Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom III/Część druga/Rozdział VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Żyd wieczny tułacz
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk "Oświata"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Juif Errant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.
SEKRETARZ OSOBISTY O. D’AIGRIGNIEGO.

Zaledwie sędzia i doktór odeszli, kiedy panna de Cardoville zawołała, patrząc na Rodina z uszanowaniem i wdzięcznością:
— Więc to z łaski pana jestem wolną... tak... wolną. Och! nigdy dotąd nie uczułam, ile to jest uroku w tem słowie!
I pierś jej mocniej wznosić się poczęła: otworzyła koralowe usta, jakgdyby z rozkoszą napawała się nowem, czystem, ożywczem powietrzem.
— Od kilku zaledwie dni znajduję się w tym okropnym domu... — mówiła dalej — ale dostatecznie poznałam, co to jest zamknięcie, tak, iż uczyniłam ślub, co rok wyswobadzać kilku nieszczęśliwych, uwięzionych za długi. Podwójne więc składam panu dzięki, gdyż i pana czynię uczestnikiem tej myśli wyswabadzania, która obudziła się we mnie, jak widzisz pan, wśród szczęścia, jakie panu winna jestem.
W rzeczy samej panna Cardoville spostrzegła zupełną zmianę w fizjgnomji Rodina. Człowiek ten, niedawno tak twardy, ostry, nieugięty dla doktora Baleinier, zdawał się rozpływać w łagodnych, rzewnych, tkliwych uczuciach. Jakgdyby nagle wydrzeć się chciał tym wrażeniom, rzekł:
— Ale dajmy pokój temu rozczuleniu. Czas jest zbyt drogi... nie dopełniłem jeszcze mego posłannictwa... nie, niedosyć jeszcze zrobiłem... Moja droga pani, później mówić będziemy o wdzięczności... Czy pani wiesz, co się tu dzieje?
Adrjanna ze zdziwieniem spojrzała na jezuitę i rzekła:
— Nie wiem; co pan masz na myśli?
— Czy wiadome są pani rzeczywiste powody, dla jakich tu zostałaś zamkniętą?...
Odpowiedziała z boleścią:
— Jestem przekonana, że pobudką dla księżny Saint-Dizier do takiego ze mną postąpienia jest nienawiść, jaką dla mnie odczuwa.
— Tak... nienawiść, lecz przedewszystkiem chęć pozbawienia pani ogromnego majątku...
— Mnie... a to jakim sposobem?
— Więc pani nic nie wiesz, ile zależało na tem, abyś się znajdowała dnia 13 lutego przy ulicy Świętego Franciszka dla odziedziczenia spadku?
— O tak, pojmuję teraz zupełnie! — zawołała Adrjanna — do nieprzejednanej ku mnie nienawiści mej stryjenki przyłączyła się, jak widzę, chciwość... Córki marszałka Simon tak samo, jak ja, zostały zamknięte...
— A jednakże — zawołał Rodin — nietylko pani i panny Simon byłyście ofiarami spisku...
— I któż jeszcze, prócz nas?
— Pewien młody Indjanin...
— Książę Dżalma? — zawołała żywo Adrjanna.
— O mało co nie został otruty narkotykiem... z tego samego powodu...
— Wielki Boże! — zawołała młoda dziewica, składając ręce z przerażeniem. — To okropność!... on.. on.. ten młody książę, który, jak mówią, ma być tak szlachetny, tak wspaniałomyślny. Ależ ja posłałam do zamku Cardoville...
— Człowieka, któremuś pani zaufała, który miał sprowadzić księcia do Paryża: wiem o tem, moja droga pani; lecz człowiek ten został podstępnie oddalony, a młody Indjanin dostał się w ręce nieprzyjaciół.
— Ależ trzeba go koniecznie odnaleźć — rzekła wzruszona Adrianna. — Nie trzeba zaniedbać niczego w tym względzie, usilnie pana o to proszę; jest to mój krewny... a jest sam jeden... bez opieki, bez pomocy.
— Zapewne, — odpowiedział Rodin z politowaniem — biedny książę... tak młody jeszcze, prawie dziecko... osiemnaście lub dziewiętnaście ¡lat... porzucony sam jeden w Paryżu, w tym odmęcie!...
— Przedewszystkiem idzie o wynalezienie go, a potem zasłonimy go już od tych niebezpieczeństw. Książę jest moim krewnym, winnam więc okazać mu wspaniałą grzeczność.. przenaczyłam dla niego pawilon, który zajmowałam u mojej stryjenki.
— A pani?..
— Dziś jeszcze zamierzam osiedlić się w mieszkaniu, które jeszcze dawniej kazałam sobie przygotować, postanowiwszy się rozłączyć z księżną Saint-Dizier i żyć sama według moich upodobań. Tak więc, drogi panie, ponieważ posłannictwem pańskiem jest być aniołem opiekuńczym naszego rodu, przeto bądź równie życzliwy dla księcia Dżalmy, sprowadź go do pawilonu, który ofiaruje mu nieznany przyjaciel, niech o nic się nie troszczy.
— Tak, będzie żył po książęcemu, z łaski hojności pani... Nigdy też ten zacny książę nie znalazłby dla siebie lepszego przytułku... Dosyć jest tylko widzieć, jak widziałem, jego piękną, melancholijną fizjognomję, żeby....
— A gdzie go pan widziałeś?
— W dawnej pani własności, w zamku Cardoville, w bliskości którego zagnała go na ląd burza... a dokąd ja udałem się dla...
I po krótkiem wahaniu, jagdyby go szczerość zanadto uniosła, dodał:
— Ach, mój Boże! dokąd udałem się dla spełnienia złego czynu... czynu haniebnego, niegodziwego... kiedy już mam wyznać całą prawdę.
— Pan?... złego czynu!... w zamku Cardoville! — zawołała Adrjanna, mocno zdziwiona.
— Tak, niestety! droga pani! — odrzekł naiwnie Rodin. — Mówiąc krótko, miałem polecenie od księdza d‘Aigrigny, bym doprowadził rządcę, dawnego rządcę pani, do tego, iżby albo się oddalił, albo podjął się niegodziwości... t. j. czegoś takiego, co byłoby bardzo podobne do szpiegostwa i potwarzy; lecz ten uczciwy, zacny człowiek nie podjął się tego...
— Któż więc pan jesteś? — zapytała Adrjanna, bardzo zdziwiona.
— Jestem... Rodin... były sekretarz księdza d‘Aigrigny... człowiek, jak pani widzi, bardzo małego znaczenia.
Trudno byłoby naśladować ton głosu bardziej niewinny, naiwny i otwarty niż ten, jakim jezuita wymówił te słowa, nisko się skłoniwszy.
Na takie wyznanie Adrjanna nagle cofnęła się. Uczuła budzącą się w sobie jakąś nieufność, gdy się dowiedziała, że jej wybawca jest tym samym człowiekiem, który odgrywał tak niegodziwą rolę.
Z pewną już ostrożnością prowadziła dalszą rozmowę, którą rozpoczęła z taką otwartością i uczuciem.
Rodin spostrzegł, jakie wrażenie zrobiło na pannie de Cardoville jego wyznanie; był on na to przygotowany, bynajmniej się więc nie zmieszał, gdy Adrjanna, patrząc mu śmiało w oczy, rzekła:
— Ach, to pan jesteś pan Rodin... sekretarz księdza d‘Aigrigny?
— Racz pani mówić ex-sekretarz — odpowiedział jezuita — gdyż możesz być pani pewną, że u księdza d‘Aigrigny moja noga więcej nie postanie... Zrobiłem sobie z niego nieprzejednanego wroga i pozostałem na bruku...
Te słowa, powiedziane poprostu i z pewną godnością, wzbudziły litość w sercu Adrjanny. Powiedziała ona sobie: Jakkolwiekbądź, staruszek ten mówi prawdę. Tak wyjawiona nienawiść do księdza d‘Aigrigny musiała również i w nim budzić nieprzebłaganą nienawiść; a wreszcie Rodin wcale na nią nie zważał, kiedy uczynił tak szlachetne wyznanie.
Z tem wszystkiem panna de Cardoville rzekła ozięble.
— Skoro pan wiedziałeś o haniebnych propozycjach, jakie miałeś zlecenie uczynić rządcy dóbr Cardoville, dlaczego podjąłeś się tak szkaradnego posłannictwa?
— Dlaczego?... dlaczego? — odparł Rodin z pewną niecierpliwością. — Bo wtedy jeszcze nie mogłem oprzeć się wpływowi księdza d‘Aigrigny, człowiekowi, któremu równie zręcznego nie zdarzyło mi się napotkać między ludźmi. I wyznać muszę, że cel, jaki zdawał się nadawać swym zamiarom, był piękny i wielki; lecz onegdaj... okropnie się zawiodłem... jakgdyby gromem zostałem obudzony. Zresztą, droga pani, nie mówmy już o mej nieszczęsnej podróży do zamku Cardoville. Lubo ja byłem tylko ciemnem, ślepem narzędziem, tak się jednak tego wstydzę, jakgdybym działał z własnego natchnienia...
Rodin wyznał swój błąd tak dobrowolnie, tłómaczył go tak naturalnie, jak przynajmniej się zdawało, tak szczerze go żałował, że Adrjanna, której podejrzenia nie znajdowały dalszej podniety, czuła, że jej nieufność coraz bardziej zmniejsza się.
— Tak jak pani, jak paniny Simon, książę nie stanie się ofiarą tego obmierzłego spisku, który, na nieszczęście, i innym osobom zagrażał.
— A komuż on jeszcze groził?
— Panu Hardy, człowiekowi ze wszech miar uczciwemu i zacnemu, również krewnemu pani, który, mając także prawo do spadku, haniebnym podstępem został oddalony z Paryża... Nakoniec uwziął się on jeszcze na jednego, ostatniego dziedzica, biednego rzemieślnika, który, wpadłszy w zręcznie zastawione nań sidła, został wtrącony do więzienia za długi.
— Ależ panie! — zawołała nagle Adrjanna — na czyjąż korzyść knuł się ten obmierzły spisek, który w rzeczy samej przeraża mnie?
— Na korzyść księdza d‘Aigrigny! — odpowiedział Rodin.
— Panie! — rzekła Adrjanna, otrząsnąwszy się zupełnie z nieufności — chcę mówić z panem otwarcie. Jakim sposobem mogłam zasłużyć sobie lub wzbudzić w panu życzliwość, jaką mi okazujesz i którą rozciągasz nawet na wszystkich członków mej rodziny?
— Dobrze więc, jeśli chcesz pani wiedzieć koniecznie!... otóż zająłem się panią, poświęciłem się dla niej, bo masz serce szlachetne, umysł wzniosły, charakter niepodległy, wspaniały...
— Chętnie temu wierzę.
— Tym więc (sposobem mógłbym tłómaczyć moją życzliwość dla pani. Z tem wszystkiem jednak przyznam się, to nie byłoby dla mnie dostatecznem; byłabyś pani sobie poprostu panną de Cardoville, bardzo bogatą, bardzo szlachetnie urodzoną i bardzo piękną, młodą osobą, której nieszczęście, bez wątpienia, bardzo mnie zajęło; ale pomyślałbym sobie: ta biedna pani zasługuje na litość, to prawda, lecz ja, biedny człowiek, cóż mogę jej poradzić?... jedynym dla mnie sposobem do życia jest sekretarstwo przy księdzu d‘Aigrigny, a tu tymczasem wypadałoby najprzód uderzyć na niego! On jest możny, a ja jestem niczem: walczyć z nim, byłoby to samo, co dobrowolnie zgubić się, bez nadziei ocalenia tej nieszczęśliwej. Kiedy tymczasem przeciwnie, wiedząc o tem, kto pani jesteś... jakem uczciwy, zbuntowałem się w mej miłości prawdy. Nie, nie, powiedziałem sobie, tysiąc razy nie! Tak wzniosły umysł i tak wielkie serce nie będą ofiarami tak szkaradnego spisku.
Trudno opisać, z jaką przebiegłością, z jaką energią i czułością Rodin usiłował wymawiać te słowa.
Sprzeczność rozrzewnia nas, pobudza do litości. Takiego właśnie wrażenia doznała panna de Cardoville, patrząc na Rodina, bo, o ile okazał się ostrym, przykrym i zuchwałym dla doktora Baleinier, o tyle był skromnym, prostym i czułymi dla niej.
— Daruj pan moją uporczywą i natrętną ciekawość... ale chciałabym wiedzieć...
— Jakim sposobem objawiłaś mi się pani ze strony moralnej, nieprawdaż?... Och! droga pani, nic nad to prostszego... W kilku słowach objaśnię to pani. Ksiądz’ d‘Aigriginy uważał mnie tylko za maszynę do pisania, za narzędzie tępe i nie widzące dalej...
— Sądziłam, że ksiądz d‘Aigrigny jest przezorniejszy.
— I masz pani słuszność... jest to człotwiek niesłychanie przenikliwy... Ale ja go zwodziłem... udając mniej niż prostotę...
— Tak, pojmuję ten rodzaj dumy — odpowiedziała panna de Cardoville, coraz bardziej dziwiąc się oryginalnemu wkładowi myśli Rodina.
— Ale wróćmy do przedmiotu, bliżej panią obchodzącego. W wigilję 13-go lutego ksiądz d‘Aigrigny dał mi papier, stenograficznie zapisany i rzekł: Przepisz ten protokół, przyczem dodasz tylko, że to pismo służy na podparcie decyzji rady familijnej, która stanowi, stosownie do opinji doktora Baleinier, że stan umysłowy panny de Cardoville jest tak zatrważający, iż wymaga zamknięcia jej w domu zdrowia.
— Tak — objaśniła smutnie Adrjainna — była to długa rozmowa moja z księżną Saint-Dizier, moją stryjenką, a tę rozmowę bez mojej wiedzy spisywano.
— Sam na sam, z ową stenograficzną notą, zacząłem ją przepisywać... Ledwie przepisałem dziesięć wierszy, zdumiałem się... nie wiedziałem, czy marzę, czy jestem na jawie... Jakto! obłąkana?... Ależ warjatami chyba są ci, co śmią utrzymywać taką niedorzeczność... Zaciekawiony coraz bardziej, czytam dalej... nareszcie kończę... Och! Wtedy to, cóż mam pani powiedzieć?... trudno wyrazić to, com uczuł... było to rozczulanie, radość, zapał!...
— Panie!... — zawołała niedowierzająco Adrjanna.
— Tak, droga pani, zapał!... Niech ten wyraz nie obraża skromności pani; dowiedz się, że owe myśli tak nowe, tak samoistne, tak śmiałe, któreś wyjawiła tak świetnie wobec swej stryjenki.. podziela z panią prawie w równym stopniu, choć nie wiesz o tem, osoba, dla której uczujesz może kiedyś prawdziwy szacunek.
— O kim to pan mówisz? — zapytała Adrjanna z coraz większem zajęciem.
Po chwili pozornego wahania Rodin mówił dalej:
— Nie... nie... niema potrzeby teraz pani o tem mówić... Mogę to tylko dodać, że, skończywszy czytanie, pobiegłem do księdza d‘Aigrigny, chcąc go przekonać o błędzie, w jakim znajdował się względem pani... Niepodobna było widzieć się z nim... lecz wczoraj rano wypowiedziałem mu swoje myśli: jedną tylko rzeczą zdawał się być zdziwiony, to jest spostrzegł, że i ja umiem myśleć... Pogardliwem milczeniem przyjął wszystkie moje uwagi... Sądziłem, że może jego samego oszukano, że mi się uda przekonać go; nalegałem uporczywie, ale nadaremnie: rozkazał mi iść z sobą do domu, w którym miał być otwarty testament pradziada pani. Ja byłam tak zaślepiony wyglądem księdza d‘Aigriginy, iż dla otworzenia mi oczu potrzeba było przybycia żołnierza, następnie jego syna, a potem ojca marszałka Simon... Ich oburzenie odkryło mi rozległość uknutego nadzwyczaj śmiało i zręcznie spisku. Okazać zaraz na posiedzeniu całą zgrozę, jaką we mnie te odkrycia wzbudziły, byłoby tem samem, co całą rzecz naraz zgubić... nie popełniłem takiego błędu. W nieobecności księdza d‘Aigrigny łatwo mi było przejrzeć całą korespondencję, dotyczącą tego dziedzictwa: takim sposobem zdołałem zrozumieć całą tę sprawę. O! droga pani, zdumiałem się, struchlałem wobec poczynionych odkryć, o których, gdyby nie te zdarzenia,, niktby nie wiedział.
— Jakież to odkrycia pan uczynił?
— Strasznemi bywają tajemnice dla tego, kto je posiada. Dlatego, droga pani, nie nalegaj, abym ci wszystkie tłomaczył: zorganizowany spisek, niegodne sprzysiężenie przeciwko pani i twym krewnym objawiły mi się w całej swej zuchwałości. Opuściłem dom księdza d‘Aigrigny... Z tem wszystkiem, ponieważ nieszlachetnie byłoby z mej strony napadać bez uprzedzenia, po oddaleniu się zawiadomiłem księdza d‘Aigrigny, że, posiadając dostateczne dowody, zamierzam oskarżyć go przed sądem jawnie i prawnie, niech więc broni się, jeśli może... Pogróżkę moją wykonałem najdokładniej, a reszta pani wiadoma...
W tej chwili otworzyły się drzwi, weszła do pokoju jedna z dozorczyń miejscowych i rzekła do Rodina:
— Posłaniec, którego pan wysłał, na ulicę Brise-Michę, powrócił...
— Czy oddał mój list?
— Właśnie przychodzę to donieść... list został odniesiony zaraz na górę.
— Bardzo dobrze... możesz odejść.
Dozorczyni oddaliła się.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.