Zając (Dygasiński, 1900)/XXVII
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Zając |
Rozdział | XXVII |
Wydawca | Jan Fiszer |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Warszawska Drukarnia i Litografja |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dzień był majowy, prześliczny. Pod dzwonicą siedział siwiuteńki staruszek, Kuba Malwa, otoczyła go gromadka dzieci, słuchających z ciekawością jego historyi „o zajączku sprawiedliwym“.
„Był tu ongi w Morzelanach chłop Maciek, człowiek dobry, jeno nędzarz i głupi.
Raz poszedł do lasu, zbiera tam susz, okrzesuje sęki uschłe, gałązki, składa sobie to na kupkę. W tem słyszy — coś opodal jęczy, jakby prosiło o miłosierdzie. Miał lęk, ważył się — iść, nie iść, zobaczyć. A no podszedł ostrożnie, patrzy, co być może.
Oto sosna ogromna się zawaliła i przygniotła srodze niedźwiedzia, aż mu ślepie na wierzch wylazły.
— Zlituj się nademną, człowiecze, ocal mi życie! — mówi żałośnie to niedźwiedzisko.
Chłopa zdjęła litość, zabrał się do roboty: z biedą posadził pod kłodę drąg jeden, drugi. Wysilał się potem i co który drąg podniósł, zaraz podstawił pod niego soszkę — podstawkę taką. Kapał mu z czoła pot, ale zwierzę ocalił i sam wrócił do domu.
Upłynął jakiś czas. Maciek zapomniał o swoim uczynku, idzie znowu na zbierkę do lasu, spotyka jak raz tego samego niedźwiedzia, który wręcz pyta:
— Tyżeś to, chłopie, ocalił mi niegdyś życie?
— Jużci ja, albo co?
— Bo, widzisz przyjacielu, chciałbym ci dać koniecznie nagrodę, jako mię okrótnie korci, żem ci winien wdzięczność.
— Co znowu za nagrodę?
— Kochanku, ja cię zjeść muszę — niema rady!
— Śmiałbyś, kudłaczu jakiś, dobroczyńcę swego zabijać?
— Przecie każdy na tym świecie za dobre złem płaci, to i ja nie mogę ci się inaczej wywdzięczyć.
— Gadanie! Tylko podły tak robi! Sprawiedliwość, wdzięczność, były, są i będą na świecie.
Więc niedźwiedź w śmiech.
— Jeszczem też takiego głupca, jak żyję, nie widział! — powiada — ale słuchaj, ja ci przyznam słuszność, jeżeli znajdziesz sędziego, który sprawę między nami rozsądzi podług ciebie.
— Znajdę! — zawołał Maciek i poszedł szukać sędziego.
Spotyka chłopa.
— Pójdźcie, — mówi mu — zrobicie sąd między mną a niedźwiedziem!
Chłop poszedł, niby to słucha, o co chodzi, a Maćka łokciem trąca, mruga na niego i do ucha mu szepce:
— Powiedz najprzód, ile mi zapłacisz, jeśli sprawę osądzę na twoją korzyść? A nie, to przegrasz.
Niedźwiedź zaraz zmiarkował zmowę i ryknął:
— Sprawiedliwości nie można kupić ani sprzedać! Tem mi oczu nie zamydlicie.
Maciek podrapał się w głowę:
— Źle, kiedy człowiek jest takim sędzią!
Biegnie szukać innego.
Napotkał wołu, wiedzie go, zaprasza żeby sądził.
— Czym ja głupi? — wół odrzeknie — widzę przed sobą dwóch swoich rzeźników i rad będę, jeżeli choć jednego z was licho weźmie... Jeszcze tego brakuje, żebym takim sprawiedliwość oddawał! — ryknął, zadarł ogon i uciekł.
Zbierało się na płacz Maćkowi, myślał, że sprawiedliwość, wdzięczność są rzeczy zwyczajne, razem ze światem stworzone.
Idzie, znowu szuka sędziego, a tu jaskółeczka siedzi na gałązce i świegota:
— Ani zbyt wielkiego ani zbyt małego nie bierz, Maćku!
— Uhm! — pomyślał chłop, — trzeba wziąć barana.
Znalazł barana, prowadzi, pyta:
— Jakież twoje zdanie?
Ten beknął, klnie się:
— Ja tam nie znam żadnej sprawiedliwości ani niesprawiedliwości, wdzięczności ani niewdzięczności! Mogę tu po beczeć i na tem koniec... Jeżeli wam o zgodę chodzi, nasz pies owczarski — doskonały sędzia: jednego barana w kark, drugiego za łeb, w natyłki — i my, tysiące owiec, musimy żyć w zgodzie. Oo, nasz kundel jest wielki sędzia!
Niedźwiedziowi oczy zaświeciły z radości.
— Chłopie, — powiada — wdzięczność dla ciebie gryzie mię i truje coraz bardziej! Zjeść cię koniecznie muszę, żeby się wywdzięczyć.
— Zaczekaj że, — chłop mówi — ten baran jest głupi i jak świat światem baran sędzią nie bywał; ale poczciwca tu jednego sprowadzę.
Bieży Maciek i psa wzywa:
— Wierneś jest zwierzę, pewnie masz w sobie wdzięczność i sprawiedliwość.
Opowiedzieli mu sprawę i nastają: „Sądź podług wiecznej sprawiedliwości świata!“
Pies się zamyślił, a potem rzecze:
— Wczoraj w nocy zbóje napadli mojego pana; ja go w porę ostrzegłem, ocaliłem mu życie, majątek, a on mi dzisiaj przez wdzięczność i sprawiedliwość wsypał takie kije, że oto łazić nie mogę.
Maciek w rozpaczy pędzi i myśli sobie:
— Głupi jestem, że jaskółki słucham! Ani zbyt duży ani zbyt mały — nie mądre słowa... Konia przyzwę, to jest zwierzę poczciwe ze skórą i kościami!
Przyszedł koń i powiada:
— Ja znam wybornie wdzięczność i sprawiedliwość, gdyż wożę, noszę swojego pana i zarabiam się w pługu dla niego.
— No i cóż? — pyta Maciek uradowany.
— Za to mię pan głodem morzy i biczem srogo płaci!
— O mocny Boże, — wykrzyknął Maciek strapiony — czy już z Twojego ślicznego świata zginęła wdzięczność i sprawiedliwość?
A jaskółeczka świegoce:
— Ludzie nauczyli swojskie zwierzęta niewdzięczności, niesprawiedliwości... Twój sędzia, Maćku, ani zbyt wielki, ani zbyt mały, ale — dziki być musi!
— Pewnie mądralę — lisa trzeba mi przyzwać! — rzekł sobie i sprowadził lisa.
Kita ogonem na prawo, na lewo macha, oczyma strzyże, sprawy wysłuchuje i nareszcie powiada:
— Ogromnie mi dziwno, żeś ty, niedźwiedziu, do tego czasu nie schrupał głupiego Maćka... Sumienie musi cię gryźć ogromnie, gdyż najgorsza to rzecz mieć dług wdzięczności, a nie zapłacić go niewdzięcznością. Zjedz chłopa bez ceregieli, a nie, to powiem, żeś i ty głupi!
Dopiero niedźwiedź aż się pokłada, tarza od śmiechu i powiada:
— Lis dobrze rai, bo ty, Maćku, schudniesz mi przez to szukanie sprawiedliwości, a ja nie lubię jeść chudego.
Chłopa mrowie przeszło, kiedy widział, że się niedźwiedzisko oblizuje, i poszedł zaprosić wilka na sędziego, chociaż już i w niego niebardzo wierzył.
Wilk łbem coś kręcił, na brzuch niedźwiedzia spoglądał, a Maćkowi się wydawało: „On widać o sprawiedliwości rozmyśla!“
Tymczasem wilk przemówił w te słowa:
— Tobie, niedźwiedziu głód pewnie nie dokucza, skoro pozwalasz takiemu chłopu ciągać się na sądy! Chcesz, ja go oprawię, a zjemy do współki?
Ale niedźwiedź zgrzytnął, mruknął:
— Nie chcę z wilkami współek!“
Do Maćka się zwrócił i powiada:
— Tak, czy owak, na moje wychodzi i zjeść cię muszę, żeby dług wdzięczności raz spłacić.
Chłop sobie wyprosił, że jeszcze jednego sędziego sprowadzi.
Idzie, odmawia pacierze, Bogu się poleca, a jaskółeczka przed nim usiadła i zaświegotała:
— Maćku, Maćku! Sprawiedliwość zna taki tylko, któremu niesprawiedliwość dniem i nocą doskwiera, który nikomu najmniejszej krzywdy nie czyni, a kryć się musi, żeby wyżył.
— Gdzież ja, nieszczęśliwy, takiego znajdę?
— Pod krzem niedaleczko stąd przycupnął kryje się przed człowiekiem, psem, wilkiem, lisem. Ostrożnie podchodź do niego, aby nie pomyślał, że go chcesz zabić, i nie uciekł.
— Jakże z nim mówić?
— Idź, a powtarzaj te słowa: Pana Boga chwalę, nikomu źle nie czynię, mam w sercu wdzięczność i sprawiedliwość.
Zabrał się Maciek, idzie, powtarza to, co mu jaskółeczka kazała. Nagle z pod krza zajączek wypada — kic, kic i mówi:
— Słyszałem ja o twojej przygodzie z niedźwiedziem i myślałem o tem właśnie, jakby ci tu pomódz.
— Oj, zajączku, żeby cię też Bóg dobrą myślą natchnął! Niedźwiedź mi oto dowodzi, że na świecie niema ani wdzięczności ani sprawiedliwości.
— Wdzięczności niema, bo ona musi od stworzeń wychodzić, a te są niewdzięczne; ale sprawiedliwość pochodzi od samego Boga i ona nigdy nikogo nie minie.
Zaczęło się sądzenie: niedźwiedź mówi, że tak a tak:
— Zjeść go powinienem, jeno chcę najprzód przekonać, jako na świecie niema wdzięczności ani sprawiedliwości.
Maciek też wykłada swoje.
— Dobrze to jest, co wy mówicie, — powiada zajączek — tylko ja koniecznie muszę widzieć, jak wszystko było, zanim ta wasza sprawa powstała.
— Leżałem pod kłodą — rzecze niedźwiedź — a ten głupi chłop kłodę dźwignął i mnie wyswobodził: niechże ma za to nagrodę!
— Ja muszę widzieć, jakeś ty wyglądał! — powtarza zajączek.
— Bo możeś ty jest za wdzięcznością? — pyta niedźwiedź.
— Nie znam wdzięczności na świecie, znam tylko grzeszne istoty.
— Widzę, że z ciebie sędzia całą gębą.
Poszli, znaleźli to miejsce, gdzie kłoda przywaliła była niedźwiedzia: drągi i soszki podpierały kłodę.
Tak zajączek mówi:
— Właź-że, Misiu, pokaż mi, jak leżałeś!
Niedźwiedź wlazł i kiedy się już położył, zając mrugnął na chłopa:
— Powyjmuj prędko drągi i soszki!
Chłop tak zrobił, a niedźwiedź zaraz jęknął, stęknął, prosił:
— Ulżyjcie, bo mię ta kłoda zgniecie!
Zajączek mu zaś odpowie:
— Teraz jest tak, jak z początku było: żaden z was obu drugiemu nic nie winien. Niema na świecie wdzięczności, a sprawiedliwość na ciebie oto spadła!
Potem się zwrócił do Maćka i rzecze:
— Umykaj żwawo do domu! Chwal Boga, nie czyń źle nikomu, a wdzięczność i sprawiedliwość miej w sercu, choćbyś tylko taki sam jeden był na świecie!