W matni (Urke-Nachalnik, 1938)/Rozdział XII
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | W matni |
Podtytuł | Powieść sensacyjna |
Wydawca | Wydawnictwo M. Fruchtmana |
Data wyd. | 1938 |
Druk | Drukarnia P. Brzeziński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Minęło kilka tygodni. Wiosna była już w całej pełni. Krygier i Janek czynili przygotowania do opuszczenia Polski. Po klęsce, jaką Janek doznał w Warszawie, pragnął czym prędzej opuścić kraj. Ale Ada zwlekała z dnia na dzień, jakgdyby czekała na coś, co ma niebawem nastąpić.
Także Krygier zaniedbał się trochę w obowiązkach. Szukał okazji, by być jaknajbliżej Janka i jego kochanki. Żadna kobieta nie pociągała go tak, jak Ada. Nie śmiał o tym mówić otwarcie. Jeszcze trwał w walce ze sobą, z ukrytymi uczuciami, które uważał za ośmieszające go.
Krygier zdawał sobie sprawę z tego, że Ada z rozmysłem zwabia go w swoje podstępne sieci kokoty. I postanowił wytrwać. Nie poddać się.
Ada nie ustępowała. Czytała z jego twarzy, że stoi wobec pokusy. Robiła, co mogła, nie przepuszczając najmniejszej okazji. Starała się urządzać tak, by coraz częściej pozostawać sam na sam w pokoju z Krygierem. Wiedziała, że gdy zdobędzie go, otworzą się przed nią wszystkie tajemnice tej bandy.
Ada, widząc, że ta droga zawodzi, usiłowała rozpalić w Janku pożogę zazdrości, by rzucił się na Krygiera Działała w myśl zasady, że gdzie dwaj się kłócą, tam konfident uzyskuje informacje...
I oto pewnego wieczora, gdy Krygier przybył do pokoju fanka, by omówić pewną „robotę“, którą pilnował w Warszawie, zastał tam tylko Adę. Przywitała go serdeczniej niż zwykle. Odrazu wskazała mu miejsce na kozetce, siadając tuż obok niego. I już po chwili znalazła się na jego kolanach.
Krygier był oszołomiony. On, człowiek o niebywale silnej woli, poczuł się słabym młodzieńcem, którego uwodzi wyrafinowana kobieta.
Ale zanim Krygier zdążył jej coś powiedzieć i przestrzec, że z nim nie da sobie rady oraz, że oprze się każdej pokusie, drzwi się otworzyły i na progu pokoju stanął Janek. To, co ujrzał, wprowadziło go w stan osłupienia.
Janek i Ada zamienili ze sobą spojrzenia, jakby spotkali się na innym świecie. Ada jednak w lot zorientowała się, co ma zrobić.
Zwinnie zeskoczyła z kolan Krygiera i filuternie zaśmiała się.
— Brawo! Brawo! — zawołała radośnie — jesteś zazdrosny!... Janek jest o mnie zazdrosny!. Cha. cha, cha. Chciałam to sprawdzić na sobie i nareszcie przekonałam się! Założyłem się z Krygierem, który utrzymywał, że z ciebie nie taki głupi chłopak, byś miał być zazdrosny.. Wygrałam zakład!... Daj-no szybko te pięćdziesiąt rubli!... — zawołała radośnie do Krygiera. — Przegrałeś, więc płać!..
Krygier nie ruszał się z miejsca. Jego oczy dziwnie patrzały na Ady. Czoło jego pokryły zmarszczki, które świadczyły, że dokonał odkrycia. Istotnie przejrzał teraz tę kobietę.
Janek, jak każdy zakochany, przyjmował słowa Ady z ufnością. Oboje padli sobie w objęcia i usta ich połączyły się w pocałunku.
— Czego siedzisz tak, jakbyś znieruchomiał? — zawołał Janek do Krygiera — Nie sądź, że Jestem takt głupi, uwierzyłem, żeś chciał mi odbić przyjaciółkę. Zresztą ufam jej i jestem przekonany, że nie byłaby do tego zdolna. Ale najważniejsze, że Ada nie jest znowu taka głupia, by chciała mnie zastąpić tobą.
Krygier wymusił na sobie uśmiech, nie odpowiadając ani słowa. Wsiał z kozetki i zamierzał odejść.
— Wpierw oddaj mi pięćdziesiąt rubli, które przegrałeś — wyciągnęła do Krygiera rękę uśmiechnięta Ada.
Krygier zmierzył ją ostrym spojrzeniem od stóp do głowy. Ada straciła w jego oczach wszystko. Przekonawszy się, że Janek jest usidlony przez niebywałe niebezpieczną kobietę, powziął raptownie decyzję.
— Janku, musisz z ze mną natychmiast pójść. Ale już! Niezwłocznie! Musimy omówić pewną ważną sprawę.
Ale Ada próbowała obrócić poważny nastrój. Nadal żartowała.
— Jakto, panie Krygier, nie płaci pan przegranego zakładu? Gotowam pomyśleć, że pan nie jest dżentelmenem!...
Janek obserwował ich, nie rozumiejąc niczego. Dostrzegł tylko, że Ada dziwnie ściągała powieki, a twarz jej pokrywały naprzemian to rumieńce, to bladość.
Ale Krygier, jakby nie zważał na nią i ostro pociągnął Janka za sobą:
— Chodź! Muszę z tobą pomówić w bardzo ważnej sprawie. Zapominasz się.
Do rozmowy wtrąciła się Ada:
— Janek teraz nie pójdzie! — pociągnęła go za ramię ku sobie, spoglądając ostro w stronę Krygiera.
— A Ja ci powiadam że pójdzie ze mną! — utkwił swój wzrok w twarzy Ady. Zwracając się do Janka, Krygier rzekł: — Zapomniałeś już, że w „tamtej“ sprawie umówiliśmy się na trzecią w nocy w Warszawie. Musimy się stawić na czas.
— „Tamta“ sprawa to nie zając i nie ucieknie! — odparła Ada śmiejąc się na głos. — W ogóle więcej mu nie pozwolę na uczestnictwo w „tamtych“ interesach.. Dosyć! Nie chcę aby więzienie nas rozłączyło! Słyszysz? Nie chcę...
Janek stał niezdecydowany. Nie mógł umysłem ogarnąć tego, co między nimi zaszło. Ada zmuszała go spojrzeniem do posłuszeństwa. W duchu Janek staczał walkę: kogo tu słuchać? Adę czy Krygiera?
Janek przemówił niepewnym głosem:
— Co się pali? Później opowiesz mi o tym, co jest takie pilne. W Warszawie możecie to wykonać beze mnie.
Krygier nie wyrzekł ani słowa. Trzesnął drzwiami. Czuł się do żywego dotknięty. Teraz nie miał żadnej wątpliwości, że Janek dostał się w sieci, do których wciągnął także swoich towarzyszy. Gdy przypomniał sobie wszystkie rozmowy, które prowadzono w obecności Ady, doszedł do przekonania, że Ada jest wyrafinowaną i przewrotną konfidentką i że wie już zbyt wiele o całej bandzie.
W godzinę potem Krygier mknął już autem w kierunku Warszawy.
Gdyby tak zapytano Krygiera o powód jego pośpiechu, nie umiałby na to pytanie udzielić usprawiedliwiającej odpowiedzi. Czuł, że gna go jakaś tajemnicza siła. Chciał się wyrwać z piekielnego kręgu myśli, które go trzymały w napięciu i podnieceniu. Zdawał sobie sprawę z tego, że powinien na zimno wszystko rozważyć i załatwić, by czym prędzej opuścić Polskę. A załatwić miał jeszcze sporo spraw.
Musi zlikwidować sprawy, wiążące go z Jankiem, Milczkiem. Antkiem, Bajgełem, „zimną kokotą“...
O Wołkowie najmniej teraz myślał Dokument, który miał przy sobie, z podpisem Wołkowa, wystarczał mu, by moc go trzymać w szachu. Szczupaka i jego wywiadowców najmniej się teraz obawiał.
Najwięcej niepokoiła go Ada, kochanka Janka. Na wspomnienie o licznych znajomościach, zawartych za jej pośrednictwem w pensjonacie, pomyślał ze strachem, czy nie było wśród nich konfidentów, którzy bawili się z nim w kota i myszkę.
— Czymprędzej uciekać stąd — mawiał do siebie Kryger.
Do Warszawy auto jego przybyło o drugiej w nocy. Krygier kazał siebie zawieźć do jednego z nocnych lokali. Wiedział, ze w tym stanie podniecenia, w jakim się znajdował nie bodzie mógł zasnąć. Nadto spodziewał się, że w tym lokalu zastanie swoich towarzyszy.
Krygier wszedł do lokalu krokiem pewnym siebie. Panowała tu specyficzna atmosfera, przesiąknięta zapachem potraw trunków i perfum. Wydekoltowane panie siedziały obok wyfraczonych panów.
Orkiestra grała sentymentalne tango. Krygier przystanął, by ostrym spojrzeniem objąć tańczące pary oraz siedzących przy stolikach.
W półmroku, który teraz zapanował, parki posuwały się po śliskiej posadzce. Twarze pań wyrażały triumfalną pewność z tego, że mężczyźni, którzy krzątają się dokoła, są igraszką w ich ręku.
Krygier nie znosił teraz triumfujących oczu kobiet. Ruchy ich ciał w tańcu sprawiały na niego wrażenie tańca węży. Wydusiłby je teraz!... Teraz oskarżał w duchu kobiety, że dla nich ludzie giną, dla nich dostają się do więzień!...
Usiadł z boku przy wolnym stoliku. Nie odpowiadał na prowokujące uśmiechy wydekoltowanej „świeżej“ blondynki. Nie mogąc się pozbyć natrętnych spojrzeń, odwrócił się od niej nerwowo.
Kelner, dobry psycholog, spostrzegłszy ruch gościa, pośpieszył doń, by go wyrwać z opresji...
— Sługa jaśnie pana dyrektora — skłonił się przed Krygierem.
— Szampana! — rzucił Krygier krótko.
Po pierwszym kieliszku humor poprawił się Krygierowi. Mimowoli wzrok jego błądził po obnażonych plecach tancerek i eleganckich pań. Cała sala przedstawiała mu się, jak we mgle.
Dziwił się, że Milczek i Antek tu nie przybyli. Tak omówili się, że napewno tu zajrzą, czy przyjechał. Może wsypali się?... Mieli tu być punktualnie o trzeciej. Ludzie nocy są zazwyczaj bardzo punktualni. Wiedzą, że do pracy muszą się stawić z zegarkiem w ręku Od jednej minuty zależna jest ich wolność, a czasem i życie! Jedna minuta może zaważyć na wymiarze kary! A skoro jednak się spóźnili, musi w tym coś być. Krygier był zaniepokojony. Nerwowym ruchem wyjmował co pewien czas zegarek.
Krygier wstał od stolika, by udać się na pierwsze piętro, gdzie również mieściła się sala. Ostrym spojrzeniem, Krygier jakby sfotografował obecnych na górnej sali, jego towarzyszy i tu nie było. Pewnym krokiem skierował się ku drzwiom. Wtem spostrzegł kogoś, na widok którego nawet stalowe nerwy Krygiera nie wytrzymały. Silny dreszcz wstrząsnął nim. U wejścia stanął oko w oko ze Szczupakiem.
Krygier usiłował odwrócić głowę, udając, że go nie widzi. Ale komisarz policji z uśmiechem zadowolenia na twarzy zbliżył się do Krygiera i szepnął mu na ucho:
— Panie Krygier, pan jest aresztowany!...
Krygier próbował przybrać niewinny wyraz twarzy, ale komisarz dodał stanowczym głosem:
— Jeżeli Panu zależy na wywołaniu zbiegowiska, proszę bardzo. Mnie się jednak wydaje, że dla nas obu będzie lepiej, gdy to przeprowadzimy dyskretnie i spokojnie. Po co goście lokalu mają wiedzieć, kim pan jest naprawdę.
Szczupak jakby teraz urósł o kilka głów wyżej. Jego twarz wyrażała triumf, pewność siebie, zwycięstwo. A silnie zbudowany, rosły Krygier naraz poczuł się słabym, maluczkim, bezsilnym, niby dziecko. Spotka me to nastąpiło nadspodziewanie szybko. Był zaskoczony. W lot zorientował się, że stawianie w tej sytuacji oporu byłoby bezcelowe. Obaj wyszli spokojnie na ulicę. Nikt z gości nawet nie zauważył sceny, która rozegrała się we drzwiach.
Obaj szli chodnikiem ulicy obok siebie, nie zamieniając ze sobą ani słowa. Krygier dziwił się, że komisarz nie wzywa pomocy policji. Nie pojął pewności siebie, która biła z tej drobnej postaci.
Skręcili do bocznej uliczki. Naraz Szczupak przystanął:
— Pan wybaczy, panie Krygier ale.... Proszę pozwolić swoje ręce.
Żelazne kajdanki zadzwoniły w uszach Krygiera, który panował nad sobą i odpowiedział spokojnie:
— Czego się pan tak śpieszy?
— Tempo! Tempo! — rzekł lekceważąco Szczupak.
— I pan naprawdę zamierza mnie odprowadzić do Urzędu Śledczego?
— Co w tym dziwnego? No, dawaj prędzej łapki. Później pogadamy ze sobą. Szkoda czasu. Czekają na nas w Urzędzie Śledczym.
Krygier był więcej, niż pewny, że pozostaje pod ukrytą obserwacją ludzi Szczupaka, w przeciwnym razie nie zachowałby się tak spokojnie i pewnie.
Szczupak robił dziwne wrażenie z rewolwerem w jednej, a kajdankami w drugiej ręce, wobec wysokiego i rosłego Krygiera.
— Zbyt wielki spotkałby pana zaszczyt, gdyby pan osobiście mnie zaprowadził do Urzędu Śledczego.
— Oto mnie właśnie chodzi! Zresztą, nie uważam pana za tak głupiego, by nie domyślił się, że moi ludzie mają tu pana na oku Radze przeto panu nie próbować stawiania oporu. Powiem panu więcej. Cała pańska „paczka” jest już dawno w moim ręku. Każdej chwili mogę ich osadzić w więzieniu, jak to uczyniłem dziś z panem. Co słychać w Zakopanem?
— Świetnie — odparł Krygier z uśmiechem. — Klawy Janek rozkoszuje się tam urodziwą waszą konfidentką. Tym razem — muszę panu zrobić komplement — konfidentka gra swoją rolę wybornie.
— A pana ta kobieta nie zaintrygowała? — uśmiechał się Szczupak.
Krygier zagryzł wargi i rozglądał się z lękiem dokoła.
— Czego się pan tak rozgląda. Daremnie. Pan tu nikogo nie zauważy. Moi ludzie są dobrze ukryci w bramach domów. Także twoi ludzie trzymają mnie pod obserwacją. Pozwól nałożyć sobie kajdanki na ręce, a zaoszczędzisz mi alarmu.
— Pan mówi to poważnie?
— Wszystko co robię, jest poważnie pomyślane.
— Ja także — uśmiechnął się Krygier.
— Wiem o tym, ale zapewniam pana, że teraz już nic się nie da zrobić. Nie jedną rwałem noc bezsenną z twego powodu i twoich kompanów, już najwyższy czas, abyście zaznali odpoczynku za kratami.
Krygier rzekł z wymuszonym uśmiechem:
— Mam nadzieję, że pan komisarz i teraz mnie puści wolnym.
— Z jakiej racji?
— Bo ocaliłem panu życie w swoim czasie, w naszej piwnicy Takie rzeczy się pamięta. Człowiek winien być wdzięczny.
— Niestety, tym razem nie mogę bawić się w ciuciubabkę i udawać „dżentelmena“. Daj pan lepiej swoje ręce.
Krygier patrzał na niego obojętnie, nie ruszając się z miejsca.
Krygier w czasie rozmowy kręcił nerwowo laską, jakby rozmyślał nad tym, jak postąpić. Nie mógł się zdecydować. Komisarz nie spuszczał zeń oka śledząc za najmniejszym jego ruchem. Krygier nie mógł pojąć dlaczego z nim kontynuuje rozmowę, nie alarmując posterunkowych czy ukrytych wywiadowców.
— Chodźmy! — rozkazał komisarz. — Radzę panu nie próbować ucieczki, gdyż jestem doskonałym strzelcem.
— Wszyscy detektywi lubią się chwalić — roześmiał się Krygier.
— Idziemy! — ponowił rozkaz Szczupak.
— Nie ma rady! — żartował Krygier. — Trzeba iść. O ile pan koniecznie obstaje przy żądaniu, proszę, oto moje ręce. Nie chcę, by panu serce waliło ze strachu...
Krygier wyciągnął ręce, by Szczupak założył mu kajdanki.
Szczupak potrząsnął głową na znak, że już zrezygnował z tego pomysłu.
Obaj szli w milczeniu, każdy pogrążony w rozmyślaniach. Szczupak nie wątpił, że uda mu się osobiście odprowadzić Krygiera do Urzędu Śledczego. Serce jego rozpierało uczucie radości, że będzie mógł zaimponować Wołkowowi.
W rzeczywistości Szczupak nie miał nikogo do pomocy. Wszedł do nocnego lokalu i przypadkowo natknął się tam na Krygiera. Zdawał sobie sprawę z tego, że tylko odwaga i samozaparciem zrealizuje to niebezpieczne przedsięwzięcie.
Dobrze znał karnie głowy świata podziemnego, do których zaliczał się Krygier. Wiedział z doświadczenia, że tacy ludzie nie mają przy sobie broni, a nawet gdy ją mają przy sobie nie robią z niej użytku. Rozpruwacze nienawidzą „mokrej“ roboty. Szczupak postanowił grać rolę bohatera nieustraszonego do końca. Był pewien, że Krygier nie pozna się na tym i że nie będzie próbował ucieczki.
Dzieliła ich już niewielka odległość od Urzędu Śledczego, jeszcze jedna uliczka!...
— O ile się nie mylę, wnet będziemy na miejscu.. odezwał się Krygier. — Czy można wiedzieć za jakie przestępstwa pan mnie aresztuje?
— Rozumiem pana. Ma pan tyle przestępstw na swoim sumieniu, że nie orientuje się pan w sytuacji... Bądź pan spokojny o to, już sporządzimy odpowiedni spis. Przede wszystkim interesuje nas sprawa włamania do skarbca.
— O jakim skarbcu pan mówi?
— O tym pomówimy w Urzędzie Śledczym. Zresztą już jesteśmy bardzo blisko.
Zegar na ratuszu wybił godzinę piątą, gdy obaj znaleźli się na schodach, wiodących do Urzędu Śledczego. Szczupak był tak wyczerpany ze strachu i triumfu, że Krygiera odprowadził do pierwszej celi aresztu, gdzie Regina zakończyła tak tragicznie młode życie. Żelazne drzwi zatrzasnęły się za Krygierem. Pozostał sam w celi.
Krygier parsknął głośnym śmiechem. Nie mógł opanować wybuchu dobrego humoru. Ale już po chwili nastrój mu się zmienił.
— Co za idiota ze mnie! — wołał, przemierzając celę niewiadomo poraz który. — Poco szedłem do tej konfidentki?... Pomknąłem z Zakopanego do Warszawy?... Jakże nieostrożnie zachowałem się, wstępując do nocnego lokalu?.. Ale dlaczego ani Milczek, ani Antek nie uprzedzili mnie o grożącym niebezpieczeństwie?
Rzucił się na drewnianą narę, ustawioną w celi. Wzrok utkwił w ciemnym suficie. W celi robiło się coraz jaśniej, ale w jego sercu — coraz ciemniej. Przyszłość zapowiadała mu się w świetle ponurym.
Nie po raz pierwszy trafił do więzienia. Niejednokrotnie przymierał głodem. Ale to było dawniej. Tyle już czasu upłynęło. Szczęście mu sprzyjało. Dziesięć lat bez przerwy bawił na wolności. Używał. Pieniędzy mu nie brakło. Prowadził wytworny tryb życia. Nie było jednak wiezienia, z któregoby mu nie udało się uciec. Ale teraz czuł się złamanym. Zdawał sobie sprawę z tego, że policja miała go od dłuższego czasu na oku i że śledziła każdy jego krok. Nie mógł sobie wybaczyć, że on, Krygier, doświadczony król rozpruwaczy, dał się wodzić za nos przez wyrafinowaną konfidentkę.
— Ach, gdybym się teraz wydostał stąd, udusiłbym ją! — wołał Krygier w rozpaczy. — Własnymi rękami udusiłbym ją!
Krygier nigdy nie popełnił zbrodni. Nie zrobiłby tego za żadna cenę. Ale tę kobietę, która podstępem do stała się do ich bandy, by ją wydać w ręce policji, gotów był zgładzić ze świata. Uczyniłby to na zimno.
— Kto wie, czy Klawy fanek już nie powędrował za kraty? — przebiegła jego mózg złowroga myśl.
Wielki żywił teraz żal do Janka, bo, gdyby nie uganiał się o jej względy, nie doszłoby do tego.
Naraz przypomniał sobie Reginę?
— Gdzie to naraz zniknęła bez śladu? — zapytywał siebie Krygier w duchu.
Różne myśli napływały mu teraz do głowy. Nie mógł się nadziwić postępowaniu komisarza Szczupaka. Dlaczego na przykład, nie poddał go rewizji zanim zamknął wo w celi, jak to zazwyczaj się robi z aresztowanym, którym wyjmie się wszystko z kieszeni?
Krygier rzekł do siebie:
— Zapewne wezmą się zaraz do mnie. Oni są pewni, że tu niczego nie zdołam wymyśleć..
Wzrok jego spoczął na grubych kratach. Zerwał się z posłania, by zbliżyć się do okna. Ręką namacał kraty. Uśmiech zgorzkniały wykrzywił jego usta:
— O, te kraty są za grube! Mój „włos“ będzie bezsilny wobec nich! A zresztą zbyt wiele czasu trzeba było stracić, a kto wie, czy zaraz odeślą mnie do więzienia.
Krygier stale nosił przy sobie „włos“ angielski, ukryty w obcasach swoich pantofli angielskich. Z tego względu nigdy nie przerażał się faktem aresztowania.
Zaczął badać okiem dziedziniec, na który okno wychodziło. W lot zorientował się, nie ta droga nie prowadzi na wolność.
Zbliżył się do drzwi. „Fachowo“ je obmacał ze wszystkich stron. Wyczuł nawet wytrzymałość rygli, umieszczonych po tamtej stronie, lako inżynier zdawał sobie sprawę z tego, jaka czekałaby go praca, gdyby zdecydował się na tę „robotę“. Pragnął za wszelką cenę jeszcze tej nocy odzyskać wolność. Dręczyła go niepewność czy zostawią go na noc w tej celi. Wiedział z doświadczenia, że takie karpie głowy, jak on, nie trzymają długo w areszcie Urzędu Śledczego. Nie ufają im. Wolą ich trzymać w pewniejszych więzieniach.
Słońce rozgościło się w jego celi. Krygier dla zabicia czasu zaczął odczytywać napisy na ścianach.
Były to wyryte imiona i nazwiska, przydomki i przezwiska, aforyzmy i powiedzonka, przekleństwa i wyzwiska — wypisane ołówkiem czarnym lub kolorowym, albo wyryte w ścianie, niektóre porysowane paznokciem! Autorami tych wypowiedzi byli ludzie nocy, dzieci podziemi. Krygier z zainteresowaniem odczytywał te uwagi o życiu, o szczęściu, wolności, miłości, pieniądzach i wielu innych najważniejszych sprawach, które wypełniają treść naszego życia.
Wtem usłyszał on twarde kroki. Po tym rozlega się silne uderzenie do drzwi.
— Aha, sprowadzają nowego gościa! — pomyślał w duchu Krygier. — Kto wie, może jeden z moich ludzi?
Klucz zgrzytnął w zamku. Drzwi otworzyły się z łoskotem.
Do celi weszli dwaj wywiadowcy. Ostro spojrzeli na Krygiera. Z ich twarzy bila surowość i stanowczość. Jeden z nich rzucił rozkazującym tonem:
— Opróżnić kieszenie! Bez słowa protestu Krygier wyłożył wszystko, co miał w kieszeniach. Powoli i systematycznie Krygier wyjmował cenne przedmioty i klejnoty: złoty zegar, wysadzony brylantami, złotą papierośnicę, brylantowy pierścionek, drogie pióro wieczne, spinki, wysadzone diamentami, no i sporą sumę pieniędzy.
Wywiadowcy spoglądali na te przedmioty pożądliwym okiem. Krygier ironicznie uśmiechał się, badając wywiadowców, czy czasem nie da się z nimi ubić interesu.
Jeden z wywiadowców wyrwał Krygiera z kręgu jego rozmyślań krótkim pytaniem:
— Czy pan wszystko wyłożył?... Muszę pana poddać osobistej rewizji!
— Czyńcie waszą powinność! — odrzekł oschle Krygier.
Wywiadowcy zamienili się spojrzeniami.
— Zdejm pan marynarkę! — rozkazał jeden z wywiadowców.
Krygier spełnił rozkaz bez szemrania. I nie czekając na dalsze ich zarządzenia, zdjął także kamizelkę, spodnie.
Wywiadowcy obmacali go, przetrząsnęli jego odzież, po czym wydali mu polecenie aby się ubrał.
Krygier drżał na myśl, że mogą jeszcze oderwać jego obcasy. Ostatnią nadzieję odzyskania wolności pokładał w ukrytych tam „włosach“ angielskich. Innego wyjścia nie widział na razie. Agenci, którzy na pewno uchodzili za najpilniejszych w tym Urzędzie, nie pomyśleli jednak o tej ewentualności.
— Czy ma pan jakieś życzenie? — spytali przed odejściem.
— Nie — odparł Krygier dumnie.
— Może coś zjeść?
— Nasycił mnie wasz widok.
— Stul pysk! U nas odpowiada się tylko na pytanie. Będziesz śpiewał tak, jak ci zagramy — dodał agent z wyraźnym zadowoleniem, że może zadać Krygierowi ból moralny.
— To będzie zależało ode mnie — ironizował Krygier w dalszym ciągu.
— I od nas — jednocześnie odezwali się obaj wywiadowcy.
Krygier odwrócił się od nich, pogwizdując sobie znaną melodię. Agenci byli dotknięci lekceważącym ich zachowaniem się Krygiera.
— Uważaj, bo źle na tym wyjdziesz — odgrażał się jeden z nich.
— Do widzenia! — rzekł Krygier spokojnie. — Zróbcie mi tę grzeczność i uwolnijcie mnie od nieprzyjemnego towarzystwa... Domyślacie się chyba, że mam teraz nad czymś ważniejszym do zastanowienia się, nit prowadzić z wami „miłe“ pogawędki. Zresztą waszą powinność spełniliście — a za tym wasza rola skończona. Czego jeszcze chcecie? Będę gadał tylko z sędzią śledczym, a zwami — nie!
— Pan jest cwany, panie Krygier. Albo pan udaje niewiniątko. Przecież wiemy, że nie po raz pierwszy trafił pan do ula. Pan zapewne także wie z doświadczenia, że zanim pana przedstawimy sędziemu śledczemu, będziemy musieli „rozmówić się“... To stara metoda, jak świat...
Krygier nie odpowiedział. Utkwił wzrok w ścianie i odczytywał napisy. Wywiadowcy, zranieni w najczulszym miejscu ambicji, zatrzasnęli za sobą drzwi.
Krygier naraz zauważył na ścianie, tuż obok okna, napis treści następującej:
„Towarzysze, w razie gdyby ktokolwiek z was przeczytał słowa niniejsze, proszę was, powtórzcie je Krygierowi, że ja Regina, kochałam go prawdziwie. Serce mi mówi, że już go więcej nigdy nie ujrzę!
Krygierowi wydawało się, że te słowa rozlegają się jakby zza grobu. Był wstrząśnięty. Zapomniał naraz, gdzie przebywa, co się z nim stało. Przed oczyma stanęła mu żywa postać Reginy, która czyniła mu wyrzuty.
Wydawało się Krygierowi, jakby cały świat się zawalił i że on tylko jeden pozostał na tej ziemi, by zbadać przyczynę jej tajemniczego zniknięcia.
Nie wątpił, że te słowa napisane zostały ręką Reginy. Poznawał jej charakter pisma.
Odczytywał te słowa niezliczona ilość razy, jakby chciał odcyfrować zakute w te słowa przeżycia psychiczne tej kobiety. Usiłował wyjaśnić tajemniczy splot przeżyć Reginy.
— W jaki sposób tu się dostała? — rozpaczał Krygier. — I dokąd znikła po pobycie w tej celi?
Nadaremnie natężał umysł, by rozwikłać te zagadkę. Przywodził na myśl różne wypadki, które przechodzili ludzie nocy za grubymi murami więziennymi, zazdrośnie strzegącymi swych dziwnych tajemnic... Mury więzienne milczą, jak zaklęte!
Odkrycie dokonane przez Krygiera na murze w celi aresztu — napis Reginy — wstrząsnęło nim. Kryger domyślił się, że tu zaszła jakaś straszliwa rzecz, że Regina wpadła w sieci intrygi i że teraz kolej na niego. Krygier, zastanawiając się nad splotem tych spraw, przychodził do wniosku, że niebezpieczeństwo, które mu grozi, jest daleko większe, niż to sobie początkowo wyobrażał. Dziwił się, że Szczupak wcale się nie zgłasza. Jego spokój i cierpliwość dawały Krygierowi wiele do myślenia.
Krygier pędził ze zdenerwowania z kąta w kąt po wąskiej, malej celi. Był głodny. Nie zapukał jednak do drzwi, by wezwać klucznika. Wiedział z doświadczenia, że każdy aresztowany musi przejść „kurację głodową“. Pogodził się z losem.
Wyczerpany fizycznie i moralnie, położył się na narze drewnianej i zasnął. Słodkie sny przesłoniły mu gorzką rzeczywistość. Gdy przebudził się, w celi znów było ciemno. Minął zatem dzień. Ponura cela oddziaływała na Krygiera deprymująco. Był wściekły na siebie, na ludzi nocy, na prześladowców, na starość, która już mu dokuczała.
Musiał wytężać siłę woli, by zdławić w sobie uczucie głodu. Nadaremnie chciał zapomnieć o tym, ale żołądek upominał się o swoje prawa.
A w głowie mu huczało: Wołkow i Regina. Co miedzy nimi zaszło? Tylko Wołkow mógłby wyjaśnić tę tajemnicę i wskazać adres jej pobytu.
Depresja przytłaczała Krygiera. Coraz częściej wypływała myśl o samobójstwie.
Życie mu obrzydło. Z odrazą myślał o nicości i pustce życia ludzkiego, świat wydawał mu się terenem zaludnionym przez komediantów, hieny i sadystów, którzy czyhają na swoje ofiary. Machinalnie zdjął szelki i wypróbował ich moc. Ale już po chwil, rzucił je o ziemię.
— Ja, Krygier, postrach policji i właścicieli kas ogniotrwałych nie skończę w tak sromotny sposób. Walczyć będę do ostatka! Nie skończę, jak tchórz!
Głód zaczął mu dokuczać w niemożliwy sposób. Już nie mógł o niczym innym myśleć, prócz o jedzeniu. Miał widziadła, w których tematy obracały się dokoła restauracyj, kawiarń i cukierń. Widziadła te doprowadzały go do szaleństwa. Doznawał zawrotu głowy.
W pewnym momencie rozległy się Kroki na korytarzu Krygier nadsłuchiwał. Może już idą po niego. Ale kroki ucichły. Staczał ze sobą walkę: przypuścić szturm do drzwi i przypomnieć klucznikowi o swoim istnieniu, czy też wytrwać do końca.
Ostatnią nadzieja Krygiera był Wołkow. Pół życia gotów był teraz oddać, by móc zapytać Wołkowa, co zamierza z nim uczynić.
Krygier pocieszał się, że Wołkow tak będzie manewrował, by go puścić wolnym. Dokument, podpisany przez niego przyda mu się teraz. Jeżeli wypadnie mu siedzieć, to i Wołkow powędruje za kraty więzienne. Krygier był zadowolony, że nie miał przy sobie dokumentu, w którym przyznawał się do zabójstwa policjanta; jego obrabowania.
Ale głód raz po raz odzywał się i upominał o jedzenie.
Krygier postanowił do ostateczności walczyć z głodem. Był niemal pewny, że policja zajęta jest likwidowaniem jego bandy i dlatego nikt nie zajmuje się nim. Ten stosunek władz do Krygiera, wytrącał go z równowagi.
Tracił siły. Nie mógł się utrzymać na nogach. Położył się na narze. Jak we mgłę przesuwały się przed jego oczyma obrazy z dawnej przeszłości. Przypomniały mu się lata dzieciństwa... rodzice, którzy byli poczciwymi ludźmi.... różne przestępstwa... paczki banknotów... spólnicy.. kobiety, które dawały mu chwile rozkoszy, ale których nienawidził z całej duszy.... Koszmarne wizje ciągnęły się w nieskończoność.. Cała noc prawie przetrwał w tym stanie ni jawy, ni snu. Głód stawał się dokuczliwszy z minuty na minutę. Nie mógł zasnąć a na jawie nie mógł panować nad nerwami.
W pewnym momencie zerwał się z posłania, by zabrać się do dzieła.
Postanowił wydostać się z celi za wszelką cenę. Zrzucił z siebie pantofle i zaczął odrywać obcasy, które kryły w sobie ostatnią nadzieję.
Ale w tym stało się coś takiego, co mogło przyprawić Krygiera o utratę zmysłów. Chwycił obuwie w ręce i podbiegł z nimi do okna. Tam z przerażeniem stwierdził, że to nie jego obuwie, lecz bardzo podobne do jego pantofli. W jaki sposób dostały się do jego rąk, nie mógł sobie wytłumaczyć..
Ze zmartwienia począł biegać po celi więziennej nawpół oszalały. Rwał sobie włosy z głowy, nadaremnie usiłując zrozumieć co zaszło Ale naraz zaświtało mu w głowie.
Obaj agenci zamienili mu obuwie w momencie, gdy Krygier przebierał się. Znany był im widać trick z ukrywaniem „włosów angielskich“ w obuwiu. Przynieśli zapewne ze sobą podobne pantofle. Krygier w pośpiechu i zdenerwowaniu nie spostrzegł się, co zaszło..
Krygierowi wzbierało się na płacz i śmiech zarazem. Podobała mu się pomysłowość agentów, wściekał się na myśl o swojej bezbronności. Teraz już rozumiał pewność siebie Szczupaka i innych łudzi z Urzędu Śledczego, z jaką zachowywali się wobec niego, zamkniętego w celi aresztu.
Krygier począł zmagać się z kratami więziennymi. Nie ustępowały jego mięśniom.
Klęska {ego była kompletna. Nie widział znikąd ratunku dla siebie.
Siły go stopniowo opuszczały. Powieki jakby same się przylepiały do snu. Głowa mu ciążyła, niby ołów. Nogi uginały się pod nim.
— Jak długo tak pociągnę bez jedzenia? — zapytywał siebie w duchu.
W pewnej chwili drgnął. Nie wiedział, czy to przywidzenie, czy naprawdę podchwycił tajemnicze szmery na korytarzu. Raptownie usiadł na posłaniu i wytężył słuch.
Kroki stawały się coraz wyraźniejsze. Ucichły. Przekręcają klucz w drzwiach.
— Wołkow... Wołkow... — szepnął do siebie Krygier.
Drzwi otworzyły się możliwie jaknajspokojniej. Wołkow wślizgnął się, zamykając za sobą drzwi.
— Szszsz... cicho..., to ja....
Krygier zeskoczył z posłania. Przez krótką chwilę obaj spoglądali na siebie, chociaż z powodu ciemności nie mogli siebie widzieć dokładnie.
— Masz, zjedz wpierw coś. Jesteś głodny zapewne.
Wołkow wypowiedział te słowa dziwnym głosem. Łatwo można było wyczuć, że coś ukrywa. Wołkow podsuwał Krygierowi paczuszkę, ale ten jej nie odbierał. W ciszy słychać było przyśpieszone bicie ich serc.
— Dla czego nie bierzesz?
Krygier nie odpowiadał. Przypominał sobie teraz różne wypadki z kryminalistyki, kiedy to wywiadowcy o nieczystym sumieniu pozbywali się w „cichy“ sposób niewygodnych ludzi, którzy mogliby coś opowiedzieć.. Krygier był zbyt doświadczonym w tej dziedzinie, by się dał wziąć na „kawał“.
Fakt, że Regina przebywała w tej celi dawał mu wiele do myślenia i nakazywał wielką ostrożność.
Wołkow domyślił się, że Krygier nie żywi do niego zaufania.
— Nie wierzysz mi, co?
— A ty wierzysz mi? — uśmiechnął się gorzko Krygier.
Krew nabiegła Wołkowowi do oczu.. Kurczowo ściskał rękojeść rewolweru w prawej ręce.
Wołkow wnet opanował się i odparł:
— Słuchaj, Krygier. Mamy mało czasu na rozmowę. Zjedz coś a potem zastanowimy się nad sposobem przywrócenia ci wolności. Musimy to tak urządzić, by podejrzenie nie padło na mnie.
Krygier zbliżył się do Wołkowa, by spojrzeć mu w oczy. Ale Wołkow cofał się. Oparł się o mur celi.
— Boisz się, że chcę cię otruć?
— Może tak...
— Skoro tak, daremne są moje zabiegi — odparł Wołkow z żalem w głosie. — Mnie masz do zawdzięczenia, że jeszcze tu przebywasz, w tej celi. Szczupak od razu chciał cię przetransportować do więzienia. Zabroniłem mu wykonanie tego zamiaru Stąd łatwiej mi będzie cię uwolnić Wiedz o tym. że Szczupak mnie podejrzewa o współudział w waszej bandzie. Muszę zachować ostrożność...
— I nie bałeś się tu przyjść do mnie w nocy? A może cię szpiegują?...
— Bądź spokojny. Szczupaka gdzieś wysłałem. Nie ma go w Warszawie. Zleciłem mu dochodzenie w sprawie wymordowania całej rodziny gdzieś w małej mieścinie prowincjonalnej.
— A więc troszczysz się o mnie? — roześmiał się Krygier. — Powiedz mi dlaczego nas nie uprzedziłeś, że dokoła nas kręci się konfidentka. I powiedz mi także, czy Janek oraz moi towarzysze są już aresztowani?
Wołkow przyjął wyraz twarzy zdziwionego człowieka i zapytał:
— Nie rozumiem twego pytanie: o jaką konfidentkę ci chodzi? Nie mam pojęcia o niczym. Co się tyczy twoich spólników, przebywają oni na wolności.
— Możesz udawać, to mnie nie obchodzi. Pragnę cię tylko uprzedzić, że gdyby się ze mną coś stało, spotka cię to samo z mojej strony. Mam na ciebie bicz. Będziesz leżał razem ze mną...
Wołkow, choć był oburzony, odparł ze spokojem:
— Szczupak teraz pracuje na własną rękę. O konfidentce, o której wspomniałeś, dopiero się od ciebie dowiaduje. Gdybym wiedział o jej istnieniu, uprzedziłbym was. Zjedz coś, a polem pogadamy...
— Głód już minął. Słucham cię, mów.
— Jeżeli nie masz do mnie zaufania i nie chcesz spożyć tego, com ci przyniósł, nie będę wcale z tobą mówić.
Krygier znów roześmiał się na głos.
— Nie śmiej się tak głośno — strofował go Wołkow. — Mogą jeszcze usłyszeć na korytarzu.
— Słuchaj mnie, skoro nie chcesz mówić — odezwał się Krygier. — Gdzie jest Regina?
Nadaremnie Krygier wpił się wzrokiem w twarz Wołkowa. Z powodu mroku, który panował w celi, nie mógł pochwycić tych tajemnych drgnień na twarzy Wołkowa, których spodziewał się.
— Ty mnie o to pytasz? — odparł Wołkow. — Skąd mam o tym wiedzieć. Zapewne uciekła zagranicę po wyłudzeniu ode mnie kolii brylantowej.
— Więc nic ci nie wiadomo o Reginie? — ironizował Krygier.
— Co ci znowu strzeliło do głowy. Czyż muszę wiedzieć wszystko o Remigie? Sądzisz, że nie mam poważniejszych trosk? Ty, z twoimi kompanami, wdarliście się do mego życia i od tej chwili nie mam spokoju. Szczupak szpera, szuka dowodów przeciw mnie. Można oszaleć. Wogóle nie rozumiem dlaczego jeszcze przebywacie w Polsce?
— Chcesz się nas pozbyć?
— Ryłoby lepiej dla nas wszystkich, gdybyśmy się rozstali. W przeciwnym wypadku, czeka nas smutny koniec.
— Dobrze, że zdajesz sobie z tego sprawę — uśmiechnął się gorzko Krygier. — A jednak twierdze nadał, że tylko ty możesz nam wyjawić tajemnice zniknięcia Reginy.
— Nie rozumiem twego uporu, z jakim stale wracasz do kwestii Reginy, jakby to było w tej chwili najwyraźniejsze. Jestem zdania, że musimy się zastanowić nad sprawa twego uwolnienia.
— To rzecz bardzo prosta — odparł Krygier. — Zwrócisz mi tylko moje obuwie które zabrali agenci, a resztę zostaw mnie.
— Owszem, twoja garderoba jest u mnie, ale sam rozumiesz, że jej wydać ci nie mogę.
— Nie chcę niczego od ciebie. Możesz iść.
— Wyrzekasz się mojej pomocy?
— Powiedz mi wprzód, gdzie jest Regina?
— Znowu wyjeżdżasz z Reginą. Niestety, nic ci nie mogę powiedzieć, bo nie wiem.
Krygier podbiegł do muru, na którym widniał napis Reginy. Wołkow nie ruszał się z miejsca.
— Chodź tu, nie lękaj się. Wytłumacz mi, skąd się tu wzięła Regina? Data tu podana zgadza się z datą jej nagłego i tajemniczego zniknięcia.
Wołkow naraz zrobił krok naprzód. Niespodziewanie podskoczył do Krygiera i chwycił go za gardło.
Obaj stoczyli ze sobą zacięty bój. Wołkow miał przewagę nad wygłodzonym Krygierem. Z całych sił zaciskał palce dokoła szyi Krygiera. Już był bliski triumfu, że wnet pozbędzie się najzaciętszego wroga, którego oddawna chciał uprzątnąć...
Krygier leżał przyduszony butem Wołkowa i czuł, że go siły do reszty opuszczają, jego mózg z gwałtowną szybkością przebiegały różne myśli, ścigane tajemniczą siłą. Jego oczom ukazała się śmierć w okrutnej postaci.
To, co nastąpiło, spadło na niego tak niespodzianie, że stawiał slaby opór. Teraz już zrozumiał jak zginęła Regina.
W celi odbił się echem kaszel przechodzącego korytarzem. Wołkow przerażony puścił na chwilę ofiarę. Krygier wykorzystał ten moment, by resztkami sił rzucić się z kolei na Wołkowa.
Okropna świadomość, że tu chodzi o śmierć lub życie, przywróciła Krygierowi siły i odwagę. Znał lepiej „technikę“ walki od Wołkowa. Wnet też zyskał przewagę nad przeciwnikiem. Zręcznym ruchem Krygier wyciągnął rewolwer z kieszeni Wołkowa. Bez namysłu rąbnął go w skroń rękojeścią browninga. Wołkow runął na ziemię.
Krótką chwilę Krygier stal oszołomiony. Przerażenie malowało się w jego oczach. Dreszcz wstrząsnął jego ciałem. Nienawidził „mokrą“ robotę.
W pośpiechu zaczął ściągać odzież z Wołkowa. W ciągu kilku chwil Krygier miał już na sobie mundur komisarza. Wołkow leżał nieruchomy z nawpół otwartymi oczyma, jakby udawał, że nie widzi, co się w celi dzieje.
Krygier, przekonawszy się. że Wołkow jeszcze żyje rozglądał się za czymś, co mogłoby zastąpić powróz dla związania przeciwnika. Ale oto Wołkow wskoczył na równe nogi i jednym skokiem rzucił się na Krygiera i powalił go na drewnianą narę. Znów wpił się palcami w gardło Krygiera, usiłując go udusić.
Twarz Wołkowa aż zsiniała z natężenia. W jego oczach błysnęły złe ogniki.. Nie zależało mu tyle na śmierci Krygiera, ile na ocaleniu własnego życia. Rozpaczliwie bronił swego istnienia. Nie wątpił w to, że, o ile nie wykończy przeciwnika, padnie jego ofiarą.
Teraz staczali ze sobą walkę, niby dwa wilki, gotowe się zagryźć na śmierć. Gdy Wołkow dusił Krygiera, ten bił go rękojeścią rewolweru po głowie, gdzie się dało.
Walka toczyła się we mrokach i ciszy, jakby między nimi stanęła umowa, że nikt z nich nie będzie krzyczał. ani wzywał pomocy.
Wołkow czuł, jak po jego twarzy sączy się wąski strumyk ciepłej krwi. Siły opuszczały go. I naraz poczuł ukłucie w sercu. W oczach mu ściemniało. Ręce jego uwolniły szyję Krygiera. Wołkow potoczył się z nary na ziemię.
Krygier leżał przez pewien czas, nie ruszając się z miejsca. Nie mógł zrobić większego wysiłku po tej wyczerpującej walce. Ale instynkt pokonywa największe niebezpieczeństwo. Zerwał się z nary. Połknął się o Wołkowa. Ledwie utrzymał się na nogach. Okoliczność, że Wołkow nie drgnął nawet, przeraziła Krygiera.
Pochylił się nad lezącym. W tym momencie zauważył, że Wołkow jeszcze się rusza:
— Potworze, ty! Jeszcze zipiesz?
Krygier wyrzucił te słowa pół szeptem. Ręce jego wyciągnęły się ku szyi Wołkowa..
Wołkow zaśmiał się dziwnie. Od tego śmiechu Krygierowi zrobiło się nieswojo.
— Oszalał! — szepnął Krygier.
Gdy niesamowity chichot ustał, Krygier przeraził się, sadząc, że Wołkow już nie żyłę. Przyłożył ucho do jego serca. Dosłyszał słabe bicie. Wyjął z paczki, przyniesionej dlań przez Wołkowa, butelkę wódki i wlał ją komisarzowi w usta.
— Czy aby tylko ta wódka nie była zanieczyszczona trucizną? — zapytywał siebie w duchu Krygier.
Wołkow nieco ożywił się, ale nie odzyskał sił. Od czasu do czasu tylko wybuchał dziwnym chichotem.
Krygier postanowił czym prędzej wydostać się z celi. Zdarłszy z komisarza koszulę, związał mu ręce i nogi, po czym wsunął go pod narę.
Wygładziwszy na sobie mundur, Krygier opuścił celę. Ostrożnie prześlizgnął się przez korytarz i kluczami, które zabrał u Wołkowa wydostał się do wyjścia. Na ulicy przechadzał się policjant, będący w tym miejscu na warcie. Na widok wychodzącego salutował...
Krygier był na wolności.
KONIEC