Życie Eskimosów/Polowanie na foki i na białe niedźwiedzie
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Życie Eskimosów |
Podtytuł | Opis podróży do bieguna północnego w latach 1903-1907 |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Zdrój“ |
Data wyd. | 1925 |
Druk | „Grafja“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jak już powiedziałem, polowanie na foki rozpoczyna się właściwie w lutym i wtedy dopiero nabiera wielkiego znaczenia. Po dużych opadach śnieżnych, gdy śnieg dosięgnął już wysokości półtora metra, foka nie może dosłyszeć kroków myśliwych na lodzie. Mija czas biedy dla Eskimosa, a puste śpiżarnie zaczynają się napełniać na nowo. Polowanie na foki, tak jak polowanie na renifery stanowi główne źródło utrzymania dla Eskimosów Nedżili, a ponieważ sposób, w jaki odbywa się to polowanie jest prawie zupełnie nieznany, chcę go opisać, opierając się na spostrzeżeniach, jakie zrobiłem wtedy, gdy sam brałem udział w polowaniach.
Jest mroźny, ostry ranek zimowy. Wieje silny wiatr północno-zachodni i zamieć śnieżna jest tak wielka, że wydaje się nam, jakbyśmy byli zanurzeni w worku pełnym mąki. Jest dopiero ósma rano, ale wszystkie chaty są już oświetlone i wszędzie widać ożywiony ruch. Wszystkie przygotowania mówią o wyprawie na fokę. Dla obcego jest rzeczą niepojętą dlaczego Eskimosi wyruszają na polowanie w tak okropną pogodę, tem bardziej, że dnia poprzedniego, gdy było cicho i słonecznie, siedzieli spokojnie w domu. Trudno jest czasem dociec, jakie są pobudki działania Eskimosa; postępuje on według swoich planów, jemu tylko znanych, ale zawsze ma cel jasno określony.
Nim wszyscy się zebrali, była już prawie dziewiąta. Eskimos wcale nie jest punktualny. Dzisiaj wyruszają wszyscy razem, choć zwykle dzielą się na mniejsze grupy. Kachkochnelli jest człowiekiem ładu i porządku i wszystkie swoje rzeczy utrzymuje w dobrym stanie. To też, patrząc na niego, można wyrobić sobie najlepsze pojęcie o tem, jak wyglądać powinien myśliwy, który udaje się na polowanie na foki. Przedewszystkiem uderza to, że ubranie swoje pozapinał szczelnie, tak, aby zimno nie mogło mu dokuczyć. Ubranie otwarte, które nosi zazwyczaj, byłoby na taki dzień za lekkie. Na plecach na jednym guziku wisi jego niezbędny nóż do krajania śniegu. Nóż ten do połowy ukryty jest w torbie myśliwskiej, przewieszonej przez ramię na rzemieniu ze skóry foki. W tej torbie znajdują się liczne przybory do polowania, o których zastosowaniu powiem później. Wiele innych narzędzi Eskimosi niosą w ręku. W dawniejszych czasach, a nawet jeszcze przed kilku laty, wszystkie te narzędzia wyrabiane były wyłącznie z rogu renifera, teraz poszczególne części często zrobione są z żelaza.
Kachkochnelli prowadzi swego psa na rzemieniu z foki. Jednak nie wszyscy posiadają psy. Tego dnia zebrało się około czterdziestu mężczyzn w wieku od lat 15 do 50. Mają bardzo wiele rzeczy do omówienia. Możnaby z tego sądzić, iż żyją w świecie, pełnym doniosłych zdarzeń, które dostarczają coraz to innych tematów do rozmowy, nie zaś w pustyni lodowej, gdzie życie płynie monotonnie i bez zmian nietylko w ciągu lat, ale całych stuleci. Idą wszyscy razem, dopóki nie dojdą do lodu, tutaj rozdzielają się i tworzą regularne linje łowieckie. Odległość między nimi powiększa się, im dalej brną naprzód, tak iż wkrótce nie mogą się wzajemnie dostrzegać. Kachkochnelli idzie szybko naprzód, podśpiewując i gwarząc ze swoim psem. W psie tym niema nic osobliwego, nie ma pięknego łba, ani mądrych oczu. Kundel byłby dla niego nazwą najwłaściwszą. Ale nie można psa sądzić po jego wyglądzie, który jest tak niepozorny — wątpię jednak czy Kachkochnelli wymieniłby go na psa najpiękniejszej rasy. Ma on bowiem właściwość, która w tych okolicach jest bezcenna: węch jego wskazuje nieomylnie, gdzie ukrywa się foka. I teraz biegnie nagle w bok, zatrzymuje się, starannie przeszukuje śnieg w jednem miejscu, poczem kładzie się spokojnie, pozostawiając dalsze poszukiwania swemu panu, który zapomocą długiego kija szuka otworu w lodzie.
Pierwsze próby dają już dobry wynik, więc zrzuca on szybko torbę myśliwską przez głowę na ziemię, zdejmuje nóż, który wisiał na guziku i nożem tym odrzuca śnieg, pokrywający otwór w lodzie. Tę czynność jednak poprzedza gruntowne poszukiwanie, gdyż foka ma dużo takich otworów, które doprowadzają jej powietrze.
Aby się przekonać, czy otwór odkryty służy do codziennego użytku foki, a nie jest jakimś otworem dawnym, z którego foka już nie korzysta, kładzie się Kachkochnelli na śniegu i obwąchuje otwór, czuły węch nie może go omylić. Dzisiaj los mu sprzyja, gdyż trafił odrazu na taki otwór, przez który istotnie foka stale czerpie powietrze. Głośnemi okrzykami Kachkochnelli daje znać towarzyszom, że jest na tropie. Takie okrzyki nie mogą spłoszyć foki, natomiast z nadzwyczajną ostrożnością porusza się Kachkochnelli, gdyż nie tak łatwo foka chwyta słuchem odgłosy kroków na lodzie. Otwory, które pies robi sobie są na powierzchni śniegu zaledwie tak duże, aby przez nie foka mogła wysunąć pysk dla zaczerpnięcia powietrza. Rozszerzają się jednak ku dołowi i najmiększe są tuż nad powierzchnią lodu. Przedewszystkiem Kachkochnelli zatyka otwór śniegiem, tak aby nie obudzić podejrzenia foki, gdyby ta zjawiła się w czasie przygotowań. Zapomocą noża myśliwy odrzuca część pokładu śniegowego nad otworem, a później łyżką odkopuje śnieg aż do otworu, a przytem odgrzebany śnieg rzuca na bok. Gdy w ten sposób utorował sobie drogę do otworu, wkłada weń kij, przeznaczony do badania otworu. Gdy otwór zbadany jest należycie, wstawia w ten otwór jedną ręką kij do sondowania, a drugą zgarnia dokoła niego śnieg, którym wypełnia otwór aż do powierzchni lodu. Gdy później kij ten ostrożnie wyjmie, to w śniegu pozostaje otwór niewielki, ale dość duży, aby przez niego można było fokę obserwować. Jeżeli zima jest wczesna i powłoka śnieżna zbyt grubo nie przykrywa lodu, Eskimos tylko zapomocą słuchu i wzroku pozna z łatwością, że foka się zbliża. Gdy wszakże, jak teraz śnieg leży wysoko, musi on pomóc sobie przyrządami, które świadczą o dużej roztropności Eskimosa. Z dwóch narzędzi, używanych do tego celu, Eskimos woli używać „illa“, który w sposób pewny i niewątpliwy daje znać o obecności foki pod lodem. Illa składa się z dwóch bardzo cienkich ostrzy z kości renifera, które są związane cienkim sznurkiem. Jedno z nich ma 20 cm. długości, drugie 15 cm. i to ma na końcu przymocowaną małą, cienką okrągłą blaszkę niklową. W obu ostrzach znajdują się otwory, przez które jest przeciągnięty sznurek, długości 25 cm. Posiłkowanie się illą na miejscu oznaczonem jest bardzo proste: mniejsze ostrze wbija się w śnieg, a większe wrzuca się w otwór. W ten sposób przyrząd ten łączy się bezpośrednio z wodą, a sznurek, któremi oba ostrza są związane, leży swobodnie na śniegu.
Podczas tych przygotowań, Kachkochnelli kładzie pod nogi torbę myśliwską, aby chroniła go od zimna i tłumiła odgłos jego kroków. Gdy „illa“ jest już założona, kładzie blisko harpun specjalny do zabijania fok. Drzewce ma mniej więcej metr długości i zrobione jest z rogu i żelaza. Kończy się ostrzem, wbitem w drzewce — bywa ono wyrabiane wyłącznie z żelaza, albo z miedzi. Tylko jego koniec nie wyostrzony, oby dziura w skórze była jak najmniejsza. Poniżej ostrza znajdują się dwa skrzydła, zgięte do środka, które nie dają zsunąć się zwierzęciu z harpunu. W chwili, gdy ostrze wbija się w fokę, odrywa się od drzewca, a łowca całą swą siłę przenieść musi na linę, która przeciągnięta jest przez otwór, znajdujący się w środku harpunu. Ta lina zrobiona jest ze ścięgien renifera, ma 4 metry długości i jest bardzo mocna.
Gdy już dzida jest przygotowana, kładzie ją łowca na dwóch drewnianych słupkach, które uprzednio wbił w śnieg i czeka, gotowy do ataku: zgina nieco kolano, pochyla się naprzód i bacznie patrzy w otwór.
Wszystko dziś składa się jak najlepiej. Poruszenie illy oznacza zbliżanie się foki. Kawałek ruchomego lodu, na którym illa leży, podnosi się i opuszcza. Eskimos wyprostowuje się: prawą ręką chwyta za ostrze, w lewej trzyma linę i wytężając wszystkie siły, gotuje się do ataku.
W chwili gdy pies wysuwa swój pysk przez otwór i ruchomy kawałek lodu odpycha na bok, illa obsuwa się, spada, a sznur wypręża się. To jest znak pewny! Eskimos uderza z całych sił. Z niezachwianą pewnością obsuwa się dzida przez małą dziurę i trafia na otwór w lodzie. Trafił! Z błyskawiczną szybkością jedną ręką chwyta dzidę i wbija ją w śnieg obok siebie, podczas, gdy w drugiej trzyma zwiniętą linę. Foka ucieka z liną tak daleko, jak pozwala jej na to długość liny, ale gdy jest pod wodą, wkrótce braknie jej powietrza i wtedy opuszczają ją siły. W tym momencie Eskimos kładzie na ziemi pętlę i staje na niej, aby mieć wolne obie ręce. Teraz wyrąbuje otwór w lodzie, aby mógł przeciągnąć przezeń fokę, poczem ciągnie linę. Jeżeli foka jeszcze żyje, wówczas Eskimos uderza ją dzidą w oko i wbija ją w mózg. Wtedy walka jest skończona. Eskimos w górnej wardze zwierzęcia i w żuchwie robi duże dziury i przewleka przez nie rzemień, zapomocą którego wyciąga psa na powierzchnię lodu. Harpun wyjmuje z ciała foki i polowanie jest skończone. Tymczasem nadbiegają jego towarzysze i pomagają mu fokę wyciągnąć, jeżeli szczęśliwy łowca sam nie mógł sobie dać rady. Nożem robi on niewielki otwór w brzuchu zwierzęcia i wyjmuje wątrobę i nerki. Obecni z największem zadowoleniem spożywają te przysmaki, zagryzając słoniną. W dniu tak mroźnym, jak ten, w którym odbywa się polowanie, wystarczy włożyć w otwartą ranę lód, zmieszany ze śniegiem, aby zatamować krew. Jest to najlepszy sposób zatkania rany. Na wiosnę, gdy temperatura jest wyższa, ranę zatykają dwoma kawałkami rogu renifera. Po spożyciu smacznego jadła, Eskimosi zaprzęgają psy do sanek zapomocą rzemieni i ze zdobyczą swoją zabierają się do powrotu.
W drodze powrotnej spotykają na wzgórzu lodowem białego niedźwiedzia. Wiatr dmie w kierunku przeciwnym i dlatego psy nie wyczuły zbliżania się zwierzęcia, tak iż ukazał się Eskimosom niespodziewanie. Wszystkie psy rzucają się teraz na niedźwiedzia i rozpoczyna się walka. Niedźwiedź staje na dwóch łapach, to znów opuszcza się na cztery. Wali naokoło siebie i klapie zębami, ale psy są zbyt ruchliwe, to też rzadko kiedy uda mu się trafić w którego z nich. Spełniają one dobrze swój obowiązek i zatrzymują zwierzę, dopóki nie nadbiegną Eskimosi uzbrojeni w dzidy. Teraz walka zmienia swój charakter. Trzeba wielkiej odwagi, aby zbliżyć się do zwierzęcia, a z licznych blizn na twarzach Eskimosów widać, że w walkach takich często bywają ranni. Umiktuali zadaje wreszcie zwierzęciu cios śmiertelny i powala je na ziemię. Mięso dzielą łowcy między siebie, ale futro staje się wyłączną własnością Umiktuali.
Po powrocie do domu, Eskimosi zdobycz swą oddają kobietom. Foka nie jest duża, zabierają ją więc do namiotu i tu obciągają ze skóry. Nujakka jest kobietą dzielną, to też szybko i sprawnie potrafi fokę ze skóry obciągnąć i rozebrać ją na części. Słoninę i mięso rozdziela równo między wszystkich. Nie wyrzuca absolutnie nic. Skórę i wnętrzności dostaje ten, kto zwierzę powalił. Jelita stanowią największy przysmak dla Eskimosów, wypróżniają je, poczem wstawiają do garnka, aby się ogrzały. O właściwem gotowaniu niema mowy. Jest to czas wypoczynku w domu, Kachkochnelli leży na tapczanie, wyciąga się wygodnie, podśpiewując i gwarząc. Lubi tak wypoczywać po wyczerpującem polowaniu na zimnie, podczas wichury.
Nujakke pilnuje strawy, grzejącej się w garnku, a Kallo i mały Nulieu tulą się do matki, patrząc jej błagalnie w oczy.
Ognia się nie oszczędza, gdyż w domu jest dużo tłuszczu. Blask ognia pada na kilka twarzy, które łakomie zaglądają do środka, ale Nujakke jest rozsądną gospodynią domu; wie, że gdyby obdzielić chciała wszystkich, którzy łakną kęska mięsa lub słoniny, nicby jej nie pozostało, udaje więc, że ludzi tych wcale nie dostrzega. Dla Kalla i Nulieu musi jednak ukrajać kawałek jelit.
Foki, które ukazują się w miejscach połowu szczepu Nedżili, należą do gatunku „snadd“, czyli małych fok. Są one bardzo tłuste i mięso ich jest delikatne. Duże foki nie zjawiają się z tego powodu, że woda w tych okolicach jest bardzo płytka. Za to w Ogluli zwierząt tych jest bardzo wiele. Podziw budzić musi fakt, że olbrzymie i silne te foki chwytane są w ten sam sposób co i małe „snadd“. Trudno wprost uwierzyć, że człowiek może na rzemieniu utrzymać taką wielką fokę. To też czasem życie łowcy znajduje się w niebezpieczeństwie.
Tolimao, wielki i silny mężczyzna, wysokości 177 cm., najpierwszy między łowcami, wytropił ostatniej zimy zwierzę wyjątkowo duże i silne. Była to bardzo ciężka praca, ale Talimao nie puszczał liny. Mocno zarył się nogami w śnieg i ciągnął linę z całych sił. Ale foka była silniejsza od niego, szarpnęła go i pociągnęła w otwór, który jest oczywiście większy niż otwór „snaddy“. Nieszczęśliwy człowiek wpadł tak, iż głowa i ramiona znalazły się w otworze. Pomimo to, nie dał on za wygraną i leżąc zatrzymał się nad otworem, dopóki nie nadbiegli towarzysze i nie dopomogli mu wydostać się. I nawet ta foka mu się nie wymknęła. Złowił ją! Początek wiosny, t. j. koniec marca jest okresem, w którym rodzą się młode foki. Aby rodzenie nie zaskoczyło samicę w głębi czterech metrów pod lodem, naprzód już rozszerza ona jeden z wielu otworów, służących do czerpania powietrza. Wtedy zagrzebuje się powoli w śnieg nad lodem i ma w ten sposób najpiękniejszą chatkę, której podłogę stanowi lód, a śnieg sklepienie. Tutaj rodzi młodą fokę. Często zdarza się, iż matka z dzieckiem jest wytropiona przez psy. Jeżeli młode jest już dość duże, wówczas razem z matką rzuca się w wodę, jeśli jednak urodziło się niedawno, wpada w ręce Eskimosów.
Tak mija czas, nadchodzi lipiec i śnieg zaczyna topnieć na lodzie. Wtedy foka opuszcza wodę, wygrzewa się na słońcu i po dziewięciomiesięcznym pobycie w ciemnej głębi, cieszy się czystem niebem i jasnym dniem. W tym czasie Eskimosi chwytają foki całemi masami. Dostrzegają oni czarne punkty rozsypane wokół na lodzie i wiedzą, że to są właśnie foki. Podpełzają więc do nich, co jest jednak dość trudne i wymaga ogromnej zręczności. Uzbrojeni są w dzidy, noże i łyżki.
Małą skórę fokową zarzucają na plecy i zbliżają się do czarnych punktów tak blisko, jak tylko to jest możliwe. Potem kładą się znowu na brzuchu i pełzną dalej. Foka na lodzie jest równie czujna, jak pod wodą i jeśli niema jakiegoś wzgórza lodowego, któreby zakryło Eskimosa, to ma on do spełnienia bardzo ciężkie zadanie.
Nie spuszczając z oczu foki, porusza się powoli naprzód. Jak tylko foka głowę podniesie, Eskimos się zatrzymuje, kładzie się na lodzie i leży, dopóki foka się nie uspokoi. Gdy jest już bardzo blisko, podkłada pod łokcie skórę fokową i na niej posuwa się naprzód, aby stłumić wszelki szmer. Jeżeli widzi, że zwierzę jest zaniepokojone, wtedy udaje fokę, pomrukuje i stuka nożem w lód w taki sam sposób, jak to czynią foki płetwami. I w ten sposób zbliża się do zwierzęcia. Jeśli uda mu się podejść na odległość rzutu, nie będąc dostrzeżonym przez fokę, wtedy wyprostowuje się nagle i ciska w zwierzę dzidę ruchem śmiałym i pewnym, Jest to oczywiście chwila krytyczna, w której wielokrotnie foki uciekają przed myśliwymi, często jednak stają się ich łupem. Nasi łowcy norwescy umieją dużo opowiadać o tych trudnościach polowania na foki w lecie. Często polowanie takie trwa kilka dni, Eskimos bierze wtedy z sobą zapasy jedzenia: i śpi i pożywia się na lodzie. Cóż to za niestrudzeni ludzie ci Eskimosi!
Minął już lipiec, niebo jest błękitne, a słońce rzuca ciepłe promienie. Wszędzie widać mnóstwo ptaków, a całe wzgórza pokryte są kwitnącemi kwiatami. W Nedżili Eskimosi rozbijają namioty, a kajaki gotowe już są do obciągnięcia.