Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział XLIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron |
Jakeśmy to widzieli w poprzednim rozdziale, pan de Saint-Agnan dopełnił zlecenia u panny La Valliere, ale jakkolwiek silna była jego wymowa, nie potrafił przekonać jej, że ma w osobie króla możnego opiekuna i że skoro król trzyma jej stronę, nie potrzebuje ona więcej nikogo na święcie. Na pierwszą bowiem wzmiankę powiernika o odkryciu tej drażliwej tajemnicy, Ludwika zaczęła płakać i wyrzekać, i oddała się cała rozpaczy, którą, gdyby król ukryty w kącie pokoju był widział, pewno nie byłby zadowolony. Saint-Agnan, poseł, obraził się nią tak, jakby był uczynił jego pan, i wrócił do króla, donosząc mu, co widział i co słyszał. I właśnie w tej chwili znajdujemy go, wzburzonego przed królem, który jeszcze więcej był niż on, wzburzony.
— Ależ — rzekł król do dworaka, kiedy ten skończył opowiadanie — cóż postanowiła?... Czy zobaczę ją teraz, przed wieczerzą?... Czy ona tu przyjdzie?.. Czy trzeba, ażebym ja do niej poszedł?
— Zdaje mi się, że skoro Wasza Królewska Mość chce ją widzieć, trzeba będzie aż do niej odbyć drogę!
— Nic więc dla mnie!... A! to ten Bragelonne tak jej siedzi w sercu? — mruknął Ludwik XIV-ty przez zęby.
— O!.. Najjaśniejszy Panie, to być nie może, gdyż panna La Valliere kocha ciebie tylko i to z całego serca. Ale Wasza Królewska Mość wiesz, że Bragelonne należy to tego pokolenia surowego, które gra rolę bohaterów rzymskich.
Król roześmiał się cokolwiek.
— Co się zaś tyczy panny La Valliere — mówił dalej Saint-Agnan — wychowana była u owdowiałej księżny, to jest w sztywności i surowości. I ci dwoje narzeczonych przysięgali sobie z najzimniejszą krwią przy świetle gwiazd i księżyca, a dziś zerwać to jakoś djabelnie jest przykro.
Saint-Agnan mniemał, że rozweseli króla, ale przeciwnie, z uśmiechu przeszedł do zupełnej surowości. Uczuł już to, co hrabia przyrzekł d‘Artagnanowi, że nastąpi, uczuł wyrzuty sumienia.
Saint-Agnan pojął, że trudno będzie rozweselić króla tego wieczora, użył więc ostatecznego środka, wymawiając imię Ludwiki.
I król podniósł głowę:
— Co Wasza Królewska Mość zamyśla czynić tego wieczora?... Czy trzeba zawiadomić pannę La Valliere?
— Zdaje mi się, że przecie jest zawiadomioną!.. — odpowiedział król.
— Cóż więc będziemy robili, Najjaśniejszy Panie?
— Marzmy, Saint-Agnanie, marzmy każdy na swój rachunek. Gdy panna de La Valliere przestanie żałować tego, czego żałuje, zapewne raczy nas o tem zawiadomić.
— A!... Najjaśniejszy Panie, czyż możesz tak źle myśleć o sercu, które tobie tylko jest oddane?
Król powstał, zaczerwieniony ze złości; zazdrość go pożerała. Saint-Agnan w przykrem był położeniu, wtem drzwi się otworzyły. Król prędko się odwrócił; pierwszą jego myślą było, że mu przynoszą bilet od La Valliere, lecz zamiast posłańca miłości, spostrzegł kapitana muszkieterów, wyprostowanego i milczącego.
— Pan d‘Artagnan — rzekł. — A... i cóż?...
D‘Artagnan rzucił oczyma na Saint-Agnana.
Król podobnież uczynił, a spojrzenia te jasno dały poznać dworakowi, że powinien się oddalić, co też, skłoniwszy się, uczynił.
Król pozostał sam z d‘Artagnanem.
— A co?... już zrobione?... — zapytał król.
— Tak!.. Najjaśniejszy Panie — odpowiedział kapitan muszkieterów poważnym głosem. — „Już zrobione.“
— Cóż hrabia na to powiedział?
— Nic!... Najjaśniejszy Panie.
— Jednakże chyba nie musiał dać się uwięzić, nie wyrzekłszy ani słowa?
— Powiedział, że spodziewał się uwięzienia, Najjaśniejszy Panie!
— Mniemam, że hrabia de La Fere nie przedłużał roli buntownika?.. — zapytał król.
— A najprzód, Najjaśniejszy Panie!... kogo Wasza Królewska Mość uważa za buntownika? — spytał d‘Artagnan najspokojniej. — Czy w oczach Waszej Królewskiej Mości buntownikiem jest ten, który nietylko bez oporu dozwala się wpakować do Bastylji, ale jeszcze upiera się wobec tych, którzy go nie chcą tam zaprowadzać?
— Którzy go nie chcą tam zaprowadzić? — krzyknął król. — Co słyszę?.. kapitanie, czyś oszalał?
— Nie zdaje mi się, Najjaśniejszy Panie!
— Mówisz o, ludziach, którzy nie chcieli aresztować hrabiego de La Fere.
— Tak!... Najjaśniejszy Panie!
— I któż to są ci ludzie?
— Zapewne ci — rzekł muszkieter — którym Wasza Królewska Mość to poleciłeś.
— Ależ ja tobie to poleciłem!.. — krzyknął król.
— Tak jest, Najjaśniejszy Panie. Mnie!
— I mówisz, że pomimo mego rozkazu, miałeś zamiar nie aresztować człowieka, który mnie uchybił?
— To było moim jedynym zamiarem, Najjaśniejszy Panie. Radziłem mu nawet, żeby wsiadł na konia, którego kazałem dla niego przygotować przy rogatce de la Conference.
— W jakimże celu kazałeś przygotować konia?
— Ależ, Najjaśniejszy Panie, po to, ażeby hrabia udał się do Havru, a stamtąd do Anglji.
— A więc zdradziłeś mnie, mości panie — krzyknął król, uniesiony gniewem.
— Najzupełniej.
Nie można było nic, powiedzieć na wyrazy, takim wyrzeczone tonem.
Król zdziwił się tak silnym oporem.
— Musiałeś mieć przynajmniej jaki powód, ażeby tak postąpić?... — zapytał król z powagą.
— Ja zawsze mam przyczynę, Najjaśnieszy Panie!
— Nie była tu zapewne powodem przyjaźń, a przecież był — by to jedyny powód jaki mógłbyś tu przytoczyć i jaki mógłby cię tym razem wytłumaczyć, chociaż dałem ci do wyboru...
— Mnie, Najjaśniejszy Panie?
— Czyż nie pozostawiłem ci do wyboru, aresztować lub nie, hrabiego de La Fere?
— Tak, Najjaśniejszy Panie, ale...
— Ale co?... — przerwał król niecierpliwie.
— Ale uprzedziłeś mnie, Najjaśniejszy Panie, że, jeżeli ja go nie będę aresztował, wykona to kapitan gwardji.
— Czyż nie było dostateczne, żem cię do tego nie zmuszał?
— Dla mnie? tak! Najjaśniejszy Panie, ale nie dla mego przyjaciela.
— Nie?
— Bez wątpienia, bo, czy to przeze mnie czy przez kapitana gwardji, przyjaciel mój byłby uwięziony w każdym razie.
— I to jest takie twoje poświęcenie, mój panie!... poświęcenie, które rozprawia, wybiera!... Nie jesteś pan żołnierzem, mój panie!
— Czekam, aż mi Wasza Królewska Mość powie czem jestem.
— Jesteś spiskowcem.
— Kiedy spisków już niema, Najjaśniejszy Panie.
— Ależ jeżeli to, co mówisz, jest prawdą...
— Ja zawsze prawdę mówię.
— To pocóżeś tu przyszedł?
— Przyszedłem ażeby powiedzieć królowi: Najjaśniejszy Panie, hrabia de La Fere jest w Bastylji.
— Jak się zdaje, stało się to dzięki twojej gorliwości.
— To prawda, Najjaśniejszy Panie! ale koniec końców on tam jest, a skoro jest, potrzeba, abyś Wasza Królewska Mość o tem wiedział.
— A!... panie d‘Artagnan, za bardzo jesteś zuchwały wobec twego króla.. Upraszam cię, mój panie! nie nadużywaj mojej cierpliwości.
— Przeciwnie, panie!
— Jakto przeciwnie?
— Przychodzę po to, aby i mnie kazano uwięzić.
— Ciebie uwięzić?
— Bez wątpienia, gdyż przyjaciel mój będzie się tam nudził sam jeden; przyszedłem więc prosić Waszą Królewską Mość, abyś mi pozwolił być w jego towarzystwie. Wasza Królewska Mość rzeknij tylko słowo, a ja sam siebie zaaresztuję i zaręczam, że do tego nie będzie potrzeba kapitana gwardji.
Król skoczył do stolika i porwał pióro, ażeby napisać rozkaz uwięzienia d‘Artagnana.
— Pamiętaj pan, że to na całe życie — rzekł król, grożąc.
— Tak, spodziewam się — rzekł d‘Artagnan.
Król rzucił pióro z gwałtownością.
— Odejdź pan — rzekł.
— Najjaśniejszy Panie!... przyszedłem tu, aby pomówić z nim spokojnie, Wasza Królewska Mość uniosłeś się, jest to nieszczęście, jednakże nie wstrzyma mię to, ażebym nie powiedział Waszej Królewskiej Mości tego, co miałem mu powiedzieć.
— Opuść pan natychmiast służbę — krzyknął król — natychmiast!
— Wiesz dobrze Wasza Królewska Mość, że gdy w Blois odmówiłeś królowi Karolowi jednego miljona, który mu dał następnie przyjaciel mój hrabia de La Fere, opuściłem był służbę Waszej Królewskiej Mości.
— A więc dobrze!... uczyń tak i teraz tylko prędko!
— Najjaśniejszy Panie nie o to teraz idzie. Wasza Królewska Mość wziąłeś pióro do ręki, aby mnie posłać do Bastylji.
— D‘Artagnan!... ty, głowo gastońska!
Muszkieter gwałtownem poruszeniem wydobył szpadę, opierając rękojeść o podłogę, i zwrócił jej ostrze do swych piersi, Król jeszcze prędzej podskoczył ku niemu prawą ręką ujął go za szyję, lewą porwał wpół szpadę i wsunął ją do pochwy. D‘Artagnan osłupiały, blady, drżący, z winną uległością dozwolił królowi czynić, co się mu podobało. Wówczas Ludwik, rozrzewniony, wrócił do stolika, wziął pióro i, kilka słów napisawszy, oddał d‘Artagnanowi!
— Co to za papier, Najjaśniejszy Panie!... — spytał kapitan.
— Rozkaz, dany panu d‘Artagnan, ażeby natychmiast uwolnił hrabiego de La Fere.
D‘Artagnan porwał rękę króla, ucałował ją, a chowając papier, wyszedł.
Ani król, ani kapitan nie rzekli do siebie ani słowa.
— O serce ludzkie, wskazówko królów — rzekł Ludwik, pozostawszy sam — kiedyż nauczę się czytać w skrytkach twoich, jak na kartach książki!... Nie!... nie jestem złym królem, nie jestem słabym królem, ale jeszcze jestem dzieckiem.
D‘Artagnan obiecał panu de Baisemeaux że powróci na deser i dotrzymał słowa. Właśnie pili wina słodkie i likiery, w które piwnica gubernatora Bastylji, jak mówiono, była obficie zaopatrzoną, kiedy ostrogi kapitana muszkieterów, zabrzękły na korytarzu i on sam wszedł do pokoju. Athos i Aramis mieli się na ostrożności, dlatego też jeden drugiego nie przeniknął. Rozmowa toczyła się o rzeczach ogólnych, a nikt prócz Baisemeauxa nie dotknął spraw osobistych. D‘Artagnan wszedł blady jeszcze i wzruszony po rozmowie z królem. Baisemeaux podał mu krzesło i szklankę winą, którę muszkieter zaraz wypił. Athos i Aramis zauważyli wzruszenie d‘Artagnana.
Dla Athosa powrót d‘Artagnana, a nadewszystko wzruszenie to znaczyło: „Żądałem od króla czegoś, a on mi odmówił“.
I przekonany, że odgadł, Athos uśmiechnął się, wstał od stołu i dał znak d‘Artagnanowi, jakby chciał przypomnieć mu, że mieli tu inne zajęcie, niż jeść wieczerzę. D‘Artagnan, zrozumiawszy, odpowiedział mu także skinieniem; Aramis i Baisemeaux, widząc te niemą rozmowę, patrzyli ze zdziwieniem. Athos uznał za potrzebne objaśnić ich, co zaszło.
— Otóż powiem wam teraz, moi panowie, prawdę: ty, Aramisie, jadłeś wieczerzę z przestępcą stanu, ty zaś, panie Baisemeaux, ze swym więźniem.
Baisemeaux krzyknął ze zdziwienia i prawie z radości. Kochany ten człowiek był nadzwyczaj dbały o honor swej fortecy. Nie licząc bowiem zysków, im więcej miał więźniów, tem był szczęśliwszy, a im ważniejszymi byli, tem więcej pochlebiało to jego dumie. Co do Aramisa, ten, stosując wyraz twarzy do okoliczności, rzekł:
— Wybacz, kochany Athosie, ale domyślałem się tego, co zaszło. Zapewne to z powodu Raula i La Valliere? Nieprawdaż?
— Niestety — rzekł Baisemeaux.
— A ty, jako prawdziwy wielki pan, zapomniawszy, że teraz są tylko dworacy, poszedłeś do króla i powiedziałeś mu słowa prawdy?
— Zgadłeś przyjacielu.
— Tak dalece — rzekł Baisemeaux, drżący ze strachu, iż jadł wieczerzę z człowiekiem, który popadł w niełaskę króla — tak dalece, panie hrabio!...
— Że mój przyjaciel pan d‘Artagnan doręczy ci, kochany gubernatorze, ten papier, który mu wygląda z munduru, a który jest zapewne rozkazem uwięzienia mnie.
Baisemeaux wyciągnął rękę ze zwykłą sobie zręcznością.
D‘Artagnan wyjął dwa papiery i jeden z nich oddał gubernatorowi.
Baisemeaux czytał go, przerywając i spoglądając zukosa na Athosa.
„Rozkaz uwięzienia, w moim zamku w Bastylji“. — Bardzo dobrze. — „W moim zamku Bastylji, hrabiego de la Fere“. — O! panie, jakże to bolesny zaszczyt dla mnie, że będę go posiadał.
— Będziesz pan miał ze mnie bardzo spokojnego więźnia — odrzekł Athos spokojnie.
— Więźnia, który nie przebędzie u ciebie nawet miesiąca — wtrącił Aramis.
Tymczasem Baisemeaux, trzymając rozkaz w ręku, zaciągnął go do rejestru.
— Ani godziny nawet — rzekł d‘Artagnan, podając drugi rozkaz królewski — gdyż teraz kochany panie de Baisemeaux, trzeba będzie, ażebyś także wpisał do rejestru rozkaz bezzwłocznego uwolnienia hrabiego.
— A!... — rzekł Aramis — oszczędzasz mi roboty, kochany d‘Artagnan.
I znacząco uścisnął go jak i Athosa za rękę.
— Jakto?... — rzekł ten ostatni — król uwalnia mię?
— Czytaj, przyjacielu — odrzekł d‘Artagnan.
Athos wziął rozkaz, i, przeczytawszy, rzekł:
— Prawda!...
— Czy się gniewasz o to?... — zapytał d’Artagnan.
— O nie! przeciwnie. Nie życzę bowiem źle królowi; największe bowiem zło, jakiego można życzyć monarchom, jest to, aby popełniali niesprawiedliwość. Ale ty, mój przyjacielu, przyznaj, że niemało musiałeś mieć kłopotu? co?
— Ja? gdzietam!... — rzekł, śmiejąc się d‘Artagnan. — Król zawsze robi, co ja zechcę.
Aramis, spojrzawszy na d‘Artagnana, poznał, że kłamie, ale Baisemeaux od tej chwili nie widział nic prócz d‘Artagnana, tak był przejęty uszanowaniem dla człowieka, który robił z królem to, co mu się podobało.
— Zapewne król skazuje Athosa na wygnanie?... — rzekł Aramis.
— Właśnie nie, gdyż o tem nie mówił — odpowiedział d‘Artagnan — lecz zdaje mi się, że hrabia najlepiejby uczynił, gdyby... ale może chce on osobiście podziękować królowi!
— O! nie! nie! — rzekł, śmiejąc się Athos.
— W takim razie, jak mówię, najlepiejby uczynił, gdyby odjechał do swoich dóbr. Zresztą, może przekładasz jedno miejsce pobytu nad drugie, powiedz, to ja ci to wyrobię.
— Dziękuje ci przyjacielu!... — odrzekł Athos — nic mi bowiem nie jest milsze nad powrót do mojej samotności, do moich kwiatów, nad brzegi Loary. Jeżeli bowiem Bóg jest najwyższym dusz lekarzem, pewno natura jest najlepszem lekarstwem. A więc panie!... — rzekł, zwracając się do Baisemeaux — jestem wolny?
— Tak! panie hrabio! zdaje mi się, spodziewam się, przekonany jestem o tem; chyba — rzekł Baisemeaux — pan d‘Artagnan ma jeszcze trzeci rozkaz?
— Nie, kochany gubernatorze — odrzekł d‘Artagnan — nie mam trzeciego, trzymajmyż się więc drugiego i dosyć.
— A, panie hrabio — odrzekł Baisemeaux do Athosa — nie wiesz, co straciłeś. Byłbym cię umieścił na stole po trzydzieści liwrów dziennie, tak, jak generałów, ale co mówię, na pięćdziesiąt, tak, jak książąt! — i codzień jadałbyś tak, jak dzisiaj.
— Dziękuję panu — odrzekł Athos — ale przekładam nad to moją mierność.
I, zwracając się do d‘Artagnana, dodał:
— Jedźmy! mój przyjacielu!
— Jedźmy — odrzekł d‘Artagnan.
— Czy będę miał tę przyjemność — rzekł Athos — że będziesz mi towarzyszył?
— Tylko do bramy, mój drogi — odpowiedział d‘Artagnan — poczem powiem ci tak, jak królowi. „Dziś jestem na służbie“.
— A ty, kochany Aramisie — rzekł Athos — nie jedziesz ze mną? La Fere jest po drodze do Vannes?
— Mam jeszcze wiele interesów do załatwienia w Paryżu; wyjazd dziś pociągnąłby za sobą wielkie dla mnie straty!... odpowiedział prałat.
— A zatem bądź zdrów, przyjacielu — rzekł Athos, ściskając go. — Panie Baisemeaux, bardzo jestem wdzięczmy za twoje dla mnie dobre chęci, a nadewszystko za próbkę smacznego obiadu w Bastylji.
I, uścisnąwszy Aramisa, podawszy rękę panu Baisemeaux i otrzymawszy od nich życzenia szczęśliwej podróży, obaj wyszli z d‘Artagnanem.