Zemsta za zemstę/Tom czwarty/XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom czwarty
Część druga
Rozdział XIV
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Tytuł orygin. La fille de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XIV.

— To bardzo dobrze — rzekła jasnowłosa studentka — ale już jest późno i idzie o wyszukanie gniazdka przed powrotem na ulicę Szkoły Medycznéj... Przyjrzyjmy więc karty. Udawajmy że patrzymy, czy deszcz nie będzie padał... Trzeba się oryentować... Na bulwarze wszystko jest nader drogo, nawet mieszkania kawalerskie... dla samych panien... ale na ulicy Świętego Antoniego albo na przyległych, możemy dostać co nam potrzeba...
— Prowadź mnie — rzekła Renata — ty wiesz, moja przyjaciółko, że ja nie znam Paryża.
— Tak... tak... bądź spokojna.
Dziewczęta weszły na ulicę Świętego Antoniego, gdzie nie mogły znaleźć wolnego przed kwartałem, i przybyły na ulicę Beautréillis;
— Może tam — rzekła Zirza — i może się dostanie nie drogo, tylko się boję czy nie jesteś zmęczona...
— Zaręczam ci, że nie; siły mi widocznie wracają.
— No to się rozpatrzmy....
Kochanka Juliusza i narzeczona Pawła zapuściły się na ulicę i zatrzymały przed domem, którego próg Jarrelonge przestąpił był parę godzin temu.
Wzrok ich uderzyła karta przyklejona na murze, obok bramy.
Do najęcia pokój z gabinetem... — przeczytała Renata głośno.
— Dowiedzmy się... — odpowiedziała Zirza.
Weszły.
Izba odźwiernego była pusta i zamknięta, ale kartka napisana od ręki i zawieszona za szybą, dawała tę użyteczną wskazówkę:
„Zawołać odźwiernej na schodach“.
— Hej! pani odźwierna... — zawołała Zirza donośnym głosem.
Upłynęło ćwierć sekundy i z wysokości domu dał się słyszeć głos:
— A co tam?
I rozpoczęła się rozmowa.
— Macie pokój z gabinetem do najęcia?
— Tak jest.
— Na którem piętrze??
— Na czwartem.
— Jaka cena?
— Dwieście pięćdziesiąt franków rocznie...
— Czy zaraz wolny?
— Natychmiast.
— Można go zobaczyć?
— To się rozumie... Idę na dół po klucz...
Na schodach dały się słyszeć szybkie kroki, i znajoma nam odźwierna ukazała się przybyłym.
Ujrzawszy dwie panienki, zrobiła znaczący grymas.
— Czy to mieszkanie dla obudwa? — zapytała tonem, który nie będąc niegrzecznym, nie miał nić zachęcającego.
— Nie — odpowiedziała Zirza. — To dla tej panienki samej.
— Uprzedzam, że tu kochanków przyjmować nie wolno... To dom porządny.
Renata oblała się rumieńcem.
Zirza odparła z żywością:
— Uwaga ta jest zbyteczna... Ta panienka nikogo nie przyjmuje.
— Doskonale... Psów nie ma?
— Nie.
— Ani papugi?
— Żadnego ptaka.
— Ani maszyny do szycia?
— Nic coby sprawiało hałas. Panienka pracuje w magazynie, koronek na bulwarze Beaumarchais. Wychodzi o dziewiątej zrana, i wraca o dziewiątej wieczorem.
— Czy panna ma dosyć mebli, aby być pewnym o komorne?
— Mebli? Idziemy kupować...
— Komorne płaci się kwartalnie z góry. Taki jest tutaj zwyczaj...
— Zapłacimy z góry... Proszę pokazać mieszkanie...
Podczas wymiany przytoczonych wyrazów odźwierna wzięła klucz.
Weszła na schody, na które się za nią udały obie panienki i zatrzymała się dopiero na czwartem piętrze, otworzyła drzwi leżące obok mieszkania wynajętego przez Jarrelongea, i rzekła.
— Proszę wejść... Okna wychodzą na dziedziniec. Pokój z posadzką, kominek nie dymi, a tu jest gabinet.
I jednocześnie otwierała drzwi oszklone prowadzące do ciemnego gabinetu.
— Tu będzie można powiesić suknie — rzekła jasnowłosa Zirza: — główny pokój dobrze się przedstawia. Tu będzie łóżko. Tu szafarz lustrem... na środku stolik, toaleta pod oknem... Cóż ty mówisz, Renato?...
— Ja myślę, że lepszego nic nie znajdziemy.
— Szczególniej za taką cenę! — zawołała odźwierna. — Nie licząc tego, że jeżeliby kto obciął, — to można się dziś wprowadzać, i że kwartał liczyć się będzie dopiero od 8 stycznia... To rzecz nie mała...
— Najmujemy... — rzekła studentka.
— Dobrze, proszę pani...
— Damy zadatek i komorne za pierwszy kwartał z góry...
— Zapłacą panie przy podpisaniu kontraktu, który gospodarz przygotuje... Nazwisko panienki, jeśli łaska?
— Renata.
— Renata, jak?...
— Jednem słowem, Renata.
— To dobrze,.. Co się tycze zadatku, ten panie dacie, kiedy się wam podoba...
— Co to jest zadatek? — zapytała córka Małgorzaty[1].
Izabella wytłómaczyła jej:
Renata otworzyła portmonetkę i podała sztukę dziesięcio frankową odźwiernej, której twarz rozpromieniła się na widok złota i która uczuła nagłą sympatyę dla przyszłej lokatorki.
Schowała monetę z uprzejmym uśmiechem i niskim ukłonem i rzekła miodowym głosem:
— Dziękuję panience... A! będzie tu panience bardzo wygodnie... Jest to dom najspokojniejszy w tej części miasta... Nikt się lokatorami nie zajmuje... Aby mi tylko powiedzieć nazwisko wracając wieczorem, to dosyć, i ja tam nie patrzę, czy kto wraca sam, czy z kim jeszcze... Jeżeli panienka zechce to będę jej usługiwała, za dziesięć franków miesięcznie...
— Jak się panienka sprowadzi, to się o tem z wami rozmówi... — odpowiedziała Zirza.
— A kiedyż się wprowadzi?
— Jutro albo po jutrze...
— Kontrakt będzie gotów.
Dziewczęta zeszły z góry i wzięły dorożkę wracając na ulicę Szkoły Medycznej, gdzie Paweł i Juliusz oczekiwali na nie z niecierpliwością...
— A więc? — zapytał Paweł Renaty.
— A więc! mój przyjacielu, wszystko się załatwiło według życzenia, dzięki naszej kochanej Zirzie.
Renata opowiedziała odwiedziny u kupcowej koronek i syn Paskala Lantier bardzo serdecznie uścisnął Zirzę za obie ręce.
— To nie wszystko... — rzekła ta — najęłyśmy mieszkanie...
— Gdzie? — zapytał Paweł ciekawie.
— Będziesz pan wiedział wtedy, gdy zostaniesz zaproszony...
— Nie prędzej?
— Nie, nie prędzej...
— Więc to jest sekret?.
— Wielki sekret...
— Zatrzymaj go więc przy sobie i pójdźmy na obiad.
— Czy obiadu w domu nie będzie? — zapytała studentka.
— Nie... ułożyliśmy projekt, Juljusz i ja, aby was zaprowadzić na obiad do restauracyi, a potem do teatru...
— Do teatru!... — powtórzyła córka Małgorzaty prawie z przestrachem.
— Bez wątpienia... Jest to najniewinniejsza zabawa ze wszystkich.
— Ależ ja jestem w żałobie...
— Po obcym... Tego rodzaju żałoba nie zabrania ci rozrywki.
— Ja aprobuję! — zawołała Zirzą; — uwielbiam obiady w restauracyi i widowiska. Dokąd pójdziemy?...
— Najprzód do Halli, do Baratte’a... a ztamtąd do Châtelet...
Student nachylił się do Pawła i szepnął mu do ucha:
— Dla Renaty, wiesz, taka wycieczka jest kompromitująca... Wezmą ją za twoją kochankę. Ale zresztą, miejmy nadzieję, że nie spotkamy nikogo ze znajomych...
— Wkrótce będziemy połączeni — odparł młodzieniec — i ja swoją żonę z dumą będę mógł pokazać całemu światu! W niedzielę zaprowadzę Renatę do ojca...
Odległość z ulicy Szkoły Medycznej do Halli nie jest wielka.
Przebyto ją prędko i obie pary przyszły do Baratte’a, gdzie Paweł zażądał gabinetu i kazał podać obiad wyszukany.


∗             ∗

Jak się zdaje, wspomnieliśmy, że wychodząc ze składu wyrobów żelaznych, gdzie kupił piecyk. Jarrelonge udał się w stronę przedmieścia Świętego Antoniego, przyglądając się sklepom handlarzy mebli.
Czerwono malowane szyldy jednego z nich, zwróciły jego uwagę.
Szyldy te wskazywały dużemi literami szczegóły i cenę ruchomości sprzedawanych prawie za darmo.
Jarrelonge przeczytał półgłosem:
Cena: dwieście czterdzieści pięć franków.

„Łóżko orzechowe,
„Siennik,
„Materac,
„Wałek pod głowę,

„Poduszka,
„Dwa krzesła,
„Komoda,
„Stolik nocny,
„Stół,
„Dywanik pod łóżko“.

Uwolniony więzień wszedł.
W kwandrans czasu wybrał sprzęty, zaplacił i wskazał adres swego nowego mieszkania, zalecając, aby meble odstawione były nazajutrz punkt o godżinie dwunastej.




  1. Zadatek, denier à Dieu daje się na korzyść odźwiernego (p. t.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.