Złotowłosy sfinks/Rozdział XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Złotowłosy sfinks
Podtytuł Powieść sensacyjna
Wydawca Wydawnictwo „Najciekawsze Powieści“
Data wyd. 1933
Druk Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XV.
NIEZNAJOMA.

Turski wyszedł od Trauba w znakomitym humorze, sądząc, iż całkowicie pokonał swego wroga. Jakieś przeczucie mówiło mu, że do jutra Kira odezwać się musi i że zakończą się wszystkie ich nieszczęścia.
Ale, co robić do jutra? Po raz pierwszy w życiu miał dużo czasu i dużo pieniędzy. Mógł sobie pozwolić na każdą rozrywkę, któraby mu skróciła długie chwile oczekiwania. Do domu nie miał ochoty wracać. Postanowił wstąpić do kawiarni. Tam czuł się bezpieczniejszy przed nagabywaniami Kowalca. Gdyż mimo, iż zapewnił Trauba, że papierów nie nosi przy sobie, na swe nieszczęście, miał je w kieszeni. Rychło znalazł się w modnym lokalu na Nowym Świecie. Zajął miejsce przy jednym ze stolików w rojnej i gwarnej sali.
W pierwszej chwili oszołomił go ruch, panujący dokoła. Dotychczas stale zapracowany i zajęty zawsze różnemi interesami, daleki był od wszelkiej zabawy i pustych rozrywek. Teraz z przyjemnością przyglądał się wystrojonym kobietom, obserwował ten świat całkowicie nieznany.
Wszystko wydawało mu się pogodne. Trauba unieszkodliwił, a w najbliższej przyszłości porozumie się z Krysią.
Gdyby Turski mniej był zaprzątnięty własnemi myślami, zapewne zwróciłby wcześniej uwagę na dziwny szczegół.
Prawie w tym samym momencie, gdy wszedł do kawiarni, weszła tam za nim pewna dama. Przystojna, ubrana elegancko, o energicznym wyrazie twarzy. Zaczekała w przedsionku kilka minut, obserwując gdzie Turski zajmie stolik, a widząc, że w pobliżu inny jest niezajęty, szybko skierowała się, tam, jakby obawiając się, że ją ktoś uprzedzi.
Usiadłszy zaś przy stoliku, nie spuszczała oczu z Turskiego.
Ale Turski odwrócony w drugą stronę, nie zwracał na te manewry uwagi i długo prawdopodobnie nie zauważyłby nieznajomej, gdyby ta nie postanowiła przyspieszyć biegu wypadków. Nagle z jej kolan, niby niechcący, zsunęła się torebka i potoczyła pod nogi Turskiego.
— Ach, przepraszam...
— Służę pani! — podniósł torebkę i podał ją nieznajomej.
— Dziękuję! Bardzo dziękuję.
Słowom tym towarzyszył tak czarujący uśmiech, że nawet głaz, a nietylko Turski uśmiechnąłby się w odpowiedzi.
Może na tem zakończyłby się incydent, bo Turski nieśmiały z natury i nie posiadający żadnej „lowelasowskiej“ żyłki, nie zdobyłby się ze swej strony na atak — gdyby wtem nie padła nowa zaczepka.
— Wszak się nie mylę, pan Turski?
Zbaraniał. Skąd znać go mogła ta piękna nieznajoma. Skłonił się głęboko.
— Istotnie, tak brzmi moje nazwisko!
Wyciągnęła rączkę na powitanie.
— M...ska — mruknęła niewyraźnie nazwisko. — Niechże pan siada, o ile nie czeka na nikogo! Dawno pragnęłam poznać pana!
— Nie... nie czekam na nikogo! — odparł i usiadł na wskazanem krzesełku.
— Będzie mi bardzo miło.
Mimo jednak tych uprzejmych słów, był naprawdę zdumiony. Nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek przedtem spotkał tę elegancko ubraną panią i nie miał pojęcia o czem zamierzała z nim rozmawiać. Najbliższe jednak zdanie, przyniosło częściowo rozwiązanie zagadki.
— Wiem, że mnie pan nie zna! — oświadczyła, patrząc ze śmiechem na jego niewyraźną minę. — Nigdy również pan o mnie nie słyszał! Zato ja wiele słyszałam o panu.
— O mnie? Od kogo, jeżeli wolno zapytać?
— Od pańskiej żony!
— Od mojej żony?
W Turskiego niby uderzył grom.
— Tak! Kiry, czy też Krysi, jak pan woli!
Nie ulegało wątpliwości. Była znakomicie poinformowana o wszystkiem. Toć ich małżeństwo stanowiło powszechną tajemnicę.
— Aha! — mruknął.
— Jestem jej najlepszą przyjaciółką — tłumaczyła dalej — i Kira zwierzała mi się ze wszystkiego! Bo, o waszem małżeństwie nikt nie wie! Chciała nawet, żebym rozmówiła się z panem... Później stało się to bezcelowe, gdyż o ile wiem, przed paru dniami rozeszliście się ostatecznie....
— No... tak — bąknął.
— Kira jest złota istota, ale dziwne ma kaprysy! I ten Traub... Doprawdy, ciężko coś z tego zrozumieć...
Siedział jak na szpilkach.
— A ja myślę — nagle wypalił, — że ten Traub trzyma ją jakąś tajemnicą i że wprost wyszantażował „narzeczeństwo“.
Nieznajoma skrzywiła się lekko.
— I tak i nie... Dużo powiedziećby tu można.
— Więc pani sądzi, że zachodzą inne względy? Że Krysi zależy na Traubie?
— Powtarzam panu, bardzo skomplikowana historja! Nie da się w paru słowach wyłożyć. Bo ja wiem, może i lepiej dla pana się stało, że odeszła. I mojem zdaniem, niech pan o niej jak najprędzej zapomni.
— Ależ pani! — zawołał coraz więcej podniecony. — Mówi pani samemi zagadkami. A przeczuwam, że wie wszystko. Czyż nie zechciałaby mi pani bliżej wyjaśnić całą tajemnicę?
Gdy to mówił drżał cały. Słowa nieznajomej rozbiły w jego wyobraźni ułożony plan. Czyżby Krysię, jak dawała do zrozumienia ta pani, łączyły z Traubem inne nici i nie tak łatwo było wyrwać z jego szponów, mimo posiadanych dokumentów.
Nieznajoma w odpowiedzi szybko rozejrzała się po sali, poczem zerknęła na zawieszony naprzeciw nich wielki, ścienny zegar.
— Niestety, już ósma! — oświadczyła. — A o tej porze muszę być w domu! A gdybym chciała panu powtórzyć całą historję Kiry, zajęłoby to zbyt wiele czasu. Musimy to odłożyć na później...
— Pani! — zawołał zrozpaczony. — Podnieciwszy moją ciekawość i niepokój do ostatecznych granic i nic właściwie nie powiedziawszy, pani ucieka? Błagam, niech pani pozostanie i powie, co może powiedzieć!
Ona potrząsnęła główką i energicznie zastukała na kelnera.
— Niemożliwe! — zaprzeczyła. — Nie mogę się spóźnić. Spotkamy się jutro, pojutrze... Chyba...
— Chyba! — powtórzył z resztą nadziei.
— Chyba — wyrzekła, jakby zastanawiając się nad czemś — że odwiezie mnie pan taksówką do domu, bo mieszkam dość daleko i pogawędzimy po drodze! Ale, czy to panu dogadza?
— Czy mnie dogadza? — wykrzyknął. — Z prawdziwą rozkoszą! Z jak największą przyjemnością odwiozę panią!
Szybko zapłacił i wstali od stolika. Nieznajoma zagrała, jak prawdziwy mistrz nad mistrze. Zakochanego mężczyznę przedsmakiem tajemniczych rewelacyj o jego ukochanej, można zaprowadzić nawet do piekła. To też Turski, zapomniawszy o poprzednich dobrych postanowieniach, że najmądrzejszem było powrócić do domu i tam pozostawić papiery, które nosił w kieszeni, bo zarówno ze strony Kowalca, jak i Trauba wszystkiego należało się spodziewać, nie pamiętał teraz nawet i o dokumentach i gotów był jechać ze swą towarzyszką na kraniec świata. Nie uderzyły go nawet dość dwuznaczne spojrzenia, jakiemi ją obrzucali gdy wychodzili, mężczyźni siedzący na sali, nie zwrócił również uwagi na lekki uśmieszek, który przemknął po jej twarzy, jakby chciała powiedzieć:
— Dobrze mnie nauczono! Złapałam cię, ptaszku!
Wreszcie znaleźli się w aucie. Nieznajoma rzuciła szoferowi jakiś adres, którego nawet nie dosłyszał w swem zdenerwowaniu. Lecz, ledwie za nimi zatrzasnęły się drzwiczki i samochód ruszył, wnet powrócił do przerwanej rozmowy.
— Więc pani...
— Fanny.. Mam na imię Fanny! — zaczęła. — Może pan mnie tak nazywać, bo sądzę, że pozostaniemy przyjaciółmi! Chodzi panu o historję Kiry? Wciąż pana dręczy, co miało oznaczać zagadkowe z nim małżeństwo?
— Naturalnie!
Przysunęła się do niego poufale. Po przez cienką sukienkę wyczuwał ciepło jej ciała i owiał go aromat oszałamiających perfum. Ale dla Turskiego istniała tylko Kira, a na swą towarzyszkę nie patrzył, jak na kobietę.
— Naturalnie! — powtórzył, wciągając głęboko w piersi ciepłe powietrze letniego wieczoru, który swem pięknem chciał jakby wynagrodzić parodniową, poprzednią słotę — Sam biję się z myślami — wyznał szczerze — czy nadal walczyć o Kirę, czy pozostawić ją w spokoju! Pani wskazówki mogą być dla mnie niezwykle cenne!
Istotnie tak myślał. Bo przecież Kira — ofiara Trauba — to były tylko jego przypuszczenia. Postępki zaś prawdziwe Kiry, rysowały ją w zupełnie innem świetle. I to małżeństwo. I oschły ton, w czasie decydującej rozmowy i wyjazd z Warszawy, czy też ukrywanie się przed nim... Gdzie znajdowania się prawda?
Tymczasem nieznajoma — a raczej pani Fanny szeptała:
— Chce pan wiedzieć wszystko, dobrze... Proszę słuchać uważnie...
Tu rozpoczęła długą opowieść. Z opowieści tej wynikało, że Kira bardzo lubiła pieniądze, a były one jej tembardziej konieczne, że jej dziadek, stary książę Ostrogski był kompletnie zrujnowany. Że ona to, a nie odwrotnie, zastawiła na takiego bogacza, jak Traub sieci, pragnąc nakłonić go do małżeństwa. Że Traub, choć po uszy zakochany w Kirze, początkowo temu się opierał, ceniąc wielce swą wolność i posądzając Kirę, iż jeno jego majątek ma na widoku. Wtedy Kira oświadczyła Traubowi, że przez zemstę wyjdzie za pierwszego napotkanego zamąż, a chcąc mu porządnie dokuczyć, właśnie wybrała Turskiego. Dalszy ciąg wiadomy. Traub oszalał z zazdrości i zgodził się na wszystkie warunki Kiry...
Turski, podczas, gdy auto dawno już minęło most Poniatowskiego i zagłębiło się w jakieś ciemne uliczki, z wypiekami na twarzy słuchał tej relacji. Do jego duszy wkradało się coraz większe zwątpienie. Niestety, opowieść zgadzała się prawie całkowicie z wyjaśnieniami Trauba i ze słowami Kiry. Lecz czyż naprawdę, ten jego złotowłosy sfinks, mógł być tak zepsutą istotą?
— Widzi pan! — posłyszał na zakończenie — Miałam rację, kiedy wspominałam, że najlepiej uczyniłby pan, zapomniawszy o Kirze!
— Właściwie... — mruknął i jeszcze chciał coś dodać, gdy wtem samochód przystanął.
Wstrząs ten wyrwał Turskiego na chwilę z oszołomienia. Wyskoczył i pomógł wysiąść swej towarzyszce. Choć nadal myślał o czem innem, ze zdziwieniem zauważył, że znajdują się przed jakimś małym, piętrowym domkiem, znajdującym się na odległej uliczce. Zdziwiło go to tembardziej, że sądził, iż jego towarzyszka, przyjaciółka Kiry jest zamożną damą, conajmniej księżniczką. Nieznajoma, spostrzegłszy minę Turskiego nie straciła rezonu.
— Mieszkam tu chwilowo! — wyrzekła — Ten domek do mnie należy! Prędko, jednak, przeniosę się do śródmieścia.
Cóż to jednak, obchodziło go w gruncie. Patrzył na nią w milczeniu, spodziewając się, że zaraz z nim się pożegna.
Zastanawiała się nad czemś.
— Widzę — nagle rzekła, — że wyrządziłam panu wielką przykrość! Chciałabym ją czemkolwiek wynagrodzić i przywrócić panu dobry humor. Jeśli pan nie pogardzi skromną szklanką herbaty, bardzo proszę do siebie! Mieszkam, sama...
Choć słowa te niezbyt zgadzały się z poprzedniemi oświadczeniami, że musi być koniecznie w domu, gdyż tam na nią oczekują, Turski, na swe nieszczęście, całkowicie zaprzątnięty własną tragedją, znów nie zwrócił na nie uwagi. Wdzięczny był swej towarzyszce, że nie pozostawia go samego w takiej duchowej rozterce i z radością przyjął zaproszenie.
— Pani jest zbyt dobra dla mnie! — wymówił.
Uśmiechnęła się tylko.
— To proszę zapłacić szoferowi i chodźmy!
Pierwsza podeszła do wejściowych drzwi, prowadzących wprost z ulicy do wewnątrz domu i włożyła klucz w zamek. Auto odjeżdżało powoli, a Turski pośpieszył wślad za nią. Rychło znalazł się w niewielkiej sionce.
I znów go zdziwiło, że na ich spotkanie, nie pojawił się ani służący, ani służąca.
Tymczasem właścicielka mieszkania, przekręciła kontakt elektryczny. Z przedpokoju wiodło kilkoro drzwi w głąb mieszkania. Otworzyła jedne z nich i wskazując na niewielki salonik, wymówiła:
— Zechce pan tu chwilę zaczekać! Wydam tylko niezbędne zarządzenia i zaraz powrócę!
Wszedł tam posłusznie, podczas, gdy ona oddaliła się w przeciwną stronę. Machinalnie rozejrzał się dokoła. Urządzenie było typowo mieszczańskie i nie zdradzało wielkiego bogactwa. Jakieś kryte czerwonym pluszem meble, stoliczki z porozrzucanemi albumami, banalne landszafty na ścianach.
— Dość skromnie mieszka! — pomyślał i zajął miejsce w jednym z fotelów.
Znów ogarnęły go poprzednie myśli. Czy prawdą jest to wszystko, co posłyszał i czy warto walczyć o Kirę? Czy też, tylko poprzestać na zdemaskowaniu Trauba i wypełnieniu obietnicy danej biednemu Lipce?
Tak siedział, z głową nisko opuszczoną na piersi, nie wiedząc, ani co począć, ani co postanowić i zapomniawszy nawet, że nieobecność pani domu przedłuża się ponad miarę i zapewne nadal trwałby w zadumie, gdyby z tego odrętwienia nie wyrwał go nagle odgłos, ale tak straszliwy i potworny, że z przerażeniem porwał się na nogi.
— Co to? — wymówił głośno, zaniepokojony.
— Auuu... — znów zabrzmiał, z głębi mieszkania, czy piwnic, jakiś przeraźliwy ryk.
— Dzikie zwierzę, czy też mordują kogoś? — przebiegło w jego myślach — Gdzież ja się znalazłem?
Teraz dopiero uświadomił sobie, jak postąpił lekkomyślnie, zgadzając się na odwiedziny w tym znajdującym się na odludziu domu. Kim była, właściwie nieznajoma? Czemu zaprosiła go tak pochopnie, gdy przódy wciąż nadmieniała w cukierni, że ktoś na nią oczekuje. Gdzie się podziała? Toć siedzi tu najmniej ze dwadzieścia minut! I ten krzyk?.... Zarzynają kogoś? Zbójecka jaskinia?
— Dziwne! — wyszeptał.
Chwilę nadsłuchiwał, jęk się nie powtórzył. Ale, teraz wszystko wydało mu się podejrzane w tym domu. I otoczenie i ta pani Fanny. Choć nie rozumiał, jakie mu groziło niebezpieczeństwo, bo pieniądze pozostawił w mieszkaniu, a papiery Lipki znajdujące się w kieszeni, nie przedstawiały chyba dla nieznajomej żadnej wartości, za wszelką cenę postanowił stąd uciec. Natychmiast, bez pożegnania...
Toć nikt mu w tem nie przeszkodzi... Nieznajoma bawi w dalszych pokojach — pewnie w związku z temi niesamowitemi odgłosami — a on łatwo wyjście odszuka. A gdy znajdzie się na swobodzie, postara się, przy pomocy pierwszego napotkanego policjanta wyjaśnić tajemnicę zagadkowych jęków. Tu coś nieczystego się kryje!
Cicho, na palcach, aby jego ucieczka nie została zauważona, jął się skradać w stronę przedsionka i już stał na progu, gdy wtem, tuż za sobą posłyszał głos:
— Cóż tak wiejesz, bratku?
Głos był męski, znajomy. Odwrócił się gwałtownie i zbladł. W drugich drzwiach saloniku stał Kowalec i przyglądał mu się z ironją.
— Cóż tak wiejesz? — powtórzył — Właśnie szedłem, żeby cię zaprosić na herbatkę!
Turski mierzył go przez chwilę rozszerzonemi z przestrachu oczami.
— Więc samochcąc wpadłem w pułapkę! — wyszeptał.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.