Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1880/421
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1880 |
Pochodzenie | Gazeta Polska 1880, nr 288 Publicystyka Tom V |
Wydawca | Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Gebethner i Wolff |
Data powstania | 27 grudnia 1880 |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Zakład Narodowy im. Ossolińskich |
Miejsce wyd. | Lwów — Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór artykułów z rocznika 1880 |
Indeks stron |
Wydawnictwa E. Orzeszkowej i S-ki. Wilno. Drukiem I. Blumowicza. 1881. Znana powieściopisarka niepospolicie zasługuje się językowi i literaturze prowadzeniem wydawnictwa, o którem mowa, sam bowiem fakt jego istnienia jest dowodem ruchu i żywotności umysłowej nie koncentrującej się jedynie w redakcjach warszawskich. Wydawnictwo też zasługuje na wszelkie najszczersze poparcie. Trzecią z kolei książeczką jest jednoaktówka pt. „Pokociło się“ i „Dam nogę“, pióra samej Orzeszkowej. Autorka nazwała komedyjkę tę „sceną z życia dwóch braci“. Treść jej polega na kłótniach, jakie w dawniejszych zwłaszcza czasach częstokroć powstawały z powodu pewnych miłości własnych prowincjonalnych. Dzięki tym patrjotyzmom prowincjonalnym Krakowiak miał się za coś lepszego od Mazura, Mazur od Podlasiaka itp. Przekomarzania owe zwykły brać za podstawę szczególniej jakieś wyrażenia się i sposoby mowy czysto miejscowe i wyśmiewane gdzie indziej. U Orzeszkowej również sprzeczka Litwina Witolda z Koroniarzem Zdzisławem poczyna się o wyrażenia. P. Witold Gawdyłło woła np. o kłębku włóczki: „Oj, pokociło się, pokociło! pokociło! i koci się!“ Wchodzący na to Zdzisław wyśmiewa owo „Pokociło się“ i zapowiada, że „daje nogę“ z domu aż do obiadu. To wyrażenie dostarcza znowu wątku Gawdylle do drwinek z mowy warszawiaków. Sprzeczka rośnie i z pola językowego przenosi się na ogólniejsze pole wyższości jednej prowincji nad drugą. Obaj przeciwnicy rzucają sobie w oczy, zresztą bez wszelkiego ustosunkowania, wielkościami, jakie każda prowincja wydała. Tu autorka korzysta trochę niepotrzebnie ze sposobności, aby za jedną drogą oddać głęboki ukłon swoim bliskim lub pokrewnym duchom. Słyszymy zatem o rozmaitych wielkich mówcach, szlachetnych obywatelach etc. stawianych trochę ryzykownie obok Mickiewicza i Kraszewskiego. Robi to wrażenie, jakby wychodziło z kliki wzajemnej admiracji — i w ogóle wygląda na reklamę, w sprzeczce zaś nie stanowi niezbitego argumentu. Ale mniejsza wreszcie o to, — kłótnia wzrasta ciągle i zmienia się prawie w zerwanie, gdy wtem żona Gawdyłły a siostra Zdzisława wchodzi z książką w ręku i czyta głośno ustęp z Mickiewicza:
...........ty jesteś jak zdrowie.
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie
Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie...
Środek ten uciszenia kłótni ustępem z Pana Tadeusza, jakkolwiek ze względu na realne warunki, z któremi musi się liczyć komedia, trochę za sentymentalny, jest i efektownym, i zupełnie wystarczającym ze względu na założenie autorki. Gdy w Panu Grabie żona odzyskuje serce męża z pomocą fortepianu i jakiejś melodii, to można by to nazwać sposobem rozwiązywania kwestii właściwym kobiecym tylko piórom, ale tu rzecz zupełnie na swojem miejscu. Inna sprawa, czy w ogóle tego rodzaju przekomarzania się i zawiści prowincjonalne jeszcze istnieją i czy są objawem tak ogólnym, by aż trzeba występować przeciw niemu z plastrem gojącym. Miało to może miejsce dawniej, ale teraz, ilekroć o takich rzeczach mowa, przychodzi nam na myśl pewna bajka także mickiewiczowska, zatytułowana: Trójka koni. — Niechaj ją sobie autorka odczyta. Sądzimy, że mowy być nie może i nie powinno o podobnych zazdrościach. Ale prawdopodobnem jest, że p. Orzeszkowej prowincjonalne antytezy posłużyły tylko do skonstatowania ogólnej syntezy i z tego względu myśl jej jest chwalebna i rozumna.
O czwartym tomie wydawnictwa, obejmującym pracę Walerego Przyborowskiego pod tytułem: Włościanie u nas i gdzie indziej, pomówimy obszerniej osobno; obecnie przechodzimy do tomu V. Znajdujemy w nim utwory poetyczne Maryi Konopnickiej, ochrzczone wspólnym tytułem Z przeszłości. Są to fragmenty dramatyczne w liczbie trzech. Pierwszy z nich, Hypatia, jest udramatyzowaną opowieścią o losach słynnej z uczoności dziewicy, która żyła w Aleksandrii przy końcu IV wieku po Chrystusie. Była ona córką lekarza Teona, wykładała matematykę i filozofię Platona, swoim zaś wpływem i sławą wkrótce stała się niebezpieczną dla chrześcijan, którzy też zamordowali ją w rozruchu ulicznym, za podnietą jakoby Cyryla biskupa. Drugi fragment, Vesalius, jest ustępem z życia słynnego medyka Vesaliusa, który pierwszy wbrew zakazom kościelnym począł badać anatomię na ciałach ludzkich. Wpadłszy za to w ręce inkwizycji, zaledwie nie postradał życia. Trzeci fragment: Galileusz, jest udramatyzowaniem prześladowań, jakie znosił ów mędrzec, i apoteozą słynnego: E pur si muove.
We wszystkich autorka zaznacza walkę ducha ludzkiego z powagami, które jego wolność i polot ograniczają, w szczególności z powagą Kościoła. Jest w tem widoczna liberalna, nowożytna tendencja, kwoli której autorka wybiera umyślnie takie temata, w których Kościół gra rolę Arymana starającego się zgasić światłość Ormuzdową. Temata te przypadłyby wielce do smaku np. national-liberalistom sejmu pruskiego, a także i liberalistom z innych stron. Co do nas, uznajemy, że są wysoce niestosowne, zwłaszcza w wydawnictwie Orzeszkowej.
Z drugiej strony, nie licząc bynajmniej siebie ani naszego pisma do organów wsteczniczych, cenimy przecie prawdę historyczną ponad stronniczość i sądzimy, że walka z pomocą jednostronnych argumentów wybranych ad hoc nie jest godną rzetelnego postępu. Historia uczy nas, że bywały i takie fakta, z jakich składa swoje Fragmenty pani Konopnicka, ale też bywało i inaczej przez całe te długie wieki, w których pochodnię wiedzy wznosiła ponad ciemną nocą barbarzyństwa ta właśnie potęga, która tak całkowicie wygląda na Arymana we Fragmentach. Przyznajemy wprawdzie absolutnie, że poeta ma prawo szukać przedmiotów tam, gdzie je znajduje, pod warunkiem jednak, że czyni to w widokach sztuki, nie partii. W przeciwnym razie dziełu sztuki szkodzi tendencyjność, obniża je do znaczenia stronniczej wycieczki i nadaje mu jakiś polemiczny, czasowy charakter. Talent pani Konopnickiej cenimy wysoko, i właśnie dlatego sądzimy, że szkoda go poświęcać na widoki chwilowe. Celem wysokiej sztuki powinno być przede wszystkiem piękno, nie zaś przede wszystkiem służba u jakiejś partii. Gdyby Fragmenty miały równie wybitną wprost przeciwną tendencję, powiedzielibyśmy ich autorce toż samo. W ogóle nie widzimy powodu, by istotny talent umyślnie kierował się w ten sposób, by minąć w czasie. Być może zresztą, że ta tendencyjność p. Konopnickiej jest mimowolną i wypadkową, ale szkodzi ona Fragmentom z czysto już estetycznego punktu widzenia, bo odrywa myśl czytelnika kosztem wrażeń poetycznych w stronę walk i sporów innej natury.
Drugą wadą Fragmentów jest to, że kręcą się one nie w sferze życia; dramatycznych czynów, uczuć i namiętności, ale w sferze scjentyficznych teoryj. Z takich rzeczy nie można wykrzesać ani dramatu, ani wyższej liryki — poezja bowiem zmienia się w filozoficzne rozprawianie mniej więcej wymowne, u p. Konopnickiej nawet czasem bardzo wymowne, ale traci natomiast plastykę i obrazowość. Ten nadmiar filozoficznej teorii i skłonności do rozprawiania jest ogólną wadą utworów p. Konopnickiej. Co gorzej, że autorka zamiast się z niej poprawiać, coraz dalej brnie w teorię i coraz więcej oddala się od życia. Stąd w jej poezji brak krwi i kości, brak kształtów, brak obrazów. Pytania tylko filozoficzne huczą przypływem wielce wymownych słów jak fale morza. Fale płyną, płyną, szumią, a poetka... chodzi po brzegu i czeka odpowiedzi.
We Fragmentach jest także więcej rozumowanej filozofii jak czego innego. Na dowód przytaczamy następujący urywek, w którym niechże ktoś znajdzie choć granum salis poezji.
............ gnostycy
Nasi, to duchy zrodzone z ich ducha.
Kogóż wydała sławna nasza szkoła
Katechetyczna? Tytusa Klemensa,
Którego w rzędzie swoich filozofów
Hellenizm może policzyć bez błędu;
Oryginesa, który całą siłę
Potężnej swojej wymowy obracał
Na to, by błahy platonizm zjednoczyć
Z wiarą Chrystusa; Justyna, co mniemał,
Że filozofia grecka jest tą drogą,
Która prowadzi wprost do objawienia...
etc. Pierwszy lepszy podręcznik do filozofii jaśniej zapewne pouczy czytelnika, czem byli neoplatonicy, a z drugiej strony, jestże tu za grosz poezji? Co więcej, gdy się kadłub poetycznego okrętu wypcha takim erudycyjno-nudnym balastem, nie pomogą już nawet znajdujące się od czasu do czasu świetne i prawdziwie poetyczne porównania, jak np. o pustyni, która: „blademi ustami piaski toczy jak klepsydra“. Ogólne wrażenie będzie zawsze suche, erudycyjne i, co więcej, wielce błahe, bo, prawdę rzekłszy, kwestia neoplatoników, wyrwana z najciemniejszego kąta historii filozofii, nikogo nie obchodzi, nikogo nie interesuje i nikomu dziś na niej nie zależy.
Inaczej mówiąc: może zależeć w nauce, ale nie w poezji. Fragmenty skutkiem takiego przeładowania są nudne. W dwóch następnych moglibyśmy znaleźć ad libitum ustępów, godnych tego, który przytoczyliśmy wyżej. Vesalius korzysta z każdej sposobności, by palnąć wierszowaną mówkę o wielkości i wzniosłości wiedzy:
..........Kto raz okiem ducha
Dojrzy cudowną budowę wszechświata,
Kto się raz dotknie zasłony przyrody
I w majestacie myśli się zasłucha...
etc. A np. opat Paraffi w Galileuszu:
...........Instytucja
Choćby z nieba miała swój początek
Wtedy jest tylko trwałą i potężną,
Gdy w swojej treści i w zakresie swoim
Prawo rozwoju mieści .......
Wygląda to, jakby Paraffi pisywał artykuły wstępne, posługując się zresztą w nich bardzo znanemi i bardzo utartemi frazesami. To ani wiedza, ani poezja... Być może, że to pomieszane chaotycznie okruchy jednej i drugiej, ale temi okruchami nie pocieszy się nikt, gdy spadną ze stołu poetki.
Gdzieżeście, dawni mistrze głębokich uczuć plastycznych kształtów!?