[264]AKT TRZECI.
SCENA PIERWSZA. MASKARYL sam:
- Czasem wygrywa, kto się na wszystko odważy,
- I w lichej sprawie trzeba kręcić jak się zdarzy.
- Dla mnie, którego język, nazbyt niedyskretny,
- Skórę moją umieścił w pozycji dość szpetnej,
- Jedynym środkiem było pchać dalej tę sprawę,
- I odkryć przed staruszkiem calutką zabawę.
- Jego syn (niby pan mój), to gorąca pała:
- Gdyby kiedy mógł zgadnąć, jak rzecz się wydała,
- Bałbym się, Maskarylku, o twą biedną szyję!
- W ten sposób, nim się moje gadulstwo odkryje,
- Może jakąś odmianę ześle dopust boży,
- I rzecz między ojcami sama się ułoży.
- W tym też celu przychodzę, by zapuścić wędkę
- I ściągnąć go na małą z mym starym gawędkę!
Puka do drzwi Alberta.
SCENA DRUGA. ALBERT, MASKARYL.
- ALBERT: Kto puka:
- MASKARYL: Swój, przyjaciel.
- ALBERT: Ho, ho! możnaż wiedzieć,
- Co cię sprowadza?
- MASKARYL: Chciałem ci, panie, powiedzieć
- Dzień dobry.
- ALBERT: A, doprawdy, zbyt jesteś gorliwy.
- Dzień dobry ci, dziękuję. Odchodzi. [265]
- MASKARYL: Cóż on taki żywy!
- Zaraz umyka. Puka znowu.
- ALBERT: Jeszcze?
- MASKARYL: Ależ pan wszystkiego
- Nie wysłuchał.
- ALBERT: Wszak dnia mi życzyłeś dobrego?
- MASKARYL:
- Tak.
- ALBERT: A zatem, nawzajem.
Odchodzi znów, Maskaryl go wstrzymuje.
- MASKARYL: Mam także zlecenie
- Od imci Polidora nieść ci pozdrowienie.
- ALBERT:
- A! to znów co innego. Twój pan cię przysyła
- Z taką misją?
- MASKARYL: Tak, panie.
- ALBERT: Wielce mi jest miła.
- Idź, powiedz, że mu życzę wszelkiej pomyślności.
Odchodzi.
- MASKARYL:
- Ten człowiek najwyraźniej nie lubi grzeczności.
- Puka: Jeszczem nie skończył, panie, polecenia swego:
- Mój pan ma jeszcze prośbę gorącą do niego.
- ALBERT: Gdy zechce zatem, jestem na jego rozkazy.
- MASKARYL zatrzymując go:
- Czekajże pan i nie każ zaczynać sto razy.
- Otóż, mój pan tu idzie, aby w ważnej sprawie
- Pomówić z tobą, jeśli zezwolisz łaskawie.
- ALBERT: O, i cóż to za sprawa, co go zmusza ze mną
- Rozmowy szukać nagle?
- MASKARYL: Pewną rzecz tajemną
- Zwierzył mu ktoś w tej chwili, a to, co odkryto,
- Dla was obu ma wagę ponoś znamienitą.
- Oto, co miałem donieść.
[266]SCENA TRZECIA. ALBERT sam:
- Nieba! drżę z obawy!
- Wszak zdawna mnie już żadne z nim nie łączą sprawy:
- Czuję burzę, co nagle grozi głowie mojej,
- I wiem, co to za sekret dziś go niepokoi!
- Bez ochyby ktoś zdradził mnie, znęcony zyskiem,
- I oto dni me hańby stały się igrzyskiem:
- Odkryto me podejście. O! jakże to trudno
- Prawdę na wieki zdusić pod maską obłudną!
- Ileż lepiejbym zrobił dla swej dobrej sławy,
- Gdybym był słuchał wciąż mnie dręczącej obawy,
- Co nieraz mnie skłaniała, bym, póki jest pora,
- Sam zwrócił ten majątek w ręce Polidora;
- Bym uprzedził rozgłosu hańbę wiekuistą,
- I przez zgodne układy wyszedł z sprawy czysto.
- Lecz stało się; zapłacić przyjdzie mi to krwawo,
- I skarb ten, co pod dach mój dostał się nieprawo,
- Opuści go, niestety, unosząc ze sobą
- Honor mój, i dom kryjąc wieczystą żałobą!
SCENA CZWARTA. ALBERT, POLIDOR
- POLIDOR pierwsze cztery wiersze nie widząc Alberta:
- W taki sposób zaślubić pannę pokryjomu!
- Czyż on zechce zapomnieć nam takiego sromu?
- Nie wiem, co mnie tu czeka; gubię myśli wątek:
- Jej ojca gniew tak słuszny i jego majątek
- Zbyt duży... Już tu idzie.
- ALBERT: Polidor! o Boże!
- Boję się doń przystąpić.
- ALBERT: Spojrzeć się nań trwożę. [267]
- POLIDOR:
- Jak zacząć tę rozmowę?
- ALBERT: Jak tu wyrzec słowo?
- POLIDOR:
- Wzburzony jest widocznie.
- ALBERT: Patrzy tak surowo...
- POLIDOR:
- Widzę po twem wzruszeniu, szanowny sąsiedzie,
- Że się domyślasz, co mnie w progi twoje wiedzie.
- ALBERT: Niestety!
- POLIDOR: W pomięszaniu oba tutaj stoim:
- Ja sam ledwo uwierzyć mogłem uszom swoim.
- ALBERT: Wierz mi, że się od żalu i wstydu rumienię.
- POLIDOR:
- Pojmujesz na postępek ten moje wzburzenie:
- Wymówek dla winnego szukać nie próbuję.
- ALBERT:
- Bóg się nad najnędzniejszym grzesznikiem lituje.
- POLIDOR: Tobie zatem przystoi iść za wzorem nieba.
- ALBERT:
- Trzeba chrześcijaninem być.
- POLIDOR: Zaiste, trzeba.
- ALBERT: Ulituj się, na Boga, mości Polidorze!
- POLIDOR:
- Mnie błagać ciebie o to godzi się w pokorze.
- ALBERT: By łaskę twą okupić, padam na kolana.
- POLIDOR: Moją to raczej rzeczą uczynić, nie pana.
- ALBERT:
- Okaż nieco współczucia nad mym smutnym losem!
- POLIDOR:
- Chciej nie zamykać uszu przed litości głosem!
- ALBERT:
- Kiedy widzę twą dobroć, wprost serce mi taje.
- POLIDOR:
- Twoja łaskawość wyjść mi z podziwu nie daje. [268]
- ALBERT:
- Przebacz mi więc, zapomnij.
- POLIDOR: Ty przebacz mi raczej.
- ALBERT:
- Ciężką boleścią w sercu mem czyn ten się znaczy.
- POLIDOR:
- I we mnie pewno żałość niemniejszą też budzi.
- ALBERT:
- Śmiem błagać, by nie doszedł on do uszu ludzi.
- POLIDOR: I mnie, mości Albercie, to na sercu leży.
- ALBERT:
- Chciej cześć moją oszczędzać.
- POLIDOR: Ach, chciałbym najszczerzej!
- ALBERT:
- Co do sprawy majątku, sam sumę oznaczysz.
- POLIDOR:
- Nie chcę nic więcej nad to, co sam oddać raczysz:
- Całą sprawę zostawiam tobie do uznania,
- I z radością do twego nakłonię się zdania.
- ALBERT: Co to za dobroć! cóż to za serca przymioty!
- POLIDOR:
- Toś ty dobry, że, mimo tak ciężkiej zgryzoty...
- ALBERT:
- Oby Bóg chciał we wszystkiem szczęście zsyłać na cię!
- POLIDOR:
- Oby ciebie wspomagał!
- ALBERT: Uściskaj mnie, bracie.
- POLIDOR:
- Najchętniej; i serdeczne dzięki składam tobie,
- Że wszystko się skończyło w pomyślnym sposobie.
- ALBERT:
- Niebu niech będzie chwała.
- POLIDOR: Utaić nie mogę,
- Żem o ciebie niemałą w sercu żywił trwogę;
- Bałem się, że, przy twojem znaczeniu i wpływie,
- Błąd córki swej na synu mścić zechcesz straszliwie... [269]
- ALBERT: Hę, co mówisz o błędzie i o córce mojej?
- POLIDOR:
- Mniejsza więc, niech już rzecz ta nas nie niepokoi.
- Przyznam chętnie, że syn mój zawinił w tej sprawie;
- Przyznam nawet, gdy żądasz (jesteś w pełnem prawie),
- Że on tu jeden winę za czyn ten ponosi;
- Że córka twoja cnotę zbyt wysoko nosi,
- Aby postąpić w sposób z honorem tak sprzeczny,
- Gdyby jej uwodziciel nie skłonił wszeteczny;
- Że ten zdrajca nadużył niewinności świętej,
- I miałbyś prawo bardziej w duszy być zawzięty.
- Lecz już się stało; gdy więc, wspólnem naszem zdaniem,
- Szczęśliwem się skończyło wszystko pojednaniem,
- Nie swarzmy się już dłużej, a owe nieczyste
- Sprawki niechaj uświęcą związki uroczyste.
- ALBERT na stronie:
- Co za omyłka, Boże! i cóż za nowina!
- Jedna troska się kończy, a druga zaczyna;
- W mem pomięszaniu nie wiem, jak tę rzecz prowadzić,
- A jeśli powiem słowo, obawiam się zdradzić.
- POLIDOR:
- O czem myślisz, Albercie?
- ALBERT: Ja? tak, to i owo;
- Lecz proszę, dajmy pokój teraz z tą rozmową:
- Słabo mi się zrobiło, zostawić cię muszę.
SCENA PIĄTA. POLIDOR sam:
- Rozumiem, jaki ciężar gnębi jego duszę.
- Chociaż rozsądek jego skłania się do zgody,
- Zbyt głębokie ma w sercu do żalu powody;
- Obraz zniewagi nosi wciąż w myślach, i woli
- Ukryć samotnie ranę, co jeszcze go boli.
- Współczuję z jego hańbą, żal mi go najszczerzej;
- Niechże się to cierpienie pomału odleży: [270]
- Zbyt łatwo wraca boleść przemocą zduszona.
- Otóż i sprawca; idzie ta pałka szalona.
SCENA SZÓSTA. POLIDOR, WALERY.
- POLIDOR:
- Zatem, miły gagatku, wciąż hultajstwem swojem
- Będziesz igrał z rodzica starego spokojem?
- Codziennie będę musiał suszyć sobie głowę
- Jak naprawiać szaleństwa twoje, coraz nowe?
- WALERY:
- I cóż ja znów tak złego niby robię co dnia,
- I jaka do twych uszu, ojcze, doszła zbrodnia?
- POLIDOR:
- Tak, dziwny człowiek jestem, z tak zrzędnym humorem,
- By winić syna, co jest cnót wszelakich wzorem!
- Przecież żyje jak święty i w domu ojcowskim
- Pędzi swe dni na klęczkach przed obrazem boskim!
- Chcieć mu dowieść, że prawa natury wywraca,
- I że z nocy dzień robi, to daremna praca!
- Że sto razy przez swoje zuchwalstwo zbyt butne,
- Zranił serce ojcowskie, to kłamstwo wierutne!
- Że i teraz, najświętsze depcąc obowiązki,
- Śmiał wejść z córką Alberta w potajemne związki,
- Niepomny jakie mogą wypaść z tego skutki:
- Cóż znowu! to kto inny! baranek cichutki
- Nawet mnie nie rozumie, co to za małżeństwo!
- A, psie! z niebios zesłany na moje męczeństwo,
- Czy zawsze będziesz broił, i czy, przed mym zgonem,
- Nie ujrzę cię czem innem, niż trutniem szalonym?
- WALERY sam w zamyśleniu:
- Kto mógł zdradzić? ma głowa próżno się wysila
- Kogo o to posądzić? czyżby Maskaryla?...
- Ale wyłże się szelma z tego ambarasu; [271]
- Trzeba go z mańki zażyć i stłumić do czasu
- Mój gniew.
SCENA SIÓDMA. WALERY, MASKARYL.
- WALERY: Ha, Maskarylu, do uszu rodzica,
- Nie wiem jak, ale doszła cała tajemnica.
- MASKARYL:
- W istocie?
- WALERY: Tak.
- MASKARYL: I skąd się dowiedział, u djaska?
- WALERY:
- Nie wiem, przez kogo na mnie spłynęła ta łaska,
- Lecz wszystko załatwiło się, i to tak przednio,
- Że wdzięczność dlań w mem sercu czuję niepoślednią.
- Gniewu ojca się lękać nie mam już przyczyny:
- Chwali wielce mój wybór, rozgrzesza mnie z winy,
- I radbym bardzo wiedzieć, kto, w tej całej sprawie,
- Potrafił go nastroić dla mnie tak łaskawie.
- Nie uwierzysz, jak cieszę się z tego obrotu.
- MASKARYL:
- A gdybym panu wyznał, żem to ja z kłopotu
- Go wybawił i umysł złagodził ojcowski?
- WALERY:
- No, no, do gotowego chciałbyś przyjść bez troski!
- MASKARYL:
- Ja sam, powtarzam panu, ojcu rzecz wyznałem,
- I jam sprawił to wszystko zwierzeniem tak śmiałem.
- WALERY:
- Ty? bez żartów?
- MASKARYL: Niech głowy nie wyścibię z piekła,
- Jeśli ma gęba świętej prawdy nie wyrzekła!
- WALERY dobywając szpady:
- A ja chcę w piekle gorzeć na wieki, jeżeli
- Nie sprawię tu na miejscu, by cię djabli wzięli! [272]
- MASKARYL:
- Panie, co to takiego? nie tak nagle, panie!
- WALERY:
- To jest zatem twa wierność? to twe przywiązanie?
- Bez mej sztuczki przenigdyby się nie wydało
- To, o co podejrzewać mogłem cię tak śmiało.
- Zdrajco, którego gęba w paplaniu zbyt łatwa,
- Ojca gniewem przedwczesnym wszystkie plany gmatwa,
- Coś wszystko zniszczył, zgubił, musisz, szelmo jedna,
- Dać tu gardło.
- MASKARYL: Powoli, ma duszyczka biedna
- Nie jest gotowa na śmierć. Proszę, niech pan raczy
- Zaczekać, aż się koniec tej sprawy obaczy.
- Miałem ważne przyczyny, aby dziś staruszka
- Zapoznać z sekretami małżeńskiego łóżka:
- To mały zamach stanu; ujrzysz pan po skutku,
- Czy do radości będzie powód, czy do smutku.
- O cóż się pan więc gniewa? Jak tam głową kręci
- Maskaryl, by tryumfem ozdobić twe chęci,
- To mniejsza, bym w końcu umiał ci dogodzić
- WWALERYWALERY:
- A je jeżelijeżeli ty znów chcesz mnie za nos wodzić?
- MMASKARYLMASKARYL:
- By mnie zabić, dość czasu zostanie ci zawsze;
- Lecz może zdołam zyskać wyroki łaskawsze;
- Bóg dopomoże swoim, a pan mój szczęśliwy,
- Hołd odda Maskaryla służbie tak gorliwej.
- WALERY:
- Zobaczym więc. Lecz Łucja...
- MASKARYL: Pst, ojciec nadchodzi.
SCENA ÓSMA. WALERY, ALBERT, MASKARYL.
- ALBERT:
- Im więcej myślę nad tem, tem więcej się rodzi [273]
- W mej duszy wątpliwości; i, w tej dziwnej sprawie,
- Zbyt łatwom pofolgował snać pierwszej obawie.
- Łucja twierdzi, że wszystko to wymysł bezczelny,
- I broni niewinności swej w sposób tak dzielny...
- Hej! słysz ty, czy to twoje zuchwalstwo się waży
- Córki mej cześć ofiarą czynić swej potwarzy?
- MASKARYL:
- Mości Albercie, noś się tu nieco łagodniej,
- I nie czyń swego zięcia winnym takiej zbrodni.
- ALBERT: Jakto zięcia, hultaju? Możnaby cię o to
- Posądzić, żeś kierował tą całą robotą,
- I że plan ów się w twojej wylągł mózgownicy.
- MASKARYL:
- Gdzież tu powód, by krzyki robić na ulicy?
- ALBERT:
- Więc godzi się zniesławiać dziewczynę uczciwą,
- By z hańby mego domu zebrać sobie żniwo?
- MASKARYL:
- Wszak on gotów jest spełnić wszystkie twe żądania.
- ALBERT: Jedno mam tylko: aby zaprzestał udania.
- Jeśli dla mojej córki miał jakoweś chęci,
- Czemuż uczciwie tego nie powie, lecz kręci?
- Mógł do jej serca z prośbą udać się otwarcie;
- Mógł jawnie chęci swoje postawić na karcie,
- A nie szukać pomocy w potwarzy tak niskiej,
- Czci dziewczęcej ukryte zadając pociski.
- MASKARYL:
- Jakto? niby że Łucji nie łączą najsłodsze
- Ogniwa z moim panem?
- ALBERT: I nie złączą, łotrze!
- MASKARYL:
- Powoli! A gdy prawdą jest to, co się stało,
- Czy zechcesz zgodą swoją rzecz uświęcić całą?
- ALBERT:
- A jeśli nie jest prawda, chcesz, bym, bez litości,
- Za twe podłe oszczerstwo nadłamał ci kości? [274]
- WALERY:
- Że jest prawdą, nietrudno będzie panu dowieść.
- ALBERT:
- Masz! i ten znów popiera bezecną opowieść
- Swego godnego sługi! O, nikczemni łgarze!
- MASKARYL:
- Że prawdę szczerą mówię, wnet się to pokaże.
- WALERY:
- Lecz w jakimż celu chciałby ktoś nadstawiać karku...
- ALBERT na stronie:
- Świadczą, jak dwaj opryszki sobie na jarmarku.
- MASKARYL:
- Przejdźmy więc do dowodów i, przez usta własne,
- Niechaj Łucja w tej sprawie da świadectwo jasne.
- ALBERT:
- A jeżeli odeprze wszystkie kłamstwa twoje?
- MASKARYL:
- Nie, panie, nie odeprze, o to się nie boję.
- Przyrzeknij zezwolenie swoje na te śluby,
- A ja idę o zakład, i to bardzo gruby,
- Że własnemi ustami zaraz tu obwieści
- I związek swój i miłość, którą w duszy pieści.
- ALBERT:
- Zaraz się przekonamy.
- MASKARYL do Walerego: Panie, dobra nasza.
- ALBERT: Łucjo!
- WALERY do Maskaryla:
- Boję się...
- MASKARYL: Nic niech pan nie przestrasza.
SCENA DZIEWIĄTA. WALERY, ALBERT, MASKARYL, ŁUCJA.
- MASKARYL:
- Mości Albercie, spokój. Zwiastuję ci, pani,
- Nowinę, co niemałą radość kryje dla niej: [275]
- Ojciec twój, obznajmiony z całem przedsięwzięciem,
- Godzi się męża twego uznać swoim zięciem,
- Jeśli tylko, rzuciwszy próżne niepokoje,
- Własnem wyznaniem słowa tu potwierdzisz moje.
- ŁUCJA:
- Co on mi prawi, hultaj ten z wytartem czołem?
- MASKARYL:
- Wcale niezły przydomek tak naprędce wziąłem.
- ŁUCJA: Może mi pan wyjaśni, jaki ma początek
- Tej miłej opowiastki zbyt misterny wątek?
- WALERY: Wybacz, aniele; sługi gadulstwo przeklęte
- Wbrew mej chęci zdradziło związki nasze święte.
- ŁUCJA:
- Co? związki?...
- WALERY: Wyszły na jaw, Łucjo ubóstwiana,
- I próżno rzecz ukrywać, co wszystkim jest znana.
- ŁUCJA: Co! nas oboje wieczne złączyć miały śluby?
- WALERY:
- W szczęściu tak niezmierzonem nie szukam czczej chluby;
- I to, że dziś radością ma dusza się poi,
- Nie zasługom winienem mym, lecz łasce twojej.
- Wiem, że możesz wyrzuty mi czynić dziś krwawe;
- Że w tajemnicy chciałaś utrzymać tę sprawę;
- Toteż, wiernie starałem się, aby ni razu
- Słowem ni gestem twego nie złamać zakazu,
- Lecz...
- MASKARYL:
- Tak, ja to zrobiłem: wyznaję w pokorze!
- ŁUCJA:
- Czyż bezczelniejsze kłamstwo istnieć w świecie może?
- Śmiesz mi je w oczy rzucać, jak na pośmiewisko
- I sądzisz, że zdobędziesz mnie sztuką tak niską?
- To mi rycerz, co wszystkie nadzieje w tem mieści,
- By, gdy serca nie może, sięgnąć choć mej cześci,
- I mniema, iż, mą hańbą trafion w samo serce,
- Ojciec ręką swej córki zapłaci oszczercę! [276]
- Choćby wszystko wiązało wreszcie nas oboje:
- Ojciec, losu wyroki, własne chęci moje,
- Wolałabym w mym gniewie zgwałcić tysiąc razy
- Pragnienia własne, losów i ojca rozkazy,
- I wolałabym zginąć, niż złączyć swe życie
- Z tym, co w sposób tak podły chciał zdobyć mnie skrycie.
- Precz stąd; gdyby płci mojej gwałtowność przystała,
- Ujrzałbyś, jakim gniewem dusza moja pała,
- I wziąłbyś słuszną cenę bezczelności swojej.
- WALERY:
- Przepadło, już jej w gniewie nic nie uspokoi.
- MASKARYL:
- Pozwól mi pan z nią mówić. Ech, pani łaskawa,
- Pocóż teraz w chowanki cała ta zabawa?
- Cóż pani tem zamierza? Jakiż humor dziki
- Wbrew własnym chęciom każe stroić te wybryki?
- Gdyby choć ojciec pani był nieubłagany,
- Rozumiem; lecz on gotów zmienić swoje plany,
- I sam rzekł nam, iż, całą rzecz wyznając szczerze,
- Wszystko możesz od niego uzyskać w tej mierze.
- Czujesz pani, to prawda, zawstydzenia trochę,
- By sama zwierzać ojcu sprawki nieco płoche!
- Lecz twą zbytnią powolność dla miłosnych chęci
- Z ojca zgodą ten związek najłacniej uświęci;
- I, choć jego pochwała pewnie cię nie czeka,
- Zawszeć to błąd mniej ciężki, niż zabić człowieka.
- Ciało ludzkie jest słabe niekiedy; to pewna
- Że i panna z kamienia nie jest, ani z drewna;
- Nie ty pierwsza znalazłaś się pono w tej matni,
- I nie tobie, jak sądzę, przyszło to ostatniej.
- ŁUCJA:
- Jakto, ojcze! ty słuchasz tej bewstydnej mowy
- I ni słowem nie skarcisz czelności takowej?
- ALBERT:
- Cóż mam powiedzieć, dziecko? Trudno niespodzianiej
- Być zaskoczonym komuś. [277]
- MASKARYL: Przysięgam ci, pani,
- Żeś powinna otwarcie wyznać sprawę całą.
- ŁUCJA:
- I cóż mi każesz wyznać?
- MASKARYL: Co? To, co się stało
- Między tobą a panem mym: to dobre żarty!
- ŁUCJA: I cóż się stało zatem, hultaju wytarty,
- Między mną a twym panem?
- MASKARYL: Już ja się założę,
- Że pani chyba lepiej o tem wiedzieć może,
- I że ta noc zbyt słodką była dla niej, aby
- Ślad w jej pamięci miała zostawić tak słaby.
- ŁUCJA:
- Czas skończyć już, mój ojcze, z tym frantem zuchwałym!
Uderza go w twarz i wychodzi.
SCENA DZIESIĄTA. WALERY, MASKARYL, ALBERT.
- MASKARYL:
- Oj, zdaje mi się, że ja po gębie dostałem.
- ALBERT:
- Tak, łotrze, zdrajco; ręka jej na twojej twarzy
- Kreśli słuszny rachunek tej niecnej potwarzy.
- MASKARYL:
- Mimo to, niech mnie djabeł za moją robotę
- Porwie, jeżelim zełgał cokolwiek na jotę!
- ALBERT: Mimo to, niechaj uszy mi oba obetną,
- Jeśli mi nie zapłacisz za napaść tak szpetną!
- MASKARYL.:
- Czy chcesz dwóch świadków, którzy rzecz potwierdzą moją?
- ALBERT:
- Czy chcesz dwóch ludzi, którzy plecy ci wyłoją?
- MASKARYL:
- Ich słowo zdoła chyba pozyskać mi wiarę. [278]
- ALBERT:
- Ich dłoń zastąpi dzielnie me ramię zbyt stare.
- MASKARYL:
- Wierzaj mi pan, że Łucja przez wstyd tylko kręci.
- ALBERT:
- Wierz mi, że nie pomogą ci niebiescy święci.
- MASKARYL:
- Wszak znany panu Ormin, notarjusz dość wzięty?
- ALBERT:
- A kat, Drabinka, znany ci, łotrze przeklęty?
- MASKARYL:
- I Szymon, krawiec, sławny ze zdatności swojej?
- ALBERT: I nowa szubienica, co na placu stoi?
- MASKARYL:
- Zobaczysz, że poświadczą, com rzekł prawdy głosem.
- ALBERT:
- Zobaczysz, że wnet zrobią koniec z twoim losem.
- MASKARYL:
- Oni świadkami byli, stwierdzą to przed prawem.
- ALBERT:
- Oni wszystkie szelmostwa twe pomszczą niebawem.
- MASKARYL: Te oczy oglądały zamianę pierścionka.
- ALBERT:
- A te ujrzą, jak będziesz dyndał u postronka.
- MASKARYL:
- Jako znak, Łucja czarną włożyła zasłonę.
- ALBERT:
- Jako znak, na twem czole to jest nakreślone.
- MASKARYL:
- Cóż za starzec uparty!
- ALBERT: Cóż za łotr bezczelny!
- Ciesz się, że mój sędziwy wiek nie jest dość dzielny,
- By wraz ukarać twoje niecne przedsięwzięcie:
- Ale to nie ucieknie, przyrzekam ci święcie.
[279]SCENA JEDENASTA. WALERY, MASKARYL.
- WALERY:
- I cóż ten piękny sukces, któryś tak niezłomnie...
- MASKARYL:
- Rozumiem, w jakim sensie pan przepija do mnie:
- Wszystko przeciw mnie staje; w którą spojrzę stronę,
- Wszędzie widzę batogi, stryczki najeżone;
- Toteż, aby raz skończyć mą nieszczęsną dolę,
- Sam już ze stromej skały na łeb skoczyć wolę,
- Jeśli niebios tak srogie dziś dla mnie wyroki,
- Pozwolą mi gdzie znaleźć cypel dość wysoki.
- Żegnam więc pana.
- WALERY: Nie waż się ruszyć ni krokiem:
- Jeśli chcesz umrzeć, dobrze, lecz tu pod mem okiem.
- MASKARYL:
- Nie jestem w stanie umrzeć, gdy ktoś się przygląda,
- I opóźnia pan zgon mój, gdy pan tego żąda.
- WALERY:
- Za mną, hultaju, za mną; zobaczysz, nieboże,
- Że twej chętce do żartów wnet koniec położę.
- MASKARYL: O, biedny Maskarylu! ileż tu niedoli!
- I za co? za to, że ktoś drugi poswywoli!
|