Zemsta za zemstę/Tom drugi/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | drugi |
Część | pierwsza |
Rozdział | XIII |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Mam — zaczął Paskal powoli i ważąc swoje wyrazy, — mam wierzyciela, którego śmierć jest nieunikniona... Stosownie do zawartéj pomiędzy nami umowy, znaczna summa jaką mi pożyczył, ma być wypłacona jego spadkobiercom w ośm dna po jego śmierci... — otóż, jeżeli on skończy wprzódy nim majątek Roberta Valleranda. będzie w moich rękach, zginę bez ratunku... Rozumiesz?...
— Doskonale... — Ile winieneś temu wierzycielowi?...
— Miijon z procentem rocznym.
— I spadkobierca nie zgodzi się na układ, na zwłokę?...
— Nie, tym spadkobiercą jest młoda panienka, którą ufna w swe prawo, jestem pewny, okazałaby się nieubłaganą...
— Kobiety nie znają się na interesach. — Gdy się im winno pieniądze, chcą je odebrać... marne istoty!... Nazwisko wierzyciela?
— Hrabia de Terrys.
— Spadkobierczyni?
— Jego jedyna córka... Wynalazłem ja sposób uniknięcia wypłaty w krótkim terminie; — ożenić ego syna z Honoryną de Terrys jeszcze za życia ojca...
— Sposób bardzo dobry! — rzekł Leopold.
— Ale, — mówił dalej Paskal Lantier, — małżeństwo było możliwém pod tym tylko warunkiem, aby mój syn posiadał przynajmniéj w przyszłości, majątek równy majątkowi panny de Terrys... — Liczyłem na siostrę żony. — Udałem się do Romilly, aby wymódz na niéj urzędowne zapewnienie miljona dla siostrzeńca, którego zdaje się bardzo kochać...
— Lecz twoja siostra, — przerwał Leopold, — odpowiedziała na to wyraźną i stanowcza odmową... — Wiedząc, że ma córkę żyjącą chce dla niéj zachować majątek nienaruszony.
— Tak jest.
— Hrabia de Terrys jest więc skazany?
— Bez odwołania. — Skończy lada chwila... — Już nie żyłby od pięciu lat, gdyby nie podtrzymywał swego życia dziwném lekarstwem, którego lekarze fieznają...
— Cóż to za lekarstwo?
— Pan de Terrys dużo podróżował. — W Indyach to dostał on zarodu téj choroby, i z Indyj przywiózł nie wiem jaką tajemniczą truciznę będącą lekarstwem n a jego chorobę.
— Daj mi więcéj szczegółowe objaśnienia.. rzekł Leopold mocno zaintrygowany.
Paskal opowiedział wspólnikowi to co mu ojciec Honoryny powierzył co do proszku z krotala zażywanego po odrobince, od lat wielu.
Przydał do tęgo, opis przerażającej sceny, której był świadkiem, po zażyciu przez hrabiego tego leku.
Zbiegły, więzień wytężył mocno swoją uwagę.
— A! więc ten człowiek robi się słoikiem trucizny! — zawołał wysłuchawszy do końca.
— Prawda, ale ta trucizna go ocala...
— Gdzież na to dowód? — Widzę tutaj położenie, które można będzie wyzyskać na twoją korzyść, zatem na naszą wspólną... — zawołał nędznik, którego oczy błyszczały.
— Nie rozumiem cię, — szepnął przedsiębiorca...
— Więc powiadasz, że hrabia proszek krotalowy zażywa w sekrecie?
— Tak, i tylko ją wiem o téj kuracyi...
— I ty nie rozumiesz jaką korzyść możemy wyciągnąć z podobnéj tajemnicy?
Paskal potrząsnął głową.
Leopold mówił daléj:
— Przypuść, że bezimienny list od prokuratora Rzeczypospolitéj oskarży dziewczynę o otrucie ojca... — Robią na trupie sekcyę... — znajdują z nim pełno trucizny...
— Pannę de Terrys aresztują, sądzą, skazują, a zanim sądy ustanowią administratora jéj majątku, jesteś w możności zapłacenia summy, którąś winien massie... — Czy to jasne?
Przedsiębiorca zbladły słuchał ze drżeniem.
— Daję słowo, można by mniemać, że cię to przeraża! — mówił daléj Leopold tonem szyderczym. Przysłowie, które powiada: na ciężką chorobę trzeba gwałtownego lekarstwa! jest bardzo rozumne.
— Ja się nie boję... — odparł Paskal, wstrząsany nerwowém drżeniem, które zaprzeczało jego wyrazom, — ale ja sam uczyniłem niemożliwem oskarżenie o jakim wspominałeś...
— Jakim sposobem?
— Przyszło mi na myśl, tak samo jak i tobie, ze ktoś mógłby być podejrzywanym o otrucie. Zwróciłem na to uwagę hrabiego...
— A! głupiec! potrójny głupiec! — szepnął Leopold tak głośno, aby go wspólnik usłyszał.
Ten ostatni zamiast się rozgniewać za ten przydomek, powtórzył:
— Tak, głupiec! potrójny głupiec! — Masz słuszność! — Przy wiodłem panu de Terrys przykład który wywarł na nim głębokie wrażenie i w obawie ażeby kto z otaczających go nie został oskarżony po jego śmierci, hrabia postanowił dopisać do rękopismu swoich wspomnień, spisywanych dzień po dniu, opis swojéj choroby i lekarstwa na nią używanego.
— I napisał to przy tobie?
— Nie, ale miał napisać tego samego wieczora...
— Możesz się pochwalić, żeś mu poddał pyszną myśl! — zawołał wściekle były więzień.
Paskal pokornie pochylił głowę i nic nie odpowiedział.
— A panna de Terrys wie o tych Wspomniniach? — zapytał Leopold po chwili milczenia.
— Nie... — Pozna je dopiéro po śmierci hrabiego.
— Gdzie on je trzyma?
— W szufladzie jednego z mebli w swoim gabinecie.
— Czy ta szuflada jest na klucz zamknięta?
— Na klucz, który nosi razem z pękiem innych, a których nigdy z rąk nie wypuszcza...
— Czyś tego pewny?
— Zupełnie.
— Czy wiesz co jeszcze jest w szufladzie w któréj chowają się Wspomnienia?
— Inne ważne papiéry, tytuły własności.
Puszka, kryształowa z proszkiem krotalowym znajduję się w dolnéj szufladzie...
— Musiemy dostać te papiery... ten rękopism... musiemy mieć tę puszkę! — rzekł Leopold z gorączkowém ożywieniem, — nakoniec musiemy się nie obawiać panny de Terrys, a trzeba ażeby, się ona nas obawiała!
— Niestety! to jest niepodobieństwem... — wybąkał Paskal.
— Ej co znowu! — Niepodobieństwo to głupi wyraz wynaleziony przez głupców! — Dla ludzi inteligentnych, — (a ja do nich należę) — on nie istnieje!
— Cóż chcesz uczynić?
— Dowieść ci, że będę jednym z najużyteczniejszych sprzymierzeńców i połączyć swój los z twoim, tak jak gdyby on był moim własnym!... — Wszak mówiłeś, że hrabia może skończyć co chwila?...
— Ja jestem tego zdania.
— Zatem idzie, ażebyś my przewidując tę ewentualność, jak najprędzej byli w Paryżu...
— Ale córka Roberta Vallerand zatrzymuje cię w Maison Rouge...
— Nie długo ona mnie będzie tu zatrzymywała... — Znalazłem sposób, aby ją ztąd oddalić...
— Samą?
— Tak jest.
— A jéj towarzyszka, Urszula Sollier?
— I na nią przyjdzie kolej... — Przedewszystkiem trzeba usunąć dziewczynę...
— I masz pozór?
— Zdaje mi się, że mam... — Rozmowa podsłuchana w hotelu, w Troyes, pomiędzy dziewczyną i gospodynią, pozwala ustawić baterye... — Widocznie mała wie o tém, iż jéj urodzenie otacza tajemnica i rozumie, że coś uparcie przed nią skrywają... — W sercu jéj wre miłość dziecięca, w prawdzie platoniczna, ale bardzo wygórowana... — Słyszałem jak imię matki wymawiała w sposób prawdziwie wzruszający i błagała o odkrycie, czy jéj matka żyje, lub umarła, a mówiła to słowami o i akcentem do łez pobudzającym! — Na ten więc grunt wejdę... tę strunę poruszę... — Mała, osamotniona na tym świecie i wskutek tego zrozpaczona wzywa rodziny, któréj posiadanie przeczuwa, i którą przed nią ukrywają. Boi się ona otaczających ją cieniów, które naumyślnie zgęszczono i założył bym się, że niedowierza nawet Urszuli Sollier. Przypadek wydarzony powiernicy nieboszczyka twego wuja i wynikające ztąd opóźnienie, zwiększają pragnienie panienki poznania tego co przed nią skrywają i dostania się do Paryża, gdzie ma nadzieję uchylenia rogu zasłony... — Ma ona silną wiarę, że jéj matka żyje i odchodzi od zmysłów na wspomnienie, że może kiedyś znaleźć się w jéj objęciach... — Idzie o wyeksploatowanie miłości dziecięcéj...
— I sądzisz, że ci się uda?...
— Nie odpowiadam za nic, lecz mam mocną nadzieję.
— Jakaż ma być moja rola?
— Żadna zupełnie, aż do nowego rozkazu.
— Czy mogę wracać do Paryża?
— Jutro z rana, najpierwszym pociągiem, jeżeli chcesz. — Będziesz o ile można najmniéj wychodził z domu i przygotujesz się na wszelki wypadek, gdyż lada chwila mogę cię potrzebować....
— Dobrze....
— Trzeba mi pieniędzy.....
— Już! — rzekł Paskal ze skrzywieniem. — Ależ summa, którą ci dałem.....
— Ulotniła się... — odpowiedział śmiejąc się Leopold. — Życie w hotelach jest drogie a ja sobie niczego nie odmawiam. — Zresztą jeżeli znajdujesz, że ja cię zbyt drogo kosztuję, to dajmy spokój i radź sobie bezemnie.....
Przedsiębiercy nie uśmiechała się ta perspektywa.
— Wiele chcesz? zapytał.
— Tyle wiele mi możesz dać.
Paskal wyjął z pularesu dwa bilety po tysiąc franków i podał je wspólnikowi, nie bez wydania ciężkiego westchnienia.
Ten ze swobodą włożył je do kieszeni i rzekł:
— No, to mam zapas na kilka dni... — Już późno... — Idę spać i tobie radzę uczynić to samo.