Zemsta za zemstę/Tom drugi/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | drugi |
Część | pierwsza |
Rozdział | XIV |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Paskal wstał z krzesła.
— Wyjadę jutro bardzo rano... — rzekł — czy nie masz jakiego zlecenia?
— Mam ci się jeszcze o coś zapytać... — odpowiedział Leopold.
— O co?
— Czy trzymasz konie?
— Trzymam... trzy...
— A powozy?
— Mam dwa... — Jeden nowy, którego rzadko używam i drugi stary będący w ciągłym ruchu...
— Czy móźna użyć jednego z tych koni i powozu, tak ażeby o tém twój stangret nie wiedział?
— Rozumie się, aby tylko go oddalić, pod jakim bądź pozorem, zresztą łatwym do wynalezienia..
— To tylko chciałem wiedzieć... — Dobranoc...
Ach! jeszcze jedno słowo..... — Bądź łaskaw zapukać jutro rano do moich drzwi, przed odjazdem... — Będę cię potrzebował...
— Nie omieszkam...
Paskal Lantier wrócił do siebie i położył się do łóżka z głową zajętą tysiącem czarnych myśli...
Leopold nie położył się od razu.
Otworzył stare biurko stojące w pokoju wyjął z niego kałamarz, paczkę papieru listowego, koperty, pióro stalowe z obsadką i nie zadając sobie trudu, aby zmienić charakter napisał list dosyć długi.
Ukończywszy ten list, na którym zamiast podpisu położył wyrazy: — Przyjaciel twojéj matki, złożył go i wsunął w kopertę, którą zaadresował tak:
Te ostatnie wyrazy były napisane dużemi literami i podkreślone trzy razy.
Nędznik włożył list do biurka, które zamknął i wtedy dopiero pomyślał o udaniu się na spoczynek.
Pierwszy pociąg do Paryża przechodzi przez Maison Rouge o godzinie szóstéj minucie trzydziestéj trzeciéj z rana.
Punkt o szóstéj Paskal Lantier pukał do drzwi swego wspólnika.
Ten żwawo wyskoczył z łóżka i poszedł otworzyć...
— Odjeżdżam... — rzekł przedsiębiorca do niego.
Leopold otworzył klapę biórka, wydostał z niego list napisany w dniu wczorajszym i podał go Paskalowi...
— Jak tylko staniesz w Paryżu, — rzekł, — wrzuć ten list na stacyi w skrzynkę..... — Zresztą nie mam ci nic do zalecenia...
Paskal spojrzał na adres.
— Do niéj! — szepnął z gestem zadziwienia.
— Tylko bez podziwu, bez wniosków i szczególniéj bez pytań... — rzekł Leopold. — Idź, aby się nie spóźnić na pociąg i czekaj mego niespodziewanego do ciebie przybycia...
— Zatem do widzenia...
— Do widzenia... i bądź dobrej myśli.
Zamieniwszy te wyrazy, zbiegły więzień zamknął drzwi i położył się do łóżka.
— O szóstéj minut trzydzieści pięć przedsiębierca pełen ufności w szatański geniusz mniemanego Valty wsiadł do wagonu, przyjechał do Paryża o dziesiątéj minut szesnaście, i wrzucił na stacyi w skrzynkę list adresowany do Renaty.
.Powróćmy do Maison Rouge.
Biła dziesiąta.
Córka Małgorzaty zajmująca pokój przyległy pokojowi Urszuli Sollier, wstawszy z rana poszła dowiedzieć się o jéj zdrowie.
Blada twarz Renaty nosiła ślady bezsenności w jakiéj prawie całą noc spędziła.
Bolesna myśl zachmurzyła jéj czoło.
Dziewczę cierpiało z powodu niepewności, któréj końca nie przewidywała...
Przeklinała przypadek, który ją przykuwał do małomiasteczkowej oberży, gdy jéj wszystkie myśli ulatywały do Paryża.
— W istocie,w Paryżu miała się wszystkiego dowiedzieć; — w Paryżu poweźmie ona wiadomość czy jéj matka jeszcze żyje, — W Paryżu zdecyduje się jéj przyszłość.
— Jakże się pani masz dzisiaj — zapytała Urszuli.
— Niestety, kochane dziecię — odpowiedziała chora, — tylko sam doktór może ci to powiedzieć... — Czuję, że mi jest lepiej, ale nie wiem kiedy będę mogła się podnieść... — A jednak jeden tylko Bóg wie, jak mi pilno skrócić twoje cierpienia i powrócić spokój...
— To prawda — odpowiedziało dziewczę — że mi pilno dobić się do celu podróży i dowiedzieć się nareszcie kim jestem...
— Jeszcze trochę cierpliwości, moje dziecię...
— Przymuszam się do niéj, ale zaledwie mogę wytrzymać. — Moja gorączka, niepewność zwiększa się co dzień, co godzina... Zdaje mi się, że Bóg mi odmawia opieki i pomiędzy, mną i celem do którego dążę, stawia złowrogie przeszkody...
— Droga Renato, rzekła żywo Urszula, — nie zwiększaj mego zmartwienia podobną mową!... — Już dosyć jestem nieszczęśliwa, że pomimo woli krępuję ziszczenie się twoich nadziei!
Córka Małgorzaty usiadła w głowach łóżka choréj.
Spuściwszy głowę, zamyślona i posępna siedziała chwil kilka w milczeniu, potém nagle podnosząc głowę zawołała tonem silnego postanowienia:
— Ależ nareszcie ja już nie jestem dzieckiem; nie zbywa mi na intelligencyi, umiem mówić, rozumować i pojmować: jestem dosyć silna, odważna, dorosłą bym sama mogła dokończyć téj podróży wstrzymanej fatalnym wypadkiem...
Urszula zadrżała usłyszawszy tak mówiącą Renatę.
— Czy ty o tém myślisz, moje dziecię? — rzekła z osłupieniem.
— Zapewne, że o tém myślę! — Myślę bezustannie...
— Czyżeś przypuszczała, że ja ci pozwolę saméj udać się do Paryża?
— Dla czegóż nie?
— Mam zlecenie zawieźć cię tam, przecie wiesz o tem...
— Wiem i zrozumiałam dobrze, że mam wręczyć notaryuszowi list, który posiadasz i który z twoich do moich rąk przejdzie na progu jego gabinetu...
— Zrozumiałaś dobrze...
— Wszystko to, jak mi się zdaje jest rzeczą bardzo prostą i łatwą do uskutecznienia... — Cóż ci przeszkadza zaraz mi ów list oddać?... — Pojadę do Paryża... — Zaniosę: pod wskazany adres... — W zamian za niego dostanę zapieczętowaną kopertę zawierającą rozwiązanie otaczającéj mnie tajemnicy; powrócę tutaj i tylko w twojéj obecności otworzę tę kopertę... Przyrzekam ci to uroczyście...
— To być nie może... — odpowiedziała pani Sollier.
— Nie może, mówisz! — Jeszcze raz dla czego? — Rozumiem idzie ci o dokonanie w zupełności swojéj missyi i czuwanie nademną, dziękuję ci za to, ale czyż nie ma okoliczności w któréj chęć wykonania polecenia musi ustąpić przed naglącą koniecznością? — Jakież niebezpieczeństwo może mi grozić w tak krótkiéj podróży?... — Dwie czy trzy godziny drogi i stanę w Paryżu... — Przyjechawszy wezmę powóz, który mnie zawiezie do notaryusza i odwiezie na stacyę... — Dwie lub trzy godziny na powrót... Wszystko może być w jednym dniu załatwione...
— Być może, kochane dziecię, że twoje argument a są dobre, — odpowiedziała Urszula, — nie będę się spierała, ale ja ci nie pozwolę się z sobą rozłączyć... — Nie mam prawa tego uczynić... — Ja na to wykonałam przysięgę...
— Komu?
— Temu, kogo opłakujemy... P. Bobertowi, twemu przyjacielowi...
— P. Robert był moim przyjacielem... Najlepszym przyjacielem... żałować go będę przez całe życie... ale on nie był moim ojcem i przysięga, którąś mu wykonała nie zobowiązuje mnie...
— Renato, źle mówisz?... — Strzeż się niewdzięczności...
— Nie jestem niewdzięczną... — przerwało dziewczę z ożywieniem. — Ależ proszę cię, zechciej zrozumieć, że twój opór mnie straszliwie nęka... — Niepokój zabije, jeżeli pobyt nasz mą się tutaj przedłużyć... Jestem pewna, że moją matka żyje... i chcę uściskać swoją matkę...
— Uspokój się, zaklinam cię, moje dziecię i zgódź się z koniecznością! — Ja z sumieniem nie zmogę wchodzić w układy!... Nie mogę na siebie wziąsć odpowiedzialności za niebezpieczeństwa na jakie może być była narażona bezemnie... Sama nie pojedziesz do Paryża.....
— Niebezpieczeństwa! — powtórzyła żywo Renata. — Jakie? — Nikt w świecie nie wie o mojém istnieniu... Któżby więc był dla mnie niebezpiecznym? ktoby miał interes aby mi szkodzić, przeszkadzać, w wyszukaniu matki? — Ach! Urszulo, ty mnie przywodzisz do szaleństwa! Niebezpieczeństwa o których mówisz są wymarzone, ty wiesz tak samo o tém jak i ja, i wynajdujesz je nie wiem w jakim celu! — Zobowiązanie uczynione panu Robertowi jest tylko pozorem, to jest uderzającém!... Jakiż masz inny, samolubny pozór, aby mnie tyranizować bez litości i sprawiać mi tyle cierpienia?
— O! Renato, Renato! — szepnęła pani Sollier, któréj oczy zwilżyły się łzami, — dziś jesteś dla mnie niesprawiedliwą i okrutną i ja cię poznać nie mogę! — Biedne dziecię, nadejdzie dzień, a ten jest niedaleki, w którym przekonasz się, że mną kierował sam tylko obowiązek, że zawiniłabym, mocno zapominając o daném słowie, nie wypełniając zlecenia do końca!... Tak samo jak ty, nawet więcéj niż ty, opłakuję i ja i przeklinam przeklęte opóźnienie, któremu ulegać musimy, lecz nie nalegaj abyś sama jechała do Paryża... Napróżnobyś to czyniła... — Musiałabym być nieugiętą... — Ty nie odjedziesz bezemnie!...
Renata schyliła głowę i zamilkła.
Zdawała się ulegać jednak, całą jéj istotą, wstrząsało wzburzenie; — z głębi duszy wyrywał się krzyk oporu przeciwko téj tajemniczéj władzy, któréj się nasuwała na zasadzie mandatu bez wartości...
W téj chwili drzwi się zwolna otwarły i jedna ze służących wetknęła głowę przez otwór.
— Proszę pani, — rzekła dziewczyna, — pan doktór idzie...
— Prosić, prosić... — rzekła chora.
Lekarz, — nieduży człowieczek z miną rozumną i uśmiechniętą — wszedł do pokoju.
— Sługa wasz, moje panie, — najniższy sługa — rzekł kłaniając się kobietom!... — No, i cóż moja kochana chora, — dodał zwracając się ku Urszulki — jakże noc przeszła? Czyś pani dobrze spała?...