<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wierzyciele swatami
Wydawca Nakładem J. Czaińskiego
Data wyd. 1902
Druk Drukiem J. Czaińskiego
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Mari de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIX.
Cyrce.

Wyrazy wymówione przez pannę Lizely wyjaśniły doskonale jej serce.
Pragnęła zemsty ale zemsty okrutnej, bez względu na łzy.
Czyliż była rzeczywiście okrutną?
Historja jej życia opowiedziana hrabiemu była rzetelną, odgrywała ona w niej rolę ofiary a nie wspólniczki.
Można pojąć jaka gorycz wypełniała jej serce.
Nagle jednego dnia wszystko znikło. Blanka pokochała!
Kochała hrabiego całem sercem, tem więcej, że ten człowiek przyrzekł ją poślubić.
Człowiek ten miał wynagrodzić hańbę i wszystko czego doświadczyła w stosunku z lordem Dudley.
Nagle nowy zawód. Blanka przekonała się, że wszyscy mężczyźni są nie stali i postanowiła się pomścić, od tej też rzeczywiście chwili, miała pewną ulgę.
Dowiedziawszy się o powrocie hrabstwa z Włoch, chciała wiedzieć o każdym kroku hrabiego.
Zbieg sam przychodził napowrót ze związanemi rękoma.
Kiedy pan Nancey, chwilami zapominał o warunkach umowy, Blanka natychmiast stawała się chłodna, szydercza, grożąc wypowiedzeniem posłuszeństwa i zamknięciem drzwi przed hrabią.
Paweł przerażony groźbą milczał, czując że miłość przybiera gwałtowne rozmiary.
Trwało to blisko dwa miesiące, panna Lizely zwyciężyła. Pan de Nancey odtąd należał do niej bezwarunkowo. Mogła nim rozporządzać jak Rzymianie rozporządzali swoimi niewolnikami. Co chciała, co rozkazała, Paweł spełniał bez wahania.
Ale i hrabia czuł, że dłużej nie wytrzyma.
Jednego też dnia przybył ze stanowczem postanowieniem. Odmalowało się to na jego twarzy.
— Pawle, co tobie! zapytała Lizely, ty cierpisz?
— Ona mnie pyta czy cierpię, rzekł hrabia z goryczą.
— Pytam się z całą szczerością, jak siostra pytałaby brata. Co tobie?
— Oto, trzeba nam skończyć, raz trzeba zerwać z tem życiem trudnem, niegodnem. Raczej umrzeć niż dłużej znosić takie męki, zrzekam się roli, przybranej w chwili najwyższej słabości. Przysiągłem, ale odwołuję przysięgę. Niech się stanie co chce.
— Nie rozumiemy się.
— Doprawdy, zawołał hrabia z ironią, a to jednak takie proste. Kocham cię jak szaleniec. Tyś moim życiem. Otóż wypowiadam ci to śmiało.
— Jeżeli pan zapomniałeś o przysiędze, ja pamiętam słowa, które wyrzekłam. Mój dom odtąd jest dla pana zamknięty i masz wyjść natychmiast!
— Tak sądzisz?
— Jestem pewna.
— A któż ci dał tę pewność?
— Jestem panią tutaj...
— Każesz mnie wyrzucić swojej służbie?
— Z najwyższem obrzydzeniem, z największą boleścią, ale uczynię to.
— Nie uczynisz tego.
Przy tych słowach, wydobył z kieszeni rewolwer, z kości słoniowej.
— Przychodzisz mnie zabić? rzekła Blanka niespokojna ale zawsze z uśmiechem na ustach.
Pan de Nancey wzruszył ramionami.
— Wiesz dobrze, że nie dotknę się nawet jednego twojego włosa na głowie.
— Dla kogóż zatem ta broń.
— Dla mnie.
— Chcesz umrzeć?
— Chcę spać snem nieprzespanym. Niechcę myśleć więcej, ani chcę cierpieć. Posłuchaj mnie Blanko, jeżeli w ciągu pięciu minut nie rozkażesz mi żyć, nie przyrzeczesz być moim szczęściem, w twoich oczach zabiję się. Przebacz mi pani, jeżeli krew powala twoje kobierce. Daruj, że pragnę jedynie przy twoich umrzeć nogach.
— I to uczynisz? rzekła Lizely nie mogąc zapanować nad wyruszeniem.
— Przysięgam ci na mój honor i tym razem dotrzymam przysięgi.
— Więc to naprawdę mnie kochasz? zawołała Lizely udając znaczne drżenie głosu.
— Wątpiłaś o tem?
— Jakże wierzyć? Już mówiłeś kiedyś, że mnie kochasz... A jednak przypomnij sobie. Pan mówisz o swojem cierpieniu... Cóż ja w takim razie mogłabym powiedzieć?
— Czyliż, wykrzyknął Paweł, nie odpokutowałem już sto razy tej zbrodni. Prawda, byłem nikczemny, ale byłem szalony, to mówię na moje usprawiedliwienie. Tak cierpiałem, ale są granice cierpienia. Niewolnik, będąc zbyt długo męczonym, rwie swoje łańcuchy! Lepsza śmierć niż twoja nienawiść.
— Mówisz o nienawiści, rzekła wzruszona Blanka, sądzisz, że cię nienawidzę.
— Czyliż nie miałem tego wyraźnych dowodów? Jeżeli zatem nie jest to nienawiść okrutna, nieubłagana, to czemże jest nareszcie!
Panna Lizely powstała i potoczyła się. Możnaby powiedzieć, że chciała uciekać, ale zabrakło jej siły.
— A jeżeli cię zwodziłam! rzekła zaledwie dosłyszanym szeptem. Jeżeli ta nienawiść miała inne nazwisko?
— Jakie?
— Miłość.
— O milcz pani! Oszczędź mi pani tej nowej boleści. Bawisz się mojem życiem jak lalką: Pozwól mi przedewszystkiem umrzeć.
— Zwyciężyłeś nareszcie, wyszeptała Blanka z pewnym rodzajem upojenia. Jestem tak słaba, jestem tak nikczemna, że broń zwrócona ku twoim piersiom stanowczo kazała mi zapomnieć o mojej przysiędze. Czy pojmujesz teraz prawdę słów moich. Pawle ja cię zawsze kochałam... Pawle kocham cię więcej niż kiedykolwiek!
— I miałaś odwagę ukrywać to przedemną. Nakazałaś mi milczenie?
— Było tego potrzeba.
— Dla czego? Ponieważ. znam doskonale wartość i siłę twych słów błagalnych... Chcąc oprzeć się twym prośbom, potrzeba było zakazać ci mówić o miłości. Wiedziałam, że widząc cię na kolanach zapomnę o hańbie i o łzach wylanych...
— A więc jestem przy tobie! Przy twoich nogach. Zapomnijmy o przeszłości i bądźmy szczęśliwi!
Szybkim ruchem panna Lizely pochwyciła rewolwer, który hrabia położył na stoliku.
Wymierzywszy go w swoje piersi i odstępując parę kroków rzekła:
— Do ciebie należy teraz posłuchać mnie panie hrabio.
— A! krzyknął Paweł zrozpaczony, więc to była tylko komedja. Mój trup, byłby dla ciebie nieco niewygodnym. Rozbroiłaś ranie, zabijając w inny sposób.
— Nie! Sto razy nie! Ponawiam moje wyrazy. Kocham cię. Ale należy koniecznie rozgrzeszyć twoje zamiary. Znając moje serce, pogardziłabyś memi obowiązkami. Muszę zapanować nad moją młodością. Pierwej nim należeć będę do ciebie zabiję się.
— I ma to być ta szalona miłość! odpowiedział z goryczą hrabia.
— Pawle przysięgam, że cię kocham.
— A więc dobrze. Więc jesteś jedną z tych słabych istot, dla których potrzeba koniecznie wieńca, mera i kościoła dla ulegalizowania miłości. Nie sądziłem abyś była do tego zdolna i dziś nie chce mi się wierzyć...
— Mało mnie obchodzi legalność. Czyliż nie wiem że gdybyś dzisiaj był wolnym, jutro zostałabym twoją żoną. Miałażbym się mylić?
— O gotówbym przebyć ogień piekła, byle połączyć się z tobą na wieki.
— Jestem tego pewna.
— Więc cóż cię powstrzymuję?
— Pragnę nie cierpieć... Zbyt cierpiałam... Nie mogę dłużej...
— Czyliż ja jestem powodem tego cierpienia?
— Blanka uczyniła znak potwierdzający, poruszeniem głowy.
— Ja? zapytał znowu Paweł. Ja mam być przyczyną. Ja kochanek namiętny, oszalały, pełen ognia, gotów7 raczej umrzeć niż żyć bez ciebie.
— O tak, to ty jesteś przyczyną moich cierpień.
— Ależ to niepodobna.
— Oto, kiedy zostałabym pańską kochanką, to rany moje niemiałyby granic.
— Blanko wytłómacz się jaśniej, bo nic a nic nie pojmuję.
— Wiedz o tem że jestem zazdrosną.
— A więc.
— Nie domyślasz się?
— Nie, na honor. Ta zazdrość, bez wątpienia, nie powstała z mojej przyczyny.
— Przeciwnie.
— Jakto? Czyliż nie kocham ciebie jedynie? Zapominasz o tej do której należysz i która należy do ciebie w obec Boga i świata.
— Moja żona! zawołał Paweł przerażony.
— Jest ona młoda i piękna, odpowiedziała Blanka, ona ciebie kocha i sądzi że wzajemnie jest przez ciebie kochaną.
— Jesteś zazdrosna o moją żonę, powtórzył pan de Nancey.
— Dzisiaj nie jestem wcale zazdrosna. Będę jednak zazdrosną jutro, jeżeli pozostaniesz jutro moim kochankiem.
— Więc nie pamiętasz jakem ci opisywał moje życie z hrabiną. Ogranicza się ono do widzenia raz na tydzień...
— Wiem o tem; lecz w tej godzinie właśnie tygodniowej, jest miejsce na kaprys, jest czas na podział wzajemny pieszczot małżeńskich... Należę do tych, którzy pragną albo wszystkiego albo nie chcą nic.
— Zgoda. Istnieje przecież sposób zabezpieczenia się od podobnej zazdrości.
— Jaki?
— Wszak ciebie tu nic nie zatrzymuje?
— Nic.
— A więc jedźmy razem. Opuśćmy Francją, jedźmy daleko, do jakiego kraju, który ty wybierzesz i tam ukryjemy się, v głębi tajemniczej groty.
— Nigdy!
— Dla czego?.
— Jesteś zbyt bogaty, nie chcę aby mnie posądzono, żem oderwała od żony męża dla opanowania jego majątku.
— Pozostańmy zatem tutaj.
— Czy myślisz że przyjmę podobnie nierozsądną propozycję. Cóżby świat powiedział o hrabi Nancey, który mieszka ze swoją kochanką?
— Okryjemy się nieprzeniknioną tajemnicą.
— Pańskie zniknięcie narobi hałasu. A przytem mówiono o mnie już: kochanka lorda Dudleya. A ja, nie zapomnij, jestem córką barona Lizely. Nie chcę aby mnie znowu tytułowano: „kochanka hrabiego de Nancey.“ Dość już i tak hańby.
— Ależ nareszcie czegóż więc żądasz? szepnął Paweł.
— Mówiłam już, nie chcę więcej cierpieć.
— Trudno przypuścić abyśmy nie zaradzili temu szukając wspólnie.
— Szukajmy, zgadzam się z całego serca.
Pan de Nancey oparł głowę na dłoniach i nadaremnie zastanawiał się, badał i zamyślał się. Zmuszony przyznać się do niezaradności, zadanie nie zostało rozwiązane.
— Otóż ja, wymówiła panna Lizely z naciskiem tryumfu, ja znalazłam.
— A! krzyknął Paweł. Mów więc.
— Potrzeba przedewszystkiem zerwać z życiem nieporządnem, które niegodne jest ciebie i nie odpowiada twojemu majątkowi. Potrzeba powrócić do domu i zbliżyć się do hrabiny.
— Jakto? zapytał mocno zdziwiony hrabia.
— Tylko na pozór, odparła Lizely, idzie, powiadam, o zachowanie powierzchownej przyzwoitości, wszystko co się zbliża do nieporządku, sprowadza pogadanki nie potrzebne. Raz zostawszy wzorowym mężem, w oczach świata przedstawisz mnie swojej żonie, z która zawiążę stosunki przyjaźni. W takim razie tylko będę mogła kontrolować twoje zachowanie się, najmniejsza radość w oczach twojej żony, uprzedzi mnie o tem co mam myśleć. Oto mój projekt. Jak ci się zdaje?
Pan de Nancey mimowolnie zadrżał. Nieco uczciwości pozostałej w jego sercu, oburzyło się na przedstawienie Blanki żonie w charakterze przyjaciółki...
— Wahasz się? zawołała Blanka marszcząc brwi i ciskając z oczów błyskawice. Żegnam cię nie zobaczymy się więcej.
I krokiem pewnym obróciła się ku drzwiom.
Ruch ten był dostatecznym do unicestwienia błysku woli hrabiego.
— Nie waham się, rzekł, twoja wola jest moją.
— Doskonale, odpowiedziała panna Lizely. Daj mi dowody przez natychmiastowe wykonanie mojej woli. Tego wieczoru powrócisz do Montmorency. Co się tycze przyczyny przedstawienia, wybierzesz pierwszą lepszą... Mogę być wdową i twoją kuzyną, zdaje mi się...
— Tak, wdowa i moja kuzyna, nie podobna znaleźć stosowniejszej... Wszystko uczynię...
W godzinę później hrabia opuścił Ville-d’Avray a Blanka powiedziała uśmiechając się:
— Sądzę że zemsta zbliża się!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.