[231]AKT PIERWSZY.
SCENA PIERWSZA. ERAST, KASPER.
- ERAST: Mam ci wyznać? więc jakaś tajemna obawa
- Szczęściu mojego serca wciąż na poprzek stawa.
- Tak, żadna mnie pociecha dziś nie zaspokoi:
- Lękam się oszukanym być w miłości swojej;
- Nie wiem, czy mogę ufać twojej dobrej wierze,
- Lub czy się sam nie łudzisz, choć nawet i szczerze.
- KASPER:
- Mnie pan mniemasz być zdolnym takich sztuk szatańskich!
- Powiem zatem, z amorów przeproszeniem pańskich,
- Że krzywdzisz serce, co tu bije pod siermięgą,
- I że na fizjognomjach znasz się niezbyt tęgo.
- Człowieka z taką gębą pomówić jest trudno,
- Aby się miał spaskudzić zdradą tak obłudną;
- Tak wielkiegom zaszczytu nie godzien, prawdziwie,
- I żyję sobie prosto, skromnie, lecz poczciwie.
- Żebym się dał oszukać, to wreszcie być może;
- To prędzej; i to jednak między bajki włożę.
- Dalibóg, że nie widzę (lub całkiem zgłupiałem),
- Gdzie do podejrzeń powód w tem zdarzeniu całem.
- Miłość Łucji niesłusznie strachu cię nabawia,
- Wszak ciągle pana szuka, wciąż z panem rozmawia;
- A Walery, co wzdycha do niej tak natrętnie,
- Nie zdaje mi się przez nią widzianym zbyt chętnie.
- ERAST: Nieraz złudna nadzieja kochanka uwodzi,
- I niezawsze wzrok czuły z sercem w parze chodzi;
- Zapały, do jednego pozornie zwrócone, [232]
- Często dla innych uczuć stanowią zasłonę.
- Bym wierzył, iż niechęci tej wyraz jest szczery,
- Nazbyt spokojnym mi się wydaje Walery;
- Jego chłód, obojętność, z jaką sobie patrzy
- Na to, w czem ty jej łaski znak widzisz najrzadszy,
- To zatruwa mi niemal każdą szczęścia chwilę,
- Budzi gniew, który próżno przytłumić się silę,
- Wlewa w duszę zwątpienie i wzbrania mi wiary,
- Czy Łucja szczere żywi względem mnie zamiary.
- Pragnąłbym, by w słodyczy trwać niezamąconej,
- Widzieć, jak go zazdrości żar trawi szalony;
- I wówczas jego troski, gniewy i zgryzoty
- Byłyby dla mnie słodkim zakładem jej cnoty.
- Czy wierzysz, iż ktoś mógłby z tak pogodną twarzą
- Oglądać, jak rywala jego szczęściem darzą?
- A jeśli nie, to powiedz: na dziwy takowe
- Patrząc, czyż nie mam przyczyn łamać sobie głowę?
- KASPER: Może gdzieindziej swoje obrócił zapały,
- Skoro spostrzegł, iż tutaj na nic się nie zdały.
- ERAST: Skoro serce się spotka z odprawą tak jawną,
- Unika tej, co wszystkiem była mu niedawno,
- I, krusząc łańcuch, duszy kochanka tak drogi,
- W spokojności nie wytrwa z pewnością tak błogiej.
- Tej, którąśmy kochali, widok nazbyt bliski
- Odnawia w sercu dawnej miłości pociski,
- I gdy ten obraz wzgardy w nas wzbudzić nie zdoła,
- To znak, że jeszcze płomień ów nie wygasł zgoła.
- Zresztą, wierz mi, choć miłość zda się już umarłą,
- Nieco zazdrości zawsze szarpie nas za gardło,
- I nie pozwala patrzeć bez srogiej boleści,
- Że serce, niegdyś drogie, inne czucia pieści.
- KASPER: Kiepska z tych filozofij do życia omasta:
- Ja, co widzę oczami, w to wierzę i basta,
- Juścić chyba sam sobie ten życzy najgorzej,
- Kto, zanim ma przyczynę, zawczasu się trwoży.
- Pocóż tyle mędrkować i, z własnej ochoty, [233]
- W swej mózgownicy czerpać powód do zgryzoty?
- Miałbym dociekaniami głowę sobie kręcić!
- Najpierw niech przyjdzie święto, a będziem je święcić.
- Strapienia dobrowolnie szuka tylko dudek:
- Ja się tam w nie nie bawię bez ważnych pobudek;
- A choć czasem naprawdę rzecz smutku jest warta,
- Udam, że nic nie widzę i ślę ją do czarta!
- W miłości, chęci pańskie dzielę sercem całem;
- Twa dola lub niedola i moim udziałem;
- Gdyby pana zdradziła twoja piękność słodka,
- I mnie od pokojówki lepszy los nie spotka.
- Lecz przypuszczać najgorsze na co tutaj zda się?
- Wolę wierzyć, gdy słyszę: kocham cię, grubasie;
- I nie pytam, by chwalić szczęsne swoje losy,
- Czy Maskaryl z rozpaczy targa się za włosy.
- Ech! że moja Marysia czasem i pozwoli,
- Że ją tam ktoś popieści albo poswywoli,
- I uśmieje się przytem z nią nakształt warjata: —
- I ja śmiać się potrafię, a jeszcze, u kata,
- Zobaczym, kto z nas śmiechu przyczyn się doczeka!
- ERAST:
- Bajże, baju.
- KASPER: Ha! ona: widzę ją zdaleka.
SCENA DRUGA. ERAST, MARYSIA, KASPER.
- KASPER: Pst! Marysiu!
- MARYSIA: Ty! skądże się wziąłeś?
- KASPER: Tak sobie.
- Zgadnij, z kim w tejże chwili mówiłem o tobie?
- MARYSIA:
- Pan Erast także tutaj! właśnie ścigam pana
- Już od dobrej godziny. Uf! całam zdyszana.
- ERAST: Jakto? [234]
- MARYSIA: No, szukam pana, jak mówię, wytrwale,
- I mogę ręczyć...
- ERAST: Za co?
- MARYSIA: Że niema go wcale
- W kościele, w rynku, w domu, ani na spacerze.
- KASPER:
- Przysięgnij na to, Maryś.
- ERAST: Ciekawość mnie bierze,
- Kto ci kazał mnie szukać?
- MARYSIA: Niech się pan założy,
- Że ktoś, co panu życzy wcale nie najgorzej;
- Poprostu, moja pani.
- ERAST: O, Marysiu miła!
- Mamż wierzyć, iż to ona głosem twym mówiła?
- Powiedz mi, nie ukrywaj złowróżbnej nowiny,
- Wszak ciebie winić o nią nie miałbym przyczyny:
- Na Boga, wyznaj szczerze, czy twej pani lubej
- Serce w zwodnych igraszkach nie szuka swej chluby?
- MARYSIA:
- Co! skądże to znów panu strzeliło do głowy?
- Czy nie dosyć uczucia jej mają wymowy?
- By nareszcie dać wiarę miłości tak szczerej,
- Czegóż pan żądasz jeszcze?
- KASPER: Póki się Walery
- Nie obwiesi, dopóty się nie ułagodzi.
- MARYSIA:
- Jakto?
- KASPER: Taki zazdrosny jest mój pan dobrodziej.
- MARYSIA:
- O Walerego? Dobryś! To koncept wspaniały!
- Dziw mi, że takie myśli w głowie twej postały.
- Miałam go za mędrszego, lecz dziś przyszła kolej
- Zwątpić, czy pan w swym mózgu masz jakowyś olej.
- Pomyliłam się, widzę że nie miałam racji.
- Czy i tyś się nabawił tej samej warjacji? [235]
- KASPER:
- Ja, zazdrosny! chroń Boże mnie od takiej biedy,
- By mi z tego cierpienia brzuch miał schudnąć kiedy!
- Prócz tego że niezmienną wiarę kładę w tobie.
- Zbyt dobre mam mniemanie o własnej osobie,
- Bym się lękał, że przy mnie ktoś ci w oko wpadnie.
- Takiego jak ja gaszka gdzież znajdziesz tak snadnie?
- MARYSIA:
- Otóż to: takim winien być każdy mężczyzna!
- Choćby i był zazdrosny, niech tego nie przyzna.
- Cóż zyska, kogo brzydki ten płomień rozpala?
- Wspiera tylko zamiary własnego rywala,
- I na zalety tego, który go tak trwoży,
- Nieraz swym gniewem oczy kochanki otworzy.
- Nie jeden już w ten sposób wygrał swoją sprawę
- Przez czułego rywala przedwczesną obawę.
- Wciąż się lękać by nie być wywiedzionym w pole,
- To znaczy grać w miłości dość mizerną rolę,
- I samemu się stroić na dudka przed czasem.
- To sobie pan pozwoli powiedzieć nawiasem.
- ERAST:
- Więc dajmy temu pokój. Mówisz, że mnie kocha?
- MARYSIA:
- Wart byłbyś, aby z panem podrożyć się trocha;
- I, aby pana skarać, powinnabym dłużej
- Ukryć przed nim cel mojej godzinnej podróży.
- Masz, spojrzyj i uspokój swą trwogę nieznośną.
- Wszak niema tu nikogo, możesz czytać głośno.
- ERAST czyta:
- „Miłości twej zapał — oto twoje słowa —
- „Nie cofnie się dla mnie przed niczem:
- „Niechajże więc dłużej swych chęci nie chowa,
- „I stanie przed ojca obliczem.
- „Niech kreśli wymownie swe prawa, na zawsze
- „Wyryte w dziewiczem mem sercu, [236]
- „A jeśli wyroki uzyska łaskawsze,
- „Wnet staniem na ślubnym kobiercu“.
- Cóż za szczęsna wiadomość! o ty, coś jej posłem,
- Wydajesz się w mych oczach jakiemś bóstwem wzniosłem.
- KASPER:
- Wszakże panu mówiłem: niech pan co chce gada,
- Wszystko zawsze tak będzie, jak Kasper powiada.
- ERAST odczytuje:
- „Niech kreśli wymownie swe prawa, na zawsze
- „Wyryte w dziewiczem mem sercu,
- „A jeśli wyroki uzyska łaskawsze,
- „Wnet staniem na ślubnym kobiercu“.
- MARYSIA:
- Gdybym jej powtórzyła pańskie posądzenia,
- Słów tak czułych wyparłaby się bez wątpienia.
- ERAST:
- Ach, ukryj jej, przez litość, ten obłęd tak krótki,
- Co w serca niepokojach czerpał swe pobudki;
- A jeśli jej powtórzysz, dodaj, żem gotowy
- Śmiercią mą spłacić zbrodnię omyłki takowej,
- I, że spieszę, u stóp jej, bodaj tysiąc razy.
- Ofiarą życia mego mścić się jej obrazy.
- MARYSIA:
- Nie mówmy tu o śmierci, nie czas teraz na to.
- ERAST:
- Zbyt wiele ci winienem; wiem to, i z odpłatą
- Nie zwlekając, niebawem ziszczę to, com dłużny
- Staraniom posłanniczki miłej i usłużnej.
- MARYSIA:
- Ach, czym mówiła panu, gdziem go po próżnicy
- Jeszcze szukała dzisiaj?
- ERAST: Gdzież?
- MARYSIA: Na tej ulicy,
- Co pan już wie.
- ERAST: Na której?
- MARYSIA: No... tam... przy tym kramie, [237]
- Gdzie miesiąc temu, jeśli ma pamięć nie kłamie,
- Obiecał mi pan kupić pierścionek.
- ERAST: Pojmuję!
- KASPER:
- A szelmeczka!
- ERAST: To prawda, i winnym się czuję,
- Żem zapomniał wywiązać się ze swych przyrzeczeń.
- MARYSIA:
- Przecież ja nie dlatego, żebym swoją pieczeń...
- KASPER:
- O, gdzieżby!
- ERAST dając jej swój pierścień:
- Ten pierścionek może ci przypadnie
- Do gustu; przyjm go w zamian: bardzo ci z nim ładnie.
- MARYSIA: Pan żartuje; takiegobym nie śmiała nosić.
- KASPER:
- Biedna trusia: a bierzże! nie dajże się prosić;
- Odmawiać, kiedy dają! czyś z zmysłów obrana?
- MARYSIA:
- Więc dobrze; wezmę jako pamiątkę od pana.
- ERAST: Kiedyż u stóp anioła mego złożę dzięki?
- MARYSIA:
- Myśl pan, jak z ojca wydrzeć prawa do jej ręki.
- ERAST:
- Lecz, gdyby mnie odrzucił...
- MARYSIA: Wówczas się pokaże;
- My uczynimy wszystko, co serce nam każe.
- W ten czy ów sposób, musim złączyć was oboje;
- Rób pan zatem co możesz, a my zrobim swoje.
- ERAST:
- Żegnaj; dzisiaj rzecz całą wyjaśnię z pewnością.
Erast odczytuje pocichu list.
- MARYSIA do Kaspra:
- A my, jakże tam stoi znów z naszą miłością?
- Nic mi o niej nie mówisz.
- KASPER: Niby w naszym stanie, [238]
- Dosyć prędko załatwia się takie kochanie.
- Ja cię chcę, chcesz mnie także?
- MARYSIA: Ze szczerą ochotą.
- KASPER:
- Dość więc; daj łapę.
- MARYSIA: Bywaj, Kasprusiu, me złoto.
- KASPER:
- Moja gwiazdko!
- MARYSIA: Pochodnio moich słodkich chęci!
- KASPER: Kometo mojej duszy, tęczo mej pamięci!
Marysia wychodzi.
- Bogu niech będą dzięki; dobrze sprawa stoi:
- Wszak Albert nie odmówi panu córki swojej.
- ERAST:
- Walery ku nam idzie..
- KASPER: Żal mnie bierze szczery
- Teraz na niego patrzeć.
SCENA TRZECIA. WALERY, ERAST, KASPER.
- ERAST: Cóż, panie Walery?
- WALERY: I cóż, panie Eraście?
- ERAST: W jakimż dzisiaj stanie
- Twe zapały?
- WALERY: A pańskie?
- ERAST: Rosną niesłychanie.
- WALERY: Moje także.
- ERAST: Dla Łucji?
- WALERY: Ano, oczywiście.
- ERAST:
- Doprawdy, że podziwiać cię trzeba: siarczyście
- Wierny jesteś.
- WALERY: Nie: pański to płomień tak stały
- Może służyć za przykład potomności całej.
- ERAST: Co do mnie, obcą taka miłość duszy mojej, [239]
- Która patrzeniem samem swoje chęci poi;
- I tak szlachetnem sercem nie szczycę się wcale,
- Bym czyjąś wzgardę umiał znosić tak wytrwale.
- Kiedy kocham, to pragnę być również kochanym.
- WALERY:
- To bardzo naturalne; zgodzę się tu z panem:
- I najmilsza osoba nie uczyni ze mnie
- Wasala, jeśli serca nie da mi wzajemnie.
- ERAST:
- Jednak Łucja...
- WALERY: Tak, Łucja, gdy pan do niej wraca,
- Wszystkiem, czegobym pragnął, mą miłość odpłaca.
- ERAST: Tak łatwo zadowolić pana?
- WALERY: Mniej wszelako,
- Niż panu się wydaje.
- ERAST: Ja bo mam niejaką
- Przyczynę wierzyć w chęci jej dla mnie przychylne.
- WALERY:
- Ja zaś wiem, że w jej sercu mam miejsce dość silne.
- ERAST:
- Nie łudź się lepiej, radzę.
- WALERY: Niechaj mi pan wierzy,
- I rojenia zbyt śmiałe cokolwiek uśmierzy.
- ERAST:
- Gdybym ci mógł pokazać pewien znak jaskrawy
- Jej uczuć... Nie: to byłby cios zanadto krwawy.
- WALERY:
- Ja, gdybym mógł uchylić tajemnicy pewnej...
- Nie, wole nic nie mówić; nazbyt byłbyś gniewny.
- ERAST:
- Wyzywasz mnie, doprawdy, i, wbrew chęci własnej,
- Twej pysze przeciwstawić muszę dowód jasny.
- Czytaj.
- WALERY przeczytawszy:
- Treść bardzo miła.
- ERAST: Pismo pan poznaje? [240]
- WALERY: Ręka Łucji.
- ERAST: Cóż? jeszcze się panu wydaje...
- WALERY śmiejąc się i odchodząc:
- Bywaj mi zdrów!
- KASPER: Oszalał chyba poczciwina!
- I gdzież tu, u stu djabłów, do śmiechu przyczyna?
- ERAST: I mnie to dziwi wielce; któż teraz odgadnie,
- Jaka w tem tajemnica ukrywa się na dnie?
- KASPER:
- Patrz pan, to jego sługa.
- ERAST: Tak, widzę go zdala;
- Wybadajmy zeń chytrze zamysły rywala.
SCENA CZWARTA. MASKARYL, ERAST, KASPER.
- MASKARYL na stronie:
- Może mówić ten sługa o losie dotkliwym,
- Kto miał pana młodego i z sercem kochliwem!
- KASPER:
- Dzień dobry.
- MASKARYL: A, dzień dobry.
- KASPER: W jakież spieszy kraje
- Maskaryl; idzie, wraca, czy też tu zostaje?
- MASKARYL:
- Nie wracam, bo nie byłem; wszak to jasne: ano
- Nie idę też, bo właśnie mnie tu zatrzymano,
- I nie zostaję również, bo wraz stąd w te pędy
- Umykam.
- ERAST: Coś nieskory dzisiaj do gawędy
- Imć Maskaryl?
- MASKARYL: Wybaczy mi pan z łaski swojej...
- ERAST: Cóż tak spiesznie ucieka? mnie się może boi?
- MASKARYL:
- O twą szlachetność, panie zbyt jestem spokojny. [241]
- ERAST:
- Daj rękę: już nie mamy powodów do wojny;
- Zgoda z nami; ustąpić z własnej chęci wolę
- I wam, jako szczęśliwszym, wolne daję pole.
- MASKARYL:
- Daj Boże!
- ERAST: Kasper świadkiem: już sprzykrzyło mi się.
- KASPER: To prawda; ja ci również daruję Marysię.
- MASKARYL:
- Ją zostawmy na boku i, co do tej sprawy,
- Możem obaj żyć w zgodzie bez wszelkiej obawy.
- Ale czy to rzecz pewna, że już odkochana
- Wasza Wielmożność, czy też to są żarty pana?
- ERAST:
- Przejrzałem sam, że pan twój w szczęśliwszej miłości
- Zbyt daleko już zaszedł; odtąd więc nie rości
- Żadnvch praw moje serce do tej pięknej damy.
- MASKARYL:
- Miło mi niewymownie, że się tak zgadzamy.
- Prócz tego, że twych przeszkód baliśmy się nieco,
- Cieszę się i za pana, żeś skończył z tą hecą.
- Tak, dobrześ pan uczynił, żeś rzucił do djaska
- Tę grę, że już nie zwodzi cię czułości maska;
- Tysiąc razy, sam wiedząc jak tam rzeczy stoją,
- Bolałem jaknajszczerzej nad prostotą twoją:
- Przykro patrzeć, jak z człeka zacnego drwią sobie.
- Ale jakże pan poznał się na tym sposobie?
- Wszak o ślubie, zawartym dzisiaj w nocnej porze,
- Oprócz mnie i dwóch innych nikt wiedzieć nie może.
- I w najgłębszym sekrecie dotychczas się chowa
- Dwojga serc kochających wieczysta umowa.
- ERAST:
- Co ty mówisz?
- MASKARYL: Powiadam, że jestem zdumiony
- I nie rozumiem zgoła, jak i z której strony
- Mogłeś się pan domyślić, iż czułość udana, [242]
- Co, wszystkich oszukując, uwiodła i pana,
- Ma na celu tych dwoje zawieść przed ołtarze.
- ERAST:
- Kłamiesz wszystko bezczelnie.
- MASKARYL: Panie, jak pan każe.
- ERAST:
- Jesteś łajdak.
- MASKARYL: I owszem.
- ERAST: I za czelność swoją
- Doczekasz się, że kijem plecy ci wyłoją.
- MASKARYL:
- Owszem; do usług pańskich.
- ERAST: Och, Kasprze!
- KASPER: Tu jestem.
- ERAST:
- Próżno staram się łudzić mym słabym protestem!
Do Maskaryla.
- Chcesz uciekać?
- MASKARYL: Nie, panie.
- ERAST: Powtórz więc wyraźnie:
- Łucja...
- MASKARYL: Nie, kpiłem sobie.
- ERAST: Kpiłeś sobie, błaźnie!
- MASKARYL:
- Nie, nie kpiłem.
- ERAST: Więc prawda, co mówisz?
- MASKARYL: Nie, panie,
- Nieprawda.
- ERAST: Więc cóż tedy?
- MASKARYL: To boskie skaranie!
- Już się boję, że powiem coś źle.
- ERAST: Gadaj śmiało!
- Prawda-li to, czyś zmyślił tę opowieść całą?
- MASKARYL:
- Jak się panu podoba: ja się w ten ambaras
- Nie chcę już więcej wdawać. [243]
- ERAST wyjmując szpadę: Odpowiesz mi zaraz?
- Oto sposób, by język ci rozwiązać snadnie.
- MASKARYL:
- Ejże, panie, bo głupstwo znów z tego wypadnie!
- Jeśli łaska, już wolę, może się pan zgodzi,
- Niech mi szybko da kijów parę pan dobrodziej
- I pozwoli mi odejść bez wszelkiej obrazy.
- ERAST:
- Zginiesz tu, albo prawdy najświętszej wyrazy
- Z ust twoich wraz usłyszę.
- MASKARYL: Dobrze, powiem tedy;
- Lecz zlituj się pan, wszak jam nie winien tej biedy!
- ERAST:
- Mów, lecz wiedz, że tu idzie o twą własną szyję;
- I że przed mą wściekłością nic cię nie ukryje,
- Jeśli choć jednem słowem zboczysz z prawdy drogi.
- MASKARYL:
- Zgadzam się, połam mi pan i ręce i nogi,
- Zrób mi pan jeszcze więcej, zabij mnie, zezwalam,
- Jeśli najmniejszem kłamstwem usta me pokalam.
- ERAST:
- Prawdą jest to małżeństwo?
- MASKARYL: Widzę sam z boleścią,
- Żem się jak Piłat w Credo wpakował z tą wieścią;
- Lecz niemniej rzecz jest prawdą, i nie w mojej mocy
- Zaprzeczyć, że, po schadzkach odbywanych w nocy,
- Podczas kiedy pan za dnia był im parawanem,
- Przedwczoraj połączyli się małżeńskim stanem.
- Mimo to, Łucja jeszcze staranniej ukrywa
- Z mym panem ją łączące miłości ogniwa,
- I żąda, aby znosił, jak, na oczach ludzi,
- Jej serce ciebie ogniem udanym wciąż łudzi,
- Szukając w tym podstępie najlepszej ochrony.
- By sekret ten przed czasem nie został zdradzony.
- Jeśli, mimo mych przysiąg, wątpisz o mej wierze,
- Niech Kasper kiedy ze mną w nocy się wybierze, [244]
- A pokażę mu, stojąc pod oknem na warcie,
- Że do pokojów panny wchodzim dość otwarcie,
- ERAST:
- Precz z mych oczu, hultaju.
- MASKARYL: Na pierwsze żądanie;
- O nic więcej nie proszę. Maskaryl wychodzi.
SCENA PIĄTA. ERAST, KASPER.
- ERAST: I cóż?
- KASPER: A cóż, panie,
- Zle z nami obydwoma, jeśli on nie kłamie.
- ERAST:
- Nie, mowa ta zbyt jawne prawdy nosi znamię.
- Jak rzecz stoi, pojmuję teraz oczywiście:
- Jego śmiech na słów widok zawartych w tym liście,
- Wskazuje na ich zmowę i świadczy dowodnie,
- Że mną się ta zwodnica zasłania niegodnie.
SCENA SZÓSTA. ERAST, MARYSIA, KASPER.
- MARYSIA:
- Przychodzę panu donieść, że dziś, o zachodzie,
- Moja pani nań czekać przyrzeka w ogrodzie.
- ERAST:
- Śmiesz jeszcze mówić do mnie, zdrajczyni niegodna?
- Idź, powiedz swojej pani, żem przejrzał ją do dna,
- Że pisanie liścików to próżny jest zbytek
- I oto, jaki robię z nich dzisiaj użytek. Drze list i wychodzi.
- MARYSIA:
- Powiedz, Kasprze, czy mucha ugryzła go jaka?
- KASPER:
- Ty śmiesz przemawiać do mnie, babo ladajaka,
- Krokodylu zdradziecki, ty, co w piersiach serce [245]
- Masz gorsze niż satrapy, niźli ludożerce!
- Idź, zanieś tę odpowiedź swojej pani godnej,
- Że koniec już nareszcie jej grze tak wygodnej,
- Że wreszcie już naiwność w nas obu osłabła,
- I że może wraz z tobą iść sobie do djabła.
- MARYSIA sama:
- Moja biedna Marysiu, czy to sen czy jawa?
- Doprawdy, na szaleństwo to jakieś zakrawa;
- Jakto! takie przyjęcie za dobroci tyle!
- Biedna pani; zadziwi się bardzo niemile!
|