Zemsta za zemstę/Tom drugi/XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom drugi
Część pierwsza
Rozdział XV
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XV.

— Nie, doktorze, odpowiedziała pani Sollier, — przez cała noc doświadczałam bolesnego rwania... — zdaje mi się, że bandaże na nodze są zbyt mocno ściśnięte...
— Zobaczymy... rzekł doktor. Pozwól pani obejrzeć chorą nogę...
— Proszę, doktorze...
Urszula odchyliła kołdrę i bandaż płócienny został ostrożnie odwinięty...
Noga i kostka ukazały się mocno spuchnięte.
Na skórze ukazywały się plamy brunatne i sine i świadczyły o wylaniu się krwi spowodowanem przez zerwanie mniejszych ścięgien...
Stłuczenie było silne, rzekł doktór, — i zupełne wyskoczenie ze stawu, którego nastawienie porwało tkanki, ale wyzdrowienie idzie zwykłym trybem, nie zachodzi żaden nieprzywidziany upadek jestem bardzo zadowolony z przebiegu choroby.
— Zatém, jest lepiéj? zapytała żywo Urszula.
— Daleko lepiej.
— Więc będę dziś mogła wstać na godzinę lub dwie, jutro puścić się w dalszą drogę?
— Ta, ta, ta, ta! zawołał doktor z wyrazistym grymasem. — Dziś wstać a jutro jechać daléj, jak pani galopujesz! — Ślicznie byś się pani urządziła. — Strzeż się, droga pani, popełnić podobne szaleństwo...
Renata słuchała z niecierpliwością.
— Ależ nareszcie, panie doktorze, — wyrzekła, taki stan nie może trwać długo...
Doktor próbował delikatnie końcem palców, spuchniętą kostkę a jego dotknięcia, jakkolwiek lekkie, wprawiały panią Sollier w dreszcz bolesny.
— Cierpliwości, panienko, — odparł. — Zabraniam chorej, wstać z łóżka wcześniéj jak za pśm dni. Najmniejsza nieroztropność pociągnęłaby za sobą poważne następstwa...
Córka Małgorzaty zbladła i wzniosła oczy do góry.
Rozpaczliwy wyraz jéj wzroku nie uniknął oczu Urszuli.
— Czyż niepodobna wszystkiego pogodzić? — rzekła biedna kobieta. Ruch mi jest wzbroniony, ja to pojmuję, ale gdyby mnie zaniesiono na stacyę w fotelu...
— Ani myśleć o tém! — przerwał lekarz... — Noga musi być ciągle wyprostowana, a do tego konieczném jest położenie leżące.
— Ale mnie do Paryża wzywają bardzo pilne interesa...
— Nie ma pilniejszego jak zupełnie wyzdrowienie...
— Spóźnienie byłoby fatalném.....
— A nieroztropność jeszcze fatalniejszą i możeby spowodowała konieczność amputacyi nogi.
— Boże — zawołała Renata, — takie nieszczęście.....
— Urzeczywistniłoby się niezawodnie gdyby moje przepisy nie były zachowane......
— Osądź sama, moje dziecię... rzekła Urszula. — Słyszałaś co doktor powiedział..... Czyż mogę być nieposłuszną?
Renata, która bardzo zposępniała, spuściła głowę i siedziała bez odpowiedzi.
Myślała:
— O! moja matko... moja matko... czyż będę zawsze z tobą rozłączona?... Czyż nadzieja uściśnięcia cię w moich objęciach była tylko złudzeniem?
Lekarz na nowo obandażował nogę.
— Czy jest jeszcze płyn do zwilżania bandażów? zapytał.
— Bardzo mało, panie doktorze... — rzekła Renata pokazując flaszeczkę stojącą na stoliku przy łóżku.
— Trzeba będzie kazać zrobić świeży.
— Bez nowéj recepty?
— Tak... Numer starej wystarczy dla aptekarza... Teraz, bądźcie panie cierpliwe, jeszcze raz powtarzam i pomyślcie jak straszne następstwa pociągnąć może najmniejsza nieroztropność....
Lekarz wyszedł.
— Widzisz, Urszulo, rzekła Renata jak tylko drzwi zamknął za sobą, — ośm dni w tym pokoju i na tém łóżku, a kto wie czy po upływie tego czasu jeszcze ci nie każe odpoczywać przez tydzień, zanim ci pozwoli udać się w podróż... — Czyż wobec téj przykréj zwłoki byłabyś tak okrutną abyś mi miała bronić udać się saméj do Paryża?...
— Będę tak okrutną, kochane dziecko, chociaż ty okrucieństwem nazywasz szacunek dla przysięgi i wykonanie obowiązku... Ty się zemną nie rozłączysz...
Renata uczyniła gest rozpaczy i poszła do swego pokoju, aby się swobodnie wypłakać.
Przez część dnia, biedne dziecię lubowało się w tém dobrowolném osamotnieniu.
Weszła tylko do pokoju Urszuli, aby wziąść próżną flaszkę od lekarstwa i przynieść ją z apteki napełnioną.
P. Sollier z przestrachem patrzała na wzrastające zmartwienie swojéj wychowanki. — Widziała w tém wskazówkę silnéj, upartéj woli i zapytywała się siebie czy nie powinnaby ustąpić naleganiom dziewczęcia, powierzyć jéj list napisany przez Roberta Vallerand do notaryusza z ulicy Piramid i pozwolić jéj udać się do Paryża.
Ale przypomniała sobie, że w dzień śmierci Robert mówiąc o swoim siostrzeńcu Paskalu Lantier rzekł: On nie wie o istnieniu Renaty i chce aby o niém nie wiedział... Boję się go...
Te wyrazy brzmiały w jéj uszach jak groźba... Widziała Renatę ściganą, otoczoną sidłami i niebezpieczeństwy, niezdolną do toczenia walki i nędznie w niéj ginącą.
Myśli te utwierdziły ją w pierwotném postanowieniu.
— Niech tam sobie mała chwilowo mnie niecierpi i oskarza o okrucieństwo, — mówiła do siebie. — Dotrzymam słowa danego umierającemu..... Zadanie moje będzie ukończone wtedy, gdy Renata obejmie majątek po ojcu...
Dzień zeszedł dla obudwu kobiet posępnie.
Renata wcześnie się oddaliła i położyła do łóżka.
Smutek jéj coraz się powiększał. Biedne dziecię doszło do tego, że sobie mówiło, iż Bóg jéj odmówił téj opieki, jakiej w swojéj dobroci udziela wszystkim stworzeniom ludzkim.
Myślała o spokojnych dniach swego dziecięctwa, w którém nie będąc jeszcze w stanie myśleć, żyła nie dbając o przyszłość.
— Ach! jakże żałowała swych chwil. szczęśliwych, które jak mniemała, zawsze dla niéj uleciały...
Wspomnienia jéj wracały do Troyes, na pensye pani Lhermitte, do jéj drogiéj przyjaciółki Pauliny Lambert, któréj już może nigdy nie ujrzy.
Potém w marzeniach ukazała jéj się inna twarz, — młodego podróżnego ujrzanego w oknach Hotelu Prefektury i w drodze do kościoła.
Zamiast ją uspokoić, zjawisko to wpędziło jéj duszę w jeszcze większą posępność i podwoiło ściśnienie jéj serca.
W wyobraźni swojéj, szkicowała ona, tak samo, jak i inne dziewczęta przyszły romans. Wiersze tego romansu nikły w cieniach obecnej chwili.

fors Renata płakała długo i nareszcie zasnęła, lecz sen jéj był gorączkowy, pełen męczących marzeń.
Gdy jutrzenka na wschodzie zabarwiła horyzont, córka Małgorzaty przebudziła się złamana.


∗             ∗

Leopold Lantier przez cały dzień nie pokazał się w Hotelu Kolejowym.
Wyszedłszy bardzo rano i chcąc utwierdzić ludzi w mniemaniu, że jest rzeczywiście komisantem handlowym, puścił się do kilku sąsiednich wiosek, wałęsając się, paląc cygara i przybierając pozór człowieka niezmiernie zajętego interesami.
Powróciwszy bardzo późno wieczorem, wstał jednak bardzo wcześnie przed śniadaniem i rozgościł się w restauracyi hotelowéj, czekając dopóki listonosz nie dostarczy listów i gazet paryskich.
Dla zabicia czasu kazał sobie podać filiżankę czekolady i czytał wczorajsze gazety, a przynajmniéj udawał, że je czyta.
O dziesiątéj otworzyły się drzwi i officyalista pocztowy ukazał się wraz ze swoją torba z palonéj skóry.
Gospodarz zakładu siedział za kantorem i doda-wał wczorajszy dochód.
Listonosz rzucił cztery czy pięć dzienników na stół i zaczął przyglądać się adresowi koperty trzymanéj w ręku.
— Czy pan masz list do kogo w hotelu? zapytał gospodarz.
— Właśnie przeglądam adresy...
— Może dla mnie..... rzekł Lantier. Valta komisant podróżujący.
— Nie, panie, odrzekł listonosz i przeczytał głośno: — Pannie Renacie, Hotel Kolejowy w Maison Rouge. Do rąk własnych.
Kuzyn Paskal wiernie wykonał zlecenie... — pomyślał Leopold.
— Czy tu jest jaka panna Renata? zapytał officyalista pocztowy.
Gospodarz zaczął szukać w pamięci.
— Jest.... — rzekł nareszcie. Jest to młoda towarzyszka téj biednéj pani, która się skaleczyła w nogę, w tę noc, gdy pociąg idący do Paryża stanął w śniegu...
— W istocie, rzekł zbiegły więzień, słyszałam jak ta pani tak nazywała młodą panienkę..... bardzo ładną.....
Listonosz wręczywszy list gospodarzowi.
Ten z kolei przeczytał adres.
Do rak własnych, dużemi literami i podkreślone trzy razy! — rzekł śmiejąc się rubasznie. — He, he, to pachnie tajemnicą, panie Valta.
— Doprawdy i mnie się tak zdaje... a jednak pomyśliwszy, to wydaje się rzeczą bardzo prostą... — Młoda panienka zdaje się pochodzić z porządnego domu... — Towarzysząca jéj kobieta musi być gospo- ANSVRKING dynią lub dama do towarzystwa... Piszący czy też pisząca do panienki uważał za potrzebne napisać do rak własnych, aby stara przez nieuwagę lub ciekawość nie otworzyła listu....
— Może, ale ona jest djabelnie ładna, ta mała, a ten list wygląda zupełnie tak, jak słodki bilecik.....
Leopold zaczął się śmiać z kolei!
— Tak, tak... odpowiedział. — Jeżeli list, tak jak się panu zdaje, jest rzeczywiście od tajemniczego kochanka, to potrzeba go szanować....
— Do miljona! Sam siebie pytam, czy mam odesłać list na górę, czy czekać, aż panna Renata zejdzie na dół... Jak pan myślisz?
— Jabym radził czekać, aby uniknąć jakiego nieporozumienia.....
— Masz pan słuszność... zaczekam...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.