[76]Z TEJ SMUTNEJ ZIEMI...
(liryczna kompozycja)
Patrz — nad urwiskiem pędzi tłum
W tanecznym, wartkim kole —
Uboczą idzie smreków szum,
Potoki huczą w dole...
Narodu ciżba, ludu moc 5
Szalonym kołem pędzi —
Śmiertelna jakaś, cicha Noc
Zawisła u krawędzi...
I jedno skrzydło czarne wzdłuż
Po niebie rozpostarła, 10
A drugie pod się biorąc — tuż
O skały je oparła...
I tak w milczeniu, pełna dum,
Stanęła nad urwiskiem.
U stóp jej czernią zaległ tłum, 15
Kotłuje się mrowiskiem
I w rozpętaniu ślepych mas
Szalonym kołem pędzi —
A przed nim z wolna stąpa Czas
I mierzy dal krawędzi...
[77]
Widzisz na stoku czarny las?
Jak długo stoi, kto wie...
Stoi tak, jak przed wiekiem stał —
I nikt z żyjących już ci nie opowie,
Kto go tam siał... 25
*
Hej!... nad urwiskiem pędzi tłum
W tanecznym, wartkim kole —
Uboczą idzie smreków szum,
Potoki huczą w dole.
Szatański jakiś tworzy wir 30
Ta roztańczona rzesza,
A Noc rozplata ciemny kir
I dołem go rozwiesza...
„Zapomnieć! dalej! wartko! w skok!
Niech ziemia się rozdudni!... 35
Rozbity piersią, padnie mrok
I noc się wypołudni...
Zapomnieć trosk i łez, i krwi,
Ho, dalej! bez pamięci!”
Naród z proroków bożych drwi, 40
Igrzyska stare święci.
„Hej, ognia! ognia! Palcie stos!
Niech bogom strzeli w oczy!...”
Huczy wezbranej fali głos
Daleko po uboczy... 45
[78]
I stał się każdy krzak ogniskiem,
Płomieniem jałowiec —
Zda się: pasęcy nad urwiskiem
Idzie kerdel owiec,
Owiec ognistych... 50
Przez ubocz stromą i pastwiska
Kędyś daleko
Rozchodzi się i rośnie w szałasy,
Które z wolna, pasęcy idąc, pokryły się w lasy,
Do znaku — 55
Jeno dymy za nimi się wleką,
Jakby przy każdym krzaku
Pasterze nie zgaszone odeszli ogniska...
W dolinach mgły...
Na nieprzejrzanej ziem przestrzeni 60
Białe się morze przelewa i pieni
I tak się cicho z bezmiary kołysze,
Jak od błękitów spadające wisze...
Wiatr po nim tańczy i grzywiaste lwy
Porywa, wstrząsa, obala i ciska, 65
W toń białą rzuca i grzbiety im gnie,
Do piersi fale miłośnie przyciska,
Obraca nimi, wiruje i mknie
Z nieznanej dali w nieznaną dal...
Dziwna igraszka fal 70
Na smutnych mgławic szarym oceanie!
Skąd zatopionych gór skaliste szczyty
Widnieją słońcu — niebosiężne granie —
[79]
Wyspy umarłych, chowające byty
W grobowcach skalnych... W pozłocistej dali, 75
Gdzie od błękitu odcina się brzeg —
Słońce się krwawo zimnym ogniem pali,
Po wierchach topi wiekuisty śnieg
I płomienistym wytacza się kołem...
Dołem, 80
Na szarzejącej równi białej,
Mgły-samotnice, ciche, opuszczone,
Błądzą i wiatru płaczą... Włos rozwiały,
Nie wiedzą, smutne, w którą lecieć stronę.
W rozpaczy białe wyciągają szyje 85
Do słońca, co się poza wierchy kryje.
Wyszło... Z obawy, że im znowu pierzchnie,
Pochwyciły się za ręce i lecą,
Białe, pierzaste, jak łabędzie świecą —
Całe ich stado powietrzem falisto 90
Płynie, aż słońce od ich skrzydeł mierzchnie,
Mży i rzewnością otacza się mglistą,
Łagodnym smutkiem idącą w przestworza...
W dolinach szare łamią się powierzchnie
I rozstępują się, jak wody morza 95
W pełną księżyca noc, kiedy urokiem
Gwiazd przyciągnięte fale się podnoszą.
I rozdzieliły się w kopiaste kłęby,
Które się z wolna ponad ziemią toczą,
Suną i suną, osłonięte mrokiem, 100
Mkną wąwozami popod skalne zręby,
Mkną przyczajone, a blaski je płoszą
I pędzą dalej a dalej uboczą...
[80]
Aż się pokryły w zagłębie i jary
Lub się w powietrzu rozwiały jak mary. 105
I na tę ziemię łez i wiecznych cieni,
Ziemię płaczących brzóz, jodeł i sosen,
Gdzie ludzie dawno zapomnieli wiosen,
Gdzie głód się rodzi i owies zieleni —
Na tę nieszczęsną, skamieniałą ziemię 110
Spłynął brzask ranny...
Od przeczystej zorzy
Iskry padają w zadymione szyby
Chat poczerniałych i szarych lepianek,
Budząc do życia to nizinne plemię.
Na wyrkach swoich dźwigają się chorzy, 115
Starcy omszali, jak miesięczne grzyby,
Wyłażą z chałup witać biały ranek;
I młodzi śniade wychylają lice,
Patrząc, jak światło mknie przez okolicę,
Jak się po roli wzdłuż smugami kładzie. 120
A w pełnym blasku wszystkie te postaci
Są jako grusze w zacienionym sadzie,
Są jako blade ziemniaczane naci,
Które w piwnicy wilgotnej przed wiosną
W nocy się kłują i bez słońca rosną. 125
Na ugor pusty, podobny cmentarzom,
Pasterz wypędził bydło, niech po trawie
Znikłej żywności szuka... Smutne owce
Zbierają grzyby i gryzą jałowce.
A on, pacholę, siadł... Trzy lata prawie, 130
Jak ten rok minie, służy gospodarzom,
[81]
To jest od czasu, jak mu jeść nie dali
W chałupie, mówiąc, żeby robił na się,
Żeby szedł komu paść... Poszedł i pasie.
Nigdy się na nic przed nikim nie żali, 135
Co dzień o brzasku i o jednym czasie
Wygania w pole; a gdy słońce wschodzi,
Klęka przy bydle i mówi pacierze,
A potem śpiewa wciąż na jedną nutę.
Czasem go tylko cicha zazdrość bierze, 140
Gdy trawa szczypie nogi zimną rosą...
Jak to jest — myśli — i jak się to godzi,
Że bydło w ciepłe racice obute,
A on wciąż za niem musi chodzić boso?
Siadł — bose nogi podwinął pod siebie 145
I okiem słońce prowadzi po niebie,
Licząc, daleko jeszcze do południa...
W kotlinach szara ziemia się zaludnia
I szmer się cichy po polach przenosi
Gwarem pszczół, trzmieli i chrabąszczów polnych. 150
Nie słychać piosnek ni śmiechów swawolnych,
Jeno deszcz gwary, cichy, nieustanny,
Co zaciśnięte wargi łzami rosi.
Wyszli na pola, wyszli w czas poranny —
Każdy w zagonie swoim wąskim grzebie, 155
Każdy kroplistym oblewa się potem
I każdy prawie myśli tylko o tem,
Skąd by tu więcej przygrzebać dla siebie
Tej ziemi pustej... Kobiety i dzieci,
I niedorostki, i starcy schyleni — 160
Wszystko się rusza na ziemi wilgotnej,
[82]
Wszystko dziękuje Bogu, że im świeci —
I sercem błaga, by dał jęczmień pleni
I pełny z niego owoc pięciokrotny,
By nie przeciągnął żniw aż do jesieni 165
I w gniewie swoim nie dał zbiórki słotnej,
By w dzień pogodę zsyłał, w nocy deszcze,
By dawał zdrowie, moc — i więcej jeszcze.
Tak polecając Opatrzności nieba
Wszystko, co mają na tej ziemi pustej — 170
Nie pożywają co dzień swego chleba,
Ale głód żują zsiniałymi usty...
O łez kraino! O ty smutna ziemio!
Oto nad tobą w chmurach bogi drzemią
I o wieczności, zamyśleni, marzą... 175
Gdybyś im ściętą w lód stanęła twarzą
W promieniach oczu — ujrzeliby w tobie,
Przez pryzmat patrząc jasny i słoneczny,
Wieczność, zakrzepłą w lód, Rozpacz i wieczny
Smutek — z Niewoli urodzony w grobie. 180
Na łąki, pola i ugory skalne
Białością spływa Cisza południowa.
Ciepłe od skrzydeł roznosi powiewy,
Po drzewach wiesza ramiona upalne
I w cienie jodeł skroń gorącą chowa. 185
Znieruchomiały jałowce i krzewy,
Ucichły suche badyle i osty,
Trawy bez szeptów rosną — zda się, czują
Tę białą Ciszę, idącą po ziemi.
Jeno pajęcze muszki owdzie snują 190
[83]
Szarą nić życia i, wiszące mosty
Na wiatr z mozolnie powikłanej przędzy
Kładąc, nie wiedzą, że jutro czy prędzej
Deszcz je zatopi może razem z niemi...
Na łąki, pola i tłoki skaliste 195
Płynie za ciszą spokój nieprzerwany,
Jakieś od mogił milczenie wieczyste,
Żałość błękitna, żal w niej zakochany
I dziwnie rzewne jakieś zadumanie.
Idą po ziemi i na każdym łanie 200
Siadają spocząć, jak spoczywa starość
Na grobach dawnych... Gdzie spojrzeć przed siebie —
Nic — jeno martwa i milcząca szarość,
Nic — jeno pustka wielka, nieskończona,
Z oczodołami utkwionymi w niebie. 205
Nic nie zamąci głuszy. Czasem wrona
Zakracze, kiedy nad tą ziemią leci
W kraj, gdzie i ptactwu dłużej słońce świeci.
Na łąki, pola i puste zagony
Płyną za białą, południową ciszą 210
Umarłe pieśni... Ludzie ich nie słyszą,
Nie wiedzą o nich... A przedziwne tony
Grają po trawach, szeleszczą po zbożu,
Jak pieszczotliwy szept dziecka przy łożu
Umierającej matki. Gdzie dolecą — 215
Tam łzy, po listkach spadając, zaświecą
I lekkie w ziemi skryją się westchnienia.
Skon południowej ciszy... Zimne drżenia
Przechodzą polem... Kołyszą się liście
[84]
Traw i włosiste pochyla się zboże, 220
Jakby odczuło skądś dalekie przyjście
I włosy chciało słać przed stopy boże...
Wśród łanów sennych i sennych ugorów,
Wśród tej bezmiernej pustki i bezkresnej,
Jakby dalekie zaświatów zjawisko — 225
Na kształt mgły wiotkiej, zwiewnej, bezcielesnej,
W otęczy szarobłękitnych kolorów,
Przepływającej ponad ziemią nisko —
Widnieje w słońcu, przeźroczyście biała
Postać Chrystusa... Ramionami swemi 230
Piersi przyciska, jakby z mogił wstała
I niezakrzepłe miała w sercu rany.
Jak nędzarz świata, który na tej ziemi
Nie ma i kąta, gdzie by głowę skłonił —
Tak Syn człowieczy schodzi na kurhany, 235
Na groby, które pył wieku osłonił,
Na tę krainę łez i wiecznych cieni,
Krainę smutną brzóz, jodeł i sosen,
Gdzie głód się rodzi i owies zieleni,
A ludzie dawno zapomnieli wiosen. 240
Schodzi na pustki, ugory i niże
Z wielką białością południowej ciszy,
Z wiecznym spokojem dusz niosących krzyże,
Z umarłą pieśnią, której nikt nie słyszy.
I po tej ziemi idzie przez pustkowie 245
Martwe — w dal jakąś nieskończenie wielką,
Za którą leży mrok... Na złotej głowie
Łza Matki Jego zastygła kropelką
[85]
I błyszczy w słońcu, jak na tęczy rosa.
Włosy wiatr mąci... Od każdego włosa 250
Smugi się złote na ramionach kładą;
Bladoróżowe z nich padają zorze
Na twarz wychudłą, bolesną i bladą
I rozświetlają jak słońce, gdy złoci
Białe, na liściach rozwieszone płótno. 255
Oczy anielskie, z których błyszczy morze
Łez i jezioro nadludzkiej dobroci,
Patrzą w bezkresną dal — bezmiernie smutno...
Rzędem jałowce zasępione siedzą
I ośniedziałe zboże się kołysze, 260
Gdy Syn człowieczy, znędzniały i bosy,
Wśród głuchej pustki idzie wąską miedzą.
Wstają ku Niemu wiatrów towarzysze:
Łzawa Niedola, rozpuściwszy włosy,
Jak siny obłok przez powietrze leci; 265
Wychudła Nędza wlecze się po tłoku
I z niemą prośbą wyciąga swą szyję.
Ból się w jałowcach poza cieniem kryje,
Lecz jęk zalata hen — i ogień świeci,
Jak fosforyczne próchno, w Jego oku. 270
A ciemna Rozpacz z wiatrem się szamoce
I ręce łamie nad głową, i wyje,
Jak zawierucha pól w zaduszne noce.
Za odchodzącym w dal wołają: „Chryste!...”
I wyciągają w przestrzeń swe ramiona, 275
Tam — gdzie mgławice kręcą się wieczyste,
Gdzie się poczyna pustka nieskończona!...
[86]
A On tym smutnym i cierpiącym srodze
Samotne krzyże wskazuje po drodze
I nie zastygłe jeszcze w dłoniach rany, 280
I wydeptane ścieżki na kurhany.
I gdy tak smutny w milczeniu przechodzi
Łany ziół pełne, chwastów i kąkolu —
Widzi na pustym i odludnym polu,
W miejscu, gdzie na krzyż droga się rozchodzi, 285
Poszytą w żółty mech — kapliczkę z drewna,
Przy niej człowieka klęczącego w pyle;
Modlitwa jego prosta jest i rzewna.
I, nie widziany, staje niemą chwilę,
Żałośnie patrząc, jak Dusza, gdy wodzi 290
Okiem po świecie obcym, bezrozumnym.
I nie poznany — w smutku swym — odchodzi.
Spoza drzew biały, drewniany kościółek
Kłania się wieżą, którą lotem szumnym
Obiega stado kawek i jaskółek. 295
Nadchodzącemu otwiera się drzwiami,
Z których wylata chmurą woń kadzidła
I gorzki zaduch zwartych w ciżbę ludzi.
Z tych część wprawnymi modli się wargami
Do oprawnego w ołtarz malowidła, 300
Druga część drzemie, a reszta się budzi,
Gdy sygnałowy dzwonek się rozlegnie,
I ziewa, jak to czynią ludzie prości,
Kiedy się nudzą... Nikt nie myśli o tem,
Że Syn człowieczy, zrodzony w niskości, 305
Na ziemię schodzi — nikt kolan nie zegnie
Przed Synem bólu, stojącym u progu,
[87]
Od wieków istnym w zadumań kościele,
Gdzie lny i zboża kładą się pokotem,
A bożej męki kwiat posadzki ściele. 310
I przyszedł Chrystus mimo — idąc dalej —
Nie znany ludziom, obcy temu Bogu,
Któremu świece lud w ołtarzach pali.
I coraz więcej łez do serca spływa,
I coraz wyżej falami się spiętrza — 315
Gdy idącemu życie się odkrywa,
Gdy Mu się stają widne chałup wnętrza.
Widzi gromady zajadłe i wściekłe,
Wzajem na siebie podnoszące ręce,
Postaci straszne, czarną krwią ociekłe, 320
Twarze zsiniałe i na pół zwierzęce.
Rodziny widzi, które dzień odchodzi
Przy kłótni, a noc przy bitce spotyka.
Widzi, jak córka własną matkę głodzi,
A syn rodzica do chlewa zamyka — 325
Słyszy przekleństwa rzucane na dzieci
I na swych ojców, którym już nie świeci
Pamięć niczyja... Litanie złorzeczeń,
Z ust do ust prawie idące od wieków,
Jak stare mity... Wszystkie te rozpacze 330
Głodzonych jaskiń, próby odczłowieczeń,
Fale czerwone spadających ścieków —
Słyszy i widzi... I łzą odkupienia
Czystą, serdeczną w swoim sercu płacze —
Nie nad złem wielkim, co się rozprzestrzenia, 335
Ale nad nędzą, która to zło rodzi.
[88]
I w takim smutku osiedla przechodzi,
Jak Żal, co nigdy odpoczynków nie miał,
Stare cmentarze opłakując rzewnie,
Aż wreszcie — świeże widząc groby, że w nie 340
Żywi się kładą w rozpaczy — oniemiał,
I odtąd idzie w smutku swym i głuszy
Za trumną własnej, oniemiałej duszy.
Głowa na piersi znużona opada;
I staje Mu się twarz widmowo blada, 345
Gdy krew do serca uchodzi po kropli;
A włosów strączki w kształt lodowych sopli,
Deszczem płynących w południa gorącu,
Perlistym potem ociekają w słońcu.
I we mgle potu, gdy idzie przez łęgi, 350
Tworzą się z pereł smużne światłokręgi —
Stubarwne tęcze wiszą Mu nad głową.
A gdzie na trawę stąpi nogą bosą,
Tam krew się miesza z przeźroczystą rosą,
Znacząc śladami tę drogę krzyżową. 355
Zapatrzon w księgę żywotów okrutną,
Pod łez ciężarem częstokroć upada.
Wówczas Mu ziemia jękiem opowiada
Żywota swego epopeję smutną:
Ile grobowców szatą swą okrywa, 360
Ile ciał martwych bez trumien spoczywa
Pod jej opieką... Ile krwawych wschodów
Przeżyła senna... Ile już narodów
Deptało po niej, sądząc, że umarła —
Jakie tu drzewiej mieszkały olbrzymy, 365
[89]
Zanim wyrosło pokolenie karła;
Jakie tu nad nią walk wisiały dymy
I jakie deszcze spadały ogniste,
W krwawych potopach dając jej ochłodę...
„W cichości znoszę ukochania mękę, 370
Stróżując grobów” — szepce. — „Lecz, o Chryste!
Czy mnie ukocha pokolenie młode?”
A On, powstając, w mrok wyciąga rękę
I rzecze smutno: „Ukochało cienie...”
I na powietrzu krzyż nad ginącemi 375
Czyniąc — odchodzi... A jęk smutnej ziemi,
Rozdzierającej w żalu mgieł odzienie,
Płacze w Nim samym, dokoła i wszędzie...
I czuje sercem, że na tej tu ziemi
Nie ma spoczynku dlań — bo gdzie usiędzie, 380
Wyjdą ku Niemu skargi, łzy i modły,
I wszystkie krzywdy przypełzną pod nogi,
I wszystkie płacze zejdą się wieczyste
I poczną wołać: „Oto nas zawiodły
Jasne nadzieje; oto nas i bogi 385
Już opuściły... Chryste! ratuj, Chryste!...”
A On, wołania te słysząc płaczliwe,
Skonałby z żalu i osrebrzył lice,
Spokojem martwych patrząc w nieszczęśliwe,
Jako się patrzą lodowe księżyce. 390
Na tej tu ziemi łez i wiecznych cieni,
Ziemi płaczących brzóz, jodeł i sosen —
[90]
Gdzie ludzie dawno zapomnieli wiosen,
W jesienie własnych smutków zapatrzeni,
Na ziemi smutnej opuszczonych łanów, 395
Ziemi omszałych mogił i kurhanów —
Spoczynku nie ma...
I nigdzie nie spocznie
Chrystus, po grobach smętnych idąc dalej
W kraj widnokręgów, szarzejących mrocznie,
Kędy tęsknota błędne ognie pali... 400
I przy zachodzie zórz, krwawiących szczyty,
Wstępuje Chrystus na górę olbrzymią,
Stromą i pustą, skąd widok odkryty
Na obszar niemy... Kaskady się dymią
U stóp, a dalej sinołuskie węże — 405
Błękitne rzeki wiją się daleko,
Gdzie wzrok spienionych paszcz ich nie dosięże...
Mgły ponad nimi powietrzem się wleką
I, jak znużone wędrówkami ptaki,
Chmurami wodne obsiadają krzaki... 410
W dolinie — miasto, rojne jak mrowisko,
Dalekie, mroczne, a zdaje się blisko
Wieżami sięgać; zielone kopuły
Słońcami patrzą ku zorzy zachodu.
Po dachach szarych dymy się rozsnuły... 415
I patrzącemu z wolna w myślach wstaje
Wizyja senna umarłego grodu...
Święte bóżnice i oliwne gaje,
I palm ogrody stają przed oczyma —
Lecz serca Jego już nie uwesela 420
Piękna — nad wszystkie córy Izraela
[91]
Piękniejsza — pani miast, Jerozolima.
Bo zdaje mu się, że stoi na szczycie
Głuchej Kalwarii, usłanej obficie
Grobami ofiar. A u stóp, w dolinie, 425
Cedron falami czerwonymi płynie...
I łzą boleści zachodzą Mu oczy,
Gdy patrzy w rzekę, co fale krwi toczy —
I wielkim smutkiem ciemnieją Mu lice,
Gdy okiem idzie przez rojne ulice... 430
Nic — nic po wiekach... To samo, to samo...
Widzi kapłanów, wychodzących bramą
Z onego domu, gdzie mieszka Rozpusta.
Faryzeuszów, mówiących przez usta
Kłam i fałszywe dających przysięgi. 435
Widzi ich, ciżbą idących z kościoła,
Wielkie na ręku dźwigających księgi,
Z bojaźnią bożą patrzących dokoła,
Jako zbrodniarze, gdy ich się zawoła
Wprost po imieniu. Patrzy na ich lice, 440
Kiedy z uśmiechem kupców i kramarzy
Wchodzą do sklepów i w cuchnącym szynku
Saduceuszom czynią obietnice
W zamian za złoto... Widzi tych handlarzy —
I cudzoziemskie kohorty na rynku. 445
I mieszczan widzi, wznoszących mozolnie
Z dobrego serca i własnej ochoty
Ku wiecznej chwale swej — pomnik Głupoty.
I ten sam nędzny, żyjący niewolnie
Tłum głodnych ludzi, spieszący na połów 450
Ryb — i zgarbionych, dźwigających młoty,
[92]
Kopaczy ziemi skalnej — i tych cieśli,
Którzy Mu z prostych serc świątynie wznieśli.
Widzi ich wszystkich... A wśród nich — o dziwo!
Najgorliwszego ze swych apostołów, 455
Groźnego Pawła, mówiącego żywo
Ogniste słowa, które niby ołów
Padają w serca... Widzi, jako z fali
Tworzy się rzeka, wezbrana otuchą,
Kłębi się, toczy, opadając głucho 460
Na brzegach jezior... A w zamrocznej dali
Przez topniejące, purpurowe zorze
Widnieją krzyże . . . . . . .
. . . . . . . . . . .
. . . . . . I widzi sam siebie
Tam — pośród tłumu, na biednej ulicy 465
W głos mówiącego ludziom słowa boże
O przyjść mającym dusz wybranych niebie,
O Ducha swego wiecznej tajemnicy,
O prawach serca, nie znanych ludzkości,
O wspólnym dziale prac i o miłości... 470
I widzi siebie, pojmanym za wiarę,
Którą wygłasza, oddanym sądowi,
Przed którym świadczą płatni najemnicy:
Że w mowach swoich gromi bogi stare
I lud buntuje przeciwko rządowi... 475
I widzi siebie, biczowanym srodze
I prowadzonym wśród tłumów za miasto...
Gdy upodleni plwają Nań bluźnierce,
Jedna niewiasta, na krzyżowej drodze
Stając, łzy roni. Tej rzecze: „Niewiasto! 480
[93]
Krzyżem ci będzie twoje wielkie serce...”
Na oną górę, gdzie stoi, Go wiodą —
A On wyciąga do Siebie ramiona —
Wciela się w Jedno — zawisa na krzyżu —
I kiedy kropla krwi spłynęła z wodą 485
Na skroń niewiasty, stojącej w pobliżu,
Ze łzą cichego przebaczenia — kona...
A Duch się Jego rozpływa powoli
W błękitną ciszę pogodnych wieczorów,
W umarłe pieśni, grające po roli — 490
W ten cichy smętek pól, łąk i ugorów,
W rzewność na grobach świeżych rozmodloną,
W mglistą, posępną, jesienną szarotę —
I płynie w bezmiar pustką nieskończoną,
By znowu ciałem wrócić na Golgotę... 495
A po tej ziemi, po tej smutnej ziemi
Idą samotni Chrystusa uczniowie,
Idą pokorni i cisi, i niemi,
Rozmiłowani w objawionym Słowie.
Zielona Gwiazda jaśnieje przed nimi, 500
Rosy poświęceń dają laury głowie.
Ukochali Go, jak swego Rodzica.
W Nim ukochali życie swe tułacze —
Ten cichy smętek łanów i ugorów,
Tę melancholię, co pola przesyca, 505
Te dziwne jakieś po mogiłach płacze,
[94]
Tę rzewność słodką gwieździstych wieczorów,
Tę białość wielką południowej ciszy
I owe pieśni, których nie usłyszy,
Kto nie ma duszy na cierpienia tkliwej. 510
I schodzą za Nim na pola i niwy,
Na tę krainę łez i wiecznych cieni,
Krainę smutną brzóz, jodeł i sosen,
Gdzie głód się rodzi i owies zieleni,
A ludzie dawno zapomnieli wiosen. 515
I schodzą za nim na pola i niże
Do mokrych chałup, zatopionych w biedzie,
Póki ich droga smutna nie zawiedzie
Do miast — po chłosty, więzienia i krzyże.
Świat stygnie. Wnętrze ziemi gorejące 520
Kostnieje w lód.
Zwolna śmiertelny sunie chłód
Na szarzejące ziem powierzchnie...
Lodowy dzwon
Grające dźwięki przenosi na słońce — 525
I odlatują stada wron
Z tej ziemi, zanim dzień zamierzchnie...
...A nad urwiskiem pędzi tłum
W tanecznym, wartkim kole —
[95]
Uboczą idzie wiatrów szum, 530
Potoki huczą w dole...
Narodu ciżba, ludu moc
Szalonym kołem pędzi —
Już nad głowami zwisła Noc,
Czas usiadł na krawędzi... 535
Dokoła zamrok wzdłuż i wszerz
Otoczył ludzkie plemię...
„Ty, Boże, z nieba ogień skrzesz —
Niech padnie tu na ziemię!...”
I pękły chmury — wypadł grom, 540
Oślepił tłumne rzesze —
Ziemia dygoce — skały drżą,
A piorun ogień krzesze...
Z rozdartych krwawo, czarnych łon
Wylata błysk za błyskiem — 545
Naród szaleje: „Śmierć i skon!”
I tańczy nad urwiskiem...
„Na śmierć! Na zabój! Rozpacz! Szał!”
Narodzie, szalej, szalej!...
Ha! ha! — i strzępy krwawych ciał 550
Po skałach tańczą dalej...
..............
..............
[96]
Cisza i spokój. Martwy sen.
Świt na wierzchołki wyszedł gór —
A nad urwiskiem, hen,
Na zaginionej, wąskiej perci 555
Usiadł ponury anioł śmierci
I krew strzepuje z czarnych piór.
Poręba W[ielka], 24. IX. [18]99
|