Wilczyce/Tom I/Rozdział XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wilczyce
Podtytuł Powieść z wojen wandejskich
Wydawca Gebethner i Wolff; G. Gebethner
Data wyd. 1913
Druk Piotr Laskauer
Miejsce wyd. Warszawa Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les louves de Machecoul
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIV.
Niewłaściwa godzina.

Godzina była mniej więcej druga nad ranem, gdy młody baron Michel znalazł się u wejścia do alei, wiodącej do zamku Logerie. Pod wpływem uroczystej ciszy nocnej, zamąconej jedynie szmerem liści, młodzieniec zapadł w głęboką zadumę. Oczywiście przedmiot tej zadumy stanowiły dwie siostry, a Marya była tą, której obraz młody baron pieścił w swej duszy z niewypowiedzianą miłością i szacunkiem.
Wszelako, gdy spostrzegł w oddaleniu jakich pięciuset kroków na końcu ciemnej linii drzew migocące w promieniach księżyca okna zamku, urocze marzenia pierzchły a myśli młodzieńca przybrały niezwłocznie kierunek pozytywniejszy.
Zamiast dwóch prześlicznych twarzyczek młodych dziewcząt, które towarzyszyły mu dotychczas, wyobraźnia jego ukazała mu groźny i surowy profil matki. Wiadomo, jakim głębokim strachem przejmowała baronowa Michel swego syna.
Młodzieniec przystanął.
Obawy jego były takie wielkie, że, gdyby znał w okolicy, choćby w odległości mili jaki dom, nawet gospodę jaką, gdzie mógłby znaleźć schronienie, powróciłby do zamku dopiero nazajutrz. Po raz pierwszy w życiu powracał tak późno do domu i czuł instynktownie, że matka wiedziała o jego nieobecności i że czuwała.
I cóż odpowie na straszliwe zapytanie: „Skąd wracasz?“
Courtin tylko mógł dać mu schronienie, ale prosząc go o to, musiałby powiedzieć mu wszystko, a młody baron rozumiał całe niebezpieczeństwo, jakiem groziło wzięcie za powiernika człowieka takiego, jak Courtin. Zdecydował się tedy wystawić się na gniew matki — ale, jako skazaniec decyduje się iść na szafot, t. j. bo nie może uczynić inaczej — i ruszył w dalszą drogę.
Wszelako, im bardziej zbliżał się do zamku, tembardziej chwiało się jego postanowienie. Gdy znalazł się na końcu alei, gdy musiał już iść bez osłony zielonego sklepienia wzdłuż trawników, gdy ujrzał okno pokoju matki, odcinające się na ciemnej fasadzie — jedyne okno oświetlone — odwaga opuściła go zupełnie. Nie omyliły go zatem przeczucia, baronowa czekała na powrót syna.
Strach, podniecając siłę wyobraźni młodego barona, podsunął mu myśl spróbowania podstępu, mogącego, jeśli nie zażegnać gniew matki, to przynajmniej opóźnić jego wybuch. Skierował się w lewo, wszedł w szpaler i ukryty w jego cieniu dostał się do muru, okalającego sad; przeskoczywszy mur, przeszedł przez furtkę z sadu do parku, a tu już, dzięki wielkim drzewom i zaroślom, mógł niepostrzeżenie dotrzeć do okien zamku. Chodziło teraz tylko o to, by znaleźć jakie okno otwarte skutkiem niedbalstwa służby, przez które mógłby wejść do wnętrza zamku i dostać się do swoich pokojów.
Michał obszedł zamek z trzech stron, próbując, pocichu, ale sumiennie, wszystkich drzwi parterowych i okien, przesuwając się na palcach tuż pod murem, powstrzymując oddech. Ani drzwi, ani okna nie drgnęły. Pozostała jeszcze fasada główna. Tu groziło mu największe niebezpieczeństwo; okna pokojów baronowej przebite były właśnie w tej fasadzie, odsłoniętej zupełnie, pozbawionej krzewów, które okalały resztę gmachu; jedne z tych okien — od sypialni — było otwarte.
Michał postanowił spróbować szczęścia i już się zbliżał do tego okna, gdy ujrzał cień przesuwający się po trawnikach. Michał przystanął, z wytężoną uwagą śledząc nadchodzącego. Poznał, że był to mężczyzna i że ten mężczyzna szedł tą samą drogą, którą on powinien był iść, gdyby się był zdecydował wejść prosto do zamku. Młody baron cofnął się o kilka kroków i ukrył się za murem narożnym.
Gdy mężczyzna był już tylko o jakie pięćdziesiąt kroków od zamku oddalony, Michał usłyszał w oknie suchy głos matki.
— Czy to nareszcie ty, Michale? — spytała baronowa.
— Nie, proszę pani, nie — odparł głos, który młodzieniec poznał ze zdumieniem i z obawą. — Za duży to zaszczyt dla biednego Courtin’a, że go pani baronowa bierze za młodego pana barona.
— Boże wielki! — zawołała baronowa — co was sprowadza o tej godzinie? Czyż zdarzyłoby się jakie nieszczęście mojemu synowi?
Głęboka trwoga, jaka odezwała się w tych słowach, wzruszyła tak bardzo młodzieńca, że gotów był poskoczyć, by matkę uspokoić. Ale odpowiedź Courtin’a, którą niezwłocznie prawie usłyszał, zniweczyła ten dobry zamiar.
— O! nie — odparł dzierżawca — młody zuch, jeśli wolno mi wyrazić się w ten sposób o panu baronie, jest zdrów, jak ryba, przynajmniej dotąd.
— Dotąd! — przerwała baronowa. — A więc grozi mu jakieś niebezpieczeństwo?
— Kto wie! — odrzekł Courtin; — mogłaby mu się stać jaka krzywda, gdyby w dalszym ciągu pozwolił się wabić przez takie szatańskie baby... niech je dyabli porwą! Dlatego właśnie, chcąc zapobiedz temu nieszczęściu, pozwoliłem sobie przyjść do pani śród nocy, domyślając się zresztą, że, ponieważ pani baronowa niewątliwie zauważyła nieobecność pana barona, przeto z pewnością nie udała się na spoczynek.
— I postąpiliście dobrze, Courtin’ie. Ależ nareszcie, gdzie jest ten nieszczęśliwy chłopiec? czy wiecie?
Courtin powiódł wzrokiem dokoła.
— Zdziwiony jestem, dalibóg, że nie powrócił jeszcze — odrzekł. — Wybrałem umyślnie gościniec, chcąc mu zostawić ścieżkę wolną, a ścieżka jest o dobrzy kwadrans krótsza od gościńca.
— Ale, pytam raz jeszcze, skąd wraca? gdzie był? co robił? dlaczego włóczy się po polach, w nocy, o godzinie drugiej nad ranem, nie troszcząc się o mój niepokój, nie zastanawiając się nad tem, że naraża swoje zdrowie i moje?
— Czy pani baronowa nie uważa, że trudno mi bidzie odpowiedzieć na tyle pytań na świeżem powietrzu? rzekł Courtin, a zniżając głos, dodał: — To, co mam do powiedzenia pani baronowej, jest takie poważne, że bezpiecznie będzie pani baronowa mogła wysłuchać mnie tylko w swojej sypialni... pomijając już, że młody pan może wrócić łada chwila i nie chciałbym bynajmniej, żeby wiedział, iż go szpieguję, jakkolwiek robię to dla jego dobra, a zwłaszcza, żeby pani baronowej oddać przysługę.
— Wejdźcie zatem! — zawołała, baronowa — macie słuszność, wejdźcie prędzej!
— Przepraszam panią, ale którędy?
— Istotnie — odparła baronowa — drzwi są zamknięte.
— Gdyby pani baronowa zechciała rzucić mi klucz...
— Jest we drzwiach i to od wewnątrz... ale, poczekajcie, pójdę wam otworzyć sama, bo, chcąc ukryć przed służbą postępowanie mego syna, kazałam, aby wszyscy udali się na spoczynek.
Baronowa odeszła od okna i w chwilę później Michał usłyszał zgrzyt klucza w zamku drzwi wejściowych. Nasłuchiwał z niepokojem; ale niebawem poznał, że maka i Courtin w pośpiechu zapomnieli drzwi te zamknąć. Zaczeka] tedy jeszcze kilka sekund i gdy już był pewien, że weszli na wyższe piętro, przesunął się chyłkiem wzdłuż muru, wskoczył na taras, pchnął drzwi, które bez hałasu obróciły się na zawiasach, i znalazł się w przedsionku.
Pierwotnie zamierzał powrócić do sypialni i tam czekać na dalszy bieg wypadków, udając, że śpi. W tym wypadku, ponieważ nikt nie mógłby oznaczyć godziny jego powrotu, miał jeszcze szanse uratowania się zuchwałem kłamstwem. Ale okoliczności zmieniły się bardzo od chwili, w której powziął to pierwsze postanowienie. Courtin poszedł za nim, Courtin go widział, Courtin znał niewątpliwie schronienie hrabiego Bonneville’a i jego towarzysza; Michał zapomniał na pewien czas o sobie i myślał tylko o bezpieczeństwie przyjaciela, którego dzierżawca — o ile znał jego zapatrywania — mógł zupełnie skompromitować.
Zamiast tedy wejść na drugie piętro, młodzieniec zatrzymał się na pierwszem; zamiast pójść do swojej sypialni, wsunął się na palcach do korytarza. Poczem, zatrzymawszy się przede drzwiami pokoju matki, nasłuchiwał.
— A więc sądzicie, Courtin’ie — pytała baronowa — sądzicie zupełnie poważnie, że mój syn złapał się na lep jednej z tych nieszczęsnych dziewczyn? — Tak, jestem tego pewien i złapał się tak mocno, że obawiam się, iż pani baronowa z trudnością go z tych więzów wyzwoli. Ale, co gorsza, młody pan baron, utrzymując ten stosunek, może się skompromitować w sposób bardzo poważny.
— Co chcecie przez to powiedzieć?
— Ano, pani baronowa chyba wierzy, że byłoby mi ciężko, bo przecież przywiązany jestem do państwa i mam dla pani baronowej wielki szacunek, byłoby mi więc bardzo ciężko kazać zaaresztować mojego młodego pana?
Michał drgnął w korytarzu, ale baronowa doznała jeszcze większego wstrząśnienia.
— Zaaresztować Michała! — zawołała, prostując się. — Courtin, zdaje mi się, że się zapominasz!
— Nie, pani baronowo, ja się nie zapominam.
— Jednakże...
— Jestem wprawdzie dzierżawcą pani baronowej ciągnął dalej Courtin, dając ręką znak dumnej damie, żeby się uspokoiła; — ale przedewszystkiem jestem obywatelem a nadto wójtem i z tego tytułu mam obowiązki, które spełnić muszę, pani baronowo, jakkolwiek rani to moje biedne serce.
— Co za brednie — opowiadacie mi, Courtin’ie, i jaki związek może istnieć między moim synem a waszem stanowiskiem obywatela, waszym tytułem wójta?
— Związek taki, pani baronowo, że syn pani ma stosunki z wrogami państwa.
— Wiem dobrze odparła baronowa, — że pan margrabia Souday ma zapatrywania bardzo buntownicze; ale miłostki Michała z jedną z jego córek nie mogłyby, zdaje mi się, stanowić winy.
— Te miłostki zaprowadzą pana Michała dalej, niż pani baronowa przypuszcza. Wiem dobrze, iż zanurzył dopiero czubek dzioba w mętną wodę, jaką rozlewają dokoła niego; ale to wystarcza, by mu wzrok przesłonić.
— Dosyć tych metafor, Courtin’ie; wytłómaczcie się jaśniej.
— A więc się wytłómaczę. Dzisiaj wieczorem pan baron był obecny przy śmierci tego starego szuana Tinguy’ego, narażając się na przeniesienie zarazy do zamku, następnie odprowadził większą z dwóch wilczyc do domu, a potem slużył za przewodnika dwom chłopom, którzy są takimi chłopami, jak ja jestem panem, i zaprowadził ich do zamku Souday.
— Kto wam to powiedział, Courtin’ie?
— Moje oczy, pani baronowo; są doskonałe i wierzę im.
— Ale, waszem zdaniem, cóż to za chłopi?
— Rękę w ogień włożę, że jeden z nich to hrabia Bonneville, skończony szuan! Nikt nie wmówi we mnie, że to nie on, dosyć długo był tutaj, poznałem go zaraz. Co zaś do drugiego...
— Dokończcie.
— Co zaś do drugiego, jeśli się nie mylę to jeszcze lepsza gratka.
— Któż to taki?... Wymieńcie go nareszcie.
— Jeśli będzie trzeba, pani baronowo... a prawdopodobnie będzie trzeba... wymienię go, komu należy.
— Komu należy! A więc zadenuncyujecie mego syna? — zawołała baronowa, zdumiona tonem swego dzierżawcy, zazwyczaj takiego wobec niej pokornego.
— Ma się rozumieć, pani baronowo — odparł Courtin z godnością.
— Nie mówicie tego chyba na seryo!
— Tak bardzo na seryo, pani baronowo, że byłbym już w drodze do Montaigu, a nawet do Nantes, gdyby mi nie zależało na tem, żeby panią uprzedzić, by pani mogła zabezpieczyć pana Michała.
— Zdaje mi się, Courtin’ie, że sprawa nie jest taka poważna, jak przypuszczacie.
— Przeciwnie, pani baronowo, sprawa jest bardzo poważna. Jestem tylko chłopem, ale to mi nie przeszkadza, żebym wiedział tyle, co i kto inny, zwłaszcza, że nasłuchuję dużo a ucho mam dobre. W całej okolicy panuje wrzenie, jeszcze jeden strzał a woda wykipi.
— Courtin’ie, mylicie się, jestem pewna.
— Ależ nie, pani baronowo, ależ nie. Wiem, co mówię, Boże drogi! przecież szlachta urządzała już trzy zebrania; raz u margrabiego Souday’a, raz u tego, którego oni nazywają Ludwikiem Kenaud, a raz u hrabiego de Saint-Amand. Wszystkie te zebrania czuć prochem, pani baronowo; wiem, że dwie baryłki prochu i niejeden worek kul są u księdza proboszcza w Montbert. Wreszcie, a to rzecz najważniejsza, spodziewają się tutaj księżny de Berry i wydaje mi się, wnosząc z tego, co widziałem, że mogłoby się stać, iż nie długo na nią czekać będą.
— A to dlaczego?
— Bo zdaje mi się, że ona już jest.
— Gdzie, na Boga?
— A no, w zamku Souday.
— W zamku Souday?
— Tak, pan Michał ją tam dziś wieczór zaprowadził.
— Michał? Ach! nieszczęśliwy chłopiec. Ale będziecie milczeli, nieprawda, Courtin’ie? Ja tak chcę, ja wam każę. Zresztą, rząd przedsięwziął odpowiednie środki, i, gdyby księżna usiłowała powrócić do Wandei, byłaby zaaresztowana, zanim przekroczyłaby jej granice.
— A jeśli, mimo to wszystko, już jest w Wandei, pani baronowo?
— Jedna przyczyna więcej, żebyście milczeli.
— Aha, pewnie! a sława i korzyści z takiej gratki ominą mnie, nie licząc już, że, zanim księżnę schwyta kto inny, o ile ja tego nie zrobię, cała prowincya tonąć będzie we krwi i w ogniu... Nie, pani baronowo, nie, to niemożliwe.
— A więc, co począć, wielki Boże! co począć?
— Niech pani baronowa posłucha, a ja powiem, co trzeba zrobić.
— Mówcie, Courtin’ie, mówcie.
— Ponieważ, będąc dobrym obywatelem, chcę też pozostać wiernym i gorliwym sługą pani baronowej, ponieważ mam nadzieję, że przez wdzięczność za to, co uczynię dla państwa, dzierżawa i nadal pozostanie przy mnie na warunkach, które będę mógł przyjąć, przeto nie wymienię wcale nazwiska pana Michała. Tylko pani baronowa się postara, żeby na przyszłość nie właził już w taki rój os; tym razem jeszcze czas, jeszcze można go stamtąd wydobyć.
— Bądźcie spokojni, Courtin’ie.
— Ale, bo widzi pani baronowa...
— Co, co takiego?
— Ba, nie śmiem dać rady pani baronowej, to już nie do mnie należy.
— Mówcie, Courtin’ie, mówcie.
— Otóż, chcąc zabezpieczyć pana Michała zupełnie od tych wpływów, trzebaby, mojem zdaniem, jakimkolwiek sposobem, prośbą czy groźbą, zmusić go do wyjazdu do Paryża.
— Tak, macie słuszność.
— Tylko, zdaje mi się, że nie będzie chciał.
— Jak ja postanowię, będzie musiał chcieć.
— Za jedenaście miesięcy będzie miał dwadzieścia jeden lat, jest już więc blizki pełnoletności.
— A ja wam mówię, że pojedzie. Ale co to znaczy, Courtin’ie?
Courtin stał, wytężając słuch w stronę drzwi.
— Zdaje mi się, że ktoś chodził po korytarzu — odparł.
— Zobaczcie.
Courtin schwytał świecę i wybiegł na korytarz.
— Niema nikogo — rzekł, powracając; — a jednak jestem prawie pewien, żem słyszał odgłos kroków.
— Ale, jak wam się zdaje, gdzie ten nieszczęśliwy chłopiec może być o tej godzinie?
— Kto wie, może u mnie, czeka na mój powrót. Młody baron ma do mnie zaufanie i nie byłoby to pierwsze jego zwierzenie.
— Macie słuszność, Courtin’ie, to możliwe; wracajcie do siebie, a zwłaszcza nie zapominajcie o danem przyrzeczeniu.
— A pani baronowa o swojem. Jeśli powróci, trzeba go zamknąć; bo jeśli zobaczy się znów z wilczycami...
— To co?
— To nie byłbym wcale zdziwiony, gdybym się dowiedział pewnego pięknego dnia, że dał strzał z za płotu.
— Och! on mnie jeszcze o śmierć przyprawi! Co za nieszczęsną myśl miał mój mąż, powracając do tego przeklętego kraju!
— Nieszczęsna myśl, tak, pani baronowo, zwłaszcza dla niego!
Baronowa pochyliła smutnie głowę pod ciężarem wspomnienia, wywołanego przez Courtin’a, który odszedł, zbadawszy uprzednio grunt i przekonawszy się, że nikt nie mógł widzieć go wychodzącego z zamku Logerie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.