Walka o miliony/Tom V-ty/XXXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Walka o miliony
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom V-ty
Część trzecia
Rozdział XXXIII
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Marchand de diamants
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


XXXIII.

Mały ów orszak potrzebował półgodziny czasu, by przybyć na wierzchołek skały, na której wznosił się budynek komory celnej, gdzie nosze z ciałem wniesiono. Wezwany chirurg już się tam znajdował. Rozebrawszy z wielką ostrożnością chłopca, wciąż pozostającego w omdleniu, stwierdził, iż kula, przebiwszy lewą stronę piersi, wyszła pod łopatką, druga trafiła w czaszkę, zadrasnąwszy skórę, a trzecia nareszcie rozdarła prawe ramię.
— Jedna z tych ran jest najniebezpieczniejszą — rzekł chirurg, poruszając głową — a jest ona do takiego stopnia szkodliwą, iż wątpię, by pacyent mógł wrócić do zdrowia. Nie wygląda wcale na kontrabandzistę ten chłopiec... Sądzę, że jest Francuzem. Bądżcobądź, będę się starał pielęgnować go najgorliwiej, a jeśli go zdołam ocalić, o czem wątpię, sam nas objaśni natenczas, kim jest i zkąd się tu znalazł podczas nocy. Skoro tylko dzień zabłyśnie, trzeba powiadomić o tym wypadku władze rządowe w Plymouth.
To mówiąc, chirurg wprowadził sondę w piersiówką ranę, aby się zapewnić, czy kula nie nadwerężyła którego z organów.
Ból, wynikły z tej askultacyi, był tak silnym, że Misticot otworzył oczy, ale natychmiast je zamknął, popadając w bezwładność.
— Czy otworzono walizkę tego młodego człowieka? — pytał doktór oficera straży.
— Tak, panie doktorze.
— I cóż w niej znaleziono?
— Trochę bielizny.
— Żadnych papierów?
— Żadnych.
— Ani pieniędzy?
— Nic... zgoła.
— To dziwne! Jak bowiem ów młody człowiek, płynąc do Anglii, mógł wybrać się w te podróż bez grosza? Pozory wskazują, iż nie należy on do klasy zupełnie ubogiej. Ubiór ma na sobie z cienkiego sukna, krojem francuskim zrobiony. Kryje się w tem jakaś zagadka...
— Dowiemy się o wszystkiem, jeżeli zdołam ocalić tego zranionego biedaka — rzekł chirurg.
— Masz-że pan nadzieje?
— Mam ją i nie mam. Za. trzy lub cztery dni stanowczo na to pytanie odpowiem.
Kilka godzin upłynęło.
Władze sądowe, powiadomione o powyższym wypadku, zarządziły śledztwo.
Omdlenie zwolna minęło, mimo to jednak Misticot nie odzyskał przytomności umysłu. Gwałtowna gorączka nim zawładnęła. Zrywał się, krzycząc w takiem wzburzeniu, iż dwoje ludzi zaledwie go w łóżku powstrzymać zdołało.
Przez trzy dni biedny chłopiec zostawał pomiędzy życiem a śmiercią. W końcu trzeciego dnia doktór powziął nadzieję ocalenia go, gdy nagle nastąpiła nieprzewidziana komplikacya choroby.
Rana na głowie, niezdająca się być zrazu niebezpieczną, przeszła nagle w stan zaognienia, grożąc niechybnem zapaleniem mózgu. Pytany w tej mierze lekarz oświadczył, że obecnie chyba cud jakiś młodzieńca ocalić jest w stanie.
Podczas, gdy biedny nasz mały sprzedawca medalików na łóżku wojskowem w angielskiej komorze celnej walczył ze śmiercią, wiele ważnych rzeczy zaszło w Paryżu.
Przed dniem okazałego pogrzebu hrabiny de Nervey, prowadzonej do grobu familijnego na Père-Lachaise, opieczętowano cały pałac przy ulicy Miromesnil na żądanie wierzycieli wicehrabiego, czyli raczej na ich pozorne żądanie, ponieważ wiemy, że wszystkie długi zostały wykupionymi przez Agostiniego na rachunek Arnolda Desvignes.
Areszta napływały jedne po drugich.
Likwidacya tych licznych passywów olbrzymio się przedstawiała.
Pani de Nervey zmarła bez testamentu, a zatem Jerzy, jako jej syn jedyny, miał odziedziczyć wszystko po matce, lecz nie chcąc sam się tem zajmować, oddał te interesa w ręce jednego z adwokatów.
Od trzech dni nie pokazał się wcale u Melanii Gauthier, która mimo, iż spotkała się z nim na pogrzebie hrabiny, w którym, jako krewna zmarłej, udział przyjęła, mówić z Jerzym nie mogła.
Udała się więc do Agostiniego o rade, jak jej nadal postąpić wypada.
— Zaczekaj pani, aż się załatwią interesa — odrzekł Włoch — i nie zrażaj się chwilową obojętnością hrabiego. Skoro nadejdzie czas właściwy do działania, zmusimy go, by spełnił przyrzeczenie...
Obok tego, w dowód wdzięczności za przychylne dla interesów postępowanie Melanii, Agostini, a raczej ów bezimienny kapitalista, którego Włoch reprezentował w swojej osobie, zgodził się na wypożyczenie jej kilku tysięcy franków i panna Gauthier trwoniła w sposób wesoły owe pieniądze z godnym siebie kochankiem, Ferdynandem Bertin.
Aniela wraz z siostrą Maryą, przybyłe do Paryża na pogrzeb hrabiny, zaraz po ukończeniu tegoż, wróciły do Malnoue. Posłuszna radom kuzynki, córka bankiera przyrzekła czekać na wiadomość od Misticota, zanim objawi ojcu stanowczą swą wolę wstąpienia do klasztoru raczej, niż zaślubienia Arnolda Desvignes.
Po otrzymanej odmowie ze strony proboszcza w Malnoue, który oznajmił zakonnicy, iż listów do niej pisanych pod jego adresem nadal przyjmować nie będzie, siostra Marya za pomocą wynagrodzenia dwóch luidorów, otrzymała przyrzeczenie od wiejskiego roznosiciela, że wszelkie listy do niej adresowane zachowywać będzie u siebie, lub jej samej tylko do rak złoży.
Codziennie wstępowała do jego mieszkania, lecz nadaremnie, nic nie przybywało.
Trilby od dwóch dni wrócił do Paryża.
Wieczorem tegoż dnia, w którym przyjechał, widział się z Arnoldem, by mu opowiedzieć o szczegółach swojej podróży.
Pożerany niecierpliwością, a razem i chciwością, pochwycenia w swe szpony coprędzej majątku po Edmundzie Béraud, Desvignes słuchał z zajęciem opowiadania Irlandczyka.
Trzech ze spadkobierców owych milionów zniknęło, mianowicie: La Fougère, hrabina de Nervey i wdowa Ferron. Lecz była to dopiero drobna część tego nikczemnego dzieła.
Większa część sukcesorów pozostawała jeszcze przy życiu, a wszystkich zgładzić postanowił z wyjątkiem Juliusza i jego córki, a nawet jeszcze sobie umyślił ów nędznik, skoro zostanie mężem Anieli, w jaki łatwy sposób pozbyć się bankeira, by samemu zostać posiadaczem olbrzymiego majątku kupca dyamentów.
Agostini i Wiliam Scott otrzymali nowe rozkazy.
Uderzyła dziesiąta rano.
Desvignes wychodził z domu na bulwarze Beaumarchais’go główną bramą na ulicę des Tournelles.
Przebranym był za Anglika, jak widzieliśmy go w dniu, w którym kupował dom w alei de l’Echo pod nazwiskiem Wiliama, Scott, oraz w parku Saint-Maur i udawał się obecnie na stacyę winceńskiej drogi żelaznej.
W czterdzieści minut potem wysiadał na stacyi parku Saint-Maur, gdzie prosił jednego z urzędników o wskazanie sobie w tej okolicy adresu jakiego zdolnego ogrodnika.
Adres ten natychmiast mu udzielono.
Poszedłszy do ogrodnika, wytłumaczył mu łamaną angielszczyzną, pomieszaną z językiem francuskiem, iż pragnie by mu uporządkował i utrzymywał starannie ogród w willi de l’Echo, dopóki taż będzie niezamieszkałą.
Ugodzili się oba z łatwością i mniemany ów Anglik zaprowadził do willi ogrodnika, by mu tam wskazać robotę i oddać klucze.
Ogrodnik oświadczył, iż przy pomocy kilku robotników w trzech dniach usunie zarastające aleje zielska i trawy, a w to miejsce urządzi klomby kwiatowe.
Desvignes, pozostawiwszy mu wolną wolę w tym względzie, dał pieniądze na pierwsze koszta roboty, a razem i na zapłacenie podatków w imieniu właściciela willi, Wiliama Scott.
Rozmawiając, mniemany ów anglik zaprowadził ogrodnika nad głęboki rów, a raczej jaskinię, gdzie pogrzebanym był trup Edmunda Béraud, i przekonał się z zadowoleniem, iż najmniejszy ślad nie mógł zdradzić popełnionej zbrodni.
Wróciwszy do Paryża, przywdział swe zwykłe ubranie i udał się do bankowego biura na ulicę Le Pelletier.
— Otóż w Saint-Maur, w alei de l’Echo — powtarzał zcicha, rozegra się ostatni akt tak pomysłowo przezemnie ułożonego dramatu.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Z chwilą otrzymania upoważnienia od mniemanego filantropa Cordier, właścicielka Willi Gałganiarzów otworzyła szeroki kredyt staremu Piotrowi Béraud, który, jak można się było tego spodziewać, mało pracował, a pił wiele.
Nie widział on swojego „dobroczyńcy“, owego Cordier, od chwili pogrzebu wdowy Ferron, żywcem spalonej, pamiętając wszelako o objawionem przezeń życzeniu co do wyszukania Joanny Desourdy, udał się za wyśledzeniem jej mieszkania w okręgach, sąsiadujących z ulicą Sekwany, na której ta biedna kobieta poprzednio zamieszkiwała z nikczemnym swym towarzyszem, Pawłem Béraud.
Prowadząc owe poszukiwania i zbierając objaśnienia, gałganiarz nie zaniedbywał wstępować do składów wódek i piwiarni, jakie spotykał na drodze. Wieczorem wracał do Willi Gałganiarzów pijany, nie dowio\edziawszy się niczego.
Nazajutrz znów rozpoczynał poszukiwania z tymże samym skutkiem, na tychże samych warunkach.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.