Wicehrabia de Bragelonne/Tom II/Rozdział XXXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Na widok kawalera Lotaryńskiego, książę Orleański wykrzyknął radośnie.
— A!... jak to dobrze — rzekł — skąd się tu wziąłeś?... Wszak mówiono, żeś zginął?...
— Ależ tak. Wasza wysokość.
— Kaprysy?...
— Kaprysy!... ja miałbym mieć kaprysy względem Waszej Wysokości?... Uszanowanie...
— Daj ty pokój z uszanowaniem, któremu uchybiasz codziennie. Rozgrzeszam cię. Dlaczego wyjechałeś?
— Bo nie byłem potrzebny Waszej Królewskiej Wysokości.
— Wytłomacz się jaśniej?...
— Wasza Królewska Wysokość ma przy sobie ludzi daleko zabawniejszych ode mnie. Nie czuje się na siłach do walki; usunąłem się zatem...
— Skromność ta nie ma zdrowego sensu. Któż to są ci, przeciw którym nie chcesz wystąpić do walki... De Guiche?...
— Nie wymieniam nikogo.
— Niedorzeczność!... Guiche ci zawadza?...
— Tego nie powiedziałem. Wasza Wysokość; nie zmuszaj mnie, książę, abym mówił; wiesz o tem dobrze, iż Guiche jest naszym wspólnym przyjacielem.
— Któż zatem?...
— Błagam cię, książę, dość tego...
Kawaler wiedział dobrze, iż ciekawość, równie jak pragnienie, zaostrza się, gdy się oddala napój, lub wyjaśnienie.
— Nie, ja chcę wiedzieć, dlaczego zniknąłeś?
— Skoro tak... muszę powiedzieć; lecz proszę mi tego nie poczytać za złe.
— Mów.
— Spostrzegłem się, że zawadzałem.
— Komu?...
— Księżnej.
— Jakto?... — zagadnął zdziwiony książę.
— Rzecz prosta: być może, iż księżna zazdrości mi przywiązania, jakie Wasza wysokość ma do mnie.
— Okazała ci to?
— Wasza Wysokość, księżna słówka nie przemówiła do mnie, szczególniej od pewnego czasu.
— Od jakiego?
— Odkąd podobał się jej pan de Guiche i przyjmuje go o każdej porze.
Książę się zaczerwienił.
— O każdej porze... Co to ma znaczyć, kawalerze?... — surowo zapytał.
— Widzi Wasza Wysokość, że cię obraziłem; byłem tego pewny.
— Nie obraziłeś mnie, lecz wyrażasz się trochę za ostro. W czemże to księżna przekłada pana de Guiche nad ciebie.
— Nic już nie powiem więcej — rzekł kawaler z ukłonem, pełnem uniżoności.
— Przeciwnie, ja życzę sobie, ażebyś mówił. Skoro usunąłeś się dlatego, musisz być mocno zazdrosny?
— Trzeba nim być, kiedy się kocha; a czy Wasza Wysokość nie jest zazdrosny o księżnę? gdyby Wasza Wysokość widział nieustannie przy księżnej kogoś, z kim obchodzi się łaskawie, czy nie powziąłby podejrzenia? Przyjaźń to druga miłość. Wasza Królewska Wysokość raczyła mnie nieraz zaszczycić, nazywając mnie przyjacielem swoim.
— Tak, lecz znów słowo dwuznaczne; kawalerze, nietrafnie się wyrażasz.
— Jakie słowo, Wasza Królewska Wysokość?
— Powiedziałeś; „Obchodzi się łaskawie“... — Co rozumiesz przez to „łaskawie“?
— Nic prócz najprostszej rzeczy — rzekł dobrodusznie kawaler. — Naprzykład, gdy mąż zauważy, iż jego żona chętniej tego a nie innego mężczyznę przy sobie widzi; gdy mężczyzna ten zawsze u jej wezgłowia lub przy drzwiczkach karety znajduje się; gdy noga tego mężczyzny ma, kiedy chce, miejsce w obwodzie fałd sukni tej żony, gdy barwa jej bukietu jest ta sama, co jego kokardy; gdy muzykalne posiedzenia odbywają się w apartamentach, a kolacje w alkowach pomiędzy łóżkiem a ściana; gdy, kiedy mąż czuje, że ma jedynego niedostępnego towarzysza, najprzywiązańszego z ludzi, który przed tygodniem najobojętniejszym mu się wydawał... wtedy...
— Wtedy... mów dalej.
— Wtedy, mówię ci, książę, można być zazdrosnym; ale te szczegóły nie mają racji bytu, nie o to idzie w naszej rozmowie.
Widocznem było, iż książę wrzał, lecz jeszcze się hamował.
— Nie mówisz mi jednak — powiedział nareszcie — czemu się usunąłeś? Mówiłeś przed chwilą, iż obawiałeś się przeszkadzać, dodałeś nawet, iż zauważyłeś u księżnej skłonność do częstego przestawania z jakimś tam de Guiche.
— O! Wasza Królewska Wysokość tego nie powiedziałem!...
— I owszem.
— A jeżeli powiedziałem, to tylko dlatego, iż nic złego w tem nie widzę.
— Ostatecznie, cóż widzisz?
— W kłopot mnie Wasza Królewska Wysokość wprawia.
— Mniejsza z tem, mów! Jeżeli masz wygłosić prawdę, na co się kłopotać?
— Ja zawsze mówię prawdę, lecz zawsze się waham, gdy mam powtórzyć to, co inni mówią.
— A! powtarzasz... Widocznie więc mówią?
— Wyznaję iż mówiono.
— Kto?
Kawaler zrobił minę prawie zagniewaną.
— Wasza Wysokość poddajesz mnie badaniu, obchodzisz się ze mną, jak z przestępcą na ławie oskarżonych... a plotki, co w przelocie obiją się o uszy szlachcica, nie ostają się w jego pamięci. Wasza Królewska Wysokość żąda, abym gadaninę bez wartości podniósł do wysokości wypadku.
— Zresztą, faktem niezbitym jest, iż z przyczyny tych plotek musiałeś się usunąć.
— Winienem powiedzieć prawdę; mówiono mi o nadskakiwaniu pana de Guiche księżnej, nadto nic więcej; niewinna zabawka, powtarzam, a przytem dozwolona; lecz, nie bądź, Wasza królewska wysokość niesprawiedliwym i nie posuwaj rzeczy do ostateczności. To nie powinno obchodzić Waszej Królewskiej Wysokości.
— Niema mnie obchodzić gadanie o nadskakiwaniu de Guiche księżnej?
— Rozumie się, że nie; a to, co mówię Waszej Królewskiej Wysokości, powiedziałbym samemu de Guiche, w tak dobrem świetle widzę jego umizgi; ba, samej księżnej nawet. Lecz pojmuje Wasza Królewska Wysokość, czego ja się obawiam? Obawiam się, aby nie uchodzić za zawistnego o względy, gdy tylko z przyjaźni jestem zazdrosny. Znam słabość Waszej Królewskiej Wysokości, wiem, że gdy kochasz, to tylko dla siebie.
Otóż Wasza Królewska Wysokość kochasz księżnę, a zresztą któżby jej nie kochał? Zechciej tylko wniknąć w moje rozumowanie. Księżna wyróżniła jednego z najpiękniejszych i najbardziej pociągających przyjaciół Waszej Królewskiej Wysokości, będzie więc tak działać na jego rzecz, iż Wasza Królewska Wysokość zaniechasz innych. Pogarda Waszej Królewskiej Wysokości o śmierćby mnie przyprawiła; dość mi od księżnej ją znosić. Postanowiłem więc ustąpić miejsca ulubieńcowi, któremu zazdroszczę szczęścia, pomimo uwielbienia i najszczerszej przyjaźni, jakie mam dla niego. Osądź, Wasza Królewska Wysokość dowodzenie moje! Czyż jest ono takiem, jak na człowieka prawego przystoi? Czy nie postępuje szlachetnie? Odpowiedz mi, Wasza Królewska Wysokość, za to, żeś mnie badał tak bezlitośnie.
Książę usiadł i oburącz jął burzyć swoją fryzurę. Przerwał rozmowę, aby tem silniejsze wywrzeć na kawalerze wrażenie swoją oratorską kombinacją, powstał i rzekł:
— Słuchajno, bądź szczerym.
— Jak zawsze.
— Dobrze! Wiesz przecie, żeśmy coś zauważyli z powodu tego dziwaka Buckinghama.
— O! niech Wasza Królewska Wysokość nie obwinia księżnej, albo się zaraz wynoszę. Jakto! do tej zasady książę się uciekasz? do zasady podejrzeń?
— Nie, nie, kawalerze; nie posądzam księżnej; lecz ostatecznie... patrzę... porównywam...
— Buckingham był szaleńcem!
— Słusznie — odparł uspokojony nieco książę — namiętność Buckinghama została dostrzeżona?
— A tak!
— I cóż? czy mówię, że i miłość de Guicha nie uszła uwagi?
— Ależ, Mości książę, znowu wpadasz w to samo; wcale tego nie mówię, ażeby pan de Guiche był pod wpływem namiętności.
— To dobrze! to dobrze!
— Widzi Wasza Królewska Wysokość, iż lepiej było sto razy zostawić mnie w ukryciu, aniżeli z pomocą moich skrupułów tworzyć podejrzenia, które księżna najsłuszniej w świecie poczyta mi za zbrodnię.
— Będąc na mojem miejscu, cobyś w tym razie uczynił?
— Rzecz bardzo rozumną.
— Jaką?
— Nie zważałbym na stowarzyszenie tych nowych epikurejczyków, a tym sposobem umilkłyby plotki.
— Zobaczę, zastanowię się nad tem.
— O! niema powodu śpieszyć się; niebezpieczeństwo nie jest tak wielkie, zwłaszcza, iż niema tu mowy ani o niebezpieczeństwie, ani o namiętnościach; chodziło tu jedynie o obawę zachowania przyjaźni Waszej Królewskiej Wysokości dla mnie. Odkąd mi ją przyznajesz z tak miłem zapewnieniem, o niczem więcej nie myślę.
Książę potrząsnął głową, jakby chciał powiedzieć:
— Jeżeli ty nie myślisz o niczem, za to ja mam pełna głowę zupełnie innych rzeczy.
Ponieważ nadeszła godzina obiadowa, książę posłał z oznajmieniem do małżonki. Odpowiedziano, iż księżna nie może być obecną przy ogólnym stole i zje obiad u siebie.
— Jam temu nie winien — rzekł książę — dziś rano, wpadłszy pośród ich muzykę i hałasy, wyglądałem na zazdrośnika, a teraz boczą się na mnie.
— Obiad przejdzie nam samotnio — z westchnieniem odezwał się kawaler — żal mi pana de Guiche.
— O! de Guiche nie długo się przeprosi, to poczciwa natura.
— Wasza Królewska Wysokość — rzekł nagle kawaler — przyszła mi szczęśliwa myśl: nieraz w rozmowie mogę Waszą Królewską Wysokość podburzyć i natchnąć urazą przeciw niemu. Wypada więc, abym został pośrednikiem... Pójdę poszukiwać hrabiego i sprowadzę go tutaj.
— Z największą chęcią, ruszaj...
Kawaler wyszedł, zwołał wszystkich swoich ludzi, rozdając im przeróżne rozkazy. Rozbiegli się w rozmaitych kierunkach; zatrzymał jednego tylko pokojowca.
— Dowiedz się — rzekł mu — i to natychmiast, czy pan de Guiche nie jest u księżnej. Namyśl się; jakby się tu dowiedzieć.
— Bardzo łatwo, panie kawalerze; zapytam Malicorna, który dowie się od panny Montalais. Tylko muszę powiedzieć, iż próżne będzie pytanie, gdyż wszystka służba pana de Guiche rozeszła się: zatem i pan ich pewno wyjechał.
— Dowiedz się jednakże.
Kilka minut upłynęło zaledwie, gdy pokojowiec powrócił. Z miną tajemniczą, ukradkiem, poprowadził swego pana przez schody służbowe do pokoiku z oknem, wychodzącem na ogród.
— Spójrz, panie — rzekł pokojowiec — widzi pan?
— Widzę, jeden, dwóch, czterech muzykantów z instrumentami, a za ich piętami de Guiche we własnej osobie. Ale co on tam robi?
— Czeka, aż mu otworzą drzwiczki, prowadzące na schody dam honorowych. Tamtędy wejdzie do księżnej, gdzie się rozpocznie nowa muzyka podczas jej obiadu.
Kawaler, powziąwszy pewność, że do Guiche poszedł do księżnej, powrócił do księcia, którego zastał w świetnem ubraniu, jaśniejącego weselem, jako też i pięknością.
— Słyszałem — zawołał — iż król bierze sobie za godło słońce, wierzaj mi. Mości książę, iż tobie raczej onoby przystało.
— A de Guiche?
— Przepadł! uciekł, ulotnił się; niezadowolenie Waszej królewskiej wysokości dotknęło go. I w domu go niema.
— Ba! on zdolny jest, bo to postrzelona głowa, wziąć pocztę i uciec na wieś do siebie. Biedny chłopiec!... ściągniemy go tutaj, nie bój się. Chodźmy na obiad.
— Wasza wysokość, dziś dzień na pomysły, jeszcze jeden przyszedł mi do głowy.
— Jaki?...
— Mości książę, księżna jest obrażona i nie bez słuszności. Winieneś jej zadośćuczynienie; niech Wasza Wysokość idzie do niej na obiad.
— O!... toby zakrawało na słabość mężowską.
— Nie, na dobroć tylko. Nudzi się biedaczka, płakać gotowa nad talerzem i będzie miała czerwone oczy. Wstrętnym staje się mąż, który dopuszcza, aby łzy psuły piękne oczy żony. Chodźmy, chodźmy!...
— Służba moja dostała rozporządzenie, aby obiad odbył się u mnie.
— Słuchaj, mości książę, smutno nam będzie; na sercu będę miał okrutny ciężar na myśl, że księżna jest sama. Książę, jakkolwiek udajesz srogiego, sam będziesz wzdychał. Zabierz mnie z sobą na obiad do księżnej, a będzie przepyszna niespodzianka. Założę się, iż rozerwiemy się trochę. Bo dziś rano nie miałeś Wasza Książęca Mość słuszności.
— Może być.
— O!... to fakt.
— Kawalerze!... kawalerze!... ty mi źle radzisz.
— Dobrze radzę, wszystko Waszej Książęcej Mości sprzyja, ubiór fijołkowy, złotem haftowany, wyglądasz w nim bosko. Księżna podbita będzie więcej mężczyzną, niż jego postępkiem. Niech Wasza Wysokość da się namówić.
— Przekonałeś mnie, idźmy.
Książę opuścił swój apartament wraz z kawalerem i skierował się prosto do księżnej.
Kawaler szepnął do ucha swemu pokojowcowi:
— Ludzi postawić przed drzwiczkami!... Żeby nikt nie wymknął się tamtędy!... Ruszaj, co żywo.
I doszli tak do przedpokojów księżnej.
Woźny chciał anonsować.
— Ani kroku — rzekł, śmiejąc się kawaler. — Jego Książęca Mość chce sprawić niespodziankę.