W mętnéj wodzie/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | W mętnéj wodzie |
Podtytuł | Obrazki współczesne |
Wydawca | Mieczysław Leitgeber i Spółka |
Data wyd. | 1870 |
Druk | Ludwik Merzbach |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tegoż samego wieczora, przyjmowała u siebie po raz pierwszy, otworzywszy salon w mieście, pani hrabina Wartska, świeżo ze wsi przybyła.
Hrabina nie była bardzo bliską sąsiadką nieboszczki Podkomorzynéj, wszakże należała do tego koła, w którém ona żyła... Zjeżdżały się do jednego parafialnego kościoła, bywały u siebie, a że bardzo jakieś dalekie zachodziło pokrewieństwo pomiędzy domem Wartskich a Młyńskich, zachowywano stósunki, choć one nigdy zbyt poufałemi nie były. Nieboszczka Podkomorzyna, osoba w wieku, bez przesady mogła się nazwać jedną z tych staropolskich matron, które za wzór postawić było można. Wielkiéj powagi i świętości obyczajów pobożna bez fanatyzmu, nie na okaz i dla ludzi, religijna duchem nie formą. Podkomorzyna była cichą, skromną, czynną i pełną prostoty...
Kuzynka Wartska, nie dawno owdowiała, któréj przymiotom świetnym wszyscy i najpierwsza Podkomorzyna oddawała sprawiedliwość — była innego wcale temperamentu. Była to osoba światowa, jak się wyrażają po klasztorach, lubiła się bawić, świecić, świetnie ubierać i grać pewną rolę. Niemogła zapomnieć, że była niegdyś bardzo piękną, a teraz jeszcze została przystojną i miłą, nie umiała i niechciała zestarzeć. Tytuł hrabiowski Wartskich wziął się jakoś za życia męża, nie wiedzieć zkąd, ale został przyjęty i uznany. Znaczne dobra go usprawiedliwiały, a że nieboszczyk mąż był gospodarny, poczciwy hreczkosiéj, mówiono nawet, że zostawił kapitały. Jedyna córka Wartskich wychowała się w klasztorze.. po śmierci ojca wróciła do domu.
Gdy powiemy, że była istotą zachwycającą, czytelniki i czytelniczki posądzą, że z niéj heroinę powieści uczynić chcemy; mogą się omylić — a jednak nie podobna inaczéj powiedzieć o Jadzi, tylko, że w istocie cudną była dzieweczką.
Piękność stanowiła jedną z mniejszych jéj zalet, ale dziwna rzecz, ten klasztór, na którego wychowanie tyle mówią... podziałał na nią w sposób najszczęśliwszy. Była to widać roślina, która za szkłem potrzebowała być pielęgnowaną, aby nic z woni i blasku nie stracić. — Tę świeżość uczuć, wrażeń, tę prostotę i naiwność, którą pobyt na wsi, nieustanne z prozą życia stykanie się — ściera, Jadzia zachowała, przywiozła z sobą... i zachwycała nią wszystkich.
Umiała wiele, czytała chciwie, ale rzeczywisty świat był dla niéj zabawką, ciekawością, widowiskiem niezmiernego zajęcia. Bawiła się wszystkiém, zachwycała ją rzecz najprostsza, radowała się powietrzu, wiośnie, słońcu, — a cóż dopiero nowym twarzom, ludziom i charakterom.
Wielkie umysłowe wykształcenie najdziwniéj łączyło się w niéj z tém dziewictwem wyobraźni, serca... duszy, które niezmierny urok nadaje kobiecie. Typ podobny Jadzi nie raz może wydaje wychowanie klasztorne, ale nigdy piękniejszego nie wytworzyło nad nią.
To téż wśród świata dziewic znudzonych w piętnastym roku schorowanych na duszy, rozczarowanych w ośmnastym, w dwudziestym chłodnych i zepsutych, a po nich już uwiędłych i zrozpaczonych, — Jadzia ze swém promieniejącém czołem, uśmiechniętemi usty, czystą duszą... była prawdziwym fenomenem. Dla niéj jeszcze czarne strony życia, były historyą bajeczną.
Pierwszą matka zachwycała się swą Jadzią, którą kochała niezmiernie, ale to była miłość nieco lubiąca się popisywać, bo hr. Wartska we wszystkiém się popisywała... cała żyła na zewnątrz.
Serce swe nawet zdawała się trzymać nieustannie na dłoni i tłómaczyć ludziom fizyologią jego. Czy doznała smutku czy radości, niepokoju czy nadziei... mówiła o tém szeroko i dzieliła się z towarzystwem.
Bez niego téż obejść się jéj było trudno. Jak tylko po śmierci męża, okoliczności dozwoliły przenieść się do miasta, a wiek Jadzi to usprawiedliwił, najęła skwapliwie kamienicę i postanowiła zamieszkać... wchodząc w wyższe towarzystwo miejskie.
Nie powiedzieliśmy pono, że hr. Warska lubiła czytać bez wyboru, niezmiernie wiele, że się zajmowała literaturą, tłómaczyła, pisała wiersze... i miała słabostkę autorską.
Autorstwo zaś, gdy jest tylko słabością, wymaga słuchaczów, czytelników, koła pewnego admiratorów, amfiteatru...
Hr. Wartska, jakkolwiek religijna — nie należała do przesadzenie ortodoksyjnych, próbowano ją wciągnąć do stronnictwa tego... ale okazało się to niepodobieństwem, gdyż miała już niektóre przekonania liberalne... nie dające się pod strychulce ortodoksyi podciągnąć. — Została więc katoliczką gorliwą... ale ściślejszéj obserwancyi podejrzaną. Niechciała się dać przekonać, żeby czytanie V. Hugo, mogło być grzechem, współczucie dla Lamennais’ego zbrodnią i zapał dla jedności Włoch świętokradztwem.
Hr. Wartska miała lat trzydzieści kilka, Jadwisia osiemnaście, ale gdy przy sobie stanęły wieczorem, można je było wziąć za dwie siostry, z których jedna już piła z czary żywota, druga się do niej uśmiechała. Byli nawet mężczyźni, którym rozwinięte w pełni wdzięki Hrabinéj więcéj przypadały do serca, niż na pół rozwity pączek...
Świętosław od powrotu Jadzi z klasztoru widywał dosyć często kuzynkę, ale jakkolwiek młody zapaleniec, marzyciel, nie zakochał się w niéj jeszcze.
Może się to wydawać dziwném, nie przeczę, ale tak było. On sam się temu dziwił nawet. Wprawdzie znali się od dzieciństwa, bawili się jeszcze niegdyś w piasku i ogródku razem, co potém miłość czyni trudną, ale przez lat kilka, gdy on był w szkołach, ona w klasztorze stronili się z oczów, i gdy się na nowo spotkali, była to prawie znajomość świeża... A jednak ani on na niéj, ani ona na nim nie uczyniła tego wrażenia, które się miłością nazywa.
Sławek znajdował ją prześliczną, lubił z nią mówić... bawił się w jéj towarzystwie doskonale; ale ani tęsknił za nią bardzo, ani się czuł poruszonym, gdy ją zobaczył. Ona przybiegała do niego bez rumieńca, spokojna, wesoła i nie było ani wzdychania do księżyca, ani łez, ani zasuszonych kwiatków, ani rękawiczek kradzionych... Słowem téj dobréj przyjaźni kuzynków brakło dramatu i zwykłego przyboru miłosnego.
Hrabina spoglądała na te stosunki zdaleka, ani faworyzując ich, ani im przeszkadzając... Może ta pozorna jéj obojętność czyniła je tak oziębłemi, nic bowiem nie zaostrza więcéj uczucia nad stawione mu przeszkody.
Choć Świętosław nie miał prawie nigdzie bywać i chciał się trochę zamknąć, pierwszy wyjątek musiał zaraz zrobić dla Hrabinéj, która wiedziała o jego przybyciu i tego dnia rana, poufale wezwała go, aby jako kuzynek, przybył jéj pomagać, bo się kilka osób na herbatę spodziewała.
Sławek trochę pomruczał na ten nieszczęśliwy zbieg okoliczności, gdyż przewidywał, że się będzie musiał prezentować, a potém oddawać wizyty, a potém przyjmować zaproszenia... Raz wpadłszy w ten wir, który się zowie światem, mający swe obowiązki, prawa, formy, człowiek już nie jest panem siebie, staje się niewolnikiem. Nie wiele najczęściéj zyskuje wśród społeczeństwa, które się do obowiązków nie poczuwa i chce się wyzyskiwać tylko wzajemnie, często traci oprócz czasu, spokój, wiarę u ludzi... ale nie mniéj są położenia, w których od towarzyskich stósunków zwolnić się niepodobna.
Sławek nie obrachowywał może tak głęboko następstw, nudziło go tylko poddaństwo, frak, białe rękawiczki, żargon salonu, jego rozmowy, wolał książkę i poufałą gawędkę, ale cóż było robić?
Kazano mu się stawić na ósmą! O saméj ósméj Sławek regularny, jak zegarek, we fraku, który mu zawadzał, w paliowych rękawiczkach, które podarł, kładnąc stał na progu mieszkania hrabinéj, oświeconego wspaniale i pierwszy wszedł do pustego salonu, wykwintnie umeblowanego.
Czekały nań fotograficzne albumy na stole, kilka książek przywiezionych z domu, gazety i broszury, których u hrabinéj nigdy nie brakło, gdyż miała słabość najpierwsza posiadać nowości, pierwsza je czytać i mówić o nich.
W salonie było cudzo, chłodno, smutno, świece się paliły, maleńki ogień na kominku... zwierciadła urzędowe odbijały mu jego własną fizyonomią znudzoną i paliowe rękawiczki... aż do uprzykrzenia... Już chciał siąść do albumów, gdy zaszeleściła suknia jedwabna i powoli zapinając na ręce bransoletę, weszła hrabina z twarzą gospodyni domu przed wielkim wieczorem, zmęczoną, zafrasowaną, zakłopotaną...
— Jakiżeś ty dobry, żeś przyszedł, zawołała ochrypłym nieco głosem pani, przeglądając się naprzód w zwierciadle, powiem ci że... jakkolwiek śmiała jakoś przed tym pierwszym wieczorem miejskim, straciłam odwagę... Będziesz mi trochę gospodarzył.
Wiesz, jak się boję śmieszności, wiesz, jak ci ludzie wyszukiwać ją lubią — a śmieszność zabija... Tu w mieście dom nowy, ludzie nowi, a jak się z tego wybrnie.
— Kuzynko dobrodziejko — ale po cóż w to brnąć? zapytał Sławek.
— Po co? dobry jesteś — a Jadzia?
— Jadzia? czyż jéj to na co potrzebne —
— Przecież ją trzeba ludziom pokazać.
— Czy ludzi jéj? spytał Sławek.
— Jedno i drugie, odpowiedziała hrabina, zresztą i ja potrzebowałam się rozerwać, odżywić...
— A więc — tout est pour le mieux, dans le meilleur des mondes.. uśmiechnął się Sławek, pocóż strach?
— Bo strach, do wszystkiego ludzkiego przymięszać się musi! westchnęła hrabina. — Strach to... to coś nieznanego, niespodziewanego — co spada na nas, jak deszcz kamienisty...
— Ale bo tu przynajmniéj nie ma się czego obawiać... Wszak nie będzie nikogo prócz dawnych znajomych, poufałe kółko...? spytał Młyński.
— A dawni znajomi, czy dawne czy nowe przyniosą nam serca i twarze? zawołała hrabina smutnie.
— Cóż się z Jadzią dzieje? zapytał, chcąc przerwać te smutki Sławek...
— Ubrana od godziny, ale zaczytała się niewiem w jakiéj książce, bo ja jéj już teraz wszystko czytać pozwalam i ani ją oderwać... To tak, powiadam ci we wszystkiém z nią... jak się zajmie czém... pochłonie ją całą!
— Ale że ją wszystko tak zajmuje, zaśmiał się Sławek, niema niebezpieczeństwa.
Hrabina bystro spojrzała na niego.
— Cóż ty robisz? zapytała.
— Ja jestem trochę, jak Jadzia, rzekł, śmiejąc się młody człowiek, przyznam się kuzynce, że i mnie tak po młodemu ciągnie i zachwyca wszystko... oprócz ceremonialnych herbat... dodał cicho.
— Masz mi za złe, żem cię prosiła? spoglądając nań spytała hrabina... a ty dziczku! na twojém miejscu każdy inny miałby się za bardzo szczęśliwego.
— Ale i ja bardzo jestem szczęśliwy, dopóki tu nikogo niema...
W tém dzwonek dał się słyszeć u drzwi, a hrabina postąpiła ku progowi...
Po szeleście sukni... poznać było łatwo, jedno z tych tryumfalnych wnijść niewieścich... dla których drzwi się na rozcież otwierają.
Jakoż wtoczyła się raczéj, niż weszła na salon w czarnéj atłasowéj sukni, podżyła, otyła, poważna osoba.. z krzyżem na szyi i rodzajem różańca zamiast bransolety na ręku... Trzy rzędy prawdziwych pereł, spięte serwoarem brylantowym na szyi, okraszały pozycyą socyalną hrabinéj Drejss, z domu książniczki P. —
Za hrabiną szła chuda, słuszna, w okularach, kuzynka jéj, panna Koralia S.... i pan Sopoćko...
Całe to gronko, którego nie prosić nie było można, które się przystawiło tak grzecznie a zawczasu — należało właśnie, jeśli nie do jawnych, to do nieuchronnych w przyszłości antagonistów salonu hrabinéj Wartskiéj.
Może dla tego w progu witano się jak najczuléj, śmiano się tak sucho a tak uporczywie, ściskano, dopytywano o zdrowie... (wszystko to naturalnie po francusku, gdyż hr. Drejss mówiła źle po polsku, et la langue ne lui etait pas familiére...)
Sopoćko miał minę uroczystą, urzędnika pogrzebowego, przychodzącego brać miarę na trumnę, panna Karolia oczyma sięgała po najciemniejszych kątkach.. a hrabina upatrywała już sobie miejsca honorowego, pryncypalnego, bo z pokory chrześcijańskiéj zapewne, nikomu się posiąść niedawała, a gdzie niemiała pierwszego miejsca... wychodziła zaraz, skarżąc się na ból głowy. Zasiadła téż na kanapie, jako królowa i władczyni.
Sopoćce musiał się przypomnieć Młyński, ale apostoł przyjął go z wyrachowaną grzecznością; zimną i surową. Na te preliminaria wpadła zarumieniona czytaniem, uśmiechająca się, choć oczy miała jakby po świeżych łzach Jadwisia.. bardzo pokornie przypadając dla powitania Drejssowéj (co ją ujęło) serdecznie ściskając pannę Karolię, co mogło groźném być dla jéj złotych okularów i ślicznie dygając Sopoćce, który zdala się odkłonił ostrożnie i niezgrabnie.
Z Jadzią życie i ciepło weszło do salonu... ale u drzwi zaczęto dzwonić a dzwonić, wchodziły panie, panowie, panny... Między innemi do niepoznania wyfryzowany, wypomadowany i wysznurowany pan Samuel... Towarzystwo podzieliło się na małe gronka, rozmowa się rozprysła, ale przedmiotów do niéj nie brakło...
Mówiono około kanapy o Bollandystach, których skróceniem zajmowała się panna Karolia.. Sopoćko o hr. Montalambercie... Pan Samuel o koniach, a Jadzia o kwiatkach... Wszystko to chwilami mięszało się razem...
Pani domu chciała coś zacząć o ostatnim dziele V. Hugo, ale wzmiankę powitano milczeniem złowrogiem...
Sławek pomagał, jak mógł, w gospodarstwie...
Dawano herbatę, gdy się do niego pochylił Samuel i szepnął mu.
— A cóż? widziałeś Lenę?
— Ja? nie —
— Byłem pewny, że do ciebie poleci, bo wczoraj już wiedziała o twojém przybyciu.. W pierwszéj chwili zarumieniła się, porwała.. chciała opłacić nie wiem czém bukiet aster, ażeby ci go zawieść, ale jéj nagle ręce opadły.. A! nie, zawołała — nie mogę zrobić tego, co serce pragnie! Całe miasto by jutro mówiło o tém i mój dobroczyńca byłby — skompromitowany.. Największą dlań uczynię ofiarę.. nie pójdę.
— I zrobiła to, rzekł Sławek.. bom jéj nie widział.
— Ale przez litość powinieneś sam ją poszukać, odparł Samuel.
Młyński ruszył ramionami.
— Kochany Samielu, rzekł mu, (bo tak się w szkołach nazywali) — nie sądź, bym był łakomy skandalu.. trzpiotowstwa i roztrzpiotanéj wdzięczności dowodów.. Serca nie mogę zmienić, jak wy na drobną monetę zdawkową — a skandalu na zimno tworzyć nie chcę. Samjel popatrzał nań i rzekł:
— Jesteś jak na nowicyusza do zbytku ostrożny.. ale masz słuszność! masz słuszność! cicho!.. milczę.
I ścisnął go za rękę..
— Sopoćko krąży koło ciebie, ręczę, że ma ci coś do powiedzenia.. jest to u nas potęga.. ostrzegam.
P. Samuel, który potęgi szanować umiał, usunął się zaraz, ustępując panu Sopoćce, który — jak przewidywał, przysiadł się zaraz do Sławka..
— Miałem zaszczyt, rzekł do niego poważnie tonem grzeczności zimnéj, znać dobrze nieodżałowanéj pamięci czcigodną matkę WPana dobrodzieja, panią podkomorzynę, była to jedna z ozdób towarzystwa, prawdziwy przykład cnót chrześcijańskich — a co za pobożna i święta niewiasta!!
Pozbawionym pan jesteś przewodniczki w życiu najpożądańszéj..
— I czuję to mocno — rzekł Sławek, ale mi po niéj pozostały te prawdy i zasady, któremi się ona kierowała.
— Obyś je z religijną czcią zachować umiał, podchwycił Sopoćko.. Niestety! samém przybyciem do miasta naszego, jeśli nadzwyczaj bacznym nie będziesz na stosunki, narażasz się pan na wpływy.. bardzo oddziałać mogące... Nasz czas, nasza młodzież, po części nasza literatura, obca także.. a szczególniéj niemiecka, prąd wieku wiodący na bezdroża.. wszystko to są niebezpieczeństwa.. szanowny panie...
— Nie spodziewam się im uledz.. odparł Świętosław...
— O! daj Boże! daj Boże! abyś zwiększył szereg obrońców prawdy, a nie zwolenników ponętnego fałszu! dorzucił Sopoćko.. Myślisz pan tu zabawić?
— Tego sam jeszcze niewiem dobrze.. wahając się, odpowiedział Młyński..
— Słyszałem, żeś pan czuł powołanie do literatury? spytał, uśmiechając się Sopoćko.
— Do nauki — poprawił Sławek żywo, chcę się uczyć i pracować.
— Wszystko zależy od tego, w jakim kierunku.. mówił Sopoćko — a do czegoż, jeśli spytać wolno, wiedzie pana szczególna skłonność?
— Potrzebowałbym dłużéj siebie wypróbować, aby na to pytanie odpowiedzieć.
— Co pan czytuje? dodał daléj stary.
— Nie robię wyboru, czytam wszystko.. jestem spragniony..
Sopoćko spojrzał smutnie na młodego człowieka.
— Ośmieliłbym się uczynić mu uwagę, że system ten nie jest najlepszym.. Owszem zalecałbym wybór jak najsurowszy... pewien program.. ale ja pana znudzę, dodał.. proszę mi przebaczyć, jestem wyłączny nieco, stary i jak to mówią — fanatyk. Fanatyzm jednak zdaje mi się konieczném następstwem silnych przekonań, tak jak tolerancya i obojętność jest cechą skeptycyzmu i niewiary..
Sławek zamilkł.. Sopoćko uznał zapewne, iż na pierwszy wieczór dostatecznie rozpoczął i pomówiwszy kilka słów obojętnych, poszedł ku kanapie dopomagać pani hrabinie Drejssowéj, która apostołowała za jakiémś bractwem świeżo z Francyi wszczepioném...
Pomimo, że towarzystwo z różnych było złożone żywiołów, hrabina Drejssowa, którą to dawniéj czytelnicy Rzewuskiego zwali matką kościoła.. — nadawała ton rozmowie — ale nie śmiejąc z nią walczyć, ani się jéj sprzeciwiać, a nie chcąc z nią polemizować, reszta gości zachowywała milczenie ostrożne. — Rozmowa ostygła, sztywna ożywić się nie mogła, czuć w niéj było niespójność członków towarzystwa...
Kiedy niekiedy ukradkiem rzucano na siebie wzrokiem.. ruszano lekko ramionami, lub w ostateczności potakiwano zimno..
Sopoćko i hrabina.. czuli się także nie na swym gruncie i po herbacie jakoś wkrótce cała kupka ta wyśliznęła się z salonu.. Był to znak dla innych do powolnego wynoszenia się, wieczór zakończył się dosyć smętnie.. Hrabina Wartska chcącemu już także wyjść Sławkowi dała znak, aby pozostał.. musiał być posłusznym.. Jadwisia ścisnęła go za rękę, szepnąwszy mu — idę, rozbieram się i muszę doczytać książki... Siedziałam jak na żarzących węglach!
— Cóżci to tak ciekawego, rozpoczęła!
— A! mama mi dała Notre Dame de Paris V. Hugo... Stanęłam na scenie z Febusem... i musiałam rzucić. Do zobaczenia...
Uciekła... w salonie jak przed wieczorem została tylko hrabina w fotelu rozpinająca bransolety i Sławek przed nią z kapeluszem w ręku..
— Słuchajno, kuzynku.. muszę z tobą pomówić otwarcie... niedarmo jesteś kuzynkiem... odezwała się hrabina, czarującym uśmiechem go wabiąc... siadaj koło mnie... tu... blisko... i zawrzyjmy ścisłe przymierze.. Chcesz mi być pomocą?
— Jeśli potrafię? w czém? spytał Młyński.
— Jak ci się wytłómaczyć!... hm! słuchaj... Dotąd salon Drejssowéj był tu najpierwszym, najwięcéj uczęszczanym i jak oni zowią — wpływowym... Ale to, jak wiesz... fakcya ultramontanów i fanatyków... Wiele osób z nimi pogodzić się nie może, bywa tam, bo niema gdzie bywać... Ja chcę... jakżeby ci to powiedzieć?? nowe stworzyć ognisko... liberalne, w duchu czasu, katolickie, ale swobodne razem... ty już mnie rozumiesz? nie prawdaż? — Nie chodzi mi wcale o to, ażebym ja grała w niém rolę przeważną... ale ażeby ludzie, co się widzieć, rozmawiać, dowiedzieć się o czém, przedyskutować coś pragną, mieli swobodny salon... plac neutralny.. miejsce, gdzieby ich głosu żaden fanatyzm nie głuszył, żadne uprzedzenie nie tamowało..
Zdaje mi się kochany kuzynku, że jesteśmy jednych przekonań, że ty także rad byś szerzyć światło, pracować, torować drogi do postępu... działać na ostygłą naszą społeczność... ofiaruję ci więc salon mój jako... pole do pracy.. Ale ty może już rozumiesz...
— Doskonale, hrabino — odparł Sławek... jestem nawet uniesiony tą myślą, przyklaskuję, cieszę się — ale... — Jakież — ale...
— Ale na co ja ci się tu przydam, człowiek nowy, nieznany... obcy, niemający wpływu? Nie łudź się kochana pani — dodał, występując w ten sposób, wydasz wojnę hr. Drejss, a jéj klika zbrojną jest i straszną..
— No, to będziemy walczyli! spokojnie ozwała się hrabina — czy się lękasz?
— Nie — do walki przecież trzeba oręża i ludzi. Gdzież nasi zapaśnicy. Ja...? to za mało.
— Masz między młodzieżą stósunki...
— Tak, ale nie wielkie...
— A ja? a Jadwisia? nie jesteśmyż w swoim rodzaju potęgami i żołnierzami.
— Jadzia!! zawołał Sławek, pocóż ją mięszać do tego?
— Jadzia nie wmięszana, nie wiedząc o tém, oczyma i uśmiechem posiłkować nam będzie?
Sławek milczał.
— No — cóż mówisz na myśl moją? spytała Wartska.
— Myśl jest prześliczna, kochana kuzynko — tylko tylko... jak tu ją wykonać?
— Ja mam moje plany... nie darmo jestem kobietą.. idzie mi o to, ażebyś mi dopomógł.
— Cel tak piękny! całém sercem...
— Wiem, że stworzenie ogniska nie łatwe... że obca w mieście narażam się... że...
— Jeśli mi pozwolisz młokosowi zrobić sobie uwagę, dodam, rzekł nieśmiało Sławek, iż nawet pomoc moja... może mieć niedogodność... Ludzie źli mogą mnie posądzić...
Nieśmiał dokończyć, hrabina się rozśmiała.
— O co? o to, że się kochasz we mnie? albo w Jadzi? prawda...
Sławek zarumienił się, jak wiśnia.
— No, powiedzże, czybyś się wstydził, gdyby cię posądzono o jedno lub drugie?
— A! nie — ale dla was... dla hrabinéj... dla Jadzi.
— Dla mnie!! zawołała Wartska... ja sobie z takich gawęd będę żartować... a przyznam ci się, że gdyby mi tak ślicznego chłopca, jak ty... dawano za kochanka... nie oburzyłabym się bardzo.. Sławek zmięszany, się skłonił.
— Co się tyczy Jadzi... gdyby mówiono, że się starasz o nią — czy myślisz, że toby jéj zaszkodziło? Owszem aby panna miała pretendentów, potrzeba koniecznie współzawodnictwa... Słowem, nie wykręcisz mi się...
— Wykręcać się nie myślę. Ja wykręcać! zawołał Młyński... całując ją w rękę.. i staję pod rozkazy tak pięknego i miłego hetmana...
— No, więc jesteś mój i śmiejąc się, rzekła hrabina... Najpierwszy rozkaz jaki wydaję, zwerbuj mi jako na obiad Samuela Kozikę... Jemu się nie powie nic, ale go potrzeba zużytkować...
— Za pozwoleniem — odparł Sławek — zemną kuzynko — zrobisz, co zechcesz... ale z Samuelem potrzeba ostrożnie!
— Zostaw mi to! znam ludzi...
— Może sobie wyobrazić...
— Nie dam mu nic marzyć i nie wyobrażać... a teraz... dobranoc i obiad u mnie o piątéj... punkt o piątéj. Czekam was obu! A to cośmy z sobą mówili, pozostaje najgłębszą między nami tajemnicą... dobranoc...
— A Jadzi nie dam dobranoc...?
— Gdzież tam! ona już dawno w łóżku z książką... i muszę tylko dopilnować, żeby firanek nie popaliła!!
Uśmiechnęła się piękna hrabina, ścisnęła za rękę kuzynka, spojrzała mu w oczy... i wyszła powoli zamyślona.