłe wolisz obrazy, dosyć jest skał i przepaści na świecie — dodał z szyderskim uśmiechem — dosyć burz i wichrów. Obierzesz co zechcesz, czy Niebo czy piekło, czy pałac okazały, czy cichą chatkę, wszystkie żądania twoje wypełnię, wszystko co można uczynić, uczynię, a to co nie można, jeszcze dla ciebie uczynię.
— Rycerzu, zapominasz się zupełnie, czy już nie wiesz do kogo przemawiasz?
— Do mojej żony, lub do mojej ofiary — odparł wściekle Mestwin.
— Jeśliś matkę lub siostrę miłował, jeśliś ojczyznę lub cokolwiek na świecie kochał, w imieniu, tego każę ci się natychmiast oddalić.
— I sądzisz — rzekł rycerz, nie zważając na to wezwanie — że Zbigniew jeszcze cię kocha, a przecież — dodał zręcznie — ciągle dzisiaj zwracały się jego oczy na Sławomirę z Kossowy.
Zadrżała pomimowolnie księżna, nie uszło to uwagi rycerza, który cięższe jeszcze rany gotował jej czułemu sercu.
— Powiedział mi nawet na turnieju, że jej piękność nierównie twoję przewyższa.
— Kłamstwo nieraz twoje usta skaziło i dotąd je kazi; — przerwała Hanna — znam dobrze Zbigniewa, nigdy on mnie nie opuści.
— Wyrzuci cię z serca, jak wyrzucił dar twojej teki — zawołał rycerz, rzucając na stół dane księciu dnia poprzedzającego rękawiczki, które podniósł, kiedy Zbigniew lecąc do boju, jego własne przywdział. Ten widok przeraził Hannę, i drżąca przycisnęła do piersi rękawiczkę, która niedawno spoczywała na dzielnej bohatera prawicy.
— Pani, — rzekł wtenczas Mestwin — zdaje się, że ten dowód musiał cię przekonać, że przed nim ustąpią wstrzymujące cię dotąd względy, że dłużej nie potrzebuję powtarzać próśb i przełożeń — a to mówiąc, chciał namiętne zarzucić uściski na śnieżne piersi swojej pani.
Cofnęła się Hanna.
— Rycerzu! — zawołała rozkazującym głosem — jestem bez pomocy, bez obrony. Wiara rycerska jeśli jeszcze nie zaginęła w bezecnem sercu, niech cię wstrzyma w szalonym zapędzie.
Właśnie w tej chwili wypadł sztylet zatknięty w pasie Mestwina. Porwała broń morderczą księżna i zwracając go do własnego łona, zawołała:
— Już znalazłam obrońcę, i nie lękam się ciebie.
A w jej oczach świetniał nadludzki ogień i zdawała się już nie być mieszkanką tej ziemi.
Stał oniemiały Mestwin, wlepiając wzrok okropny w postać anielską, niezrozumiana przez niego cnota w całym ukazała się blasku, i zwątpił o osiągnieniu szkaradnych celów.
— Ostatni raz powtarzam ci — rzekła księżna — abyś zaniechał nazawsze swoich zamiarów i nigdy nie śmiał stawiać się przede mną. Wieczna zapora między cnotą i zbrodnią dzieli nas w tem życiu, w przyszłem zaś przestrzeń niezmierzona między Niebem i piekłem jeśli skruchą i żalem nie przebłagasz Stwórcy.
Poznał wtenczas Mestwin, że mu żadna nie pozostawała nadzieja, że wszystko oprócz zemsty znikło dla niego na ziemi. Porzucił dotychczasową postać i nagłem przejściem, z wściekłego kochanka przemienił na wyrachowanego zbrodniarza. Ukłonił się księżnie z szyderskim uśmiechem.
— Pani, już się stało, chciałaś się zgubić i zgubiłaś się. Od tej chwili miłosne oświadczenia już o twoje uszy obijać się nie będą, ale przekleństwa i srogie wyrzuty zajmą ich miejsce. Żegnam cię, Hanno z Ciechanowa, poświęconaś na męki i boleści, nieznane dotąd temu światu, a jeśli po śmierci mam jęczeć w bezdennej przepaści, twoje życie piekłem się stanie, i tak zawsze twój los mojemu podobnym będzie.
Po tych słowach oddalił się rycerz, a kiedy stanął u drzwi, łoskot rzuconego na ziemię sztyletu obił się o jego uszy, odwrócił się i podniósłszy broń ulubioną, odszedł do swojej komnaty; nim jeszcze stanął u jej wnijścia, już miał ułożone pasmo zdrad i podstępów, któremi chciał najpiękniejszą i najcnotliwszą niewiastę doprowadzić do zguby.
Zastał w pokoju Ulrycha trudniącego się urządzaniem broni w szafach już czytelnikowi znajomych. Zbliżywszy się w milczeniu do stołu, rzucił spokojnie szyszak, zdjął ciężki pancerz i odpiął szpadę. Następnie z krwią zimniejszą usiadł w szerokiem krześle, założył ręce na piersi i giermka przywołał.
— Ulrychu, — rzekł mocnym głosem — ostatnia nadzieja uleciała dzisiaj ode mnie, zostaję wiernym panu mojemu i księciu, ale jego żona musi porzucić tę ziemię.
Po tych słowach, głośnym i przeciągłym śmiechem oznaczył dziką radość pochodzącą z pewności, że Hanna nie ujdzie jego nienawiści.
— Tak mój chłopcze, będziesz miał teraz dużo do roboty, ale też ufam ci jak sobie samemu; przyznać trzeba, żeś się dzielnie dzisiaj spisał, właśnie w stanowczej chwili doniosłeś mi o niebezpieczeństwie księcia. Zagadałem się z tym Skarbimirem i gdybyś nie przybiegł, wszystkoby już zgubionem było. Teraz uratowałem Zbigniewa, a on na mnie polega jak na Aniele Stróżu; przewybornie, doskonale, okoliczności mi sprzyjają, zemsta gotowa, ułożona już i niechybna.
— Od jakiegoś czasu — przerwał Ulrych — nie mogę cię zrozumieć, czy to, że w Polsce rozum straciłem, czy też, że ciemno i niedobrze się wyrażasz, rycerzu i panie mój.
— Do szatana, zaraz ci się lepiej wytłomaczę, ale wprzódy daj mi czarę wina.
Pobiegł na górę giermek i przyniósł złoty puchar pełny szumiącego napoju, który Mestwin od razu wychylił.
— Dobre wino, na Boga, — krzyknął — kilkam kropli wypił a już jaśniejsze przychodzą myśli, rozwidniają się zamiary i cele nie tak dalekiemi się wydają; siądź na tej poduszce przy moich nogach i słuchaj uważnie.
Wypełnił rozkaz Ulrych i z natężoną ciekawością wpatrywał się w rycerza, sądząc, że mu wykryje ważne tajemnice; niezmiernie zdziwił się zatem, kiedy następujące usłyszał pytanie.
— Czy dobry masz sztylet?
— Nienajlepszy, — odpowiedział po chwili — bo ten piękny, darowany mi jeszcze w Niemczech przez ciebie, na łowach zgubiłem; wprawdzie drugi w Płocku nabyłem, ale nie tak już ostry i mocny.
Wstał Mestwin i poszedłszy do szaf, jednę z nich otworzył, wyjął z niej sztylet stalowy i dał go giermkowi.
— Weź, — rzekł — jego żelazo jadem napuszczone, a kiedy nim tylko zadraśniesz wroga, natychmiast zginie.
Potem usiadł znów rycerz i dalej mówił.
—Czyś zawsze równie silny i wytrzymały w biegu?
Zdumiony młodzieniec odpowiedział, że nie stracił tych ważnych zalet.
— I czujesz się zdolnym narazić się na niebezpieczeństwo?
— Na wszystko co rozkażesz.
— A gdyby naprzykład i podstępu trzeba było użyć, czybyś umiał sprawę poruczoną zręcznie wykonać?
— Znasz mnie, panie, — odparł Ulrych — doświadczyłeś w niejednym razie i nie widzę do czego te wszystkie zapytania zmierzają.
— Ach! nie widzisz, zaraz się dowiesz, Ulrychu! chociażeś tak młody, powierzę ci jednak najskrytsze myśli, a w nagrodę takiej ufności żądam poświęcenia bez granic, oddania życia za moję sprawę i zrzeczenia się wszystkich uciech bez najmniejszego żalu.
— Gotów jestem, panie, — krzyknął młodzieniec — rozkaż a pójdę na śmierć.
— Dobrze, porywcze dziecię, dobrze — odparł Mestwin, i wpadł w głębokie zamyślenie, które nieprędko przerwał.
Nareszcie spokojnym tak przemówił głosem.
— Ta dumna Polka, ta księżna, jak to ją zowiesz, nie chciała odpowiedzieć na uczucia Mestwina z Wilderthalu, rycerza niemieckiego, a zatem zapadł na nią wyrok niczem niecofniony; musi umrzeć. Nie myśl jednak, żem ci dał ten sztylet dla jej zabicia, o nie, uchowaj Boże: tak słodkiej i prędkiej śmierci nie dozwolę Hannie z Ciechanowa, córce potężnego Wszebora, żonie potężniejszego jeszcze księcia Zbigniewa. Jeśli nie ze smutku, to przynajmniej z trucizny; prawdaż Ulrychu, trucizna jest przedziwnym środkiem, osobliwie, kiedy nie wnet, ale przez kilka godzin skutki swe wymierza.
— Bezwątpienia, — odparł młodzieniec — ale szkoda tak pięknej i cnotliwej...
Głośnym śmiechem przerwał mu Mestwin.
— Cnotliwej! — powtórzył — a to coś nowego, kobieta cnotliwa, nigdym nie słyszał, nigdym takiego cudu nie widział; a wszakże pierwszą niewiastę w kilka dni po urodzeniu szatan skusił. Wierz mi, Ulrychu, nie ma na świecie cnotliwej kobiety. Każda skryciej lub jawniej zdradza swoje powinności. Tak królowa jak wieśniaczka woli żywe oko kochanka, od poważnego męża.
— A jednak zdaje mi się, — rzekł Ulrych — żeś sam dopiero doświadczył oporu, któryby cię powinien przekonać o cnocie...
— Dziecko z ciebie, wielkie dziecko, nie masz doświadczenia. Że Hanna powodowana cnotą, odrzuciła moje przełożenia, ja w całem jej postępowaniu tylko dumę upatruję. Wystawia sobie żem prosty rycerz, mniej dźwięcznie brzmi w jej ustach Mestwin z Wilderthelu, niż Zbigniew książe Polski, i dlatego też taką odprawę mi dała, ale na piekło przysięgam, że pozna kto jest ten Mestwin i z kim się śmiała poróżnić. Teraz mój uczniu kochany, wyobraź sobie, że jestem mistrzem, którego nauki dobrze ci zapamiętać trzeba. Niech od dzisiejszego dnia, twoje przywiązanie do mnie, ma za granice ściany tego pokoju. Za niemi jesteś moim nieprzyjacielem, stajesz się sługą niewiernym, niecierpiącym swojego pana. Udajesz przed księżną, do której koniecznie musisz się wsunąć i przed jej Katarzyną, że moje okrucieństwo zniechęciło cię zupełnie, okrywasz mnie obelgami, oskarżasz o najokropniejsze zbrodnie. Tym sposobem pozyskasz ufność dowierzających najczęściej każdemu niewiast, a wieczorem każde ich słówko, każde poruszenie donosić mi będziesz. Dalsze postępowanie później ci oznaczę. Przewiduję, że nieraz odwiedzisz obóz Mieczysława, gdzie Skarbimir poddany mi zupełnie... Rozumiesz, Ulrychu?
— Rozumiem.
— Gdybym innemu te rozkazy ogłaszał, zakończyłbym ich wyliczanie workiem pełnym srebra.
— Ale wiesz, — krzyknął młodzieniec — niepotrzebne ci srebro, kiedy masz ze mną do czynienia.
— I właśnie dla tego nic ci nie dam.
— Oprócz łaski i przywiązania do człowieka odparł giermek — który cię pewno nie zdradzi.
— Dosyć i nauk i obietnicy — rzekł Mestwin, wstając z krzesła — pójdę teraz do Jordana. Słyszałeś?
— I wykonam — zawołał Ulrych.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Krasiński.