[293]AKT PIĄTY.
SCENA PIERWSZA. MASKARYL sam.
- „Skoro wieczorna cisza zalegnie w tym domu,
- Chcę do Łucji mieszkania wtargnąć pokryjomu:
- Idź spiesznie, przygotować w jaknajkrótszej porze
- Broń, latarkę i wszystko co się przydać może“,
- Tak rzekł, a mnie jakgdyby zadźwięczało w uchu:
- „Idź po stryczek, na którym masz zadyndać, zuchu“.
- Chodźże tutaj, mój panie (w pierwszej chwili bowiem
- Takem zdębiał, że z tego zdumienia, wprost powiem,
- Gęba mi się zrobiła jak zamurowana;
- Lecz teraz chcę przemówić i poskromić pana:
- Niechże się pan więc broni i mówmy roztropnie.)
- Zatem, dziś w nocy, mówi pan, że tego dopnie,
- By widzieć Łucję? „Tak jest“. O cóż panu chodzi?
- „O to, w czem kochankowi wahać się nie godzi“.
- Godzi się to człekowi, co ma rozum krótki,
- Nadstawiać swoją skórę na tak przykre skutki.
- „Lecz wszak wiesz, jaka boleść duszę moją rani:
- Łucja jest zagniewana“. Tem gorzej więc dla niej.
- „Lecz miłość żąda, abym ubłagał ją przecie“.
- Miłość jest bardzo głupia i nie wie co plecie:
- Potrafiż miłość trzymać skórę naszą zdala
- Od zemsty ojca, brata, gniewnego rywala?
- „Czyż myślisz, iż zapragną nas ścigać w tej matni?“
- Tak, jestem tego pewien, zwłaszcza ten ostatni.
- „Nie, Maskarylku, wszystko pójdzie jak najlepiej,
- Będziemy uzbrojeni: gdy nas kto zaczepi,
- Weźmiem się za łby“. Właśnie; do takiej roboty [294]
- Pański służący niema najmniejszej ochoty:
- Ja, bić się! Czym ja Roland jaki, dobry Boże,
- Czy Ferragus? Ja tam się byle czem nie trwożę,
- Ale, kiedy pomyślę, ja, co lubię życie,
- Że dwa cale żelaztwa, w bok wepchnięte skrycie,
- Wystarczą już, by człeka ulokować w trumnie,
- Myślę, że niema czego nosić się tak dumnie.
- „Wszak możesz włożyć pancerz“. Tem ci gorzej, panie,
- Tem trudniejszem mi będzie wszelakie zmykanie;
- A potem, niema zbroi tak szczelnej, przez którą
- Szpadkaby wejść nie mogła jaką małą dziurą.
- „Ale też z ciebie tchórza jest okaz wspaniały!“
- Niech będzie, byle brzuch mój zawsze został cały.
- Przy stole licz pan na mnie jak na cztery tuzy,
- Lecz nie licz na mnie wcale, gdy chodzi o guzy.
- Jeśli tamten świat jakie ma wdzięki dla pana,
- Dla mnie żyć na tym słodycz jest nieopisana;
- Na śmierć ani na kije nie mam żadnej chętki,
- Idź więc pan sam kark kręcić, kiedyś taki prędki.
SCENA DRUGA. WALERY, MASKARYL.
- WALERY:
- Nigdy jeszcze dzień nie wlókł się tak opieszale:
- Słońce zda się na niebie nie posuwać wcale;
- I do krańca, przy którym światło jego gaśnie,
- Taki mu jeszcze kawał drogi został właśnie,
- Że, aby doń dotarło, tracę już nadzieję.
- Nie, ja z tego czekania chyba oszaleję!
- MASKARYL:
- I poto cały pośpiech, aby, gdy raz przecie
- Ściemni się, w mrokach nocnych oberwać po grzbiecie!
- Wszakże już chyba Łucja w sposób dość niegrzeczny...
- WALERY:
- Daj pokój, proszę, wszelkiej perswazji zbytecznej. [295]
- Choćbym miał po sto razy narazić mą szyję,
- Nie mogę trwać w udręce w której teraz żyję;
- Przebłagam ją, lub los mój niechaj się wypełni.
- Stało się.
- MASKARYL: Te uczucia chwalę w całej pełni;
- Lecz w tem sęk, że wszak trzeba wkraść się w jej pokoje
- Pocichu?
- WALERY: Nie inaczej.
- MASKARYL: Zatem, ja się boję
- Przeszkodzić.
- WALERY: Jakto?
- MASKARYL: Kaszel dręczy mnie uparty
- I boję się nim zdradzić w czasie mojej warty.
- Raz po raz... Kaszle: Sam pan widzi, jak wstrzymać się silę.
- WALERY:
- Weź kawałek lukrecji: przejdzie ci za chwilę.
- MASKARYL:
- Nie sądzę, dobry panie, by to mogło minąć;
- Więc, choć marzeniem mojem z tobą żyć lub zginąć,
- Byłbym niepocieszony, jeśliby z takowej
- Przyczyny panu memu bodaj włos spadł z głowy.
SCENA TRZECIA. WALERY, RĘBAJŁO, MASKARYL.
- RĘBAJŁO:
- Panie, z najpewniejszego źródła właśnie słyszę,
- Ze Erast przeciw tobie strasznym gniewem dysze,
- Albert zaś się gotuje, w niepomiernej złości,
- Twemu Maskarylowi pogruchotać kości.
- MASKARYL:
- Mnie? W czemżem ja tu winien? Cóżem ja, za katy,
- Zrobił, aby mi łamać biedne moje gnaty?
- Czyliż ja stróżem jestem, powiedzmy to wreszcie,
- Dziewictwa wszystkich panien w naszem zacnem mieście? [296]
- Mamże nad pokusami ich jakową władzę?
- I, gdy one chcą gwałtem, cóż ja tu poradzę?
- WALERY:
- Ech! nie tacy są straszni, jakby się zdawało!
- I, chociażby wysilił swą odwagę całą,
- Erast tak łatwo rady nie da sobie z nami.
- RĘBAJŁO: Możeby moje ramię zdało się czasami:
- Wiesz pan, że lubię pomóc bliźniemu w potrzebie.
- WALERY:
- Dzięki; mam zwyczaj liczyć w tych sprawach na siebie.
- RĘBAJŁO:
- Mam także dwóch przyjaciół, ludzi dobrej woli,
- Pewnych, i z których każdy, jeśli pan pozwoli,
- Choćby i z całym światem stanie do rozprawy.
- MASKARYL:
- Zgódźże się pan, a prędko.
- WALERY do Rębajły: Nazbyt pan łaskawy.
- RĘBAJŁO:
- Mały Gil też był chłopak do tych rzeczy gładki,
- Gdyby nie los, co wydarł go z naszej gromadki.
- Cóż to za szkoda, panie! Cóż za druh wspaniały!
- Wiesz pan, w jakie przed sądem dostał się opały:
- Zmarł jak Cezar: oprawca, co go łamał kołem,
- Przed hartem jego duszy sam uderzył czołem.
- WALERY:
- Wierzę, panie Rębajło, że człowiek tej miary
- Wart jest żalu. Lecz, co do pańskiej znów ofiary,
- To zbyteczne.
- RĘBAJŁO: Nalegać próżno się nie silę;
- Lecz wiedz, że cię szukają i że, lada chwilę...
- WALERY:
- Ja zaś, by dowieść że mnie to wzrusza zbyt mało,
- Chcę go, jeśli mnie szuka, spotkać jak przystało;
- I mam zamiar po mieście, w tym czasie goracym,
- Przechadzać się sam jeden tylko z mym służącym.
[297]SCENA CZWARTA. MASKARYL, WALERY.
- MASKARYL:
- Dla Boga! To szaleństwo! Nie kuśże pan licha,
- Widzi pan przecie, ile biedy na nas czyha,
- Jak, z wszech stron...
- WALERY: Cóż wzrok wlepiasz w przerażeniu srogiem?
- MASKARYL:
- Dziwnie mi zapachniało z tej strony batogiem.
- Proszę, jeśli me słowo dla pana coś warte,
- Porzućmy, dobry panie, to miejsce otwarte.
- Chodźmy się zamknąć lepiej.
- WALERY: Zamknąć się hultaju!
- Ten sposób godny tchórzów nie jest w mym zwyczaju;
- Dalej, za mną, bez gadań; powtarzam ci krótko...
- MASKARYL:
- Panie, mój dobry panie, żyć jest tak słodziutko!
- Raz się tylko umiera i na czas tak długi!
- WALERY:
- Zatłukę cię, gdy ozwiesz się z tem po raz drugi.
- Ha, Askaniusz: zostawmy go; ujrzym w potrzebie,
- Po czyjej stronie on się opowie sam z siebie.
- Tymczasem, chodź do domu: musim doskonale
- Uzbroić się obadwaj.
- MASKARYL: Nie spieszno mi wcale.
- Do djabła te romanse, do djabła dziewczęta:
- Taka wprzód posmakuje, a potem znów święta!
SCENA PIĄTA. ASKANJUSZ, FROZYNA.
- ASKANJUSZ:
- Więc to prawda, Frozyno? nie śnięż ja na jawie?
- Powtórz jeszcze raz wszystko, co wiesz o tej sprawie. [298]
- FROZYNA:
- Wnet się wszystkiego dowiesz, bądź tylko cierpliwa.
- W zdarzeniach tak szczególnych najczęściej tak bywa:
- Sto razy to powtórzą, aż uprzykrzy ci się.
- Teraz dość, byś wiedziała, że, po tym zapisie,
- Co z urodzeniem chłopca warunki swe wiąże,
- Żona Alberta, zaszła raz ostatni w ciążę,
- Powiła tylko ciebie; ojciec zaś, w sekrecie,
- Pragnąc za każdą cenę mieć płci męskiej dziecię,
- W dom swój przyjął kwieciarki Anastazji chłopca,
- Ty zaś na wychowanie poszłaś jako obca
- Do mej matki. Niebawem, w czas ojca podróży,
- Dziecię zmarło, przeżywszy ledwie rok, nie dłużej.
- Wówczas, strach przed małżonkiem i miłość matczyna
- Sprawiły, że znów nowy podstęp się zaczyna:
- Matka twoja odbiera ciebie pokryjomu,
- Miejsce zmarłego chłopca zajmujesz w tym domu,
- Ojcu zaś, by śmierć ukryć rzekomego syna,
- Powiada się, iż własna zmarła mu dziewczyna.
- Oto i twoich losów tajemnica cała,
- Którą dotąd mniemana twa matka skrywała;
- Podaje swe pobudki: może również inne
- Jeszcze miała potemu, nie całkiem niewinne
- Słowem, że to odkrycie, nad wszelkie marzenia,
- Losy miłości twojej dziś z gruntu odmienia.
- Wobec tych jawnych zeznań, gdy, z innej znów strony,
- Sekret twój, prędzej-później, musiał być zdradzony,
- Wyznałam ojcu, jak się miała sprawa owa;
- List żony mu potwierdził wszystko co do słowa,
- Poczem, zrazu ostrożnie rzecz prowadząc całą,
- Później wszystko na kartę kładąc bardziej śmiało,
- I pragnąc by tajemnic wszelkich pierzchła zmora,
- Udało się nam wciągnąć w sprawę Polidora,
- Całej zagadki rąbek odsłonić z ostrożna,
- Posuwać rzecz stopniowo, tak iż wreszcie można
- Było, wspólnej korzyści kładąc mu dowody, [299]
- Sprowadzić umysł jego do szczęśliwej zgody.
- Teraz sam pragnie jeno, z twym rodzicem w parze,
- Ciebie wraz z twym kochankiem powieść przed ołtarze.
- ASKANJUSZ:
- Cóż za radość, Frozyno, jakiż dzień szczęśliwy...
- Ileż zawdzięczam twojej pomocy życzliwej!
- FROZYNA:
- Poczciwiec jest w humorze teraz wyśmienitym,
- I pragnie kosztem syna ubawić się przytem.
SCENA SZÓSTA. ASKANJUSZ, FROZYNA, POLIDOR.
- POLDORPOLIDOR:
- Zbliżno się, moja panno: zwać mi cię tak wolno;
- Wiem kim jesteś i wiem też, do czegoś jest zdolną.
- Dopięłaś sztuczki, w której, w sposób niepowszedni,
- Błyszczy tyle rozumu i dowcip tak przedni,
- Że wszystko ci wybaczam i serdecznie wierzę,
- Iż za to samo syn mój pokocha cię szczerze.
- Wartaś tego: to ja ci powiadam, dziewczyno.
- Otóż i on: zabawę mieć będziem jedyną.
- Spiesz corychlej i dom swój zwołaj tutaj cały.
- ASKANJUSZ:
- Posłuszeństwem chcę zmazać krok ów tak zuchwały.
SCENA SIÓDMA. POLIDOR, WALERY, MASKARYL.
- MASKARYL do Walerego:
- Nieraz niebo nam znaki zsyła niespodziane;
- Śniły mi się tej nocy perły rozsypane
- I jajka zbite: panie, ten sen mnie przeraża.
- WALERY:
- Podły tchórzu!
- POLIDOR: Mój synu, konieczność się zdarza [300]
- Walki, gdzie cała dzielność będzie ci potrzebna,
- Jeśli cię nie ma spotkać porażka haniebna.
- MASKARYL:
- I czyż nikt, proszę pana, czyż nikt się nie ruszy,
- Wstrzymać ludzi, co sobie chcą obcinać uszy!
- Niech będzie, dobrze; ale, jeśli w tej godzinie
- Przyjdzie panu żałobę wdziać po swoim synie,
- Niech pan mnie nie obwinia.
- POLIDOR: Nie; tak rzeczy stoją,
- Iż sam żądam, by spełnił wraz powinność swoją.
- MASKARYL:
- Wyrodny ojcze!
- WALERY do ojca: Męża honoru to zdanie
- Godnem jest, i tem więcej szanuję cię za nie.
- Winnym: przyznaję; byłem przyczyną twej troski
- Czyniąc to, com uczynił, bez wiedzy ojcowskiej;
- Lecz, choć słuszne masz do mnie przyczyny urazy,
- Silniej dziś przemówiły krwi twojej rozkazy,
- I honor twój, co nie chce ani słyszeć o tem,
- By Erast miał być dla mnie postrachu przedmiotem.
- POLIDOR:
- Tak, wiem, że i on żywił przeciw tobie plany;
- Lecz od owego czasu zaszły różne zmiany,
- I dziś w innem spotkaniu, bardziej jeszcze srogiem,
- Będziesz walczył...
- MASKARYL: A gdyby się zgodzić z tym wrogiem?
- WALERY:
- Co, ja, bać się! Przenigdy. I któż to być może?
- POLIDOR:
- Askanjusz.
- WALERY: On?
- POLIDOR: Ma stanąć tu w najkrótszej porze.
- WALERY:
- On, który mi poprzysiągł wspomagać mą sprawę!
- POLIDOR:
- Tak, on cię dziś wyzywa na walną rozprawę, [301]
- I, na nic nie chcąc baczyć, nastaje okrutnie,
- By krwawy pojedynek rozstrzygnął tę kłótnię.
- MASKARYL:
- Dzielny człek: wie, że rycerz prawy się nie trudzi,
- W zwady swoje daremnie mieszać innych ludzi.
- POLIDOR:
- Słowem, czynią cię winnym zniewagi potwarczej.
- Mojem zdaniem, ten powód zupełnie wystarczy;
- Otóż, za wspólną zgodą, rzecz stanęła na tem,
- Że ty masz się potykać tutaj z Łucji bratem,
- I to na oczach wszystkich, bez żadnej odwłoki,
- Tak, jak każą zwyczajów rycerskich wyroki.
- WALERY:
- A cóż Łucja, mój ojcze, czyż jej serce twarde...
- POLIDOR:
- Chce Erasta, dla ciebie ma jedynie wzgardę;
- By dowieść, o oszczerstwo twoje ile stoi,
- Pragnie zawrzeć te związki w przytomności twojej.
- WALERY:
- Ha! słysząc taki bezwstyd, z wściekłości się pienię:
- Czyż już straciła rozum, cześć, honor, sumienie?
SCENA ÓSMA. ALBERT, POLIDOR, ŁUCJA, ERAST, WALERY, MASKARYL.
- ALBERT:
- No i cóż, zapaśnicy? Mój właśnie nadchodzi:
- Czy zebrał wszystkie siły swe w kupę dobrodziej?
- WALERY:
- Tak, gotów jestem, gotów, skoro sami chcecie;
- Jeślim się mógł zawahać, na Boga! toż przecie
- Pobudką była resztka szacunku dla prawa,
- Nie przed mym przeciwnikiem nikczemna obawa.
- Lecz dość już, wszystkie względy w tej chwili mam za nic
- Gniew mój w swem uniesieniu nie zna żadnych granic, [302]
- I dusza ma, na widok tak niecnej obłudy,
- Nim wzgardzi, pomścić krzywdę swą pragnie dziś wprzódy.
Do Łucji:
- Nie iżby miłość moja jeszcze nie wygasła:
- Gniew, zemsta, to w tej chwili me jedyne hasła,
- I, gdy twój bezwstyd hańby okryję rozgłosem,
- Przestanę się już troszczyć serca twego losem.
- Tak, Łucjo, patrząc na to, wstręt mnie tylko bierze!
- Na widok twych postępków oczom ledwo wierzę;
- Nie wiem, jak zdolna jesteś w twarz popatrzeć komu,
- I powinnabyś zginąć na miejscu od sromu.
- ŁUCJA:
- Zraniłyby mnie może twe szalone słowa,
- Gdyby nie pomsta, która już czeka gotowa.
- Oto Askanjusz: sądzę, iż, natarłszy śmiało,
- Wnet zmusi cię, byś zmienił mowę tak zuchwałą,
- I bez wielkiego trudu.
SCENA SCENA DZIEWIĄTA. ALBERT, POLIDOR, ASKANJUSZ, ŁUCJA, ERAST, WALERY, FROZYNA, MARYSIA, KASPER, MASKARYL.
- WALERY: Tego nie dokaże,
- Choćby dwadzieścia ramion stanęło z nim w parze.
- Żal mi, iż musi bronić swej niegodnej siostry,
- Lecz, gdy sobie poczynać chce w sposób tak ostry,
- Wraz mu się stanie zadość; i tobie, mój panie.
- ERAST:
- Chciałem wprzódy na siebie przyjąć to zadanie;
- Lecz, skoro już Askanjusz całą sprawę wiedzie,
- Zostawiam mu, niech sobie sam radzi w tej biedzie.
- WALERY:
- Bardzo mądrze; ostrożność nigdy nie zawadzi,
- Ale... [303]
- ERAST: On się już z tobą upora najgładziej.
- WALERY:
- On?
- POLIDOR:
- Nie bądź zbytnio dufny; nie baczysz w swym gniewie,
- Że to niezwykły chłopak.
- ALBERT: Tak, jeszcze nic nie wie,
- Lecz wkrótce na swej skórze o tem się przekona.
- WALERY:
- Dalej więc! tej dzielności wraz ujrzym znamiona.
- MARYSIA:
- Tak przy wszystkich?
- KASPER: To jakieś obyczaje nowe.
- WALERY:
- Cóż to są, żarty ze mnie? Roztrzaskam tu głowę,
- Któremuś z panów śmieszków. Dalej więc, niech staje.
- ASKANJUSZ:
- Nie, nie, jam nie tak straszny, jak ci się wydaje;
- I, wśród tej całej tyle zawiłej przygody,
- Raczej słabości mojej wraz ujrzysz dowody.
- Niebo mnie obdarzyło sercem nazbyt tkliwem,
- Bym się oparł przed twoim atakiem straszliwym,
- I tobie przeznaczyły łaskawe niebiosy,
- Abyś dziś brata Łucji skończył smutne losy.
- Tak, daremnie me ramię odwagą się zbroi,
- Askanjusz wkrótce zginie tutaj z ręki twojej,
- Lecz chętnie zginąć gotów, jeśli śmierć ta sprawi,
- Aby się losy z tobą obeszły łaskawiej,
- Tę dając ci za żonę, co sama w pokorze
- Uzna, iż twoją dziś już jedynie być może.
- WALERY:
- Nie, chociażby świat cały, wolę raczej nie żyć,
- Niż, po tej niecnej zdradzie...
- ASKANJUSZ: Ach, zechciej mi wierzyć,
- To serce, co przysięgło wieczne śluby tobie,
- Nic ci nie przewiniło w najmniejszym sposobie. [304]
- Że czystym jego płomień i że miłość stałą,
- Ojca twego na świadka wezwać mogę śmiało.
- POLIDOR:
- Tak, mój synu; uspokój się, dość tej zabawki;
- Czas, by się wyjaśniły już te ciemne sprawki.
- Ta, z którą połączyła cię przysiąg wymiana,
- Oto właśnie tu stoi przed tobą przebrana.
- Ważne były przyczyny, by ją, jako dziecko,
- Ukryć pod tą postacią, oczom tak zdradziecką;
- Później miłość do nowej popchnęła ją zdrady,
- Co się stała przyczyną domów obu zwady.
- Nie spoglądaj po wszystkich wzrokiem nieprzytomym:
- To, co ci tu powiadam, jest faktem niezłomnym.
- Ona to, głosem Łucji, lecz własną osobą,
- Wiecznych ślubów zadatki wymieniła z tobą,
- I, tym podstępem wszystkich zmyliwszy na chwilę,
- W dwu rodzinach zasiała niepokojów tyle.
- Lecz dziś, skoro Askanjusz stał się już Dorotą,
- Potrzeba, aby jawnie, za wspólną ochotą,
- Nowy węzeł uświęcił rzecz po wszystkie czasy.
- ALBERT:
- I to właśnie być miały te straszne zapasy,
- Któremi miałeś zmazać krzywdę dobrej sławy,
- A których wszak królewskie nie bronią ustawy.
- POLIDOR:
- Widzę, żeś zaskoczony przygodą tak ciemną;
- Lecz nic nie wskórasz, bronić chciałbyś się daremno.
- WALERY:
- Nie, nie, wzdragać się ani w myśli mi postało;
- I, choć w istocie jestem zdumiony niemało,
- Zachwyca mnie ten fortel i w sercu mem gości
- Razem tyle podziwu, dumy i miłości,
- Iż oczy te tak słodkie...
- ALBERT: Mniemnać się odważę,
- Iż to, co chcesz jej mówić, nie zbyt idzie w parze [305]
- Z tym strojem; chodźmyż inny jej włożyć, a potem
- Możesz się bliżej zająć uczuć swych przedmiotem.
- WALERY:
- Wybacz, Łucjo, że dusza ma, szałem wiedziona...
- ŁUCJA:
- Niema czego wybaczać: rzecz już wyjaśniona.
- ALBERT:
- Chodźmyż, na ceremonje będzie czas i w domu:
- Tam każdy może świadczyć, co zechce i komu.
- ERAST:
- Lecz nie pomnicie, wznosząc radosne hałasy,
- Że jeszcze tu ktoś czeka na krwawe zapasy:
- Myśmy dwaj już szczęśliwi, ale widzi mi się,
- Że teraz trzeba będzie zapytać Marysię,
- Który z dwóch, twój Maskaryl czy też mój Kasperek,
- Wygra sprawę: rycerze, ustawcie się w szereg!
- MASKARYL:
- Dziękuję; nazbyt łaskaw na mnie pan dobrodziej.
- Niech się żeni w spokoju; o to mi nie chodzi:
- Już tam piękna Marysia nie jest taka sroga,
- I zawsze będzie wolna do jej łaski droga.
- MARYSIA:
- Niby że ciebie sobie przybiorę za gaszka?
- Na męża ujdziesz: lepszy czy gorszy, to fraszka;
- Bierze się co jest z brzegu i cudów nie szuka:
- Lecz kawalir, to musi być rarytna sztuka.
- KASPER:
- Słuchaj: skoro małżeństwo nas już sklei święte,
- Wara mi później gachom zastawiać przynętę.
- MASKARYL:
- Myślisz, bracie, dla siebie tylko pojąć żonę?
- KASPER:
- Rozumie się: figielki będą zabronione,
- Albo mnie pozna jeszcze.
- MASKARYL: Ech, mój miły Boże!
- Każdy robi co umie, a żyje jak może; [306]
- I mąż, przed ślubem straszny, w czasie nader krótkim
- Staje się w rękach żony barankiem cichutkim.
- MARYSIA:
- Nie bój się nic, mężusiu, nic ci się nie stanie;
- Marysia tam nie czuła na lada gruchanie.
- Będę ci mówić wszystko.
- MASKARYL: O szelma! Baj baju!
- Z męża mieć powiernika!...
- MARYSIA: Cicho, ty hultaju.
- ALBERT: Po raz ostatni, chodźmyż, moi przyjaciele,
- By w radości obchodzić potrójne wesele.
|