Zemsta za zemstę/Tom czwarty/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | czwarty |
Część | druga |
Rozdział | XVI |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Izabella wzięła Renatę pod drugą rękę. Przez kilka chwil student medycyny i obie kobiety patrzały w stronę, w którą się Paweł oddalił, lecz nie dostrzegały, go już i udały się zwolna ku ulicy Szkoły Medycznej.
Syn Paskala pobiegł na oślep.
Zwrotka zauważona przez Renatę, ciągle dźwięczała mu w uszach, chociaż śpiewak już zamilkł.
Zdawało mu się że ją jeszcze słyszy.
Kilku spóźnionych przechodniów, idących bardzo prędko, mijało się z nim lub go wyprzedzało.
Przybywszy na skwer przy wieży Ś-go Jakóba, stanął, aby lepiej słyszeć.
Mróz ścisnął ziemię, i odgłos kroków rozchodził się po nocy.
Paweł rozróżnił w stronie ulicy Victoria odgłos niepewnych kroków.
Poskoczył w tym kierunku i ujrzał przed sobą w odległości piętnastu lub dwudziestu metrów sylwetkę męzką, rysującą się w świetle płomieni gazowych.
Sylwetka ta posuwała się, idąc pod murami domów.
Nagle człowiek ścigany zaczął nucić.
Student zadrżał.
Piosnka nucona przez idącego, była ta sama, którą słyszał na moście Ś-go Michała i którą Renata, objęta przestrachem, poznała.
— To on śpiewał... — szepnął Paweł z dreszczem niepokoju. Czy ten człowiek jest zabójcą szukanym przezemnie, czy też spokojnym przechodniem? Czy się Renata nie myli? Czy nie jest to zwrotka piosenki będącej w modzie, jak sądzi Zirza? Co robić? Iść za tym człowiekiem i schwycić go za kołnierz?...
Ależ, jeżeli on niewinny, to zawoła na gwałt, wezwie o pomoc policyę, i ja zostanę aresztowany. Może Renata się myli... Szaleństwem byłoby działać na traf.
Jarrelonge zakręcił obok zagrody chroniącej roboty przy odbudowaniu ratusza miejskiego.
Paweł powziął postanowienie.
— Unikać będę nieroztropnego skandalu — rzekł sobie w myśli — ale się dowiem, co to za jeden.
I puścił się dalej w pogoń.
Uwolniony więzień już nie nucił i przyśpieszał kroku.
Opilstwo jego zaczęło się rozpraszać; krok jego stał się pewniejszy i myśli wyraźniejsze.
Myślał o Leopoldzie Lantier i projektował sobie figla, którego mu miał wyprawić na ukaranie za jego niewdzięczność i samolubstwo.
Nagle nadstawił ucha, wykręcił głowę i ujrzawszy z tyłu, o dwadzieścia kroków, człowieka w kapeluszu nasuniętym na oczy, z rękami w kieszeniach, rzekł sobie w myśli:
— Ten jegomość idzie w tę samą stronę co i ja...
Ponieważ w tem nie było nic podejrzanego, więc wszedł na ulicę Ś-go Antoniego.
Student trzymał się w równej odległości i Jarrelonge słyszał jego kroki.
Ogarnęła go niejaka nieufność.
— Na honor — szepnął — możnaby myśleć, że ten facet mnie ściga... Czyby to przypadkiem był złodziej.
I dodał zapinając palto:
— Do kroćset!... bo ja mam przy sobie wszystkie swoje pieniążki, a ten zuch możeby chciał obedrzeć kolegę!... o, tak nie uchodzi! Czy on rzeczywiście idzie za mną?... Trzeba się przekonać...
Bandyta zatrzymał się.
Paweł uczynił toż samo.
— Patrz! patrz! patrz!... — mówił dalej były wspólnik Leopolda, — stanowczo on goni za mną i nawet się z tém nie kryje... — co to może znaczyć?
I puścił się krokiem gimnastycznym.
Student poszedł za jego przykładem. Zaczął biedź.
Paweł pobiegł także.
— Czekaj, czekaj poczciwcze, ja ci rozruszam nogi i jeżeli nie znasz, przedmieścia, to będziesz miał przyjemność je poznać...
Przybiegli na plac Bastylii.
Bandyta przebył go, zrobił półkole, aby się dostać na ulicę Daval, zakręcił na ulicę Roquette i pobiegł ulicą Lappe.
Student myślał:
— To jakiś łotr najgorszego gatunku... spostrzegł że go ścigam... bierze mnie za agenta policyjnego i chce, abym ślad jego zgubił... Renata się nie myliła...
Zaczęło mu tchu braknąć; z tem wszystkiem jednak podwoił szybkość, lecz Jarrelonge był zdała i pędził jak zając.
Ulica Lappe styka się z ulicą Charonne, która z kolei wychodzi na ulicę Przedmieścia Ś-go Antoniego.
W chwili, gdy uwolniony więzień wbiegał na tę ulicę, potknął się o człowieka, idącego z przeciwnej strony.
— Milion djabłów! Uważaj że głupcze! — rzekł ów człowiek z gniewem.
Uciekający był tuż o parę kroków.
Słysząc głos nazywający go głupcem, obrócił się i zbliżył do potrąconego przez siebie.
— Co, to ty? — zawołał.
— Jarrelonge! — rzekł Leopold zdumiony, gdyż to w istocie był krewny Paskala Lantier.
— W swojej własnej osobie.
— Czego żeś biegł tak prędko? Czy policya na twój trop wpadła?
— Nic nie wiem — odpowiedział złodziej zdyszany — ale od ratusza ściga mnie jakiś człowiek... No, słuchaj, przybywa z tej strony.
— A więc, zmykaj dalej i ukryj się... Ja biorę natręta na siebie...
Jarrelonge z całym pośpiechem posłuchał rady Leopolda.
Ten ostatni zatrzymał się na rogu ulicy pod latarnią gazową, wydostał z kieszeni cygarnicę, otworzył ją, wybrał jedno regalia dela reina i spokojnie je zapalił.
— Zatrzymawszy się przez chwilę, Paweł cokolwiek zakłopotany, znowu się puścił w stronę przedmieścia.
Leopold kończył zapalanie cygara.
Obrócił się do młodzieńca, którego twarz oświetlona była całem światłem gazu.
Paweł dyszał tak jak Jarrelonge, a może nawet więcej. Duże krople potu spływały mu po czole.
— Czy pan chce ognia? — zapytał Leopold z wyszukaną grzecznością, podając mu zapalone cygaro.
— Nie, dziękuję panu... odpowiedział student. Ale będę pana prosił o objaśnienie.
— Co pan każe? O co idzie?...
— Gonię człowieka, który się udał tą ulica... Człowiek ten jest to złodziej i morderca... jestem tego pewny... mam dowód..... Muszę go odnaleźć za jaką bądź cenę...
— W istocie, widziałem że ktoś przechodził — odparł Leopold — człowiek miny podejrzanej, biegnący z całych sił.
— Właśnie... właśnie... W którą stronę się udał?
— Wykręcił się na prawo ku Bastylii.
— Łotr wraca napowrót, aby swój ślad zatrzeć, rzekł Paweł, ale dzięki panu, nie zdoła tego uczynić! Dziękuję panu, bardzo dziękuję...
I pobiegł drogą ku placowi Bastylii, od którego, jak wiemy, Jarrelonge się oddalił.
Leopold puścił się w drogę, mocno zaintrygowany, mocno zajęty!
Zadawał sobie pytanie.
— Dla czego on ściga Jarrelonge’a? Dla czego sądzi, że to złodziej i morderca? Czy to bydlę, Jarrelonge, popełniło jakie głupstwo? Szczęściem, żem się znalazł w porę, aby zmylić napastnika.
Uszedłszy ze sto metrów, Leopold nagle ujrzał swego byłego wspólnika, wychodzącego z sieni, której drzwi nie były dobrze zamknięte.
— I cóż? zapytał uwolniony więzień.
— I cóż, jest daleko, jeżeli ciągle bieży... Ale powiedz mi, co to wszystko znaczy... Dla czego ta gonitwa?
— Odgadnij te zagadkę, jeżeli możesz — odparł Jarrelonge — ja na próżno usiłuję to uczynić... Widząc, że jestem ścigany zacząłem biedz, a tamten uczynił toż samo...
— Zkąd szedłeś?
— Z cyrkułu łacińskiego.
— Masz więc w tej stronie interesa?
— Nie, ale ta część miasta mi się podoba... szukałem mieszkania i zapóźniłem się.
— W jakiej knajpie?
— Nie, w miejscu bardzo szykowném, w piwiarni, gdzie usługują dziewczęta.. Było tam pełno studentów.
— I nie powiedziałeś, nie zrobiłeś nic kompromitującego? Nie szukałeś z kim kłótni?
— Słowo honoru, nie! Wypiłem parę kufli, przeczytałem gazety i trochem się poumizgał do panienek.
— To dziwna! — zawołał Leopold.
— Dla czego?...
— Bo człowiek, który cię ścigał, człowiek, z którym rozmawiałem i którego poznałbym natychmiast, gdybym go kiedy spotkał, powiedział mi, że jesteś złodziej i morderca...
— Na miłość boską wybełkotał Jarrelonge, szczękając zębami z przestrachu — on z policyi.
Leopold potrząsnął głową i odpowiedział:
— On na to za młody... To musi być student.
— No, to już nic a nic nie rozumiem.
— Co mi się wydaje jasnem, to że jesteś skompromitowany i że musimy się rozłączyć. W skutek tego wypadku pragnąłbym, aby to jak najprędzej nastąpiło... Czyś znalazł mieszkanie?
— Prawie... Oznaczyłem cenę... Jutro rano będę miał odpowiedź.
— Adres?
— Ulica la Harpe, numer 3...
Jarrelonge kłamał i nasi czytelnicy łatwo odgadną powód tego kłamstwa... chciał on ukryć swoje nowe mieszkanie przed byłym wspólnikiem.