Wilczyce/Tom I/Rozdział XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wilczyce
Podtytuł Powieść z wojen wandejskich
Wydawca Gebethner i Wolff; G. Gebethner
Data wyd. 1913
Druk Piotr Laskauer
Miejsce wyd. Warszawa Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les louves de Machecoul
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XV.
Dyplomacya Courtin’a.

Zaledwie Courtin uszedł dwieście kroków po drodze, wiodącej do jego folwarku, gdy usłyszał szelest w zaroślach, mimo których przechodził.
— Kto idzie? — zapytał, cofając się w pole, gotów do obrony kijem, który trzymał w ręku.
— Swój — odparł głos młodzieńczy i niebawem ukazał się na ścieżce ten, do którego głos ten należał.
— Ależ to pan baron! — zawołał dzierżawca.
— On sam, Courtin’ie.
— I gdzież to pan idzie o tej porze? Boże wielki! gdyby tak pani baronowa wiedziała, że pan jest w polu, w nocy, coby było! — rzekł dzierżawca, udając zdziwienie. — Ale pan baron ma prawdopodobnie ważne powody do tej wędrówki nocnej.
— Tak, i dowiesz się o nich — odparł Michał — gdy będziemy u ciebie.
— U mnie!? pan idzie do mnie? — zawołał Courtin zdumiony.
— Może nie chcesz mnie przyjąć? — spytał młodzieniec.
— Boże sprawiedliwy! jabym miał odmówić przyjęcia pana w domu, który przecież należy do pana! — A więc, ponieważ jest późno, nie traćmy czasu. Idź naprzód, pójdę za tobą.
Courtin, zaniepokojony rozkazującym tonem swego młodego pana, usłuchał; niebawem przesadzili nizki płot, przeszli przez winnicę i stanęli przede drzwiami folwarku. Gdy weszli do izby, która służyła zarazem za kuchnię, Courtin zapalił świecę woskową i przy jej blasku ujrzał to, czego nie mógł dostrzedz przy świetle księżyca: Machał był blady, jak chusta.
— Panie baronie — zawołał Courtin — Jezus Marya! co się panu stało?
— Courtin’ie — odparł młodzieniec, marszcząc brwi — słyszałem twoją rozmowę z moją matką!
— Taak... to pan podsłuchiwał? — spytał dzierżawca z niejakiem zdumieniem. Ale, opanowawszy się, wnet dodał: — A więc co?
— Pragniesz bardzo odnowić dzierżawę w roku przyszłym?
— Ja, panie baronie?
— Ty, Courtin’ie, pragniesz więcej nawet, niż chcesz się przyznać.
— Hm, nie gniewałbym się, panie baronie, gdyby się tak stało, ale znów, jeśli coś temu przeszkodzi, to człowiek nie umrze ze zgryzoty.
— Courtin’ie, to ja odnowię twoją dzierżawę, gdyż w chwili podpisu będę pełnoletni.
— Tak jest, panie baronie.
— Ale rozumiesz dobrze — ciągnął dalej młodzieniec, któremu chęć ocalenia hrabiego Bonneville’a i pozostania przy Maryi natchnęła zupełnie niezwykłą, jak na niego, stanowczością — iż, jeśli uczynisz to, co powiedziałeś mojej matce, to jest jeśli zadenuncyujesz moich przyjaciół, ja nie odnowię dzierżawy denuncyanta?
— Hoho! — zawołał Courtin.
— Takie jest moje postanowienie. A skoro raz wyjdziesz z folwarku, Courtin’ie, trzeba się będzie z nim pożegnać; już do niego nie wrócisz.
— Ale rząd! ale pani baronowa!
— To wszystko nic mnie nie obchodzi. Jestem baronem Michel de la Logerie; ziemia i zamek Logerie należą do mnie, skoro tylko zostanę pełnoletni; będę pełnoletni za jedenaście miesięcy, a twoja dzierżawa kończy się za trzynaście.
— A jeśli zaniecham swego zamiaru, panie baronie? — rzekł dzierżawca pokornym tonem.
— Jeśli zaniechasz swego zamiaru, będziesz miał dzierżawę.
— Na tych samych warunkach, co dawniej?
— Na tych samych warunkach, co dawniej.
— Ach! panie baronie, gdyby nie obawa, że narażę pana — rzekł Courtin, wyjmując z szuflady szafki buteleczkę atramentu, arkusz papieru i pióro, które położył na stole.
— Co to znaczy? — spytał Michał.
— Gdyby pan baron tak zechciał łaskawie napisać to, co powiedział... Niewiadomo kto z brzegu... a ja ze swej strony... o, jest tu krzyż, a więc na ten krzyż przysięgnę panu baronowi...
— Niepotrzebne mi twoje przysięgi, bo prosto stąd wrócę do Souday i uprzedzę Jana Oullier’a, żeby się miał na baczności, a Bonneville’a, żeby sobie poszukał innego schronienia.
— W takim razie tembardziej — rzekł Courtin, podając pióro swemu młodemu panu.
Michał wziął pióro z rąk dzierżawcy i napisał:
„Ja, niżej podpisany, August Franciszek Michał, baron de la Logerie, zobowiązuję się odnowić umowę dzierżawną z Courtin’em na tych samych warunkach, na jakich ją ma obecnie“.
Widząc, że baron zamierza wypisać datę, dzierżawca rzekł:
— Nie, niech pan baron daty nie pisze, umieścimy datę nazajutrz po pańskiem dojściu do pełnoletności.
— Niech i tak będzie — odparł Michał.
I podpisał tylko nazwisko, zostawiając między tekstem zobowiązania a podpisem miejsce, potrzebne do umieszczenia daty.
— Gdyby panu baronowi nie zależało na powrocie do zamku przed świtem — odezwał się Courtin — powiedziałbym panu baronowi: Mam na górze, do jego usług, łóżko nie najgorsze.
— Nie, odparł Michał — czy nie słyszałeś? przecież mówiłem ci, że wracam do Souday.
— Po Co? Skoro pan baron ma słowo Courtin‘a, że nic nie powie, nic nie nagli.
— To, coś ty widział, mógł zobaczyć i kto inny, a jeśli ty milczysz dlatego, żeś przyrzekł, inny, który nie przyrzekał, może powiedzieć. A więc, do widzenia!
— Pan baron postąpi, jak zechce — rzekł Courtin — ale pan baron naprawdę robi niesłusznie, że powraca do tej pułapki.
— Dobrze, dobrze! dziękuję ci za twoje rady; ale cieszę się, iż wiesz nareszcie, że wiek mój pozwala mi robić co chcę.
Po tych słowach, wypowiedzianych ze stanowczością, o jaką dzierżawca nie posądzałby go nigdy, baron skierował się ku drzwiom i wyszedł. Gdy drzwi zamknęły się za nim, Courtin pochwycił żywo papier, odczytał go, złożył starannie we czworo i schował do pugilaresu. Poczem, ponieważ zdawało mu się, że słyszy rozmowę w pobliżu domu, podszedł do okna, uchylił firankę i ujrzał młodego barona, stojącego oko w oko z matką.
— Oho! mój młody kogucie — mruknął — śpiewałeś wobec mnie z wysokiego tonu; ale ta kokoszka uciszy twoje pianie!
Baronowa, nie mogąc się doczekać powrotu syna, pomyślała, że to, co jej powiedział Courtin, mogłoby być prawdą, i że nie byłoby nic dziwnego, gdyby jej syn wstąpił do dzierżawcy. Wahała się przez chwilę, nawpół przez dumę, nawpół z obawy przed tą wyprawą nocną, ale w końcu niepokój macierzyński wziął górę i, otuliwszy się w wielki szal, baronowa udała się na folwark.
Dochodząc do drzwi, ujrzała wychodzącego z nich syna, a widząc, że jest zdrów i cały, wnet odzyskała swoją despotyczną energię. Michał, ze swojej strony, ujrzawszy matkę, cofnął się z przerażeniem.
— Proszę iść ze mną — rzekła, baronowa — sądzę, że czas powrócić do zamku.
Biedny chłopiec nie myślał się spierać, ani uciekać; poszedł za matką, posłuszny i bierny, jak dziecko. Przez całą drogę nie zamienili jednego słowa. Ostatecznie Michał wolał jeszcze to milczenie od dyskusyi, w której, kierowany posłuszeństwem synowskiem, a raczej słabością charakteru, musiałby uledz z konieczności.
Gdy wchodzili do zamku, zaczynało już świtać. Baronowa, ciągle milcząca, zaprowadziła młodzieńca do jego sypialni, gdzie zastał stół nakryty.
— Jesteś pewnie głodny i zmęczony — rzekła baronowa. A, wskazując kolejno stół i łóżko, dodała: — To dla zaspokojenia głodu, a to do spania.
Poczem wyszła, zamykając drzwi za sobą. Młodzieniec usłyszał ze drżeniem zgrzyt klucza, obracającego się dwukrotnie w zamku.
Był zatem więźniem.
Padł, przygnębiony na fotel.
Zdarzenia następowały po sobie z szybkością gromu i byłyby ugięły nawet organizacyę silniejszą, niż organizacya młodego barona. Zresztą, posiadał tylko pewną sumę energii i wyczerpał ją w zajściu z Courtin’em. Może też przecenił swoje siły, gdy oznajmił Courtin’owi, że powróci do zamku Souday.
Jak rzekła matka, zmęczony był i głodny. W wie ku Michała natura jest matką despotyczną, domagająca się również o swoje prawa. Nadto zaś w umyśle młodzieńca zapanowało uspokojenie.
Słowa baronowej, jakie wypowiedziała, wskazując stół i łóżko: „To dla zaspokojenia głodu, a to do spania“, dowodziły, że nie zamierzała wrócić do jego sypialni, zanimby zjadł i przespał się. Zyskiwał zatem kilka godzin spokoju przed rozmową wyjaśniającą. Michał zjadł tedy pośpiesznie przygotowaną wieczerzę, a przekonawszy się przy drzwiach, że był istotnie więźniem, położył się i zasnął.
Obudził się około dziesiątej rano. Promienie wspaniałego słońca majowego wpadały radośnie do jego pokoju przez szyby. Otworzył okna. Ptaki świergotały śród gałęzi, pokrytych młodymi blado-zielonymi liśćmi; pierwsze róże otwierały swe korony; pierwsze motyle fruwały w powietrzu. Zdawało się, że w dzień taki cudny nieszczęście poszło w niewolę i nie mogło dosięgnąć nikogo.
Młodzieniec zaczerpnął otuchy i siły w tem całem odrodzeniu przyrody i czekał spokojniej na matkę. Ale godziny mijały, wybiło południe a baronowa nie zjawiała się. Michał spostrzegł z pewnem zaniepokojeniem, iż stół był dosyć obficie zastawiony, tak, że jadła starczyło, nietylko na obiad dnia poprzedniego, ale też na śniadanie a nawet na obiad dnia dzisiejszego. Zaczęła go tedy ogarniać obawa, żeby niewola jego nie trwała dłużej, niż przypuszczał. Obawa ta potwierdziła się, gdy nadeszła stopniowo godzina druga i trzecia.
Naraz, do uszu jego, chwytających chciwie najlżejszy odgłos, dobiegł od strony Montaigu huk, jakby ognia plutonowego. Niepodobna wszelako było orzec, czy huk ten istotnie stanowił odgłos strzelaniny.
Montaigu było o dwie mile przeszło od Logerie oddalone, a odległa burza mogła spowodować mniej więcej taki sam hałas. Ale nie, niebo było czyste. Huk ten trwał około godziny; poczem zaległa znów cisza.
Niepokój barona był taki wielki, że — oprócz śniadania z rana — zapomniał zupełnie o jedzeniu. Nad wieczorem powziął zamiar nieodwołalny. Postanowił, że, gdy noc zapadnie i wszyscy w zamku udadzą się na spoczynek, otworzy zamek u drzwi swego pokoju (przy pomocy noża) i wyjdzie nie drzwiami, wiodącemi na taras, które będą prawdopodobnie również zamknięte, ale przez jakiekolwiek okno.
Ta możliwość ucieczki przywróciła apetyt więźniowi. Zjadł obiad, jak człowiek, przygotowujący się do przpędzenia nocy burzliwej i posilający się, by sławić czoło wszelkim przygodom nadchodzącej nocy. Gdy skończył obiad, dobiegała siódma, noc była już blizka, rzucił się na łóżko i usiłował zasnąć, by skrócić czas czekania. Ale był zanadto podniecony. Napróżno zamykał oczy, ucho jego, wytężone, jak na czatach, chwytało najlżejsze szmery.
Zdumiewała go też rzecz jedna: nie widział wcale matki; musiała przecież domyślać się, że, skoro noc zapadnie, więzień uczyni wszystko, co tylko będzie w jego mocy, by się wymknąć. Obmyślała też pewnie jakieś plany; ale jakie? Nagle zdawało się młodemu baronowi, że słyszy odgłos dzwonków koni pocztowych. Pobiegł do okna, i ujrzał śród mroku na drodze, wiodącej z Monta’gu, grupę, która dążyła dosyć spiesznie do zamku Logerie. Odgłosowi dzwonków towarzyszył odgłos kłusa dwóch koni. W tejże chwili pocztylion, siedzący na jednym z tych koni, trzasnął z bata, prawdopodobnie, by oznajmić swoje przybycie. Wszelka wątpliwość znikała: był to pocztylion, przybywający z końmi pocztowymi.
Jednocześnie, odruchem instynktownym, młody baron spojrzał na zabudowania gospodarskie i zobaczył, że służba wyciąga z wozowni kolasę podróżną matki.
I rozjaśniło mu się nagle w mózgu.
Te konie pocztowe, przybywające z Montaigu, ten pocztylion, który trzaskał z bata, ta kolasa podróżna, którą wyciągano z wozowni... niepodobna już wątpić: matka wyjeżdża i zabiera go z sobą! Dlatego to go zamknęła, dlatego trzymała go, jak w więzieniu. Przyjdzie po niego w chwili odjazdu, każe mu wsiąść do powozu i dalej w drogę!
Znała tak dobrze przewagę swoją nad synem, że była pewna, iż nie odważy się stawiać jej oporu. Myśl o tej zależności, o której matka jego była tak głęboko przekonana, przyprawiła młodzieńca o rozpacz tembardziej, że odczuwał całą jej rzeczywistość; wiedział sam doskonale, iż skoro znajdzie się wobec matki, nie będzie śmiał jej się sprzeciwiać.
Ale opuścić Maryę, wyrzec się tego życia, pełnego wzruszeń, w które wtajemniczyły go siostry, nie brać udziału w dramacie, jaki przybyli odegrać w Wandei hrabia Bonneville i jego towarzysz nieznany, wydało się Michałowi rzeczą niemożliwą a zwłaszcza hańbiącą. Co pomyślą o nim obie młode dziewczyny?
Michał postanowił narazić się raczej na wszystko, niż znieść podobne upokorzenie. Zbliżył się do okna i zmierzył wzrokiem wysokość: wynosiła około trzydziestu stóp.
Młody baron stał przez chwilę głęboko zadumany; staczał ze sobą widocznie głęboką walkę.
Nareszcie zdecydował się; podszedł do biurka, wyjął z szuflady dosyć znaczną sumę w złocie i naładował niem kieszenie. W tej chwili usłyszał odgłos kroków na korytarzu. Zamknął żywo biurko, rzucił się na łóżko i czekał.
Jedynie po niezwykle energicznym wyrazie jego twarzy uważny obserwator byłby mógł dostrzedz, że młody baron powziął postanowienie nieodwołalne.
Jakie? Dowiemy się, według wszelkiego prawdopodobieństwa prędzej czy później.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.