Śpiewka o staruszku kangurze

<<< Dane tekstu >>>
Autor Rudyard Kipling
Tytuł Śpiewka o staruszku kangurze
Pochodzenie Takie sobie bajeczki
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1922
Druk R. Kaniewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stanisław Wyrzykowski
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.
ŚPIEWKA O STARUSZKU KANGURZE.

Nie zawsze kangur wyglądał tak, jak go widzimy dzisiaj; był zupełnie innem zwierzęciem o czterech krótkich nogach. Był szary i był wełnisty, a pycha jego była niezmierna. Tańczył na skoszonym łanie pośrodku Australji, a potem poszedł do małego bożka Nqua.
Poszedł do Nqua o szóstej przed śniadaniem i rzekł:
— Uczyń mnie odmiennym — od wszystkich innych zwierząt dzisiaj do godziny piątej po południu.
Nqua zerwał się ze swego miejsca na wydmie piaszczystej i wrzasnął:
— Pójdź precz!
Kangur był szary i był wełnisty, a pycha jego była niezmierzona. I tańczył na wiszarze skalnym pośrodku Australji. I poszedł potem do średniego bożka Nquing.
Poszedł do Nquinga o ósmej po śniadaniu i rzekł:
— Uczyń mnie odmiennym od wszystkich innych zwierząt; uczyń mnie też zdumiewająco popularnym do piątej godziny dzisiaj po południu.
Nquing wyskoczył ze swej nory w szczycie górskim Spinifex i wrzasnął:
— Pójdź precz!

Obrazek ten przedstawia staruszka kangura, gdy jeszcze był innem zwierzęciem, o czterech krótkich nogach. Narysowałem kangura, jako zwierzę szare i wełniste, a jak był pyszny, to możesz poznać po tem, że ma na głowie wieniec z kwiatów. Tańczy na wiszarze skalnym (to znaczy, na wystającym brzegu skały) pośrodku Australji, o godzinie szóstej przed śniadaniem. Godzinę szóstą możesz poznać po tem, że właśnie słońce wschodzi. Istota z uszami i otwartemi ustami, to mały bożek Nqua. Nqua jest ogromnie zdziwiony, bo jeszcze nigdy me widział, aby kangur tak tańczył. Mały bożek Nqua właśnie powiada: „Idź precz!„ ale kangur tańczy tak zawzięcie, że wcale słów jego nie słyszy. Kangur nie ma żadnego właściwego imienia, oprócz: samochwał. Swe właściwe imię utracił, gdyż był taki pyszny.

Kangur był szary i był wełnisty, a pycha jego była niezmierzona. Tańczył na ławicy piaskowej pośrodku Australji.
I poszedł do grubego bożka, Nquong.
Poszedł do Nquonga o dziesiątej przed obiadem i rzekł:
— Uczyń mnie odmiennym od wszystkich innych zwierząt i uczyń mnie popularnym, i spraw, aby wszyscy ze zdumieniem biegali za mną do godziny piątej dzisiaj po południu.
Nquong wyskoczył ze swej kąpieli w jeziorku słonem i wrzasnął:
— Dobrze, uczynię to!
Nquong zawołał Dinga — żółtego psa. Dinga, wiecznie głodnego, opylonego w świetle słonecznem i pokazał mu kangura i rzekł:
— Dingo! uważaj no, Dingo! Widzisz ty tego pięknego pana, tańczącego na kupie błota? Chce być popularnym, chce, aby za nim ze zdumieniem biegano. Dingo, załatw mu to!
Zerwał się Dingo — żółty pies, Dingo, i rzekł:
— Co? ten kłapouchy kociozwierz?
I zaraz precz popędził Dingo — żółty pies, Dingo, wiecznie głodny i szczerzący zęby, popędził za kangurem.
Precz umykał pyszny kangur, jak królik umykał na swych czterech małych nóżkach.
Tak — o, moje kochanie — kończy się pierwsza część tej opowieści.

∗             ∗

Pędził przez pustynie; pędził przez góry; pędził przez jeziorka słone; pędził przez zarośla trzcinowe; pędził przez gaje drzew gumowych; pędził przez Spinifex; pędził, aż go zabolały przednie nogi.
Bo musiał!
Wciąż pędził kangur — staruszek kangur. Pędził przez gaje drzew morwowych; pędził przez wysoką trawę; pędził przez niską trawę; pędził przez zwrotnik raka i zwrotnik koziorożca; pędził, aż go zabołały tylne nogi.
Bo musiał!
Za nim wciąż pędził Dingo — żółty pies, Dingo, coraz głodniejszy i głodniejszy, skrzypiący jak chomąto; nie zbliżał się i nie zostawał wtyle.
I przylecieli nad rzekę Wollgong.
A nie było tam mostu, i nie było tam promu, i kangur nie wiedział, jak się dostać na drugi brzeg rzeki. Więc wspiął się na tylnych nogach i skakał.

Bo musiał!
Skakał przez chrósty i ugór pusty; skakał przez stepy pośrodku Australji. Skakał, jak kangur.
Najpierw skakał na łokieć; potem skakał na trzy łokcie; potem skakał na pięć łokci; a jego nogi tylne stały się dłuższe. Nie miał czasu na jedzenie ani na spoczynek, a potrzebował go ogromnie.
Wciąż za nim pędził Dingo — żółty pies, Dingo, ciągle bardzo zdumiony, ciągle ogromnie głodny, i dziwił się okrutnie, i dziwił się wierutnie, dlaczego staruszek kangur tak skacze!
Gdyż skakał, jak świerszcz; jak groch w garnku z wrzącą wodą, jak nowa piłka gumowa na posadzce pokoju dziecinnego.
Bo musiał!
Wyciągnął przednie nogi w górę i skakał na tylnych; wyprężył swój ogon poza siebie, jak drąg, służący do podparcia, i skoczył przez góry Darling.
Bo musiał!
A za nim wciąż pędził Dingo — znużony pies, Dingo, coraz to głodniejszy i głodniejszy, wciąż ogromnie zdziwiony, wciąż ogromnie zdumiony, dlaczego staruszek kangur nie zatrzymuje się.
Wtem Nquong wyszedł ze swej kąpieli w jeziorku słonem i rzekł:
— Godzina piąta.
Usiadł Dingo — biedny pies, Dingo, ciągle głodny i opylony w świetle słonecznem, wywiesił język i zawył.
Usiadł też i kangur — staruszek kangur, wyprężył swój ogon jak stołeczek, używany przy dojeniu krów, i rzekł:
— Bogu dzięki, że się to skończyło.
Wtedy Nquong, zawsze bardzo uprzejmy, odezwał się:
— Dlaczego nie jesteś wdzięczny żółtemu psu, Dingo? Dlaczego mu nie podziękujesz za wszystko, co ci uczynił?

Ten obrazek przedstawia staruszka kangura o godzinie piątej po południu, właśnie wtedy, gdy dostał swe prześliczne nogi tylne, jak mu to gruby bożek Nquong przyrzekł. Piątą godzinę poznasz po tem, że ulubiony zegar grubego bożka Nquong właśnie pokazuje piątą. Nquong leży w kąpieli, wyciągając przed siebie nogi. Staruszek kangur drwi sobie z żółtego psa Dingo. Żółty pies Dingo gonił za kangurem przez całą Australję. Hen, aż po łyse wzgórza możesz odszukać ślady nowych, wielkich stóp kangura. Żółtego psa Dingo narysowałem czarno, bo mi nie wolno malować tych obrazków prawdziwemi farbami, a przytem żółty pies Dingo poczerniał okrutnie, goniąc po węglach i sadzach. Nazw kwiatów, rosnących dokoła kąpieli Nquonga, nie znam. Dwa małe skulone stworzenia hen, w pustyni, to dwaj inni bożkowie, do których staruszek kangur rano przemawiał. Przedmiot z literami na brzuchu staruszka kangura, to jego woreczek. Musiał mieć woreczek, tak samo, jak mu siał mieć nogi.

Na to rzekł kangur — znużony staruszek kangur:
— Wygnał mnie z ojczyzny mego dzieciństwa; oderwał mnie od regularnych pór jedzenia; zmienił mą postać, iż już nigdy nie będzie taką, jaką dawniej była, i wypłatał mi psikusa z mojemi nogami.
I znów przemówił Nquong:
— Czyż nie prosiłeś mnie — o ile się nie mylę — abym cię uczynił odmiennym od wszystkich innych zwierząt, i żeby za tobą biegano? A teraz jest piąta.
— Tak jest — odpowiedział kangur — atoli lepiejby było, gdybym był tego nie uczynił. Myślałem, że dokonasz tego zapomocą zaklęć i czarów, a ty spłatałeś mi figla.
— Figla! — rzekł Nquong ze swej kąpieli w błękitnej rzece gumowej. — Powtórz to jeszcze raz, a gwizdnę na Dinga, aby cię pędził dopóty, aż ci odpadną tylne nogi.
— Nie! — odparł kangur. — Muszę się usprawiedliwić. Nogi są nogami, możesz ich nie zmieniać, o ile mnie to dotyczy. Chciałem jeno zwrócić uwagę Waszej Wielmożności, że od rana nic nie jadłem, i że jestem zupełnie naczczo.
— Tak jest — rzekł Dingo — żółty pies, Dingo — jestem akuratnie w tem samem położeniu. Uczyniłem go odmiennym od wszystkich innych zwierząt. Ale co dostanę do herbaty?
Na to odparł Nquong ze swej kąpieli w jeziorku słonem:
— Przyjdź i spytaj mnie o to jutro, bo teraz muszę się umyć.
Przeto zostali pośrodku Australji: staruszek kangur i żółty pies, Dingo, i jeden mówił do drugiego:
— To twoja wina!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Rudyard Kipling i tłumacza: Stanisław Wyrzykowski.