Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom III/Część druga/Rozdział VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Żyd wieczny tułacz
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk "Oświata"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Juif Errant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.
SYMPATJA.

Gdyby panna de Cardoville mogła mieć jeszcze jakąkolwiek wątpliwość co do szczerości postępowania Rodina, jużby ją nasunęło następujące proste i nie podlegające żadnemu zarzutowi rozumowanie.
Jakże bowiem przypuszczać porozumienie między księdzem d‘Aigrigny i jego sekretarzem wobec faktu, że ten ostatni, wykrywszy wszystkie intrygi swego byłego zwierzchnika, oskarża go i oddaje w ręce sprawiedliwości?... Nareszcie, jak to mówił sam Rodin, któżby, mając choć trochę uczciwości, nie zajął się losem Adrjanny.
Osobliwe uczucia... mieszanina ciekawości, zdziwienia i życzliwości łączyły się z wdzięcznością panny de Cardoville dla Rodina; z tem wszystkiem, poznawszy w skromnem, ubogiem ciele wyższe zdolności. Adrjanna uczuła nagle względem niego pewne podejrzenie.
— Panie! — rzekła do jezuity — ludziom, których szanuję, wypowiadam zawsze wszelkie wątpliwości, jakie we mnie wzbudzają, aby się usprawiedliwili i wytłomaczyli to, w czem ja mylić się mogę.
Rodin spojrzał na Adrjannę ze zdziwieniem.
— Chciałabym wiedzieć: dlaczego, pomimo wysokiej zdolności, pomimo rzeczywistej swej wartości, zajmowałeś pan przy księciu d‘Aigrigny, i to od dawna, tak niskie stanowisko.
— Och! to prawda! — odrzekł Rodin, uśmiechając się. — Niestety! przyznaję, że mam wielką wadę, która od czterdziestu lat niweczy wszystkie me widoki lepszego losu.
— A tą wadą jest?...
— Ponieważ koniecznie trzeba wszystko pani wyznać, dowiedz się więc, że tą wadą jest... lenistwo... tak, lenistwo... wstręt do wszelkiej umysłowej czynności, do wszelkich własnych pomysłów. Z pobieranemi od księdza d‘Aigrigny tysiącem dwustu frankami rocznej płacy, byłem najszczęśliwszym człowiekiem w święcie: wierzyłem w szlachetność jego charakteru; jego myśl była moją i równie też nie miałem innej woli nad jego. Dopełniwszy mego dziennego obowiązku, wracałem do swej ubogiej izdebki, rozpalałem ogień na kominku, posilałem się jarzynami; potem, wziąwszy do ręki książkę i marząc nad nią, pozwalałem bujać mym myślom, które, cały dzień trzymane jakby na uwięzi, wytwarzały przeróżne teorje, najpocieszniejsze utopje. Wtedy, uniesiony Bóg wie gdzie w zuchwałych marzeniach, wyobrażałem sobie, że panuję nad mym panem i nad wszelkiemu genjuszami tego świata. Taka gorączka trwała zwykle trzy do czterech godzin, potem spałem jak zabity; co rano szedłem wesoło do obowiązku, pewny, że jutro będę miał chleb, nie troszcząc się o przyszłość, przestając na małem, wyglądałem niecierpliwie rozkoszy wieczornej samotności i myśląc sobie: Piszę jak bezrozumna, niema maszyna, he! he! he!... a z tem wszystkiem... gdybym chciał...
— No, a teraz, kiedy pan pozostajesz bez obowiązku, jakże pan żyć będziesz? — zapytała Adrjanna, coraz bardziej zajęta tym osobliwym człowiekiem, i chcąc przekonać się o jego bezinteresowności.
— O! mam ja cokolwiek w woreczku! wystarczy mi to na cały czas, jakiego potrzebować będę, dopóki nie rozwikłam do ostatniej nitki czarnego wątka księdza d’Aigrigny. Powinienem to koniecznie uczynić za tak niegodziwe oszukanie mnie; a spodziewam się, że trzy lub cztery dni na to wystarczą. Potem, nie wątpię, że znajdę sobie skromną posadkę na prowincji, u jakiego prywatnego poborcy. Niedawno nawet pewien życzliwy przyjaciel robi mi podobną propozycję; nie chciąłem jednak opuszczać księdza d‘Aigrigny, pomimo, że czyniona mi oferta przedstawiała znaczne korzyści... Wystaw tylko sobie pani: osiemset franków!... osiemset franków, stół i wszelkie wygody.. Ale, ponieważ jestem trochę odludek, wolałem mieszkać sobie na ustroniu... gdy jednak aż tyle mi dają, będę musiał zgodzić się na tę małą niedogodność.
Trudno wyrazić, z jaką bezczelnością Rodin wywnętrzał się ze swemi zamiarami przed panną de Cardoville, w której znikło ostatnie względem niego podejrzenie.
— Jakto, panie? — rzekła do jezuity z pewnem zajęciem — zamierzasz pan opuścić Paryż?
— Tak się spodziewam, droga pani, a to... — mówił tonem tajemniczym — a to z wielu powodów... lecz najdroższą byłoby dla mnie rzeczą, — dodał tonem poważnym, przejętym, i spoglądając na Adrjannę z rozczuleniem — gdybym przynajmniej uniósł z sobą przekonanie, iż pani czujesz życzliwość dla mnie za to, że, z samego odczytania rozmowy pani z księżną Saint-Dizier, odgadłem w pani zdolności i przymioty, które w naszych czasach niełatwo znaleźć w młodej osobie z takich sfer towarzyskich i w takim, jak pani wieku... A widok pani uzupełnił wyobrażenie, jakie sobie o pani stworzyłem...
— Czyż być może?... prawdziwie... pan mnie coraz bardziej zadziwiasz...
— Nie pojmuję, z jakiego powodu?... wszak tylko szczerze spowiadam się przed panią z mych wrażeń; teraz, naprzykład, doskonale pojmuję namiętne upodobanie pani do wszystkiego, co jest piękne, pogardę dla wielu zwyczajów, którym podlegać musi kobieta; tak jest, teraz lepiej jeszcze pojmuję szlachetną dumę, z jaką spoglądasz na ten tłum mężczyzn, próżnych, zarozumiałych, śmiesznych, dla których kobieta jest stworzeniem zawisłem, podległem prawom, które ani stworzyli na swój obraz, a który wcale nie jest pięknym. Według tych tyranów, kobieta, stworzenie niższego rzędu, któremu zaledwie raczono przyznawać duszę, czyż nie powinna się uważać za bardzo szczęśliwą, gdy zostanie najniższą sługą tych małych baszów, starych w trzydziestym roku, zadyszanych, odrętwiałych, którzy, znużywszy się wszelkiego rodzaju zbytkami, chcąc nareszcie odpocząć, myślą, jak mówią, o zakończeniu, i dla tego zaślubiają biedną dziewczynę, która przeciwnie, chciałaby dopiero zacząć żyć.
Uśmiechnęłaby się zapewne panna de Cardoville na satyrycznie pociski Rodina, gdyby nie zdziwiły jej jego poglądy, tak zgodne z jej wyobrażeniami.
Adrjanna, zamiast przerywać Rodinowi, słuchała go z największą uwagą i z coraz większą ciekawością. On zaś, pewny będąc skutku, jaki zamierzał osiągnąć, mówił dalej, udając zagniewanego:
— A stryjenka pani i ksiądz d‘Aigrigny uważają cię za obłąkaną za to, żeś się zbuntowała przeciwko przyszłemu jarzmu tych tyranów! za to, że pragnęłaś być niepodległą, ze wszystkiemi szlachetnemi przymiotami i cnotami niezawisłości.
— Ależ panie! — Zawołała Adrjanna, coraz bardziej zdziwiona — skąd pan tak dobrze znasz moje myśli?
— Najprzód, znam panią doskonale z owej rozmowy z księżną Saint-Dizier, a potem, jeśliby tak chciał wypadek, abyśmy dążyli oboje do jednego celu, choć różnemi dragami?
— Nie rozumiem pana... o jakim chcesz pan mówić celu?
— O celu, do którego Wszystkie umysły wzniosłe, wspaniałe, niepodległe, dążą bezustannie... jedne, działając podobnie jak pani, przez skłonność, przez instynkt, nie zdając sobie może sprawy z wysokiego posłannictwa, do którego są powołane. Tak naprzykład, kiedy pani masz upodobanie w najwyszukańszych rozkoszach, gdy się otaczasz tem, co się podoba twym zmysłom... czy sądzisz, że ulegasz tylko samym wrażeniom piękna?... samej tylko potrzebie wytwornych rozkoszy? Nie, nie, tysiąc razy nie... bo wtedy byłabyś tylko stworzeniem niedoskonałem, egoistycznem, zimnym samolubem, wystukanego, wyrafinowanego gustu... i nic więcej... a więc porozumiejmy się: czujesz ich cenę lub brak żywiej niż kto inny, nieprawdaż?
— Tak, w rzeczy samej — — odpowiedziała Adrjanna z żywem zajęciem.
— A więc do wdzięczności i życzliwości pani mają prawo wszyscy ci, którzy pani dostarczają tych przyjemności.
— To odczucie wdzięczności jest we mnie tak silne. — odrzekła Adrjanna, ucieszona, że tak dobrze została pojętą lub odgadnioną — iż pewnego razu kazałam wyryć imię robotnika ma pięknej robocie złotniczej w tem miejscu, gdzie zwykle mieści się imię sprzedawcy; był to biedny, nieznany artysta, który tym sposobem uzyskał przynależne mu miejsce.
— Widzisz pani, żem się nie mylił: upodobanie w posiadaniu takich przedmiotów pobudza panią do wdzięczności dla tych, którzy ich pani dostarczają. Nieznośny byłby dla pani widok nędzy, gdybyś nie mogła ulitować się i wspierać tych, którzy cierpią taki niedostatek.
— Ach, — mój Boże! — zawołała Adrjanną, ulegając coraz bardziej urokowi Rodina — im dłużej pana słucham, tem mocniej przekonywam się, że pan tysiąc razy lepiej ode mnie bronisz wyobrażeń, które tak ostro ganili we mnie księżna Saint-Dizier i ksiądz d‘Aigrigny. Och! mów pan... nie potrafię wysłowić panu, z jakiem upodobaniem... Z jaką dumą słucham pana.
— I pani się dziwisz, że pani nie zrozumieli ani księżna Saint-Dizier, ani ksiądz d‘Aigrigny! A cóż miałaś pani wspólnego z tymi hipokrytami, zazdrośnikami, obłudnikami, jak teraz sądzić o nich mogę? Czy chcesz pani mieć dowód ich nienawistnego zaślepienia?... oto (pomiędzy tak przez nich nazwanemi szaleństwami, pani, które to według zdania pani było najgorsze, najwystępniejsze? oto postanowienie pani żyć nadal samej, według własnego upodobania, rozporządzać dowoli swoją teraźniejszością i przyszłością; uważali to za rzecz bezecną, szkaradną, niemoralną. A przecież, czy, takie postanowienie dyktowała pani niedorzeczna miłość swobody?... nie! Czy przesadzony wstręt do wszelkiego przymusu, wszelkiego jarzma?... nie. Czy osobliwsza żądza odróżnienia się?... nie! bo w takich razach ostrobym to pani ganił.
— W rzeczy samej, panie, mogę cię zapewnić, iż inne mną kierowały pobudki — odrzekła Adrjanna, zadowolona z szacunku, jaki jej charakter wzbudzał w Rodinie.
— Och, pewny jestem, że pobudki pani były, i koniecznie musiały być dobre — odrzekł jezuita. Dlaczegóż to decydujesz się pani na krok, wywołujący tak surowe nagany? Czy dla pogardy przyjętych zwyczajów? nie! szanowałaś je dopóty, dopóki nienawiść księżnej Saint-Dizier nie zmusiła pani usunąć się z pod jej nieznośnej opieki. — Czybyś wreszcie nadużyć chciała swobody? Nie, raz jeszcze mówię: nie; kto zamierza cokolwiek złego, ten stuka ukrycia, odosobnienia, a tu przeciwnie, wszystkich zazdrosne oczy zwrócone były na panią. Dlaczegóż więc czynisz to śmiałe postanowienie, które pewno jest trudnem dla młodej osoby w takim, jak pani.. wieku? Czy chcesz pani, abym ci to powiedział?... Więc dobrze! chcesz pani pokazać swym przykładem, że każda kobieta, mająca serce czyste, umysł prawy, charakter stały, duszę niezawisłą, nie potrzebuje dozoru i może być zostawiona sama sobie... może dorównać mężczyźnie rozumem, mądrością, prostotą, a przewyższyć go delikatnością i szacunkiem dla samej siebie... Otóż taki jest zamiar pani. Jest on szlachetny, wielki...
Oczy panny de Cardoville jaśniały dumnym, miłym blaskiem, policzki jej lekko się zarumieniły, pierś cokolwiek się wzdęła, podniosła piękną głowę z pewnem zadowoleniem dumy; nakoniec, owładnięta zupełnie wpływem tego człowieka-szatana, zawołała:
— Ależ, panie, kto jesteś, że tak poznałeś, tak rozbierasz moje najskrytsze myśli, że czytasz w mej duszy wyraźniej, aniżeli ja sama czytaćbym w niej potrafiła; kto jesteś, mój panie?
— Kto jestem? — odpowiedział Rodin z uśmiechem poczciwej prostoty — powiedziałem już pani: jestem sobie ubogi staruszek, który, od dat czterdziestu służąc dzień w dzień za maszynę do pisania cudzych myśli, powraca co wieczór do swego ustronia, gdzie dopiero pozwała sobie obrabiać własne myśli; poczciwy człowiek, który ze swego poddasza towarzyszy, a nawet nieco należy do ruchu szlachetnych, wzniosłych umysłów, które dążą do ulepszenia stosunków społecznych... Dlatego, droga pani, powiedziałem ci niedawno, że zmierzamy do jednego celu... pani, nie zastanawiając się nad tem i będąc tylko posłuszną swemu rzadkiemu, natchnionemu instynktowi. Dlatego, wierzaj mi pani, żyj! żyj zawsze piękna, zawsze niepodległa, zawsze szczęśliwa!... taka jest twa misja; nie przestawaj otaczać się arcydziełami sztuki, udoskonalonej zmysłowości, oczyszczaj gust wyborem rozkoszy, wznoś się dowcipem, wdziękiem, czystością nad ten niedołężny, szpetny tłum mężczyzn; widząc panią od jutra samą, wolną, otoczą cię rojem, uważać cię będą za łatwą zdobycz, przeznaczoną ma ofiarę ich chciwości, ich samolubstwu, ich głupocie... Żartuj sobie, śmiej się z tych głupich, nikczemnych roszczeń; bądź królową tego świata i okaż się godną poszanowania, jak królowa... Kochaj... jaśniej... używaj... to jest twoja rola na świecie. Będzie ci się zdawało, że żyjesz dla samej tylko rozkoszy... a będziesz żyła dla najszlachetniejszego celu, do jakiego dążyć może tylko wielka, piękna dusza... Może też... od dziś za kilka lat zobaczymy się jeszcze; pani coraz piękniejsza i bardziej uwielbiana... ja zaś coraz starszy, bardziej nieznany; lecz mniejsza o to... tajemny głos powie ci wtedy, mówi już i teraz, pewny tego jestem, że między nami dwojgiem jest ukryty związek, tajemna wspólność, której nadal nic nie zniszczy!
Wymawiając ostatnie słowa tak wzruszanym głosem, iż Adrjanna zadrżała, Rodin zbliżył się do niej nieznacznie, że tak powiem nie chodem, ale pełzaniem, blada jego twarz nieco się zarumieniła, a odrażająca szpetota nikła prawie przy iskrzącym się blasku małych, jaszczurczych, okrągłych oczek, w tej chwili prawie zupełnie otwartych, które uporczywie wlepił w Adrjannę; ona słuchała, usta mając nieco otwarte, oddech przytłumiony, również nie mogła oderwać oczu od wzroku jezuity; on już nie mówił, a ona jeszcze słuchała.
Trudno określić wrażenie, jakiego ta młoda, piękna, pełna wdzięku dziewica doznawała na widok węża. Porównanie pospolite, ale w tym razie bardzo trafne.
Taktyka Rodina była zręczna i pewna.
Gdyby Rodin zaatakował miłość własną Adrjanny, nie udałby mu się podstęp, gdyż ona próżną nie była, ale on uderzył we wszystko, co było egzaltowanego, wspaniałego w sercu tej młodej dziewicy; to, co on zdawał się zachęcać, podziwiać w niej, było rzeczywiście godne zachęcenia i pochwały. Jakże więc nie miała dać się uwieść mowie, pod którą kryły się tak szatańskie zamiary?
Zdziwiona niezwykłą przenikliwością jezuity, Adrjanna rzekła mu z właściwą sobie otwartością i dobrocią:
— Człowiek tak zdolny i tak dobre jak pan mający serce, nie powinien być igraszką losu, ani zależeć od okoliczności: kilka pańskich słów otwiera mi nowe horyzonty... Widzę, że w wielu okolicznościach rady pańskie mogą być mi nader użytecznemu na przyszłość; nakoniec ponieważ poświęciłeś się i dla innych osób mej rodziny ponieważ dałeś mi tyle dowodów życzliwości, przeto zapomnieć o tem wszystkiem byłoby niewdzięcznością z mej strony... Zajęcie, wprawdzie skromne, ale pewne, postradałeś pan z mej przyczyny... pozwól więc, abym...
— Ani słowa więcej, kochana pani! — przerwał Rodin.
— Ależ, panie, wszak przeciwnie, to ja byłabym panu obowiązana, gdybyś chciał przyjąć to, com pragnęła panu ofiarować.
— Och! — odrzekł Rodin z uśmiechem — nie wątpię; z tem wszystkiem, powtarzam raz jeszcze, nic od pani przyjąć nie mogę... Kiedyś może... dowiesz się pani dlaczego.
— Kiedyś?
— Więcej powiedzieć pani nie mogę.
— A wtedy, panie, nie wolno mi już będzie być ci wdzięczną?
— Nie....nie — odrzekł Rodin z udanem oburzeniem. — Och! wierzaj mi pani... przyjdzie uroczysta chwila, w której będziesz mogła okazać mi swą wdzięczność w sposób godny ciebie i mnie.
Rozmowę tę przerwała dozorczyni, która weszła i rzekła do Adrjanny:
— Na dole czeka młoda dziewczyna, garbata, która się chce widzieć z panią...
— Niech wejdzie! — rzekła żywo Adrjanna, która z opisu poznała Garbuskę.
— Pan doktór kazał, aby jego powóz był gotów na pani rozkazy; czy trzeba kazać zaprzęgać?
— Dobrze... za kwadrans — odrzekła Adrjanna dozorczyni, która odeszła.
Potem, zwracając się do Rodina, dodała:
— Spodziewam się, że niezadługo przyprowadzi tu pan sędzia z klasztoru panny Simon.
— Tak, zapewne — odrzekł Rodin. A potem obojętnym głosem zapytał:
— Kto jest ta garbata dziewczyna?
— Jest to przybrana siostra uczciwego rzemieślnika, który naraził się na wszystko, chcąc mnie stąd wyprowadzić — odrzekła Adrianna ze wzruszeniem. — Ta biedna szwaczka jest stworzeniem rzadkiej dobroci; nigdy wznioślejsze myśli, ani szlachetniejsze serce nie ukrywały się pod powierzchownością mniej powabną... Nie, nie sama tylko ta uboga dziewczyna dowodzi, jak dalece szlachetność duszy, jak wysokość umysłowych zdolności przewyższają pozorne zalety, zawisłe od ślepego trafu lub dostatków.
W chwili, kiedy Adrjanna wymawiała ostatnie słowa, Garbuska weszła do pokoju.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.