Śpiewka o staruszku kangurze
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Śpiewka o staruszku kangurze |
Pochodzenie | Takie sobie bajeczki |
Wydawca | Wydawnictwo M. Arcta |
Data wyd. | 1922 |
Druk | R. Kaniewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Stanisław Wyrzykowski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Nie zawsze kangur wyglądał tak, jak go widzimy dzisiaj; był zupełnie innem zwierzęciem o czterech krótkich nogach. Był szary i był wełnisty, a pycha jego była niezmierna. Tańczył na skoszonym łanie pośrodku Australji, a potem poszedł do małego bożka Nqua.
Poszedł do Nqua o szóstej przed śniadaniem i rzekł:
— Uczyń mnie odmiennym — od wszystkich innych zwierząt dzisiaj do godziny piątej po południu.
Nqua zerwał się ze swego miejsca na wydmie piaszczystej i wrzasnął:
— Pójdź precz!
Kangur był szary i był wełnisty, a pycha jego była niezmierzona. I tańczył na wiszarze skalnym pośrodku Australji. I poszedł potem do średniego bożka Nquing.
Poszedł do Nquinga o ósmej po śniadaniu i rzekł:
— Uczyń mnie odmiennym od wszystkich innych zwierząt; uczyń mnie też zdumiewająco popularnym do piątej godziny dzisiaj po południu.
Nquing wyskoczył ze swej nory w szczycie górskim Spinifex i wrzasnął:
— Pójdź precz!
Kangur był szary i był wełnisty, a pycha jego była niezmierzona. Tańczył na ławicy piaskowej pośrodku Australji.
I poszedł do grubego bożka, Nquong.
Poszedł do Nquonga o dziesiątej przed obiadem i rzekł:
— Uczyń mnie odmiennym od wszystkich innych zwierząt i uczyń mnie popularnym, i spraw, aby wszyscy ze zdumieniem biegali za mną do godziny piątej dzisiaj po południu.
Nquong wyskoczył ze swej kąpieli w jeziorku słonem i wrzasnął:
— Dobrze, uczynię to!
Nquong zawołał Dinga — żółtego psa. Dinga, wiecznie głodnego, opylonego w świetle słonecznem i pokazał mu kangura i rzekł:
— Dingo! uważaj no, Dingo! Widzisz ty tego pięknego pana, tańczącego na kupie błota? Chce być popularnym, chce, aby za nim ze zdumieniem biegano. Dingo, załatw mu to!
Zerwał się Dingo — żółty pies, Dingo, i rzekł:
— Co? ten kłapouchy kociozwierz?
I zaraz precz popędził Dingo — żółty pies, Dingo, wiecznie głodny i szczerzący zęby, popędził za kangurem.
Precz umykał pyszny kangur, jak królik umykał na swych czterech małych nóżkach.
Tak — o, moje kochanie — kończy się pierwsza część tej opowieści.
∗ ∗
∗ |
Pędził przez pustynie; pędził przez góry; pędził przez jeziorka słone; pędził przez zarośla trzcinowe; pędził przez gaje drzew gumowych; pędził przez Spinifex; pędził, aż go zabolały przednie nogi.
Bo musiał!
Wciąż pędził kangur — staruszek kangur. Pędził przez gaje drzew morwowych; pędził przez wysoką trawę; pędził przez niską trawę; pędził przez zwrotnik raka i zwrotnik koziorożca; pędził, aż go zabołały tylne nogi.
Bo musiał!
Za nim wciąż pędził Dingo — żółty pies, Dingo, coraz głodniejszy i głodniejszy, skrzypiący jak chomąto; nie zbliżał się i nie zostawał wtyle.
I przylecieli nad rzekę Wollgong.
A nie było tam mostu, i nie było tam promu, i kangur nie wiedział, jak się dostać na drugi brzeg rzeki. Więc wspiął się na tylnych nogach i skakał.
Bo musiał!
Skakał przez chrósty i ugór pusty; skakał przez stepy pośrodku Australji. Skakał, jak kangur.
Najpierw skakał na łokieć; potem skakał na trzy łokcie; potem skakał na pięć łokci; a jego nogi tylne stały się dłuższe. Nie miał czasu na jedzenie ani na spoczynek, a potrzebował go ogromnie.
Wciąż za nim pędził Dingo — żółty pies, Dingo, ciągle bardzo zdumiony, ciągle ogromnie głodny, i dziwił się okrutnie, i dziwił się wierutnie, dlaczego staruszek kangur tak skacze!
Gdyż skakał, jak świerszcz; jak groch w garnku z wrzącą wodą, jak nowa piłka gumowa na posadzce pokoju dziecinnego.
Bo musiał!
Wyciągnął przednie nogi w górę i skakał na tylnych; wyprężył swój ogon poza siebie, jak drąg, służący do podparcia, i skoczył przez góry Darling.
Bo musiał!
A za nim wciąż pędził Dingo — znużony pies, Dingo, coraz to głodniejszy i głodniejszy, wciąż ogromnie zdziwiony, wciąż ogromnie zdumiony, dlaczego staruszek kangur nie zatrzymuje się.
Wtem Nquong wyszedł ze swej kąpieli w jeziorku słonem i rzekł:
— Godzina piąta.
Usiadł Dingo — biedny pies, Dingo, ciągle głodny i opylony w świetle słonecznem, wywiesił język i zawył.
Usiadł też i kangur — staruszek kangur, wyprężył swój ogon jak stołeczek, używany przy dojeniu krów, i rzekł:
— Bogu dzięki, że się to skończyło.
Wtedy Nquong, zawsze bardzo uprzejmy, odezwał się:
— Dlaczego nie jesteś wdzięczny żółtemu psu, Dingo? Dlaczego mu nie podziękujesz za wszystko, co ci uczynił?
Na to rzekł kangur — znużony staruszek kangur:
— Wygnał mnie z ojczyzny mego dzieciństwa; oderwał mnie od regularnych pór jedzenia; zmienił mą postać, iż już nigdy nie będzie taką, jaką dawniej była, i wypłatał mi psikusa z mojemi nogami.
I znów przemówił Nquong:
— Czyż nie prosiłeś mnie — o ile się nie mylę — abym cię uczynił odmiennym od wszystkich innych zwierząt, i żeby za tobą biegano? A teraz jest piąta.
— Tak jest — odpowiedział kangur — atoli lepiejby było, gdybym był tego nie uczynił. Myślałem, że dokonasz tego zapomocą zaklęć i czarów, a ty spłatałeś mi figla.
— Figla! — rzekł Nquong ze swej kąpieli w błękitnej rzece gumowej. — Powtórz to jeszcze raz, a gwizdnę na Dinga, aby cię pędził dopóty, aż ci odpadną tylne nogi.
— Nie! — odparł kangur. — Muszę się usprawiedliwić. Nogi są nogami, możesz ich nie zmieniać, o ile mnie to dotyczy. Chciałem jeno zwrócić uwagę Waszej Wielmożności, że od rana nic nie jadłem, i że jestem zupełnie naczczo.
— Tak jest — rzekł Dingo — żółty pies, Dingo — jestem akuratnie w tem samem położeniu. Uczyniłem go odmiennym od wszystkich innych zwierząt. Ale co dostanę do herbaty?
Na to odparł Nquong ze swej kąpieli w jeziorku słonem:
— Przyjdź i spytaj mnie o to jutro, bo teraz muszę się umyć.
Przeto zostali pośrodku Australji: staruszek kangur i żółty pies, Dingo, i jeden mówił do drugiego:
— To twoja wina!