Zemsta za zemstę/Tom piąty/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | piąty |
Część | trzecia |
Rozdział | XIV |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wnosząc niebezzasadnie, że dom podobny nie musiał mieć odźwiernego, Jarrelonge wszedł do składu serów, mówiąc do siebie zcicha.
— Byleby ten choć rozumiał po francuzku...
Uspokoił się słysząc, jak handlarz go pytał czegoby żądał i odpowiedział następującym pytaniem.
— Czy nie znasz pan w tym domu niejakiego Oskara Loos?
— Znam, panie.
— Na którem on mieszka piętrze?
— Na drugiem, lecz wątpię czy pan go zastaniesz...
— A, do licha! Kiedyż go można zastać?
— Nie wiem, ale niech pan zawsze wejdzie... — Jest tam jego matka, która pana objaśni.
Uwolniony więzień wszedł na chwiejące się schody i zlekka zapukał do drzwi na drugiem piętrze.
Ktoś gardłowym głosem zawołał:
— Proszę wejść..?
Popchnął drzwi, przestąpił próg i w izbie obrzydliwej powierzchowności i zrujnowanej, w której panował największy nieład, ujrzał sześćdziesięcioletnią kobietę podejrzanej miny w połatanym czepku, siedzącą przy kominie.
Na kominie tym stał kociołek pełen wrzącego płynu.
Stara nie podnosząc się, zawołała opryskliwym tonem:
— Czego pan chcesz?
— Chciałbym się widzieć z pani synem.
— Na co?
— Mam z nim coś pomówić...
Stara przybrała rozwścieczoną minę i wstrząsając pogrzebaczem trzymanym w ręku.
— Do milion! to wiadomo co mu pan masz powiedzieć! Pan wiesz, że Oskar przywiózł z Paryża kilka groszy uczciwie zarobionych przez pracę, i jak wszyscy próżniacy flamandzcy, przychodzisz po niego, aby ci fundował piwo z Louvain i farb... A! łajdaki!.... wciągają go, obdzierają, wyciągają na wydatki po za domem, gdy tymczasem ja, jego matka, siedzę w domu jedząc kartofle gotowane bez masła i szmalcu!... Ach! żeby się raz to życie skończyło!...
— Stara nie bardzo przystępna!... — pomyślał Jarrelonge. — Idzie o to aby ją ugłaskać...
Poczem głośno dodał:
— Mylisz się, kochana pani... Ja nie mam zamiaru wciągać jej syna w rozpustę, gdyż sam jestem porządnym człowiekiem i tylko uczciwych ludzi szanuję... Przybywam umyślnie z Brukselli, aby zaproponować synowi pani robotę u mego majstra...
— Więc pański majster jest stolarzem?
— Tak jest, majstrem stolarskim, a ja czeladnikiem... — odparł Jarrelonge — chwytając w lot objawienie.
— No, to nie sądzę, aby się Oskar dał namówić... Zresztą, on nie musi znać swojego rzemiosła, przepędziwszy trzy lat na kolei, na której, lepiej by zrobił gdyby był został...
— Ręka się prędko wprawia i jeżeliby chciał...
— Tak, jeżeliby, chciał... ale on będzie wołał nic nie robić, zajadając surową szynkę i zapijając ją piwem i jałowcówką, aż dopóki nie znajdzie się pod stołem... To tam znikają jego oszczędności...
— Można mu dawać dobre rady...
— Spróbuj pan... to pańska rzecz.
— Czy on prędko po wróci?
— Czy ja wiem?... Czasem go po dwa dni nie widuję...
— Gdziebym go mógł zastać?
— U wszystkich szynkarzy fara i wódki, a tych nie brak w Antwerpii!...
— Ależ musi być miejsce, w którem on bywa przeważnie i w ktorém, naturalnie, mógłbym go najprędzej zastać?...
— A więc, miejsce, które on najwięcej lubi, jest szynk przy porcie, pod szyldem: „Schadzka marynarzy“.
— Bardzo dziękuję, kochana pani, idę tam, a pani zrób mi przyjemność przyjmując to, co pani pozwoli dodać trochę masła do twoich kartofli...
To mówiąc, Jarrelonge podawał matce Loos sztukę pięciofrankową.
„Ta rzuciła się na pieniądz, jak sęp na żywą zdobycz i chrapliwym, drżącym z radości głosem wybełkotała:
— Toż to się dziś uraczę jałowcówką!...
Uwolniony więzień wyszedł z izby, a następnie z domu, rozpytał się o drogę, którą miał się udać, i skierował się ku portowi, mówiąc;:
— Oto są zawikłania, które młodemu człowiekowi coraz więcej stawać będą na przeszkodzie... Zanim on znajdzie Oskara, ją kupię od niego wzmiankowane papiery, jeżeli je ma jeszcze.
Jarrelonge przyszedł do portu.
Wybrzeża założone z towarami, wielkie, okręty i lodzie różnego rodzaju na Skaldzie, wywarły na bandytę silne wrażenie, ale nie miał czasu unosić się nad tym żywym i malowniczym widokiem.
Najważniejszą dlań rzeczą było bezzwłocznie odnaleźć ulubioną szynkownię Oskara.
Jeden z tragarzy mu ją wskazał.
W dwie minuty doszedł do „Schadzki marynarzy“, szynku ostatniego gatunku, którego pozór nie miał nic pociągającego. Przeciwnie...
W zkie okienka i o małych szybkach zielonawego koloru, widniały w poczerniałych murach.
Ogromna sala o bardzo nizkim suficie .prawie czarnym, była umeblowana zatłuszczonemi stołami i ławkami.
Za tą salą znajdowały się gabinety, z których każdy mógł pomieścić około dziesięciu osób.
Jarrelonge wszedł do zakładu i z początku nie wiele mógł rozróżnić przez gęsty dym, Wydobywający się z otworu mnóstwa fajek.
Jednocześnie dziwna mięszanina języków uderzała nieprzyjemnie jego ucho.
Mówiono jednocześnie po niemiecku, po włosku, po francuzku, po angielsku, flamandzku, po hiszpańsku i t. d., a raczej krzyczano, kłócono się, klęto temi rozmaitemi językami.
Zwolna wzrok Jarrelonge’a mógł bez względu na dym, pochwycić kilka szczegółów obrazu skreślonego przez nas w ogólnyoh zarysach.
Nędznik w Paryżu widział dużo jaskiń i dziur, lecz mu siał przyznać, że nic nie znał podobnie nikczemnego, podobnie śmiesznie złowrogiego.
Do typów wiecznie świeżych i żyjących, malowanych przez Dawida Teniera i innych mistrzów flamandzkich, łączyły się fizyognomie szubieniczne i sylwetki bandytów należących do wszystkich krajów świata.
Gospodarz zakładu palący tak jak i jego goście z długiej fajki z białej glinki, siedział za kantorem obity, poczerniałą blachą mosiężną.
Jarrelonge zbliżył się do niego i kłaniając mu się grzecznie, rzekł:
— Proszę o szklankę rumu Jamajka, jeśli łaska i objaśnienie:
Gospodarz podał trunek na kantor i czekał:
Uwolniony więzień mówił dalej:
— Czy pan znasz niejakiego Oskara Loos?
— Znam.
— Czy on jest tutaj obecnie?
— Jest.
— Czy byś mi go pan niepokazał?
— I owszem... Widzisz pan tam, w rogu, stół na którym stoi wazka?
— Doskonale widzę.
— Oskar Loos jest ten, co ma na głowie czapkę wydrzaną, taką samą jak ja...
— Dziękuję i proszę jeszcze o jedną szklankę...
Jarrelonge wzmocnięny na duchu tą podwójną, dozą trunku, zapłacił i skierował się ku stołowi w kącie.
Przy nim siedziało pięciu ludzi.
Czterech z nich grało w karty.
Do grających należał Oskar.
Piąty spoglądał okiem ogłupiałym z opilstwa na jałowcówkę, palącą się w metalowej wazce.
Były robotnik kolejowy cały był grą zajęty.
Jednakże ujrzawszy, że ktoś obcy zatrzymał się w końcu stołu i przygląda mu się uważnie, podniósł głowę i zmarszczył brwi.
— Do pana mam interes, panie Loos... — rzekł do niego Jarrelonge z najuprzejmiejszą miną.
— Do mnie?... — rzekł Oskar zdziwiony.
— Tak, lecz jak pan skończysz.
Gra została przerwana.
Inni gracze przyglądali się kolejno francuzowi i mówili coś z cicha do siebie po flamandzku.
Od zjawienia się Jarrelonge’a, Oskar nie potrafił ukryć swojej niespokojności.
Gdy rozdawano karty on mruczał.
— Czego pan chcesz odemnie?
— Czyś pan skończył?
— Nie, ale z tem wszystkiem możesz pan mówić.
— To co ci mam powiedzieć, mój stary, nie mówi się, tylko się gwiżdże... — odparł uwolniony więzień, który śród tych łotrów odzyskiwał swoją powagę wysłużonego. bandyty.
Niespokojność Oskara Loos zwiększała śię.
Irytowało go to, że nierozumiał odpowiedzi nieznajomego.
— Godferdam!... — zawołał wzruszając ramionami. — Idź pan gdzieindziej gwizdać, jeżeli gwizdanie to nie jest przyjemne.
— Słychać je z Paryża.
— Usta Oskara poruszyło nieznaczne drżenie.
Oczy j ego niespokojnie się poruszyły.
— Tak, do kroćset! z Paryża... — powtórzył Jarrelonge. — Z dworca kolei Wschodniej i od wagonu Nr. 1326.
Były robotnik kolejowy zbladł bardzo.