<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wierzyciele swatami
Wydawca Nakładem J. Czaińskiego
Data wyd. 1902
Druk Drukiem J. Czaińskiego
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Mari de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.
Odwet Circe.

Hrabia de Nancey powrócił wieczorem znużony nadzwyczajnie, w usposobieniu człowieka oczekującego na wyrok śmierci.
Udał się wprost do swego pokoju i kazał przynieść dwie butelki wina Bordeaux.
Małgorzata dowiedziawszy się o przyjeździe męża, spodziewała się jakiejś gwałtownej sceny, pełnej gróźb i wyrzutów, ale się omyliła. Paweł nie pokazał się wcale u niej.
Nazajutrz zawiadomił ją przez pokojówkę, że natychmiast wyjeżdża do Paryża i że powinna przyjechać do niego później, do hotelu na ulicy Boulogne.
Była posłuszną.
Wkrótce pałac został opustoszony.
Małgorzata rozpoczęła smutne życie w ciągłej obawie i przeczuciu jakiejś nadzwyczajnej katastrofy, Paweł nigdy prawie nie jadł w domu.
Hrabia wydał rozkaz, aby nie przyjmowano nikogo. Kilka razy zgłaszał się pan de Nangis, ale go nie dopuszczano do hrabiny, o czem wcale niewiedziała.
Cofnijmy się teraz nieco.
W chwili kiedy panna Lizely odjechała, hrabia dosiadł konia i dzięki jego szybkości przybył właśnie do Ville d’Avray w tej samej chwili co i Blanka.
Blanka nie chciała go przyjąć.
Doprowadzony do rozpaczy skutkiem takiej obojętności, napisał do zręcznej syreny bilecik i otrzymał bardzo chłodną odpowiedź.
„Nie mam do pana najmniejszej urazy, gdyż obelga jaką mi wyrządzono, mnie osobiście dotyka. W tym postąpieniu pańskiej żony upatruję po części pańską winę. Dla tego po raz drugi już cierpię przez pana. Powinna bym się zemścić na pańskiej żonie, ale zrzekam się zemsty. Widzieć się ze sobą więcej nie możemy kochałam pana, wiedziałeś o tem dobrze, ale nawet miłość nie znosi obelgi. Zapomnij pan o mnie jak i ja zapomnę o panu i bądź szczęśliwy! Żegnam“.
Blanka sądziła, że list ten wywoła namiętny popęd, żądanie nie omylne widzenia się. Omyliła się jednak.
Zagniewana lwica powróciwszy do Paryża, zamieszkała na ulicy Friedland we własnym pałacu.
Na nowo tedy Paweł zaczął dobijać się do jej drzwi. Codziennie zgłaszał się do Blanki i codziennie otrzymywał odmowną odpowiedź.
Jednego dnia, a było to w początkach grudnia, kiedy zażądał wpuszczenia, zamiast kamerdynera Jamesa, ujrzał przed sobą młodą, uśmiechniętą subretkę.
— Niestety, panie hrabio, rzekła z minką hipokryzji pani nie życzy widzieć się z panem.
— Jak zwykle, szepnął Paweł.
— Wie pan, odezwała się subretka, że ja pana podziwiam, pan musisz się szalenie kochać, kiedy pomimo tylokrotnej odmowy, wracasz pan znowu.
— O teraz, rzekł hrabia, nie powrócę tak prędko.
— Dla czego?
— Zdaje mi się, że umrę.
Subretka klasnęła rękami.
— Miłosierdzie boskie! nie mówże pan takich rzeczy... bo mi się serce ściska i żalu. Na prawdę mam dla pana wielkie współczucie a przytem chciałabym pójść za mąż i jeżeliby pan mógł mi zaofiarować mały podarunek, bo nie chcę pani utrudzać taką bagatelką... Pomyśl pan tylko że narażam się na utratę miejsca.
Paweł spojrzał domyślnie.
— Powiedz mi, czego potrzebujesz moje dziecko.
— Dziesięć tysięcy franków, czy to nie za wiele?
— Nie, przyrzekam ci...
— Czy nie masz pan przy sobie czeków bankowych...
— Zawsze...
— A więc... pisz pan...
Hrabia dał czek na bankiera, subretka pochwyciła go z chciwością.
— Dziękuję, rzekła, chodź pan ze mną.
W kilka minut później Paweł wszedł do salonu.
Blanka, która właśnie czytała książkę, usłyszawszy otwierające się drzwi, odwróciła się.
Na twarzy jej odmalował się gniew.
— Pan, panie hrabio tutaj! u mnie! Pomimo mojego zakazu. Kto panu pozwolił wejść!
— Blanko, szepnął hrabia, przyjmij pożegnanie nieszczęśliwego.
— Rzeczywiście jesteś pan blady i wydajesz się cierpiącym, rzekła Lizely głosem bardzo łagodnym. Co panu?
— Umieram, kochając... zabijany przez panią.
— Nie umiera się z miłości.
— Masz przecież dowody...
I przy tych słowach Paweł padł na kolana, zaczął zaklinać, błagać, płakać... mówił tysiące rzeczy, tysiące wyrazów, jak mu dyktowała miłość.
Panna Lizely zdawała się być wzruszoną.
— Przestań pan, szepnęła wyciągając do hrabiego rękę, którą dotknął ustami rozpalonemi, zgorączkowanemi.
Potem dodała.
— Tak głęboka boleść mnie porusza, tak okropne cierpienie, obudzą we mnie współczucie. Lituję się nad panem. Wprawdzie nie sądzę abym pana kochała, ale jednak nie chcę abyś pan umarł.
— Ach! odezwał się Paweł. Moje życie w twoich rękach. Bądź moją jak dawniej, a będę uratowany.
— Czekaj, przerwała Blanka i posłuchaj mię... znam siebie i niemogę przyrzekać tego czego nie mogę dotrzymać. Nie jestem aniołem, ale zwyczajną kobietą. Niepodobna mi zapomnieć o obeldze. Niepodobieństwo! Przebaczyć? Nigdy! Ale można starać się unikać wspomnienia o czemś podobnem.
— Tak, rzekł Paweł. Mów, mów prędko!
— Hrabina wypędziła mię ze swego domu... potrzeba zatem aby w twoim domu ta sama hrabina prosiła o przebaczenie.
— Zażądać czegoś podobnego od Małgorzaty... wyjąkał hrabia.
— To do pana należy. Czyliż nie jesteś panem w własnym domu.
— A jak odmówi?
— Jak odmówi, wszystko skończone, odpowiedziała z szyderską ironią, powiedziałam ci ostatnie słowo. Mąż mojej nieprzyjaciółki, jest moim przyjacielem. Czyliż nie ma środków upokorzenia krnąbrnych dzieci?
— Małgorzata posłucha mię, rzekł Paweł.
— Kiedy?
— Dziś.
— Bardzo dobrze. Tego wieczora zamelduje się Blanka Lizely, w mieszkaniu hrabiny de Nancey.
Paweł jadł obiad z żoną... obiad byłby bardzo smutny, gdyby lokaje nie przerywali monotonności.
Hrabia jadł bardzo mało, natomiast wypił około butelki rumu.
Służba szeptała między sobą, że pan chce się odurzyć.
Obiad się skończył, Małgorzata powróciła do salonu i zajęła się haftem, myśląc, że pozostanie jak zawsze samą.
Jakże się zdziwiła, gdy ujrzała wchodzącego męża.
Hrabia spojrzał na zegar. Była godzina w pół do ósmej. Oparł się o kominek i pozostał nieruchomy.
Nagle podniósł głowę i utkwił wzrok w Małgorzatę.
Widocznie chciał mówić do niej ale przestrach sparaliżował mu język.
Odwrócił się i po raz drugi spojrzał na zegar.
Czas mijał szybko.
Wskazówka zbliżyła się do godziny ósmej.
Paweł zdawał się być mocno wzruszonym.
Zaczął chodzie wielkiemi krokami i zwolna chustką ocierał czoło zlane potem.
Małgorzata z głową opuszczoną pracowała ciągle, czując jakiś mimowolny przestrach.
Kiedy Paweł zaczął chodzić po pokoju. następnie nagle zatrzymał się, zapytywała sama siebie czy jej mąż nie dostał przypadkiem pomięszania zmysłów.
Uderzyła godzina ósma.
Pan de Nancey zadrżał mimowoli.
Drzwi salonu otworzyły się.
Lokaj zameldował:
— Panna Lizely.
Blanka weszła.
Słysząc wspomnione nazwisko i widząc wchodzącą tę, której nie miała nigdy ujrzeć, Małgorzata powstała tak szybko że przewróciła stolik. Potem blada, przerażona, wyciągnąwszy rękę zawołała:
— Ta kobieta tutaj? Czego ona chce odemnie.
— Zdaje się panie hrabio, że hrabina wcale nie spodziewała się mojej wizyty. Pan nic nie mówiłeś? Więc takim sposobem dobrowolnie przygotowałeś pan dla mnie przyjęcie obelżywe. Żegnam!
— Pozostań na imię nieba! szepnął Paweł, proszę cię o jeden kwadrans tylko.
Hrabina odezwała się.
— Jeżeli ta kobieta zostanie tutaj, ja wyjdę.
I skierowała się ku drzwiom. Hrabia jednak poskoczył szybko i zasłonił przejście.
— Ty, ty także pozostaniesz, krzyknął z gwałtownością. Potrzeba tego koniecznie.
— Cóż mara tu czynić?
— Powinnaś być posłuszną i będziesz posłuszną mojemu rozkazowi.
— Naprzód rozkazuj, rzekła Małgorzata, a potem zobaczymy.
Paweł był straszny... Drżał całem ciałem... krew wystąpiła krwawym rumieńcem nawet na powieki...
— Małgorzato, rzekł usiłując być łagodnym, jesteś prawdziwym dzieckiem... w twoim wieku omylić się bardzo łatwo. Nieznasz ani świata, ani życia... mogłaś wziąść złudzenie za rzeczywistość... ztąd obelga jaką rzuciłaś na osobę, która na nią wcale nie zasługiwała.
Hrabina zatrzymała się.
Uśmiech pogardy ocienił jej usta.
— A zatem? zapytała.
— Omyłka ta fatalna, jaką naprawić może tylko wyznanie szczere... skrucha... Czy też mam ci jeszcze powtarzać, że od tej chwili tylko siłą powstrzymywałem gniew, tylko rozumem rządziłem się aby nie unieść zbytecznie. Dziś wydarzyła się sposobność naprawienia złego. Moja kuzynka obrażona przez ciebie, wziąwszy na uwagę twoje niedoświadczenie i twoją młodość, osądziła, że mogłaby zapomnieć o wyrządzonej obeldze. Zechciej zatem przyznawszy się do błędu, przeprosić ją.
Małgorzata chciała odpowiedzieć. Oczy jej zajaśniały jakimś płomieniem gorączkowym.
Blanka jednak przerwała.
— Jesteś w błędzie panie hrabio, nie o to tu wcale idzie... Nie mogę być wcale zadowolona. Chcę tłumaczenia... naprzód potrzeba aby hrabina prosiła mnie o przebaczenie. Potem zobaczymy. Pragnę aby mi opowiedziała natychmiast.
— Tak jest, szepnął Paweł... tak, trzeba wyjaśnień, wytłumaczenia się... uczyni to. Czy słyszałaś Małgorzato co mówię?Czy mnie rozumiałaś?
— Zrozumiałam, że jesteś najnikczemniejszym z ludzi, wyrzekła hrabina głosem najwyższej pogardy, nie mogę inaczej nazwać człowieka, który domaga się od żony aby upokorzyła się przed jego kochanką.
— Moją kochanką, krzyknął hrabia w nadmiarze wściekłości.
— Tak jest, twoją kochanką. Nie zapierajcie się, bo to się na nic nie przyda. Widziałam naocznie.
— Ha i niech i tak będzie, zawołał hrabia, odrzucając na bok maskę. Moją kochanką, powiedziałaś, bardzo dobrze. Jestem dumny z tego, mówię ci otwarcie. Moją kochanką, którą uwielbiam, która dla mnie jest, wszystkiem w życiu, jest samem życiem. Tak jest, odrzekam się wszelkich praw do ciebie... zwracam ci twoją wolność, i w zamiam za to błagam cię o zwrócenie mi szczęścia, więcej nad to, życia... Obrażając Blankę rozdzieliłaś mnie z nią... Powróci do mnie gdy zażądasz od niej przebaczenia... Małgorzato!... Małgorzato!... przez litość, nie wahaj się. Nie potrzeba więcej nad jedno tylko słowo...
Z najwyraźniejszą wzgardą i wstrętem hrabina poruszyła głową z przeczeniem.
— O gdybyś wiedziała, mówił Paweł. Gdybyś wiedziała, jak ja cierpię.
— Cóż mnie to obchodzi...
— Więc jesteś bez litości.
— Bez litości rzeczywiście dla podobnego rodzaju cierpień.
— Doskonale, więc potrzeba nam skończyć.
Pan de Nancey wydobył z kieszeni małego kalibru rewolwer z rękojeścią z kości słoniowej, który jak już widzieliśmy odegrał znakomitą rolę w Ville-d’Avray.
— To narzędzie rozwodu, rzekła Małgorzata... Po mojej śmierci możesz się ożenić bez przeszkody.
— To nie dla ciebie, lecz dla mnie, zawołał Paweł. Małgorzato, czyliż pozwolisz mi zabić się w twoich oczach?
— Daj pokój! odpowiedziała młoda kobieta. Czyliż się można zabić będąc nikczemnym, a ty nim jesteś właśnie.
To straszne słowo, zmusiło Pawła do rzucenia się w bok. Tak jest! nie zabił się, bo był rzeczywiście podłym.
Wściekłość, szaleństwo opanowało go. Piana mu wystąpiła na usta. W pierwszej chwili chciał strzelić do Małgorzaty, ale cofnął się, pomyślawszy, ze szafot oddzieli go od Blanki.
Posunął się ku żonie i pochwyciwszy ją za ramię, krzyknął:
— A zatem... za mękę męka! W Montmorency byłaś w własnym domu i wypędziłaś panią Lizely, obecnie ja jestem w moim własnym domu i ciebie wypędzam! Czy słyszysz pani! Wypędzam cię!
Słyszę, odrzekła Małgorzata, i odjeżdżam.
Dumna, wspaniała przeszła przez pokój, nie spojrzawszy na obojga.
— Jakże? zapytał Paweł wracając do Blanki, czy jesteś pomszczona? Jesteś kontenta.
— Tak, odpowiedziała syrena o blond włosach... i kocham cię.


Minęło pół godziny. Drzwi przez które wyszła Małgorzata otworzyły się po cichu: wszedł przez nie lokaj z krokiem lisa. Wszedł dał znak tajemniczy Lizely i znikł za drzwiami.
Hrabia właśnie klęczał u nóg Blanki i przemawiając do niej słowami miłości, gdy ta przerwała mu:
— Panie hrabio, czy wiesz gdzie znajduje się twoja żona?
— Cóż mnie to obchodzi? Wypędziłem ją, szepnął Paweł. Dla czego mi o niej mówisz.
— Bezpieczeństwo twego honoru wymaga abyś wiedział gdzie się ona znajduje. Hrabina de Nancey... ta małżonka tak niewinna, której cnoty zmusiły cię do dotrzymania wierności a spowodowały moje wypędzenie, hrabina de Nancey przebywa u swojego kochanka.
— Swego kochanka? zawołał hrabia.
— Tak jest... Barona de Nangis... Wszak to cię zadziwia.
— Przysięgałaś mi, że tego nigdy nie było...
— Myliłam się... obecnie mam dowody... oto są...
Co powiedziawszy podała hrabiemu list pisany przez Małgorzatę do barona de Nangis a ukradziony przez lokaja... list niewinny o ile wiemy, który jednak w oczach męża był karygodnym.
— Spójrz na datę, odezwała się Lizely. Przed trzema dniami, to jest przed owym dniem, w którym żądaliśmy dowodu jej niewinności, hrabina pisała takie czułe, wyrazy do Rene.
Paweł długo czytał.
Następnie pochwyciwszy za kapelusz, pobiegł ku drzwiom.
— Gdzie idziesz? zapytała Blanka.
— Ma się rozumieć, że do barona.


W czasie tej sceny okropnej, wstrętnej, jaką opisaliśmy czytelnikowi, Małgorzata nie straciła wcale siły nad sobą, przeciwnie oburzenie podtrzymywało ją i gniew słuszny dodawał jej mocy.
Skoro mąż ją wypędził, biedne dziecko krokiem pewnym opuściła salon, przeszła przez podwórze i wkrótce znalazła się na błotnistym bruku w ulicy Boulogne, obecnie zupełnie pustej. Pora była nieznośna, dżdżysta.
Hrabina w sukni aksamitnej czarnej, z gołą głową, szła szybko. Deszcz padał zimny, rzęsisty, na ulicy marzło.
Gdzie szła? Nie wiedziała. Nastąpiła reakcja moralna. Po chwilowej energii doznawała zupełnego osłabienia moralnego. W myślach panował chaos. Chłód nieznośny przejął ją do kości, poczęła drżeć, Małgorzata w tej chwili, można śmiało powiedzieć była bliską pomieszania zmysłów. Kiedy nareszcie odzyskała nieco przytomności, mówiła do siebie.
— Jestem sama na świecie, opuszczona, wypędzona, cóż się ze mną stanie?
I prawie machinalnie skierowała się ku domowi na placu Ventomile, od którego oddzielała ją bardzo nieznacząca przestrzeń.
Nagle błysnęła w jej głowie myśl.
— Nie, nie jestem sama, wyszeptała. Mam przyjaciela.
Kiedy wchodziła do domu, po za nią skradał się ów lokaj, który zapłacony przez Lizely, śledził kroki biednej kobiety.


Rene smutny, strapiony znajdował się sam jeden w swoim pokoju przed kominkiem. Rozpamiętywał on wydarzone wypadki.
Zdawało się że marzy, gdy weszła Małgorzata, przeziębła, z rozwianym włosem, w sukni przemoczonej.
— Rene, rzekła, wypędzono mnie. Jesteś moim jedynym przyjacielem. Broń mnie zatem, opiekuj się mną, ratuj mnie.
Nadawać pytania w tej chwili hrabinie było niepodobna. Trzeba było przedewszystkiem ogrzać ją przed wielkim ogniem.
Brakło drzewa do kominka, baron zażądał takowego, lokaj zapaliwszy lampę poszedł po nie, ale nie zamknął przedpokoju.
Następstwem tej nieostrożności było, że hrabia Nancey dostał się bez przeszkody na korytarze, nareszcie i do pokoju w którym znajdował się Rene i jego żona.
Małgorzata widząc męża bladego z rewolwerem w ręku i obawiając się o barona Nangis, pospieszyła naprzeciwko niego.
Padły dwa strzały.
Rene i Małgorzata padli na ziemię opływając krwią.
— Przywołaj komisarza, rzekł do wchodzącego służącego, niech mnie aresztują.


Znaną jest sprawa Nancey, w sądach Paryża.
Związek niemoralny hrabiny z baronem de Nangis był stwierdzony przez dorożkarza Jana Chabot, właściciela powozu Nr. 380; przez list Małgorzaty pisany do Renego i w końcu przez obecność młodej kobiety u barona, w chwili, kiedy mąż wszedł do jego domu.
Na posiedzeniu sądowem zachowanie się hrabiego de Nancey zwracało ogólną uwagę.
Pogrążony w głębokim smutku, przynajmniej na pozór, ale spokojny, starał się usprawiedliwić.
— To co uczyniłem, mówił, było czynem nakazanym przez honor. Nie mogłem inaczej uczynić... Postępku mojego wcale nie żałuję.
Obrona Pawła wniesiona została przez jednego z najznakomitszych adwokatów i wywołała łzy w całem audytorjum kobiecem. Nawet mężczyźni byli wzruszeni.
Pomocnik Prokuratora jeneralnego wyraził zdanie, że nie ma nic przeciwko temu, aby do p. Nancey zastosować artykuł 324 kodeksu karnego.
Dwunastu sędziów przysięgłych, żonatych i niespokojnych o własne bezpieczeństwo matrymonialne, zadeklarowało że hrabia jest niewinny.
Kiedy prezydujący ogłosił wyrok, posypały się oklaski...
Uwolnienie Pawła, było tryumfem!


Lecz moralność, powiecie zapewne co się stanie z moralnością w takim razie? Tak to, niewinny został zabity? Występek i zbrodnia przeciwnie, zyskały poklask tłumu, zostały usprawiedliwione...
Występek nie ukarany? O nie. Dowodem tego, że w trzy miesiące po śmierci Małgorzaty, Blanka Lizely została żoną Pawła, którego nienawidziała z całego serca i pogardzała z całej duszy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.