[595]Z »KAZIMIERZA WIELKIEGO«.
I.
Wielkości, komu nazwę twą przydano,
Ten tęgich sił odżywia w sobie moce
I duszą trwa, wielekroć powołaną,
Świecącą w długie, narodowe noce;
Więc choć jej świeży grób opłakiwano,
Przemoże śmierć i trumien głaz zdruzgoce;
Powstanie z martwych, na narodu czele,
W nieśmiertelności królować kościele.
II.
W szkarłatach mię spowito w złotej trumnie
I pochowano na wawelskiej górze,
A tam sarkofag stawiono w marmurze,
Gdzie z berłem i w koronie spałem dumnie;
Zaś wszystkie stany w żałobnej posturze,
Niejako płaczki, zwracały się ku mnie,
Nade mną, nad ostatnim z rodu, wznosząc lament;
Wielkość — ludowi przekazywał mój testament.
III.
I śniłem życie mojego narodu
Królewskie, błękitne, pogodne;
[596]
Jak rosły, potężniały wieże grodu,
Miast olbrzymy z mych czasów wywodne.
W sławie, w szeregach prześlicznych pochodu
Wieków... i ludów wielkość; wszystkie zgodne;
Tak myśl je moja łączy i zasila,
Zdało się, że się nieba skłon odchyla.
IV.
O snu! długiego snu! O sławo! sławo!
O dolo ty! płynąca wielką rzeką!
O losie ty! wulkanu rwiący lawą,
O wieki! — jak się bezpowrotne wleką...
Potęgo! surm wojennych grzmiąca wrzawą.
O łzy! te, co radością trysłe cieką.
O serce! — jak miłoście światy kruszą!
O snu, błogiego snu! O sławo — duszo!
V.
Zaszedłem w jakieś równiny przedwieczne
Bez kresu, łąki stepowe, kwieciste;
Niebo nademną rozwiło swe mleczne
drogi, i gwiazdy paliło złociste!
Gwiazdy po za mną szły na drogi wsteczne,
Olbrzymie koła zakreśląc koliste;
A ja łąk stepem bezkreśnym w milczenie
Idę, i ducha wiodę w zapomnienie.
[597]VI.
Już poraz gwiazdy przedemną zgasały,
Nad łąką mglista zawisła opona
Chmur płowych, które nieruchome stały.
Obręczne światła, zanim które skona,
Tęczowo jeszcze na gęstwie mgieł drżały,
Gasnąc; — już dal je chłonie nieskończona,
Już kresy wieczne, dla dusz pastewniki,
Pojące wonią ziół — już strumyki.
VII.
Których srebrzysta woda stalo-mleczna,
Wiją się, splotne tysiącznemi skręty,
W stronę, gdzie dążę, kędy rzeka wieczna,
Zapomnień, — kędy duch mój zgaśnie zjęty:
Aż go wyrocznia odrodzi słoneczna,
Gdy będzie z trudów żywych wypoczęty. —
LXXXI.
W kościele, w katedrze przed trumną Świętego
grobowa moja korona,
świat złoty i berła kawałek kruchego,
na ołtarz położona.
Lud idzie i szepce: u»u Dyademu Jego,
spuścizna, wywyższona«.
Szkarłatem święty stół pokryty,
stróżami srebrne monolity,
a trumna im więzgnie w ramiona,ramiona.
[598]
1. Więc patrzą zdziwione,
trumniskiem zgarbione
Anioły te boże jaśniące.
2. Skąd przyszła korona,
czy z grobów zwleczona
na ołtarz, gromnice i Słońce.
3. A ludy, pielgrzymi
w śpiew jeden olbrzymi
modły uderzą skarżące.
4. Więc słyszą Anioły,
jak zgodne we społy
w nich serca zabiły gorące.
5. Więc patrzą, słuchają
i silniej trzymają
trumnisko srebrne, ciążące.
6. A w trumnie coś jękło
i wieko rozpękło
i blachy zachwiały się drżące.
7. Anioły przelękłe
zadrgały przyklękłe,
spojrzały po sobie znaczące.
[599]
8. Więc silniej dzierżeją
więc lękną, truchleją,
bo rosną szelesty straszące.
9. Więc silniej trzymają,
więc palce wpijają
we srebro, z ujęcia rwące.
10. Więc siły wciąż mnożą,
a z ócz, co się trwożą,
łzy wielkie im spadły błysnące.
LXXXII.
Nareszcie przyszedł, południem upalny,
słonecznych skwarów ów dzień. — Ludem rojno.
Sejm, jak żórawni, odprawiali walny;
gromadni — jak przed jaką wielką wojną:
na ten mój pogrzeb zszedłszy, tłum proszalny,
co mię zbiegł darzyć łez objatą hojną.
Nad miastem padło posępne milczenie.
Snuły się ludy żałobne, jak cienie
LXXXIII.
ciche, — jak owe cienie elizejskie,
już modlitwami nawet nie szemrzące;
jeno pół-usty szeptając swe wiejskie
chorały; — duchem wzniesione, marzące.
[600]
Już moje władztwo widzę czarodziejskie:
Czujni, — już teraz tylko berłem trącę...
a ockną się na duchu przetworzeni.
................
Oto już łuna stok zamku rumieni.
Idą posępni,
a grają im dzwony
ze wszystkich kościołów,
a grają im dzwony
żałobne.
Idą posępni,
a niosą korony
ozdobne,
misterne, a dla nich
ciążące jak ołów,
korony zczerniałe,
pogrobne.
A grają im dzwony
ze wszystkich kościołów,
a szumią, łopocą
szarfami przyczołów
chorągwie, proporce
pogrzebne.
A grają im dzwony
ze wszystkich kościołów
[601]
ogromne, tętniące,
podniebne.
A śpiewy nad nimi
jak skrzydła Aniołów
kołyszą się górne,
wróżebne.
A idą posępni
ze wszystkich kościołów
z cechami, wieńcami,
co kwietne, pachnące,
w tysiące były liczone.
I chłopy sukmanne
i pany strojone
w ponsowe żupany, delije.
I dziewki przekrasne,
panięta przejasne,
jaśniejsze niż białe lelije.
A idą żałobni,
a idą posępni
przez długie ulice podgrodne:
a idą żałobni,
a idą posępni,
choć niebo błękitem pogodne.
[602]
Wiatr chmury przegania,
to skrywa, odsłania
orszaki pochodne, stokrotne;
A cienie się wiją,
to jaśnią, to kryją,
to w biegu znikają przelotne.
A oni posępni,
a grają im dzwony,
ze wszystkich kościołów zawodne.
................
Czyli łąki nietknięte tak gwarzą..
Czyli kwiaty wycięte się skarżą, —
Czyli łąki i łany się kłonią...
Czyli wiatru przygięte pogonią?
Czy to lasów stoki się chwieją,
Czy tak wieńce jodłowe wonieją...
Czy to lasy sosnowe się kłonią,
Czyli wiatru przygięte pogonią?
Za orszakiem — czy to łąki szarzeją...
za orszakiem, czy to łany już gwarzą,
za orszakiem, czy to bory się chwieją,
za orszakiem, czy to lasy już idą...
czyli pszczelne roje tak brzęczą,
za orszakiem, — czyli ziemie tak jęczą?
[603]
A idą żałobne,
posępne, pogrzebne
i łąki pachnące
i losy podniebne,
wnuczęta moje pogrobne.
A grają im dzwony
ze wszystkich kościołów,
ogromne, tętniące,
wróżebne.