Zemsta za zemstę/Tom drugi/XXXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | drugi |
Część | pierwsza |
Rozdział | XXXI |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przez pustą teraz salę pasażerską przechodził jeden z urzędników.
— Panie — zapytał Leopold, chwytając się ostatniej nadziei — czy to z Troyes pociąg przyszedł?
— Nie, panie — odpowiedział urzędnik. — Pociąg z Troyes nadejdzie dopiero za dziesięć minut, gdyż się o kwandrans spóźnił.
— Dla czego?
— Zdaje się, że śniegi spadły...
— Dziękuję za objaśnienie.
Zbieg z Troyes uczuł, że mu z ramion spadł straszny ciężar i wyszedł, aby odetchnąć świeżem powietrzém...
— Kwandrans opóźnienia — szepnął ocierając spocone czoło. — Nie ma nic straconego... — Przyjedzie... Ależ, do kroćset, przestraszyłem się!...
Urzędnik prawdę powiedział.
O sześćdziesiąt kilometrów od Paryża spadł śnieg obfity i zawiadowca stacyi Ozouer-la-Ferriére, zapowiedział telegrafem o nieuniknionem opóźnienia pociągu.
Kilka Wyrazów wyrzeczonych przez nadkonduktora do jednego z podwładnych, uprzedziły Renatę o tem opóźnieniu, które ją nabawiało prawdziwą niespokojnością.
Przypomniała sobie, co się stało niedaleko Maison-Rouge, po jej wyjeździć z Troyes z Urszulą Sollier i nie bez przestrachu mówiła sobie, że ten wypadek mógł się powtórzyć.
Co się z nią stanie, jeżeli będzie zmuszona zatrzymać się w drodze?
Do kogo się uda?
Więc jej matka będzie jej czekała napróżno?
Uwagi te napastowały umysł dziewczęcia i sprawiały jej okrutne cierpienie podczas chwilowego opóźnienia na stacyi Ozouer-la-Ferriére.
Nareszcie pociąg puścił się w drogę.
Renata się uspokoiła.
Zbliżano się do Paryża.
Niepokój nowego rodzaju opanował biedne dziewczę.
— Kogóż za przybyciem napotkam? — zapytywała sama siebie. — Jak mnie będzie mógł poznać ten co na mnie czeka?
Pytanie to pozostało bez odpowiedzi.
Było ono w istocie dla niej nierozwiązanem i gdyby nie zaślepienie, spowodowane nadmiarem, przywiązania dziecięcego, ta niepewna okoliczność przedewszystkiem powinna była obudzić jej nieufność.
Pociąg zatrzymał się w Pantin, ostatniej stacyi przed Paryżem.
— Jedenaście minut... — szepnęła Renata — jeszcze jedenaście minut... i będę przy tym, co na mnie czeka i co mnie zaprowadzi w objęcia matki.
Rozczulenie i wzruszenie wynikające w skutek tej myśli sprowadziły grube łzy do oczu młodej panienki i niejako ją obłąkały.
Od tej chwili zdawało się jej, że jest pogrążona w ciągłem marzeniu.
Usta jej powtarzały bezwiednie:
— Moja matka... — zobaczę swoją matkę... uściskam swoją matkę...
Pociąg stanął.
Zaczęto wołać:
— Paryż!... Paryż!...
Renata zadrżała jak człowiek nagle obudzony.
Marzenie zmieniło się w rzeczywistość.
Znowu zaczęła się zapytywać sama siebie:
— Kogóż zobaczę? — Jakże ten co na mnie czeka, będzie mógł mnie poznać?
Otwierano drzwiczki.
Dziewczę wysiadło z wagonu i poszło wraz z tłumem zmierzającym do drzwi wychodowych.
— Proszę o bilet... — rzekł oficyalista.
Ona zapomniała o nim i bladła i rumieniła się kolejno, sądząc że go zgubiła, ale wreszcie przypomniała sobie, że go ma w portmonetce.
Był on w niej istotnie. — Oddała go, przeszła, i wszedłszy do sali, rzuciła na otaczających pomięszanym wzrokiem.
Leopold Lantier był na swojem stanowisku. Ujrzał on Renatę i zbliżył się do niej z uśmiechem tryumfu.
— Zdaje mi się, że panna Renata... — rzekł z ukłonem.
Córka Małgorzaty usłyszawszy te wyrazy uczuła w sercu elektryczne wstrząśnienie.
Spojrzała uważnie na mówiącego, ale nie mogła poznać zbiega z Troyes pod przebraniem wysokiego urzędnika i z twarzą starannie ucharakteryzowaną.
— Jestem rzeczy wiście Renata, — wyrzekła niepewnym głosem; — ale pan?
— Ja, kochane dziecię — odpowiedział nędznik — jestem autorem listu, który odebrałaś w Maison-Rouge... jestem przyjacielem twojej matki...
Te kilka słów znowu wpędziły Renatę na prąd dziecięcej egzaltacyi.
— Moja matko! — rzekła składając ręce. — O! panie, więc to prawda?... ja ją zobaczę...
— Ona cię oczekuje!...
I pan pisałeś z jej polecenia?
— Tak — kochane dziecię... — Ona cię niecierpliwie pragnie uściskać... Pójdź...
— Idę, ale wprzód trzeba odebrać moją walizę, z rzeczami...
I pokazywała Leopoldowi kwit...
Ten wziął go z jej ręki.
— Nie ma potrzeby opóźniać się... — odparł; — jutro mój służący zgłosi się po walizę... — Weź mnie pani pod rękę, zaprowadzę cię do po wozu matki...
— Idźmy... — rzekła Renata opierając się na ręku podanem jej przez nędznika.
Leopold był prawie tak pomięszany jak jego towarzyszka, lecz zupełnie z innego powodu. Zresztą zawsze umiejący nad sobą panować, zdołał umiejętnie ukryć swoje pomięszanie.
Przeprowadził Renatę przez plac, wyszedł z nią przez bramę wychodzącą na ulicę Metz i doprowadził ją do powozu.
Jarrelonge trząsł się z zimna na koźle, przeklinając mimowolne opóźnienie swego wspólnika.
Zaczęła padać gęsta, mgła, która go silnie zaniepokoiła.
Jeżeli zimno trwać będzie dalej, to bruk paryzki — dzięki tej mgle — wkrótce pokryje się gołoledzią, na której najlepiej podkuty koń nie będzie, mógł się utrzymać.
Leopold otworzył drzwiczki powozu, zdjął z uszanowaniem kapelusz i rzekł do Renaty:
— Proszę wsiadać.
— Towar załadowany — pomyślał Jarrelonge.
— Będę miał zaszczyt zająć miejsce obok pani... — mówił zbiegły więzień, a potem nim zamknął drzwiczki, dodał zwracając mowę do Jarrelonge’a — do pałacu...
Mniemany stangret posłuszny otrzymanemu poleceniu, poraz trzeci rzekł:
— Ja, mein hrr...
Renata nie mogła podejrzywać zasadzki; zresztą wyszukana grzeczność, obejście się człowieka z najlepszego towarzystwa, jakiem się odznaczał jej towarzysz, ten powóz prywatny, służący w liberyi, wszystko to powiększało jej ufność.
Jarrelonge zebrał lejce w lewem ręku i klasnął językiem.
Klacz ruszyła z miejsca.
Wiemy, że temu łotrowi nie brakowało doświadczenia.
Czując, że krok jest ślizki i pragnąc uniknąć możliwego wypadku, jechał on wolnym krokiem po drodze naprzód umówionej.
Leopold o nim nie myślał.
Cały się zajął córką Roberta Vallerand, a szło mu bardzo o to, aby w jej umyśle nie dopuścić żadnego podejrzenia.
— Drogie dziecię — rzekł biorąc ją za rękę, — winszuję ci, żeś bez wahania posłuchała głosu miłości dziecięcej! — Twoja matka będzie bardzo szczęśliwa, widząc to przywiązanie i bardzo dumną z twojej urody i wdzięków...
— Niezadługo ją zobaczę, czy tak panie! — wyrzekła córka Małgorzaty...
— Tak, niezadługo, ale nigdy dosyć wcześnie, stosownie do jej niecierpliwości.
— Zdaje mi się, że niecierpliwość ta nie może wyrównać mojej!... — Czy moja matka mieszka w Paryżu?...
— Tak.
— Niedaleko?
— Przeciwnie, bardzo daleko... na drugim końcu miasta.
— Jak ten koń wolno idzie!...
— To przez ostrożność... — Bruk obmarzł wskutek mgły i zrobił się bardzo ślizki... — Bądź cierpliwa...
— Jestem cierpliwą, panie... Ale chciałabym jak najprędzej uściskać matkę...
— Jest to uczucie bardzo naturalne, które ci zaszczyt przynosi.
— Jak się nazywa moja matka?
— Tak samo jak ty, Renata.
— Ale jej nazwisko?
Leopold odpowiedział, nadając swemu głosowi najsłodsze, najpieszczotliwsze brzmienie:
— Drogie dziecię, wiesz o tem że cię otacza tajemnica... — Będąc tylko przyjacielem i mandataryuszem twojej matki, nie mam prawa do udzielenia ci odpowiedzi... — Ona sama może i powinna ci oznajmić o tem, czego się pragniesz dowiedzieć.
— Zawsze tajemnice! zawsze! — szepnęło dziewczę z westchnieniem.
— Już one będą nie długie!...
— To prawda... — Czekałam przez dziewiętnaście lat... mogę jeszcze poczekać przez godzinę... — Tak więc, moja matka czuwała nademną wśród otaczających mnie ciemności?
— Od samego dziecięctwa i Bogu wiadomo jak cię kochała! — Znalazła ona sposób zniweczenia projektów tego, co cię jej wydarł i napróżno się przechwalał, że zatarł twoje ślady, ale dopóki ten człowiek żył, nie mogła ani się udać do ciebie, ani cię do siebie wezwać.
— Biedna matka! — Ona bardzo cierpiała, nieprawdaż?
— Tak jest, bardzo! Serce jej się krwawiło... łzy nie osychały...
— Dowiedziałam się o tem z pańskiego listu i nie wahałam się...
— Miałaś słuszność, żeś uciekła od tej kobiety, nieprzyjaciółki, i posłusznej pogrobowym rozkazom prześladowcy twojej matki.
— Oszukałam jej baczność... — Czy ona spostrzegłszy moją ucieczkę, będzie mogła co przeciw mnie przedsięwziąść?...
— Nie! — Teraz jest ona bezsilna... — Czując że jest zwyciężoną, będzie milczała.