Wicehrabia de Bragelonne/Tom III/Rozdział XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III Cały tekst |
Indeks stron |
Król pragnął pozostać sam, aby miał czas zbadać, co się działo w jego sercu, i dlatego spiesznie udał się do mieszkania, gdzie pan de Saint-Agnan przybył niebawem po rozmowie z księżną.
Pan de Saint-Agnan okazał się wybornym opowiadaczem, tak subtelnym znawcą, że król słuchał go z wielkiem zajęciem, mianowicie, kiedy opowiedział namiętną mowę księżny, co do stosunków z panną de La Valliere. Chociaż król nie czuł już dla księżnej tego, co dawniej, słuchał z zadowoleniem o owym zapale księżny, z którym wypytywała o szczegóły przygody; schlebiało to jego miłości własnej. Doświadczał zadowolenia, to prawda, ale jego serce nie trwożyło się bynajmniej tem, co księżna myśli o całej tej sprawie. Skoro tylko Saint-Agnan skończył, król zapytał:
— Teraz powiedz mi, Saint-Agnan, czy wiesz, kto jest panna de La Valliere?...
— Nie tylko wiem, kto jest, ale kim będzie.
— Co to ma znaczyć?...
— Chcę powiedzieć, że jest tem, czem kobieta może tylko pożądać, aby została, bo jest, kochaną przez Waszą Królewską Mość, chcę więc powiedzieć, że będzie teraz, czem Wasza Królewska Mość zechcesz.
— Ja nie o to cię pytam... Nie chcę wiedzieć, czem jest dzisiaj, albo czem będzie jutro. Chcę wiedzieć, czem była wczoraj? Powtórz mi, co mówią o niej.
— Mówią, że jest cnotliwa.
— O!... — odrzekł król z uśmiechem — to dobra wieść.
— Dość rzadka na dworze, Najjaśniejszy Panie, a kiedy ja rozgłaszają, należy wierzyć.
— Może masz słuszność, mój drogi... A urodzenie jej?...
— Wyborne, jest bowiem córką margrabiny de La Valliere i wnuczka poczciwego pana de Saint-Remy.
— Tak, marszałka mojej ciotki... przypominam to sobie doskonale i pamiętam, że ja widziałem, przejeżdżając przez Blois: przedstawiona była królowym, wyrzucam sobie nawet, że nie zwróciłem wtedy na nią uwagi.
— Przypomniałem ci zatem, Najjaśniejszy Panie, abyś nagrodził stracony czas.
— Koniec końcem — rzekł król — nie wiem nic, albo bardzo mało o pannie de La Valliere. Saint-Agnan, polecam ci zasięgnąć o niej wiadomości.
— Będę je miał spiesznie, jeżeli możność zyskania ich wyrówna chęciom.
— Dziękuję ci. Czy księżna mówiła co przeciw niej?...
— Nie, Najjaśniejszy Panie.
— A czy się nie gniewała?...
— Nie wiem; śmiała się tylko ciągle.
— Doskonale, ale słyszę jakiś szmer w przedpokojach i to mi zapowiada przybycie kurjera.
— Tak jest, Najjaśniejszy Panie.
— Zatem dowiedz się, Saint-Agnan.
Hrabia pobiegł do drzwi i pomówił z odźwiernym.
— Najjaśniejszy Panie, — rzekł, powracając — właśnie w tej chwili przybył pan Fouquet, na rozkaz Waszej Królewskiej Mości. Przedstawił się, lecz dla spóźnionej pory nie prosi o posłuchanie, tylko donosi o swojem przybyciu.
— Pan Fouquet!... Pisałem do niego o trzeciej, prosząc, aby przybył do Fontainebleau jutro rano, a on przybywa o drugiej, to dowód gorliwości!... — rzekł król, uradowany pilnem wykonaniem rozkazu. — Pan Fouquet może wejść. Wezwałem go i przyjmuję. Niech wejdzie. Ty zaś, hrabio, idź po wiadomości i jutro przybywaj.
Król położył palec na ustach, a Saint-Agnan wymknął się z radością w sercu, dając rozkaz wprowadzenia pana Fouquet. Fouquet wszedł do królewskiej komnaty. Ludwik XIV-ty powstał na jego przyjęcie.
— Witam cię, panie Fouquet — rzekł z przyjemnym uśmiechem. — Winszuję ci pośpiechu, chociaż mój posłaniec musiał późno przybyć.
— O dziewiątej wieczorem, Najjaśniejszy Panie.
— Czy wiesz, panie Fouquet, że wiele mam z tobą do pomówienia?... — mówił król dalej z zachęcającym wyrazem.
— Wasza Królewska Mość obsypuje mnie łaskami, a ponieważ jest dla mnie tak dobry, czy zechce zezwolić na posłuchanie, które raczył mi przyrzec?...
— A!... posłuchanie dla jakiegoś duchownego, który chce mi podziękować, nieprawdaż?... I któż to taki?...
— Dzisiejszy biskup z Vannes, któremu Wasza Królewska Mość, na moje wstawienie się, przed trzema miesiącami godność tę udzieliłeś.
— Być może — odpowiedział król, który wówczas podpisał nominację, nie czytając jej — a czy on jest tutaj?...
— Tak, Najjaśniejszy Panie, Vannes jest ważną djecezją; owieczki tego pasterza potrzebują słowa bożego; są to dzicy, których ucząc, należy cywilizować, a pan d‘Herblay, pod tym względem nie ma sobie równego.
— Niech wejdzie.
Fouquet dał znak odźwiernemu. Drzwi się otworzyły i wszedł Aramis. Król wysłuchał jego przemówienia i wlepił wzrok w tę interesującą fizjognomję, której nikt nie mógł zapomnieć, skoro raz ją widział.
— Vannes!... — rzekł — pan jesteś biskupem z Vannes?...
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
— Vannes znajduje się o kilka mil od Belle-Isle?...
— Tak, Najjaśniejszy Panie — odpowiedział Aramis — zdaje się, że o sześć.
— Sześć mil, to bardzo blisko — rzekł Ludwik XIV-ty.
— Ale nie dla nas, biednych bretończyków, Najjaśniejszy Panie; sześć mil lądem, to blisko, lecz sześć mil morzem, to ogromna przestrzeń, a zresztą mam honor powiedzieć Waszej Królewskiej Mości, że liczą przeszło sześć mil morskich od rzeki Belle-Isle.
— Mówią, że pan Fouquet ma tam dom, bardzo piękny?... — zapytał król.
— Powiadają — odrzekł Aramis, spokojnie spoglądając na Fouqueta.
— Jakto powiadają?... — zawołał król.
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
— Prawdę mówiąc, panie Fouquet, bardzo mnie to zadziwia.
— Co takiego?...
— Że takiego człowieka, jak pan d‘Herblay, masz na czele djecezji i nie pokazałeś mu Belle-Isle?...
— Najjaśniejszy Panie — odrzekł biskup, nie pozwalając panu Fouquet odpowiedzieć — my, biedni księża bretońscy, lubimy siedzieć w domu.
— Mości biskupie — wyrzekł król — ja ukarzę pana Fouquet za to niedbalstwo.
— Jakto, Najjaśniejszy Panie?
— Przeniosą cię.
Fouquet przygryzł usta, Aramis się uśmiechnął.
— Wiele ci Vannes przynosi?... — zapytał król.
— Sześć tysięcy liwrów, Najjaśniejszy Panie.
— A!... mój Boże, tak mało!... ale masz swój majątek, mości biskupie?...
— Nie, nie mam, Najjaśniejszy Panie, tylko mi pan Fouquet za ławkę w kościele płaci tysiąc dwieście liwrów.
— Zatem ja, panie d‘Herblay, coś lepszego ci przyrzekam.
— Najjaśniejszy Panie...
— Pomyślę o tobie.
Aramis skłonił się. Król ze swej strony pochylił głową z uszanowaniem, jakie zawsze miał zwyczaj zachowywać względem duchownych i kobiet. Aramis zrozumiał, że jego posłuchanie skończyło się; pożegnał zatem króla przemową krótką i zwięzłą, prawdziwą przemową wiejskiego kapłana i wyszedł.
— O!... to wybitna postać — mówił król, wiodąc za nim oczami, dopóki go mógł widzieć, a nawet wtedy, kiedy go już nie widział.
— Najjaśniejszy Panie — odpowiedział Fouquet — gdyby ten biskup miał gruntowną naukę, nikt nie byłby godniejszym...
— Zatem nie jest uczony?...
— Zamienił pałasz na stułę i to nieco zapóźno. Lecz nie przeszkadza to jedno drugiemu i jeżeli Wasza Królewska Mość pozwoli mi o nim kiedy pomówić...
— I owszem, proszę cię o to... ale zanim będziemy mówili o biskupie, pomówmy wprzódy o sobie.
— Czy o mnie, Najjaśniejszy Panie?...
— Tak, powinienem cię pochwalić...
— Nie umiem wyrazić Waszej Królewskiej Mości szczęścia, jakiego doznaję.
— Tak, panie Fouquet. Rozumiem. Tak, byłem nieco przeciw tobie uprzedzony.
— Wtedy wiele cierpiałem, Najjaśniejszy Panie.
— Ale to minęło. Czy zauważyłeś?...
— O, tak, Najjaśniejszy Panie; ale czekałem cierpliwie dnia, w którym się prawda wyjaśni. Zdaje mi się, że ten dzień nadszedł.
— Więc wiedziałeś, że jesteś w mojej niełasce?...
— Niestety... tak, Najjaśniejszy Panie.
— I wiedziałeś dlaczego?...
— Doskonale. Wasza Królewska Mość sądziłeś, że jestem trwonicielem grosza publicznego.
— O!... nie, nie...
— Albo raczej lichym administratorem. Nakoniec, Wasza Królewska Mość sądziłeś, że kiedy lud nie ma pieniędzy i król ich mieć nie będzie.
— A jednak dostarczyłeś ich poddostatkiem ostatniego miesiąca.
— I mam jeszcze nietylko na zaspokojenie potrzeb, ale wszystkich życzeń Waszej Królewskiej Mości.
— Bogu dzięki, panie Fouquet — rzekł król z wypogodzoną twarzą — już więcej nie będę cię doświadczał. Przez dwa miesiące niczego od ciebie nie będę żądał.
— To ja będę korzystał z tego, aby zgromadzić pięć lub sześć miljonów, które w razie potrzeby posłużą na pierwsze wydatki wojenne.
— Pięć, albo sześć miljonów!...
— Rozumie się tylko na utrzymanie dworu.
— Zatem sądzisz, panie Fouquet, że wojna jest możliwą?...
— Myślę, że kiedy Bóg dał orłu szpony i dziób, on zapewne nie zaniedba pokazać ich światu.
Król zarumienił się z radości.
— W tych dniach — mówił — wieleśmy wydali; panie Fouquet, czy nie będziesz mnie za to łajać?...
— Najjaśniejszy Panie, masz jeszcze dwadzieścia lat młodości i miljard na wydatki przez ten przeciąg czasu.
— Miljard, to za wiele, panie Fouquet.
— Będę oszczędzał, Najjaśniejszy Panie. Wasza Królewska Mość masz w Colbercie i we mnie dwóch szacownych ludzi. Jeden z nas będzie dostarczał pieniędzy i tym będę ja, jeżeli moje usługi będą miłe Waszej Królewskiej Mości; drugi będzie oszczędzał, a tym będzie pan Colbert.
— Pan Colbert?... — zapytał król zdziwiony.
— Zapewne, Najjaśniejszy Panie, pan Colbert liczy doskonale.
Pochwała ta, oddana nieprzyjacielowi, natchnęła króla zaufaniem i podziwem.
— Chwalisz więc pana Colberta?... — zapytał.
— Tak, Najjaśniejszy Panie, chwalę: bo oprócz tego, że jest człowiekiem, mającym powagę, jest pełen poświęcenia dla Waszej Królewskiej Mości.
— Czy dlatego, że tylekroć sparaliżował twoje zamiary?... — zapytał król z uśmiechem.
— Nieinaczej, Najjaśniejszy Panie.
— Wytłumacz się jaśniej.
— To rzecz nader prosta. Ja jestem do gromadzenia pieniądza, on zaś do zatrzymywania.
— Dalej, dalej, panie nadintendencie!... cóż, u djabła, czy nic nie powiesz, coby naruszyło tę dobrą opinję?...
— Administracyjnie, Najjaśniejszy Panie?
— Tak.
— Ani słowa, Najjaśniejszy Panie.
— Czy naprawdę?...
— Na honor, nie znam we Francji tęższego rachmistrza, niż pan Colbert.
— A przecież — rzekł Ludwik XIV-ty — jakkolwiek tak oszczędny, urządzał on w Fontainebleau uroczystości, i zaręczam, panie Fouquet, nie przeszkadzał wydawaniu moich pieniędzy.
Fouquet ukłonił się, nic nie odpowiadając.
— Czy nie tak myślisz?... — zapytał król.
— Ja widzę, Najjaśniejszy Panie, pan Colbert zawsze działa rozważnie i porządnie i zasługuje pod tym względem na pochwały Waszej Królewskiej Mości.
Król pojął ukryty sens tej odpowiedzi; Fouquet uważał uroczystości w Fontainebleau za mało świetne, dzięki oszczędności Colberta.
Ta część rozmowy, tak umiarkowanej i przyzwoitej, natchnęła króla nowem poszanowaniem dla charakteru człowieka i zdolności ministra. Fouquet pożegnał króla o godzinie drugiej zrana, a król położył się, nieco niespokojny, nieco zmieszany ukrytą nauką, jaką mu dano i pół godziny czasu potrzebował na przypomnienie sobie haftów, ozdób, iluminacyj i całego przepychu, zarządzonych przez Colberta. Wynikło stąd, że król, przechodząc myślą wszystko, co się działo od kilku dni, nie był zadowolony.