Wilczyce/Tom III/Rozdział XVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wilczyce
Podtytuł Powieść z wojen wandejskich
Wydawca Gebethner i Wolff; G. Gebethner
Data wyd. 1913
Druk Piotr Laskauer
Miejsce wyd. Warszawa Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les louves de Machecoul
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVIII.
W którym Jan Oullier kłamie dla dobra sprawy.

Młody baron stał przez kilka chwil zupełnie zgnębiony; słowa Jana Oullier’a dźwięczały mu w uszach, jak dzwon żałobny, obwieszczający jego własną śmierć Zdawało mu się, że śni i, żeby uwierzyć w rzeczywistość bólu swego, musiał powtarzać sobie po cichu słowo.
— Wyjechać! wyjechać!
Niebawem ból ten stał się taki dojmujący, że Michał utracił panowanie nad sobą. Zaczął oskarżać Jana Oullier’a o niesprawiedliwość, ohydne wydało mu się, że surowy stary Wandejczyk zabrania mu najwyższej pociechy, jaką zaczerpnąłby w ostatniem spojrzeniu Maryi; za niepodobieństwo uważał pozbawienie się ostatniego pożegnania; zbuntował się tedy przeciw temu wymaganiu i postanowił widzieć się z Maryą, bez względu, co z tego wyniknie.
Michał znał doskonale rozkład młyna. Petit-Pierre zajmował pokój młynarza, położony nad kamieniami młyńskimi. Był to oczywiście pokój najlepszy w domu. W izdebce, przylegającej do tego pokoju, umieściły się siostry. Izdebka ta miała, wązkie okno nad kamieniem zewnętrznym, który puszczał w ruch maszynę. W danej chwili zatrzymano tę maszynę, w obawie, by hałas jej chodu nie przeszkodził wartom słyszeć innych odgłosów.
Michał czekał, dopóki nie zapadnie noc zupełna, a zatem, mniej więcej, godzinę. Poczem zbliżył się do budynku. Przez szybę małego okienka widać było blask światła. Młodzieniec rzucił deskę na jedną z drewnianych szprych koła hydraulicznego i, opierając się o mur, po tych szprychach wdrapał się na szczyt koła tego, gdzie znalazł się na wysokości wązkiego okienka. Podniósłszy ostrożnie głowę, zajrzał w głąb izdebki.
Marya była sama; siedziała na stołku, łokieć oparła na łóżku, a głowę na dłoni. Kiedy niekiedy głębokie westchnienie ulatywało z jej piersi; od czasu do czasu wargi jej poruszały się, jak gdyby szeptały modlitwę. Naraz rozległo się pukanie w szybę; Marya podniosła głowę, poznała Michała, wydała stłumiony okrzyk i pobiegła do okna.
— Psst! — odezwał się młodzieniec.
— Pan! pan tutaj! zawołała Marya.
— Tak, to ja.
— Boże wielki! co pan zamierza?
— Maryo, tydzień już nie rozmawiałem z tobą, tydzień cały nie widziałem cię prawie; przychodzę cię pożegnać, zanim odejdę tam, gdzie mnie wzywa przeznaczenie.
— Berta jest w pokoju sąsiednim, może usłyszeć głos pana... Niech pan idzie, błagam... Michale, zaklinam cię, odejdź!
— Nie, Maryo, nie odejdę, dopóki usta twoje nie powtórzą mi tego, co mi powiedziały w szałasie na Jonchére.
— Ta miłość jest prawie zbrodnią! — rzekła Marya zrozpaczona. — Rumienię się, płaczę, na myśl, że mogłam jej uledz, choćby na chwilę.
— Maryo, przysięgam ci, że jutro nie będziesz miała już potrzeby dręczyć się takimi wyrzutami, wylewać takich łez.
— Chcesz umrzeć! Michale, nie mów mi tego, błagam... Ale, czy nie słyszałeś?... Ktoś nadchodzi... Michale, idź! idź!...
— Pocałuj mnie, Maryo!
— Nie.
— O jeden pocałunek błagam... ostatni!
— Nigdy.
— Maryo, dasz ten pocałunek trupowi.
Z piersi Maryi wyrwał się jęk stłumiony; usta jej musnęły czoło młodzieńca; ale, w chwili, gdy zamykała okno, otworzyły się drzwi i w progu ukazała się Berta.
Ujrzała siostrę bladą, nawpół przytomną zaledwie mogącą utrzymać się na nogach, i, kierowana wszechmocnym instynktem zadrości, pobiegła do okna, otworzyła je gwałtownie, wychyliła się i dostrzegła jeszcze cień, przesuwający się wzdłuż budynku.
— Maryo, Michał był tutaj! — zawołała drżącemi ustami.
— Siostro — odparła Marya, padając na kolana — przysięgam ci...
— Nie przysięgaj — przerwała Berta — nie kłam; poznałam jego głos.
I Berta z taką siłą odepchnęła Maryę, że biedna dziewczyna upadła na wznak na podłogę. Poczem, przeskoczywszy przez ciało siostry, rozwścieczona, jak lwica, której porwano potomstwo, Berta wypadła z pokoju i zbiegła ze schodów przez młyn na dziedziniec. Tu, ku wielkiemu swojemu zdumieniu ujrzała Michała, biedzącego na progu drzwi, obok Jana Oullier’a. Podeszła do niego.
— Czy pan jest tu już dawno? — spytała młodzieńca głosem suchym, urywanym.
Michał wykonał giest, który miał znaczyć: „Pozostawiam głos Janowi Oullier’owi.
— Już mnie więcej trzy kwadranse pan baron zaszczyca mnie rozmową — odparł ten.
Berta spojrzała badawczo na Wandejczyka.
— To dziwne! — rzekła.
— Dlaczego? — spytał Jan Oullier, patrząc z kolei badawczo w oczy Bercie.
— Bo przed chwilą — odrzekła młoda dziewczyna, zwracając się do Michała — zdawało mi się, że słyszałam pana rozmawiającego z moją siostrą w oknie i widziałam jak pan schodził z koła młyńskiego, na które pan wszedł, by się do niej dostać.
— Właśnie, pan baron zdobyłby się na taką sztukę zauważył Jan Oullier drwiąco.
— A więc któżby to mógł być? — zawołała Berta, tupiąc niecierpliwie nogą.
— Pewnie jaki pijak, włóczęga, obmyślił sobie taką rozrywkę.
— Ale mówię ci, że Marya była blada, drżąca, wzruszona.
— Ze strachu! — rzekł Jan Oullier. — Czy to ona taki zawadyaka jak ty, panno Berto?
Berta zamyśliła się, Znała uczucia Jana Oullier’a dla młodego barona; nie mogła zatem przypuszczać, że spiskuje wraz z nim przeciw niej. Po kilku chwilach myśli jej powróciły do Maryi; przypomniała sobie, że ją zostawiła zemdloną.
— Tak — odparła — tak, Janie, biedaczka, przelękła się, a ja, brutalnością swoją strwożyłam ją do reszty! Och! ta miłość naprawdę pozbawia mnie rozumu.
I, nie mówiąc już słowa, ani do Michała, ani do Jana Oullier’a, pobiegła ku młynowi.
Jan Oullier spojrzał na Michała, który spuścił oczy.
— Nie będę panu czynił wyrzutów — rzekł do młodzieńca, — widzi pan teraz, jaka to wybuchowa natura! Coby się stało, gdyby mnie tu nie było?... kłamałem, jak gdybym całe życie nie robił nic innego.
— Tak — odparł Michał — macie słuszność, Janie. Teraz, przysięgam wam, pójdę z wami; widzę bowiem dobrze, iż tu dłużej zostać nie mogę.
— Doskonale... Za chwilę Nantejczycy wyruszą w drogę, margrabia ma się do nich przyłączyć ze swoją dywizyą; niech pan jedzie razem z nimi; pozostanie pan jednak trochę w tyle i zaczeka pan na mnie w miejscu umówionem.
Michał poszedł przysposobić konia do drogi, Jan Oullier zaś udał się do margrabiego po ostatnie instrukcye.
Wandejczycy, obozujący w sadzie, zebrali się razem; broń błyszczała śród ciemności; drżenie niecierpliwości przebiegało śród szeregów. Niebawem Petit-Pierre, w otoczeniu głównych przywódców, wyszedł z domu i zbliżył się do Wandejczyków. Skoro tylko poznano go, ze wszystkich ust wyrwał się potężny okrzyk zapału; wszyscy dobyli szable i salutowali przed tą, dla której gotowi byli iść na śmierć.
— Przyjaciele — odezwał się Petit-Pierre przyrzekłem, że przybędę na pierwsze zgromadzenie się moich wiernych; oto jestem i już was nie opuszczę. Odtąd dzielić z wami będę dolę, i niedolę. Jeśli nie zdołam, jak uczyniłby mój syn, doprowadzić was do zwycięstwa pod moim sztandarem, to przynajmniej mogę, jak on uczyniłby również, umrzeć z wami! Idźcie zatem, synowie olbrzymów! idźcie, gdzie wzywa was honor i obowiązek!
Frenetyczne okrzyki: „Niech żyje Henryk V! Niech żyje Marya, Karolina!“ powitały tę przemowę. Petit-Pierre powiedział jeszcze kilka słów do tych wodzów, których znał; poczem mały oddział, na którym spoczywały losy najstarszej monarchii w Europie, oddalił się w stronę Vieille-Vigne.
Przez ten czas Berta krzątała się troskliwie dokoła Maryi. Przeniosła ją na łóżko i zwilżała twarz świeżą wodą. Po długiej chwili Marya otworzyła oczy, spojrzała dokoła nieprzytomnie, a usta jej wyszeptały imię Michała. Serce jej oprzytomniało wcześniej niż rozum.
Berta drgnęła mimowoli. Zamierzała przeprosić Maryę za uniesienie, — ale na dźwięk imienia Michała, wymówionego przez siostrę, słowa zamarły na jej ustach. Po raz drugi hydra zazdrości szarpnęła jej sercem.
W tejże chwili dobiegły jej uszu okrzyki, jakimi Wandejczycy witali słowa Petit-Pierre’a; Berta poszła do okna jego pokoju i ujrzała śród drzew falującą czarną masę, przeciętą tu i owdzie błyskawicą. To kolumna, ruszała w drogę.
Berta, zastanowiła się, że Michał, który należał do tej kolumny, odjechał, nie pożegnawszy jej i, chmurna, zadumana, zaniepokojona, powróciła do łóżka Maryi.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.