Zemsta za zemstę/Tom szósty/XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom szósty
Część trzecia
Rozdział XIV
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Tytuł orygin. La fille de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XIV.

— No — zapytał pijak — a jak będę w Troyes? — Od szóstej do południa zrobisz z czasem co ci się będzie podobało... — odpowiedział Leopold. — W południe przyjdziesz do mnie pod Czerwony Kapelusz przy ulicy Portowej... Jest to miejsce, gdzie można beż przeszkody pić i rozmawiać... Tam, w zamian za przyniesione listy, wręczę ci trzy tysiące franków.
— Rozumiem.
— Czyś nic nie zapomniał?
— Nie. W nocy o trzeciej wejść do numeru trzeciego w hotelu pod Łabędziem krzyżowym... o czwartej na kolei... w południe przy ulicy Portowej pod Czerwonym Kapeluszem, po odbiór trzech tysięcy franków.
— Masz tu prócz tego sto franków na koszta podróży i hotel... — rzekł były więzień, dając pijakowi pięć luidorów. Zapłać tutaj rachunek i ruszaj...
ja odchodzę... Jutro, w południe, pod Czerwonym kapeluszem.
— Do jutra.
Ryszard zeszedł do kantoru hotelowego i zapłacił co był winien.
W pół godziny później znajdował się w numerze hotelu pod Łabedziem krzyżowym.
Kazał sobie przynieść karafeczkę koniaku i zamknął się zapłaciwszy z góry należność za numer i mówiąc, że musi wyjechać o świcie i potrzebuje odpocząć.
Brat Ryszarda Beralle doskonale pojmował, że dla dokonania tego co zamierzał, potrzebna mu była całkowita krew zimna.
Pił jednakże, lecz z umiarkowaniem, w sposób, ażeby nie odurzyć swego umysłu i nie ubezwładnić ruchów.
Oczekiwanie miało być długie i wskutek tego nudne, ale pieniądze które miał w kieszeni i które miał wkrótce odebrać, kazały mu mieć cierpliwość.
Zabijał czas myśląc o przyszłości i układając projekta, które wyobraźnia podbudzona przez koniak przedstawiała mu w najświetniejszych kolorach.
Leopold Lantier, jak czytelnikom wiadomo, był to lis przebiegły, który nie zaniedbywał żadnej ostrożności, jeżeli ta wydała mu się potrzebną.
Od czasu śmierci Jarrelonge’a, nie raz badał słabe i silne strony swego położenia.
Czuł on z góry, że będzie zgubiony, jeżeli wpadnie w ręce sprawiedliwości.
Z tém wszystkiem jednak, chciał dążyć aż do końca, ale Renata która była jego pierwszą ofiarą — i która niewątpliwie miała być ostatnią, nabawiała go nieprzezwyciężonym przestrachem.
— Pierwszy raz jakimś cudem znikła ona śmierci... — mówił sam do siebie. — Czy druga próba nie przyniesie mi nieszczęścia?
Jednakże córka Małgorzaty musiała zniknąć, inaczej wszystko się miało zawalić; ale Leopold nie śmiał działać sam, co byłby uczynił w każdym innym razie i zasłaniał się drugim wspólnikiem, który nie znając go, nie mógł go zdradzić w razie niepowodzenia i brał sam na siebie całą odpowiedzialność za zbrodnię.
Życie Renaty w tej chwili znajdowało się w rękach Ryszarda Beralle.
Spadkobierczyni Roberta Vallerand pewno będzie usiłowała stawić opór, będzie próbowała wołać o pomoc i pijak, ogarnięty wściekłością bezwiednego bydlęcia, udusi ją ażeby milczała.
Były więzień doświadczał takiej, niespokojności, umysł jego dręczyły takie ponure przeczucia, że nie obciął zostać na scenie zbrodni w Nogent-sur-Seine...
Dla tego też zdecydował się dopiero w Troyes dowiedzieć się nazajutrz, o rozwiązaniu tego dramatu.
Ale w Troyes trzeba było zmienić powierzchowność i stworzyć nową osobistość, celem oszukania badawczych spojrzeń agentów, którzyby go mogli napotkać i poznać.
Jakim że sposobem bandyta ten cel osiągnie, skoro wyjechał do Nogent-sur-Seine, nie zabrawszy przebrania z sobą.
Najprościej było pojechać do Paryża i wrócić do Troyes pod nową postacią.
Nie namyślał się i o czwartej, minucie czterdziestej drugiej wyjechał do stolicy.
Przybywszy o ósmej minucie piątej, udał się na ulicę Navarin, gdzie się przebrał i ucharakteryzował tak, jak był wtedy gdy przychodził do pani Laurier kupować koronki, pod nazwiskiem Izydora Augusta Fradin.
Tak zmieniony, poszedł na obiad do podrzędnej restauracyi na bulwarze Strasburgskim, palił cygara suszył kufle i o dwunastej minut trzydzieści pięć», wsiadł do pociągu z powrotem do Troyes.
Pociąg ten przechodzący przez Nogent-sur-Seine o godzinie czwartej minut jedenaście był ten sam» którym Ryszard po dokonaniu swego zadania w hotelu pod „Łabędziem-krzyżowym“ miał również jechać.
— Zobaczę jak będzie wsiadał do wagonu... — pomyślał Leopolda. — Po przybyciu do Troyes pozostanie mi tylko odebrać paczkę i dać pieniądze... Nie pomyślałem o tém... A jednak to jest rzecz bardzo prosta i praktyczna i to mnie uwolni od chodzenia, pod „Czerwony kapelusz“.
Zostawimy bandy tę z jego myślami i poprosimy czytelnika, aby się cofnął i chciał nam towarzyszyć do domku w Port-Creteil.
Wierny, że jasnowłosa Zirza chciała krzyczeć o ratunek, wołać o pomoc, w chwili gdy Leopold Lantier mówił jej, że została otruta i umrze zamiast Renaty, której był nieprzyjacielem.
Z jej ściśnionego gardła, żaden głos nie mógł się wydobyć.
Upadła bezwładna na podłogę.
Nędznik ukląkłszy przy niej, przyłożył rękę do jej serca, którego bicia nie poczuł.
Wniósł z tego że Zirza nie żyła, ale tego nie mógł zrozumieć, że symptomata otrucia tak mało były zgodne z opisem Paskala Lantier.
Pewno różnica skutków pochodziła z różnicy Leopold poprzestał na tem wyjaśnieniu i odtąd nie zajmował się tym mniej ważnym szczegółem.
— Główna rzecz, że zadanie dokonane... — myślał sobie zbieg z więzienia.
My się z tem zdaniem nie zgadzamy. Winniśmy czytelnikom wyjaśnienie i to damy w krótkości.
Przypomnijmy sobie, że w chwili gdy truciciel wsypywał do butelki szartrezy szczyptę proszku krotala, płyn nagle zmienił kolor i z jasno-żółtego zmienił się w kolor ciemnego topazu.
Co to miało znaczyć?
Zaraz się dowiemy.
Jasnowłosa Zirza leżała wyciągnięta na dywanie.
Ciało młodej kobiety miało trupią sztywność.
Ręce miała skurczone, kończyny jak lód zimne, usta blade, oczy zamglone i szkliste.
Jeżeli to nie była śmierć, to przynajmniej jej wierny obraz.
Jednakże Izabella żyła.
Jedna z substancyj z jakich się składa likier z Wielkiej Kartuzy, jest przeciwtrucizną dla proszku krotala, który zmieniony przez zmięszanie z trunkiem, utracił swoje własności trojące i stał się silnym narkotykiem.
Zirza spała snem, który był podobny do śmierci i miał trwać długo.
Upłynęło całe po obiedzie.
Przeszła noc...
Ukazała się jutrzenka.
Młoda kobieta ciągle leżała beż ruchu. Skończył się dzień rozpoczęty, noc miała nadejść powtórnie.
Od chwili opuszczenia domku przez Leopolda pewnego, że zostawia w nim trupa, upłynęło wiele godzin.
Nagle ciałem Zirzy lekki dreszcz wstrząsnął.
Członki jej zdawały się odzyskiwać trochę sprężystości.
Otworzyła oczy, ale jeszcze była pod wpływem narkotyku.
Powieki jej znowu opadły.
Upłynęło pół godziny.
Oddech stał się regularniejszym.
Zdawało się dziewczynie, że krew zastygła w jej żyłach, odzyskiwała swoje gorąco i znowu zaczynała krążyć.
Poniosła ręce do piersi a potem do czoła.
Oczy jej otworzyły się powtórnie.
Podniosła się i po wiodła wzrokiem w około, spodziewając się, że coś odkryje śród otaczających ją ciemności.
Poruszyły się jej usta.
— Gdzie ja jestem?... — szepnęła.
Niepodobieństwem było dla niej odpowiedzieć, gdyż w umyśle jej panowały jeszcze głębokie ciemności.
Wzrok jej błądzący |w próżni, nagle dostrzegł blady promyk światła, przeciskający się przez źle schodzące. się okiennice.
Chciała się podnieść.
Zdawało się, że jej nogi są sparaliżowane.
Ale w skutek gwałtownego wysiłku udało jej się stanąć na nogach; jednakże, gdyby przypadkiem, w odległości ręki nie była znalazła stołu o który się mogła oprzeć, byłaby upadła.
Oparłszy się o ten stół, czekała.
Zimny pot zwilżał korzenie jej włosów, skronie jej były, jak gdyby kleszczami ściśnione.
Nagle na dworze zabrzmiał brzęk dzwonka.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.