[246]AKT DRUGI.
SCENA PIERWSZA. ASKANJUSZ, FROZYNA.
- FROZYNA: Frozyna umie trzymać język za zębami.
- ASKANJUSZ:
- Lecz czy bezpiecznie tutaj? spojrzyjno czasami
- Czy niema kogo blisko i czy też, broń Boże,
- Naszej tu kto rozmowy podsłuchać nie może.
- FROZYNA:
- Bezpieczniej nam z pewnością tutaj, niźli w domu.
- Widać na cztery strony: nikt więc pokryjomu
- Nas nie zajdzie, i mówić możesz bez obawy.
- ASKANJUSZ:
- O, jak trudno przystąpić do takiej przeprawy!
- FROZYNA:
- Oj, to jakiś dość ciężki sekret, jak się zdaje.
- ASKANJUSZ:
- Zbyt ciężki, skoro tobie z trudem go wyznaję,
- I gdybym mogła ukryć rzecz, o którą chodzi,
- Nie wiedziałabyś o niej.
- FROZYNA: To już się nie godzi!
- Kryć coś ze mną, jakgdybyś sto razy w potrzebie
- Nie doświadczyła mego oddania dla ciebie!
- Co, razem wychowana z tobą, tem się szczycę,
- Że umiem kryć najświętsze twoje tajemnice!
- Która wiem...
- ASKANJUSZ: Czego myśli nie śniły niczyje:
- Sekret, co ród i płeć mą ludzkim oczom kryje;
- Wiesz, że w dom, w którym bawię, przyjęto mnie dzieckiem, [247]
- Aby ocalić zapis sposobem zdradzieckim,
- Co gdy z śmiercią Askanja już miał być stracony,
- W mem przebraniu dlań środków szukano obrony.
- Dlatego, serce moje z tobą się odważy
- Innych tajemnic również zwolnić czujnej straży;
- Lecz, zanim rzecz rozpocznę, objaśnij mi, proszę,
- Wątpliwość, jaką zdawna w myślach moich noszę:
- Czy być może, by Albert nie znał wydarzenia,
- Co czyni go mym ojcem i płeć mą odmienia?
- FROZYNA:
- Jeśli mam rzec otwarcie, owa sprawa cała
- Nigdy nie była dla mnie nadto zrozumiała:
- W wielu rzeczach intryga ta zgoła jest ciemną,
- A matkę mą wybadać silę się daremno.
- Gdy zmarł ów syn, cel ojca gorącej miłości,
- A, zanim na świat przyszedł jeszcze, dziedzic włości
- Rozlicznych, zapisanych przez wuja bogacza,
- Co go swym spadkobiercą jedynym naznacza,
- Matka wieść tę pragnęła ukryć jak najdłużej,
- Bojąc się, by małżonek (naówczas w podróży),
- Dowiedziawszy się o tem, w gniew nie popadł srogi,
- Z żalu, że te bogactwa przejdą w obce progi.[1]
- Otóż, mówię, by ukryć tę rzecz jakoś przecie,
- Umyśliła podstawić obce jakieś dziecię,
- I wzięła ciebie od nas, gdzieś ty się chowała,
- (W ten sposób mogła zatrzeć się przygoda cała,
- Żeś ty zajęła miejsce umarłego chłopca).
- Czy ojcu cała sprawa pozostała obca,
- Nie wiem. Od nas nie słyszał nic; od swej zaś żony,
- Co lat dwanaście przeszło sekret utajony
- Nosiła, wobec tego że tak nagle zmarła,
- Sądzę, że i jej także nie wymknął się z gardła.
- Jednak, widzę, iż styczność utrzymuje skrycie [248]
- Z osobą, której pono ty zawdzięczasz życie,
- Wiem nawet iż ją wspiera czasem potajemnie,
- Lecz z jakich przyczyn, tego dochodzić daremnie.
- Z drugiej strony, małżeństwo dla ciebie układa
- I to takie, jak tobie pewno się nie nada.
- Może zna sztuczkę, której ty jesteś przedmiotem,
- Lecz nie wie o przebraniu. Ale dosyć o tem;
- Zbyt daleko zawiodła nas ta cała sprawa:
- Powróćmy do sekretu, któregom ciekawa.
- ASKANJUSZ:
- Wiedz zatem, że się miłość omamić nie dała,
- Że ma płeć się jej oczom umknąć nie zdołała,
- I celne jej pociski, przez tę szatę męską,
- W serce słabej dziewczyny wtargnęły zwycięsko:
- Kocham tedy.
- FROZYNA: Ty kochasz?
- ASKANJUSZ: Frozyno, powoli;
- Na zdziwienie dopiero później przyjdzie kolej:
- Wstrzymaj się jeszcze; jeszcze moje serce biedne,
- By w zdumienie cię wprawić, znajdzie rzecz niejednę.
- FROZYNA: Cóż?...
- ASKANJUSZ: Walerego kocham.
- FROZYNA: O losu zagadki!
- Jego kochasz, co właśnie przez podstęp twej matki
- I twoje podstawienie postradał dziedzictwo!
- Co, gdyby pod tą szatą przeczuł twe dziewictwo,
- Bezzwłocznie tych majątków ujrzałby się panem!
- W istocie, że ta miłość czemść tak niesłychanem...
- ASKANJUSZ:
- Czekaj: większem zdumieniem wstrząsnę twoje łono:
- Ja jestem jego żoną.
- FROZYNA: Żoną!
- ASKANJUSZ: Tak jest, żoną.
- FROZYNA:
- Ha! to naprawdę więcej, niż biedna pomieszczę
- W mejej głowie. [249]
- ASKANJUSZ: Zaczekaj; to nie wszystko jeszcze.
- FROZYNA:
- Jeszcze?
- ASKANJUSZ:
- Jestem nią, mówią, lecz on nie wie o tem,
- I nie zna tej, co jego ślubów jest przedmiotem.
- FROZYNA:
- Mów co chcesz; już ma głowa pojąć się nie sili,
- Wszystkie myśli zmieszałaś mi w tej jednej chwili,
- Rozum mój tym zagadkom podołać nie może.
- ASKANJUSZ:
- Jeśli chcesz mnie posłuchać, rzecz ci wnet wyłożę.
- Walery, co był siostrą mą zajęty szczerze,
- Zdawał mi się zbyt ostro sądzony w tej mierze,
- I tkliwość jego, Łucji tak bardzo niemiła,
- Najżywszą dlań sympatję w mem sercu zrodziła.
- Chcąc sprawić, by go siostra widziała łaskawie,
- Tak gorącom umiała mówić w jego sprawie,
- Żem sama nie spostrzegła, jak budzi się we mnie
- Czucie, którem jej wszczepić pragnęła daremnie.
- Mówiąc do niej, on w moją duszę się zakradał;
- Płomień, dla niej się tlący, mem sercem owładał,
- I miłość ta, przez jego boginię wzgardzona,
- Wdarła się tryumfalnie do mojego łona.
- Tak, serce me, Frozyno, zbyt słabe, niestety,
- Zdobyła chęć, zwrócona do innej kobiety,
- I śmiertelnie zranione przez grot ów tak ostry,
- Z lichwą mu zapłaciło nieczułość mej siostry.
- Nareszcie, miłość moja, znękana tym stanem,
- Zapragnęła zbliżenia, lecz pod cudzem mianem;
- Raz w ogrodzie, Walery, wezwany tajemną
- Prośbą Łucji (jak mniemał), zszedł się w nocy ze mną.
- I powiodłam rzecz w sposób tak dobrze udany,
- Iż wcale nie domyślił się osób zamiany.
- Pod zasłoną tak miłą serca jego chęci,
- Rzekłam, iż jego obraz wciąż noszę w pamięci, [250]
- Lecz, znając wolę ojca odmienną, musiałam
- Ukrywać te uczucia, któremi dlań pałam;
- Że do czasu z miłości swej sekret uczynię,
- Którego powiernicą będzie noc jedynie;
- Zaś we dnie, aby sprawy tej nie zepsuć, wcale
- Nie będziemy rozmawiać z sobą poufale,
- I że tę samą we mnie obojętność spotka,
- Co wówczas nim nas jeszcze nić złączyła słodka;
- A również on ma przyrzec mi, że z jego strony
- Sekret gestem ni słowem nie będzie zdradzony.
- Wreszcie, nie poprzestając na takiej zdobyczy,
- Lecz chcąc mieć wszystko czego tkliwe serce życzy,
- Śmiałością, co przeszkody wszelkie przezwycięża,
- Zdołałam wczoraj zmienić kochanka na męża.
- FROZYNA:
- Ej, dziewczyno, nielada posiadasz talenty!
- Któżby to był odgadnął przy twej mince świętej?
- Jednak tu nazbyt lekko rzecz powiodłaś całą;
- Bo przypuśćmy, że wszystko zrazu się udało,
- Nie trudno się domyślić dość smutnego końca,
- Skoro ten nocny sekret doczeka się słońca.
- ASKANJUSZ:
- Gdy miłość jest gwałtowna, nic nas nie odstraszy
- W dążeniu, aby dopiąć celu chęci naszej;
- I, byle mogło posiąść serce czego życzy,
- Wszystko, co będzie później, za nic sobie liczy.
- Lecz, jeżeli dziś mówię z tobą bez osłonek,
- To, by twej rady... Ale oto mój małżonek.
SCENA DRUGA. WALERY, ASKANJUSZ, FROZYNA.
- WALERY: Jeśli państwo oboje tu rozmowę wiodą,
- W której moja obecność byłaby przeszkodą,
- Oddalę się. [251]
- ASKANJUSZ: O tobie mówimy, a zatem
- Możesz przerwać rozmowę, gdyś sam jej tematem.
- WALERY:
- Ja?
- ASKANJUSZ:
- Tak.
- WALERY: I jakże?
- ASKANJUSZ: Rzekłam, że, gdybym kobietą
- Była, łatwo uległabym twoim zaletom,
- I, gdyby wzajem obraz mój władał w twem sercu,
- Wnetbyśmy wraz na ślubnym stanęli kobiercu.
- WALERY:
- Czynić takie wyznania, to rzecz nader łatwa,
- Skoro podobne gdyby ich spełnienie gmatwa;
- Lecz złapałbyś się, gdyby komplement tak luby
- Był kiedy wystawiony na szczerości próby.
- ASKANJUSZ:
- Bynajmniej; gdybym serca twego była panią,
- Pewnobyś nie miał przyczyn uskarżać się na nią.
- WALERY: A gdybym, dzięki twojej pomocy u innej,
- Mógł zdobyć szczęście, również byłbyś tak uczynny?
- ASKANJUSZ:
- Wówczas mogłyby zawieść się pańskie nadzieje.
- WALERY:
- Z tej odpowiedzi przyjaźń nie bardzo widnieje.
- ASKANJUSZ:
- Jakto! więc w tak okrutnym chcesz żądać sposobie,
- Abym, będąc dziewczyną, zakochaną w tobie,
- Przyrzekła ci za tobą wstąpić w czułe szranki,
- I walczyć za twą miłość dla innej kochanki?
- Przyznasz, iż to zadanie niezbyt chyba miłem.
- WALERY:
- Lecz skoro nią nie jesteś?
- ASKANJUSZ: To, co ci mówiłem,
- Rzekłem jako kobieta i tak też należy
- Aby było przyjęte. [252]
- WALERY: Tu więc szkopuł leży!
- Nic więc po twej przyjaźni nie mam tuszyć sobie,
- Chyba, że niebo sprawi cud w twojej osobie?
- Słowem, gdyś nie kobietą, szukałbym daremno,
- Dowodów tej sympatji, co łączy cię ze mną?
- ASKANJUSZ:
- W pewnych kwestjach nad wszelki wyraz jestem czuły,
- I serce moje ranią najmniejsze skrupuły,
- Kiedy o miłowanie chodzi. Jestem szczery,
- Nie licz na me usługi, mój drogi Walery,
- Póki wzajem upewnić nie zdołasz niekłamnie,
- Że i ty takież czucia w sercu chowasz dla mnie,
- Że płomień mej przyjaźni dzielisz najgorętszej,
- I, gdybym był dziewicą, wnet związek najświętszy,
- Chęćby uwieńczył, która sercem mojem całem...
- WALERY:
- Nie, o takich skrupułach jeszcze nie słyszałem!
- Lecz przyjmuję ugodę, choć dla mnie tak nową,
- I chętnie na ten układ daję moje słowo.
- ASKANJUSZ:
- Ale szczerze?
- WALERY: Najszczerzej.
- ASKANJUSZ: Zatem wszystko jasne:
- O twe szczęście dbać odtąd chcę, jak o me własne.
- WALERY:
- Wcześniej niż się spodziewasz, za słowo cię chwycę;
- I wkrótce ci powierzę ważną tajemnicę.
- ASKANJUSZ:
- Ja ci również niebawem odsłonię wyraźniej
- Sekret, co będzie dla mnie próbą twej przyjaźni.
- WALERY:
- W jaki sposób odgadnąć, silę się daremnie?
- ASKANJUSZ:
- Dowiedz się więc, że kocham kogoś potajemnie,
- I w twojej władzy leży, jak można najprościej,
- Skłonić ku memu sercu przedmiot mej miłości. [253]
- WALERY:
- Niechaj więc serce twoje w swe szczęście uwierzy,
- Bo pewnem ono, jeśli odemnie zależy.
- ASKANJUSZ:
- Dużo bardzo przyrzekłeś; więcej niźli mniemasz.
- WALERY:
- Mów zatem; dłużej przyczyn ukrywać się nie masz.
- ASKANJUSZ:
- Czas jeszcze; ta osoba, powiem tylko tyle,
- Jest blisko ciebie.
- WALERY: Zgadnąć napróżno się silę.
- Czyżby, daj Boże, siostra...
- ASKANJUSZ: Nic ci tej godziny
- Więcej nie mogę wyznać.
- WALERY: Czemu?
- ASKANJUSZ: Mam przyczyny.
- Gdy twój sekret posiędę, i mój ci odsłonię.
- WALERY:
- Musi mi ktoś, co zamknął go święcie w mem łonie,
- Zezwolić.
- ASKANJUSZ: Więc postaraj się o to, a słowa
- Zobaczymy kto lepiej z nas obu dochowa.
- WALERY:
- Zgoda: przyjmuję układ.
- ASKANJUSZ: I ja: bywaj zatem.
Walery wychodzi.
- FROZYNA:
- Rozmawia z tobą, niby z najoddańszym bratem.
SCENA TRZECIA. FROZYNA, ASKANJUSZ, MARYSIA, ŁUCJA.
- ŁUCJA do Marysi pierwsze trzy wiersze:
- Stało się: tak ukarzę bodaj przeniewiercę,
- I jeśli czyn ten zdoła zranić jego serce, [254]
- To wszystko, czego żądać dzisiaj jeszcze mogę.
- Bracie, na nową odtąd pragnę wstąpić drogę,
- Chcę kochać tego, co był przedmiotem mej wzgardy,
- I on dziś włada w duszy przedtem dlań tak hardej.
- ASKANJUSZ:
- Co mówisz, siostro? Jakto! ta twoja odmiana
- Zdaje mi się zbyt nagła i niespodziewana.
- ŁUCJA:
- Ja raczej twej odmianie dziwić się mam prawo:
- Sameś go wszak opieką otaczał łaskawą;
- Wszak nieraz wyrzucałeś mi, nawet dość żywo,
- Mą nieczułość, twem zdaniem zbyt niesprawiedliwą;
- A gdy chcę go pokochać, wyraźnie cię boli
- Mój zamiar i wypadasz z opiekuńczej roli!
- ASKANJUSZ:
- Troska o ciebie, siostro, dawne chęci głuszy;
- Wiem, że inna króluje dzisiaj w jego duszy;
- Mniemam zaś, że swej własnej dumie jesteś dłużną,
- Aby raz wzgardzonego nie wzywać napróżno.
- ŁUCJA:
- Gdy tylko o to chodzi, umiem strzec mej sławy;
- Toteż porzuć, mój bracie, daremne obawy:
- Dość łatwo mi jest czytać w serca jego karcie.
- Uczucia moje możesz wyznać mu otwarcie,
- Lub, jeśli ty nie zechcesz, własne usta moje
- Uśmierzą duszy jego tkliwe niepokoje.
- Co! bracie, skądże znowu ten wybuch rozpaczy?
- ASKANJUSZ:
- Siostro! jeśli me słowo u ciebie coś znaczy,
- Jeśli z uczuć siostrzanych coś w tem sercu gości,
- Rzuć tę myśl, nie wydzieraj przedmiotu miłości
- Młodej istocie, która nad wyraz mi drogą,
- A której losy ciebie również obejść mogą.
- Nieszczęsna jemu swoje czucia najgorętsze
- Oddała; mnie otwarła duszy swojej wnętrze,
- A tkliwość, jaką biedna istota dlań pała, [255]
- Najzatwardzialsze serce zmiękczyćby zdołała.
- O, siostro, czyli nie znasz miłości? azaliż
- Nie wiesz, jak strasznym ciosem tę biedną powalisz?
- Ja tak czuję tę boleść, co wstrząśnie jej łonem,
- Że pewnym, iż to będzie dla nieszczęsnej zgonem,
- Jeśli wydrzesz kochanka, co drogim jej tyle.
- Wszakże dotychczas Erast, jeśli się nie mylę,
- W sercu twojem...
- ŁUCJA: Mój bracie, dość na teraz o tem:
- Nie wiem, kto twych gorących starań jest przedmiotem,
- Lecz błagam cię, zakończmy na dziś tę rozmowę.
- Pozwól, to wszystko rzeczy są dla mnie tak nowe...
- ASKANJUSZ:
- Siostro, jeżeli brata nie pragniesz rozpaczy,
- Błagam cię, racz swe chęci skierować inaczej.
SCENA CZWARTA. ŁUCJA, MARYSIA,.
- MARYSIA:
- Widzę, iż pani sobie poczyna dosc żwawo.
- ŁUCJA:
- Na nic nie zważa serce zdeptane odprawą;
- Spieszy mścić się, i wówczas chwyta bez pamięci
- Wszystko, co może pomóc mu w odwetu chęci.
- Zdrajca! on śmiał się ozwać do mnie tak zuchwale!
- MARYSIA:
- Z osłupienia do siebie przyjść nie mogę wcale;
- Choć chciałabym zrozumieć, przecież, na mą duszę,
- Jestem ciągle jak w rogu; darmo głowę suszę.
- Wszakże, gdym mu wiadomość od pani przyniosła,
- Z jakąż radością przyjął mnie, jako jej posła!
- Upojony twym listem, nie wiedząc co czyni,
- Honorował mnie zgoła tytułem bogini,
- A trudno znów opisać, jak potem mnie z góry [256]
- Potraktował, gdym przyszła z wieścią po raz wtóry.
- Nie wiem, coby zajść mogło przez ten czas tak krótki,
- By w sercu jego sprawić tak dotkliwe skutki.
- ŁUCJA:
- Co się stać mogło, mniejsza. Tak, lub też inaczej,
- Przed moją nienawiścią nic go nie tłómaczy.
- Jakto! ty chcesz przypuszczać jakąś sprawę ciemną,
- W tem, co może jedynie być zdradą nikczemną?
- Po mym liście, co wstydem dla mnie wiecznym będzie,
- Czyż można dlań wymówkę znaleźć w jakim względzie?
- MARYSIA:
- Istotnie, że tak chyba mniemać nam wypada;
- A ten gniew jego cały, to nikczemna zdrada.
- Wpadłyśmy, proszę pani. I możnaż tu wierzyć
- Tym łotrom, co to niby woleliby nie żyć,
- Niż żyć bez nas: wszak każdy z początku tak grucha,
- A my, głupie, tym pięknym słówkom dajem ucha,
- Aż i ulegnie wreszcie zbyt słaba niewiasta.
- Myśmy gęsi, a oni są łotry, i basta!
- ŁUCJA: Dobrze, niechaj się chełpi i żarciki stroi;
- Niedługo będzie pysznił się ze zdrady swojej;
- Wnet się dowie, iż duszę mam w piersiach zbyt hardą,
- Aby wzgardę czem innem odpłacić niż wzgardą.
- MARYSIA:
- To niech nam choć pociechą będzie, i niemałą,
- Że nic się im uzyskać od nas nie udało.
- Ma tam nosek Marysia i rozum ma wielki,
- Że nie chciała pozwolić na żadne figielki!
- Inna może, ze względu na tak bliski związek,
- Możeby nie dość pilnie strzegła swych podwiązek;
- Ale jam nie tak głupia.
- ŁUCJA: O czem ty znów pleciesz?
- Dałabyś pokój głupstwom bodaj teraz przecież!
- Powtarzam, że mnie cios ten zranił tak dotkliwie,
- Iż gdyby (czego nawet nadziei nie żywię,
- Bo niebo zbyt zawzięło się na mą niedolę, [257]
- By raczyło do zemsty mi otworzyć pole),
- Gdyby, mówię, niewierny kochanek w te progi
- Powrócił, by mi życie swe rzucić pod nogi,
- I przebaczenia błagał za czyn swój dzisiejszy,
- Zabraniam ci w obronie jego by najmniejszej
- Prośby; przeciwnie, żądam, by twój zapał cały
- Wciąż stawiał mi przed oczy postępek zuchwały;
- Nawet, gdyby me serce, zbyt słabo obronne,
- W swej nikczemnej słabości ulec było skłonne,
- Niechaj twe przywiązanie wzgardy mej zarzewie
- Podsyca, i osłabnąć nie da mi w mym gniewie.
- MARYSIA:
- Niech się pani nie boi: ja nie gorzej od niej
- Pałam chęcią pomszczenia tej potwornej zbrodni,
- I raczej wiecznie panną zostanie Marysia,
- Niżby ten szelma grubas przebłagał mnie dzisia.
- Gdyby sam tu...
SCENA PIĄTA. ALBERT, ŁUCJA, MARYSIA.
- ALBERT: Idź, Łucjo, do domu i przyślij
- Pana nauczyciela; właśnie mam na myśli
- Wybadać go, czy nie wie, co to za przyczyna
- Tak ciężkim smutkiem nęka duszę mego syna.
SCENA SZÓSTA. ALBERT sam:
- W jakąż przepaść udręczeń wpada i niedoli,
- Kto z prawej drogi zboczyć raz siebie pozwoli.
- To dziecko, przez mą chciwość do domu przyjęte,
- W jakichż cierpień zakuło mnie więzy przeklęte!
- Ach, gdybym me zgryzoty był przeczuł z początku
- Wolałbym i nie marzyć owym majątku:
- To drżę, iż rzecz odkryje się lada godzinę, [258]
- Wtrąci w nędzę i hańbę mą całą rodzinę;
- To znów o tego syna życie tak kosztowne
- Przechodzą bezustanku troski niewymowne;
- Ilekroć w dom powracam, cały trwogą dyszę,
- Ze w progu straszną jakąś wiadomość usłyszę:
- „Jakto! nie wiesz? więc mężnie znieś losów udrękę;
- Syn twój ma złą gorączkę, złamał nogę, rękę“...
- Słowem, z lada przyczyny, bezustanku prawie,
- W zgryzocie, w utrapieniu nędzne, życie trawię.
- Och, tak...
SCENA SIÓDMA. ALBERT, METAFRAST.
- METAFRAST: Mandatum tuum curo diligenter.
- ALBERT:
- Mistrzu, chciałem...
- METAFRAST: Mistrz, znaczy dosłownie: magis ter,
- To jest: trzy razy większy.
- ALBERT Niech mnie piorun spali,
- Jeślim to wiedział, ale dobrze, mówmy dalej.
- Mistrzu...
- METAFRAST:
- Bądź łaskaw mówić.
- ALBERT: Chcę być tak łaskawy,
- Lecz ty bądź łaskaw wciąż mi nie przerywać sprawy.
- Zatem, raz jeszcze, mistrzu (to już po raz trzeci),
- Chodzi o mego syna; wiesz, że jest mi z dzieci
- Najdroższy, i żem w pieczy miał go zawsze szczerej.
- METAFRAST:
- Bardzo słusznie: filio non potest praeferri
- Nisi filius.
- ALBERT: Mistrzu, nie chcą być niegrzeczny,
- Lecz ten żargon wydaje mi się dość zbyteczny.
- Wiem, żeś wielki łacinnik i doktór nielada,
- Wierzą chętnie każdemu kto mi to powiada, [259]
- Ale pocóż, w rozmowie ze mną poufałej,
- Twej niezmiernej mądrości kram rozwijać cały,
- I pluć dziwnemi słowy w sposób tak uczony,
- Jakbyś właśnie kazanie miał głosić z ambony?
- Mój ojciec, chociaż rozum miał, ba, co się zowie,
- Nic mi, oprócz pacierza, nie zaszczepił w głowie,
- A i ten, choć go zwykłem odmawiać od dziecka,
- Zawsze mi się wydaje niby coś z turecka.
- Porzuć więc erudycji kunsztowne obroty,
- I racz zniżyć swój język do mojej prostoty.
- METAFRAST:
- Stanie się.
- ALBERT: Otóż, syn mój wstręt ma jakiś dziwny
- Do małżeństwa; już z góry zdaje się przeciwny,
- Ilekroć jakąkolwiek partję mu wymienię.
- METAFRAST:
- Widać, że w tem podobne ma usposobienie
- Jak brat Marka Tuljusza, o którym wspomina
- W liście do Attykussa, tym co się zaczyna:
- Atanaton.,....
- ALBERT: Mój Boże, co nam do tych panów
- Greków, Esklawończyków, czyli też Albanów,
- Lub innych nacyj, które twa mądrość porusza:
- Powiedz mi, co to wszystko ma do Askanjusza?
- METAFRAST:
- Cóż zatem ten Askanjusz?
- ALBERT: Napełnia mnie trwogą,
- Zali go kryta miłość nie wiąże do kogo:
- Coś go dręczy, wyraźnie ma jakieś strapienie;
- Ot, wczoraj wszak zdybałem go niepostrzeżenie,
- W jakimś zaułku leśnym, gdzie nikt nie zachodzi...
- METAFRAST:
- W miejscu ustronnem w lesie, chciał rzec pan dobrodziej
- Miejsce uboczne, ustroń, latine: secessus,
- Wirgili wszak powiada: Est in secessu locus...
- ALBERT: I jakżeż mógłby mówić o tem ten Wirgili, [260]
- Skoro pewną jest rzeczą, iż tam w onej chwili
- Nie było żywej duszy; któż więc twierdzić może...
- METAFRAST:
- Mówię tu o Wirgilim, jako o autorze,
- Co tę samą rzecz ujął wybrańszemi słowy,
- A nie jako o świadku twej z synem rozmowy.
- ALBERT:
- A ja znów ci powiadam, że mi żadnych wzorów
- Wybrańszych nie potrzeba, świadków ni autorów,
- I własne mi świadectwo wystarcza do zbytku.
- METAFRAST:
- Dobrze jest słów dobierać wsławionych w użytku
- Przez najlepszych pisarzów: Tu vivendo bonos
- Powiadają, scribendo sequare peritos.
- ALBERT:
- Człowieku, gdy ja mówię, zechcesz ty być cicho?
- METAFRAST:
- Kwintylian to gorąco zaleca.
- ALBERT: A, licho
- Niech cię porwie!
- METAFRAST: I jeszcze dodaje uczenie
- Zdanie, które rad będziesz pewno nieskończenie
- Usłyszeć.
- ALBERT: Nie, rad będę połamać ci kości!
- Pies, nie człowiek! O, jakbym, bez żadnej litości,
- Na tej gębie obrzydłej, co sama się prosi...,
- METAFRAST:
- Ale czemu właściwie pan się tak unosi?
- Czego pan chce odemnie?
- ALBERT: Hę? Chcę być słuchanym,
- Gdy co mówię.
- METAFRAST:
- Najchętniej w tem zgodzę się z panem
- Wnet ci się stanie zadość, jeśli o to chodzi:
- Milczę już.
- ALBERT: Mądrze czynisz. [261]
- METAFRAST: Niechże pan dobrdziej
- Zacznie mówić; ja słucham.
- ALBERT: Więc dobrze.
- METAFRAST: Jeżeli
- Słowo pisnę, niech zginę.
- ALBERT: Będziem to widzieli.
- METAFRAST:
- Nie będziesz się już żalił na wymowę moją.
- ALBERT: Ach, oby!
- METAFRAST: Zatem proszę.
- ALBERT: Tak więc rzeczy stoją...
- METAFRAST:
- Nie obawiaj się żadnej przerwy z mojej strony.
- ALBERT:
- Dość już.
- METAFRAST:
- W milczeniu będę wprost nieposkromiony.
- ALBERT: Już ci wierzę.
- METAFRAST: Przyrzekam nie pisnąć ni słowa.
- ALBERT: Wystarczy.
- METAFRAST: Odtąd stoi przed tobą niemowa.
- ALBERT:
- Wybornie.
- METAFRAST:
- Mów pan zatem, bez skrupułu cienia.
- Nie będziesz się uskarżał na mój brak milczenia;
- Ust nawet nie otworzę: niech się pan nie boi.
- ALBERT na stronie:
- A, zdrajca!
- METAFRAST: Tylko, proszę, kończ pan, z łaski swojej;
- Dosyć już dawno słucham; teraz zwyczaj święty
- Każe, bym ja przemówił.
- ALBERT: Ha! zbóju przeklęty!
- METAFRAST:
- No Boga! ciągle słuchać! dręczysz mnie zbyt srodze;
- Mówmy bodaj naprzemian, albo już odchodzę. [262]
- ALBERT:
- Cierpliwość moja...
- METAFRAST: Jakto! pan wciąż mielesz swoje?
- Jeszcze nie? Ha! per Jovem! w miejscu nie ustoję.
- ALBERT:
- Nie zacząłem...
- METAFRAST:
- Co, jeszcze? ileż tu gadania!
- Czyż nie pozwolisz wtrącić mi jednego zdania?
- ALBERT na stronie:
- Zwarjuję.
- METAFRAST:
- Znów zaczynasz? Ech! tego nie lubię!
- Błagam cię, jedno słówko niechajże choć wściubię.
- Głupiec, co nic nie mówi, niczem się nie różni
- Od milczącego mędrca.
- ALBERT odchodząc: Zaczekaj, a dłużni
- Nie będziem sobie.
SCENA ÓSMA
METAFRAST sam:
- Glossą niezwykle udaną
- Określił to filozof: „Mów, by cię poznano“
- Zatem, jeśli mówienia moc mi jest wydarta,
- Cóż ludzka ma istota cała będzie warta,
- Gdy w esencji z bydlęciem zrównaną zostanie?
- Na tydzień cały w głowie mam pewne strzykanie
- O, jak ja nienawidzę tych wielkich pyskaczy!
- Ha, jeśli uczonego słuchać nikt nie raczy,
- Jeśli się żąda, aby stał z gębą zamkniętą,
- Całą świata hierarchję trza obalić świętą:
- Trzeba, ażeby lisów mogły dusić kury,
- Aby dzieci na starców fukać mogły z góry,
- Aby wilka ścigało jagniątko spokojne,
- By warjat pisał prawa, baby szły na wojnę, [263]
- By zbrodniarz na sędziego wydawał wyroki,
- Zak mistrzowi swojemu kijem łoił boki,
- By chory niósł zdrowemu pociechę w frasunku,
- Aby zając płochliwy...
SCENA DZIEWIĄTA ALBERT, METAFRAST.
Albert potrząsa dużym dzwonkiem nad uszami Metafrasta, który ucieka.
- METAFRAST uciekając: Na pomoc! ratunku!
|