Zagadki (Kraszewski, 1870)/Tom IV/XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Zagadki
Wydawca Ludwik Merzbach
Data wyd. 1870
Druk Ludwik Merzbach
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Tak cały ten dzień przeszedł a Arusbek nie miał czasu ani zręczności pomówić z Michaliną; przybity, widocznie strapiony powrócił razem ze Stanisławem do mieszkania. A że zwykle był dosyć dobréj myśli i drugich jeszcze rozweselał, uderzyło to jenerała.
— Co ci jest? — spytał.
— Nic, głowa mnie trochę boli, czuję się nie zupełnie zdrowym...
— Cóż? powietrze ci nad Spreą nie służy?
— Nie wiem, czuję się już znużony.
— Tobie bo długo w jednym żywiole wytrwać trudno?
— Sądzisz? — zapytał Arusbek — a! no — może! może!
Zamilkli.
— Nie zgłaszał się tu Zamaryn? — spytał Stanisław. — Wspomnienie i twarz tego człowieka jak zmora mnie dusi...
— Nie — nie było go tu! listu téż nie ma żadnego i — jeśli się nie mylę — ktoś mi mówił — tak — słyszałem, że Arsen Prokopowicz i on podobno wyjechali...
Wiesz, że chciałem się z Arsenem rozprawić, ale — umknął.
— Może się tylko przyczaił.
— Nie — stało w jakiéjś gazecie, że do Warszawy odjechał.
— Z Panem Bogiem. — O Zamarynie jednak nie czytałeś?
— O nim? nie. — Sądzę wszakże, iż może nie dostrzegłem wzmianki o jego wyjeździe. — Musiał wyjechać...
— Z czego wnosisz?...
— Z tego samego, że się nie zgłaszał.
— Wiedzieć mógł, że mnie nie ma...
— Zresztą — nie wiem!
Rozmowa na tém się skończyła.
Nazajutrz kniaź wstał istotnie tak blady i zmieniony, iż go o chorobę posądzić było można. Milczący siadł do książki i zrazu nie miał się ochoty ubierać, zmienił jednak zdanie, odział się żywo i zdawał oczekiwać na coś...
Nikogo nie zdziwiło w hotelu, iż przez kelnera posłał kartkę do panny Michaliny. W niéj były tylko dwa słowa — prosił o posłuchanie tego dnia na osobności, choćby na minut kilka.
Odebrał na książce ołówkiem napisane — Je ferai mon possible.
To go uspokoiło. W istocie najnaturalniéj w świecie mogło się to stać, bo jenerał często miał coś do pomówienia z matką sam na sam, a gdy z sobą po cichu rozmawiali, nic nie przeszkadzało Michalinie wyjść z nim do drugiego pokoju... Sto razy się tak składało.
W zwykłéj godzinie obydwa poszli do salonu. Pułkownikowa była w najlepszym humorze, chociaż podróż ją męczyła a drogę mieli przed sobą konieczną... Arusbek dopatrzył chwilę sposobną i, rozmawiając o rzeczach obojętnych, wysunął się z Michaliną do drugiego pokoju. Jenerał, który nigdy na to nie uważał, teraz wyjrzał za niemi i zobaczył ich we framudze okna stojących naprzeciw siebie, rozmawiających po cichu. Na twarzy Arusbeka dostrzegł zwykłego uśmiechu, Michalina zdawała mu się zakłopotaną jakoś... Nie uderzyło go to wcale...
Po dosyć długiéj chwili pułkownikowa dostrzegła zniknięcie Michaliny i odezwała się głośniéj.
— Wszak my tu żadnych nie mamy ze Stasiem sekretów — chodźcie państwo do nas.
Prawdą a Bogiem staruszce te ciche, częste rozmowy ulubienicy jéj z kniaziem nie bardzo się podobały. Kochała przyjaciela syna swojego, ale na Michalinie budowała przyszłe szczęście syna i wybić sobie tego z serca nie mogła, że oni pobrać się muszą. Zbytnie spoufalenie Arusbeka z tą wymarzoną synową instynktowo ją raziło. Rada była zawsze przerwać ich ciche szepty. Kilka razy z niezmierną delikatnością dawała już do zrozumienia córce swéj, jak ją zwała, żeby księcia trzymała trochę daléj od siebie. Rozbrajało ją to, że Misia śmiejąc się powiadała — O! moja mamo! to wcale nie jest niebezpieczny! to tak dobry człowiek...
Na głos pułkownikowéj Misia pospieszyła pierwsza, uderzyło to staruszkę, iż zamiast ze zwykłém weselem wyszła z twarzą, na któréj wielkie znać było pomięszanie.
Jenerał coś zagadał, rozmowa stała się ogólną, ślady tego zakłopotania znikły. Reszta dnia przeszła na powszedni sposób, nie odznaczywszy się niczém.
Miano już wyjeżdżać z Berlina, ale się jakoś w osobliwszy sposób składało, brakło to jakichś kufrów oddanych do naprawy, to sukni zamówionéj u krawca, to czegoś koniecznego, bez czego wybrać się nie było podobna.
Panie krzątały się bardzo a jenerał po cichu przypominał pannę Guzdralską i szydził z tych opóźnień, których pułkownikowa nie rozumiejąc sama, zawsze je przecież uniewinić usiłowała. Tak przeszło dni kilka. Jenerał po staremu był z przyjacielem, spowiadając mu się ze wszystkich swych uczuć i myśli i mało zważał, że kniaź prześladowany jakimś ciągłym bólem głowy milczący był, zadumany, małomówny, na zwierzenia się odpowiadając pół słowami tylko... Jednego wieczora nareszcie wszystko już było przygotowaném do podróży; panie nadzwyczaj zajęte, Stanisław i Arusbek wcześniéj niż zwykle wyjść musieli do siebie i tam zostali sam na sam.
— Wiesz Andrzeju — rzekł Stanisław, widząc go znowu siedzącego i zanurzonego w myślach posępnych — zdaje mi się, żeś ty już musiał zmęczyć się nami... Widzę to z twéj twarzy, z humoru, jesteś milczący, ponury a to nie w twoim charakterze. Powinieneś jakąś przedsięwziąść wycieczkę, czémś się rozerwać.
— Ja jestem trochę nie zdrów, ale wierz mi, mój Stanisławie, nigdzie mi w świecie lepiéj nie było jak z wami — rzekł kniaź wstając i podając mu rękę. — Proszę cię, błagam, pamiętaj tę chwilę i moje słowa, przypomnij je sobie, ilekroć o mnie zwątpisz — że ja cię kocham szczerze, gorąco i, jakiekolwiek pozory mogłyby zachwiać tą wiarą... nie powinieneś zwątpić o mnie.
W życiu różnie się trafia — składają się okoliczności tak dziwnie, iż przyjaciel wrogiem się wyda. Gdyby coś podobnego między nami zaszło, powiedz sobie — on nie winien, on mimo to był moim przyjacielem...
— Cóż bo ty znowu mówisz — odparł ruszając ramionami Zbyski — cóż może zajść takiego pomiędzy mną a tobą, by zachwiało przyjaźnią moją i wiarą w twe serce złote! Prawdziwie mówisz, jak gdyby cię mocno głowa bolała... po prostu dziwaczysz: nigdy nic podobnego zajść nie może...
— Daj Boże! — zawołał Andrzéj i zarzuciwszy mu na ramiona ręce, objął go i pocałował. — Mój ty dobry Stanisławie... o! nie wątp’ o mnie... a gdybym ci przewinił, przebacz mi.
— Na Boga! co ci jest! ty przeciwko mniebyś mógł zawinić?
— Przypuszczenie... dość! dajmy temu pokój! — smutnie westchnął Arusbek — a teraz, mój drogi, dam ci dobra noc. Mam jeszcze pisać listy do Petersburga... pakować się, rachować, muszę się zamknąć i pracować a głowa mnie boli i boli.
I jeszcze raz uścisnąwszy jenerała Arusbek wyszedł do swojego pokoju. Zbyski téż począł się urządzać do podróży i krzątać w swojém mieszkaniu. Słowa jednak wyrzeczone doń przez księcia dały mu dziwnie do myślenia.
Znał Andrzeja, że nawet żartując nigdy nic nie mówił na próżno... Jakieś przeczucie, przypuszczenie, myśl musiała spowodować te wyrazy nie odgadniętego znaczenia... Coby to miało być?
Zbyski zwykle kładł się dosyć wcześnie poczytawszy trochę; tego wieczora doznając niezrozumiałego dla siebie niepokoju, ani się rozbierał ani kłaść chciał tak wcześnie. Właśnie tego dnia mówił z matką i zwierzył się jéj ze swego przywiązania do Michaliny. Pułkownikowa była nadzwyczaj szczęśliwa, uściskała go płacząc; nie wątpiła ona, że jéj Stasia musi każda pokochać kobieta, ale znała dosyć niezależne usposobienie i charakter Michaliny, zrozumiała więc pierwsza, iż jenerał powinien był powoli o łaski się starać i serce jéj pozyskać. Osnuty był plan już powrotu do cichego Krakowa, pozbycia się w jakikolwiek sposób trochę im zawadzającego Arusbeka (dla tego jenerał radził mu wycieczkę dla rozrywki) — i zbliżenia do Michaliny.
Było już około północy, gdy jenerałowi zdało się, iż posłyszał szept jakiś w pokoju Arusbeka... nastawił ucha... Znowu cicho było zupełnie, tylko drzwi od jego mieszkania po cichu się otworzyły... Przez szklane okno wychodzące na kurytarz jenerał uchyliwszy zasłonę wyjrzał... i dostrzegł z mieszkania Arusbeka wychodzącą kobietę, którą pod rękę prowadził mężczyzna. Wzrostem, ubiorem, postawą, choć nie widać było twarzy, wychodzący tak był podobny do kniazia, iż najmniejszéj wątpliwości nie można było mieć. On to a nie kto inny wychodził po cichu wiodąc z sobą... kobietę. Ale któż była kobieta?
Jakkolwiek płochy Arusbek pokątnych miłostek zakulisowych nie cierpiał... ubierał każdą nawet zabawkę miłosną w szaty ideału... jenerał nie pojmował, co się stało... w pierwszéj chwili zdumienia otworzył bliskie drzwi i wybiegł z kątka ciemnego przypatrzeć się téj tajemniczéj wycieczce.
Nad wschodami paliła się jeszcze lampa gazowa, w hotelu było już cicho i spokojnie, na kurytarzach nikogo. Zawracający się na wschody zwrócić się musieli twarzami do jenerała... Poznał w mężczyźnie Arusbeka, kobieta miała gęstą zasłonę spuszczoną na oczy... ruch wszakże... strój... wzrost...
Jenerał pobladł, zadrzał... zdawało mu się, że to była Michalina. Ale coś tak poczwarnego przypuścić nawet nie mógł — nie chciał, oburzył się sam na siebie, iż taki domysł dziki przeleciał mu przez głowę. Stał jak wryty...
Ona — nie ona?... Gdyby nią była nawet, gonić ją było zapóźno... Chciał w pierwszéj chwili pójść i zapukać do pokoju matki, by się przekonać o szaleństwie swojém... niestety! było zapóźno. Sen przerywać staruszce, by ją przestraszyć, było nieludzkiém... Wrócił z sercem ściśniętém powoli do swojego pokoju... Drzwi łączyły mieszkania jego i kniazia, nigdy one na klucz ani na zasuwkę nie były zamykane. Jenerał spróbował i, jak się spodziewał, znalazł je — zamknięte... Przez dziurkę od klucza najrzał tylko palącą się lampę.
Zrazu chciał dosłuchanie porzucić, lecz niepokój go dręczył, wrócił na kurytarz, ażeby się przekonać, czy mieszkanie kniazia zostało także zamknięte. Klucz stał w zamku... drzwi były otworem. Jenerał wszedł.
Pierwszym przedmiotem, który jego oczy uderzył, był leżący na krześle, zapomniany, znany mu dobrze czarny szal Michaliny. Zbyski osłupiał w progu. Krew uderzyła mu do głowy, pochwycił się za skronie, ostatnie wyrazy rozmowy z kniaziem przyszły mu na pamięć... Po cóż było szukać innych dowodów...?
Sądził jednak, że się omylił... zbliżył się, wziął go w ręce, nie było wątpliwości. W téjże chwili na stole, uprzątniętym ze wszystkich drobnostek, które zwykle tu leżały, zobaczył białą listu kopertę, jakby naumyślnie w najwidoczniejszém miejscu rzuconą.
Zbliżył się do niéj, zaadresowaną była do niego; rozerwał pieczęć gwałtownie i czytał:
„Przeklinaj mnie ale nie obwiniaj. — Winne są losy — grzeszny jestem, żem wcześnie od niebezpieczeństwa nie uszedł. W chwili, gdy to czytać będziesz, Michalina, która mnie kocha, moją u ołtarza żoną zostanie. Ślub bierzemy dziś, tu, w kaplicy naszego poselstwa.
Nie zdradziłem cię, Stanisławie, ona mnie kochała! jam ją kochał! miłość zdradą nie jest. Nie byłbyś z nią szczęśliwym ni ona z tobą. Przebacz mi i wierz, że jeśli moja przyjaźń i poświęcenie zwiększyć się mogły, spotęgowała je krzywda, jaką ci wyrządziłem... Ale mogłoż być inaczéj!

Twój stary a wierny przyjaciel
A.“

„P. S. Broń mnie przed matką twoją, broń ją... Nie pozwoliłaby rodzina, nie mogliśmy prosić jéj o zezwolenie, przebaczy nam, bo ja się z kraju wynoszę, aby na naszym związku żadna prawa niewola nie ciążyła...“
Czytał, odczytywał Stanisław... a choć boleśnie uczuł poniesioną stratę, zrozumiał, iż szczęścia mu nie wydarto, boby go nie miał, nie mogąc serca pozyskać... Szło mu teraz najwięcéj o nieszczęśliwą matkę, dla któréj ten cios mógł być straszliwym, niebezpiecznym. Wzięła od rodziny Michalinę a ta się teraz słusznie o dziecię swe upomnieć mogła. Żal po rozchwianych nadziejach szczęścia dla syna, ból i upokorzenie mogły słabemu jéj a wrażliwemu stanowi być niebezpieczne. Co było począć? Utaić nie sposób.. Przygotować? Nie spełna wiedział, co pocznie.. Cicho jednak, na palcach pobiegł do pokoju Michaliny, wiedząc, iż go pewnie otwartym zastanie.
Znalazł i tu lampę na stole, rzeczy rozrzucone, łóżko nie tknięte i znowu, tak samo, na czarném suknie stołu list zaadresowany — do siebie. Jenerał nie rozpieczętowanym schował go do kieszeni, nie miał siły go czytać... W pokoju tym było mu duszno...
— A! inaczéj przecież, mając w nas zaufanie, postąpić sobie mogła a nie tę matkę, która ją tak kochała — dobijać...
Wrócił do swojego mieszkania i padł na krzesło... czekając tak niespokojny ranka. Na myśl mu nawet nie przyszło ich gonić, chociaż rzecz była możliwą, bo do wskazanéj kaplicy na czasby jeszcze zdążył. Lecz po co, rzekł sobie w duchu — ażeby zatruć im tę chwilę wymówkami próżnemi?
Całą noc to kładnąc się napróżno spać, to wstając a chodząc, to przemyślając o strasznym poranku jutrzejszym, przebył Zbyski w gorzkich dumaniach o swoim losie. Ostatni promyk szczęścia, o jakiém marzył, zagasnął. Pozostała mu jedna matka.
Pułkownikowa wstawała wcześniéj niż wszyscy, służąca przynosiła jéj kawę ranną o godzinie siódméj; jenerał postanowił dopilnować téj chwili i wnijść zaraz za nią, dopókiby ona sama nie otworzyła pokoju Michaliny. Chciał ją jakkolwiek przygotować do tego strasznego ciosu. — Szarzało już na dworze, gdy dzwonek się dał słyszeć a wkrótce potém służąca kawę przyniosła.
Uzbrojony w odwagę, zabrawszy oba listy, jenerał zapukał do drzwi i wszedł.
— A! to ty! — zawołała matka — cóżeś to dla podróży wstał tak rano? nie trzeba się było zrywać. Wszystko popakowane, czasu nam starczy.
— Nie mógłem jakoś spać — rzekł jenerał, całując ją w rękę i siadając naprzeciw... nie wiem, jakieś dziwne a straszne męczyły mnie przeczucia.
— A! są to pozostałości zwykłe po długich cierpieniach — mówiła pułkownikowa — odzywa się obawa... trwogi, bóle przecierpiane... co dziwnego...
— Miałem trochę powodu do smutku — odezwał się jenerał — wie mama z powodu panny Michaliny.
— Cóż to było?
— Zdaje mi się, mam pewne poszlaki i dowody, że Arusbek jest w niéj szalenie zakochany i że ona mu... sprzyja...
— A! dzieciństwo! rozrywał ją, bawił — przerwała pułkownikowa.
— Nie — nie — coś więcéj było nad to... jakieś — potajemne bileciki.
— Przywidziało ci się! — ofuknęła matka — Michalina! bileciki! ale to po prostu być nie może. Wy, gdy się który z was pokocha, z zazdrości roicie dziwolągi...
— A gdyby coś podobnego wpadło mi w ręce? — spytał jenerał.
Pułkownikowa spojrzała na niego, łyżeczka, którą trzymała w ręku, upadła... usta trząść się zaczęły.
— Mój Stasiu — jeśli co podobnego jest a masz dowody... a masz dowody... a! mój Boże! jakież to dla mnie nieopatrznéj nieszczęście.
Staruszka zaczęła płakać.
— Moja mamo, winien tu jestem tylko ja, com go do domu wprowadził i zbyt na przyjaźń rachował. Zapomniałem, że miłość nie zna wyższych obowiązków nad to, by sama sobie zaspokojenie zdobyła.... Tak, mamo droga... dowody mam w ręku...
— Michalina! Rosyanin! schizmatyk! — jęknęła staruszka — któż co podobnego mógł przypuścić — ona!... Stasiu, to może domysł, przywidzenie, omyłka... a ty mnie straszysz na próżno.. A! to nie może być!
— Moja droga matko, uspokój się, proszę, błagam — wysłuchaj mnie, jest gorzéj, niż powiedziałem zrazu; lecz gdy truciznę wypić musim, po cóż ją dzielić na krople... Michalina téj nocy uciekła z Arusbekiem i wzięła z nim ślub...
Pułkownikowa nie zrozumiała od razu, patrzyła błędnemi oczyma, krzyknęła, zasłoniła sobie oczy i padła zemdlona... Jenerał przypadł ją trzeźwić, zadzwonił, wysłał natychmiast po lekarza, a że słudzy w hotelu o zniknięciu pary téj już wiedzieli, powstało przykre zamięszanie i hałas... Nie rychło docucono się staruszki, która, przyszedłszy do siebie nieco, uczuła się osłabłą i musiano ją zanieść do łóżka. Jenerał, nie odstępując na krok, pozostał przy niéj. Listów nie chciał jéj ni pokazywać ni czytać. Następnego dnia wywiązała się gorączka, lekarz rozkazał pozostać w Berlinie ale zaręczył, że żadnego nie było niebezpieczeństwa.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.