<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wierzyciele swatami
Wydawca Nakładem J. Czaińskiego
Data wyd. 1902
Druk Drukiem J. Czaińskiego
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Mari de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIV.
Dramat.

Wiadomo, że hrabia był pewnym niewinności swej żony; tem więcej, że nikt do obecnej chwili nie dotknął nigdy nawet jej czoła.
Dziecię nie znające miłości, oddało się zupełnie człowiekowi, który posiadał jej zupełny szacunek.
Pomimo rozmaitych cierpień i ciosów, jeszcze do obecnej chwili go kochała.
Przyjaźń okazywana Rene, jeszcze do większych doszła rozmiarów.
Przypatrzmy się dramatowi:
Apartamenta Małgorzaty były pomieszczone na pierwszem piętrze, na prawo od wielkich schodów.
Na tem samem piętrze po lewej ręce zamieszkiwała panna Lizely.
Hrabia zajmował trzy pokoje na parterze, położone pod pokojami Bianki.
Wieczór minął zwyczajnie.
Blanka usiadła do fortepianu, grała i śpiewała, słuchał jej Paweł z prawdziwym zachwytem.
Kiedy znużyła się bardzo, hrabia zbliżył się do Małgorzaty prosząc ją aby także coś zaśpiewała.
— Po naszej kuzynce, niepodobna, rzekła młoda kobieta sucho. Propozycja twoja jest dla mnie wielce pochlebną, jednakże nigdy nie ośmielę się na coś podobnego. Porównawszy talent Blanki z moim, wydaje mi się śmiesznem, aby skromny kwiatek, tak jak to oznacza moje imię, mógł rywalizować z perłą błyszczącą na jej szyi. Nie, nie, nie będę śpiewała.
— Masz zupełną słuszność moja kochana, rzekł hrabia, jest to prawdziwa perła.
— Nasza droga hrabina zbyt skromna, zawołała Blanka z zdradzieckim na ustach uśmiechem... na dwa dni przed naszym odjazdem zachwycałam się duetem miłosnym, jaki odśpiewała z panem de Nangis. Było to prześliczne, zapewniam cię... połączone z uczuciem.
Hrabia przygryzł usta, a Małgorzata oblała się rumieńcem.
— Jestem nieco cierpiącą, szepnęło biedne dziecko, zakłopotane jakby rzeczywiście występne... Proszę o pozwolenie powrócenia do mego pokoju.
— Owszem, idź moja droga, dodał Paweł, i jeżeli kiedy będziesz śpiewała z baronem, racz nas uprzedzić, mnie i kuzynkę. Posłuchamy was z prawdziwą, niewypowiedzianą przyjemnością.
Małgorzata uczuła rozdęcie serca i łzy w oczach...
Wyszła.
— Co znaczy ten ton mowy, mój przyjacielu? odezwala się Blanka, skoro pozostali sami. Ja nie życzę sobie abyś był zazdrosny o swoją żonę.
— A ja, dodał hrabia ściskając zęby, nie życzę sobie być śmiesznym.
— Sądzisz że jabym na to pozwoliła?
— Jednakże pan de Nangis...
— Nie masz się czego obawiać, przynajmniej w tej chwili... przerwała Blanka.... Czuwam, patrzę, a kobiety w tym względzie mają daleko przenikliwsze oko. W dniu, w którym istotne będzie niebezpieczeństwo, zostaniesz uprzedzony; uspokój się zatem.
Nie wiemy tego, czy się hrabia uspokoił, wiemy to jednak, że wcale nie odpowiedział.
Małgorzata pozostała samą.
Odesłała pokojówkę kiedy ta ją rozebrała. Owinięta białym peniuarem padła na szezląg pogrążona w myślach. Co chwila podnosiła głowę patrząc na zegar.
Kiedy wybiła północ, powstała nagle, przesunęła ręką po czole, jakby dla odpędzenia przykrych myśli, wyszła z pokoju, przebyła szybko dwa inne sąsiednie salony i znalazła się na głównych schodach.
Lampa oświecała wązki kurytarz, w którym widzialne były drzwi prowadzące do pokoju Lizely.
Małgorzata zamiast wejść tam, zeszła po schodach Domownicy spali, w zaniku panowała cisza.
Młoda kobieta wkrótce znalazła się na dole i zwolna przeszła aleją.
Noc była ciemna, mimo to jednak hrabina śmiało postępowała dalej i wkrótce dotarła do tej części gmachu, w której mieściły się apartamenta hrabiego.
Żaluzje od pokoju Pawła były otwarte.
Pan de Nancy był u siebie i chodził po pokoju wielkiemi krokami wszerz i wzdłuż.
Małgorzata doznała uczucia radości.
— Posądzono go haniebnie, rzekła do siebie. Gdyby Blanka nie była jego kuzynką, niezawodnie znajdowałby się u niej w tej godzinie.
Po chwili wyczekiwania zwróciła się dawną drogą W tej chwili spojrzała na okna mieszkania Pawła.
Drzwi otworzyły się przepuszczając światło.
— Ach! rzekła hrabina z uczuciem najwyższego bólu, on wychodzi.
W miejscu, w którem znajdowała się hrabina, nie można było nic dojrzeć.
Okna niezasłonięte dawały możność spojrzenia wewnątrz pokojów.
Paweł najwyraźniej czekał na kogoś.
Długi czas chodził tam i na powrót, nareszcie znowu błysło światło i pokazał się drugi cień. Tym cieniem była kobieta.
W początkach rozpoczęli między sobą rozmowę. Rozmowa była zbyt ożywiona. Nie była to miłosna pogadanka ale raczej rozmowa pełna wyrzutów, gróźb i zaklęć.
Potem cień męzki padł w objęcia cienia żeńskiego.
Cień męzki, cień hrabiego usiadł przy cieniu żeńskim, którym była postać Blanki. Rozmowa przybrała teraz wyraz miłosny. Hrabina lubo nie słyszała wyrazów, widziała poruszenia ust, spojrzenia oczów.
Biedna Małgorzata zlekka krzyknęła i drżącym krokiem powróciła na powrót do swego pokoju.


Obyczaj w zamku Montmorency nakazywał całej służbie bacznie pilnować porządku dziennego. Jakoż o godzinie trzy kwadranse na dziesiątą dzwonek zapowiadał rozpoczęcie śniadania. O godzinie punkt jedenastej marszałek ubrany we frak, w biały krawat i rękawiczki, wchodził do salonu mówiąc:
— Śniadanie na stole.
To samo powtarzało się o godzinie szóstej w chwili podania obiadu.
Hrabia wówczas podawał rękę Blance Lizely i pierwsi wchodzili do sali jadalnej. Małgorzata szła sama za niemi.
Tego dnia marszałek jakoś zmienił formę i zamiast dawniejszego:
— „śniadanie gotowe“. Wyrzekł: „Panie hrabio śniadanie na stole.“
— Gdzież pani? zapytał Paweł.
— W sali jadalnej, odparł marszałek.
Blanka podawszy rękę hrabiemu, rzekła po cichu:
— Dąsa się, jestem pewna...
— Cóż mnie to obchodzi, odezwał się Paweł, ruszając ramionami.
Małgorzata niezmiernie blada, miała pierwszy raz w życiu twarz nadzwyczaj surową.
Po za nią stał stary lokaj i dwóch lokai młodszych gotowych na skinienie biesiadników.
Hrabina zwróciła się ku nim, i głosem surowym wyrzekła:
— Wziąść to krzesło, zabrać z tego miejsca nakrycie.
Do innego lokaja: Zaprządz konie do powozu pani!
Ton w jakim wypowiedziany był rozkaz, nie pozwalał na najmniejszy opór.
Lokaje wyszli dla spełnienia takowego.
Pan dc Nancey byt tak blady jak i jego małżonka.
Panna Lizely ukryta w dłoniach twarz zarumienioną ze wstydu.
Paweł czuł ściskanie w gardle i prawie nie mógł mówić z wściekłości.
Nagle jednak porwawszy w drobne kawałki serwetę, głosem chrapliwym zawołał:
— Pani, co to znaczy?
— To znaczy, rzekła głosem mocnym, to znaczy, że ta pani nie jest moim gościem, nie będzie siedzieć przy tym stole i natychmiast odjedzie.
— Kto to powiedział?
— Ja? twoja żona. Rozkazałam i ty powinieneś wykonać mój rozkaz.
Krzesło i nakrycie Blanki znikło rzeczywiście jakby cudem.
— A ja, krzyknął Paweł, odwołuję twój rozkaz, zapewne gorączka pomieszała twój rozum. Nasza kuzynka pozostanie z nami nadal.
— Kuzynka, rzekła Małgorzata, kuzynka pańska odjedzie ztąd za pięć minut.
— Strzeż się! krzyknął Paweł.
— Zapominasz pan, że jakkolwiek mój ojciec nie żyje, ten zamek nie do pana lecz do mnie należy. Pamiętaj, że mam prawo tu rozkazywać.
— Nieszczęśliwa! krzyknął hrabia i pochwyciwszy nóż rzucił się ku małżonce.
— Możesz mnie zabić, rzekła, ale ona ztąd odjedzie.
Paweł przerażony uniesieniem zatrzymał się.
— Nie odjedzie! ja nie chcę żeby odjechała.
— Więc życzysz sobie zapewne abym ją swoim ludziom kazała wyrzucić z zamku.
— Wyrzucić?
— Tak, wyrzucić, wypędzić!
Paweł jak dawniej trzymał nóż w ręku.
Lokaj stał niewzruszony nie śmiejąc pospieszyć pani na pomoc.
Hrabia postąpił krok, Małgorzata uniknęła niebezpieczeństwa, bo oto Blanka powstała blada i groźna, mówiąc:
— Zanadto hańby! Panie hrabio, ani słowa więcej! Ten dom padłby na moją głowę, gdybym pozostała choćby jedną godzinę dłużej. Odjeżdżam pamiętając dobro i gościnność jakiej doświadczyłam i obelgę jaką poniosłam. Nie mówię do pani: „żegnam “ bo sądzę, że się jeszcze zobaczymy.
Po tych słowach, Lizely wziąwszy kapelusz i okrycie, wyszła z pokoju i wsiadłszy do powozu, czekającego przed gankiem odjechała.
Hrabia kazał sobie osiodłać konia w zamiarze ścigania odjeżdżającej. Przedewszystkiem zaś na odjezdnem odezwał się do żony:
— Mamy do załatwienia rachunki pomiędzy sobą i załatwimy je za moim powrotem.
— Jak się panu podoba. Czekam na pana.
Paweł skoczył na konia i popędził za odjeżdżającym powozem.
Małgorzata wydała rozkaz nie przyjmowania nikogo, nawet nie wyłączając pana de Nangis.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.