Zemsta za zemstę/Tom trzeci/XXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | trzeci |
Część | druga |
Rozdział | XXIII |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Umarł! — powtórzył Paweł osłupiały.
— Tak jest, niestety, panie...
— I kiedy?
— Na pewno nie wiadomo, ale zaledwie parę godzin... Zaledwiem wszedł do gabinetu gdy przestał żyć...
Student zbladł.
Nagle myśl straszliwą przebiegła przez głowę młodzieńca.
Przypomniał sobie wyrazy ojca.
Paskal mówił do niego.
— Gdyby hrabia umarł, musiałbym w krótkim terminie wypłacić pannie de Terrys milion franków i zostałbym zgubiony... Ożeń się z Honoryną... Majątek żony zostanie w twoich rękach, a to będzie dla mnie ocaleniem.
Prawda, że trochę późnij przedsiębierca zapewniał, że jego obawy zostały zniweczone i znajdując się w możności zadosyć uczynienia wymaganiom dziedziczki, zaprzestał nalegania o to małżeństwo, a przynajmniej już mu go nie narzucał.
Paweł uwierzył; teraz zaczynał wątpić.
Jeżeli Paskal Lantier łudził się co do swoich funduszów, ruina była natychmiastową i nieuniknioną.
Młodzieniec się przestraszył, ale nieokazał pomięszania.
— A! — rzekł głośno — ta nagła śmierć jest wielkiem nieszczęściem!
— Wielkiem nieszczęściem! — powtórzył odźwierny jak echo. — Tak jest, panie...
— A panna Honoryna?
— Rozpacz jej, jak się zdaje, jest przerażającą... Ona tak kochała pana hrabiego.
— Pójdę ją odwiedzić...
— Zapewne panna dziś nikogo nie przyjmie.
— Wiem i to jest zupełnie naturalnem... Zostawię więc bilet... Pragnąłbym, aby go oddano pannie de Terrys i jednocześnie zawiadomiono ją, jak wielki udział biorą w jej zmartwieniu.
— Kamerdyner nie zaniedba tego uczynić, panie Pawle.
Student odszedł.
— Pójdę do ojca... — rzekł do siebie. — Muszę go zawiadomić o tym wypadku i dowiedzieć się, czy on nie stanie na przeszkodzie marzonemu przezemnie szczęściu...
Paweł czynił zastosowanie do obietnicy łuskała, iż mu pozwoli kochać i zaślubić kogo mu się podoba.
Myślał także o Renacie.
Jeżeli majątek przedsiębiorcy upadnie, cóż on będzie w stanie ofiarować dziewczęciu?
Swoją pracę i odwagę, ale ponieważ pozycya jego nie była dotychczas ustaloną, czy będzie on zarabiał tyle, aby wystarczyło na utrzymanie domu?
Biedny chłopak powątpiewał mocno i nie bez zasady. Owładnęło nim ogromie zwątpienie. Jego piękne plany przyszłości zdawały się upadać.
Spiesznie mu było zobaczyć się z ojcem i wybadać go.
O dwieście kroków od pałacu hrabiego de Terrys, Paweł spostrzegł powóz do najęcia i dał znak woźnicy aby się zatrzymał.
Wsiadł do powozu i kazał jechać na ulicę Picpus.
Śnieg zawalający ulice, utrudniał komunikację.
Droga trwała długo.
Nareszcie powóz stanął przed domem przedsiębiorcy.
Woźny otworzył drzwi.
— Czy ojciec w domu? — zapytał student.
— Jest w warsztatach, panie Pawle, w rysowni.
— Proszę go uprzedzić, że na niego czekam w gabinecie i że mu mam powiedzieć coś bardzo ważnego...
— Natychmiast... — odpowiedział służący zamykając drzwi od ulicy. Za pięć minut pan Lantier nadejdzie.
Syn Paskala Lantier od dosyć dawna nie był już na ulicy Picpus.
Zanim przeszedł przez próg gabinetu swego ojca, wstąpił do kasyera który go znał od dzieciństwa.
— Przychodzę uścisnąć ci rękę, stary przyjacielu... — rzekł do niego:
Wzruszony pamięcią młodzieńca, kasyer wynurzył swą radość z zobaczenia się z nim.
— Jakże tam zajęcia, panie Pawle... — zapytał następnie.
— Niedługo zdaję ostatnie egzamina...
— Sądzisz że zdasz?
— Tak jest, i mniemam że moi profesorowie są tego samego zdania... co więcej warto... Spodziewam się białych gałek...
— No bo tem lepiej! Dziś adwokatura prowadzi do wszystkiego.
— A tutaj — zapytał Paweł — kuleje, czy tak? — Zima ciężka i mój ojciec nie wiele zarabia?
Kasyer przygryzł usta.
— Co prawda, to kłamałby ten coby mówił inaczej.. — rzekł wahająco, — ale to długo trwać nie może i jak tylko mrozy ustaną, to my wynagrodzimy czas stracony.
Student odwrócony do okna, ujrzał jak ojciec mijał dziedziniec.
Musiał więc przerwać rozmowę, z której się spodziewał wydostać pewne użyteczne, wiadomości co do prawdziwego położenia interesów. Uścisnąwszy powtórnie kasyera za rękę wyszedł z biura i spotkał z ojcem.
Ten od ostatniej rozmowy Valtą, który się zamienił w jogo stryjecznego brata Leopolda Lantier, czuł się spokojniejszym i silniejszym.
O wspólniku Valcie powątpiewał.
Nie powątpiewał zaś o krewnym Leopoldzie, który pracował jednocześnie na swój rachunek i na jego i wskutek tego wlewał w niego nieograniczone zaufanie.
— Jakiż pomyślny wiatr sprowadza cię moje dziecię? — zapytał wyciągając do młodzieńca ręce. — Czyś przyszedł do mnie na obiad?
— Nie, ojcze... — odparł Paweł. — Czy ci nie powiedziano że przychodzę z ważną wiadomością...
— I owszem, lecz ja jestem ojcem tegoczesnym, ojcem który się z pół słówka domyśla i domyśliłem się, że to coś ważnego co mi masz powiedzieć brzmi tak: — Potrzeba mi pieniędzy... Czym się omylił?
— Najzupełniej mój ojcze... — Tu wcale nie ma mowy o pieniądzach, a przynajmniej co do mojej osoby...
— Nie mów tym zagadkowym językiem, którego cierpieć nie mogę... Wejdź do gabinetu i opowiedz mi o co idzie.
Paskal otworzył drzwi, przepuścił syna i usiadł.
Paweł namyślał się, w jaki sposób rozpocząć rozmowę.
— Do licha! — rzekł przedsiębiorca z uśmiechem. Więc to coś bardzo ważnego, skoro nie wiesz jak zacząć?
— Tak ojcze, bardzo ważnego...
— Na honor, zaniepakajasz mnie.
— Nieszczęściem nie mam ani zamiaru ani możności aby cię uspokoić.
— A więc, do licha, nie dręcz że mnie dłużej.. Do rzeczy i śpiesz nie...
Student rozpoczął.
— Przypominasz sobie ojcze o rozmowie, którąśmy przed kilku dniami prowadzili.
— Prowadziliśmy dwie... Czy mówisz o pierwszej czy o ostatniej?
— O ostatniej.
— Doskonale... Oświadczyłem ci, że wyrzekam się narzucania ci swojej woli — i że ci zwracam wolność serca.
— Pozwól zapytać, jakie były powody tej zmiany?
— Rozsądne zastanowienie, które mnie przekonało najwidoczniej, żem się nadaremnie trwożył i że moje położenie nie przedstawiało nic naprawdę groźnego... Powiedziałem ci to w owej chwili.
— Czyś nie dodał, że jeżeliby hrabia de Terrys umarł, będziesz w możności dotrzymać zaciągniętych względem niego zobowiązań?
Paskal zmarszczył brwi.
Ostatnie wyrazy syna zaczęły go trochę niepokoić.
— Pewno... — rzekł.
Paweł mówił dalej:
— I że w razie potrzeby będziesz mógł wypłacić w tydzień po śmierci hrabiego de Terrys milion, — który mu jesteś dłużnym?
Niepokój przedsiębiercy wzrastał.
— Powiedziałem — odrzekł — i to jest prawdą. — Ale do czego prowadzą te wszystkie pytania?
— Do przekonania mnie, żem dobrze zrozumiał twoje słowa...
— Dobrze je zrozumiałaś... Masz wierną pamięć... Powtarzam ci, że cokolwiekby się wydarzyło, jestem gotów...
Student skoczył ojcu na szyję.
— Ach! — zawołał z oczyma łez pełnemi — gdybyś wiedział, jakie mi dobro wyświadczasz!... Drżałem idąc tutaj... Ale jestem spokojny, nawet dodam że byłbym uradowany, gdybym ci nie przynosił smutnej wiadomości...
— Wytłómacz się, bez ceregielów, bez ogródki, bo dręczysz mnie od pięciu minut. Jakaż to jest nowina?...
— Twój przyjeciel hrabia de Terrys umarł... — rzekł Paweł nagle.
Komin walący się na głowę entreprenera nie byłby go więcej ogłuszył jak wiadomość przyniesiona przez syna.
Zachwiał się jak człowiek, który mdleje.
Twarz mu zbladła, stała się trupią, straszną.
— Hrabia de Terrys umarł... — wybełkotał z miną ogłupiałą i głosem sparaliżowanym przez wzruszenie.
— Tak jest, ojcze, i pojmuję bolesne wrażenie wywarte na ciebie przez tę śmierć, która nie zdawała się być tak blizką... Hrabia cię kochał... tyś był jego przyjacielem... byłeś mu obowiązany...
Paskal Lautier spoglądał błędnym wzrokiem.
— Umarł!... — powtórzył. — Hrabia umarł...
— Mój ojcze — rzekł zcicha Paweł — nie trzeba się tak przejmować... Proszę cię uspokój się... To ci może zaszkodzić...
Przedsiębiorca podniósł głowę.
Pojmował to, że wydawać się w obec syna przestraszonym, zgnębionym, było to odżywiać w jego umyśle powątpiewanie i pozwalać mu wierzyć, iż skłamał utrzymując, że był gotów dotrzymać swego zobowiązania.
Trzeba było tego uniknąć jakimkolwiek bądź kosztem.
Paskal posiadał zadziwiającą moc nad sobą.
Siłą woli sprowadził na twarz swoją pozór spokoju.