[280]AKT CZWARTY.
SCENA PIERWSZA. ASKANJUSZ, FROZYNA.
- FROZYNA: Przykry w istocie obrót.
- ASKANJUSZ: O, droga Frozyno,
- Jakże dziś los się znęca nad biedną dziewczyną!
- Ta sprawa, gdy raz jawną stała się przed światem,
- Można dać głowę, że się nie zakończy na tem;
- Z Walerym ani z Łucją rzecz nie pójdzie gładko:
- Oboje, zaskoczeni tak dziwną zagadką,
- Skoro zechcą dochodzić tej sztuki zbyt ciemnej,
- Cały mój chytry fortel stanie się daremny.
- Bo wreszcie, czyli Albert wie, jak sprawa ma się,
- Czy też go oszukano również w swoim czasie,
- To pewna, że gdy płeć ma i los, raz zdradzone,
- Skarb, co dziś w jego rękach, zwrócą w inną stronę,
- Powiedz, jakąż mnie cierpieć dłużej ma przyczynę?
- Gdy znikną czuć ojcowskich pobudki jedyne,
- Skończy się jego tkliwość; a wówczas daremnie
- Marzyć, aby swą żonę zechciał uznać we mnie
- Kochanek mój: bo choćby zdradę mi wybaczył,
- Sierotę bez majątku któżby przyjąć raczył?
- FROZYNA: Obawy te rozsądek sam dyktuje zdrowy;
- Lecz nieco po niewczasie przyszły ci do głowy.
- Skądżeś przedtem czerpała swe dziwne złudzenia?
- Wszakci nie trzeba było tu jasnowidzenia,
- By od początku zgadnąć, że, przy tym fortelu,
- Wszędzie łacniej zajść możesz, niż do swego celu.
- Co do mnie, odkąd tylko rzecz poznałam całą,
- Wiedziałam, że się musi stać to, co się stało. [281]
- ASKANJUSZ:
- Cóż więc czynić? Zbyt wielkie już męczarnie znoszę;
- Postaw się na mem miejscu i poradź co, proszę.
- FROZYNA:
- Stawiam się na twem miejscu; twoją rzeczą tedy
- Radzić mi, jak wyplątać się z tej całej biedy.
- Teraz ja jestem tobą a ty mną; a zatem,
- Mów, Frozyno, jak ukryć tę sprawkę przed światem,
- Jaki ratunek znaleźć? powiedzże, kochana!
- ASKANJUSZ:
- Na szyderstwo, w istocie, źle chwila obrana;
- Widać nieszczęście moje wzrusza cię zbyt mało,
- Jeśli jeszcze ochoty do żartów ci stało.
- FROZYNA:
- Nie, twojemu nieszczęściu współczuję najszczerzej,
- I zrobiłabym wszystko, co w mej mocy leży;
- Lecz cóż ja mogę tutaj? gdy tak sprawa stoi,
- Nie widzę, jak ją zwrócić wedle chęci twojej.
- ASKANJUSZ:
- Gdy więc niema ratunku, śmierć chyba jedynie...
- FROZYNA:
- Na to masz dosyć czasu o każdej godzinie.
- Śmierć jest lekarstwem, które zawsze jest pod bokiem,
- Toteż, lepiej nie spieszyć się z takim wyrokiem.
- ASKANJUSZ:
- Nie, nie, Frozyno, jeśli z tej straszliwej toni
- Twoja życzliwa pomoc dziś mnie nie obroni,
- Poddaję się, i losom złowrogim uległa...
- FROZYNA:
- Wiesz, co mi przyszło na myśl? trzeba, bym pobiegła
- Do... Lecz Erast tu idzie; nie czas na zabawę,
- Możem zatem po drodze omówić tę sprawę:
- Oddalmy się.
[282]SCENA DRUGA. ERAST, KASPER.
- ERAST: Więc znowu czyniono ci wstręty?
- KASPER:
- Ha, nigdy poseł nie był mniej dobrze przyjęty:
- Ledwiem oznajmił pannie dobranemi słowy,
- Iż pan mój śmie ją prosić o chwilę rozmowy,
- Kiedy mi wraz odrzekła, strasznie nadąsana:
- „Powiedz, że sobie robię tyle z twego pana
- Co z ciebie“; i, po takiem wyznaniu dość miłem,
- Odwróciła się do mnie, z przeproszeniem, tyłem.
- Toż samo i Marysia, nasrożywszy gały,
- Krzyknęła mi: „Umykaj, lalo, pókiś cały“,
- I poszła za swą panią; tak zatem niebiosy
- Panu i mnie zsyłają zbyt podobne losy.
- ERAST:
- Ha, niewdzięczna! przyjmować z pychą tak wyniosłą
- Powrót serca, co słusznym gniewem się uniosło!
- Jakto! więc pierwszy poryw mej wiary zburzonej,
- Choćby mylny, w jej oczach nie znajdzie obrony?
- Wobec tylu pozorów, w ów dzień tak złowrogi,
- Mogłoż zmilczeć me serce w boleści zbyt srogiej?
- Czyż ktokolwiek postąpiłby tutaj inaczej,
- I zuchwałość oszczerstwa czyż mnie nie tłómaczy?
- Czym w uznaniu swej winy zbyt był opieszałym?
- Wszak żadnych przysiąg, zaklęć od niej nie żądałem,
- I, gdy jeszcze nikt nie wie co ma sądzić o tem,
- Już me serce przed uczuć swych wiernych przedmiotem
- Korzy się; a zaś ona, mimo to, ma za nic
- Ten jawny dowod mojej miłości bez granic.
- Miast uśmierzyć mą troskę i, świadectwem swojem,
- Zdeptać potwarz, co zdjęła mnie tym niepokojem,
- Niewdzięczna, męki mojej uśmierzyć się wzbrania,
- I odtrąca me prośby, me listy, wezwania! [283]
- Zaprawdę, miłość taka niewiele jest warta,
- Co w zawziętości umie być równie uparta;
- Ten gniew, co czucia depce tak łatwo najświętsze,
- Nazbyt jasno odsłania mi jej serca wnętrze!
- Ha, wiem już, ile warto cenić te zapały,
- Które w jej duszy kaprys snać zrodził niestały.
- Nie, ja sam już nie pragnę nieść miłości mojej
- Sercu, co tak niewiele o nią pono stoi;
- Owszem, skoro jej na mnie zależy zbyt mało,
- I ja dbać o to nie chcę więcej niż przystało.
- KASPER: I ja toż samo: rzućmy więc milutką parę,
- I policzmy tę miłość między grzeszki stare.
- Trza nauczyć rozumu te dzierlatki płoche,
- I pokazać, że człowiek ma tężyzny trochę.
- Kto znosi takie fochy, ten zasłużył na nie:
- O, inaczejby z nami gadały te panie,
- Gdybyśmy się umieli cenić nieco więcej.
- Samiśmy temu winni, do kroćset tysięcy!
- Niech zginę, jeśliby nam, bez grymasów cienia,
- Nie skakały na szyję aż do uprzykrzenia,
- Gdyby nie te honory, które, dla swej klęski,
- Tym srokom, w naszych czasach, ród oddaje męski.
- ERAST:
- Nic mnie tak jak nieczułość nie razi w kobiecie;
- Toż, aby jej odpłacić w tej samej monecie,
- Natychmiast w sercu swojem wzniecę płomień nowy.
- KASPER:
- Ja zaś chcę wszystkie baby wybić sobie z głowy.
- Nie chcę już słyszeć o nich i mniemam, bez zdrady,
- Że i panby najlepiej poszedł w moje ślady.
- Bo widzi pan, kobieta, wedle mego zdania,
- To jest takie zwierzątko, trudne do poznania,
- W którem natura chętnie ku złemu się bierze;
- I tak jak, panie, zwierzę jest to zawsze zwierzę,
- I zwierzęciem zostanie, choćby żywot jego
- Trwał bogdaj sto tysięcy lat, tak, względem tego, [284]
- Kobieta jest kobietą, i zawsze i wszędzie
- Będzie tylko kobietą, póki świat trwać będzie,
- Stąd mówi pewien Greczyn mądry, że jej głowa
- Jest niby piasek sypki, i, zważ pan me słowa,
- Z których się inne wszystko jasno wyprowadza:
- Tak, jak głowie przypadła nad tem ciałem władza,
- I ciało bez tej władzy równe jest bydlęciu,
- Tak znowu, gdy ten władca w całem przedsięwzięciu
- Nie zgadza się znów z głową, i to co do joty,
- Widzimy, że przychodzą przeróżne kłopoty;
- Część bydlęca naówczas chce ogarnąć władzą
- Nad częścią rozumową i obie się wadzą:
- Ta chce w prawo, ta w lewo; jedna rada mięcej,
- Druga twardziej; to nieszczęść sprowadza najwięcej.
- Stąd wynika, że każda, niewiasta czy dziewka,
- Ma głowę, jak na dachu taka chorągiewka,
- Co z lada pierwszym wiatrem kręcić się gotowa:
- Co kum Arystoteles też orzekł w te słowa,
- Że podobna do morza jest: toż mówią w świecie,
- Żeby morskiej nie ufać fali i kobiecie.
- Otóż, przez porównanie (bowiem porównanie
- Wielce, panie, ułatwia nam wszelkie poznanie,
- I mawiamy, my, ludzie uczeni głęboko,
- Że porównanie niby jest myśli opoką),
- Przez porównanie zatem (niechże pan posłucha),
- Jak się widzi na morzu, gdy wiatr tęgi dmucha,
- I kroi się na burzę, wówczas zbiera fala,
- I jedna się na drugą jak umie przewala,
- Wówczas okręt, zbłąkany w tej straszliwej biédzie,
- To zapada w piwnice, to znów pod strych idzie:
- Tak znów, skoro kobieta ma głowę upartą,
- Wówczas żywiołów burzę widzimy zażartą,
- Która się uwidocznia przez pewne... wyzwiska,
- Niby jak... wiatr, gdy... fale... niby... gdzieś tam... ciska
- W... pewien sposób i ręka sternika osłabła...
- Wówczas... Słowem, kobiety wszystkie są do djabła. [285]
- ERAST:
- Mądrze to wywiedzione.
- KASPER: Dosyć, Bogu chwała,
- Ale idzie tu panna, a z nią i ta mała.
- Niechże się pan choć trzyma.
- ERAST: Uśmierz swą obawę.
- KASPER:
- Lękam się, że pan gotów jeszcze pokpić sprawę.
SCENA TRZECIA. ERAST, ŁUCJA, MARYSIA, KASPER.
- MARYSIA:
- Znów tu idzie; niech pani przynajmniej nie zmięknie.
- ŁUCJA:
- Czemuż o mej stałości mniemasz tak niepięknie?
- MARYSIA:
- Zbliża się.
- ERAST: Nie, nie, pani; nie sądź, że przychodzę
- Mówić o swych uczuciach, zdeptanych tak srodze.
- Skończone; chcę wyleczyć się: już zrozumiałem,
- Jaka część w sercu twojem była mym udziałem.
- Ten twój gniew tak wytrwały za cień przewinienia
- Świadczy, żem tam zbyt wiele nie miał do stracenia;
- Chcę więc dowieść, iż wzdardy gdy chcesz walczyć bronią
- I mnie nietrudno będzie postarać się o nią.
- Przyznaję, iż me oczy podziwiały w tobie
- Czar, w żadnej innej dotąd nieznany osobie,
- I serce me, twych uczuć szczęściem upojone,
- Za nicby miało przy niem królewską koronę;
- Tak; temu, com czuł dla cię, nic zrównać nie zdoła;
- Żyłem w tobie jedynie, i powiem ci zgoła,
- Że, choć zraniony w serce, i tak jeszcze może,
- Niełatwo czucia moje dla ciebie umorzę;
- Lękam się, iż, pomimo całe me staranie, [286]
- Dusza ma długo będzie broczyć po tej ranie,
- I od więzów, co były jej szczęściem, choć wolna,
- Nic w tem życiu pokochać nie będzie już zdolna.
- Lecz mniejsza; skoro, pomna tylko swej urazy,
- Depcesz serce, co wraca do cię tyle razy,
- Ostatni raz z pewnością wiodą mnie w tę stronę
- Chęci moje, okrutnie przez panią wzgardzone.
- ŁUCJA:
- Gdybyś znów moich chęci chciał słuchać rozkazu,
- Oszczędziłbyś i tego ostatniego razu.
- ERAST:
- Spełnią się twe życzenia, nie można łaskawsze:
- Zrywam z tobą, niewdzięczna, zrywam już na zawsze,
- Skoro chcesz tego: wprzódziej niech życie postradam,
- Niźli bodaj raz jeszcze do ciebie zagadam!
- ŁUCJA:
- Bardzo się z tego cieszę.
- ERAST: Nie lękaj się, pani
- Abym miał złamać słowo; gdybym nawet dla niej
- Uczuć w sercu nie zdołał stłumić najzupełniej,
- Bądź pewna, iż przenigdy wstyd ten się nie spełni,
- Bym miał do stóp twych wrócić.
- ŁUCJA: Trud byłby daremny.
- ERAST:
- Nimbym, po tem co zaszło, w słabości nikczemnej
- Miał dbać o twoją łaskę, albo błagać o nią,
- Raczejbym pierś mą stokroć własną przeszył dłonią.
- ŁUCJA:
- Nie mówmy więc już o tem.
- ERAST: Tak, nie mówmy o tem;
- I, aby raz na zawsze skończyć z tym przedmiotem,
- By ci dowieść, niewdzięczna, niezbicie, niezłomnie,
- Że nic ci już nie wolno spodziewać się po mnie,
- Precz ze wszystkiem, co w mojej utrwala pamięci
- Obraz, który dziś zatrzeć przysiągłem najświęciej.
- Oto twój portret, pani; jaśnieją w nim blaski [287]
- Stu powabów, zesłanych na cię z niebios łaski;
- Lecz, że sto równych przywar pod niemi się skrywa,
- Weź go: niech mnie ta maska nie zwodzi fałszywa.
- KASPER: O!
- ŁUCJA: I ja chętnie swoje wspomnienia przemażę;
- Oto djament, od pana otrzymany w darze.
- MARYSIA: Wybornie.
- ERAST: Bransoleta, dana na pamiątkę.
- ŁUCJA: Odbierz również tę swoją z agatu pieczątkę.
- ERAST czyta:
- „Miłość Erasta, dla Łucji tak stała,
- „Odgadnąć jej uczucia radaby niezmiernie:
- „Łucja, jeżeli równym płomieniem nie pała,
- „Cieszy się, że ją Erast miłuje tak wiernie.
- „Łucja“.
- Przyjmować tak życzliwie me tkliwe zamiary!
- Był to fałsz, co jedynie takiej godzien kary.
Drze list.
- ŁUCJA czyta:
„Nie wiem, czy czucia obudzę łaskawsze „I jaki wyrok mnie spotka: „Lecz to wiem, piękności słodka, „Żem cię, o pani, pokochał na zawsze. „Erast“.
- Te słowa przysięgały mi wiarę bez granic!
- I słowa i przysięgę sam dzisiaj masz za nic. Drze list.
- KASPER: Jedź pan.
- ERAST wyjmując inny list:
- I ten od pani: takąż pójdzie drogą.
- MARYSIA do Łucji:
- Ostro.
- ŁUCJA drąc inny list:
- Jakież te świstki dziś wartość mieć mogą?...
- KASPER do Erasta:
- Niechże pan nie osłabnie.
- MARYSIA do Łucji.: Niech się panna trzyma. [288]
- ŁUCJA:
- No, wszystko!
- ERAST: Chwała Bogu, nic już więcej niema!
- Niech zginę, jeśli słowo złamać się odważę!
- ŁUCJA:
- Jeśli w mojem nie wytrwam, niech mnie niebo skarze.
- ERAST:
- Zegnam więc panią.
- ŁUCJA: Żegnam.
- MARYSIA do Łucji: To się pani chwali.
- KASPER do Erasta:
- Myśmy górą.
- MARYRIAMARYSIA do Łucji: Niech pani teraz się oddali.
- KASPER do Erasta:
- Po tem zwycięstwie lepiej trzymać się zdaleka.
- MARYSIA do Łucji:
- Czegóż panna chce jeszcze?
- KASPER do Erasta: I na cóż pan czeka?
- ERAST:
- O, Łucjo, Łucjo, ciężkim to żalem przypłacisz,
- Gdy serce tak oddane niebacznie utracisz.
- ŁUCJA: O, Eraście, Eraście, trudno mi to będzie,
- Bo ten towar bez starań znaleźć mogę wszędzie.
- ERAST:
- Nie, nie; gdzie chcesz go szukaj; niema w świecie całym
- Serca, coby dla ciebie biło z tym zapałem.
- Nie mówię tego wcale, abym pragnął jeszcze
- Wzruszyć panią; tak złudnych nadziei nie pieszczę,
- Całej tkliwości mojej snać było za mało:
- Chciałaś zerwać, więc dobrze; zatem, już się stało;
- Lecz nie wierzę, byś, mimo zaklęcia najświętsze,
- Znalazła kiedy czucia od moich gorętsze.
- ŁUCJA: Kto kocha, zgoła nie tak ten poczyna sobie,
- I lepsze ma mniemanie o drogiej osobie.
- ERAST: Kto kocha, ten, rozsądku straciwszy hamulec,
- W zazdrości swej pozorom łatwo może ulec; [289]
- Lecz kto kocha nawzajem, pewniutkiem jest zato,
- Że mniej łatwo się godzi z miłości utratą.
- ŁUCJA:
- Sama zazdrość nie umie być tyle zuchwałą.
- ERAST: Szczera miłość wybacza urazę tak małą.
- ŁUCJA:
- Nie, Eraście, w prawdziwość twych uczuć nie wierzę.
- ERAST:
- Nie, Łucjo, ty mnie nigdy nie kochałaś szczerze.
- ŁUCJA:
- Nie sądzę, by pan o to troszczył się zbyt wiele.
- I lepiejby mi było, tak mogę rzec śmiele,
- Gdybym... Lecz dłużej o tem rozmawiać zbytecznie:
- Co myślę, tajemnicą niech zostanie wiecznie.
- ERAST: Dlaczego?
- ŁUCJA: No, dlatego, że zrywamy z sobą;
- Więc pocóż cię zaprzątać dłużej mą osobą.
- ERAST: Zrywamy?
- ŁUCJA: No, zrywamy; czyż już się nie stało?
- ERAST: Jak widzę, pani cieszy się z tego niemało?
- ŁUCJA:
- Jak i pan.
- ERAST: Jak ja?
- ŁUCJA;: Pewnie: wszakże się nie godzi
- Okazać, że o czyjąś stratę zbyt nam chodzi.
- ERAST:
- Ależ, okrutna, przecież to z własnej twej woli...
- ŁUCJA:
- Ja? wcale; to pan rzeczy popchnął na tę kolej...
- ERAST:
- Ja? Jam myślał, że pani uciechę tem sprawię.
- ŁUCJA: Nie: siebie tylko miałeś na oku w tej sprawię.
- ERAST:
- Jednak, gdyby me serce znowu z dawną siłą,
- Choć zranione, za więzy swemi zatęskniło? [290]
- ŁUCJA:
- Nie, nie, nie czyń pan tego: zbyt uległa jestem,
- Mógłbyś się łatwo spotkać z zbyt słabym protestem.
- ERAST:
- Nie, łaska, co me błędy zatrze w twej pamięci,
- Choć rychła, powolniejszą będzie od mych chęci;
- Nie chciej jej skąpić, pani: serc naszych zapały
- Mają snać trwać na wieki, gdy tyle przetrwały.
- Błagam więc panią, powiedz: z win moich ogromu
- Czym rozgrzeszon?
- ŁUCJA: Ach... możesz odwieść mnie do domu..
SCENA CZWARTA. MARYSIA, KASPER.
- MARYSIA:
- Cóż za miękość niegodna!
- KASPER: O niecna słabości!
- MARYSIA:
- Rumienię się ze wstydu.
- KASPER: Wściekam się ze złości.
- Nie sądź, że ja się bronić będę równie słabo.
- MARYSIA:
- Nie myśl, że tu jest sprawa z ślamazarną babą.
- KASPER:
- Chodźno, chodź, a zobaczym co panienka wskóra.
- MARYSIA: Niechaj się jegomości tylko nie ubzdura,
- Że to sprawa z tą gąską, moją panią. Proszę!
- Byłoby po czem płakać! straszne mi rozkosze!
- Ja miałabym się czulić do twej gęby głupiej?
- Gonić za tobą może? Niech cię inna kupi,
- Co cię nie zna, grubasie!
- KASPER: Z tej zaczynasz beczki?
- Proszę, proszę, zabieraj te swoje wstążeczki,
- Swoje kokardki: zaszczyt to dla nich zbyt wielki,
- By miały dłużej dyndać u mej kamizelki. [291]
- MARYSIA:
- Byś się i ty przekonał, coś mi wart jest cały,
- Oto paryzkich szpilek setka: dar wspaniały,
- Któryś mi wczoraj wręczył z miną tak nadętą!
- KASPER:
- Masz, weź jeszcze ten nożyk; noś go w samo święto:
- Kosztował cię sześć groszy: prezent godny księżnej.
- MARYSIA:
- Oto nożyczki, przy nich łańcuszek mosiężny.
- KASPER:
- Kawał sera z przedwczoraj: nielada mi łupy;
- Masz. Chciałbym ci móc oddać i ten talerz zupy,
- Któryś mi dała kiedyś. Nic, nic nie zatrzymam.
- MARYSIA:
- Szkoda, że tutaj listów twych przy sobie nie mam,
- Ale wszyściutkie w ogień pójdą w tejże dobie.
- KASPER:
- A z twemi gryzmołami, jak myślisz, co zrobię?
- MARYSIA: Pamiętaj: nie pomogą już żadne błagania.
- KASPER: By przeciąć sobie wszelką drogę pojednania,
- Złammy tę słomkę: słomka na dwoje skruszona
- Oznacza, między szlachtą, że rzecz już skończona.
- Nie róbno słodkich oczu: wściekam się ze złości.
- MARYSIA:
- Nie zerkaj na mnie: nie chcę już twoich czułości.
- KASPER:
- Przełam: w ten sposób wszelką już zniszczym nadzieję.
- Przełam. Śmiejesz się, głupia?
- MARYSIA: Tak, z ciebie się śmieję.
- KASPER:
- Do djabła te chichoty! już ma wściekłość cała
- Ostygła. Jakże myślisz, zrywamy, ty mała,
- Czy nie?
- MARYSIA: Gadaj.
- KASPER: Ty gadaj.
- MARYSIA: Nie, ty gadaj lepiej. [292]
- KASPER:
- Więc cóż? czy się twój Kaspruś od ciebie odczepi,
- Czy nie?
- MARYSIA: Jak się podoba.
- KASPER: Jakże więc z tą złością?
- Mów.
- MARYSIA: Nie powiem.
- KASPER: I ja nie.
- MARYSIA: I ja nie, zpewnością.
- KASPER:
- Ech, dość długo błazeństwa stroim już oboje:
- Dawaj łapę, przebaczam.
- MARYSIA: Wróć więc w łaski moje.
- KASPER:
- Mój Boże! jakże przylgnął człek do tego pysia!
- MARYSIA: Jak za swoim Kasperkiem szaleje Marysia!
|