Zemsta za zemstę/Tom piąty/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | piąty |
Część | trzecia |
Rozdział | XIII |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Czy pan masz jakie ważne przy czyny, aby tak mówić? — zapytał podprokurator.
— Zdaje mi się że mam... — odpowiedział Paskal.
— Jakie?
— W rozmowie o której przed chwilą; wspominałem, mój wuj nie ukrywał przedemną, że jego kapitały wydawały mu się pewniejsze u notaryasża, niż we własnym domu...
— Czy wymienił jakie nazwisko?
— Powiedział mi, że pan Audouard, notaryusz w Nogent-sur-Seine posiadał jego całkowite zaufanie.
— Jest to dosyć waźnem, co mi pan powiadasz, iż warto o tem pomyśleć... Zaczekaj pan chwilkę... Poradzę się pod tym względem prokuratora rzeczypospolitej...
— Proszę pana.
Podprokurator wyszedł.
Paskal zostawszy sam, otarł czoło zroszone kroplami potu, chociaż w gabinecie nie było gorąco.
Posłuszny radom swego krewnego, budowniczy rozpoczął grę grubą.
Budowla wzniesiona tak pracowicie, mogła runąć, ale powodzenie wydawało się pewnem, jeżeli spadkobierczyni Roberta Valleranda pozostania na zawsze nieznaną a Leopold rzekł do Paskala:
— Tym razem Renata nam nie umknięto.
W pięć minut podprokurator powrócił.
— Prokuratora zajęło to coś pan powiedział, — rzekł. — Mam rozkaz zatelegrafować do notaryusza w Nogent-sur-Seine, wzywając go tu bezzwłocznie. — Czy pan musisz dziś koniecznie wracać do Paryża?
— Czyżby obecność moja w Troyes była niezbędną? — zapytał Paskal.
— Przynajmniej byłaby bardzo użyteczną.
— Wyślę więc depeszę do mego zastępcy z zawiadomieniem, że moja nieobecność się przedłuży i dam mu instrukcye...
— Tak będzie najlepiej... Gdzieś się pan zatrzymał?
— W „Hotelu Prefektury“.
— Przyszlę więc tam do pana, jak nam pan będziesz potrzebny.
— Dziękuję panu, będę na rozkazy...
Paskal wyszedł.
Podprokurator natychmiast napisał depeszę, wzywającą do sądu w Troyes notaryusza z Nogent-sur-Seine i zadzwonił na woźnego.
— Do telegrafu... — rzekł. — Odpowiedź; zapłacona...
W półtorej godziny oczekiwana odpowiedź nadeszła do biura prokuratora rzeczy pospolitej.
Podpisana była przez, pierwszego dependenta i brzmiała tak:
„Pan Audouard wyjechał. Wróci w niedzielę wieczorem. Nie wiem gdzie go szukać. Co czynić?“
Drugi telegram wysiany natychmiast, wzywał notariusza o przybycie w poniedziałek, o pierwszej w południe do sądu.
To załatwiwszy, podprokurator napisał do Paskala, uprzedzając go o zwłoce jakiej interes uległ, i zwalniąjąc go aż do następnego poniedziałku.
— Tem lepiej! — pomyślał przedsiębiorca. Leopold będzie miał czas działać i nie trzeba się będzie obawiać nieprawej córki... Trzeba się z nim o tem porozumieć...
— Pociąg przechodzący przez Troyes o piątej minut trzydzieści pięć zabrał Paskala, który o dziewiątej wieczorem wrócił do swego domu przy ulicy Picpus.
∗
∗ ∗ |
Wiemy, iż Jarrelonge o jedenastej minut pięćdziesiąt wsiadł do pociągu passażerskiego, idącego do Brukseili.
Podróż trwać miała dwanaście godzin.
Paweł Lantier wyjeżdżając na drugi dzień pociągiem pośpiesznym, potrzebował połowę tylko tego czasu do przebycia tej przestrzeni, ale bandyta zyskiwał blizko dwie godziny i takowe miały mu wystarczyć.
Uwolniony więzień zwykle sypiał jadąc koleją.
jak gdyby w swoim łóżku, kołysany ruchem wagonów po szynach.
Tej nocy było inaczej.
Wciśnięty w kąt, z twarzą okręconą szalem, i siedząc w towarzystwie czterech podróżnych, Jarrelonge udawał że drzemie, lecz w istocie rozmyślał.
Przybywszy do Maubeuge, trochę przed dziewiątą zrana, wyszedł ze swojej nieruchomości.
Zapowiadano postój przez pięćdziesiąt minut.
— Zjem tu śniadanie... — pomyślał nędznik. — W Brukselli może nie będę miał czasu... Korzystajmy z okoliczności...
Zasiadł więc w bufecie, kazał sobie podać obfite śniadanie, dobrze zapił, a gdy służba zawołała: „Panowie, pociąg odchodzi!...“ powrócił do swego przedziału, gdzie znowu zamknąwszy oczy, zaczął dalej rozmyślać.
O dwunastej minut dziesięć, pociąg wjeżdżał na dworzec brukselski.
Nie potrzebując kłopotać się bagażem, Jarrelonge spiesznie stanął u drzwi wychodowych.
Nie znając Brukselli musiał się poinformować.
— Gdzie się wsiada do pociągu idącego do Antwerpii? — zapytał posługacza.
— Na dworcu Północnym, na drugim końcu miasta. Tramwaj stojący naprzeciw, zawiezie tam pana...
I posługacz wskazał na początek linii tramwajowej.
Na linii stały dwa powozy.
Jeden z nich miał ruszyć w drogę.
Jarrelonge wsiadł do niego i wysiadł na Stacyi drogi Północnej.
W sali passażerskiej dowiedział się, że pociąg do Antwerpii odchodzi za dwadzieścia minut.
Przechadzał się tu i owdzie, przyglądając się twarzom.
W ogólności wydawały mu się zasępione.
Spojrzenia były przyćmione; — wszyscy się nudzili, jak się zdawało.
Poruzmawiano po flamandzka, po wallońsku po francuzku.
— Jaka mięszanina! — pomyślał bandyta. — Ot to. wieża Babel!
Po upływie dwudziestu minut kupił bilet i wsiadł do wagonu.
O drugiej przyjechał do Antwerpii.
Ze stacyi leżącej na bulwarze, czy też ulicy Keyser, widać rysującą się całą panoramę miasta.
Jarrelonge zatrzymał się.
— Teraz idzie o to ażeby nie zasnąć... — rzekł drapiąc się w uchę, — Trzeba jak najprędzej wyszukać Oskąra Lops i w tym celu zasięgnąć informacyj.
Przystępując więc do jakiegoś przechodnią, odezwał się jak najuprzejmiejszym tonem:
— Przepraszam pana... czy byś pan nie był łaskaw mnie objaśnić...
— Nie rozumiem... — przerwał przechodzący najczystszym flamandzkim językiem i poszedł dalej.
— Do djabła — szepnął Jarrelonge ze skrzywienïem. — Godferdam mówiący po jawańsku! Czyja nie spotkam kogo, coby jako tako mówił po francuzku?
Nadchodziła jakaś kobieta.
— Ulica Vieille Chaussé, jeśli łaska?... — rzekł zastępując jej drogę.
Niestety! kobieta zrobiła duże oczy i potrząsnęła głową, mówiąc coś niezrozumiałego.
— Jeszcze flamandka! — pomyślał podróżny z zawodem. Co tu robić? A! wiem... Przecież tutaj, tak samo jak wszędzie, muszą być policyanci, — a ci mnie zrozumieją...
Jarrelonge przerwał sobie, aby dalej mówić.
— Doprawdy, staję się głupowaty... Zaczepiać policyanta, aby się przyjrzał memu cyferblatomwi i kiedykolwiek go sobie przypomniał... To nie byłoby zręcznem... Co tu robić?
Rozprawiając sam z sobą, nędznik szedł.
Stanął przed dosyć, dużą budowlą, mającą pozór teatru.
Na frontonie dawał się czytać napis: Alhambra.
Afisze poprzyklejane przy drzwiach, były drukowane po francusku.
— Wybornie! — pomyślał uwolniony więzień. — Tu rozumią moją mowę; są więc ludzie którzy nią mówią.
Z pod perystylu wyszła nieduża kobietka, ruchliwa i ubrana elegancko, choć w toalecie trochę podniszczonej.
— Czy pani jesteś francuzką? — zapytał Jarrelonge z ukłonem.
— Tak jest, panie.
— No to jestem ocalony! Czy może mi pani wskazać, gdzie jest ulica Vieille-Chaussé?
— Nie panie, ale tam, na rogu ulicy w dystrybucyi tytuniu znajdziesz pan posłańca mówiącego po francuzku i ten może pana poinformować...
Jarrelonge podziękował, puścił się we wskazanym kierunku, spotkał posłańca i rzekł do niego.
— Ulica Vieille-Chaussé, mój zuchu?
— Zaprowadzę pana, to ztąd niedaleko... Niech pan idzie ze mną...
Po pięciu minutach drogi, człowiek ów wyciągnął rękę ku tabliczce i rzekł.
— Jesteśmy.
Francuz włożył dwa franki w rękę przewodnika który ucieszony taką gratką, zawołał.
— Jeżelibyś mnie pan potrzebował, to zawsze jestem w dystrybucyi, gotów na pańskie usługi...
— Dobrze...
Zostawszy sam, Jarrelonge przyjrzał się domom, i postąpiwszy parę kroków, stanął przed numerem trzydziestym pierwszym.
Była to stara budowla lichej powierzchowności, z dwoma sklepami na dole.
W jednym mieścił się przekupień serów.
W drugim sprzedawano ryby solone i wędzone.
Z obudwu wydobywał się odór zabijający.
Pomiędzy sklepami znajdowała się sień ciemna i cuchnąca, tak samo jak sień domu, w którym belgijczyk mieszkał w Paryżu przy ulicy des Recollets.