Zemsta za zemstę/Tom szósty/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | szósty |
Część | trzecia |
Rozdział | XIII |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gospodarz, mały gruby człowieczek, nazwiskiem Marot, wydawał służącym rozkazy.
Leopold nadstawił ucha.
Przybywszy z zamiarem dowiedzenia się, w której części hotelu mieszkała Renata, został zadowolony stosownie do życzenia.
Na progu sali ukazała się służąca.
— Czy kto dzwonił z numeru trzeciego?... — rzekł gospodarz.
— Tak panie... To ta młoda panienka, co sama przyszła...
— Czegóż ona chce?
— Kazała sobie napalić na kominku...
— No, to napal, a żywo...
Służąca zaczęła przewracać po szufladzie bufetu.
— Czego tam u djabła szukasz? — rzekł znowu gospodarz niecierpliwie.
— Klucza, proszę pana, aby nie niepokoić tej panienki, która wyjmuje klucz z zamku.
— Klucza!... — powtórzył grubas. — Cóżeś zrobiła ze swoim?
— Gdzieś mi się zapodział, proszę pana... — wybąkała służąca zarumieniona.
I jednocześnie wydobywała z szuflady klucz, który się nadawał do zamków wszystkich pokojów hotelowych. Przy kluczu tym wisiał na szpagacie kawałek czerwonej tektury.
Gospodarz wzruszył ramionami, wyjął zupełnie podobny klucz z kieszeni i zawołał:
— Połóż ten klucz... Oto masz swój... Czy wiesz gdziem go znalazł, ty nieporządna dziewczyno?
— Nie, panie... nie wiem...
— W bramie... na ziemi... na bruku.
— Musiałam go upuścić, proszę pana.
— Do kroćset, ja myślę... Weź że go, i na przyszłość bądź baczniejsza, bo inaczej pójdziesz precz.
Służąca nic nie odpowiedziawszy wyszła ze spuszczoną głową.
Leopold nie stracił ani jednego wyrazu z tej rozmowy.
Podano mu kawę.
Wlewając do niej kieliszek kirszu, myślał sobie:
— Mała mieszka pod numerem trzecim i wiem gdzie się znajduje klucz otwierający wszystkie zamki... Ot co djabelnie ułatwi robotę!...
Zbiegły więzień wysączył swoi e pół filiżanki, zapalił cygaro i zawołał o rachunek.
Przyniósł mu go gospodarz.
— Mój panie — rzekł do niego Leopold — mam pana prosić o jedną małą przysługę...
— Jeżeli tylko w mojej mocy, to gotów jestem ją wyświadczyć.
— Idzie po prostu o zmianę banknotu...
— Nic łatwiejszego.
Zbieg z Troyes podał bilet pięćset frankowy grubasowi, który go wziął i dodał:
— Pójdę po drobne do swego mieszkania...
— Bardzo dobrze, dziękuję panu...
Gospodarz wyszedł.
Zaledwie zaczął wchodzić na schody, których stopnie trzeszczały pod jego ciężarem, gdy Leopold wstał spiesznie, wszedł do głównej sali, obecnie pustej, odsunął szufladę bufetu, ujrzał klucz bardzo łatwy do poznania po etykiecie z czerwonej tektury, wziął go i schował do kieszeni.
Poczem powrócił na swoje miejsce i nucąc zcicha czekał.
W pięć minut grubas powrócił, przynosząc pięćset franków w złocie.
Leopold zaspokoił swój rachunek, powtórnie podziękował, wyszedł z Hotelu pod Łabędziem krzyżowym, skierował się do dworca kolei żelaznej, wszedł do sali pasażerskiej i rozpatrzył rozkład jazdy.
Z Nogent-sur-Seine do Troyes, kursuje kilka pociągów, wieczorem i w nocy.
Były więzień zanotował sobie godziny w swojej książeczce.
Godziny te były: 8 minut 42; 11 m. 8; 12 m. 32 i 4 m. 11 zrana.
To uczyniwszy, powrócił do małej oberży i do pokoju, w którym nocował, wyjął z walizy rewolwer, nóż w kształcie sztyletu, maleńką ślepą latareczkę, i wszedł do sąsiedniego pokoju, zajmowanego przez Ryszarda Beralle.
Ten czekał na niego.
Wypróżniwszy przy śniadaniu trzy czy cztery butelki dla ogłuszenia się, i dla zmuszenia sumienia aby zamilkło, wrócił do siebie i rzuciwszy się na łóżko, leżał jak kloc bezwładny, lecz nie spał.
Leopold dobrze ocenił tę naturę miękką i niesprężystą.
Wewnętrzny głos wołał na Ryszarda: — „Co czynisz nieszczęśliwy! Co ty chcesz zrobić?“
Słyszał ten głos, ale nie czuł ani siły, ani odwagi być mu posłusznym, a widząc że ma pełne kieszenie, długi popłacone i w perspektywie okrągłą sumkę, nie cofał się przed myślą o hańbiącym czynie, który miał popełnić i odpowiadał temu wewnętrznemu głosowi:
— Na tym świecie, każdy dla siebie!... Będę miał fundusz wymagany przez mamę Bandu... Ubóstwiam Wirginię i Wirginia będzie moją żoną...
Potem dla przekonania siebie samego dodawał:
— Zresztą, tu nie idzie o kradzież... Wołałbym sobie uciąć prawą rękę, niż wziąść komu choć grosz. Tutaj idzie o wyświadczenie przysługi przyjacielowi bogatemu i hojnemu, który się ma za oszukanego i chce wiedzieć czego się ma trzymać... Słowo honoru, byłbym zadowolony, gdyby mi kto Wyświadczył toż samo, jeżelibym podejrzywał Wirginię. A potem, ten człowiek jest moim wybawcą... Wstrzymał mnie w chwili, gdym miał skoczyć do wody jak głupiec... Przynajmniej trzeba się okazać wdzięcznym i starać mu się odpłacić...
Opilstwo zwolna ogarniało głowę Ryszarda, zagłuszyło jego sumienie i ukazywało jako naturalny, a nawet zacny, ów niegodziwy czyń zalecony i opłacony przez mniemanego Pawła Pelissiera.
Ten ostatni od pierwszego rzutu oka ocenił stan fizyczny i moralny młodzieńca, którego sobie powinszował.
— Otóż jestem... — rzekł.
— A więc? — zapytał brat Wiktora wstając. — Czy wszystko idzie według życzenia?
— Tak jest i przychodzę udzielić ci ostatnich instrukcyj... Pamiętasz ty com ci mówił?
— Doskonale... Mam dobrą pamięć... Młoda panienka którą kochasz, którą chciałbyś zaślubić, ale którą podejrzy wasz, że ma jakiegoś gacha, mieszka w hotelu pod ¿łabędziem krzyżowym.
— Właśnie... Zajmuje ona pokój na pierwszem piętrze, oznaczony numerem trzecim.
— Numer trzeci... To rzecz ważna. Jedna mnie tylko rzecz zajmuje...
— Jaka?
— Jakim sposobem ja w nocy wejdę do hotelu, nie dając się schwytać?...
— Niedołęgo! To rzecz prosta jak drut!... Ja ciebie miałem za mędrszego!... Zapłać tutaj rachunek i pakuj się do hotelu pod Łabędziem krzyżowym.
— Patrzaj! w istocie o tem niepomysłałem...
— Zażądaj pokoju... Weź pierwszy lepszy i pod pozorem żeś zmęczony i trochę niezdrów, kładź się do łóżka, abyś nie był widzianym w hotelu przez ludzi, którzyby cię potem mogli poznać... Rozumiesz?
— Rozumiem!
— Potem w nocy, około trzeciej zrana, to jest w porze najmocniejszego snu, wyjdziesz ze swego pokoju i wejdziesz po cichu do numeru trzeciego.
— Łatwo to powiedzieć...
— I łatwo zrobić...
— Nie tak bardzo, skoro drzwi dziewczyny będą zamknięte.
— Z pewnością będą zamknięte.
— No, a wtedy?
— Czy ty sądzisz, że to jest przeszkoda nie do usunięcia? Ja przewidziałem wszystko... Oto co usunie trudności...
I Leopold podał Ryszardowi klucz, któryśmy już widzieli.
— Klucz! — zawołał pijak osłupiały.
— I to nie podrobiony... — odpowiedział zbieg z Troyes.
— Więc masz w tym domu przyjaciół?
— Ja przyjaciół mam wszędzie... Oprócz klucza jeszcze ci przynoszę to.
— Ślepą latarkę!...
— Która ci paz woli kierować się po korytarzach... Widzisz, że ja o niczem niezapominam.
Ryszard wziął klucz i latarkę.
— Gdzież znajdę opieczętowane — papiery? — zapytał następnie.
— Muszą być w kieszeni ubrania, albo, w szufladzie... Najprzód przetrząśniesz kieszenie...
— Dobrze... A jeżeli się panienka obudzi?... — szepnął Ryszard, ze drżeniem.
— Dosyć będzie groźby. Kobiety są bojaźliwe... Ona by ci sama powiedziała gdzie są papiery.
— A jeżeliby krzyczała?... Gdyby wzywała na pomoc?...
— Dosyć będzie jak powiesz, że jeżeli nie będzie spokojna i nie odda ci żądanych papierów, człowiek, którego kocha zostanie zabity... Zapewniam cię?, że ani słówka nie piśnie.
— Jeżeli tak, to wszystko pójdzie dobrze. Cóż trzeba zrobić dostawszy do rąk papiery?
— Zapłać za numer naprzód, zapowiadając, że musisz wyjechać przed świtem... Ja znam hotele prowincyonalne... Drzwi zamykają, ale zostawiają klucz w zamku... Otworzysz i zręcznie zemkniesz...
— Kiedyż się z tobą zobaczę?
— Jutro rano.
— Gdzie?
— W Troyes!...
— W Troyes!... — powtórzył Ryszard zdziwiony.
— Tak... Wsiądziesz do pociągu przechodzącego przez Nogent-sur-Seine o godzinie czwartej minucie jedenastej... O szóstej zrana będziesz w Troyes...