<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Zima pośród lodów
Wydawca Ferdynand Hösick
Data wyd. 1880
Druk S. Burzyński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stanisław Marek Rzętkowski
Tytuł orygin. Un hivernage dans les glaces
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.
Wyspa Liverpool.

Statek płynął teraz po morzu prawie zupełnie otwartém. Tylko na dalekim widnokręgu biaława linia, blado oświécona, świadczyła iż się tam znajduje płaszczyzna nieruchoma — ląd albo lodowisko.
Jan Cornbutte kierował się wytrwale ku przylądkowi Brewster, który leży w okolicach o temperaturze bardzo nizkiéj. Promienie słońca są tam bardzo blade i nikłe, padają bowiem w kierunku zupełnie ukośnym i nie dają ciepła.
W dniu 3 sierpnia statek spotkał się z płaszczyzną lodową, jednolitą i nieruchomą. Cieśnina, którą przepływał, miała niekiedy zaledwie 120 sążni szérokości i Nieustraszony musiał robić milowe zboczenia, aby płynąć w zamierzonym kierunku.
Penellan z ojcowską pieczołowitością czuwał nad Maryą. Pomimo straszliwego zimna, zmuszał ją codziennie do parogodzinnéj przechadzki po pokładzie, tłumacząc to konieczną potrzebą ruchu, bez którego niepodobna utrzymać się tu w pożądanym stanie zdrowia.
Odwaga Maryi, pomimo mrozów i walki z żywiołami, ani na chwilę nie osłabła; miała jej tyle, że potrafiła gorącemi słowy zachęcać do wytrwania marynarzy, którzy czuli zato dla niej prawdziwe uwielbienie. Szczególniéj porucznik Vasling starał się okazywać jéj najwyszukańszą uprzejmość i korzystał z każdéj sposobności, aby zjednać sobie jéj względy, ale Marya, jakoby wiedziona szczególniejszém przeczuciem, wszystkie te nadskakiwania przyjmowała obojętnie i chłodno. Rozumie się, że przedmiotem rozmów Vaslinga było więcéj przyszłość niż przeszłość: starał się on przekonać ją o wszelkiem niepodobieństwie odnalezienia jéj narzeczonego i przedstawił rzeczy tak, iż śmierć Ludwika miała być prawie dowiedzioną. Tłumaczył jéj przytém bardzo łaskawie, że ponieważ biédny rozbitek najniezawodniéj zginął, więc nie pozostaje jéj nic innego, jak losy swojéj przyszłości oddać w inne ręce.
Co prawda, Marya nie dość jeszcze pojmowała ukrytą myśl pana porucznika, a na wielkie jego niezadowolenie, rozmowy tego rodzaju nigdy się stosownie przedłużyć nie mogły. Poczciwy Penellan umiał zawsze przerwać je wporę i z niezmienną zręcznością tak je kierował, iż dowodził jak na dłoni, że słowa zapewnień o śmierci pewnéj Ludwika traciły wszelkie znaczenie.
Marya, mimo trudów i nudów podróży, nie zostawała ani na chwilę bez odpowiedniego zajęcia. Stosując się do rady sternika, sporządzała swą odzież zimową, którą zresztą trzeba było zastosować do warunków miejscowych. Jéj kobiece suknie nie były pod tą szerokością geograficzną wcale właściwém odzieniem. Musiała się zgodzić na przywdzianie szérokich spodni futrzanych, nogi odziać w buty ze skór foki i na to wszystko włożyć okrycie ciasne i długie tylko do łydek, aby jéj ono nie przeszkadzało w brnieniu po śniegu, który tu pokrywa ziemię grubym pokładem. Płaszcz futrzany, szczelnie otulający całą postać, z kapturem ogromnym, dopełniał tego oryginalnego stroju.
W chwilach wolnych od zajęć służbowych, cała osada sporządzała sobie także odzienie na porę zimową, ostrą przeraźliwie w tych stronach. Zrobiono kilkadziesiąt par butów ze skór foczych, któreby pozwoliły śmiało i bez szkody brodzić w grubym pokładzie śniegu, podczas wypraw na lodach i lądzie.
Vasling, dzielny strzelec, polował często z pokładu na przelatujące ptactwo wodne, którego nieprzebrane mnóstwo krążyło około okrętu. Mięso jego służyło na wyborny pokarm osadzie, która potrosze przykrzyć sobie poczynała swój codzienny pekeflejsz.
Po tysiącach zwrotów w cieśninie, statek nakoniec przybył do przylądka Brewster. Jan Cornbutte z Penellanem udali się w szalupie do lądu, który znaleźli głuchym i samotnym, jak pustynia.
Nieustraszony udał się ztąd ku wyspie Liverpool, odkrytéj w roku 1821 przez kapitana Scoresby; na wylądowaniu osada wydała okrzyk zadziwienia, ujrzawszy mieszkańców tego kraju, którzy z brzegu przyglądali się okrętowi. Stosunki znajomości z nimi wnet zawiązane zostały, dzięki Penellanowi, który znał kilka wyrazów ich języka, i kilku frazesom najpotrzebniejszym, których mieszkańcy wyspy nauczyli się od żeglarzy, polujących w tych stronach na wieloryby.
Ci Grenlandczycy byli wogóle mali i krępi, wzrost ich nie przechodził cztérech stóp i pięciu cali. Cerę mieli czerwonawą, twarze okrągłe i nizkie czoła; włosy ich, płaskie i czarne, spadały aż na barki. Zęby nizkie popsute, zdaje się że to w skutek choroby chronicznéj, na którą cierpią wszyscy ichtyofagowie, to jest ludzie żywiący się wyłącznie rybami.
Wzamian za kawałki żelaza i miedzi, na które ci ludzie są bardzo chciwi, przynieśli oni mnóstwo futer niedźwiedzi, skór cieląt morskich, psów, wilków i różnych zwierząt, znanych ogólnie pod nazwą fok. Jan Cornbutte kupił to wszystko zabezcen, chociaż to dlań było niezmiernie potrzebne i użyteczne.
Kapitan następnie dał do zrozumienia tym ludziom, że puścił się w te strony celem odszukania zaginionego statku, o którym i od nich pragnąłby się czegoś dowiedziéć. Usłyszawszy to, jeden z Grenlandczyków naznaczył na śniegu postać okrętu i objaśnił jak mógł, że coś podobnego przed trzema miesiącami płynęło w stronę północy. Dodał téż, że odwilż i ruchomość pól lodowych nie pozwoliła im udać się za śladami tego pływającego domu; na lekkich łodziach, które jedynie posiadają, niepodobna się było w takich warunkach puszczać na morze.
Te wieści, jakkolwiek bardzo niewystarczające, rzuciły ziarno nadziei w piersi dzielnych marynarzy, a Jan Cornbutte, korzystając z dobrego usposobienia osady, natychmiast rozkazał rozpuścić żagle, aby popłynąć na morze polarne.
Przed odpłynięciem z wyspy Liverpool, kapitan nabył zaprząg psów eskimoskich, które są wielce wytrzymałe na zimna tamtejsze. Statek podniósł kotwicę w dniu 10 sierpnia rano i, przy silnym wietrze, skierował się ku północy.
Była to pora najdłuższych dni w roku, a słońce, które obecnie wcale nie zachodziło, dosięgło najwyższego punktu swéj drogi spiralnéj, którą tu zakréślało nad horyzontem. Nieobecność ciągła nocy, nie dawała się jednak naszym podróżnym uczuwać bardzo wyraźnie, bo mgły, dészcze i śniegi sprawiały, iż statek żeglował często w zupełnéj prawie ciemności.
Jan Cornbutte, zamierzywszy płynąć, jak będzie można najdaléj, uznał za stosowne teraz już przedsięwziąć środki zabezpieczające od ostrości klimatu. W tym celu przedni pokład został zupełnie osłonięty i zamknięty, co rano tylko przewietrzano go odpowiednio. Postawiono tam piece i powyprowadzono od nich rury nazewnątrz tak, aby zachować jaknajwięcéj ciepła. Ludziom osady nakazano włożyć wełniane kaftaniki pod płócienne zwykłe koszule i obcisnąć hermetycznie skórzane płaszcze. Zresztą w piecach nie palono jeszcze, bo należało zaoszczędzić jaknajwięcéj drzewa i węgla na najsilniejsze mrozy.
Gorące napoje, jak herbata i kawa, co rano i co wieczór wydzielano majtkom, a ponieważ należało oszczędzać zapasów mięsa, polowano jak najwięcéj na dzikie kaczki i cyranki, których tu mnóztwo napotyka się wszędzie.
Jan Cornbutte nakazał wreszcie na wierzchołku głównego masztu, gdzie się znajduje tak zwane przez marynarzy bocianie gniazdo, umieścić beczkę o jedném dnie, w któréj umieszczono jednego z majtków dla ciągłego obserwowania szérokich płaszczyzn lodowych.
Po dwu dniach od chwili odpłynięcia z wyspy Liverpool, osada Nieustraszonego uczuła gwałtowne wzmaganie się zimna, przy powiewie suchego wiatru. Spostrzeżono także oznaki zbliżającéj się zimy. Statek nie miał teraz do stracenia ani jednéj godziny, bo wkrótce droga przed nim mogła się zupełnie zamknąć. Płynął on cieśniną, po obu bokach któréj widzieć było można płaszczyzny lodowe, na trzydzieści stóp grubości.
W dniu 3 września okręt płynął na wysokości zatoki Gaël-Hamkes i był oddalonym od lądu tylko o mil trzydzieści, gdy poraz piérwszy musiał się zatrzymać przed ławicą lodową, która zamykała przed nim drogę, a miała najmniéj milę długości. Trzeba było użyć siekiér dla utworzenia sobie przepływu. Penellan, Aupic, Gradlin i Turquiette, wysadzeni z okrętu, wzięli się do téj mozolnéj pracy; cięcia należało kierować tak, aby odrąbane kawały lodu mogły zaraz odpłynąć. Cała osada straciła dwadzieścia godzin nad usiłowaniami oczyszczania drogi; był to trud olbrzymi i przykry, bo często niepodobna się było utrzymać na lodzie. Trzeba było brnąć w wodzie po pas, a suknie marynarzy i obuwie ze skór foczych przemakały do szczętu w téj przymusowéj, dojmującéj kąpieli. Zresztą w tych stronach żadna męcząca praca nie jest długo możliwą; wyczerpuje ona siły tak, że po pewnym czasie, oddychanie staje się wielce utrudnioném i najwytrwalszy robotnik musi opuścić bezzwłocznie ręce.
Gdy droga była wolną, statek popłynął daléj wzdłuż ławicy, która go tak długo zatrzymała.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Stanisław Marek Rzętkowski.